🎅 Weź udział w świątecznej zabawie i wygraj prezent od Hejto! 🎁

Zobacz szczegóły
Cześć,
Jak co roku, obdzielam rodzinę i znajomych książkami, tym razem większość inspiracji pochodzi od Społeczności Hejto, dzięki za Wasze wpisy,opinie i rekomendacje!

#ksiazki #prezenty #swieta
9f68d5a9-75b5-4499-a110-32479b27e99f
ciszej

@Sofon dużo dobrego, gratuluję wyboru i zazdroszczę osobie która spędzi święta czytając po raz pierwszy Na południe od Brazos dorzuć jakiś tag jeszcze do postu

Sofon

@ciszej Też mam takie uczucia, bo mi nie wypada potem pożyczać tak chcianych książek od obdarowywanych , więc potem w ciągu roku poluje na nie w bibliotekach , tagi usupelnione

DamBa

@ciszej dobra jest? Mam ,zacząłem ale opisy przyrody zniechęciły mnie...w styczniu urlop i zamierzam ja wziąć to może zmęczę.

alaMAkota

@Sofon piękny zbiór. Może i do mnie trafi kiedyś Brazos :)


Czy jarno to czasem nie jest mróz tylko pod przykrywką ?

Sofon

@alaMAkota zgadza się, nie wiedziałem, ale taktycznie wystarczy zajrzeć głębiej do lubimyczytać.pl i wychodzi Mróz z worka , no cóż zapowiadał się taki ładny debiut a to cerowana dziewica, a czy to prawda że Mróz zatrudnia jakieś miniony do pisania a sam tylko publikuje pod swoim nazwiskiem?

alaMAkota

@Sofon słuchy o piwnicach młodych niewolników tworzących nowe hity dla empiku chodzą po necie, ale czy to prawda? Nie wiem.


Mróz to taki dla mnie serial w tvp. Marny, liniowy, miałki i powszechny. Ale przynajmniej ludzie czytają, a że mroza akurat to trudno. Może choć raz w tygodniu zamienią Netflix na książkę:)


Ważne, że obdarowana osoba się ucieszy :)


Ojcu też kupowałam mroza, Bonde itp. miloszewski i zagon się mu nie spodobał :(

teraz na Mikołaja dostał trylogię Gortycha o schroniskach i był zachwycony.

maly_ludek_lego

@Sofon fajne ksiazki. naprawde. W koncu bez tych wszystkich mrozow i innych takich takich

Zaloguj się aby komentować

Cytat na dziś:

Babcia miała szansę stać się jedną z bardzo niewielu kobiet świadomych, co magowie noszą pod swymi szatami, jednak skromnie odwróciła wzrok i ruszyła za dziewczyną chodnikiem, a potem w dół po szerokich schodach.

Terry Pratchett, Równoumagicznienie

#uuk
splash545

Obstawiam, że kalesony

Mr.Mars

Babcia tam wszystko doskonale wie.

nyszom

Czy "Równoumagicznienie" nadaje się na początek przygody z tym uniwersum? Niby coś kiedyś czytałem, ale nic nie pamiętam, a fajne te cytaty o Babci 😉

moll

@nyszom jak lubisz babcię to tak

LovelyPL

@moll Legenda mówi, że byli tacy, co nie lubili Babci.

Zaloguj się aby komentować

Jest 21 grudnia, godzina jakoś zaraz po dwudziestej, a przed godziną dwudziestą nie miałem nijakiej możliwości manipulacji wynikami, więc spadło na mnie to brzemię. W związku z tym brzemieniem więc:

rymy: wiewiórka - przebrzydła - ogórka - mydła
temat: klęska urodzaju

Wyśmienitej dwudziestopierwszogrudniwej zabawy!

#naczteryrymy
#zafirewallem
Cybulion

Zbyt wielkie fistaszki ma ruda wiewiórka,

Za mała juz jest ta dziupla przebrzydła,

Zmiescila li tylko swego ogórka,

Bo jechała najdrożsi - bez mydła.

klawo

Na bezrybiu i rak ryba.

