🎅 Weź udział w świątecznej zabawie i wygraj prezent od Hejto! 🎁

Zobacz szczegóły
1116 + 1 = 1117

Tytuł: Spersonifikowane Noa
Autor: Wasilij Machanienko
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: Insignis
ISBN: 9788368352016
Liczba stron: 352
Ocena: 6/10

Najnowsza premiera z gatunku sci-fi i zarazem 3 tom (na ten moment ostatni) serii Świat Przeistoczonych. W ramach mojego wyzwania z kończeniem serii, które zacząłem.

Krótko o serii:
Zaczynamy grę mobilną, która jest super realistyczna. Na tyle realistyczną, że część ludzi, która w nią gra, w tym samym momencie na cały świecie (w momencie premiery) zamienia się w zombie. a pozostali gracze muszą walczyć o przetrwanie. Gra opiera się na typowym mechanizmie RPG, levelowaniu i zarabianiu waluty w grze. Naszym protagonistą jest Mark Dervine, człowiek, który miał minimalną wiedze o grze, zanim w nią "wsiąknął" i teraz musi ją poznawać od zera, walcząc z innymi graczami, handlując z NPCami, doskonaląc swoje umiejętności i zdobywając lepsze przedmioty.

Jest to fajnie zarysowana seria RPG, która niestety nie do końca tłumaczy mechanizmy, na bazie, których działa. Trochę mi tego brakowało, podobnie jak wpływu levelowania na gracza. Bo co oznacza 10 poziomów więcej danej umiejętności? Jak to się przekłada na łatwość/trudność rozgrywki. Często słyszymy, że dany przedmiot ma wymagania, co do poziomu umiejętności gracza. Ale czy w sklepie jest inny z mniejszymi wymaganiami? Jak również, których z wymagań nasz gracz spełnia i których nie spełnia? Dla mnie niestety jest tu za dużo pytań, na które nie otrzymuję odpowiedzi.

3 tom skupia się na dość zaawansowanym rozwoju postaci Marka, kilku kluczowych decyzjach, które totalnie zmienią sposób rozgrywki i inwestowaniu ogromnych ilości waluty gry w rozwój umiejętności. Po raz kolejny Mark najpierw robi, później myśli. Trochę zbyt często udaje mu się prześlizgnąć obok problemów bez żadnych problemów, a później wpada jak nowicjusz. Jest tu też mniej zadań niż poprzednio, które wydaje mi się ciągnęły za uszy poprzednie 2 tomy. Dochodzi do tego trochę lokalnej polityki, która była średnio interesującym wątkiem, przynajmniej dla mnie.

Polecam serię fanom gier sci-fi RPG, którzy chcą zobaczyć jak podobne mechanizmy udało się zawrzeć w książce.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz
Osobisty licznik 135/128
#bookmeter
3d41aa27-7ae8-4bf2-a185-b43b9f55b99f
mart

Pierwszy tom jeszcze jakoś poszedl, drugiego już nie dałem rady. Droga szamana jakos mi lepiej przypadła. Szukam innych lit RPG jak droga szamana bo synek zachwycony, ale biednie u nas z tym gatunkiem.

WujekAlien

@mart Tu pierwszy tom mi się bardziej podobał od Drogi szamana, ale droga trzyma lepszy poziom jako całość, wszystkie tomy są w miarę równe. Świat przeistoczonych to bardzo dobry 1 tom, dobry 2 i przeciętny 3.

Zaloguj się aby komentować

Mam przyjemność otworzyć XV edycję #naopowiesci

O co chodzi? Jak ktoś nie wie to jest tak:

  • piszemy opowiadanko na zadany poniżej temat
  • jak piszemy nie na temat to nic nie szkodzi, chodzi tu tylko o dobrą zabawę
  • od dnia dzisiejszego mamy czas do niedzieli 29 grudnia (tak do wieczora)

Temat: Pogrzeb
Gatunek: Dramat
Liczba słów: 800-2000
Kryteria oceny: im więcej piorunków tym lepiej, piorunki się sumują więc można napisać nawet 8 opowiadań jak ktoś się czuje na siłach.

Zapraszam do wspólnej zabawy

#zafirewallem
ciszej

@moderacja_sie_nie_myje gruby temat xd Gatunek dramat czyli jak Dziady?

moderacja_sie_nie_myje

@ciszej Tak ale można pisać po swojemu, ja przynajmniej tak zamierzam

Zaloguj się aby komentować

Jest 21 grudnia, godzina jakoś zaraz po dwudziestej, a przed godziną dwudziestą nie miałem nijakiej możliwości manipulacji wynikami, więc spadło na mnie to brzemię. W związku z tym brzemieniem więc:

rymy: wiewiórka - przebrzydła - ogórka - mydła
temat: klęska urodzaju

Wyśmienitej dwudziestopierwszogrudniwej zabawy!

#naczteryrymy
#zafirewallem
Szuuz_Ekleer

Była we wsi taka panna, mówili że wiewórka

Ponoć dużo kradła i przebąkują, że przebrzydła

Spotkałem ją po posianiu na polu mym ogórka

Wycisnęła to wszystko, z olejem formuje mydła

PaczamTylko

Pół roku przebalowała wiewiórka

lecz gdy przyszła zima przebrzydła

zapasów nie było, miała tylko ogórka

będzie jeść go na przemian z kostką mydła

AbenoKyerto

Robię pyszną zupkę, pomaga mi wiewiórka

A może bardziej szkodzi, franca przebrzydła

Znowu nawrzucała zbyt dużo ogórka

Chyba ją przerobię w jakiś rodzaj mydła

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
Dobry wieczór, piątek już, można przysiąść i coś napisać

Miałem skończyć z pisaniem ale nie mam serca zostawić takiej pustki.

Koleżanka @KatieWee pokazała nam wszystkim jak wygląda dramat bo osobiście to nie miałem pojęcia jak ale człowiek się całe życie uczy. Więc postanowiłem napisać dramat, zgodnie z wytycznymi tej XV edycji #naopowiesci które zresztą sam wymyśliłem.

Żeby nie przedłużać, zapraszam do czytanki.

***

Zaświaty

Występują:

Nieznajomy
Anubis
Święty Piotr
Głos
Lucyfer

Wśród mroku i Rzeki Martwych chlupotu powoli płynie bogato zdobiona łódz z dwiema osobami na pokładzie

Nieznajomy:
Co jest?! Gdzie ja jestem? Co to za łódka?

Anubis:
Milcz śmiertelniku,
grzechów podobno masz bez liku,
Pod Sąd Ozyrysa pójdziesz!

Nieznajomy:
Ja rzymski katolik,
sram na wasz pogański pierdolnik!

Nieznajomy wyskakuje z łodzi i wraca z powrotem wpław na brzeg.

Rozlega się Głos:
Ten do mnie należy,
ściągnięty z Zachodu rubieży!

Błysk, jasność i Nieznajomy czuje jak się wznosi ponad chmury i jeszcze wyżej, wyżej...
Mruży oślepione oczy i znajduje się pod bramą z Klucznikiem. Ten zastępuje mu drogę

Święty Piotr:
Nie tak prędko grzeszniku
Na koniec kolejki, marny nędzniku!

To mówiąc wskazuje na nieprzebane tłumy, kłębiące się

Nieznajomy:
Zamknij mordę Żydzie!
Zaraz we wiecznym będziesz żyć wstydzie,
tak ci z plaskacza przy wszystkich odwinę
nietęgą parchu będziesz mieć minę!

Głos:
Kowalsky, ja wiem, że to ty!

A Kowalsky przygląda się z odrazą czemuś za bramą.
Z oddali dobiega klaskanie i śpiew gospel

Szeryf Kowalsky:
mocno wzburzony
Co to ma być?
Smoluchom pozwalacie tu żyć?

