Niech ktoś mnie oświeci, zanim zgaśnie mi światło
Nocą osiedle na jednej z krakowskich uliczek wydaje się być spokojnym, wręcz sennym. Jedynie światło kilku latarni przebija się przez mrok, rzucając nikłe, pomarańczowe smugi na puste chodniki. Jednak dla Edwarda Światło ta październikowa noc miała być inna. Zupełnie inna.
Edward, znany na osiedlu jako Edek lub Edzio, był to człowiek serdeczny, który miał w sobie coś z kronikarza lokalnej społeczności – zawsze wiedział, kto z kim rozmawia, kto się kłóci, a kto potajemnie kupuje papierosy, mimo że powinien rzucić. „Jasny Kiosk” nie był zwykłym punktem handlowym; był miejscem, gdzie mieszkańcy zaopatrywali się nie tylko w gazety czy zdrapki, ale też w nowinki z życia sąsiadów. Nazwa nie była przypadkowa. „To miejsce ma świecić przykładem!” – zwykł mawiać z nutą humoru, wyjaśniając, że kiosk nie tylko nosi jego nazwisko, ale jest też jednym z nielicznych punktów w okolicy, gdzie można kupić żarówki. Głównie były to produkty marki OSRAM – najszybciej schodzący towar, szczególnie wśród starszych mieszkańców osiedla.
Osiedle, na którym znajdował się kiosk, było enklawą starszych mieszkańców. Bloki z wielkiej płyty, które pamiętały czasy PRL-u, sprawiały wrażenie, jakby zatrzymały się w czasie. Na podwórkach rzadko widywało się dzieci, bo większość mieszkańców przekroczyła już siedemdziesiątkę. Pani Eugenia, jedna z najbardziej lojalnych klientek Edka, lubiła żartować, że „to osiedle to sanatorium, tylko bez pielęgniarek”. Miała 82 lata, ale energii mogłaby pozazdrościć jej niejedna młodsza osoba.
„Dla wielu z nas to miejsce było jak światełko w tunelu. Gdy wszystko inne zamykało się na noc, kiosk Edka świecił się, przypominając, że ktoś jeszcze czuwa.” – Mówi Eugenia.
Światło kiosku, które widać było nawet z oddali, nie było jednak jedynie kaprysem Edwarda. „To forma reklamy” – przyznaje właściciel. „Świecące okno sprawiało, że ludzie wiedzieli, gdzie przyjść za dnia, by kupić to, czego potrzebują.”
Ale tej nocy kiosk przyciągnął uwagę także kogoś innego.
Była godzina 21:37, jak twierdzi Edward. Akurat oglądał w swoim małym mieszkaniu, które znajdowało się zaledwie kilkadziesiąt metrów od kiosku „Ojca Mateusza”. Mówi, że lubi oglądać jakie to dziwne przestępstwa dzieją się w Sandomierzu, przynajmniej w porównaniu do jego nudnego osiedla. Zazwyczaj o tej godzinie kończył oglądać odcinek, a następnie szykował się do snu podśpiewując pod nosem „Barkę”, ale tym razem tuż przed złapaniem przestępcy przez ojca Mateusza nagle usłyszał dziwny hałas – coś jak tłuczone szkło. Myślał, że może to w telewizji lub jakiś sąsiad zbił szklankę, różnie to bywa ze starszymi sąsiadami w nocy. Zatrzymał się na chwilę, nasłuchując czy aby na pewno ma rację. Hałas powtórzył się. Przerywając oglądanie wstał z niechęcią i podszedł do okna, ale kiedy spojrzał przez nie, serce zamarło.
Przy kiosku dostrzegł postać. Była dziwnie ubrana – jakby wyciągnięta z zupełnie innej epoki. „To wyglądało jak nieśmieszny żart” – mówi Edward. „Mężczyzna miał na sobie coś, co przypominało strój dżentelmena z dawnych czasów, ale w jakby nieładzie. Marynarka była pomięta, a cylinder wyglądał, jakby znalazł go na targu antyków.”
Edek nie zastanawiał się długo. Wybiegł z domu, chwytając po drodze kij, który trzymał na swoje wyjścia do lasu na grzyby. Gdy dotarł na miejsce, widok, który go zastał, zaskoczył go bardziej niż sam fakt włamania.
Włamywacz nie zbierał łupów. Nie grzebał w kasie ani nie sięgał po paczki papierosów. Stał na środku kiosku, patrząc na żarówkę zawieszoną na sznurku pod sufitem, jakby to było coś, czego nigdy wcześniej nie widział.
