Wesprzyj nas i przeglądaj Hejto bez reklam

Zostań Patronem

#recenzjeperfum

13
209
Filippo Sorcinelli kolekcja Atmosphere d’Emotion

Na wstępie chciałbym zwrócić uwagę na dwie kwestie, które warto wziąć pod uwagę przy podejściu do takich zapachów. Po pierwsze, kompozycje z tej kolekcji odwołują się do zapachów i wrażeń związanych ze zjawiskami atmosferycznymi, a ich celem nie jest bycie użytkowym przyjemniaczkiem na prezent imieninowy dla wujka. Po drugie, ponieważ są to zjawiska niematerialne, niemożliwe jest stworzenie czegoś w rodzaju „absolutu wiatru”; w związku z tym, kompozycje te w dużej mierze opierają się na molekułach wodnych i powietrznych. Dlatego też, jeśli ktoś jest purystą naturalnych składników, to nie znajdzie tu dla siebie nic ciekawego.

mgła

Nebbia Densa
Wilgotna zieleń, z tej zieleni wyłania się wetyweria, ale nie jest to świeże trawiaste oblicze, ma w sobie coś nieprzyjemnie zepsutego, ktoś zapomniał wypróżnić kosza z kosiarki i trawa zaczęła gnić. Z czasem tą zgniliznę zastępuje wodny akord. Nie podoba mi się, choć fajnie pokazuje, że wetywerią można zagrać na różne sposoby.

Nebbia Fitta
Otwiera się intensywnym zapachem ziemi, czarnej do kwiatów. Z ciągu kwadransa ewoluuje w kierunku paczuli i mokrego drewna, co w efekcie przypomina zapach zbutwiałego pnia drzewa. Gdzieś w tle pojawia się jeszcze jakiś akcent kamforowy i w tej ziemisto-paczulowej formie trwa już do końca, czyli fajne, ale też trochę nuda.

Nebbia Spessa
Bliżej nieokreślone wodne molekuły bez typowego dla calone melona/arbuza, bez morskich skojarzeń. Faktycznie ma coś z porannej mgły. Świeże, zimne i transparentne. Sterylna czystość skojarzyła mi się z kliniką okulistyczną. Mało perfumowa kompozycja, liniowa, monotematyczna, ale też bardzo przyjemna i komfortowa. Genialnie mi zagrała pewnego mroźnego poranka. Wydaje się, że nie ma wielkiej mocy, ale niesie się w powietrzu pozostawiając wrażenie chłodu i czystości.

deszcz

Pioggia Debole
Zaraz po aplikacji przywitała mnie kwaśna bergamotka w towarzystwie morskich molekuł i sosnowego wunderbauma. W efekcie jednak to połączenie zamiast odświeżyć to zazgrzytało detergentem. Coś tu nie gra, gryzie, pachnie tanio, chemicznie, agresywnie jak żel do łazienek. Nie no ja nie chcę pachnieć jak świeżo umyty kibel. Najsłabszy zapach w całej atmosferycznej kolekcji.

Pioggia Forte
Niewiele się nie zmieniło względem mojej poprzedniej opinii:
“Syntetyczny świeżak morsko-cytrusowo-kwiatowy na piżmowej bazie. Przypomina randomowy męski zapach z Sephory w 1999 roku. Stylistycznie i jakościowo postawiłbym go gdzieś obok flankerów Azzaro Chrome albo L'Eau d'Issey. Nawet różowa skwitowała: "Pachniesz jakimś brutalem", czyli tanim stereotypowym męskim zapachem z przeszłości. Po kilku godzinach wychodzi jeszcze ten sam utrwalacz co w Lorenzo Pazzaglia Black Sea, który ciągnie się do następnego dnia i wytrzymuje prysznic, co wyjaśnia rewelacyjne parametry tych perfum.“
Dodam tylko, że przy bardziej wnikliwej analizie przed zestawieniem z półką drogeryjną kompozycję ratuje przyjemna magnolia, kwiat który tym razem dostrzegłem prawdopodobnie dlatego że nawąchałem się już trochę Bortnikoffa. Nadal jednak jest to zdecydowanie jedna ze słabszych pozycji w kolekcji.

Pioggia Moderata
Kojarzycie taki charakterystyczny zapach wyczuwalny kiedy po długim okresie suszy zaczyna padać lekki deszcz? Bardziej pachnie wówczas kurzem niż deszczem. To to jest to. Elementy ozonowe połączone z kurzem i ziemią. Mimo ograniczonej wartości użytkowej, realizacja tematu jest perfekcyjna. Zdecydowanie najlepszy zapach z linii deszczowej, w pewnym sensie wręcz genialny.

wiatr

Brezza Leggera 
Trafnie nazwane. Naprawdę sprawia wrażenie lekkiej bryzy poprzez połączenie elementów ziołowych z morskimi molekułami i olejkiem sosnowym. W tle odrobina bliżej niezidentyfikowanej słodyczy i zakurzone kadzidełko w stylu Plein Jeu. Z czasem pojawia się więcej elementów drzewnych i piżmowych, ale cały czas efekt jest czysty, wodny i przestrzenny, trochę przypomina zapach ubrań suszonych na wietrze. Sam nie wiem, z jednej strony jest piekielnie drogo jak na taki syntetyczny twór, a udział wodnych molekuł zbyt duży jak na mój gust, z drugiej strony koncepcyjnie jest spójnie i nie wykluczam, że latem to się sprawdzi.

Ruah
Otwarcie jest cytrusowe, ultraświeże, uzupełnione akcentem wodnym. Z czasem przybiera formę nieco spożywczą, przypomina mi cytrusowe cukierki pudrowe albo cytrynowy krem. Coś podobnego czułem w którymś Bortku z kolorową etykietą. Jak najbardziej ok jako letniaczek-świeżaczek, ale szału nie ma, równie dobrze mógłby to być jakiś flanker jakiegoś AdG.

Vento Forte 
Przez pierwsze kilkanaście sekund gumowy smród nowych opon, a zaraz potem ‘wow’, bo zapachniało błotem, a może błotną kałużą. Nie wiedziałem, że da się stworzyć taki akord, intensywnie ziemisty, mokry, brudny, trochę zielony. Obrazu dopełnia świeży motyw ozonowy, jak powietrze po burzy. Czyli razem mamy błoto po burzy. Fajnie nie? Znów mam 5 lat, na nogach kalosze i skaczę po kałużach. Stopniowo ewoluuje w kierunku zielono-wodnym, ziemia i ściółka przemoczona deszczem. Świetny, fascynujący zapach, bardzo mi się podoba, ale rozumiem, że większości może się wydać zbyt dziwny jak na perfumy, bardziej do doświadczania niż pachnienia “ładnie”.

Vento Impetuoso
Otwarcie jest dymne i ziemiste, może zmieść wrażliwe nosy. Akord dymny w stylu Fumidusa, czyli mocna wędzonka, podobnie uzupełniona w tle wetywerią, z tą różnicą, że whisky zastąpiono ginem, bo daje o sobie znać zapach jałowca. Element ziemisty zaś jest bardzo obrazowy, przypomina Last Season Fusciuniego, albo jak kto woli ziemniaki w piwnicy. Nie, nie ziemniaki, tym razem buraki. Tak mi skojarzyło i już nie mogę się pozbyć tej myśli - tak właśnie pachną ubrudzone ziemią buraki.

flakon i podsumowanie

Nowy flakon wbrew pozorom jest fajny, wykonany z bardzo grubego szkła, nieregularny w środku, co wskazuje na ręczną robotę, ale przez to trudny w ocenie przy odprzedaży, bo z góry było jeszcze sporo powietrza. Natomiast korek rzeczywiście wyjątkowo niepraktyczny, wymaga starannego celowania by go właściwie założyć, a dzięki dyskusyjnej formie również nieustawny.

Poziom kompozycji zaś jak widać jest zróżnicowany, stylistyka również, znalazło się kilka pozycji, których może niekoniecznie chciałbym mieć flakon, bo nie są to perfumy stricte użytkowe, natomiast miło byłoby mieć odlewkę, by może niezbyt często, ale od czasu do czasu, w domowym zaciszu zaspokoić zachciankę obcowania z tak nietypowym zapachem.

Moi faworyci: Nebbia Spessa, Pioggia Moderata, Vento Forte

#perfumy #recenzjeperfum #filipposorcinelli #smrodysaradonina
0dfa1662-5b5b-4e46-b809-7c6e785407e7
1

Ja już gumowców szukam na allegro.

Zaloguj się aby komentować

Prissana - Thichila

Jest coś nie tak ze mną. Z początku mocno uderza mnie kamfora. I to lubię, aczkolwiek po chwili zapach transformuje w bardziej anyżowo-kamforowy. I w tym momencie powinienem już wycofać się z dalszej eksploracji zapachu - zwykle tak robię, gdy trafię na anyż. Tutaj jednak, po kilku sekundach od aplikacji, mój mózg staje się bardzo zajęty. Bo niby to anyż, jednak taki nie do końca. Sam już nie wiem, czy przypadkiem to nie irys.. czasami mylą mi się. Pamięć szwankuje, wszystko się miesza. Bo ten anyżowo-kamforowy wcale mi nie przeszkadza. Zaczynam szukać wśród znanych mi nut. I oczywiście, że nie znajdę odpowiedzi, bo to tajskie perfumy.

Grzybki

Swoich pierwszych Tajów poznałem w roku 2020, na kole podbiegunowym. Z dnia na dzień zdecydowałem się wyjechać tam do pracy - najcięższej, a zarazem najbardziej relaksującej w moim dotychczasowym życiu. Jako dziewięćdziesięciokilogramowy gitarzysta, po spektakularnym uderzeniu ryjem o pandemię, tę propozycję pracy otrzymałem z nieba. To był ostatni moment, w którym jeszcze dało się jakoś uratować cały ten mój niestabilny biotop, ale potrzebna była bardzo szybka zmiana. Do tamtej pory samotnie wynajmowałem pożydowskie mieszkanie na krakowskim Kazimierzu, które od końca roku 2019 dosłownie z miesiąca na miesiąc kosztowało coraz więcej, a właściciel - niejaki Jarema Bezdel (kiedyś tam jeszcze kopnę go w d⁎⁎ę za to wszystko, choć już mi przeszło... ale tak kolekcjonersko wypłacę mu kopa i podepczę myckę, jeśli nasze drogi się przetną) - nie miał żadnych skrupułów, by ciągnąć ze mnie pieniądze, które czuł, że mogę mieć, podczas gdy ja tak naprawdę ich nie miałem.

Wylot za dwa dni. Północ Szwecji. Formalności przedłużyły go o kolejne dwa dni, a bilet w tym czasie zdrożał z trzech do sześciu tysięcy złotych. Dziwne czasy. Co najbardziej zapamiętałem z tych kilku dni, to już w drodze do pracy, dwa urocze Cavaliery obwąchujące mnie pod kątem obecności narkotyków, podczas przesiadki w Oslo. Merdały do mnie, a ja zastanawiałem się, czy to dobrze, czy źle... czy wyczują, że 25 lat temu byłem ćpunem i będę musiał wrócić do Polski i odwołać kolegę, który przeprowadził się do mnie, żeby opiekować się kotami, sam rezygnując z wynajmu innego mieszkania z dnia na dzień. Merdały do mnie, a ja zastanawiałem się nad tym, jak będę miał przejebane, jeśli mnie zawrócą.

Udało się. Jestem na najdalszej północy Szwecji. Mam być anglojęzycznym pośrednikiem pomiędzy Ukraińcami a Szwedami. Pracującym na torach poliglotą. Od tygodnia nie mogą się porozumieć, bo ostatni pośrednik musiał uciekać. Jego brat po pijanemu nastąpił bosą nogą na rozbitą butelkę gdzieś w niemieckim mieszkaniu i wykrwawił się na śmierć. Chłop musiał wracać. Potem jeszcze spotkaliśmy się na tej północy i okazało się, że dobrze się znamy. Ale do Grzybków.