Święty Piotr:
Kto godzien, ten za bramą,
Ta tylko dla grzeszników tamą

Szeryf Kowalsky:
Bluźnisz brudny Żydzie,
Jezusa i rasę zdradziłeś,
Śmierć po ciebie już idzie

Pojawia się Lucyfer. Zniża głos i pochyla się ku Kowalskyemu

Lucyfer:
Sznurek ma taki magiczny u pasa
Gdyby o szyję pod pejsem owinąć?
Bóg nie zobaczy, hołoty tu masa

Po chwili siny żyd leży pod bramą

Szeryf Kowalsky:
Ha! Masz parchu za swoje!
Ja teraz Raju otwierać będę podwoje.
Ale najpierw porządki pewne wprowadzę
Wypierdalać smoluchy, dobrze wam radzę!

Głos:
Kowalsky, ja wiem, że to ty!

Lucyfer:
Nic bez Planu stać się nie może,
Kto zaplanował, odpowiedz mi Boże! 

Szeryf Kowalsky:
Jak mnie tu nie chcą, żegnam czym prędzej,
Wietrzno tu, zimno, czarnuchów więcej...
Do piekła udam się chętniej

Lucyfer:
U mnie też strasznie od nich już tłoczno,
włażą bezczelnie, przez każde okno

Głos:
Który bez grzechu, ten stoi przy mnie,
Kto zaś potępion, ten na piekła dnie!

Lucyfer:
Wara od piekła, to moje królestwo!

Szeryf Kowalsky:
Jest na to dobre rozwiązanie,
Powiem od razu - wcale nie tanie!
Zanim który na dobre zacznie grzeszyć,
Prędką się śmiercią jego nacieszyć.

Lucyfer:
Kto się podejmie takiego zadania?
Dość tego bydła mam doglądania.
Co chwila swary, bójki i świństwa
Dosć czarnego mam barbarzyństwa!

Kowalsky szeroko się uśmiechna

Głos:
Kowalsky, opamiętaj się!

Lucyfer:
Cóż to Ojczulku, dzieci swych nie chcesz?
Tak ich duszyczki czyściutkie chłepcesz!

Szeryf Kowalsky:
A więc już wszystko postanowione,
pewne dziewczę wezmę za żonę
Ktoś tam ostatnio wziął ją na stronę,
i tak uczynił z niej Białych Matronę

Głos:
Kowalsky, ja wiem, że to ty!

Lucyfer:
Smoluchów wysyłaj od teraz do nieba,
na dole ich więcej już nie potrzeba

Szeryf Kowalsky:
Mówiłem już, rzecz to nietania,
nie starczy nad trupem zmówiona litania.
Cena moja - nieśmiertelność,
Prosić nie będę, ja żądać mam czelność!

Głos:
Kowalsky, opamiętaj się!

Lucyfer:
Zgoda, zgoda, po trzykroć zgoda,
powiększy się tu czarna trzoda.
Lecz mam warunek jeden
umrzesz za lat dwadzieścia i siedem

Kowalsky:
Pożyjemy, zobaczymy
Czas już na mnie, skurwysyny!

Rozległ się grzmot i całą scenę przykrył ciemny obłok

Na starym cmentarzu stał przekrzywiony nagrobek. Z ledwo widocznych już liter można było jeszcze przeczytać S.e.yf A.drew Kow.lsky 1.3. - 188. Pochylała się nad nim młoda dziewczyna. Ukradkiem wycierała łzy zawzięcie ryjąc nożem w kamieniu. Po dłuższej chwili powstała i odczytała na głos: Szeryf Walther Kowalsky 1860-1895.
- Pogrzebu nie miałeś ale zawsze będziemy o Tobie pamiętać - powiedziała do siebie
- Psst... Caroline... - odezwał się cicho ktoś zza jej pleców

Odwróciła się szybko. Przed nią stał we własnej osobie Szeryf Kowalsky.

I Caroline zemdlała.

***

#naopowiesci
#zafirewallem
ciszej

@moderacja_sie_nie_myje wrócił!!!!

moll

@ciszej i to w jakim stylu

Zaloguj się aby komentować

1133 + 1 = 1134

Tytuł: Las powieszonych lisów
Autor: Arto Paasilinna
Kategoria: literatura piękna
Wydawnictwo: Książkowe Klimaty
ISBN: 9788366505711
Liczba stron: 312
Ocena: 8/10

Oiva Juntunen razem z dwójką wspólników dokonują napadu i kradzieży. Niestety jego wspólnicy trafili za to do więzienia, a jemu udało się pozostać na wolności. Powoli zbliża się czas końca ich odsiadki, więc Oiva postanawia ucieć przed odpowiedzialnością i podziałem łupu. Trafia na z pozoru niezamieszkane odludzie, ale dość szybko spotyka majora i razem z nim chronią się u samotnej starszej, pani, której obiecali pomóc.

Z jednej strony jest to humorystyczna opowieść o przypadkowych spotkaniach, z drugiej pełna życiowych rozterek naszych bohaterów, z których każdy jest na jego innym etapie, ale każdy na zakręcie. Przyjemnie się ją czyta, czuć fiński klimat, widać ciekawy pomysł, dobrze zrealizowany od początku do końca. Każdy z bohaterów jest dość wyrazisty, każdy ma swój świat który pozostała dwójka zaburza i uzupełnia jednocześnie. Trudno mi nawet powiedzieć czego brakuje do wyższej oceny, jakoś tak po prostu nie jest to książka na dyszkę.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz
Osobisty licznik 137/128
#bookmeter
5de5f34d-3701-447d-be10-cd05d57ded34
KatieWee

@WujekAlien bardzo mi się podobała książka, a jeszcze bardziej karteczka, którą widziałam na stoisku na targach dołączona do tej książki: "żaden lis nie ucierpiał"

Zaloguj się aby komentować

1130 + 1 = 1131

Tytuł: Błękit
Autor: Maja Lunde
Kategoria: literatura piękna
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
ISBN: 9788308065389
Liczba stron: 428
Ocena: 8/10

Druga część Kwartetu klimatycznego Mai Lunde, rozpoczętego słynną "Historią pszczół". Tak jak i poprzednia część dotyczy zagrożeń związanych z wpływem człowieka na zmiany klimatyczne prowadzące do katastrofy. Pierwsza część przestrzegała nas przed następstwem wyginięcia zapylaczy. Drugi tom koncentruje się na tak ważnym do życia zasobie jakim jest woda. "Historia pszczół" rozgrywała się w trzech planach czasowych. "Błękit" kontynuuje ten zabieg stylistyczny tylko tym razem są dwa plany czasowe - współczesność i niedaleka przyszłość. Bohaterką jednej opowieści jest siedemdziesięcioletnia Signa, córka radykalnego bojownika o środowisko, która też swoje życie podporządkowała temu celowi. Signe dowiaduje się że Magnus - jej ukochany z młodości pozyskuje lód z lodowca żeby sprzedawać go jako drogi dodatek do drinków. Signe nie może na to pozwolić. Wyrusza na swej łodzi "Błękit" do Fracji zeby stawić czoła Magnusowi. Opowieść Signe przeplata się z opowieścią Dawida. Jest rok 2042. Południe Francji jest suchą pustynia pustoszoną przez pożary. Ludzie uciekają na północ ale granice są pozamykane. Obozy dla uchodźców upadają jeden po drugim. Dawid z córeczką Lou trafiają do takiego obozu w ucieczce przed pożarem, który pochłonął ich miasteczko. Czekają aż do obozu dotrze jego żona z maleńkim synkiem, z którymi rozdzielili się podczas ucieczki. W jednym z domostw niedaleko obozu znajdują łódź.
Ta powieść jest ostrzeżeniem przed tym jak może wyglądać nasza przyszlość kiedy dalej beztrosko będziemy zużywać zasoby naturalne. Ostrzeżenie bardzo ponure i katastroficzne. Pomimo bardzo jasnego i wręcz nachalnego przekazu to wciąż bardzo dobry kawał literatury. Autorka bardzo sugestywnie przedstawia świat po katastrofie klimatycznej a ta odrobina nadziei którą tam dodaje nie jest w stanie sprawić by uwierzyć że rzeczywiście możliwe jest dobre zakończenie. Według mnie świetna lektura choć trochę przerażająca.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter #hejtoczyta #czytajzhejto #ksiazki #literatura
ee312650-1c94-4174-b2d6-29d26c70efff

Zaloguj się aby komentować

1123 + 1 = 1124

Tytuł: Wymiana
Autor: John Grisham
Kategoria: kryminał, sensacja, thriller
Wydawnictwo: Albatros
ISBN: 9788383611372
Liczba stron: 416
Ocena: 3/10

Panie Grisham idź pan w ch... z takimi kontynuacjami. W teorii jest to kontynuacja Firmy, mówię w teorii, bo po za głównym bohaterem, jego żoną i prawniczą kliką (ale już inną) nic więcej ich nie łączy.

