Zostań Patronem Hejto i tylko dla Patronów
- Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
- Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
- Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
- Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Biologia to nie jest zupełnie moja dziedzina, ale koncepcja o której będzie poniżej wydaje się tak spójna i logiczna, że pierwszy raz mam wrażenie, że mam jakieś pojęcie jak działa inteligencja w organizmach żywych, nie na zasadzie, że ciało to egzoszkielet, a "ja" to tylko mózg, a w mózgu to już magia. Ta koncepcja nigdy mnie nie przekonywała. No bo niby dlaczego na jakimkolwiek etapie miałby nastąpić przeszkok z organizmu "nieświadomego" na "świadomy"? Przecież to nie ma żadnego sensu, ewolucja tak po prostu nie działa.
Pięknie to tłumaczy i swoje hipotezy udowadnia w pracach swojego zespołu Michael Levin z Tuft University.
W dużym skrócie mechanizmy odpowiedzialne za rozwój zarodka do dojrzałego organizmu są tymi samymi mechanizmami, które stosowała ewolucja. Ewolucja koduje w nas jak mamy się rozwijać na kolejnych etapach, nie to jak mamy wyglądać. Widzieliście jak podobny jest ludzki zarodek do zarodka psa, czy innego ssaka? Podążamy podobnymi ścieżkami, które w różnych stadiach rozwoju rozjeżdżają się względem siebie, prowadząc do innego celu.
Organizm, który rozwija się z zarodka nie ma żadnego planu jak ma wyglądać w dorosłości. DNA nie zawiera schematu gdzie ma być ręką czy oko. To organizm i jego komórki wykorzystują swoją wiedzę i inteligencję do tego, żeby osiągnąć tę ostateczną formę z jak najmniejszym wpływem środowiska. Programiści zrozumieją, że DNA to bootstrap dla kodu, który musi rozwinąć i wykonać sam organizm z pomocą otoczenia.
Wyobraźcie sobie jakiś organizm jednokomórkowy. One potrafią szukać jedzenia, jeść, wydalać, unikać zagrożenia, rozmnażać się etc.. Dokładnie te same cechy co zwierzęta z miliardami komórek. Cała ich inteligencja, ale również pamięć tkwi w ich chemii. Ewolucja organizmów wielokomórkowych nie wymyślała nic nowego, mechanizmy są te same, tylko pojawiły się nowe funkcje, jak komunikacja pomiędzy komórkami. Potem wykształciły się narządy i komórki organizmu muszą "wiedzieć" jak zbudować organ, gdzie, kiedy, z czego, jak i gdzie co podłączyć. To jest tylko rozwiniecie zdolności naszej ameby, nic nowego. Więc już widzimy, że funkcje rozwojowe i behawioralne są tak naprawdę tożsame. Tylko jedne "patrzą" na zewnątrz, a inne do wewnątrz.
Ta inteligencja która buduje nasze organy była pierwowzorem do inteligencji która pozwala nam podejmować decyzje w życiu codziennym. Mechanizmy nadal są takie same, wszystko działa dzięki chemii, która spaja nasze ciała. Neuron nie jest czymś zupełnie innym od komórki skóry, on jest tylko inaczej wyspecjalizowany, ale obie te komórki uczestniczą w "myśleniu".
Więc to nie mózg jest moim "ja", to cały ja jestem moim "ja". I to ma wreszcie sens!
Niesamowite są implikacje z takich wniosków. Wyindukowana regeneracja kończyn, leczenie raka, syntetyczna biologia bez modyfikowania DNA na chybił trafił. Oni już to potrafią zademonstrować. Ja stawiam na to kasę.
Polecam zacząć od tej prezentacji: https://youtu.be/gCo5zKXOuUE
#biologia #nauka
No bo niby dlaczego na jakimkolwiek etapie miałby nastąpić przeszkok z organizmu "nieświadomego" na "świadomy"?
@lurker_z_internetu Dokładnie tak samo, jak dolewając po kieliszku wody do wiadra, w którymś momencie zajdzie przeskok ze stanu "niepełne" na "przelane". Przeskok będzie radykalnie odczuwalny, bez super dokładnych pomiarów nie przewidzisz z góry po ilu kieliszkach nastąpi, ale wiadomo, że w którymś momencie nastąpi.
Nie wiemy dokładnie, z czego składa się inteligencja, ale spojrzenie na inteligencję jako na przejaw zjawiska emergencji ma moim zdaniem najwięcej sensu.