"Grzybki" to wymyślone przeze mnie przezwisko dotyczące Tajów obsługujących pole z domkami, w ścianach jednego z których spędziłem kilka następnych miesięcy. Uśmiechnięci, zapracowani, niscy, w wielkich wełnianych czapkach wyglądających, jak grzybowe kapelusze. Prowadzili skup borówek, ogarniali wielkie pole namiotowe, jeździli jakimiś koparkami... i zawsze machali nam na powitanie, gadając coś po tajsku i śmiejąc się z nas. Głównie przez ten czas śmialiśmy się z siebie nawzajem i dla wszystkich było to miłe.

Wan Sao Long

Trudno dotrzeć do prawdziwych tajskich źródeł dotyczących tej rośliny. Oryginalne przekazy były prawdopodobnie pisane na liściach bobu lub wypalane na skórze niewolników z niższej kasty i nic z tego wszystkiego nie zachowało się do dnia dzisiejszego. Jestem święcie przekonany, że Grzybki wiedziałyby coś na ten temat. A jest to roślina legendarna. Dawniej występująca jedynie w małych skupiskach, na terenach trudno dostępnych uroczysk południowej Tajlandii; dziś już nie tak endemiczna i rozpowszechniona wszędzie tam, gdzie znajdzie się choć trochę chłodu i wilgoci, które są jej niezbędne do przetrwania. Poza powszechnie znanymi wśród Tajów właściwościami leczniczymi, miała swym zapachem onieśmielać kobiety - i to właśnie ta najbardziej legendarna część informacji o tym tajemniczym ziółku, które pachnie w zasadzie w całości, na dodatek dość intensywnie. Różnie gada się o tym zapachu; dla europejskiego nosa najbliżej mu jednak do anyżu lub irysa. I na tym właśnie tradycyjnym ziółku Prin Lomros oparł swoje kolejne dzieło.

Thichila

Niby nie dzieje się wiele, jednak nie jest cienko. Nudność anyżu to Wan Sao Long. Początkowo w bliskim sąsiedztwie pobrzmiewa kurkumowy puder. Szybko jednak zanika i na wierzchu są właściwie dwie nuty. Ta druga, eukaliptusowa, wręcz rodem z Vicks Vaporub kamfora, to Borneol. Sprawia, że zapach wibruje, choć nie jest w stanie zbilansować uczucia mdłej, gumowej aury. Mdła, gumowa... to nie w negatywnym sensie. To nie tak, że coś się nie udało. Jest pewność, że tak ma być.
Dość słodkawy, ale nic a nic ulepny. Anyżowo-kamforowe duo jest tu zdecydowanie głównym tematem. Otoczone odległymi, kwiatowymi niuansami, cichnie z czasem, ustępując drzewno-kadzidlanej bazie. Oud prezentuje się tu jako dość pudrowe, słodkawe, drewno (myślę, że w idealnych proporcjach z sandałowcem). Tego typu gładki oud odtwarzany jest czasami w europejskim mainstreamie (Oud Palao). Na tym etapie kojarzy mi się również z bazą w ASQ - Filaria Oud. Kwiatów tu nie ma już zbyt wiele, jednak wciąż czuć daleko w tle jaśmin/tuberozę. Z drewienek oczywiście cynamon. Chyba największa porcja słodyczy pochodzi właśnie stąd. Kafir (czyli w uproszczeniu bardzo blisko skórki limonki) - jego nie czuję w ogole. Blend jest perfekcyjny - trudno rozkładać to na części. A może nawet nie powinno się.
Projekcja - niestety - bardzo średnia. Choć miło byłoby posiadać kilka mililitrów, tak na globala dwa razy do roku, pozastanawiać się, co tam Grzybki robią.

8/10

#recenzjeperfum #perfumy
b35dc05f-146e-4e5d-94b3-857284e818b5
2

@dziadekmarian Jak zwykle napisane ciekawie i niesztampowo z umiejętnym wplataniem historii spoza perfumowego świata, dzięki czemu recenzja jest wielowymiarowa 😃 Szacun!

Zaloguj się aby komentować

Katana - coś tam coś tam Qadah coś tam coś tam

Co to za świeżak? Nuty prawie jak w Bleu de Chanel.

20 sekund

Co to za słodziak? Nuty jak w cukierni.

Co ta Katana...

Jednak coś eleganckiego, choć nieśmiało, wyłazi spod tej słodyczy. Drzewny, subtelny, może trochę warsztatowy wątek. Coraz bardziej skórzany. Nuta podobna, jak w Ombre Lesther, tylko w otoczeniu słodkiej wanilii. Bardzo słodkiej. Paczula, też słodka, czekoladowa, te tanie tabliczki na wagę. Co ta Katana... Nic z mirry i kadzidła. Tytoń w stylu Naxos. No co ta Katana...

Po 10 minutach już się tworzy mój nieulubiony skórzano-paczulowy akord. Nudna, słodkawa skóra. Jakby dodać cukru do marihuany. Albo marihuany do cukru. I czuć gdzieś w tle bardzo eleganckie drewno. Szkoda, że tak mocno ukryte.

No nie.

Nacotopoco 
5/10

SORY

#perfumy #recenzjeperfum
5916281b-0db5-4d6f-985a-c92b77eddbc9
0

Zaloguj się aby komentować

#perfumy #recenzjeperfum

Za mną test nowości od Areej le Dore - Pink Kinam. W związku z czym chciałbym się podzielić z Szanowną Społecznością Perfumową wrażeniami 😃

Pierwsze powąchanie po odkręceniu korka dało odczucia embiwalentne. Skojarzenie ze stylem retro, vintage. Przed oczami pojawił się obrazek starszej pani, która wybierając się na dancing w Ciechocinku, użyła swojego wiekowego flakonika perfum. A na wypadek, gdyby impreza, po zejściu z parkietu, zakończyć się miała w hotelowym pokoju, użyła odświeżacza powietrza o zapachu leśnym, co by nieco orzeźwić panującą w pomieszczeniu atmosferę. Pod drzwiami czekał już niecierpliwie starszy pan z bukietem kwiatów, który przyszedł w konkury, bo mu starsza pani wpadła w oko na wieczorku zapoznawczym dnia poprzedniego.

Ale że to attar, domniemałem, że na skórze może pokazać zupełnie inną paletę barw i odmienne oblicze. Pierwszą kroplę Pink Kinam nakładałem zatem na nadgarstek, nie wiedząc do końca czego się spodziewać. Czy miks aromatów, kojarzących się z dancingiem na turnusie rehabilitacyjnym i bukietem nieco przyschniętych kwiatów, okaże się słusznym skojarzeniem? Czy też czeka mnie totalne zaskoczenie? Jakież było moje zdziwienie, gdy po nałożeniu kropli, poczułem rześki, energetyzujący zapach mięty. Listków zerwanych właśnie prosto z krzaka. Lodowy chłód. Hmmm, to jest nawet lepsze niż oczekiwałem.

Mięcie towarzyszy zielony, świdrujący aromat neroli oraz różowy lotos. Z biegiem czasu mentolowa świeżość przycicha, choć nie znika całkiem lecz przyjmuje rolę bohatera drugiego planu, a wątek kwiatowy zaczyna być bardziej wyczuwalny. Całość jednak jest bardzo wyważona i nie ma tu nuty, która by dominowała. Jest to bardzo dobrze zblendowane, a proporcje dokładnie przemyślane. Projekcja początkowo idealna - mocno wyczuwalna ale też z zachowaniem pewnej dyskrecji. Z biegiem czasu osiada blisko skóry. Więc tytan projekcji to z pewnością nie jest ale też nie o to tu chodzi.

Kinam oud, który to Russian Adam sam własnoręcznie mieszał w kotle przez trzy miesiące, jest bardzo delikatnym, subtelnym wręcz bym powiedział rodzajem oudu. Na pewno nie dla fanów bardziej dymnych i animalnych jego odmian. Świetnie jednak pasuje do całości i harmonizuje z pozostałymi składnikami.

Pink Kinam to moim zdaniem bardzo bezpieczna kompozycja w porównaniu do innych, szerzej znanych fanom marki perfum. Bezpieczna jednak w tym przypadku nie oznacza nudna. Wręcz przeciwnie, jest to ciekawy zapach, posiadający swój indywidualny charakter. Stonowany, wyważony, ale i wyróżniający się. Prosty, choć ta prostota to w moim mniemaniu jego atut. Podobnie, jak ma to miejsce w przypadku kompozycji od Agar Aura, gdzie mniej znaczy więcej.

Wielbiciele bardziej zwierzęcych zapachów od Adama mogą sobie odpuścić Pink Kinam. Natomiast dla tych, którzy poszukują naturalności, oryginalności ale i czegoś, co będzie miało walory użytkowe do noszenia na co dzień, śmiało mogę polecić Pink Kinam. Jestem pozytywnie zaskoczony jakością i jeżeli pozostałe kompozycje z tej edycji są na podobnym poziomie, to myślę, że na pewno zainteresuję się którymś z nich. Wstępnie na oku mam Papuas oraz Violapatta .
1870efe8-34a4-411b-9caa-0a45f01f4008
7

@radjal świetny opis, kusi aby kiedyś spróbować

Zaloguj się aby komentować

Dzień dobry, dziś do kawy kolejna porcja notatek z testów zapachów mistrza kadzidlaków.

Filippo Sorcinelli / Ascetic Vanilla
Wanilia, ale specyficzna, nie kosmetyczna, a bardzo spożywcza. Przypomina mi wręcz syntetyczne aromaty do żywności, pierwsze skojarzenie to waniliowe białko WPC z Ostrovitu (nie polecam). Po chwili daje się również wyczuć mleczne toffi z realistyczną nutą palonego cukru, więc w efekcie zaczyna to pachnieć jak cukierki krówki. Słodko w opór, wybitnie spożywczo, zupełnie nie dla mnie to, choć doceniam jakość odwzorowania. Podchodzić ostrożnie, bo jest to mocarz, dwa strzały na łapę wyraźnie czułem cały dzień, z karku przeszło na komin i siedzi ponad tydzień.

Filippo Sorcinelli / Basilica di Assisi
Jaskrawy aromat petitgrain w otwarciu w połączeniu z paczulowym tłem przywodzi skojarzenia ze staroświeckimi męskimi perfumami - vibe typowej dziadkowej wody kolońskiej. Ta faza jednak trwa krótko, może kwadrans, po czym skręca w kierunku żywicznym za sprawą lekkiego kadzidełka z benzoesem i tonką. W drydownie zaś zapach staje się coraz wyraźniej paczulowy. Ładne perfumki, faktycznie szczególnie w drugiej fazie można się doszukać podobieństw do Shalimara, problem w tym, że bardzo szybko tracą projekcję i stają się ledwo wyczuwalne.

Filippo Sorcinelli / Notre Dame Notte di Natale
Na początku mamy, no nie zgadniecie… kadzidło! Z gatunku tych siermiężnych, drzewne i dymne zarazem niczym z Rundholza. Towarzyszy mu tradycyjny u Filippo goździk (przyprawa, nie kwiatek). Ewolucja natomiast może zaskoczyć, bo za sprawą wspomnianego goździka, a także cynamonu prowadzi w kierunku ciasteczek korzennych, takich mocno przyprawionych, ale za to posłodzonych zachowawczo, w dodatku miodem zamiast cukru. Gourmand można by rzec, ale daleki od ociekających cukrem i waniliną ulepców. Połączenie nietypowe, ale zaskakująco udane, z bliska ostre goździkowe, ale fantastycznie pachnie w powietrzu i solidnie projektujące.

Filippo Sorcinelli / La Voglia D'Amare
Odrobina cytrusów rozświetlająca otwarcie bardzo szybko zanika ustępując miejsca kokosowi. Z kokosem fajnie współgra maślana forma korzenia irysa tworząc w efekcie przyjemną kremową teksturę, trochę nawet kosmetyczną, niczym luksusowy irysowo-kokosowy balsam do ciała. Kontrastuje z nim smużka dymu w tle, ale smolistego, a nie kadzidła. Niezłe, ale coś mnie w nim męczy przy dłuższym noszeniu, może fakt, że irysa po prostu nie lubię.