Krótko o fabule, Mitch McDeer wraz z żoną żyją sobie w Nowym Jorku. Mitch pracuje w nowej prawniczej korporacji Scully&Pershing, gdzie jest partnerem. Dostaje bojowe zadanie, od swojego wspólnika z włoskiego oddziału, reprezentowania klienta w Libii i razem z jego córką zmierzają na spotkanie na środku pustyni. Mitch po kolacji budzi się w środku nocy z ogromnym bólem brzucha i trafia do lokalnego szpitala. Gdzie pozostanie przez kilka kolejnych dni i ominie go udział w spotkaniu. Niestety dla naszych bohaterów Giovanna udaje się na spotkanie sama i zostaje porwana. To czego doświadczymy na kolejnych 400 stronach to walka z czasem, żądaniami porywaczy i korporacyjną machiną, dla której człowiek jest tylko cyferką.

Czytałem kilka dzieł Grishama, niestety te jest najsłabsze, a po hucznej zapowiedzi o kontynuacji Firmy, jego opus magnum, oczekiwałem znacznie więcej niż od pozostałych książek. Niestety z wysokiego konia się szybciej spada i bardziej boli, tak też było tym razem. Dostajemy tu sporo zbędnych detali, które się pojawiają, żeby nie mieć żadnego wpływu dalej. Gdy żona Mitcha ma swoje 5 minut i już wydaje się, że doszczętnie spierdzieliła swoje zadanie dostają mini zawału, to nagle się okazuje, że odnajduje swoją zgubę kilkanaście metrów dalej. Mitch z kolei trzymał 7 cyfrową kwotę na kajmanach na czarną godzinę, o której policja wiedziała i nic z tym nie zrobiłą, ale która teraz nagle może mu się przydać. Serio, brak tej książce jakiejkolwiek logiki. To aż boli.

Nie polecam.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz
Osobisty licznik 136/128
#bookmeter
3cb2f4b2-0a11-4bd3-a999-7dd1b50a1eeb
pol-scot

@WujekAlien od Grishama podobały mi się czasy...

WujekAlien

@pol-scot Dzięki, sprawdzę, bo jeszcze nie czytałem

Zaloguj się aby komentować

1118 + 1 = 1119
Prywatny licznik: 12+1=13

Tytuł: A gdy obejrzysz się za siebie
Autor: Juan Gabriel Vásquez
Kategoria: literatura piękna
Wydawnictwo: Wydawnictwo Echa
ISBN: 9788382520569
Liczba stron: 464
Ocena: 7/10

Biografia Sergio Cabrery (który przed otwarciem książki był mi kompletnie nieznany, dlatego nie wiem na ile jest prawdziwa, a na ile fabularyzowana z oparciem na faktach, ale autor raczej zdecydował się na tę drugą opcję), która płynnie przechodzi pomiędzy bieżącymi problemami z rodziną a wspomnieniami z bardzo bogatego życia twórcy. Wspomnienia przechodzą między innymi Hiszpanię przodków Sergio, przez Amerykę Łacińską wstrząsaną walkami w wojnach domowych czy przez Chiny z czasów rewolucji kulturalnej. Niełatwa książka, ale mimo wszystko przeczytanie było satysfakcjonujące. Niemniej spośród książek tego autora bardziej mi leży Kształt ruin.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter #ksiazki
#owcacontent
923ab74f-ab21-4bb8-ba06-d016f5165307

Zaloguj się aby komentować

Newsy książkowe od Whoresbane'a!

Dom Wydawniczy REBIS przedstawia nowy tom z serii Wehikuł Czasu. "...i ujrzeli człowieka" Michaela Moorcocka wyląduje na sklepowych półkach 11 lutego 2025 roku. Wydanie w oprawie zintegrowanej, imitującej twardą, liczy 184 strony, w cenie detalicznej 44,99 zł. Poniżej okładka i krótko o treści.

Poszerzona wersja uhonorowanej nagrodą Nebula noweli z 1966 roku.

Karl Glogauer nie jest jak wszyscy. Od dzieciństwa fascynuje go Ukrzyżowanie, uczy się aramejskiego, a do tego ma poczucie, że żyje w obcym świecie. Szukając swego miejsca na ziemi, błądzi wśród sekt i różnych dziwaków. Aż w końcu poznaje wynalazcę wehikułu czasu i zgadza się zostać jego królikiem doświadczalnym…

Skok do roku 28 n.e. omal nie kończy się dla Karla śmiercią. Ale większym wstrząsem jest jednak dla niego spotkanie z Jezusem. Losy Karla oraz syna cieśli Józefa splatają się w niezwykły sposób.

#ksiazkiwhoresbane 'a - tag, pod którym chwale się nowymi nabytkami oraz wrzucam newsy o książkach
Chcesz mnie wesprzeć? Mój Onlyfans ( ͡° ͜ʖ ͡°) ⇒ patronite.pl/ksiazkiWhoresbane
#ksiazki #czytajzhejto #rebis #scifi #sciencefiction #wehikulczasu #michaelmoorcock
7dbc759e-a837-4cc0-adda-46b95c5a5ce5
myoniwy

Jeśli chodzi o takie historie to fajny jest film:

"Człowiek z Ziemi"

truncate_table_users

@myoniwy gdzie to można obejrzeć po polsku? Szukam tytułu od jakiegoś czasu, żadna platforma tego nie ma

myoniwy

@truncate_table_users Kiedyś było na CDA, a teraz to nie wiem. Nostalgicznie sam bym obejrzał po raz kolejny.

Od razu mówię, dwójki nie ma co oglądać, gorsza jest.

Zaloguj się aby komentować

Wracam do Was z podsumowaniem #naopowiesci #podsumowanienaopowieści
Wspaniałe to były odpowiadania, pomimo przedświąteczno-mikołajkowego nawału spraw, udało Wam się wciągnąć czytelników w świat baśni, historii czy prawdziwej akcji!
Edycja XIV zebrała dokładnie 3 wytrwałych uczestników:

@moderacja_sie_nie_myje – niezrównany Kowalsky i ciekawa zapowiedź na koniec
@George_Stark – fantastyczna forma, pomysł i przetworzenie znanych postaci, czapki z głów 
@moll – ogromny talent w kreowaniu świata baśni, przepadłam czytając Twoje opowiadanie

Wybór zwycięzcy był trudny bo uważałam (i nadal uważam), że wszystkie opowiadania zasługiwały na wyróżnienie.
Sprawę rozstrzygnęła moja przewrotna natura, po słowach:

PS. W tej zabawie #naopowiesci już wyczerpałem temat więc to był raczej mój ostatni wpis

oraz w pewnym sensie zakończeniu cyklu Kowalskiego decyzja nie mogła być inna! Tak łatwo się od nas nie uwolnisz!

