Wpis podzielę na kilka watkow, bo w każdym roku coś się działo. Nie zawsze było tego wiele, ale kiedy o tym myślę, każdy rok przynosił coś nowego.
Powód wyjazdu
Chciałem się usamodzielnić – kiedyś trzeba wyprowadzić się z domu rodzinnego. Dodatkowo wszyscy znajomi wyjechali gdzieś – albo za granicę, albo do miasta wojewódzkiego – więc zostałem praktycznie sam. Do tego doszła też kontuzja, którą chciałem szybko zoperować, ale pierwszy termin na NFZ miałem… za 8 lat.
Wyjechałem w listopadzie, w niedzielę, a w poniedziałek miałem już zorganizowany kurs językowy. Tak, zgadza się – wyemigrowałem do niemieckojęzycznego kraju, znając tylko angielski i polski. Myślałem, że na Zachodzie powszechne jest używanie angielskiego w firmach, więc szybko znajdę coś dla siebie, a w międzyczasie nauczę się niemieckiego.
Gdy tylko dotarłem na miejsce, zakwaterowałem się u znajomych (jak wtedy myślałem – na kilka dni...). W moim wyobrażeniu zachodnia Europa czekała na pracowników, a ja nie miałem dużych wymagań – chciałem po prostu jakąś pracę, a później „ustawiać się”.
Poszukiwanie pracy
W trzecim miesiącu poszukiwań okazało się, że pizzeria na dole szuka kierowcy. Poszedłem tam, znając podstawy niemieckiego i całkiem dobrze angielski. Niestety, właściciel stwierdził, że kierowca musi biegle mówić po niemiecku. Mimo że rozmawialiśmy po angielsku, to go nie przekonało.
Po czterech miesiącach szukania pracy zaczęły się obawy. Jak to możliwe, że w Polsce zarabiałem średnią krajową (minimalna + reszta pod stołem), a tutaj nie mogłem nic znaleźć? Szukałem bardzo intensywnie – poświęcałem 3–6 godzin dziennie na wertowanie lokalnych ofert pracy, pytania na grupach, a także wysyłałem dziennie minimum 10 CV.
Pierwsza praca – myjnia samochodowa
W końcu znalazłem pracę na myjni u pewnego Polaka. Polscy Janusze biznesu mogliby się od niego uczyć. Pracę zaczynaliśmy o 6:30, a ja dojeżdżałem 1,5 godziny, więc wstawałem o 4:40. Lepsze to niż nic po tylu miesiącach bezrobocia. Musiałem kupić własne obuwie ochronne (z metalowym czubkiem).
Jak mi się tam pracowało? Samochody dostarczał turecki klient i odbierał je po myciu. Był zadowolony, ale mój szef – niekoniecznie. Według niego powinienem robić trzy takie auta dziennie, a nie jedno. Zarabiałem 1250€ brutto (co wtedy ocierało się o granicę ubóstwa w Austrii). Hitem był jego tekst: „Musisz pracować szybciej, bo zarabiasz 1250€ brutto, a to są poważne pieniądze!”.
Po dwóch tygodniach mnie zwolnił. Na wypłatę czekałem dwa miesiące – bo „zapomniał”.
Druga szansa
W piątym miesiącu poszukiwań postanowiłem, że jeśli nic nie znajdę w ciągu 30 dni, wracam do Polski. Oszczędności się kończyły, więc musiałem pogodzić się z ewentualną porażką. Wtedy zadzwonił telefon – firma szukała pracownika do sortowni paczek na 20 godzin tygodniowo za 900€ brutto. Po okresie próbnym miała być szansa na pełen etat.
Okazało się, że „pełen etat” obiecywano wszystkim, ale większość pracowała tam po 6 miesięcy na tych samych warunkach. Chciałem zrezygnować, ale w tym samym tygodniu znalazłem drugą pracę – także na pół etatu w magazynie. Tym sposobem pracowałem od 7:00 do 11:00 w magazynie i od 17:00 do 21:00 w sortowni.
Dwie prace
Praca w sortowni była ciężka – w pojedynkę musiałem przenosić paczki z linii do odpowiednich boksów i je skanować. W ciągu sześciu miesięcy schudłem z 90 kg do 70 kg. Była to praca wyczerpująca, ale dobrze płatna za nadgodziny – zwłaszcza nocne.
Praca w magazynie była zupełnie inna. Było nas trzech pracowników i kierownik. Atmosfera była luźna, a pracy dużo tylko sezonowo (jesień, wiosna). Poza sezonem mogłem spokojnie odsypiać nadgodziny z sortowni.
@Bystrygrzes Każdy zaczynał za granicą od pracy fizycznej. Ja poszedłem na budowę, ale nie czułem tego. Potem kuchnia przez kilka miesięcy, ale to psie pieniądze. Potem już poszedłem do normalnej pracy etatowej, dobrze płatnej.
Gdybym miał jeszcze raz zaczynać i już musiałaby to być praca fizyczna, to przeszedłbym wzdłuż ulicy i powrzucał do skrzynek ulotkę "Sprzątanie. Jestem solidnym i uczciwym pracownikiem". Nawet jakby jedna osoba skorzystała, to później już idą polecenia i masz kolejne zlecenia. Kupujesz samochód z własnymi środkami czystości, bierzesz Grażynę do pomocy i naklejasz na auto nazwę "Putz Frau und Putz Mann Gmbh"
@Bystrygrzes
o stary
błąd na samym początku
wyjeżdżając do DE robisz to w całości przez agencje, najlepiej niemiecką
oni ogarniają ci wszystko od a do z
ja tak pojechałem kilka dobrych lat temu (z samym angielskim) i było spoko, nikt mnie nie oszukał, robota była cały czas ( i to z nadgodzinami)
@Bystrygrzes niemieckojęzyczne narody są bardzo leniwe (jako całość) jeżeli chodzi o angielski. Szczególnie X lat temu wymagało się od każdego, żeby się nauczył niemieckiego a nie iść na kompromis w formie angielskiego.
Zaloguj się aby komentować