Organizm, który rozwija się z zarodka nie ma żadnego planu jak ma wyglądać w dorosłości. DNA nie zawiera schematu gdzie ma być ręką czy oko.
Generalnie ma. Epigenetyka oczywiście ma wpływ na ostateczny kształt, natomiast to w DNA (+trochę w mitochondrialnym RNA) zakodowana jest informacja jaką postać przybierze organizm. Nie jest ona oczywiście zapisana w postaci zrozumiałego dla nas rysunku technicznego, ale cały czas jest to "kod źródłowy", który chemia komórkowa przetwarza na "produkt" końcowy. To, że my jeszcze nie odczytujemy tej informacji super sprawnie, nie oznacza, że nie jest to informacja.
Neuron nie jest czymś zupełnie innym od komórki skóry, on jest tylko inaczej wyspecjalizowany, ale obie te komórki uczestniczą w "myśleniu".
To jest łatwo falsyfikowalne. Gdyby tak było, zauważalibyśmy spadek możliwości umysłowych u kogoś po utracie kończyny, a osoby chorobliwie otyłe miałyby większe zdolności poznawcze. Nie ma żadnych wskazań, aby coś takiego zachodziło.
@LondoMollari To jest łatwo falsyfikowalne. Gdyby tak było, zauważalibyśmy spadek możliwości umysłowych u kogoś po utracie kończyny, a osoby chorobliwie otyłe miałyby większe zdolności poznawcze. Nie ma żadnych wskazań, aby coś takiego zachodziło.
No właśnie nie, bo funkcje mają inne. Skóra jest dobra w byciu skórą, uczestniczy w termoregulacji, gojeniu, ale już nie w rozmkninianiu równań różniczkowych. Nie myl mechanizmu z funkcją, nie jesteśmy jednym homogenicznym blobem, gdzie wszystko robi to samo. Ale wszystko działa tak samo i współpracuje ze sobą.
@LondoMollari Generalnie ma. Epigenetyka oczywiście ma wpływ na ostateczny kształt, natomiast to w DNA (+trochę w mitochondrialnym RNA) zakodowana jest informacja jaką postać przybierze organizm.
To nie tłumaczy czemu organizmy są w stanie radzić sobie jak np. coś je uszkodzi w trakcie rozwoju. Skąd wzięły się w kijance instrukcje by nerw wzrokowy oka, które wyrosło na ogonie podłączyć do jelita? Jaki mechanizm wyryty w DNA sprawił, że to oko było funkcjonalne i kijanka reagowała na światło?
Epigenetyka wpływa na to jak DNA jest czytane, wpływa to na działanie organizmu, bo to funkcjonalne części DNA stanowią hardware, na którym to wszystko działa, ale to jest tylko środowisko i nadawanie kierunku. Sam rozwój jest dziełem inteligencji samych tkanek. Wszystko jest super ściśle powiązane ze sobą.
Ojej, ktoś wymyślił komórki macierzyste (ponownie po 60 latach).
Obecnie niestety jesteśmy na samym początku prób ich praktycznego wykorzystania i brakuje nawet zarysu technologii, żeby robiły coś więcej niż tylko sztuczki w probówce. Za to istnieje od groma firm krzaków w różnych Meksykach czy innych Wyoming, które co prawda biorą 7cyfrowe kwoty za kurację, za to nie mają żadnych rezultatów.
I co prawda ewolucja świadomości raczej na pewno nie była procesem skokowym, a różne pośrednie etapy możemy znaleźć u zwierząt dookoła, ale pomysł, że twoja skóra też bierze udział w świadomości jest imho idiotyczny :P Śmierdzi trochę buddyzmem, z ich używaniem randomowych pojęć naukowych jako słów kluczy do religijnych nauk.
I jak sie już bawimy w programistyczne porównania, to DNA jest skryptem dla frameworka, a nie frameworkiem samym w sobie (tym są już czynniki środowiska). A świadomość i inteligencja jaką my rozumiemy, jest na zupełnie innym levelu niż proste mechanizmy jednokomórkowców. To jakby porównywać świecenie się żarówki w grze komputerowej, ze świeceniem się diody na MB. Niby to samo i na tej samej maszynie, ale tylko, jeśli zignorujemy ich kompletnie inne mechanizmy działania i powstania.