Filippo Sorcinelli / Lentezza Carezza
To jest taki typ zapachu, z którym mam problem z opisem, może dlatego że rzadko takie noszę. Nie mam nawet do czego porównać, nic podobnego nie znam. W skrócie opisałbym go jako owocowo-zielony, ale nie potrafię wskazać konkretnego owocu. Soczysta owocowość spleciona z akcentami zielonymi a’la liście pomidora, choć jednak nie to oraz kwiatowymi tworzy obraz sielski i ogrodowy. Z czasem, jak na papieskiego krawca przystało, w tle pojawia się jeszcze mirra posłodzona delikatnie benzoesem. Fajne to, niezwykle oryginalne i pozytywne, ma coś w sobie, choć to nie moja stylistyka i nie wiem czy zdecydowałbym się regularnie nosić.

Filippo Sorcinelli / Symphonie-Passion
Kompozycja gorzko-kwaśna, otwiera się cytrusami, goryczkowo, może nawet bardziej samą skórką cytryny. Co ciekawe ta cytrynowa skórka nie ulatuje w kilka minut, a utrzymuje się relatywnie długo. Tematem przewodnim jest wetyweria z gatunku tych beztroskich, zielona i trawiasta, za to nie wyczuwam mocnych aspektów ziemistych jak np. w Nishane. Z wetywerią współgrają nuty drzewne, przestrzenne, prawdopodobnie molekularne powoli ewoluujące w stronę mydlanego piżma z kaszmeranem, którego akurat nie lubię. Ogólnie niezłe pachnidło, ale też nie wyróżniające się niczym spektakularnym na tle popularnych wetyweriowców.

Ilustracja z oficjalnego sklepu filipposorcinelli . com
#perfumy #recenzjeperfum #smrodysaradonina #filipposorcinelli
a841c74a-2532-4763-b552-0d0db9d05e75
0

Zaloguj się aby komentować

#barcolwoncha

#91 Encelade Marc-Antoine Barrois
#92 Tonka Ajmal
#93 Civet Zoologist Perfumes
#94 Apple Brandy on the Rocks By Kilian

Encelade Marc-Antoine Barrois
Oj, smrodek ( ͠° ͟ʖ ͡°) Jakiś taki dziwny, nieprzyjemny. Niby drzewny a jednak słodki - wykręcająco sztuczno słodki. Kojarzy ze słodyczą najgorszych lattafów o nazwach na 17 wyrazów. Nie można mu odmówić mocy i ku mojemu przerażeniu - trwałości. Bleh. Co najgorsze - nic nie zysuje z czasem. Powrót do opryskanego miejsca to pewny grymas na gębie. Rozważam nawet napsikać sobie do nosa żeby złapać noseblind, bo na zmycie go niestety nie widzę szans.

Tonka Ajmal
Przy pierwszym podejściu zostałem pokonany bardziej niż przez inne Ajmale, ale jak już wykształciłem tolerke to jest git xd
Bardzo elegancka słodycz tonkowo tytoniowa z dużo dawką oudu. Jest lekko stajennie, lekko apetycznie, i bardzo orientalnie. Parametry dobre, generalnie zapach jak najbardziej na plus. Nie wiem co więcej o nim napisać, polecam spróbować. Tylko ponownie uprzedzę: obora występuje xD

Civet Zoologist Perfumes
Jak pewnie każdy zauważył, brakuję nam tu kogoś na tagu. Brakuje nam @CheemsFBI . A mówię o tym bo jego ostatni post sprzed 4 miesięcy to było właśnie zdziwienie tym jak przystępną serią są te całe zoologisty. Nie inaczej jest z cywetem. Nie umiem powiedzieć czym pachnie xd Ale robi to w sposób piękny i pociągający. Piramida nut jest przepotężna, ale finalny blend bardzo zgrabny. Spodziewałem się więcej zwierza, kocich szczyn, nie wiadomo czego - nic takiego. Szkoda że parametry nie są bardziej kozackie, ale i tak jest nieźle. Dobry zapach.

Apple Brandy on the Rocks By Kilian
Ja jestem fanem Angels Share, może i ulepek ale naprawdę magiczny. Nie dziwi mnie siedem tysięcy klonów. Zainteresowany dalszym poznawaniem marki sięgnąłem po Apple Brandy. No i... No nie porwał mnie. Nieco sztuczny, nieco dziwny. Może i czuć tytułowe brandy jabłkowe ale totalnie nie tak jak sobie wymarzyłem. Do tego niestety zapach jest taki czysto chemiczny, zielone jabłko to niestety nie świeżo zerwany z drzewa owoc, a raczej octan etylu, który wsparty cytrusami daje nam w efekcie płyn do szyb. Zapach nie tylko nie jest wart tych pieniędzy, ale nie jest moim zdaniem wart w ogóle żadnych pieniędzy. Nawet gdyby kosztował 80zł za 100ml - NIE brałbym go.

#perfumy #recenzjeperfum #barcolwoncha
5

Tak pamiętam to piękne otwarcie Tonki, niczym głęboki wdech nad odpływem po wymontowaniu syfonu XD

@Barcol  Encelade pachnie spoko przez minutę, potem nawala całą okolicę przez naście godzin i mam wrażenie, że z czasem się wzmacnia xD

@Barcol Encelade całkiem fajny jest, kojarzy mi się z podobną scenerią co Safran Colognise, czyli ciepła wiosna/lato i bardziej wizytyowa sytuacja, ale mimo wszystko jest trochę basic, płacić klocka za coś takiego? xD

Zaloguj się aby komentować

Często piszecie: Okrutniku, ty jesteś prosty facet znad morza, co tam polecisz z morskiej niszy?

Odpowiadam: z Acqua di Sale poczujesz się jak w Sorrento, 40 Knots przeniesie cię na świeżo polakierowany pokład jachtu, a psikając Megamare poznasz rybki karmione margaryną. Jednak tym co powinieneś spróbować, tym co Cię zaskoczy jest Bale Perfumes Mare Goticum.

Mieszkając w Trójmieście musisz mieć w rodzinie kogoś związanego z branżą morską. U mnie to był to wujek w porcie i kuzyn chief mate na statku. Morskie opowieści były więc tym, co towarzyszyło mi od dziecka, rozpalało wyobraźnię. Jako gówniak ciągle włóczyłem się po przesiąkniętych mazutem portowych okolicach. Zapach stoczniowych lin, czy mokrych sieci po nocnym połowie, to dla mnie naturalne środowisko.

Mare Goticum, to moje dzieciństwo zamknięte we flakonie. Zapach, którego zawsze podświadomie szukałem. Perfumy są pełne brudu portowych zaułków i potu dokerów, ale nie przytłaczają. Mimo, że w czasie noszenia są bardzo lekkie, to pozostają bardzo mroczne i charakterne. Taki paradoks, który bardzo lubię w perfumach.

Jest to zapach bardzo przestrzenny, mineralny, wręcz musujący jak oranżada. Oranżada z glonów. Tę deseczkę wyłowioną z głębin i pokrytą wodorostami znakomicie odświeżają sosnowe nuty. I kiedy myślisz, że jest morsko i przyjemnie, w nosie zaczyna ci wiercić zapach świeżo zdrapanej z burty rdzy.

Noszenie Mare Goticum daje ogromną radochę. Najzabawniejsze jest to, że faktycznie czuć podawany w nutach mazut i gumę skafandra. Są one serwowane w małych ilościach, nie dominują nad resztą i świetnie się komponują z całością.

To trzecie perfumy Alana Balewskiego, które poznałem. Po świetnej bostońskiej herbatce i bardzo zmysłowej, oldskulowej Kleopatrze, Alan po raz kolejny dowozi. Mare Goticum wyszło w 100 flakonach. Obecnie jest dostępnych tylko kilka sztuk w Muzeum Bursztynu, w cenie 750 zł/50 ml. Po⁎⁎⁎⁎ne. Żałuję, że nie załapałem się na flakon bezpośrednio od Alana- 492 zł brzmi już lepiej. Pozostaje czekać na tegoroczny wypust.

Fotka z fejsa autora.

#perfumy #recenzjeperfum
37cfbcbd-698f-4d22-b1c0-f44d08e543dc
10

@Okrutnik nie wiem czy tak było w tym przypadku ale 99% marek artisanowych na początku robi niskie ceny czasem nawet po kosztach aby wkupić się w łaski albo "uzależnić" potencjalnego klienta

@Okrutnik Zgadzam się z Tobą, że jest tu świetnie oddany klimat morskiego portu i wszystkich zapachów z tym związanych. Z jednej strony jest tu ciężkość ale też pewna przestrzeń oraz rześki, zielony akcent, szczególnie na wstępie, które paradoksalnie dodaje lekkości i całość kompozycji czyni przystępną, pomimo że temat przewodni niełatwy. Moja ulubiona kompozycja z serii bursztynowej.


Co do ceny, oczywiście nie jest to mało i jest to spora podwyżka względem serii pierwszej. Z drugiej, ludzie płacą większe pieniądze za niszę, która obiektywnie, oprócz całej otoczki, nie oferuje realnej jakości. Od Alana zaś dostajemy rzemieślniczy produkt, bardzo oryginalny i dopracowany zapach oraz , co istotne dla kolekcjonerów, ciekawą oprawę całości. Jak dla mnie, za włożoną w przygotowanie tej serii pracę, należy się stosowny zysk. Którego jak widać po wpisie Alana, w przypadku pierwszej serii nie było. Więc podwyżka zrozumiała. Trzymam kciuki za powodzenie kolejnych projektów, bo jest tu duży potencjał i już mocno wypracowany styl oraz warszat.

Wziąłem wszystkie 3 jak Alan sprzedawał próbki i na podstawie testów cały flakon Mare Gotikum. Są genialne 👍

Zaloguj się aby komentować

#barcolwoncha odcinki numer:

#88 Fathom V BeauFort London
#89 Rake & Ruin BeauFort London
#90 Iron Duke BeauFort London

Fathom V BeauFort London
Bede zigoł - zielone nuty chwastów od których boli głowa, kicha nos, dawno zapomniana alergia mówi puk puk mimo środka zimy, a usta wykręca grymas wąchania czegoś niemiłego. Ogólnie tak sobie wyobrażałem większość reakcji na buforty, ale miało to być spowodowane mocą i potęgą a nie chwastem. Im dalej w las, czy raczej przerośnięty nawłocią kanadyjską nieużytek o którym ktoś nagle sobie przypomniał i wjechał w niego traktorem z jakąś kosiarką przemysłową, tym nieco lepiej. Może to soki roślinne oblepiające naszą twarz powodują lekki noseblind co spycha zapach w sfere prawie akceptowalnego, a może po prostu mnogość nut pozwala mu pokazać się z nieco lepszej strony. Tak czy siak, postawiłbym go gdzieś obok Green Green Green and Green, tzn w moim koszu na śmieci.