Myśli Wiewiórka przebrzydła.

Dziś użyję ogórka,

a jutro mydła.

Szuuz_Ekleer

Była we wsi taka panna, mówili że wiewórka

Ponoć dużo kradła i przebąkują, że przebrzydła

Spotkałem ją po posianiu na polu mym ogórka

Wycisnęła to wszystko, z olejem formuje mydła

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
Wydaje mi się, że kiedyś już o tym wspominałem, półżartem być może (ale tylko pół!), że kiedy byłem mały, to chciałem być Andrzejem Poniedzielskim. I, mam takie podejrzenia, że w jakiejś części – być może w połowie? – nawet mi się to udało. Zastanawiam się tylko dlaczego jest to ta mniej satysfakcjonująca mnie połowa.

***

Panu Andrzejowi Poniedzielskiemu
(z pewną jednak zazdrością)

Z tą dynamiką od Mistrza przejętą
na siebie (choć trochę pomimo woli)
w duchu epoki (gdzieś paleolit)
wiersz recytuję. Staram się prędko.

Ale na scenie nogi mi miekną,
od tremy jeszcze żołądek mnie boli,
struny głosowe nie chcą mi stroić...
Więc schodzę ze sceny. Eee – macham ręką.

I tak skończyło przygodę dziecię
w tym artystycznym, kuszącym świecie,
choć czasem bywa – coś jeszcze w nim krzyczy:

tak wiele przecież wy dwaj dzieliście!
W tym samym mieście się kształciliście!
Cóż – mówię – jeśli w innej dzielnicy.

#nasonety
#zafirewallem
#diriposta
UmytaPacha

@George_Stark przejechałam kilkaset kilometrów, żeby zobaczyć pana Poniedzielskiego i mieć szansę z nim porozmawiać. Po występie poszłam na podpisywanie płyt, a tam przy nim była szalenie rozmowna starsza pani co chyba regularnie przychodzi, naznosiła mu jakichś smakołyków i zagadywała na śmierć podczas gdy milczący ludzie, w tym ja, podchodzili po podpis. Już nawet pan Poniedzielski nic nie mówił, bo pani gadała za trzech. No i nie porozmawiałam, wymieniliśmy tylko uśmiechy ( ͡° ʖ̯ ͡°)

splash545

@UmytaPacha może to była jego rzecznika

UmytaPacha

@splash545 nie, po tym co mówiła wiedziałam że z pani z widowni

Zaloguj się aby komentować

1146 + 1 = 1147

Tytuł: Łabędzie
Autor: Jacek Dehnel
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 7/10

#bookmeter

Ale historia, a zwłaszcza może historia rodzinna, to nie fakty, tylko opowieść o faktach.

Chciałem napisać krótki wstęp i przejść do rzeczy, ale nie udało mi się to wcale. Wstęp krótkim być nie chciał za nic. A pisało mi się go na tyle dobrze, że postanowiłem cały ten długi wstęp we wpisie zostawić. Mając jednak na uwadze czytelników i to, że kogoś może jednak bardziej interesować książka, a moje związane z nią perypetie już mniej, postanowiłem rozdzielić poszczególne części wpisu i nadać im tytuły. O samej książce jest napisane w części ROZWINIĘCIE.

***

WSTĘP: Moja droga do Łabędzi

Bywa i tak że dziwne i skomplikowane drogi prowadzą do mnie do książek, które sobie do czytania wybieram. Aż sam czasami jestem zaskoczony kiedy uświadamiam sobie dlaczego właśnie po tę a nie po inną pozycję sięgnąłem albo dlaczego zrobiłem to akurat teraz a nie kiedy indziej. I tak właśnie było z Łabędziami pana Dehnela.