@AureliaNova jej, przecież nie napisałem, że Twoja skóra na pięcie pomaga Ci rozwiązywać krzyżówki. Przetwarzanie informacji z otoczenia z całą pewnością zachodzi głównie w naszej głowie, dzięki wysoko wyspecjalizowanym komórkom, które są znakomite w przekazywaniu sygnałów do innych komórek i budowaniu wielu połączeń między nimi. Ale nie tylko tam zapisuje się wiedza.
Jeśli weźmiesz trochę komórek tej skóry to w odpowiednich warunkach mogę zacząć one "żyć", czyli poruszać się, jeść, a nawet mnożyć. Będą miały Twoje DNA, ale nie będą Ciebie w niczym przypominały. Zobacz na eksperymenty zespołu Levina.
Problemy do rozwiązania przez inteligencję są przeróżne, jednym może być znalezienie biofilmu do żerowania, innym budowanie wątroby, a innym opracowanie teorii względności. Wszystko jednak bazuje na komórkach, z błonami czułymi na ładunki elektryczne i zmianach ich wewnętrznego stanu pod ich wpływem.
Organizm wielokomorkowy nie wynalazł nowej metody na życie, ulepszył tylko starą. My nie jesteśmy cudownie inni od szympansa czy myszy, nasze organizmy rozwinęły się w takim kierunku, że jesteśmy lepsi w przetwarzaniu abstrakcyjnych konceptów. Mechanizmy strachu, miłości, głodu etc nadal mamy takie same. Nawet z roślinami dzielimy wiele zachowań związanych z biochemią patrz. fitohormony wydzielane przy stresie.
Właśnie nie ma w tym żadnego voodoo czy innego natchnionego religijnie syfu stawiającego nas w jakimś wyjątkowym miejscu. To jest tu najpiękniejsze.
@lurker_z_internetu polecam zacząć od powieści "Niezwyciężony" Stanisława Lema, tam jest to ładnie opisane.
Zaloguj się aby komentować
Ciekawy sposób na tabliczkę mnożenia. Parabolę mnożenia?
Zaloguj się aby komentować
Ale zaraz, przecież najkrótszy dzień dopiero przed nami.
Tak! Ale Ziemia wykonuje naraz ruch wokół Słońca i własnej osi, dlatego minima i maksima rano i wieczorem mijają się o kilkanaście dni. Popołudnie zacznie się wydłużać, ale poranek nadal się skraca i to szybciej aż do 21 grudnia. A minimum przypada na 30 grudnia.
Czasy pokazane dla Warszawy.
#ciekawostki #astronomia #zima
No i to jest informacja która robi dzień!
@radziol I to jest dla mnie bardzo dobra wiadomość
@radziol Opie, pisz ze zrozumieniem treść informacji, którą chcesz przekazać dla drugiej strony, wydłuzanie popołudnia jest trafne i logiczne w korelacji do coraz to większej liczby godzin i minut na tarczy zegara wskazujących zachód słońca. Jednak skrócenie poranka jest nie logicznie, mozna by to porównac do skrocenia wieczoru, jedno i drugie jest krótkie, ale nie jest okreslone kiedy się kończy. Chyba, że miało być skrócenie przedpołudnia to wtedy jest to logiczne.
Pozdrawiam.
@winiucho bardzo mi przykro, że jako jedyny nie zrozumiałeś
@winiucho mam takiego kolege jak ty, tez wszystko mocno rozkminia
Zaloguj się aby komentować
18+
Treść dla dorosłych lub kontrowersyjna
Dziś mam takie zdjęcie. Widać na nim osiołka oraz Sd.Kfz. 263 (8-Rad). Akcja dzieje się w Afryce Północnej. Sd.Kfz. 263 był pojazdem dowodzenia wywodzącym się z Sd.Kfz. 231. Zamiast wieży miał podwyższony przedział bojowy oraz charakterystyczną antenę ramową. Co ciekawe w Wehrmachcie pod oznaczeniem Sd.Kfz. 263 czy Sd.Kfz. 231 służyły także inne pojazdy tylko że 6 kołowe (6-Rad). To ten słynny niemiecki Ordnung.
#ciekawostki #ciekawostkihistoryczne #iiwojnaswiatowa #historia
@Rzeznik pojazdy opancerzone w Rzeszy doczekał się odcinka na „podkast wojenne historie”
(odnośnie niemieckiego Ordnungu ) - Niemcy nie mieli pojęcia ile maja pojazdów opancerzonych. Każdy chciał go mieć dla siebie i często były zamawiane a nie rejestrowane. Nikt do dziś nie jest w stanie się doliczyć sił jakie posiadali Niemcy. Skatalogowanie również nie jest możliwe. Totalny chaos
@Bjordhallen znam i szanuję
@Bjordhallen
Czyli norma w trzeciej Rzeszy......