Rake & Ruin BeauFort London
Noooo wracamy na właściwe tory. Aromat ginu z whiskyu. Na pierwszym planie czuć gin staromodny, klasyczny, pozbawiony cytrusów ale za to pełen wilgocii, jałowca. Za nim jest też delikatne wsparcie z whisky. Ale nie takiego sztucznego słodko karmelowego whisky jaki zazwyczaj prezentują nam różni Franckowie Bocletowie, tylko surowego torfowo drzewnego whisky. Mimo że ewidentnie opisałem go za pomocą dwóch alkoholi, to absolutnie nie wrzucałbym go w grupę zapachów alkoholowych. Nie umiem tego wyjaśnić. Zapachy alkoholowe pachną jak alkohol - duh. Ten zapach pachnie jakby składał się z tych samych nut co alkohol, ale nim nie był. To znaczy ja nie napiłbym się raczej drinka który tak pachnie. Może to przez aromaty o których jeszcze nie wspomniałem, choć pod postacią wilgoci przedstawiłem ich zajawkę? Chodzi mi o stęchlizne, próchno, ruinę. Duuuużo drewna, chyba przemoczonego. Pięknie się to wącha, ale po raz kolejny czuję że nie jest to zdobywacz komplementów. Mimo że większość mojego opisu o nim była pozytywna, to jednak przy co trzecim niuchu czuję coś co mnie drażni. Analizując piramidę zasugerowałem się że może to być lukrecja, ale sam bym na to nie wpadł. Nie chciałbym flakonu, ale chyba dlatego że po prostu czasem bym go używał xd

Iron Duke BeauFort London
NO I TO JEST TO. Iron Duke ma w głowie nutę zajebistości, w sercu potęgi, w bazie piękna. Pachnie dymem ale robi to jak Myths - że PACHNIE tym dymem, a nie jak Hyde - że leci Ci prosto w oczy i łzawisz. (Niech nie będzie nieporozumień, zapach w ogóle nie przypomina ani Mythsa ani Hyde'a). Rum, tytoń - czuję. Proch strzelniczy - tak, ale wychodzi dopiero z czasem. Skóra - o dziwo nie. W sumie w ciemno chyba nie umiałbym podać żadnej z tych nut, nooooo, może tytoń. Zapach jest unikalny, nietypowy, męski. Jeżeli miałbym wybrać jeden twór z marki, to przepraszam Wonsza i Saradonina, ale nie byłby to VEA tylko własnie Iron Duke.

#barcolwoncha #perfumy #recenzjeperfum
8

@Barcol Iron Duke jest kozak, nawet moja różowa propsuje czyli to wchodzi w skład 1% zapachów jakie dostały komplementy

@Barcol ależ oczywiście że iron duke, bo jest nieskończenie bardziej tolerowalny dla otoczenia, niemniej u mnie oba są ex aequo na miejscu pierwszym. Później Rake and Ruin i Fathom V na drugim stopniu podium, a wszystkie są mocno różne więc mając w czym wybierać ciężko się zdecydować

@Barcol ehh muszę chyba zamówić sobie odlewke tego irone duke'a. Na chwilę obecną znam tylko Fathoma i tego ciasteczkowego, d⁎⁎y mi nie urwały.

Zaloguj się aby komentować

Prin Lomros okazał się perfumiarzem wyjątkowo płodnym, na tyle, że jedna marka to za mało, potrzebował co najmniej trzech. Dostałem od @fryco mnóstwo mikro sampli, więc z niektórych zrobiłem jakieś notatki.

Prissana / Haxan 
Zapach zielony w beztroski sposób: rumianek, zioła, siano, wszystko podszyte lekkim czystym zwierzakiem. Ewoluuje w kierunku siana i owczej wełny, co przypomina mi zapach dziadkowej zagrody z owcami, chyba jednak nie chcę tak pachnieć.

Prissana / Mandarava
Milusi cywecik w otwarciu, nie żartuję, naprawdę, niby zwierzak, ale jakiś taki fajny. Trochę aldehydów i mnóstwo egzotycznych kwiatów. W tle szczypta kminu, cynamonu i indyjskie kadzidełka sandałowe (nie mylić z kadzidłem). Trudno mi więcej wyłuskać, profil jest upojenie kwiatowy, rozbudowany i wciągający. Niebywale przyjemne pachnidło.

Prissana / Nefer
Początek zdecydowanie należy do kminku i trochę mnie odrzucił. W ciągu kilku minut dodatkowo daje się wyczuć gałkę muszkatołową i smużkę zielonego kadzidła podobnego do Ma Nishtana, które stopniowo zostaje ocieplone mirrą i wówczas się robi przyjemne. Przysiągłbym, że w drydownie skrywa się gdzieś goździk, bo jest delikatny efekt rozgrzanego tonera, będący najczęściej skutkiem złożenia kadzidła z goździkiem właśnie.

Prissana / Tom Yum
Bez jaj, dosłowne odwzorowanie aromatu zielonego tajskiego curry: na początku dużo limonki, trawa cytrynowa i imbir. Brakuje mleka kokosowego i cienkich pasków wołowiny. Dawno nie jadłem, muszę koniecznie zrobić. Zejebiste.

Strangers Parfumerie / A la folie
Pudrowe kwiaty na słodkiej, kremowej, tonkowo-waniliowej bazie. Wanilia podana w formie budyniowej, spożywczej, co dla mnie okazało się nieprzyjemnie mulące, a na domiar złego jeszcze mocarne. Zdecydowanie damskie.

Strangers Parfumerie / Burning Ben
Mocny alkohol w otwarciu z drzewną nutą beczki, ale nie whisky, raczej koniak lub brandy. Zaraz jednak robi się gorzko, dymnie wręcz, za sprawą ciemno palonej kawy, dla mnie zbyt ciemno, bo kojarzą mi się z taką byle jaką zwęgloną i zmieloną kawą z marketu. Odrobina słodyczy, ale sprawia, że aromat kawy z czasem coraz bardziej zaczyna przypominać gorzką czekoladę, ale też pojawia się mały zwierzak. Drydown trochę płaski, paczulowo-dziegciowy. W sumie niezłe pachnidło, zmienne i obudowane o ciekawe detale.

Strangers Perfumerie / Cigar Rum 
Początek jest alkoholowy, naprawdę realistycznie oddany zapach rumu. Na szczęście, bo kto by chciał realistycznie pachnieć gorzałą, po chwili alkohol ulatuje i z rumu zostaje aromat szklanki po rumie. Wówczas dołącza owocowy zapach rodzynek, a może suszonych śliwek. W bazie słodycz utemperowana została tytoniem i labdanum, dzięki czemu nie jest przesadzona, ani słodyczowa. Bardzo przyjemne perfumy.

Strangers Parfumerie / Cherry Amaretto
Ultrasłodka landrynka truskawkowo-wiśniowa, bardzo dosłownie pachnie jak owocowe słodycze, czyli nie dla mnie to.

Prin / Ganja Kasturi
Spodziewałem się chyba czegoś mocno zielonego, a tu mała niespodzianka. W otwarciu owszem, czuć konopie podbite aldehydami w stylu Study 23. Wkrótce jeszcze obiera kierunek animalny, piżmowo-cywecikowy z elementem kamforowym.

Ilustracja: freepik
#perfumy #recenzjeperfum #smrodysaradonina
815c9031-c0a1-4cbf-a8cd-df0242362efe
3

kto by chciał realistycznie pachnieć gorzałą

@saradonin_redux oj ale byś się mógł zdziwić - https://sklep-domwhisky.pl/product-pol-12240-Rhum-Contra-Bando-Calidad-Superior-5-letni-38-0-7l.html


Nie znam lepszego.


A Burning Ben całkiem zbieżny z iron duke, chociaż ta kawa zmieszana z arakiem w trochę inną stronę ciągnie całość

Zaloguj się aby komentować

#barcolwoncha odcinki numer:

#83 Etruscan Water Francesca Bianchi
#84 Ahojas Hind Al Oud
#85 A*Men Pure Havane Mugler
#86 Terror & Magnificence BeauFort London
#87 Vi Et Armis BeauFort London

Etruscan Water Francesca Bianchi
Nie no, Pani Franczeska to jest fachowiec. Chyba wszystko mi od niej leży dobrze. I nie zgadzam sie z twierdzeniem że "wszystko na jedno kopyto" powiedziałbym raczej że czuć pewną spójność kompozycji.
Dziś mamy cytrysu, mszaną-ziemistość, i sporo balsamicznego franczeskobianczowego podbicia. O wiele noszalniejszy niż niektóre jej wypusty, chociaż wcale nie nudy. Dobry kandydat na flakon. Piękny i uzależniający, jakościowy, elegancki. No ja jestem ZA.

Ahojas Hind Al Oud
Płynne złoto. Tak pachniałby Naxos, gdyby był dobry. Tak pachniałby każdy człowiek, gdyby zapach był tani i dostępny. Coś co nie może się nie podobać, nawet jak drażni Cie słodycz. Piramida nut prosta: miód, tytoń, figa. Czuć te nuty, ale zdecydowanie czuć też ten vibe wysokiej jakości orientu. Jakbym dostał flakon w prezencie - nie płakałbym. Ale że nie mam to muszę się zadowolić...

A*Men Pure Havane Mugler
...tym. Czy jest to w takim razie jakiś klon wspomnianego ochujasa? Ależ skąd! A czy jest podobny? No w sumie też nie do końca xD Ale wpada w bardzo podobne klimaty i możnaby powiedzieć - wypełnia te samą niszę. I robi to cholernie dobrze. Tytoń i miód - są. Ale w miejsce fig wpadło kakałko waniliowe. I bardzo dobrze się tu rozgościło. Moim zdaniem zapach jest genialny, i w kategorii crowd pleasure niszczy większość rynku. Dałem koledze odlewke to potem pytał mnie gdzie kupić flakon. Niestety jak to często bywa ze sztosami - wycofali. Co tym bogolom przeszkadza że ktoś ładnie pachnie (╯°□°)╯︵ ┻━┻ Jeśli macie możliwość położyć swe łapska na odlewce - bierzcie.

Terror & Magnificence BeauFort London
Bełforta i Franczeske poznałem mniej więcej jednocześnie, i w obu przypadkach zaiskrzyło. Ten pierwszy uchodzi za manufakturę smrodu, więc jak będzie z zapachem który nawet w nazwie ma terror?
No jak to w życiu często bywa - nie taki diabeł straszny. Zapach jest raczej żywiczno-wetyweriowy z nutami kadzidła i może faktycznie szafranu. Nie czuję tu wspomnianej smoły, i nie czuję się też sterroryzowany. Mogłem się domyślić że nuty kłamią bo ktoś tam kamienie wpisał hehe. Zapach męski i elegancki, szef banku mógłby go nosić do garniaka. Tym co ja tu jeszcze mocno wyczuwam jest skóra, taka w samochodzie. No bardzo dobry no

Vi Et Armis BeauFort London
Tagowa legenda, nie muszę wskazywać palcem za czyją sprawą. Dostałem od niego parę kropel na testy i powiem tak: Z jednej strony rozumiem dlaczego polecamy go dla jaj nowicjuszom. Reakcje postronnych nie były w pełni pozytywne. Z drugiej - to naprawdę ładny zapach. Nuty whisky mieszają się z kardamonem, herbatą, kadzidłem i pieprzem w męską kuszącą mieszankę. Całość daje lekki wydźwięk wędzonki, w szczególności w otwarciu może się kojarzyć z piwem grodziskim, ale nie jest to wada. Nie wiem jak pachnie opium które jest tu wpisane, i niespecjalnie czułem nuty z bazy, nawet sugerując się na nie. Ogólnie chętnie kupiłbym flakon, ale nie miałbym kiedy go nosić. Polecam się zapoznać.

#perfumy #recenzjeperfum #barcolwoncha
13

@Barcol Masz może bazę przetestowanych zapachów na Parfumo?

Jak ta FB EW ma się do Diaghileva, bo na fragrze i parfumo jest napisane, że są bardzo podobne; masz jakieś porównanie, czy dotychczasowo nie udało Ci się jeszcze przetestować kompozycji Pana Rogera.

@Barcol panie, ja w VEA do biura latam nikt nie narzeka. No jest skurwol, siedzi na człowieku długo i namiętnie, ale zimową porą to jak najbardziej pasuje.

Zaloguj się aby komentować

#barcolwoncha odcinki numer:
#79 Afrikaan Botany The Unleashed Apothecary
#80 Mandodari Prin
#81 DEV #3: The Inevitable Olympic Orchids Artisan Perfumes
#82 Jaipur Homme Eau de Parfum Boucheron

The Unleashed Apothecary
Z fiolki zapach przepiękny - coś jakby nasrać do jagermaistera. Na ręcę wybrzmiewa nieco inaczej, bardziej ziemisto, mineralnie, mniej zwierzęco (w zasadzie wcale, lol). W zasadzie nawet trochę skalisto syntetycznie jak niektóre twory spod ręki Bischa. Nie spełnił obietnicy którą dał z korka, ale jednak komplement "JEZU CO TU TAK J⁎⁎IE" wpadł, więc jest w nim potencjał. W miarę rozwoju przechodzi niestety bardziej w gumolit, i zapach starego pomieszczenia. Nigdy już nie uwierzę "wąchaniu z korka".

