Nigdy tego faktu nie ukrywałem, choć nigdy nie przyznałem też, że wstydzę się bycia twórcą koniunkturalnym. Że próżność, niczym nieuzasadniona męska duma, poczucie wyższości (nie tylko względem kobiet, ale względem wszystkich w ogóle, to moje poczucie wyższości nie ma akurat nic wspólnego z seksizmem, być może niestety), że mój głód pochwał, niejednokrotnie wymuszonych cyniczną manipulacją, że to wszystko to właśnie esencja mnie, to filary, na których opiera się moja niezwykle głęboka i wrażliwa męska duchowość.
Z tego też powodu nie boję się podejmowania w swojej twórczości tematów trudnych, a wciąż niestety aktualnych i kontrowersyjnych. Tak się akurat złożyło, że zarys poniższego tekstu chodził mi po głowie już od dawna i tylko przypadkiem zdarzyło się i tak, że wylał się z tej głowy i ukształtował na monitorze w jedną spójną całość właśnie teraz, kiedy to na najnowocześniejszym portalu dla starych ludzi wybuchła pewna afera .
Przed państwem jedna z lepszych rzeczy, jakie zdarzyły się polskiej literaturze pięknej (tak naprawdę to literaturze światowej, ale z przyzwoitości zachowam te cyniczne pozory skromności) ostatnich dwóch dekad. Opowiadanie to umieszczone jest na tak wysokiej półce, na jaką żadne polskie wydawnictwo nie sięga ani sięgać nie będzie. Nie sięgnie tam ani Fabryka Słów, ani Wydawnictwo Literackie, ani Wydawnictwo Czarne, ani nawet żadne z szerokiego grona uznanych wydawnictw zajmujących się self-publishingiem, zostaje mi wobec tego tylko opublikowane go w jedynym godnym prawdziwej, wolnej, niczym nie skrępowanej sztuki miejscu, to jest w Internecie. Zapraszam więc państwa do próby zmierzenia z dziełem, którego i tak nie zrozumiecie, bo przekracza ono możliwości waszej intelektualnej percepcji, ale być może docenicie w nim przynajmniej literacką składnię i gramatykę. A więc wejdźcie, zatrzymajcie się, przeczytajcie i wyjdźcie. A wyjdźcie po przeczytaniu koniecznie, żeby swoją niegodną obecnością nie kalać tego wspaniałego dzieła, które to właśnie zostaje wam objawione:
***
Wszyscy mężczyźni są tacy sami
W tamto błyszczące słońcem popołudnie, kiedy poranne chmury świtu wreszcie rozstąpiły się i ustała zalewająca wcześniej miasto anomalia deszczu, podjechaliśmy we trójkę pod las. Zawsze jeździliśmy wtedy we trójkę, zawsze w tym samym towarzystwie, zawsze trzymaliśmy się wtedy razem: Ja, siedzący po mojej prawicy Jezus, jedyny, ostatni mężczyzna, jaki pozostał w całym moim życiu, oraz Anioł Stróż siedząca na tylnej kanapie samochodu.
Samochodu nie było jednak wtedy żadnego, tak jak i nigdy wcześniej nie było żadnego samochodu. Było za to ciężkie życie w tym opresyjnym kraju, który wysysał ze swoich obywateli zarówno wszystkie siły potrzebne do życia jak i większość zarobionych przez nich pieniędzy, równie do tego pozbawionego sił życia potrzebnych. To właśnie dlatego nie było wtedy żadnego samochodu, tak jak nie było go też ani nigdy wcześniej, ani nie było go też nigdy później, zresztą nie ma go do teraz i raczej nigdy już go nie będzie, bo nigdy nie będzie mnie na niego w tym opresyjnym państwie stać. Nie będzie też tego samochodu tym bardziej, że nie mam również prawa jazdy, co jest winą po części tego opresyjnego państwa, ale jeszcze bardziej jest winą dominującego w tym państwie patriarchatu – zauważyliście że wszyscy egzaminatorzy w Ośrodkach Ruchu Drogowego są mężczyznami?
Na przekór jednak wszystkiemu jeździliśmy we trójkę tym wyimaginowanym samochodem, żeby nie poddawać się naciskom społecznym, żeby łamać stereotypy – do dziś przecież pokutuje przekonanie że „baba za kierownicą” – wreszcie po to żeby móc wszędzie zdążyć w tym pędzącym świecie, bo samochodem, wiadomo przecież, jest dużo szybciej niż na piechotę. Jezus siadał zawsze obok mnie, zajmował miejsce pasażera i mówił mi gdzie mam jechać, bo gubiłam się w tych nieprzyjaznych kobietom, planowanych przez mężczyzn miastach, nie mogłam nigdy zapamiętać ani tego, w którą ulicę mam kiedy skręcić, ani tego, kto na tym akurat skrzyżowaniu ma pierwszeństwo przejazdu. Czasami wybieraliśmy się też na wieczorne wycieczki poza miasto, tam z kolei Jezus przypominał mi o światłach. „Długie włącz” – mówił, kiedy jechaliśmy przez ciemną dolinę, bo ja sama zawsze o tym włączeniu długich świateł zapominałam. Moja Anioł Stróż siedziała zaś zawsze z tyłu i robiła tam „Brrrum brrum” naśladując dźwięk pracującego silnika.