Zaloguj się aby komentować
Wojna
Treść dla dorosłych lub kontrowersyjna
Część XIV (ostatnia)
#iwojnaswiatowa #historia #1wojnaswiatowa #LichtAusMesserRaus #ciekawostkihistoryczne #niemcy
poprzednie części pod tagiem #LichtAusMesserRaus
Ponownie odjeżdżamy. Tutaj również wszystko jest jak na wojnie. Ulice miasta są zastawione strażnikami, drutami i chevaux-de-frise[kozły hiszpańskie]. Wiadomość o naszym przybyciu rozeszła się z niewiarygodną szybkością, a ludzie patrzą na nas złowrogo.
”Boches[pejoratywnie o Niemcach] są tutaj! Książę koronny!”
Jest prawie pierwsza, gdy wjeżdżamy do prefektury. Na placu poniżej szaleje rozwrzeszczany tłum, składający się głównie z Belgów.
Baron van Hoevel tot Westerflier przyjmuje nas z całkowicie humanitarnym i wielkodusznym zrozumieniem naszego położenia i stara się na wszelkie sposoby złagodzić naszą melancholijną sytuację. On również oświadcza, że nasze przybycie było całkowitym zaskoczeniem dla holenderskiego rządu i że należy poczekać na dalsze decyzje. Następnie zostawia nas samych w zimnym blasku dużej sali prefektury.
Niezależnie od tego, jak taktownie można to zrobić, jak umiejętnie można zasłonić rzeczywistość, człowiek czuje, że w końcu jest więźniem, że nie jest już wolnym człowiekiem, panem własnych decyzji, że jest osobą, która może zostać zmuszona do pozostania lub zmuszona do odejścia. Do wszystkich innych udręk dochodzi teraz poczucie, że nosi się niewidzialne kajdany. Siedzimy bezczynnie wokół stołu na bardzo reprezentacyjnych krzesłach; albo kręcimy się niespokojnie po pokoju, albo wpatrujemy się tępo w wysokie okno. Co się teraz wydarzy? Wskazówki zegara wydają się ledwo poruszać; czasami wydaje mi się, że całkowicie się zatrzymały. Co gorsza, biedny Zobeltitz leży skulony z bólu na ławce pokrytej pluszem. Od czasu do czasu któryś z nas mówi raczej do siebie niż do reszty. Jest to zawsze to samo, jedna z tych myśli, które kłębią się w naszych głowach i których nie możemy właściwie pojąć; i nikt nie odpowiada.
Od czasu do czasu rozlega się pukanie do drzwi. Wszyscy są pełni oczekiwania. Ale to nic; tylko gubernator wysyłający zapytanie o nasze życzenia lub komendant policji informujący nas, że wciąż czeka na instrukcje. I znowu jesteśmy sami, nasze myśli zajęte są przeszłością, od której jesteśmy fizycznie oddzieleni, lub zwrócone ku przyszłości, której nie możemy zobaczyć. Z zadumą pytamy samych siebie:
” Co dzieje się za nami, podczas gdy my czekamy tutaj jak zwierzęta w klatce? Co w polu, wśród ludzi, którzy byli naszymi towarzyszami przez cztery i pół roku? Co w ojczyźnie? Co w domu wśród naszych żon i dzieci?”
Zobeltitz wstał z trudem i skradał się po pokoju. Od czasu do czasu jego szczere, ciemne oczy łypią na mnie. Pomimo wszystkich tortur jego żołądka, który już dawno powinien być pod nożem chirurga, patrzy na mnie tak, jakby chciał coś dla mnie zrobić. Następnie zatrzymuje się w kącie przed białym popiersiem Wilhelma Orańskiego[król Holandii], który spogląda wygodnie i dostojnie ze swojego piedestału. Zobeltitz kiwa do niego głową i mówi filozoficznie:
„Tak, tak, mój drogi Van Houtenie, nigdy nawet nie marzyłeś, że do tego dojdzie, prawda?”.
Jak wiele goryczy może zostać złagodzone przez taki nagły przypływ humoru pośród rozpaczy! Męczeństwo czekania jest prawie łatwiejsze. Baron przygotował dla nas kolację. Pomimo naszych protestów, prawdziwy obiad. To wszystko ma dobre intencje, ale w nastroju, który trzyma nas teraz w szponach, ledwo możemy przełknąć kęs.