Mandodari Prin
Lekki, zwiewny, wpadający w nuty kobiece ale wyjątkowo naturalnie. Im dłużej go wącham tym więcej nietypowego tła wyłapuje, bardzo oryginalny zapach. No i kurde blaszka bardzo ładny. Kwiaty i owoce są poparte tłem z pazurem, w sumie mógłbym to nosić, i mógłbym to żonie dać, ale ponownie, wpadł komplement. Notka na przyszłość: Jakbym widział flaszke to mogę rozważyć.

DEV #3: The Inevitable Olympic Orchids Artisan Perfumes
Dziś trochę alkoholowo, ale jak ktoś kiedyś robił macerat ziołowy a'la gin, ale zgubił jałowca wśród arcydzięgieli i trwa cytrynowych - tu odnajdzie znajome wspomnienie. W przeciwieństwie do aptekarza, tutaj nuty ziołowej nalewki wybrzmiewają na skórze bardzo mocno i wyraźnie, jeśli dodać do tego kolor to wprost podejrzewałbym że ktoś się oblał likierem Valhalla. Ja nie ukrywam, bardzo lubię takie aromaty, i dla mnie ten zapach to sztos jest. W miarę rozwijania sie na skórze dochodzą jakieś żywice, drewno, robi się mniej nalewkowy, ale nadal piękny.

Jaipur Homme Eau de Parfum Boucheron
Cytrusowo pudrowy z waniliową bazą i zimowo grzańcowym tłem. W sumie chyba trochę nie mój klimat. Dosyć prosty w budowie, i generalnie ciężko mu zarzucić jakieś wady czy smrody. Bardzo dobry jakościowo. Może odnalazłby się na początku jesieni gdy tęskno do cytrusów ale powoli człowieka łapią smaki na cynamon.
WŁAŚNIE SPRAWDZIŁEM CENE: CO JEST XD Totalnie zmieniam postrzeganie, za 120zł za 100ml to to jest kradzież ale ze strony kupującegbo. Będę go od dzisiaj polecał ludziom pytającym o polecajkę araba.
[Edit: to znaczy to nie jest arab i nie ma takiego klimatu, ale z jakiegoś powodu ludzie mnie ostatnio o araby pytają a mają na myśli po prostu coś taniego, pewnie efekt lattaffy]
#perfumy #recenzjeperfum
9

@Barcol co do Jaipur w pełni się zgadzam mam posiadam lubię używać a czasami tester poniżej stówy można wychaczyc, według mnie są to najlepsze tanie perfumy, w takich pieniądzach aż żal nie posiadać😉Oczywiście klimat pudrowo slodko orientalny

@Barcol Po Afrikaan Ambergris zrobiłem listę Unleashed Apothecary do sprawdzenia - mimo, że chyba zbyt miło o nim nie napisałem (zjawiskowy początek, a potem coraz to hrzeczniej i grzeczniej). Ale jednak całą serię Afrikaan chcę sprawdzić 😃


Mandodari nie znam, ale znam Mandodari Mandodari. I powiem Ci, że to, obok Thichila, mój ulubiony z tych może dziesięciu przewąchanych zapachów od Prina (gapię się na dekant Mandodari WIADOMO U KOGO,ale już poczekam do marca, może jeszcze będzie)


Aj, i przypomniałem sobie w temacie Myan Oud, że Oud Abu Sultan zrobił na mnie podobne wrażenie;) ale to chyba i droższe, i trudniej dostępne...


Co by nie mówić, to fajna jest ta nisza typu PK Perfumes, Apothecary, Hiram Green... nawet coś tam z Gris Gris testowałem niedawno i niby co to jest, jakieś mało znaczące, nieznane... a jednak o coś w nich chodzi. Przepraszam, być może obrażę kogoś, ale Creedy i Tomy Fordy to nie jest żadna nisza... nie mają w sobie historyjek - choć niejednokrotnie są to dobre mikstury.

@Barcol Dunhuang od Prissana koniecznie sprawdz,najladniejsze perfumy od prina.

Zaloguj się aby komentować

Hiram Green - Philtre

Zacznę od niezbyt popularnego twierdzenia na temat definiowania świata, sformułowanego niegdyś przez Roberta Anthona Wilsona - jednego z bardziej fascynujących w moim mniemaniu dziwaków, jakich spotkałem na swojej drodze: opisując rzeczywistość, przedstawiamy jedynie możliwości obiektywu, przez który ją obserwujemy.

Czy jest sens pisać innym ludziom o zapachach, będąc niezbyt wprawionym w rozbieraniu ich na części pierwsze? A zwłaszcza opisywać je komuś, kto dobrze rozpoznaje nuty, ma za sobą lata doświadczenia w tej pasji, tysiące przetestowanych pachnideł... A kiedy to Ty jesteś doświadczony, to na ile możesz być pewny, że ktoś zrozumie, gdy napiszesz "ziemista paczula", "metaliczna róża", "techniczny oud"?

Przez ostatni czas narastało we mnie coś na kształt wewnętrznego "nacotopoco". Lubię tu czytać i lubię też pisać. Opisując rzeczy, odnosimy się do tego, co znamy. Rozumiem , że aby zostać zrozumianym, należy poszukiwać wspólnych punktów z rozmówcą, próbować korespondować również z jego doświadczeniami. Jak je odgadnąć, kiedy odbiorca nie jest nam znany?

Na szczęście wcale nie różnimy się od siebie aż tak bardzo. Pomimo tony śmieci, która przykleja się do nas w trakcie tej przedziwnej, trudnej podróży, wciąż mamy ze sobą wiele wspólnego. Dlatego lubię odwoływać się do tych "najpierwszych" skojarzeń, podstawowych uczuć. Zatem nie do tego, co zdefiniowałem ja sam, ale właśnie do chwil, które zdefiniowały mnie.

Cmentarze

Mój kraśnicki stary cmentarz na pewno w wielu punktach różni się od każdego innego cmentarza na świecie. Nie posiada formy wielkomiejskiego, starego parku (jak np. krakowski Rakowicki czy przepiękny lubelski cmentarz przy ul. Lipowej). Dziś nie jest już również "romantyczny" czy kameralny... tego zjawiska doświadczyłem po raz ostatni okazjonalnie w późnych latach dziewięćdziesiątych, w postaci jednego z maleńkich, zapomnianych, wiejskich cmentarnych zagajników Chełmszczyzny, gdzie niewielki żeliwny krzyż, złapany w uścisk przez dwa próbujące się przytulić drzewa wrósł w nie, został wyrwany z ziemi i wyniesiony na wysokość głowy, a mijające lata uczyniły go po prostu częścią przyrody, zaakceptowaną przez mieszkańców. Coś takiego. Cmentarz jako zjawisko przyrodnicze.

Lecz jeszcze wcześniej, w latach 80' te mniejsze cmentarze wciąż miały ze sobą wiele wspólnego. Niemal każdy posiadał starą część - wilgotną, gdzieniegdzie porośniętą mchem, z choćby kilkoma ogromnymi drzewami, których szumiące korony pozwalały w gorące dni zachować cień w miejscach, gdzie na chałupniczo skonstruowanych ławeczkach przesiadywały kruche babcie, spędzając wolny czas na gawędzeniu, a między nimi przechadzali się zmarli ojcowie, mężowie, synowie. Stonowane, nigdy zbyt głośne rozmowy w otoczeniu ostatnich miejsc i ludzi, z którymi jeszcze cokolwiek te staruszki łączyło. To jeszcze czasy, zanim nowoczesne budownictwo rozpoczęło masowy gwałt na tych miejscach; zanim wmówiono nam, że każdy z nas może być Gaudim i że kosztowny materiał jest w stanie zastąpić styl i nie zaburzy pierwotnego przeznaczenia cmentarzy jako dzieł kultury, miejsc zadumy, wyciszenia i spoczynku - a tego ostatniego zarówno dla umarłych, jak i żywych. Im gęściej te nowoczesne pomniki zaczęły się pojawiać, zmarli coraz mniej chętnie przechadzali się alejkami. Stłoczyli się w starych częściach cmentarzysk, aż w końcu pokrywali się pod ziemią ze strachu przed tymi granitowymi landarami, a same cmentarze z roku na rok stawały się coraz bardziej martwe.

W dzieciństwie wyjście tam z którąś z ciotek było dla mnie przygodą. Mnogość kwiatowych rabatek oraz zasiedlających je owadów. Gryzonie, płazy i gady zamieszkujące pęknięcia i zapadliny. Naturalnie wydeptane, choć jakoś tam kontrolowane alejki. Mieliśmy kilka miejsc: dwa w najstarszej, tej zgrzybiałej części ze wspaniałą fauną i florą, rzeźbami z piaskowca i gadającymi staruszkami; część z lat siedemdziesiątych, gdzie pastowało się lastrykowy pomnik, wyglądem przypominający wypłowiałą kaszankę, z sąsiadką codziennie przesiadującą przy grobie męża-lotnika, zmarłego podczas wojny (nigdy ponownie nie wyszła za mąż), opowiadającą mu każdy dzień. Tu było zdecydowanie mniej drzew, a część z nich mocno zniekształcona - jak gdyby niektórzy "mieszkańcy" nie zdążyli jeszcze pogodzić się z własnym losem; wchodzili w pnie i wykręcali gałęzie próbując przegryźć się przez korę z powrotem do świata żywych.

I w końcu ta "nowa" część, obsrana tak zwanymi świeżymi kwiatami, zniczami, z pobliskim śmietnikiem, cyklicznie podpalanym przez kustosza/grabarza. Zero przyrody, tuje, czysta śmierć. A o śmierci mówiło się przy dzieciach, jednak nie w taki sposób, w jaki było ją czuć w tym miejscu. Pamiętam, że przerażało mnie to, jak prędko powstają nowe alejki. I tutaj przejdę już do opisywania Philtre - choć mam wrażenie, że trochę już go opisałem.

Philtre

Zapach otwiera się goździkiem (kwiat), wraz z ziołowym, zielonym lecz ciężkim i duszącym dodatkiem mdłych ziół. Już jest trochę cmentarnie, kwiatowo i ciężko. W niczym nie przypomina goździka z Xerjoff 1888 - tu jest bliżej do Beaute du Diable. Albo w zasadzie to jeszcze dalej, bo Beaute du Diable jest świeższy (!) i niezbyt zmienny. W Philtre ktoś wciąż przekłada jakieś chaszcze, przelewa zużytą wodę z wazonów... Niepostrzeżenie dołącza - i po 10 minutach już dominuje - goździk (tym razem przyprawa). Wciąż jest mdło, wręcz lekko dymnie - być może to te "stems" - łodygi, ale nie świeże. To nie są trawy, łodygi świeżo skoszonej łąki. One są ciężkie i zalegające. Philtre to pierwsze czyszczenie świeżego grobu, wyrzucanie więdnących kwiatów, których dołącza jeszcze trochę. Jaśmin odnajduje się pośrodku tej sterty i dusi nie mniej namiętnie, co cała reszta tego zielska. Wraz z najcichszą chyba tu różą pozostaje w tej mdłej harmonii, niczego nie ożywiając. To okolice wypastowanej grobowej płyty w otoczeniu niezbyt świeżych kwiatów w gorący, suchy dzień. Jedyna wilgoć to ta gnijąca woda z wazonów. Jest jeszcze nuta podobna do cywetowego akordu od Bogue. Bardzo nikła. Dodaje groteskowości. Po testach O! Doleur nie bardzo lubię o niej pisać.

Chciałbym kiedyś odnaleźć ten pierwszy, najstarszy...

Z rana, po ośmiu godzinach, już bardziej przypomina 1888. Ale to chyba tylko ten goździk, który jakoś przetrwał noc.