Pomysł na to żeby po któryś z utworów tego autora sięgnąć przyszedł mi do głowy już jakiś czas temu, kiedy czytałem opowiadanie Syrena autorstwa tej rok młodszej ode mnie gówniary, pani Małgorzaty Boryczki, której tak mocno kibicuję, a opowiadanie to było zamieszczone w tomie O perspektywach rozwoju małych miasteczek. I w tym to opowiadaniu pani Boryczka napisała tak: (…) a ja, wykształcona na tych wszystkich kursach, konserwatoriach i warsztatach, czytająca Dehnela i Twardocha – i opowiadająca się po stronie Dehnela oczywiście, nie dlatego, żebym właściwie rozumiała o co im się rozchodzi, tylko Dehnel ma zwyczajnie lepszą twarz dla mnie (…). Wobec takiego stwierdzenia ja, jako twardy (nie ma to jak żart wysokich lotów, prawda?) orędownik pana Twardocha nie mogłem przecież przejść obojętnie! Co prawda jedną książkę autorstwa pana Dehnela miałem już za sobą, całkiem mi się zresztą podobała (pisałem nawet o tym kiedyś w takim lakonicznym wpisie ), a jeszcze bardziej podobała mi się sztuka na podstawie tej książki wystawiana przez kielecki Teatr imienia Stefana Żeromskiego (ciekawostka: w tej sztuce publiczność usadzono na scenie, a aktorzy grali na widowni), ale, jak mówi przysłowie: jedna książka autora nie czyni i w związku z tym czułem pewien niedosyt, jakiś niedostatek informacji w sprawie mojego stosunku do pana Dehnela. Zainteresowany byłem jednak oczywiście nie twarzami autorów, ale ich dziełami. I tak miałem przez jakiś czas gdzieś tam z tyłu głowy to „trzeba by coś jeszcze tego pana Dehnela w końcu jednak przeczytać”, ale odkładałem to i odkładałem, aż w końcu zupełnie o tym zapomniałem.

Później jestem przez przypadek gdzieś w jakiejś księgarni i oglądam sobie półki, patrzę co tam w tej księgarni ciekawego mają. Wzrok mój zatrzymuje się na dość pokaźnym tomiszczu z obwolutą na okładce, a na tej obwolucie jest wizerunek łabędzia i nazwisko pana Dehnela, i jeszcze tytuł Łabędzie, i, co chyba najważniejsze, jest tam dopisek pod tytułem, który brzmi tak: Książka, którą chciałem napisać. No i voilà! I w to mi graj! No bo jak tu lepiej zapoznać się z twórczością autora, niż właśnie od książki, którą chciał napisać? – tutaj moja pomyłka, bo ja ten dopisek zinterpretowałem sobie wtedy jako książka, którą zawsze chciałem napisać albo coś właśnie w tym rodzaju. Pomyślałem wtedy, że jest to jakaś książka-marzenie tego autora. Być może tak jest, być może nie, ale teraz, już po lekturze, wydaje mi się, że ten dopisek miał znaczyć jednak coś zupełnie innego.

Niemniej zainteresowany książką po jej okładce, ale także dlatego, że przypomniał mi się tamten cytat z Syreny pani Boryczki, wziąłem ją do ręki i (to rzecz chyba naturalna, przynajmniej u mnie) obróciłem ją, żeby sobie przeczytać co też tam na jej tylnej okładce napisano. A tutaj niespodzianka! Bo w tej książce, w tym jej papierowym wydaniu, nie ma tylnej okładki. To znaczy tylna okładka jest, końcowe strony nie latają sobie luźno, nie powiewają w strumieniu powietrza tłoczonym przez klimatyzator do wnętrza tej księgarni, to nowa książka jest przecież, w księgarni nikt też tej tylnej okładki od niej nie oderwał, nie nastąpił też (przynajmniej jeśli chodzi o ten egzemplarz, który trzymałem wtedy w rękach) żaden błąd produkcyjny w wyniku którego byłby on z racji braku tylnej okładki wybrakowany. Więc fizycznie ta tylna okładka tam była, tyle że nadrukowana była na tej tylnej okładce przednia okładka drugiego tomu Łabędzi. Książki, o której istnieniu autor nie miał pojęcia – jak głosi dopisek pod jej tytułem. I, mimo że dla mnie książka rozumiana jako fizyczny przedmiot nie ma w sobie jakiejś szczególnej wartości, ważna jest dla mnie jej zawartość, to uśmiechnąłem się widząc to pomysłowe wydanie. A później poszedłem do domu i ściągnąłem ją sobie na czytnik, bo wtedy można było to zrobić w ramach abonamentu Legimi jeszcze bez żadnej dodatkowej dopłaty (tak, wiem: przez takich jak ja padają księgarnie stacjonarne, ale co ja poradzę na to, że wolę jednak na czytniku?).