Ogłaszam wszem wobec i każdemu z osobna – zwycięzcą XIV edycji #naopowiesci zostaje @moderacja_sie_nie_myje

GRATULACJE!
ciszej userbar
9a4c823a-d6d0-438f-93ed-01b8cc281341
moll

@ciszej dziękuję za wspólną zabawę! @moderacja_sie_nie_myje gratulacje!

moderacja_sie_nie_myje

@ciszej Cholercia, tak podejrzewałem że będzie spisek xD Dziękuję za uznanie i za piękny puchar. Więc idę dalej nieść ten krzyż

pingWIN

@ciszej No nieeeee, nie zdążyłem napisać Już miałem naskrobane pół, ale jakoś nie mogłem się zabrać do dokończenia xd


Gratulacje @moderacja_sie_nie_myje!

moderacja_sie_nie_myje

@pingWIN Możesz wrzucić w tej edycji, zawsze gdzieś jest jakiś pogrzeb

Zaloguj się aby komentować

1156 + 1 = 1157
Prywatny licznik: 27+1=28

Tytuł: Schron przeciwczasowy
Autor: Georgi Gospodinow
Kategoria: literatura piękna
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
ISBN: 9788308074909
Liczba stron: 352
Ocena: 8/10

Gospodinow bardzo lubi się bawić powieściami, które pisze - i moim zdaniem efekty są naprawdę pozytywne. Tym razem główną zabawką staje się czas i ludzkie wspomnienia. Oto bowiem w książce zaczynają powstawać kliniki dla osób cierpiących na Alzheimera, gdzie mogą przenieść się w czasie do swojej ukochanej dekady, by w ten sposób dosłownie żyć wspomnieniami.

Jednakże sama ta warstwa indywiduum nie jest jedyna, bowiem równocześnie całe państwa zaczynają podobnie instrumentalnie wykorzystywać historię - a tu możliwości autora były naprawdę szerokie, by móc ponownie tworzyć teraźniejszość, znaczy przeszłość, w sensie historię świata dziejącą się w teraźniejszoścu... A może kształtować na bieżąco teraźniejszość w zależności od historii? Bo co w takim wypadku będzie faktycznie teraźniejszością, a co przeszłością, co będzie się działo naprawdę, a co będzie wyłącznie wspomnieniami, jeśli to w ogóle będą wspomnienia? Rozwiązanie (lub brak) tych dylematów możecie znaleźć właśnie u Gospodinowa

W moim prywatnym rankingu wyżej niż Fizyka smutku, ale wiem, że do obu tych książek będę jeszcze wracał

#bookmeter #ksiazki
#owcacontent
5a22053e-bb24-48c4-a821-9a9a66299476
bojowonastawionaowca

Zostało jeszcze 12 książek do opisania, czyli w tym roku 40 książek - słabo

Zaloguj się aby komentować

1150 + 1 = 1151
Prywatny licznik: 23+1=24

Tytuł: Dygot
Autor: Jakub Małecki
Kategoria: literatura piękna
Wydawnictwo: Sine Qua Non
ISBN: 9788379244386
Liczba stron: 320
Ocena: 6/10

Książkę przeczytałem w czerwcu - co z niej od tego czasu pamiętam? W sumie to prawie nic. Jedynie, że częściowo akcja działa się w Kole, bo w czasie czytania szukałem na mapach miejsc, w których działy się wydarzenia z książki, a to raczej nie najlepiej świadczy. Ale nie miałem też wrażenia w trakcie, żeby ją odłożyć na stałe, więc chyba 6/10 będzie odpowiednie.

#bookmeter #ksiazki
#owcacontent
89010524-06d9-4f22-a2f0-7de4a3de818d

Zaloguj się aby komentować

Wydaje mi się, że kiedyś już o tym wspominałem, półżartem być może (ale tylko pół!), że kiedy byłem mały, to chciałem być Andrzejem Poniedzielskim. I, mam takie podejrzenia, że w jakiejś części – być może w połowie? – nawet mi się to udało. Zastanawiam się tylko dlaczego jest to ta mniej satysfakcjonująca mnie połowa.

***

Panu Andrzejowi Poniedzielskiemu
(z pewną jednak zazdrością)

Z tą dynamiką od Mistrza przejętą
na siebie (choć trochę pomimo woli)
w duchu epoki (gdzieś paleolit)
wiersz recytuję. Staram się prędko.

Ale na scenie nogi mi miekną,
od tremy jeszcze żołądek mnie boli,
struny głosowe nie chcą mi stroić...
Więc schodzę ze sceny. Eee – macham ręką.

I tak skończyło przygodę dziecię
w tym artystycznym, kuszącym świecie,
choć czasem bywa – coś jeszcze w nim krzyczy:

tak wiele przecież wy dwaj dzieliście!
W tym samym mieście się kształciliście!
Cóż – mówię – jeśli w innej dzielnicy.

#nasonety
#zafirewallem
#diriposta
splash545

@UmytaPacha może to była jego rzecznika

UmytaPacha

@splash545 nie, po tym co mówiła wiedziałam że z pani z widowni

Zaloguj się aby komentować

1146 + 1 = 1147

Tytuł: Łabędzie
Autor: Jacek Dehnel
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 7/10

#bookmeter

Ale historia, a zwłaszcza może historia rodzinna, to nie fakty, tylko opowieść o faktach.

Chciałem napisać krótki wstęp i przejść do rzeczy, ale nie udało mi się to wcale. Wstęp krótkim być nie chciał za nic. A pisało mi się go na tyle dobrze, że postanowiłem cały ten długi wstęp we wpisie zostawić. Mając jednak na uwadze czytelników i to, że kogoś może jednak bardziej interesować książka, a moje związane z nią perypetie już mniej, postanowiłem rozdzielić poszczególne części wpisu i nadać im tytuły. O samej książce jest napisane w części ROZWINIĘCIE.

***

WSTĘP: Moja droga do Łabędzi

Bywa i tak że dziwne i skomplikowane drogi prowadzą do mnie do książek, które sobie do czytania wybieram. Aż sam czasami jestem zaskoczony kiedy uświadamiam sobie dlaczego właśnie po tę a nie po inną pozycję sięgnąłem albo dlaczego zrobiłem to akurat teraz a nie kiedy indziej. I tak właśnie było z Łabędziami pana Dehnela.

Pomysł na to żeby po któryś z utworów tego autora sięgnąć przyszedł mi do głowy już jakiś czas temu, kiedy czytałem opowiadanie Syrena autorstwa tej rok młodszej ode mnie gówniary, pani Małgorzaty Boryczki, której tak mocno kibicuję, a opowiadanie to było zamieszczone w tomie O perspektywach rozwoju małych miasteczek. I w tym to opowiadaniu pani Boryczka napisała tak: (…) a ja, wykształcona na tych wszystkich kursach, konserwatoriach i warsztatach, czytająca Dehnela i Twardocha – i opowiadająca się po stronie Dehnela oczywiście, nie dlatego, żebym właściwie rozumiała o co im się rozchodzi, tylko Dehnel ma zwyczajnie lepszą twarz dla mnie (…). Wobec takiego stwierdzenia ja, jako twardy (nie ma to jak żart wysokich lotów, prawda?) orędownik pana Twardocha nie mogłem przecież przejść obojętnie! Co prawda jedną książkę autorstwa pana Dehnela miałem już za sobą, całkiem mi się zresztą podobała (pisałem nawet o tym kiedyś w takim lakonicznym wpisie ), a jeszcze bardziej podobała mi się sztuka na podstawie tej książki wystawiana przez kielecki Teatr imienia Stefana Żeromskiego (ciekawostka: w tej sztuce publiczność usadzono na scenie, a aktorzy grali na widowni), ale, jak mówi przysłowie: jedna książka autora nie czyni i w związku z tym czułem pewien niedosyt, jakiś niedostatek informacji w sprawie mojego stosunku do pana Dehnela. Zainteresowany byłem jednak oczywiście nie twarzami autorów, ale ich dziełami. I tak miałem przez jakiś czas gdzieś tam z tyłu głowy to „trzeba by coś jeszcze tego pana Dehnela w końcu jednak przeczytać”, ale odkładałem to i odkładałem, aż w końcu zupełnie o tym zapomniałem.