#perfumy #recenzjeperfum
1733086f-7b8c-45c9-bca1-8d713327c5cf
5

@dziadekmarian, poruszył mnie opis cmentarzy. Coś jest w tej nieograniczonej fantazją granitowej puszczy. W zeszłym roku chowaliśmy dziadka i sporo członków rodziny narzekało, że co grób to inna wysokość, nierówno się kończyły, co tych mniej uważnych mogło doprowadzić do upadku.

Pod koniec zeszłego roku byłem na szkockim cmentarzu, właściwie dwóch, oba w bliskiej odległości od centrum. Piękne, stare płyty z napisami, kto, z kim, kiedy m, czasami opisane historie życia. Zielono, dużo miejsca. U nas w większości to płyta horyzontalna, wertykalna i powsciskane jeden obok drugiego ze sztucznymi kwiatami.

Zaloguj się aby komentować

W ten piątek do przerwy na kawę proponuję kilka notatek z różności nieposortowanych, a więc araby, świeżaki, słodziaki, dziwaki.

Arabian Oud / Blue oud
Nazwa nie kłamie, jest to Arab i to mocno, a więc na starcie jest nieco wyziewów z kanalizacji i kwaśny sfermentowany (jakby owocowy) element w stylu Blue Kenam (ktoś pisał, że mu to porzeczkami pachnie, może coś w tym być, ale no nie wiem). Podobnie jak BK kanalizacja dość szybko się oczyszcza, zapach natomiast wygładza się kremowym piżmem. I jakby tak niuchać łapę, to trochę niefajnie - taki stricte arabski oudowo-piżmowy smrodek, wciąż się do takich nie przekonałem i miłości zapewne nigdy nie będzie. Ale uwaga, bo jest mały psikus. Otóż mam wrażenie, że perfumy zupełnie inaczej pachną zależnie od odległości. Im dalej od nosa tym mniej kanalizy, a więcej piżma, sandałowca, a nawet wyczuwam jakieś kwiatki, nie wiem, może jaśmin czy coś i naprawdę jest nieźle.

Arcadia / No16 - Faded 
Świeże przyprawowe otwarcie: kolendra i liść laurowy tworzą ciekawy choć może i kuchenny efekt. Potem niestety równia pochyła: najpierw wjeżdżają plastikowe molekuły kwiatowe, a potem równie plastikowa przydymiona skóra i już nawet wyczuwalny na dalszym planie tytoń nie ratuje ogólnego wrażenia. Kompozycja bez polotu i na tanich składnikach, nie znalazłem w niej nic, co by mnie skłoniło do głębszej analizy. Poleciał dalej, bo przyjemności nie było.

Jogi / Dewana 
Znowu róża z oudem? I tak, i nie, bo pierwsza nuta, która zwraca uwagę to naturalne piżmo. Ciepłe, zwierzęce, lekko przybrudzone i przede wszystkim świetnej jakości - na mój nos to ono właśnie stanowi o charakterze tego zapachu. Róża gra na drugim planie w formie słodkiej, niemalże marmoladowej. Baza zaś została oparta o stosunkowo klasyczne połączenie sandałowca i oudu z gatunku tych grzecznych. Gdzieś w tle wyczuwam jakieś niuanse czekoladowe, ale wydaje mi się, że to może być taka charakterystyka oudu lub piżma. To mój pierwszy kontakt z tym pakistańskim domem i choć kompozycja jest wtórna, to jakościowo jest to ekstraklasa.

Hiram Green / Slowdive
Początkowo perfumy pachną bardzo woskowo, niczym ogrzane w dłoniach świece, uzupełnione niemampojęciajakimi kwiatkami. Zaraz jednak naturalnie ewoluuje w kierunku słodkiego miodu. W tle przewija się akord suszonych owoców bardzo przypominający mi Berdoues Maasai Mara oraz nuta tytoniowa, lecz łagodna w gatunku złotej virginii. Ciekawy zapach, sprawia wrażenie bardzo organiczne, choć nie ukrywam, że trochę przytłacza mnie swoją słodyczą.

Le Couvent / Tonka 
Słodkie migdałowe otwarcie już od początku zapowiada, że mamy do czynienia ze słodziakiem, chociaż odrobina drzewnej paczuli trzyma cukier w ryzach. Osoby postronne wspominają o pomarańczy, ale ja jej nie czuję. Wielkiej ewolucji nie ma, perfumy dość szybko obierają kierunek tonkowo-benzoesowy i w takiej formie trwają już do końca. Podoba mi się, ale raczej na kimś innym, lub z bluzy następnego dnia. Natomiast w noszeniu mnie zmęczył i utwierdził w przekonaniu, że nie dla mnie takie słodkości. Niech cieszy kogoś innego.

Mark Buxton / Why not a Cologne
Okazuje się, żę piętno Aventusa odcisnęło się również i na mnie, bo gdy wyczułem cytrusowo-ananasowe otwarcie, to przez chwilę w głowie zaświtał mi właśnie Creed. Zaraz jednak to wrażenie zostało przełamane wyraziście zielonym akcentem bazyliowym w formie zbliżonej do tej Guerlain Mandarine Basilic, a świeżego owocowego obrazu dopełniło jabłko, choć niestety dość syntetyczne. Gdzieś daleko w tle można dostrzec bliżej niezidentyfikowane kwiatki. Baza zaś ma charakter wytrawnie drzewny z wiodącą rolą ‘buxtonowej’ wetywerii, ale wyczuwam również mech i cedrowe wióry. Nic odkrywczego, takie męskie świeże pachnidło z bardziej rozbudowanym wątkiem owocowym. Otoczenie jest zgodne: pachnie cytryną i może coś w tym jest, bo w późniejszej fazie można wyczuć jakieś odległe echa Eau Sauvage Cologne. Sam fakt, że coś czuli świadczy o tym, że z projekcją nie jest źle, choć mi akurat wydała się delikatna. Sam jestem ciekaw jak się sprawdzi latem, bo mam problem ze znalezieniem sobie czegoś bardziej stałego na upały.

#perfumy #recenzjeperfum #smrodysaradonina
7d2c3be2-fb86-470f-9935-9520b87aaec1
1

@saradonin_redux Tak czytam o tym Arabian Oud i dochodzę do wniosku że z większością perfum opartych na tym typie oudu jest podobnie. Przy skórze czasami są nie do wytrzymania, ale im dalej od miejsca aplikacji tym lepiej a nieraz i bajecznie. Ciekawostka - mam Blue Oud w postaci attaru i wrażenia są bardzo zbliżone do wersji spray, ale oud jest jeszcze bardziej wyczuwalny i wali piękną oborą na kilometr 😀

Zaloguj się aby komentować

Bortnikoffa ciąg dalszy.

Bortnikoff / Dubai
Na samym początku lekko animalny oud z cytrusami, przez chwilę miga mi przed oczami mandarynka w krowim łajnie (kto pamięta Junaid Hajar?), ale zaraz dołączają słodkie egzotyczne owoce. W krótkim czasie perfumy obierają kierunek owocowo-skórzany, w którym główne role należą do marakui i skóry w wydaniu orientalnym. Ze skórkami to ja tak średnio, słodkościami również, więc jest to zapach daleko spoza mojej strefy komfortu, ale nie da się ukryć, że dobre to jest. Miał @Qtafonix nosa, potencjalnie sztos na sezon wiosna-lato.

Bortnikoff / Rich (Elixir)
Otwarcie daje po nosie oudem o wyraźnie sfermentowanym i nieco stajennym profilu, nie na tyle jednak żeby odrzucał. Kwasowość dodatkowo podkreśla kropla soku z bergamoty. Po kwadransie kompozycja zaczyna skręcać w kierunku skórzanym i to jest taka fajna, gruba skóra o ciepłej barwie jak w Iron Duke. W drydownie wpleciono jeszcze paczulę w wersji leśno-zbutwialej. Legancko, ale zwierza trochę czuć, nie da się ukryć.

Bortnikoff / Santa Sangre
Otwiera się zapachem budyniu waniliowego, który na szczęście ustępuje miejsca kwiatom na kremowej bazie z sandałowca z odrobiną waniliowego ptasiego mleczka. Już to kiedyś wąchałem i miałem podobne wrażenie: słabo.

Bortnikoff / Tabac Dore
W otwarciu przez chwilę słodko wybrzmiewają czekoladki z rumem. Zaraz jednak dominuje tytoń i to nie byle jaki. Prawdopodobnie jest to tytoń idealny dla niejednego wielbiciela aromatu naturalnego tytoniu, który oczywiście nie ma nic wspólnego z plastikowymi ulepami z naklejką Ford, Argos czy tym bardziej Mancera. Bawiłem się kiedyś trochę w macerację liści tytoniu i Tabac Dore bardzo mi przypomina absolut cohiba robusto zakupiony od zdolnego duńskiego amatora. Łączy w sobie organiczną słodycz z surowością ciemnych fermentowanych frakcji. Kompozycję wyraźnie łagodzi trwający właściwie cały czas wątek waniliowy ze szczyptą cynamonu. Całość podana na wytrawnej, drzewnej bazie. Mam zagwozdkę, bo albo zmieniła mi się percepcja, albo Dmitry majstrował w składzie, bo o ile kiedyś miałem wrażenie mokrego tytoniu i początek był bardziej rozgrzewająco koniakowy, to obecna wersja wydaje mi się dużo bardziej sucha, wręcz pudrowa, być może przez większy udział piżmianu. Nie wiem, strzelam. Nadal jest to znakomite pachnidło, ale mniej mi się podoba niż poprzednio.

Ilustracja z oficjalnej strony Bortnikoff.
#perfumy #recenzjeperfum #smrodysaradonina
e56ce79a-9616-4ddf-8e5b-3c06fb4fa71f
9

Ależ ja na Santa Sangre miałem odruch wymiotny. Nie cierpię laktonicznych nut a tu dostałem ciepłym mlekiem w nos. Mój osobisty koszmar 🤮

@saradonin_redux mi z kolei Rich przypominał wypadek przy pracy, głównie przez akordy skórzane które bardzo mi się kojarzyły z popularnym motywem w mainstreamie, tylko nie pamiętam w których dokładnie perfumach występowały.

Dla mnie Rich to jest klon Ombre Leather Toma Forda, zapachy baardzo podobne.

Zaloguj się aby komentować

Moschino Toy Boy - Mam dysonans poznawczy.

Byłem ciekawy jak róża może być być "męska", bo głównie kojarzy się on z kobietami, mimo że osobiście bardzo lubię jej zapach, więc zamówiłem próbkę Moschino Toy Boy. Pierwsze spotkanie z zapachem - no kurde, no piękna róża! Taki czysty, kwiatowy zapach, na pierwszym tle róża, gdzieś na drugim planie jest trochę pieprzu i taka lekka słodycz, faktycznie trochę gruszkowa, a w tle przebija się trochę drzewnych nut, choć to naprawdę niuanse, bo mimo wszystko głównie czujemy tutaj różę. No i gdzie problem zapytacie, jaki dysonans?

Dysonans pojawia się, bo z jednej strony jest pięknie różanie, a z drugiej... no dalej nie wiem gdzie tu "męskość" xD Jakby dziewczyna tak pachniała to bym nie pomyślał, że założyła męskie perfumy. Jednocześnie się zastanawiam czy jeśli założyłbym je to nie zostaną odebrane właśnie zbyt kobieco 🤔

Swoją drogą zapach jest tak "wąchalny", że człowiek nie może oderwać nosa i cały czas chce to czuć xD
Przypomina mi to trochę odżywkę do włosów Anwen "Emolientowa Róża", ta róża jest podobnie przedstawiona.

Jakie macie opinie i doświadczenia z tymi perfumami? Lubicie, nosicie?

#perfumy #recenzjeperfum
37676882-734b-4741-8102-536b15463f7d
17

@pingWIN mam cały flakon i dla mnie za⁎⁎⁎⁎ste, tylko rzadko zarzucam

@pingWIN Jest taki problem z różą, że czujemy ją wszędzie. Kojarzymy z kobietami. W perfumowym mainstreamie pojawia się w co trzecim zapachu. I kulturowo łączymy ją z kobiecością. Jednak mnie właśnie perfumy przekonały, że nie musi tak być.