I tak leżała sobie ta książka zachomikowana w pamięci mojego PocketBooka pośród stu kilkudziesięciu innych, również czekających na swoją kolej (aż chciałby się napisać „kurzyła się tam”, ale książki zapisane w pamięci flash się przecież nie kurzą, co – właśnie to sobie uświadomiłem – być może jest kolejną przewagą wersji elektronicznych nad wydaniami papierowymi). I, być może, leżałaby sobie tam aż do końca mojego abonamentu Legimi, którego nie zamierzam raczej przedłużać (to szansa dla księgarni stacjonarnych! – o ile do tego czasu jeszcze jakieś przetrwają), gdyby nie niedawna rozmowa z koleżanką.

A rozmowa ta dotyczyła książek, które mamy w planach przeczytać. Przypomniał mi się wtedy pan Dehnel i przypomniały mi się jego Łabędzie, i przypomniało mi się też to ich pomysłowe wydanie, i jeszcze przypomniał mi się ten dopisek pod tytułem pierwszego tomu, to książka którą chciałem napisać, choć przypomniało mi się źle, bo przypomniało mi się w tej nieprawdziwej wersji, w wersji książka, którą zawsze chciałem napisać, a która to nieprawdziwa wersja z jakichś dziwnych i zupełnie dla mnie niezrozumiałych powodów mocno się w mojej pamięci utrwaliła. Ja argumentowałem wtedy nawet tę swoją chęć przeczytania Łabędzi tym właśnie podtytułem, na co koleżanka stwierdziła, że podtytuł ta książka i owszem, ma, ale jest on inny. Powiedziała wtedy jeszcze że ten podtytuł jest ładny, i że jest długi i zaraz po tym wyjęła z torebki telefon w celu sprawdzenia tego jak ten podtytuł rzeczywiście brzmi, bo, jak powszechnie wiadomo, ustalenie właściwego podtytułu książki jest sprawą niezwykle istotną. Rzeczywiście, koleżanka miała rację, bo podtytuł Łabędzi pana Dehnela brzmi Historia pewnej rodziny, pewnej kolekcji, pewnego serwisu, pewnej afery i niepewnej pamięci w pewnym kraju Europy Środkowej.

A ja za czytanie tej _Historii pewnej rodziny, pewnej kolekcji, pewnego serwisu, pewnej afery i niepewnej pamięci w pewnym kraju Europy Środkowe_j zabrałem się dopiero po kilku dniach od tej rozmowy, bo wcześniej koniecznie musiałem jeszcze przeczytać pierwsze dwa tomy Septologii pana Jona Fosse, choć tej akurat książki zupełnie nie miałem w planach.

***

ROZWINIĘCIE: O Łabędziach

Te tytułowe łabędzie to żadne tam ptaki, Łabędzie pana Dehnela to wcale nie jest książka ornitologiczna. Te tytułowe łabędzie to Schwanenservice , porcelanowy serwis wykonany w XVIII wieku w Miśni, na zlecenie hrabiego Henryka von Brühla , urzędnika w służbie Augusta III Sasa, króla Polski i władcy Saksonii, a książka Łabędzie to opowieść osnuta wokół historii tego serwisu.