„Co pan tu robi?” – zapytał Edward, ściskając kij. Mężczyzna odwrócił się powoli, a na jego twarzy malowało się zdumienie. „Dobry człowieku, proszę wybaczyć moje zachowanie” – powiedział spokojnym głosem. „Nie jestem złodziejem. Jestem podróżnikiem… i muszę przyznać, że nigdy nie widziałem czegoś takiego. Czy to jest… małe słońce?” – zapytał, wskazując na żarówkę.
Edward opuścił kij, zdezorientowany. „To jest żarówka” – odpowiedział. „Proszę pana, gdzie pan mieszka, że nie wie pan o czymś tak prostym jak żarówka?”
„Nie mieszkałem tu, w tych czasach” – odparł mężczyzna z powagą. „Nazywam się Tomasz Edison. Udało mi się przemieścić w czasie.”
Edward patrzył na niego z niedowierzaniem. „Podróżnik w czasie? Proszę pana, co pan opowiada? Jeśli jest pan zainteresowany żarówkami, mógł pan przyjść rano, to bym panu sprzedał!”
Edison uśmiechnął się lekko. „Nie mogłem się powstrzymać. To światło… jest takie piękne. Proszę mi wyjaśnić, jak to działa.”
Edward nie wiedział, czy się śmiać, czy zadzwonić na policję. Postać przed nim wydawała się jednocześnie niedorzeczna i… przekonująca. Postanowił nie oceniać pochopnie. „Skąd pan pochodzi?” – zapytał ostrożnie.
„Z końca XIX wieku” – odparł Edison z pełnym przekonaniem. „Moja fascynacja światłem doprowadziła mnie tutaj. Nie mogłem się powstrzymać, widząc to cudo. Proszę mi wybaczyć moje nietaktowne zachowanie, ale… jak to działa?”
Edward, choć zaskoczony, postanowił wyjaśnić przybyszowi działanie żarówki najlepiej, jak umiał. „To żadna magia.” – zaczął. „Tu jest żarnik, prąd płynie przez niego i… no, świeci. Rozumie pan?”
Edison słuchał z uwagą, kiwając głową, choć widać było, że część wyjaśnień była dla niego niezrozumiała. „Fascynujące” – mówił, oglądając żarówkę z każdej strony. „Nigdy bym nie pomyślał, że takie cudo jest dostępne dla każdego. Dziękuję za tę lekcję.”
Edward nie zadzwonił na policję. Zamiast tego pomógł Edisonowi posprzątać rozbite szkło i pozwolił odejść. Ale gdy wrócił do mieszkania, coś nie dawało mu spokoju.
„Edison” – powtarzał pod nosem. Nazwisko brzmiało znajomo, ale nie mógł sobie przypomnieć, skąd je zna. Następnego dnia opowiedział o wszystkim swojemu przyjacielowi, Mieczysławowi, który wybuchnął śmiechem. „Edwardzie, no proszę cię! Edison? To przecież wynalazca żarówki! Jakiś przybłęda zrobił sobie z ciebie żarty, a ty się dałeś nabrać.”
Edward nie był przekonany. Postanowił sprawdzić to sam. Wybrał się do biblioteki, by dowiedzieć się więcej o wynalazcy. Kiedy zobaczył zdjęcie Edisona w książce historycznej, zadrżały mu ręce. „To był on” – pomyślał. „Albo ktoś, kto wyglądał dokładnie jak on.”
Do dziś Edward zastanawia się, co naprawdę wydarzyło się tamtej nocy. Czy rzeczywiście spotkał wynalazcę żarówki? A może padł ofiarą zmyślnej mistyfikacji? Jedno jest pewne – „Jasny Kiosk” już nigdy nie będzie taki sam. Jak sam mówi: „Kto w końcu jest wynalazcą żarówki? Edison z książek, którego być może spotkałem w moim kiosku? Czy on sam ukradł swój wynalazek? A może to nie on tak naprawdę wynazł żarówkę? To pytanie będzie mnie dręczyć do końca życia.”
Tym razem żadna żarówka nie wydaje się, aby miała go oświecić.
_______________________________________________
Liczba słów: 1000 (wg Word)
Czułem się jakbym wrócił do szkoły, gdzie też musiałem trochę na siłę dobijać słowa. Starałem się utrzymać zadaną formę narzuconą przez edycję, ale nie wiem czy w sumie się udało
#naopowiesci #zafirewallem