Później jestem przez przypadek gdzieś w jakiejś księgarni i oglądam sobie półki, patrzę co tam w tej księgarni ciekawego mają. Wzrok mój zatrzymuje się na dość pokaźnym tomiszczu z obwolutą na okładce, a na tej obwolucie jest wizerunek łabędzia i nazwisko pana Dehnela, i jeszcze tytuł Łabędzie, i, co chyba najważniejsze, jest tam dopisek pod tytułem, który brzmi tak: Książka, którą chciałem napisać. No i voilà! I w to mi graj! No bo jak tu lepiej zapoznać się z twórczością autora, niż właśnie od książki, którą chciał napisać? – tutaj moja pomyłka, bo ja ten dopisek zinterpretowałem sobie wtedy jako książka, którą zawsze chciałem napisać albo coś właśnie w tym rodzaju. Pomyślałem wtedy, że jest to jakaś książka-marzenie tego autora. Być może tak jest, być może nie, ale teraz, już po lekturze, wydaje mi się, że ten dopisek miał znaczyć jednak coś zupełnie innego.

Niemniej zainteresowany książką po jej okładce, ale także dlatego, że przypomniał mi się tamten cytat z Syreny pani Boryczki, wziąłem ją do ręki i (to rzecz chyba naturalna, przynajmniej u mnie) obróciłem ją, żeby sobie przeczytać co też tam na jej tylnej okładce napisano. A tutaj niespodzianka! Bo w tej książce, w tym jej papierowym wydaniu, nie ma tylnej okładki. To znaczy tylna okładka jest, końcowe strony nie latają sobie luźno, nie powiewają w strumieniu powietrza tłoczonym przez klimatyzator do wnętrza tej księgarni, to nowa książka jest przecież, w księgarni nikt też tej tylnej okładki od niej nie oderwał, nie nastąpił też (przynajmniej jeśli chodzi o ten egzemplarz, który trzymałem wtedy w rękach) żaden błąd produkcyjny w wyniku którego byłby on z racji braku tylnej okładki wybrakowany. Więc fizycznie ta tylna okładka tam była, tyle że nadrukowana była na tej tylnej okładce przednia okładka drugiego tomu Łabędzi. Książki, o której istnieniu autor nie miał pojęcia – jak głosi dopisek pod jej tytułem. I, mimo że dla mnie książka rozumiana jako fizyczny przedmiot nie ma w sobie jakiejś szczególnej wartości, ważna jest dla mnie jej zawartość, to uśmiechnąłem się widząc to pomysłowe wydanie. A później poszedłem do domu i ściągnąłem ją sobie na czytnik, bo wtedy można było to zrobić w ramach abonamentu Legimi jeszcze bez żadnej dodatkowej dopłaty (tak, wiem: przez takich jak ja padają księgarnie stacjonarne, ale co ja poradzę na to, że wolę jednak na czytniku?).

I tak leżała sobie ta książka zachomikowana w pamięci mojego PocketBooka pośród stu kilkudziesięciu innych, również czekających na swoją kolej (aż chciałby się napisać „kurzyła się tam”, ale książki zapisane w pamięci flash się przecież nie kurzą, co – właśnie to sobie uświadomiłem – być może jest kolejną przewagą wersji elektronicznych nad wydaniami papierowymi). I, być może, leżałaby sobie tam aż do końca mojego abonamentu Legimi, którego nie zamierzam raczej przedłużać (to szansa dla księgarni stacjonarnych! – o ile do tego czasu jeszcze jakieś przetrwają), gdyby nie niedawna rozmowa z koleżanką.

A rozmowa ta dotyczyła książek, które mamy w planach przeczytać. Przypomniał mi się wtedy pan Dehnel i przypomniały mi się jego Łabędzie, i przypomniało mi się też to ich pomysłowe wydanie, i jeszcze przypomniał mi się ten dopisek pod tytułem pierwszego tomu, to książka którą chciałem napisać, choć przypomniało mi się źle, bo przypomniało mi się w tej nieprawdziwej wersji, w wersji książka, którą zawsze chciałem napisać, a która to nieprawdziwa wersja z jakichś dziwnych i zupełnie dla mnie niezrozumiałych powodów mocno się w mojej pamięci utrwaliła. Ja argumentowałem wtedy nawet tę swoją chęć przeczytania Łabędzi tym właśnie podtytułem, na co koleżanka stwierdziła, że podtytuł ta książka i owszem, ma, ale jest on inny. Powiedziała wtedy jeszcze że ten podtytuł jest ładny, i że jest długi i zaraz po tym wyjęła z torebki telefon w celu sprawdzenia tego jak ten podtytuł rzeczywiście brzmi, bo, jak powszechnie wiadomo, ustalenie właściwego podtytułu książki jest sprawą niezwykle istotną. Rzeczywiście, koleżanka miała rację, bo podtytuł Łabędzi pana Dehnela brzmi Historia pewnej rodziny, pewnej kolekcji, pewnego serwisu, pewnej afery i niepewnej pamięci w pewnym kraju Europy Środkowej.

A ja za czytanie tej _Historii pewnej rodziny, pewnej kolekcji, pewnego serwisu, pewnej afery i niepewnej pamięci w pewnym kraju Europy Środkowe_j zabrałem się dopiero po kilku dniach od tej rozmowy, bo wcześniej koniecznie musiałem jeszcze przeczytać pierwsze dwa tomy Septologii pana Jona Fosse, choć tej akurat książki zupełnie nie miałem w planach.

***

ROZWINIĘCIE: O Łabędziach

Te tytułowe łabędzie to żadne tam ptaki, Łabędzie pana Dehnela to wcale nie jest książka ornitologiczna. Te tytułowe łabędzie to Schwanenservice , porcelanowy serwis wykonany w XVIII wieku w Miśni, na zlecenie hrabiego Henryka von Brühla , urzędnika w służbie Augusta III Sasa, króla Polski i władcy Saksonii, a książka Łabędzie to opowieść osnuta wokół historii tego serwisu.

Bo było tak, że wiele z tych porcelanowych wytworów trafiło później do mieszkania pana Edmunda Mętlewicza, członka rodu Mętlewiczów z którymi pana Dehnela łączą więzy rodzinne. I właśnie o tej części rodziny autor Łabędzi chciał (być może jednak zawsze?) napisać książkę (tak jak wcześniej, w książce Lala napisał o drugiej części swojej rodziny – Lali jeszcze nie czytałem, ale zamierzam), a chciał ją napisać być może z tego powodu, że jeden z synów Edmunda Mętlewicza, Witold, został twarzą afery, która wybuchła w Polsce w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia i dotyczyła nielegalnego handlu złotem oraz dziełami sztuki i antykami (można sobie wpisać w wyszukiwarkę na przykład „sprawa Mętlewicza” ).

Książka Łabędzie to dwa tomy. Pierwszy z nich dotyczy zebranych wspomnień rodzinnych. Aby te wspomnienia zebrać autor udał się do Wiednia, gdzie mieszka część rodziny Mętlewiczów oraz potomkowie Czesława Bednarczyka, również bardzo istotnej postaci w całym tym opisywanym zamieszaniu. Przeprowadza tam rozmowy, spisuje to co usłyszał, konfrontuje wiadomości uzyskiwane od jednej osoby z wiadomościami uzyskanymi od innej, bo bywa i tak, że są one ze sobą sprzeczne. Jednocześnie snuje opowieść o czasach minionych jeszcze wcześniej niż PRL epoki Gierka, bo pisze o wydarzeniach jakie rozgrywały się w tej „naszej” części europy w pierwszej połowie XVII wieku.