Bo było tak, że wiele z tych porcelanowych wytworów trafiło później do mieszkania pana Edmunda Mętlewicza, członka rodu Mętlewiczów z którymi pana Dehnela łączą więzy rodzinne. I właśnie o tej części rodziny autor Łabędzi chciał (być może jednak zawsze?) napisać książkę (tak jak wcześniej, w książce Lala napisał o drugiej części swojej rodziny – Lali jeszcze nie czytałem, ale zamierzam), a chciał ją napisać być może z tego powodu, że jeden z synów Edmunda Mętlewicza, Witold, został twarzą afery, która wybuchła w Polsce w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia i dotyczyła nielegalnego handlu złotem oraz dziełami sztuki i antykami (można sobie wpisać w wyszukiwarkę na przykład „sprawa Mętlewicza” ).

Książka Łabędzie to dwa tomy. Pierwszy z nich dotyczy zebranych wspomnień rodzinnych. Aby te wspomnienia zebrać autor udał się do Wiednia, gdzie mieszka część rodziny Mętlewiczów oraz potomkowie Czesława Bednarczyka, również bardzo istotnej postaci w całym tym opisywanym zamieszaniu. Przeprowadza tam rozmowy, spisuje to co usłyszał, konfrontuje wiadomości uzyskiwane od jednej osoby z wiadomościami uzyskanymi od innej, bo bywa i tak, że są one ze sobą sprzeczne. Jednocześnie snuje opowieść o czasach minionych jeszcze wcześniej niż PRL epoki Gierka, bo pisze o wydarzeniach jakie rozgrywały się w tej „naszej” części europy w pierwszej połowie XVII wieku.

I to właśnie ta druga opowieść była dla mnie znacznie ciekawsza. Była dla mnie znacznie ciekawsza, tak mi się wydaje, z tego względu, że pan Dehnel powyciągał z przeszłości niesamowite szczegóły, których próżno szukać w podręcznikach do historii, a przynajmniej w tych, które znam ze szkoły. Nie ma w tej opowieści nudnych dla mnie zawiłości historyczno-politycznych, a przynajmniej nie ma ich zbyt dużo, ot tylko tyle żeby zachować spójność historii i przedstawić kontekst. Są za to anegdoty, opisy wydarzeń, które nie tylko pozwoliły mi poczuć nastrój tamtego czasu, ale nieraz i budziły zdziwienie, tak samą swoją treścią, jak i tym, że mnie ta ich treść aż tak bardzo interesuje. Bo nie tylko zaskakująca, ale i interesująca była dla mnie skala przepychu jaka, według tych przeczytanych relacji, cechowała możnych tamtych czasów. Bo trudno mi było uwierzyć w zamówione przez Augusta III do Pałacu Japońskiego łóżko przyozdobione milionem ptasich piór, bo, nawet teraz, ciężko mi sobie jest wyobrazić porcelanowy serwis składający się z kilku tysięcy elementów. Bo zastanawiające było dla mnie to czym kierowano się wówczas, kiedy to w 1697 August II został bezprawnie – bo poparła go mniejszość szlachty – koronowany na króla Polski i nie pozwolono mu otworzyć skarbca koronnego, uszanowano świętość drzwi i obok w murze wybito dziurę, przez którą wyniesiono insygnia. Bo zafascynowała mnie postać samego hrabiego Henryka von Brühla, któremu autor, ku mojej radości, poświęcił w tym tomie tak wiele miejsca.

Ale Łabędzie mają też i drugi tom. Tom, który, w założeniu autora, w ogóle miał nie powstać. A powstał on między innymi za sprawą łabędzi (tym razem ptaków) uwiecznionych na pewnej fotografii. I to chyba właśnie za sprawą tych łabędzi pan Dehnel przekopywał się przez archiwa zgromadzone przez IPN i grzebał tam w aktach dotyczących „sprawy Mętlewicza” czy też „afery złotogłowych”.