Z częścią "męska" nie zamierzam dyskutować, bo to kwestia nastawienia do tego, czym męskość ma być. Jednak nie wyobrażam sobie, żeby King Throne Hoopoe nosiła kobieta. Musc Noble, Habit Rouge, Nawab of Oudh, Ghala, Al Oud - to wszystko są piękne róże nadające się dla facetów.


Kojarzymy się światu z ambroksanem i żywicami. Tymczasem są dziesiątki rodzajów róży i tysiące podejść do tego, jak ją potraktować. Daje więcej możliwości niż Irys. Róża w perfumach to królowa kwiatów.


A w Toy Boyu to nawet nie jest róża.


Można się zatrzymać na Amouage Lyric. I to jest ok. Ale z różą jest trochę jak z sandałowcem, oudem czy labdanum. Właściwie użyta będzie błyszczeć niezależnie od płci. I przede wszystkim nie musi grać pierwszych skrzypiec, by zapach był różany. Róża potrafi się wspaniale komponować z innymi zapachami - niezależnie od tego, jak pozycjonują ją "najlepsi".


Tak se tylko 😉

@pingWIN kupuje to mojej babie bo jej sie podoba, ale jesli chodzi o mnie, to nie moja bajka - ani na babie, ani na chlopie, mam dokladnie na odwrot niz Ty - dla mnie ten zapach jest drazniacy, a nie wachalny.

Zaloguj się aby komentować

Cisza na tagu, więc zapraszam na krótkie notatki z sampli niszy amerykańskiej.

Apoteker Tepe / Brother Night
Brother Night aka Wszystkich Świętych 1998. Napiszę po fragrantikowemu. Cofnijmy się ze dwadzieścia lat wstecz: późna jesień, mały wiejski cmentarz, grabarz uprzątnął alejki i w kącie pali zgrabione wcześniej liście oraz uschnięte wieńce pogrzebowe i wiązanki zwiędłych kwiatów. Właśnie tak to pachnie: dym z ogniska i suche kwiaty. Pogrzebowo i melancholijnie.

Apoteker Tepe / The Holy Mountain
Przeczytałem kiedyś na parfumo taki opis autorstwa Mlleghoul “my favorite Apoteker Tepe perfume is The Holy Mountain, and it smells like a beardy grandmaster max-level wizard summoning the ultimate ancient mystical dragon lord of the 11th realm” no i wiedziałem, że muszę te perfumy sprawdzić. Przy bardzo pośpiesznej pierwszej próbie wydał mi się premium wersją Botafumeiro, ale po dokładniejszych testach pokazał o wiele więcej. Owszem labdanum gra w tej kompozycji istotną rolę, jednak wachlarz wrażeń jest rozbudowany o przeplatające się wątki drewnianych wiórów, sosnowych żywic, kadzidła i “beaufortowej” wędzonej herbaty. Jednocześnie kompozycja zblendowana jest tak umiejętnie, że nie popada w skrajności, w żadnym wypadku nie jest przytłaczająca, ani agresywnie dymna i wbrew pozorom nosi się bardzo komfortowo. Niesamowity żywiczny zapach, ląduje na wishliście, ale bez spiny.

Pineward / Eldritch
Połączenie sosnowego olejku i mentolu sprawiło, że pierwszym skojarzeniem był sztyft do nosa. Zaraz jednak to wrażenie przełamuje aromat gorzkiej i nieco dymnej herbaty, wcale jednak nie umniejsza aptecznego charakteru, bo tym razem zamigotał mi w głowie jakiś ziołowy syrop na kaszel, albo tabletki na gardło. Wrażenie to pogłębia się tym bardziej, że z czasem mieszankę uzupełnia także akord miodowy.

Pineward / Murkwood
Ciemnozielona, niemal czarna lepka ciecz z zawieszonymi w niej czarnymi drobinkami - wskazana ostrożność, gdyż aplikacja na ubrania na pewno skończy się plamami. I tak też pachnie: brudna zieleń, mnóstwo sosnowych żywic, świerkowe igły i wilgotna ściółka. Wszystkie te elementy dodatkowo zagęszczone w bazie mirrą składają się na realistyczny obraz borealnego lasu iglastego. Naturalne, dobre, choć monotonne perfumy.

Ilustracja pożyczona z oficjalnego sklepu Pineward
#perfumy #recenzjeperfum #smrodysaradonina
714e9b3d-3d70-4134-a6ec-15e22aa90a56
17

Po fragrantikowemu to by było:

Stoję w centrum Midgaru, przede mną piętrzy się okazały wieżowiec korporacji Shinra. Na samą myśl możliwości obcowania z olfaktoryką gruczołów łojowych obiektu Red XIII przechodzą mnie dreszcze podniecenia...

@wonsz niestety, ale tak to nie umiem, nie biorę narkotyków

@saradonin_redux a oni umieją nawet seriami - dwie recenzje pod rząd pod Terror&Magnificence 😜

@saradonin_redux poznałem Pineward jakoś w podobnym czasie co Bortnikoff, pamiętam, że początkowo nawet bardziej mnie zaskoczył, choć nie był to mój styl. Jakość na prawdę świetna. Warto sprawdzić jak ktoś lubi mroczne, leśne klimaty.

@pedro_migo same here, nie mój styl ale naturalności nie można mu odmówić.

Pisałem magisterkę z cmentarzy, więc ich zapach mnie przekonuje :3 trzeba kiedyś wypróbować

@Earl_Grey_Blue proponuję sprawdzić Hiram Green Philtre - jeśli nie znasz. Tam jest dość cmentarnie 😃

@Earl_Grey_Blue to nawet nie dosłownie cmentarz, tylko bardziej ognisko z palonych liści i kwiatów, co akurat często spotykało się na cmentarzach zanim zaczęto się przejmować jakością powietrza.

Zaloguj się aby komentować

Kolejny odcinek z testowania perfumek, aby urozmaicić nieco niedzielne popołudnie.

D.S. & Durga / Grapefruit Generation
Cytrusowy świeżak jakich wiele w mainstreamie i tańszej niszy. Wcale nie powalający naturalnością, ani szczególnie grejpfrutowy, bo czuć vibe cytrynowego płynu do naczyń. Od biedy można się psiknąć latem albo na siłkę, ale można znaleźć lepsze i tańsze pachnidła na takie okazje. Słabo.

D.S. & Durga / St. Vetyver
Większość znanych mi wetyweriowych perfum pachnie zimną zielenią w odcieniach albo trawiastym, albo ziemistym. Tym bardziej miło zaskoczyła mnie interpretacja autorstwa Davida Setha Moltza. Już w otwarciu zielona, trochę guerlainowska wetyweria miesza się z zapachem brązowego cukru trzcinowego tworząc efekt raczej miły i ciepły niż poważną, dystansującą zieleń. W ogóle nie kojarzy mi się z mokrą trawą, a przybiera postać podobną jak Le Couvent Vetiver, przypominającą mi orzechy włoskie, tylko tym razem w słodkawym, przez co lekko deserowym wydaniu. W tle pojawia się też akord rumowy, ale nie mocno alkoholowy, a w formie mocno rozwodnionej, jakby mohito pozbawione mięty. Znakomite, bardzo komfortowe pachnidło i jedna z bardziej oryginalnych interpretacji wetywerii jaką miałem okazję wąchać. Jeśli miałbym do czegoś porównać, to najbliżej byłby zapomniany Guerlain Homme L'Eau Boisee. Należy podkreślić, że nie jest to żaden dziwoląg, St. Vetyver jest bardzo noszalny i raczej uniwersalny. Podoba mi się, nawet bardzo i polowałbym na flakon gdyby nie to, że mimo dobrej trwałości wydał mi się bardzo delikatny.

Tom Ford / Black Lacquer
W zasadzie wszystko się zgadza, miał być lakier, jest lakier, tylko nie do drewna, a do paznokci w towarzystwie toksycznego dymu z palonego plastiku. Po kilkunastu minutach zostaje w zasadzie sam topiony/palony plastik. Dawno nie wąchałem nic tak chujowego.

Wolf Brothers / Wolf
Nie wiem dlaczego spodziewałem się czegoś mocno niszowego. Tymczasem wilk okazał się przyjemniaczkiem. Otwarcie bardzo pieprzne, świętujące, ocieplone nieco szczyptą kardamonu. Po chwili jasnym się staje, że dominantą będą jednak akordy leśne, mamy zatem sosnowe igły, żywice oblepiające pnie drzew, akordy drewniane, tartaczne i przestrzenną, molekularną wetywerie zaserwowaną w sposób zbliżony jak w Biosie Imperialnym. Aby leśny obrazek był kompletny, to baza jeszcze pachnie mchem dębowym. No i sam nie wiem, bo z jednej strony podoba mi się kompozycja, z drugiej drażni ten boisikowy motyw.

Ilustracja z oficjalnej strony Wolf Brothers
#perfumy #recenzjeperfum #smrodysaradonina
3d21b4d1-7590-40b3-8863-1d6ca853b94c
7

@saradonin_redux Ford w formie, największy chemol jaki czułem od dawna

@Qtafonix i też już zdążyłem komuś oddać xd

'marka premium'

Zaloguj się aby komentować

Ostatnio mówi się o premierach, lecz zdaje się, że ta informacja przeszła bokiem, a myślę, że warto wspomnieć - już za parę dni, bo 1. lutego Maksim Bortnikoff przedstawi trzy nowe zapachy pod własną marką Maksim Perfume - zatytułowane Amber de Noir, Chypre de Grand oraz Vanilla Oud.
Do tej pory powstała już jedna kolekcja (3 zapachy) i 1 zapach w kolaboracji z Rajesh Balkrishnanem, który wcześniej kilka razy współpracował z Dmitrym.
Mało się jeszcze mówi o Maksimie - a szkoda - bo uważam, że warto zwrócić uwagę na jego poczynania. Korzystając zatem z okazji zapraszam do spontanicznej #recenzjeperfum tego projektu, aby nieco go przybliżyć, co dotychczas ten młody perfumiarz ukręcił.

Musk Couture
Słodkie i świeże owocowo-kwiatowe otwarcie z maliną i rumiankiem, przyprawione różowym pieprzem, który z czasem zyskuje na intensywności i nieźle świdruje w nosie. Pikanterię podbija wytrawny i dymiący tytoń, który jednak w miarę rozwijania się kompozycji ociepla i wysładza się jakby był owocowo aromatyzowany, przypomina mi ten składnik z Tabac Dore autorstwa seniora.
Kompozycję wzbogaca wyraźny i intensywny ziemisty akord, który podejrzewam pochodzi z oudu, lecz jestem pewien, że za drzewny aromat odpowiada tutaj nie oud, a cedr jest suchy z ostrymi zielonymi akcentami, a z czasem po jego pniu spływa ciepła i słodkawa żywica.
Bazę stanowi fizjologiczne i brudne piżmo, które przywołuje skojarzenia z Tibetan Musk od Ensar Oud, ale zostało świetnie uzupełnione słodką wanilią. Piżmo zdecydowanie bardziej mi się podoba niż to którego używa Dmitry.

Café Mystique
Otwiera się bardzo rześko bergamotką, która szybko znika, ale od samego początku można wyczuć też już zapach tytułowej kawy, jest ciepła i jakby palona, czuć jak się dymi, ma kwaśno-ziemisty posmak; została przyprawiona świeżym, świdrujący w nosie pieprzem, który myślę podbija jeszcze tę ziemistość. Kompozycję wzbogacają kwiaty, które nadają słodyczy i przy tym jeszcze pewnej świeżości. Pachnie to ciekawie choć mam poczucie, że to nie mój styl, ale mimo wszystko znacznie lepiej się w nim czuję niż, np. w Ensar Oud Rumi, który też opowiadał o kawie, nie wspominając już o innych kawowcach. W bazie robi się przyjemniej, nie jest tak przyprawo-ostro i nie ma też ziemi, bo kompozycja przechodzi w słodkawo-żywiczne klimaty.
Jeśli ktoś śledzi moje wpisy / komentarz może wie, że kawa w perfumach to nie moja nuta, dotychczas jedynie Areej Le Dore Agar de Noir był dla mnie noszalny, ale myślę, że Café Mystique uplasuje się zaraz za nim, bo mimo wszystko dość komfortowy się nosił.