I to właśnie ta druga opowieść była dla mnie znacznie ciekawsza. Była dla mnie znacznie ciekawsza, tak mi się wydaje, z tego względu, że pan Dehnel powyciągał z przeszłości niesamowite szczegóły, których próżno szukać w podręcznikach do historii, a przynajmniej w tych, które znam ze szkoły. Nie ma w tej opowieści nudnych dla mnie zawiłości historyczno-politycznych, a przynajmniej nie ma ich zbyt dużo, ot tylko tyle żeby zachować spójność historii i przedstawić kontekst. Są za to anegdoty, opisy wydarzeń, które nie tylko pozwoliły mi poczuć nastrój tamtego czasu, ale nieraz i budziły zdziwienie, tak samą swoją treścią, jak i tym, że mnie ta ich treść aż tak bardzo interesuje. Bo nie tylko zaskakująca, ale i interesująca była dla mnie skala przepychu jaka, według tych przeczytanych relacji, cechowała możnych tamtych czasów. Bo trudno mi było uwierzyć w zamówione przez Augusta III do Pałacu Japońskiego łóżko przyozdobione milionem ptasich piór, bo, nawet teraz, ciężko mi sobie jest wyobrazić porcelanowy serwis składający się z kilku tysięcy elementów. Bo zastanawiające było dla mnie to czym kierowano się wówczas, kiedy to w 1697 August II został bezprawnie – bo poparła go mniejszość szlachty – koronowany na króla Polski i nie pozwolono mu otworzyć skarbca koronnego, uszanowano świętość drzwi i obok w murze wybito dziurę, przez którą wyniesiono insygnia. Bo zafascynowała mnie postać samego hrabiego Henryka von Brühla, któremu autor, ku mojej radości, poświęcił w tym tomie tak wiele miejsca.

Ale Łabędzie mają też i drugi tom. Tom, który, w założeniu autora, w ogóle miał nie powstać. A powstał on między innymi za sprawą łabędzi (tym razem ptaków) uwiecznionych na pewnej fotografii. I to chyba właśnie za sprawą tych łabędzi pan Dehnel przekopywał się przez archiwa zgromadzone przez IPN i grzebał tam w aktach dotyczących „sprawy Mętlewicza” czy też „afery złotogłowych”.

Ten drugi tom Łabędzi to również przede wszystkim opis ludzi. Ludzi zamieszanych w tę aferę, ludzi, którzy w tej sprawie stanęli przed sądem i tych, którzy przed sądem nie stanęli. Ale także tych ludzi, którzy w tej sprawie sąd stanowili albo też chcieli go stanowić, a wszystko to osadzone w PRL-owskiej rzeczywistości z jej brakami, absurdami, inwigilacją, podejrzliwością i szarością. Z tej całej mozaiki bohaterów (a jest ich mnóstwo!) można wyciągnąć mnóstwo przykładów raczej negatywnych cech ludzkich charakterów, a przoduje w tym wszystkim ksiądz Leon Dygas (co mnie trochę martwi, postać to dla mnie najciekawsza, ale też autor poświęcił jej najwięcej miejsca, więc może obiektywnie – o ile obiektywnie da się to stwierdzić – jest to w ogóle postać najciekawsza?). Z tego drugiego tomu można się dowiedzieć trochę o tym jak zorganizowany był przemyt złotaa, dzieł sztuki i antyków, jaka była jego skala (ogromna!) oraz jak funkcjonował półświatek handlarzy w tamtym okresie. A że handlarze też ludzie, to tutaj, dla zobrazowania, może dwa cytaty:

Kontrahenci kłócą się ze sobą, oszukują nawzajem, złorzeczą – podczas jednej z wizyt Tabaka raz tak posprzeczał się z Bednarczykiem o pieniądze, że chciał okładać go laską, na co ten zwyzywał go od bandytów – ale biznes toczył się dalej.

Innym świadectwem zawodowej solidarności waluciarzy była wzajemna pomoc. Przede wszystkim pomagano rodzinom tych, którzy trafili do aresztu lub więzienia.

Jest tutaj pewna niespójność, prawda? Literacko może to się nie zgadzać, powieści się tak nie pisze, w powieści trzeba być konsekwentnym, w powieści jedno musi wynikać z drugiego. Tylko nie nazwałbym Łabędzi powieścią. Jeśli musiałbym już jakoś tę książkę nazwać, nazwałbym ją raczej opowieścią.

Zarówno powieść jak i opowieść nie jest ograniczona do miejsca i czasu w którym się rozgrywa. Coś było przecież wcześniej, coś te opisywane wydarzenia spowodowało albo je umożliwiło. I nie inaczej jest tutaj, w tym drugim tomie Łabędzi. Bo autor sięga też w przeszłość i opisuje losy dzieł sztuki w czasie okupacji Warszawy. Dzieł sztuki i antyków, których duża część znajdowała się wcześniej w żydowskich zbiorach, a Żydzi zostali przecież wtedy zamknięci w getcie i w tym getcie z czegoś żyć musieli. Wyprzedawali więc, często za bezcen, te swoje zbiory, a o tym też można w drugim tomie Łabędzi przeczytać. Mnie zafascynowała w tej części postać Abe Gutnajera i o nim też chciałbym przeczytać więcej.

Trochę więcej napisałem o drugim tomie, bo ten drugi tom podobał mi się bardziej, dla mnie był dużo ciekawszy. Ale jest coś, co te dwa tomy łączy, a są to fragmenty zatytułowane Praca pisarza (jest ich dziesięć) i, jak wskazuje na to tytuł, opowiadają o pracy pisarza. Autor dzieli się w nich wrażeniami, trudnościami i anegdotami związanymi z przygotowaniem tej książki (w tomie pierwszym) oraz prezentuje czytelnikowi co ciekawsze historie czy postacie nie mające bezpośredniego związku ze sprawą, ale które znalazł pośród tych wszystkich przewertowanych dokumentów. Dla przykładu pozwolę sobie przytoczyć jeden cytat, który wśród tych wyjątków spodobał mi się najbardziej:

Józef Iwanicki w sądzie o tym, jak naciskali go śledczy podczas przesłuchań: „W Wielki Piątek kazali mi zeznawać, i ja powiedziałem, że nie, bo musiałbym kłamać, a jestem katolikiem i dlatego zeznawać nie będę”.

***

ZAKOŃCZENIE: Moje wrażenia z lektury Łabędzi

Ta książka zawiera ogrom historii, zawiera mnóstwo informacji. W zasadzie – tak sobie myślę – można by było wiele z nich wyciąć i sprzedać osobno, jako świetne oddzielne opowieści. I to chyba jest mój do niej zarzut. Bo w tym całym natłoku główny jej nurt trochę ginie, rozmywa się w odnogach. Może ta sprawa taka była, skomplikowana i zawiła i nie dało się tego wszystkiego jako całość przedstawić inaczej zachowując jeszcze przy okazji tyle obiektywizmu, ile było możliwe (nie posądzam autora o nieobiektywność, mam tutaj na myśli niemożliwe do wypełnienia luki w dokumentacji i sprzeczne informacje zawarte w aktach i opowieściach, zresztą sam autor tę sprawę porusza w epilogu). Jest też druga rzecz, która trochę odbierała mi przyjemność z lektury. Łabędzie to jest, posługując się pięknym terminem ukutym przez autora, opowieść o faktach. I właśnie: fakty, fakty i fakty, a mnie brakowało emocji. Momentami mogłem je sobie dowyobrazić, zresztą pan Dehnel też czasami dzielił się swoimi spostrzeżeniami co do bohaterów: to trochę księdzu Dygasowi współczuł, to zaraz mu przechodziło. Tylko tutaj pojawia się moje, już całkiem osobiste pytanie: po co ja czytam te wszystkie książki? Wychodzi mi na to, że ja akurat bardziej czytam je po to żeby coś przeżyć niż żeby się czegoś z nich dowiedzieć. I może właśnie dlatego, jeśli miałbym opowiedzieć się teraz, po lekturze Łabędzi, po którejś ze stron – stanąć albo za panem Twardochem albo za panem Dehnelem, to w dalszym ciągu wybrałbym pana Twardocha.

Na szczęście opowiadać się nie muszę. A Lalę przeczytać zamierzam. Zastanawiam się tylko co musi się w moim życiu zdarzyć żeby ten zamiar kiedyś się urzeczywistnił.
402ab9a0-1e00-438d-85b1-93935e5d6233
9a0fe9f1-5c23-46c0-bb3f-d24183b69961

Zaloguj się aby komentować

1143 + 1 = 1144

Tytuł: Komisarz
Autor: C.J. Sansom
Kategoria: kryminał, sensacja, thriller
Wydawnictwo: Albatros
ISBN: 9788381255622
Liczba stron: 512
Ocena: 7/10

Komisarz C.J. Sansoma to książka, która z powodzeniem łączy elementy kryminału z tłem historycznym. Osadzona w XVI-wiecznej Anglii, w czasach burzliwych przemian religijnych i nowo tworzącego się Kościoła Anglikańskiego. Powieść ma wiele wspólnego z Imieniem róży Umberta Eco, szczególnie w budowaniu napięcia w klaustrofobicznej atmosferze oraz w ukazywaniu konfliktów między wiarą, władzą a moralnością.