Ten drugi tom Łabędzi to również przede wszystkim opis ludzi. Ludzi zamieszanych w tę aferę, ludzi, którzy w tej sprawie stanęli przed sądem i tych, którzy przed sądem nie stanęli. Ale także tych ludzi, którzy w tej sprawie sąd stanowili albo też chcieli go stanowić, a wszystko to osadzone w PRL-owskiej rzeczywistości z jej brakami, absurdami, inwigilacją, podejrzliwością i szarością. Z tej całej mozaiki bohaterów (a jest ich mnóstwo!) można wyciągnąć mnóstwo przykładów raczej negatywnych cech ludzkich charakterów, a przoduje w tym wszystkim ksiądz Leon Dygas (co mnie trochę martwi, postać to dla mnie najciekawsza, ale też autor poświęcił jej najwięcej miejsca, więc może obiektywnie – o ile obiektywnie da się to stwierdzić – jest to w ogóle postać najciekawsza?). Z tego drugiego tomu można się dowiedzieć trochę o tym jak zorganizowany był przemyt złotaa, dzieł sztuki i antyków, jaka była jego skala (ogromna!) oraz jak funkcjonował półświatek handlarzy w tamtym okresie. A że handlarze też ludzie, to tutaj, dla zobrazowania, może dwa cytaty:

Kontrahenci kłócą się ze sobą, oszukują nawzajem, złorzeczą – podczas jednej z wizyt Tabaka raz tak posprzeczał się z Bednarczykiem o pieniądze, że chciał okładać go laską, na co ten zwyzywał go od bandytów – ale biznes toczył się dalej.

Innym świadectwem zawodowej solidarności waluciarzy była wzajemna pomoc. Przede wszystkim pomagano rodzinom tych, którzy trafili do aresztu lub więzienia.

Jest tutaj pewna niespójność, prawda? Literacko może to się nie zgadzać, powieści się tak nie pisze, w powieści trzeba być konsekwentnym, w powieści jedno musi wynikać z drugiego. Tylko nie nazwałbym Łabędzi powieścią. Jeśli musiałbym już jakoś tę książkę nazwać, nazwałbym ją raczej opowieścią.

Zarówno powieść jak i opowieść nie jest ograniczona do miejsca i czasu w którym się rozgrywa. Coś było przecież wcześniej, coś te opisywane wydarzenia spowodowało albo je umożliwiło. I nie inaczej jest tutaj, w tym drugim tomie Łabędzi. Bo autor sięga też w przeszłość i opisuje losy dzieł sztuki w czasie okupacji Warszawy. Dzieł sztuki i antyków, których duża część znajdowała się wcześniej w żydowskich zbiorach, a Żydzi zostali przecież wtedy zamknięci w getcie i w tym getcie z czegoś żyć musieli. Wyprzedawali więc, często za bezcen, te swoje zbiory, a o tym też można w drugim tomie Łabędzi przeczytać. Mnie zafascynowała w tej części postać Abe Gutnajera i o nim też chciałbym przeczytać więcej.

Trochę więcej napisałem o drugim tomie, bo ten drugi tom podobał mi się bardziej, dla mnie był dużo ciekawszy. Ale jest coś, co te dwa tomy łączy, a są to fragmenty zatytułowane Praca pisarza (jest ich dziesięć) i, jak wskazuje na to tytuł, opowiadają o pracy pisarza. Autor dzieli się w nich wrażeniami, trudnościami i anegdotami związanymi z przygotowaniem tej książki (w tomie pierwszym) oraz prezentuje czytelnikowi co ciekawsze historie czy postacie nie mające bezpośredniego związku ze sprawą, ale które znalazł pośród tych wszystkich przewertowanych dokumentów. Dla przykładu pozwolę sobie przytoczyć jeden cytat, który wśród tych wyjątków spodobał mi się najbardziej:

Józef Iwanicki w sądzie o tym, jak naciskali go śledczy podczas przesłuchań: „W Wielki Piątek kazali mi zeznawać, i ja powiedziałem, że nie, bo musiałbym kłamać, a jestem katolikiem i dlatego zeznawać nie będę”.