W końcu, przed północą, wszystko jest ustalone. Na razie mamy znaleźć schronienie w zamku Hillenraadt, należącym do hrabiego Metternicha. Znowu jesteśmy w otwartych samochodach, z policjantem obok nas. Ulice, przez które przejeżdżamy, są odgrodzone przez patrole marees chaussees, zgodnie z mądrymi i właściwymi rozkazami pułkownika Schrodera. Nad krajobrazem unosi się mroźna mgła, która sprawia, że noc jest jeszcze bardziej nieprzenikniona. Tylko światła poszukiwawcze wydają białe lejki w ciemności, w którą się spieszymy. To tak, jakby w jednej chwili groziły, że nas pochłoną, a w następnej oddalały się niczym zjawy.
W ten sposób mijają dwie godziny. Następnie zatrzymujemy się przed zamkiem hrabiego w pobliżu Roermond. Zdejmujemy płaszcze w wielkiej sali, słabo oświetlonej świecami. Jesteśmy sztywni z zimna, nieszczęśliwi w sercu i pozbawieni korzeni na obcej ziemi. Nagle po schodach schodzi pani domu, młoda blondynka ubrana na czarno, z łańcuszkiem pereł na smukłej szyi. Wszelkie poczucie obcości znika przed tymi ciepłymi i współczującymi oczami. Od tego momentu, przez całe te niewymownie trudne dziesięć dni, które spędzamy w zamku Hillenraadt, ta miła kobieta opiekuje się nami z najdelikatniejszym taktem i staje się dla mnie dobrą przyjaciółką, z którą mogę porozmawiać o wielu dręczących kwestiach.
Hrabina jest wierzącą katoliczką i bardzo cierpi z powodu nieszczęścia, które spadło na nasz kraj; ponadto bardzo martwi się o swojego męża, który w tych dniach rewolucji przebywa w Berlinie. W ten sposób mija dziesięć dni, podczas których, gdy złe wiadomości następują po złych wiadomościach z pola i z domu, prowadzone są negocjacje z rządem holenderskim w sprawie naszej przyszłości. W trakcie tych rozmów okazuje się, że okoliczności zewnętrzne zmuszają Holandię do połączenia kwestii mojego internowania z moim przyjazdem i chęcią tymczasowego pobytu na neutralnej ziemi.
Tylko w ramach gwarancji dla zewnętrznego świata neutralne państwo może udzielić mi gościny lub próbować przeciwstawić się żądaniom „ekstradycji”. W ten sposób nagle znalazłem się w sytuacji przymusowej. Biorąc pod uwagę zawarcie rozejmu 11 listopada, możliwość zaistnienia takiej sytuacji nigdy nie przyszła nikomu do głowy podczas rozważania za i przeciw mojej podróży, ani mnie, ani mojemu szefowi sztabu, ani dżentelmenom wokół mnie, ani sekretarzowi stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, ani Jego Ekscelencji von Hintze, ani Naczelnemu Dowództwu. Wszyscy byliśmy przekonani, że mogę rościć sobie dokładnie takie same prawa, jak wszyscy dżentelmeni z cesarskiego dworu, z których żaden nie był internowany ani nie miał być internowany, a ich ruchy pozostawiono ich własnemu uznaniu.
Pomimo związanych z tym trudności i udręk, te dyskusje i negocjacje są prowadzone przez przedstawicieli rządu holenderskiego w duchu prawdziwego humanitaryzmu. W pełnej zgodzie z charakterem Holendrów, każdy z ludzi, z którymi mieliśmy kontakt w tej sprawie, okazał się sprawiedliwy, bezstronny i gotowy do obrony swoich osobistych przekonań.
W końcu otrzymujemy jakąś wskazówkę co do mojej przyszłości. Pułkownik Schroder przynosi mi wiadomość, że holenderski rząd wyznaczył wyspę Wieringen na moją rezydencję. Wieringen? Wyspę Wieringen? Nikt w domu nie wie, gdzie może być ta wyspa! Wieringen? Słyszę tę nazwę po raz pierwszy w życiu; nie mam o niej pojęcia, nie przywiązuję do niej żadnej wagi. A teraz, gdy piszę te wspomnienia, mieszkam od prawie trzech lat na tym małym skrawku ziemi porośniętej morzem.