Głównym bohaterem jest Matthew Shardlake, przenikliwy, choć niepozorny prawnik, który zostaje wciągnięty w mroczną sprawę morderstwa w klasztorze. W czasach, gdy Henryk VIII odwraca się od Kościoła katolickiego, a klasztory są systematycznie zamykane, dochodzenie Shardlake’a nabiera szczególnego wymiaru. Śmierć jednego z wysłanników króla wywołuje napięcia w społeczności, a tropy prowadzą do intryg, które sięgają wyżej, niż początkowo mogłoby się wydawać.

Autor dość zgrabnie ukazuje tło historyczne - od szczegółowego opisu klasztorów i codziennego życia mnichów po atmosferę strachu i niepewności związanej z reformacją. Świat przedstawiony w powieści jest realistyczny i pełen detali, co sprawia, że czytelnik niemal czuje zapach wilgotnych murów klasztoru, świec i chłód angielskiego powietrza. Narracja jest przemyślana, a intryga dobrze skonstruowana, choć momentami bywa nieco rozwleczona. Postać Shardlake’a, jako prawnika, który nieustannie zmaga się z własnymi ograniczeniami fizycznymi (jest garbaty) i moralnymi dylematami, dodaje historii głębi.

Głównym zarzutem dla mnie jest tempo – Sansom pozwala sobie na długie opisy i historyczne dygresje, które choć ciekawe, mogą chwilami spowalniać akcję. Dla mnie jednak to właśnie te fragmenty, związane z tłem religijnym i politycznym Anglii w XVI wieku, były jednym z największych atutów książki. Komisarz to solidny kryminał historyczny, który wciąga atmosferą i precyzyjnie oddanym światem epoki. Nie dorównuje literacko Imieniu róży, ale stanowi solidną propozycję dla miłośników kryminałów historycznych.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz
Osobisty licznik 138/128
#bookmeter
9160dc4d-d066-4590-89a8-c2f545a2afab

Zaloguj się aby komentować

1113 + 1 = 1114

Tytuł: Kamienna małpa
Autor: Jeffery Deaver
Kategoria: kryminał, sensacja, thriller
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
ISBN: 9788383523651
Liczba stron: 448
Ocena: 5/10

Jeffery Deaver w Kamiennej Małpie już po raz 4 dostarcza nam opowieść z udziałem Lincolna Rhyme’a i Amelii Sachs. Tym razem bohaterowie muszą zmierzyć się z przestępcą wywodzącym się z mrocznego świata chińskiej mafii. Zderzenie różnych kultur i realiów dodaje książce świeżości i sprawia, że ta część serii wyróżnia się na tle poprzednich, skoncentrowanych na amerykańskich realiach.

Akcja rozpoczyna się, gdy statek przemytniczy przewożący nielegalnych imigrantów z Chin zostaje namierzony w pobliżu wybrzeży Stanów Zjednoczonych. Lincoln po raz kolejny pomagał w rozpracowaniu drobnych wskazówek zostawianych przez naszego antagonistę i dzięki temu udało im się ustalić konkretny statek. To co nie zależy jednak od Lincolna, to już operacja przechwycenia przemytników i odbicia zakładników. A ta kończy się tragicznie – przemytnik, znany jako Duch, wysadza jednostkę, by zatuszować ślady swojej działalności.

Jednak kilku imigrantom udaje się uciec, co rozpoczyna niebezpieczną grę w kotka i myszkę. Duch, chcąc zlikwidować świadków, nie cofnie się przed niczym, a Rhyme i Sachs muszą nie tylko go powstrzymać, ale także ochronić ocalałych.

Choć Kamienna Małpa trzyma równy poziom, momentami narracja może wydawać się nieco przeładowana szczegółami dotyczącymi kultury chińskiej czy działania mafii. Nie każdemu przypadnie to do gustu, ale dla miłośników szczegółowych opisów i wielowątkowości będzie to atut. Mi to niestety nie siadło, stąd 4 tom serii kończy z oceną przeciętną, czyli 5/10.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz
Osobisty licznik 133/128
#bookmeter
1db5f0fb-c506-4f58-b2bc-bfd7a51ee21a
WujekAlien

@Eruanno Okładki tej serii to dramat, szczególnie, że pierwsze 4 tomy mają po dwa słowa w tytułach, a 5 tom ma tytuł: Mag. Ktoś to projektował szatę graficzną nie planował za dużo do przodu.

Zaloguj się aby komentować

#naczteryrymy

Temat: haniebny czyn przy wigilinym stole

Rymy: -ałem, -ałem, -ałem, -ałem

GL&HF

#zafirewallem
motokate

Nieźle w wigilię narozrabiałem.

Karpia od ciotki nazwałem kałem,

Choinkę miast śniegiem posypałem miałem,

Brata dziewczynę od dziwek wyzwałem,

Wujka biznesik mianowałem wałem.

Czy ja, do diaska, nagle ochujałem?

bartek555

Ale sie naebaem

Naebaem

Naebaem

I spaem

AbenoKyerto

Dildosa w tyłek pchałem

Z rozkoszy aż kwiczałem

Kompletnie pijany nie ogarniałem

Że przy wigilijnym stole siedziałem

Zaloguj się aby komentować

Newsy książkowe od Whoresbane'a!

Wydawnictwo Znak wraca do korzeni Czarnej Serii, poświęconej historii II Wojny Światowej. "Nimitz na wojnie. Od Pearl Harbor do Zatoki Tokijskiej" Craiga Symondsa ukaże się 12 lutego 2025 roku. Wydanie w twardej oprawie z obwolutą zawiera 512 stron, w cenie detalicznej 119,99 zł. Poniżej okładka i krótko o treści.

Geniusz Nimitza polegał na jego zdolności do przekonywania innych, że mogą dokonać wielkich rzeczy. Wciągająca, oparta na dogłębnym researchu i znakomicie napisana książka – gen. Mike Hagee, były dowódca Korpusu Piechoty Morskiej US Navy, dyrektor generalny Admiral Nimitz Foundation

Craig Symonds ma niezwykłą umiejętność. Umożliwia czytelnikowi spojrzenie oczami admirała, który zaplanował odpowiedź Floty Pacyfiku USA na atak na Pearl Harbor. Znakomicie napisana i naprawdę ekscytująca książka. Pozostanie na długie lata najważniejszą opowieścią o Nimitzu – Andrew Roberts, historyk i bestsellerowy autor

Genialna i wyważona relacja o tym, jak admirał Nimitz dowodził największą kampanią morską w historii. Ponadczasowy podręcznik doskonałego dowodzenia – Richard B. Frank, historyk wojskowości specjalizujący się w wojnie na Pacyfiku
To on wygrał II wojnę światową na Pacyfiku.

Kilka dni po klęsce w Pearl Harbor Franklin D. Roosevelt mianuje adm. Chestera W. Nimitza głównodowodzącym Floty Pacyfiku USA. Admirał nie jest ani najstarszym, ani najbardziej doświadczonym spośród dowódców US Navy. Ale to on podniesie z kolan upokorzoną i zdewastowaną amerykańską marynarkę wojenną i przekształci ją w najpotężniejszą siłę morską w historii. Stoczy szereg krwawych bitew z Japończykami. Cztery lata później na pokładzie pancernika USS „Missouri” Nimitz będzie patrzył, jak przedstawiciele pokonanego Cesarstwa Japonii podpisują bezwarunkową kapitulację.

Wykorzystując kwaterę główną Nimitza jako punkt obserwacyjny, Symonds opisuje wszystkie główne kampanie na Pacyfiku, od Guadalcanalu do Okinawy.