***

ZAKOŃCZENIE: Moje wrażenia z lektury Łabędzi

Ta książka zawiera ogrom historii, zawiera mnóstwo informacji. W zasadzie – tak sobie myślę – można by było wiele z nich wyciąć i sprzedać osobno, jako świetne oddzielne opowieści. I to chyba jest mój do niej zarzut. Bo w tym całym natłoku główny jej nurt trochę ginie, rozmywa się w odnogach. Może ta sprawa taka była, skomplikowana i zawiła i nie dało się tego wszystkiego jako całość przedstawić inaczej zachowując jeszcze przy okazji tyle obiektywizmu, ile było możliwe (nie posądzam autora o nieobiektywność, mam tutaj na myśli niemożliwe do wypełnienia luki w dokumentacji i sprzeczne informacje zawarte w aktach i opowieściach, zresztą sam autor tę sprawę porusza w epilogu). Jest też druga rzecz, która trochę odbierała mi przyjemność z lektury. Łabędzie to jest, posługując się pięknym terminem ukutym przez autora, opowieść o faktach. I właśnie: fakty, fakty i fakty, a mnie brakowało emocji. Momentami mogłem je sobie dowyobrazić, zresztą pan Dehnel też czasami dzielił się swoimi spostrzeżeniami co do bohaterów: to trochę księdzu Dygasowi współczuł, to zaraz mu przechodziło. Tylko tutaj pojawia się moje, już całkiem osobiste pytanie: po co ja czytam te wszystkie książki? Wychodzi mi na to, że ja akurat bardziej czytam je po to żeby coś przeżyć niż żeby się czegoś z nich dowiedzieć. I może właśnie dlatego, jeśli miałbym opowiedzieć się teraz, po lekturze Łabędzi, po którejś ze stron – stanąć albo za panem Twardochem albo za panem Dehnelem, to w dalszym ciągu wybrałbym pana Twardocha.

Na szczęście opowiadać się nie muszę. A Lalę przeczytać zamierzam. Zastanawiam się tylko co musi się w moim życiu zdarzyć żeby ten zamiar kiedyś się urzeczywistnił.
402ab9a0-1e00-438d-85b1-93935e5d6233
9a0fe9f1-5c23-46c0-bb3f-d24183b69961

Zaloguj się aby komentować

Cytat na dziś:

Znaki na futrynie mówiły, że gospodyni serdecznie wita czarownice, a najbardziej jej zależy na wiadomościach o czterech zmarłych mężach. Szuka też piątego, stąd blond peruka i – jeśli słuch Babci nie mylił – trzeszczenie fiszbinów w takich ilościach, że mogłyby doprowadzić do furii cały ruch ekologiczny.

Terry Pratchett, Równoumagicznienie

#uuk
splash545

Skoro wie, że nie żyją to co jej jeszcze za wiadomości potrzebne?

Zaloguj się aby komentować

jak to jest, że u nas Piłsudski to numer trzy w historii Polski (zaraz po Janie Pawle), a jak chce coś poczytać o nim czy Polsce miedzywojennej to żadnej solidnej książki nie mogę znaleźć?

#ksiazki #historia
“Poszukiwacze łatwych pieniędzy zawsze jednak słono płacą za przywilej osobistego i dobitnego przekonania się, że niestety na tym łez padole nie ma nic za darmo. Kiedy po raz pierwszy słuchałem opowieści o dawnych operacjach i manewrach, sądziłem, że ludzie żyjący w latach 60. i 70. XIX wieku musieli być bardziej naiwni niż teraz, na początku XX wieku. Ale wystarczy otworzyć gazetę i przeczytać kolejną historię o obywatelach nabitych w butelkę przez kolejny schemat Ponziego (piramida finansowa) lub nieuczciwego maklera i o straconych w ten sposób milionach, żeby przekonać się jak niewiele rzeczy się zmienia.

Jesse Livermore

#cytaty z książki #wspomnieniagraczagieldowego

Zaloguj się aby komentować

“W czasie boomów, kiedy publiczność jest najliczniej reprezentowana na parkiecie, nie ma potrzeby wdawania się w subtelności ani tracenia czasu na rozważanie tajników spekulacji czy manipulacji - to tak, jakby próbować rozróżniać, czy krople deszczu spływają szybciej z dachów po prawej, czy po lewej stronie ulicy.”

Jesse Livermore

#cytaty z książki #wspomnieniagraczagieldowego

Zaloguj się aby komentować