1077 + 1 = 1078
Tytuł: Szczypta nienawiści
Autor: Joe Abercrombie
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: Mag
ISBN: 9788366712140
Liczba stron: 746
Ocena: 5/10
Pierwszy tom drugiej trylogii osadzonej w uniwersum Pierwszego Prawa.
Wydarzenia w
Szczypcie nienawiści rozgrywają się 28 lat po wojnie z Imperium Gurkhulu, kiedy dorośli już potomkowie bohaterów pierwszej trylogii. Pod rządami króla Jezala Unia weszła w okres rewolucji przemysłowej. Dynamiczny rozwój gospodarczy przyniósł bogactwo tylko nielicznym. Rzesze wyrugowanych z własnych ziem wieśniaków, pracujący za psi uj w fabrykach, coraz głośniej domagają się większych pensji i praw. Jakby wewnętrznych problemów było mało, na Północy znowu wrze. Stour Zmierzchun, ambitny wnuk Bethoda i następca tronu, planuje wyprzeć wojska Unii z Anglandu i rozprawić się z przeciwnikami politycznymi skupionymi wokół sędziwego Wilczarza.
Pierwszy tom trylogii
Epoka obłędu kojarzy mi się z drugim sezonem
Terroru – historia całkowicie różniąca się od początku serii, podczepiona pod znane i lubiane uniwersum w celu wyciśnięcia kasy z fanów.
Generalnie zacznę od tego, że
Szczypcie nienawiści bliżej do romantasy dla Julek niż do grimdarka. Strasznie przegadana książka, o wiele mniej akcji niż w
Ostrzu (które też było przecież jedynie wstępem do three-deckera), fabuła w większości skupiona wokół życia uczuciowego bohaterów, w której konflikty zbrojne robiły wrażenie przerywników między chodzeniem na Morenkę, a nie kluczowych wydarzeń. Praktycznie nie czuć klimatu pierwszej trylogii, Abercrombie równie dobrze mógł pozmieniać nazwiska i nazwy miejsc i wydać całość jako część nowego uniwersum. Zwłaszcza, że sam potraktował oś fabuły pierwszej trylogii, czyli konflikt Bayaza z Khalulem, po macoszemu. Trwająca stulecia wrogość pomiędzy dwoma największymi magami od czasów synów Euza, której kulminacją było rozdupcenie połowy Adui magicznym Little Boyem, kończy się krótką wzmianką „no podobno ktoś odpalił Khalula”. Czego jak czego, ale nie spodziewałam się po Abercrombiem, że użyje wyśmiewanego niegdyś na analizatorniach (blogach analizujących kiepskie fanfiki, przyp. tłum.) chwytu fabularnego „a potem była wielka bitwa i Voldemort zginął”.
Sami bohaterowie są ledwie marnymi kopiami ekipy z pierwszej trylogii. Leo to Jezal, tylko z nadopiekuńczą mamusią zamiast łysego węża i mendy u boku, Orso to nieco inteligentniejszy Ladisla, Gunnar to Krwawa Dziewiątka dla ubogich, Vick to popłuczyny po Glokcie, a Savine to marysuiczna podróbka Scarlett O’Hary. Pewien potencjał miała Rikke - w końcu jakaś czarodziejka na pierwszym planie - niestety, szybko zmieniła się w typową bohaterkę young adulta, skupioną wyłącznie na romansach. Koniczyna też miał w sobie potencjał, szkoda, że jego POV były rzadkie.
Jakieś plusy tej książki? Abercrombie odrobił research w temacie rewolucji francuskiej i bolszewickiej, dzięki czemu część dotycząca nieudanego powstania robotników wyszła bardzo realistycznie. Realistycznie wyszły też opisy nędzy życia najniższych warstw. Utwierdza mnie to tylko w przekonaniu, że druga trylogia lepiej sprawdziłaby się jako oddzielne uniwersum w klimatach steampunku albo
Jonathana Strange’a i Pana Norrella.
Szczerze, nie zamierzam sięgać po dalszy ciąg
Epoki obłędu. Ja wiem, że w następnych tomach dzieje się znacznie więcej, ale pierwsza część za bardzo mnie zniechęciła nudnawymi wątkami romantycznymi w miejsce akcji i intryg, oraz kiepsko wykreowanymi postaciami. Na ironię zakrawa fakt, że to na
Epokę obłędu napalałam się najbardziej, a pierwszą trylogię czytałam trochę z obowiązku. Nie przypuszczałabym, że to właśnie pierwsze trzy tomy bardziej przypadną mi do gustu.
Wygenerowano za pomocą
https://bookmeter.xyz
#bookmeter