W tamto błyszczące słońcem popołudnie podjechaliśmy więc we trójkę tą uliczką prowadzącą do lasu, która kończyła się nagle, urywała się na granicy lasu, zmieniając się w zanikającą w leśnym cieniu ścieżkę, a ja zobaczyłam przybity do drzewa znak ostrzeżenie zakaz wjazdu. Zatrzymałam się wtedy przed tym ostrzeżeniem, niepewna co mam dalej zrobić, bo jednak lata tresury w tym zacofanym, patriarchalnym modelu wychowania zrobiły swoje i reagowałam automatycznie na te wszystkie opresyjne znaki mówiące mi jak mam żyć, co mam zrobić, jak mam się zachować, znaki na pewno wymyślone i poumieszczane wszędzie w przestrzeni publicznej, zaburzające tę przestrzeń publiczną, przez mężczyzn, bo przecież kobiety nie zajmują się takimi rzeczami jak praca fizyczna czy umieszczanie opresyjnych znaków ostrzeżenia zakazu wjazdu.
Stałam tam tak przez chwilę, uciśniona tym patriarchalnym ostrzeżeniem zakazu wjazdu i nie wiedziałam co mam zrobić. Jechać dalej? Zawrócić i pojechać gdzie indziej? Zawrócić i zostawić auto na parkingu (opresyjne parkowanie równoległe!), a do lasu pójść na piechotę? Jezus popatrzył wtedy na mnie i powiedział „No jedź, na co czekasz?”, a ja mu odpowiedziałam „Jezu, ufam tobie” i ruszyłam przed siebie. Pojechałam prosto w las. „Brrrum brrum” – rozchodziło się z tylnej kanapy.
Jechaliśmy tą leśną ścieżką w milczeniu, podziwialiśmy majestat przyrody. Głębokie koleiny, wyżłobione kołami poruszających się ciągle po tej ścieżce patriarchalnych samochodów Służby Leśnej (zauważyliście że wszyscy leśnicy to mężczyźni?) prowadziły nas tak jak szyny prowadzą pociąg po torach. Leśnicy jeździli tymi leśnymi drogami w tę i we w tę utrzymując, że bez ich pomocy las umrze, zniknie, ulegnie zniszczeniu i rozkładowi, jak gdyby Matka Natura nie radziła sobie z utrzymaniem lasów na długo przed nimi, na długo zanim objęli las tą swoją męską, patriarchalną opieką. Na długo zanim się w ogóle na świecie pojawili.
Ten leśnik natomiast pojawił się nie wiadomo skąd, wyrósł nagle obok naszego samochodu, zmaterializował się jego lewej stronie, zaraz obok mnie i zapukał w szybę, a ja sięgnęłam do korbki i opuściłam tę szybę reagując na to jego nieme polecenie w sposób bezrefleksyjny, automatyczny, wynikający z tych wszystkich lat bycia poddawaną tresurze patriarchalnego wychowania, która skutkowała bezzwłocznym i bezwiednym wykonywaniem wydawanych mi poleceń, czego później, już po fakcie, bardzo mocno żałowałam, nieraz wypłakując wieczorem te moje porażki w kołdrę, kiedy po całym ciężkim dniu leżałam ze stoperami w uszach w swoim wynajętym łóżku w wynajętym pokoju odcinając się tymi stoperami od śmiechu, którym za ścianą raz po raz wybuchała moja zindoktrynowana współlokatorka przyjmująca, jak niemal co wieczór, odwiedziny swojego chłopaka.
„Dzień dobry pani, leśniczy Taki a Taki” – funkcjonariusz przedstawił się nie potrafiąc przy tym odmówić sobie tej perwersyjnej, patriarchalnej przyjemności stygmatyzowania mnie przez pryzmat mojej płci, zwracania się do mnie per „pani”. „Zgodnie z artykułem takim a takim” – kontynuował mój oprawca – „obowiązuje zakaz wjazdu pojazdami silnikowymi do lasów, a złamanie tego zakazu wiąże się z nałożeniem na panią mandatu karnego w dużej wysokości. Nie zauważyła pani ostrzeżenia zakazu wjazdu?” – zapytał na koniec z przekąsem, a nawet z pewną złośliwością.
Męskim zwyczajem, wciąż mnie tym nazywaniem „panią” stygmatyzując, leśnik wydał na mnie natychmiastowy wyrok nie pozostawiając zupełnie żadnej możliwości obrony! I jeszcze to pytanie na koniec! Pytanie z tezą, pytanie tendencyjne, pytanie opresyjne i atakujące, zadane wyłącznie po to, żeby mnie w tej całej sytuacji jeszcze bardziej bardziej pogrążyć, żeby jeszcze bardziej zniszczyć moją, już i tak mocno nadwątloną przez życie w tym opresyjnym, patriarchalnym świecie pewność siebie. Pytanie zadane wyłącznie po to, żeby mógł, oprócz triumfu urzędowego, odnieść nade mną jeszcze ten swój mały, płytki, męski triumf osobisty!