Nawet ten ostatni etap podróży na wygnanie jest pełen drobnych przeszkód, irytacji i przykrości. Wczesnym rankiem żegnamy się z naszą miłą hrabiną, ponieważ pociąg odjeżdża ze stacji Roermond o siódmej. Na naszego towarzysza wyznaczono holenderskiego kapitana. Około pierwszej jesteśmy w Amsterdamie, wielu ciekawskich tłoczy się na dworcu, jest też kordon żołnierzy, a przed trzecią docieramy do Enkhuizen, położonego na uboczu miejsca nad brzegiem Zuyder Zee. Jak dowiedzieliśmy się po drodze, jacht parowy Departamentu Statków Wodnych ma się tu z nami spotkać i zabrać nas na wyspę Wieringen.
Ale we mgle jacht szybko wpadł na piaszczystą ławicę przy Enkhuizen i błaga o zwolnienie z misji. Podczas mojego przymusowego pobytu w Enkhuizen ludność wyraża swoje uczucia w krzykach, wrzaskach, gwizdach i przekleństwach. Poprzez jednoznaczny gest w kierunku szyi, po którym następuje ruch ręki w górę, tłum, z niezwykłym nakładem mimiki, daje mi jasno do zrozumienia, jak dokładnie karykatura mojej osoby wyprodukowana i rozpowszechniona przez propagandę Ententy utrwaliła się w ich umysłach. W każdym razie wszystko to nie do końca ożywia uczucia. Po długiej sprzeczce ostatecznie zdecydowano się wejść na pokład małego holownika parowego i poszukać naszego jachtu. Morze się uspokoiło, weszliśmy na pokład i dotarliśmy na wyspę około południa przy spokojnej, zimowej pogodzie.
Niezapomniane jest wrażenie tego momentu, w którym po raz pierwszy postawiłem stopę na twardym gruncie tego małego zakątka ziemi. Port znów jest zatłoczony ludźmi. Są tu spokojni i nieufni autochtoni, wpatrujący się w to osobliwe miejsce zakwaterowania; są też reporterzy ze wszystkich stron świata i zręczni fotografowie. Czujesz się jak rzadkie zwierzę, które w końcu udało się złapać. Chciałbym powiedzieć każdemu z tych zapracowanych ludzi:
” Nie pytaj o nic i zejdź z drogi ze swoim pytającym aparatem. Chcę ciszy; chcę zebrać myśli i uporządkować swoje myśli po całej tej katastrofie i nic więcej!”.
Archaicznym pojazdem, z pewnością najlepszym, jakim może pochwalić się wyspa, udajemy się do wioski Oosterland. Czcigodny samochód pachnie olejem, stęchlizną i starą skórą. Nawet jeśli zamknę oczy i przypomnę sobie tamtą godzinę, czuję ten nieuchronny zapach. Zatrzymujemy się na małej plebanii, która jest w bardzo złym stanie. Wszystko jest puste i opustoszałe. Kilka rozklekotanych, starych mebli to straszliwe widma samotności i nudy. Na zewnątrz zdezelowany wóz obraca się z jękiem na osiach i odjeżdża przez mgłę w kierunku domu.
Do domu! Myśl o tym prawie mnie dusi. Kolejne dni i tygodnie są tak beznadziejne i ołowiane, że niemal nie do zniesienia. Jak więzień, jak wyjęty spod prawa, poruszam się wśród tej niewielkiej grupy ludzi, którzy odwracają się, spuszczając nieśmiałe twarze, gdy przechodzą lub co najwyżej, patrzą na mnie pytająco półprzymkniętymi oczami. Jestem krwiożerczym zabójcą dzieci; ludzie są wściekli na rząd za to, że nałożył taki ciężar na tę uczciwą wyspę i pozwolił mi wędrować po niej bez ograniczeń. Burmistrz, Peereboom, ma przed sobą nie lada zadanie; trudno jest uspokoić te wzburzone dusze.
A z domu napływają absolutnie rozdzierające serce wieści o przebiegu wydarzeń! Nie mamy niemieckich gazet. Tylko z holenderskich czasopism, które są nieaktualne, zanim do nas dotrą, możemy przeliterować tenor telegramów z Londynu, Paryża i Amsterdamu; a ich ton to „krew i tumult”, pałac ostrzelany i splądrowany, dominacja marynarzy, bitwy spartakistów, groźba inwazji Ententy.
Zaloguj się aby komentować