Oud Indochine
Powstał we współpracy ze wspomnianym na początku Rajeshem Balkrishnanem. Otwarcie jest chłodne i metaliczne z kadziłem oraz ostrym i ziemistym szafranem, ale świetnie zbalansowane kakao; jest też szczypta ziołowo-medycynalna i całość kojarzy mi się z Coup de Foudre od Dimy. Mimo wszystko nie trwa długo i mnie nie odrzuca, tak jak było to we wspomnianym Coup de Foudre, bo kompozycja szybko się zmienia, robi się ciepło i słodko-balsamicznie, trochę dymnie i owocowo, kakao wciąż obecne, a całość dopełnia zbutwiały drzewny akord - ta baza jest naprawdę dobra i komfortowa podczas noszenia. Czuć tu wyraźnie styl seniora, gdybym nie wiedział co to strzeliłbym, że autorem jest właśnie Dmitry.

Słowem podsumowania, przyznam, że miałem okazję poznać pierwsze zapachy Maksima, które stworzył jeszcze pod marka ojca, czyli Le Voyage Orientale oraz Victoria i widać progres! Kompozycje są bardzo dobrze poskładane, mimo, że dostrzegam w nich inspiracje bestsellerami Dimy to nie są wtórne, żyją własnym życiem. Oud Indochine najbardziej przypadł mi do gustu, Musk Couture i Café Mystique, mimo, że nie są w moim typie to uważam za bardzo interesujące; ciekawy jestem jeszcze Amber Balsam, a z tych nadchodzących najbardziej chciałbym poznać Chypre de Grand, przez sentyment do szyprowej klasyki, ale oczywiście będę miał na celu poznać wszystkie.
Jakość składników znakomita.

#perfumy
56e3f085-fcb2-46c7-8e01-4401d642661b
a096b696-f749-4fe9-80b1-99348851bcb7
15

Ta kawa brzmi dobrze.

@saradonin_redux miałem spore obawy, jak zawsze przy kawowcach, ale na prawdę pozytywnie się zaskoczyłem. Na tyle ile znam Twój gust z recenzji podejrzewam, że Musk Couture też mógłby Ci się spodobać.

@pedro_migo jako fan Maksima też czekam na jego nowe wypusty i pierwsze recenzje. Czy będzie flaszka, zobaczymy, ale na pewno przetestuję w wolnej chwili

@Qtafonix coś w ciemno będziesz brał? 😀

@pedro_migo Kurczę, ja też kawy nie cenię w perfumach. Ale ta w Cafe Mystique to mnie urzekła naprawdę. Znam tylko to od Maksima, no i... myślę dużo o tym zapachu.

@dziadekmarian skończy się to flakonem? 😀 jako anty-kawosz polecam też wspomniane Agar de Noir

Warto sprawdzić też pozostałe.

@pedro_migo nie no, flakonem to już chyba nawet fizycznie by się nie dało 😉 A ja to się zadowalam 5-10ml i to jest dla mnie DUŻO. Ale tak z 10 Cafe Mystique to na pewno bym przygarnął. Pozostałe dwa - na 100%, tylko skąd...

Zaloguj się aby komentować

Za oknem znacznie cieplej, więc gdyby ktoś zatęsknił za latem, to może się psiknąć świeżaczkiem. Dzięki uprzejmości @Qtafonix miałem okazję sprawdzić jak w tej kategorii zapachowej poradził sobie Dmitry Bortnikoff 

Bortnikoff / Musk Cologne 
Ej, ładne. Czyściutkie kwiatki z lekko pikantnym piżmem. Mydlanie, nieco animalne, ale bez też bez vintage piżmaka-kozaka a’la król. Wręcz przeciwnie, jest nowocześnie i mimo kwiatowego profilu raczej męsko. Znacznie bardziej mi się podoba niż zawiesisty Musk Khabib, czuć jakość, ale kompozycja utrzymana jest w lepszym tonie, komfortowa i bez nadmiernego przepychu. Zdecydowanie najlepsza pozycja w tym zestawieniu.

Bortnikoff / Cologne Céleste
Soczyste, intensywnie cytrynowe otwarcie, uzupełnione później słodką, oranżadkową pomarańczą na delikatniej i w zasadzie mało istotnej drzewno-mszanej bazie. I co? I tyle, nie ma o czym pisać, bo to bardzo prosty zapach. Owszem, całkiem ładny i bardzo orzeźwiający. Tylko ta oranżada kojarzy mi się raczej tanio, bo bardzo przypomina 100bon Eau de The & Gingembre, za który płaciłem około 0,9 zł/ml XD Najsłabszy zapach z linii.

Bortnikoff / Cologne de Feu
Fajne pomarańczowe otwarcie, soczyste i lekkie w stylu linii Aqua Allegoria Guerlaina. Po chwili dołączają: brzoskwinia, malina i delikatny motyw kwiatowy. Ładne, ale no właśnie znów mam wrażenie, że już to wąchałem znacznie taniej i ten sok postawiłbym na półce nie obok flaszek z linii Oud Bortka, a gdzieś pomiędzy AA Pamplelune i AA Orange Soleia.

Bortnikoff / Cologne de la Terre
Właściwie od początku pachnie jak cytrynowe nadzienie markizów mafijnych. Po chwili dołącza syntetyczne zielone jabłko i czyste białe piżmo. Z jednej strony zupełnie nie pasuje do stylistyki, do której Bortnikoff mnie przyzwyczaił. Nie ta klasa. Z drugiej - pachnie to całkiem przyjemnie, choć należy sobie samemu przemyśleć, czy jest warte tych pieniędzy.

Ilustracja z profilu fb marki Bortnikoff
#perfumy #recenzjeperfum #smrodysaradonina
24e8d7e4-49b7-47c6-ab36-5cb440945073
12

@saradonin_redux Ta kolorowa seria to chyba największy niewypał Bortka.

Ramsey często wspomina że Dima był w tym czasie bardzo chory to była chyba końcówka plandemii i na pewno ktos go zastapil przy tworzeniu tej linii bo nie ma opcji żeby Dima takie gnioty wypuścił. Ramsey wtedy stawiał że Maksim testował swoje umiejętności co jest całkiem prawdopodobne.

@Grzesinek Jedynym beneficjentem w tej sytuacji jest w takim razie Maksim który coraz śmielej sobie radzi z jego własnym brandem :).

@Grzesinek te testy uratowały mnie przed blindem, bo ceny na beautinow wydawały się całkiem kuszące. Wcale nie uważam, żeby były tragiczne, ale równie dobrze mogę małżonce podkraść Allegorie, co zresztą niekiedy mi się zdarza, bo Mandarine Basilic i Pamplelune uważam za świetne świeżaczki.

@saradonin_redux dla mnie w seri Cologne to tylko Moss który jest dla mnie numer jeden z tej linijki i Amber później Musk, pozostałe do zapomnienia

@saradonin_redux tych z kolorowymi blaszkami nie znam, seria Cologne nic specjalnego, choć uwielbiam Moss; Amber też spoko, ale w podobnym wydźwięku sugeruje Oud Sinharaja

@pedro_migo Sinharaja to już inna bajka. Zjada wszystkie te cologne.

@Grzesinek wyczuwam podobieństwo między Amber Cologne i Oud Sinharaja, stąd wspomniałem, bo lepiej zrobić taki „upgrade”, Sinharaja topka letnich zapachów moim zdaniem

Zaloguj się aby komentować

Zacznę z grubej rury od Beauforta. Cała ta zajawka z perfumami buja się u mnie jak sinusoida pomiędzy okresem intensywnego testowania, a okresem przesytu, kiedy skupiam się na cieszeniu się tym, co już mam. No to skoro jestem w tej pierwszej fazie, to znów będę wrzucał jakieś wpisy krótkimi seriami.

Beaufort / Terror & Magnificence
Mała zaległość, jakoś mnie ten zapach dotychczas ominął. Wcale nie taki terror jak można by sugerowała nazwa. Pierwsze co się rzuca w oczy (nozdrza) to charakterystyczna goryczka smoły brzozowej, mmm, lubię ją. Do tego cypriol i tytoń uzupełnione odrobiną mirry i medyczną nutą przypominającą jakąś starą maść na stawy, bóle egzystencjalne i wszystko inne. W porównaniu do wcześniejszych dymnych mocarzy, nie ma tu raczej nic szokującego. Efekt tej mieszanki jest w gruncie rzeczy całkiem przyjemny, może nawet przytulny. Problem w tym, że całość wybrzmiewa trochę mdło, czegoś mi w tej kompozycji brakuje, jakiejś iskierki geniuszu starszych tytułów marki.

Beaufort / The Grudge 
Beaufort w formie. Perfumy mogą się nie podobać, ale koncepcyjnie są tak blisko perfekcji jak to tylko możliwe. Zapach morza, ale jakże inny od dotychczasowych niszowych interpretacji. W przeciwieństwie do Black Sea czy Megamare, nie mam żadnych skojarzeń toaletowych, wręcz przeciwnie, kompozycja w ogóle nie próbuje wpasować się w nurt aquatic. I bardzo dobrze. Typowe aquatic j⁎⁎ią nieznośnie chemicznie, niczym niebieska zawieszka w smutnym kiblu na stacji benzynowej. W otwarciu przez chwilę czuć nieco kadzidła i gnijące jesienne liście. Trzon The Grudge stanowi jednak słona ambra, której syntetyczność jest oczywista, ale mimo to plasuje się poziom wyżej niż typowe morskie molekuły pokroju calone itp, jest brudna i animalna. Towarzyszy jej ziołowy akord w stylu Acqua di Portofino Sail, wodorosty, mchy, zgnilizna i żywice. Jest w nim jakiś mrok, łatwo wyobrazić sobie zimne, wzburzone fale rozbijające się o skaliste wybrzeże albo kuter rybacki. Po kilku godzinach daje się wyczuć spadek jakości w postaci morskich utrwalaczy a’la Pazzaglia. Komplementów nie będzie, stricte użytkowo jest to w pewnym sensie zapach odpychający, ale jednocześnie jaki trafny, niezwykle obrazowy i pobudzający wyobraźnię. Idealnie zatem wpasowuje się w portfolio marki, która popularność zyskała skupiając się na bezkompromisowej realizacji artystycznych wizji. Tylko parametry jak na Beauforta wydają się słabowite, bo VEA przy takim oprysku by mnie udusił.

Beaufort / Pyroclasm
Beaufort pełną gębą. Jałowiec, zimny metal, jakaś świeża ‘powietrzna’ molekuła przypominająca powiew wiatru. Kojarzy mi z zapachem pobliskiego stalowego mostu pieszego nad torami kolejowymi. Przemysłowy relikt minionej epoki, zardzewiała, zaniedbana konstrukcja prowadząca wzdłuż pozostałości zakładów metalowych, niegdyś ogromnej fabryki, dziś ruin przypominających widokówki z Czarnobyla. W tle elemi zmieszane ze swądem przypalonej elektroniki. Syntetyczny, zimny, industrialny, ale znów działający na wyobraźnię. Brzmi groźnie, ale ma w sobie jakąś niespodziewaną lekkość i świeżość. Dobre perfumy, obrazowe, choć dla wielu pewnie nienoszalne. Tonnerre Light.

#perfumy #recenzjeperfum #smrodysaradonina
7aaebae1-72c9-499a-a905-65e049a0a441
3

medyczną nutą przypominającą jakąś starą maść na stawy, bóle egzystencjalne i wszystko inne

@saradonin_redux ooo to to, dlatego właśnie pogoniłem ten flakon. Nie mogę sobie przypomnieć z którą witaminą była to maść ale dokładnie takie skojarzenie mam od samego początku. Wydaje mi się że to szafran, ale na szczęście już mnie ten temat nie dotyczy. No a nowa linia wygląda spoko...

Zaloguj się aby komentować

Następna