Milczałam. Milczałam i wpatrywałam się przed siebie, ignorowałam leśnika, nie chciałam mu dawać satysfakcji, nie chciałam pozwolić mu cieszyć się tym jego jego triumfem. Układałam sobie w głowie myśli, zastanawiałam się co mam mu odpowiedzieć, kiedy w końcu zakończy tę swoją opresyjną przemowę, kiedy przejdzie do konkretów i zażąda ode mnie dokumentów. Zastanawiałam się na którą ustawę mam się wtedy powołać, jakimi faktami zbić go wtedy z tropu, strącić go z tego jego męskiego piedestału żeby odnieść to niespodziewane – bo przecież w jego oczach wyglądałam już na pokonaną – małe, ale jakże istotne dla sprawy oraz dla mnie zwycięstwo.
On jednak zrobić coś zupełnie niespodziewanego, zrobił coś czym zupełnie mnie zaskoczył, zawiódł mnie nawet, można by powiedzieć, bo przecież byłam już przygotowana na dalszy ciąg tej sytuacji, wiedziałam jak powinna się ona potoczyć. Spodziewałam się walki, awantury, przekrzykiwania się, zarzucania mnie przez leśnika jego absurdalnymi argumentami i całkowite przez niego ignorowaniem moich. On jednak pochylił się do mnie i zapytał tym swoim udelikatnionym, sztucznie łagodnym, fałszywie przymilnym głosem: „No to co się stało? Dlaczego pani tutaj wjechała?”.
Już wtedy wiedziałam, że to nie będzie zwykła walka. Zrozumiałam, że ten funkcjonariusz, ten podły przedstawiciel systemu męskiego ucisku, ucieleśniający w tamtej chwili i w tamtym miejscu cały ten męski ucisk w tej swojej własnej, stojącej wtedy obok mnie obrzydliwej osobie, zdecydował się na grę o wiele bardziej wyrafinowaną, grę psychologiczną, opartą na fałszywym, pozorowanym współczuciu, na chwilowym wzbudzeniu poczucia jedności, tylko po to żeby mnie zmiękczyć, żeby mnie osłabić, a później tę moją cynicznie wzbudzoną słabość przeciwko mnie obrócić. Żeby ją przeciwko mnie wykorzystać.
Zaskoczył mnie tym pytaniem i w tym zaskoczeniu instynktownie zrobiłam najgłupszą możliwą rzecz, rzecz przed robieniem której tyle razy mnie ostrzegano, przed robieniem, której sama siebie tyle razy ostrzegałam: powiedziałam mu wtedy prawdę. „Jezus mi kazał tutaj wjechać” – powiedziałam i spojrzałam w prawo, licząc że Jezus potwierdzi moje słowa, że stanie w mojej obronie. Siedzenie pasażera było jednak puste. Jezus opuścił mnie, tak jak opuścił mnie wcześniej też każdy inny mężczyzna, któremu zaufałam, każdy inny mężczyzna, który powiedział mi kiedyś co mam robić, a później, kiedy już to zrobiłam, on się ulatniał i nie było go już przy mnie nigdy więcej. Nigdy więcej już się w moim życiu żaden z tych mężczyzn nie pojawił.
To właśnie wtedy zrozumiałam, że jestem na przegranej pozycji. Że nie mam szans w starciu z tym leśnikiem, że nie mam szans w starciu z tym mężczyzną i że nie mam szans w starciu z jakimkolwiek mężczyzną. Że nawet dwie samotne kobiety są zupełnie bez szans w starciu z jednym, choćby najsłabszym mężczyzną w tym męskim, opresyjnym, patriarchalnym świecie, bo mimo że moja Anioł Stróż nadal siedziała na tylnej kanapie, nadal wydawała tam to swoje „Brrrum brrum”, te dźwięki pracującego silnika, to leśnik nawet nie kazał mi tego silnika wyłączyć.
***
1392 słowa
***
Gdyby ktoś z państwa miałby ochotę zrecenzować powyższe opowiadanie, to proszę bardzo. Recenzje do autoryzacji można przesyłać do mnie poprzez wiadomość prywatną. Jeśli natomiast zdarzyłoby się tak, co uznaję za silnie prawdopodobne, że dzieło to przekroczyłoby waszą intelektualną percepcję i nie wstydzilibyście się ani swojej względem tego dzieła zazdrości, ani nie wstydzilibyście się też przyznania do tego, że ono was przerosło, również wtedy można się do mnie przez wiadomość prywatną zwrócić, a ja odeślę wytyczne merytoryczne do sporządzenia takiej recenzji (nie zwalnia to jednak z obowiązku przesłania jej do autoryzacji!) lub, w ramach dobrej współpracy, mogę również taką recenzję za recenzenta napisać. W tym ostatnim przypadku autoryzacja recenzji nie będzie już konieczna.
***
#zafirewallem
#naopowiesci