Są to są, najbardziej zauważalnym przejawem są większe niż zwykle kolejki w sklepach, wzmożony ruch na drogach i lotniskach (podróżowanie samolotami w okresie Bożego Narodzenia lub Wielkanocy należy do niezapomnianych przygód). Domniemaną magiczną atmosferę skutecznie psuje ustawianie w marketach plastikowych mikołajów, lampek, ozdób i innego badziewia już w połowie października, zaraz obok akcesoriów grobingowych. Takie uwspółcześnione marketingiem i zyskownością starożytne dewizy "memento mori" oraz "pecunia non olet" w jednym.
Atmosfera w domu świetna odkąd mieszkamy na swoim. W domu rodziców zawsze były nerwowe pokrzykiwania, zostaw-to-na-święta i zaraz potem czemu-nie-jecie-zmarnuje-się, dlaczego-nikt-mi-nie-pomaga i zaraz potem zostaw-nie-umiesz-ja-to-zrobię, no taka stereotypowa klasyka właściwie. Od paru lat nie mam już rodziców, więc to zwietrzała historia. A u siebie to u siebie - żadnego ciśnienia, żadnego mycia okien dla Jezusa, żadnego miotania się w szale przygotowań. Posiedzimy, podjemy to i owo, obdarujemy się niebanalnymi fantami, w telewizji Kevin, bo jak to tak bez Kevina. Jeśli dostałeś skarpety albo zestaw kosmetyków z sieciowej drogerii, to najwyraźniej pamiętano o tobie w ostatniej chwili i kupiono cokolwiek na odczepnego.
Do niedawna synowi urządzaliśmy jeszcze wypatrywanie Mikołaja z prezentami. Jedno z nas szło z nim do jakiegoś pokoju, gasiliśmy światło i patrzyliśmy w niebo, gdzie niby ten Mikołaj. Drugie w tym czasie cichcem podkładało prezenty pod choinkę, dzwoniło dzwonkiem i łomotało drzwiami wejściowymi, zawodząc wniebogłosy "olaboga Mikołaj kyrielejson jak szybko się uwinął!". Syn dobiegał na miejsce i co prawda Mikołaja już nie zobaczył, ale prezenty, prezenty! Działało świetnie, ale teraz młody człowiek ma już osiem lat i nie wierzy w Mikołaja obskakującego wszystkie grzeczne dzieci w jeden wieczór.