Mistrzowski portret genialnego dowódcy.

#ksiazkiwhoresbane 'a - tag, pod którym chwale się nowymi nabytkami oraz wrzucam newsy o książkach
Chcesz mnie wesprzeć? Mój Onlyfans ( ͡° ͜ʖ ͡°) ⇒ patronite.pl/ksiazkiWhoresbane
#ksiazki #czytajzhejto #znak #czarnaseriaznak #craigsymonds #historia #iiwojnaswiatowa #nimitz
249cdd8f-17cd-4cc9-9262-04cbebcc6f35
Helio09.

Łatwo o bycie "genialnym" jak ma się potęgę przemysłową USA za sobą. W biografii Bornemana "Admirałowie" Nimitz wydaje się dobrym, ale nie wybitnym admirałem -jednym z wielu.

Zaloguj się aby komentować

1137 + 1 = 1138

Tytuł: Siedem księżyców Maalego Almeidy
Autor: Shehan Karunatilaka
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 5/10

#bookmeter

Przerobić tamilskie nazwisko na syngaleskie to żaden kłopot, wystarczy z samego końca usunąć spółgłoskę.

Na początku mnie ta książka zachwyciła. Zachwyciła mnie swoją narracją i nawet nie chodzi mi tutaj o tę rzadko spotykaną i dość trudną w realizacji narrację drugoosobową, która w Siedmiu książycach Maalego Almeidy wyszła autorowi (do spółki, oczywiście, z tłumaczem, panem Mariuszem Gądkiem, jeśli mowa o polskim wydaniu, a takie przecież czytałem) wyśmienicie. Mówiąc o zachwycie narracją mam tutaj na myśli pewną jej filmowość – choć przecież filmów mało oglądam, ale tak mi się właśnie skojarzyło. Otóż, przynajmniej na początku książki, tam jest to najbardziej odczuwalne, pan Karunatilaka opowiada zaczynając od szerokiego planu. Tym szerokim planem jest opis jakiejś dzielnicy Kolombo, czasami budynku. Później plan się zawęża. Jeśli wcześniej był opis dzielnicy, następuje opis jakiegoś jej fragmentu – czasami drzewa, czasami plaży nad jeziorem; jeśli wcześniej był opis budynku, następuje opis jakiegoś w tym budynku pomieszczenia. Czasami bezpośrednio, czasami autor prowadzi czytelnika za pomocą opisu do tego pomieszczenia przez korytarze. I nagle pada jakieś zdanie, rozpoczyna się dialog. I właśnie wtedy zaczyna się kolejna scena. Dodając go tego wszystkiego jeszcze plastyczność tych opisów, którymi operuje pan Karunatilaka, efekt jest naprawdę kapitalny, zachwyciłem się nim*. Być może nawet zachwyciłem się nim aż za bardzo.

To była kolejna książka, po którą pewnie nigdy bym nie sięgnął, gdyby nie spotkania kieleckiego Klubu z Kawą nad Książką, w którym to właśnie ta pozycja była tematem ostatniego spotkania. I siedziałem tak sobie w czasie tej dyskusji, i przysłuchiwałem się o czym tam ludzie mówią dzieląc się swoimi wrażeniami z lektury i zastanawiałem się wtedy, czy my na pewno tę samą książkę przeczytaliśmy. Bo niemal nic z tych tematów, które zostały tam podniesione ja w czasie czytania nie zauważyłem. Okazało się, że pouciekały mi pewne wątki, pomylili mi się bohaterowie, części rzeczy nie zauważyłem, a być może nie zrozumiałem. To, z czym się absolutnie zgadzam, a co też w czasie tej rozmowy nieraz padało, to stwierdzenie, że tę książkę czyta się ciężko, a czyta się ją ciężko ze względu na mnogość bohaterów, na ogrom walczących ze sobą frakcji i (ale teraz to już wyłącznie moje zdanie) na jej baśniowość (co, przynajmniej dla niektórych, może być zaletą). W sprawie tych dwóch pierwszych kwestii, przynajmniej zdaniem tych, którzy książkę przesłuchali, ona wydaje się być lepiej przyswajalna kiedy się ją czyta, kiedy można sobie wrócić choćby do wplecionego w fabułę spisu organizacji zaangażowanych w walkę w opisywanym świecie, na targanej wojną domową Sri Lance w roku 1990.

I choć uważam, że pomysł na przedstawienie krainy Pomiędzy, pewnego rodzaju pośmiertnej poczekalni dla zmarłych, pan Karunatilaka miał wspaniały, choć, o czym już pisałem, bardzo doceniam narrację, książki, jako całości, nie uznaję za taką, która szczególnie przypadła mi do gustu. Nie polubiłem postaci głównego bohatera, była dla mnie dość nijaka (choć, na spotkaniu padały takie opinie, być może ona miała taka być), nie widziałem u niej jakiegoś celu ani sensu jego działań. Trochę gubiłem się w tej całej baśniowości i polityce nie bardzo znanej mi części świata. Nie znalazłem jakiejś większej przyjemności w poznawaniu treści tej historii, nie emocjonowałem się co będzie dalej. Momentami w ogóle nawet na to nie czekałem.

Tutaj przychodzi mi do głowy jeszcze jedna myśl, dość dla mnie zaskakująca. O ile zawsze wydawało mi się, że bardziej od spraw świata przedstawionego interesuje mnie los bohatera, tak tutaj było zupełnie odwrotnie, dużo ciekawsze było dla mnie nawet szperanie gdzieś w dodatkowych materiałach i zapoznawanie się, choćby z grubsza nawet, z kontekstem dotyczącym świata przedstawionego. Czy wpływ na to miał bohater powieści, tytułowy Maali Almeida, który był dla mnie, jak pisałem, dość nieciekawy, czy było to wynikiem próby zrozumienia kolejnego konfliktu na tle etnicznym (tak zresztą podobnego w swojej istocie do innych, które wybuchały między ludami różnego pochodzenia zamieszkującymi to samo terytorium), tego nie wiem. No ale tak było i to właśnie kilka przemyśleń na temat tej wojny domowej będzie tym, co mi po lekturze tej książki zostanie.

Książki na spotkania kieleckiego Klubu z Kawą nad Książką wybierane są w taki sposób, że na koniec dyskusji każdy z uczestników podaje swoją propozycję, a następnie spośród tych propozycji losowana jest jedna, która będzie omawiana przy kolejnej okazji. Kolejne okazje zaś zaczynają się od pytania do osoby, która poprzednio zaproponowała wylosowaną książkę, a pytanie to brzmi mniej więcej „dlaczego ta książka?”. Ta książka, Siedem księżyców Maalego Almeidy, została, jak się okazało, zaproponowana ze względu na ładną okładkę (choć proponująca przyznała później, że książka jej się podobała). Do tej opinii dotyczącej ładnej okładki bym się przychylił bo, o i ile cały ten buddyjsko-hinduski region nie jest dla mnie jakoś szczególnie pociągający ani kulturowo ani historycznie, tak moje wrażenia estetyczne związane z tamtejszą sztuką są zgoła inne. I właśnie dlatego uważam, że, zaraz po sposobie narracji, to właśnie ilustracja na okładce jest największą zaletą tej, nagrodzonej jednak Bookerem, książki.



* - Jako że książka Siedem księżyców Maalego Almeidy została nagrodzona w roku 2022 Nagrodą Bookera, to, już po lekturze, sięgnąłem sobie do uzasadnienia werdyktu i przeczytałem, że autora doceniono między innymi za przezabawną śmiałość jego technik narracyjnych. Tam sobie myślę, że jest to dobra wiadomość również i dla mnie, bo ze zbieżności tych swoich wrażeń z werdyktem komisji wnioskuję, że być może kiedyś, w jakiejś tam przyszłości, i mnie może udać się zasiąść w kapitule jakiejś tam nagrody literackiej? A może nawet i jakąś własną ustanowić? Bo, jak się okazuje, mam po temu jakieś tam kompetencje.
7874dc6e-910f-47ff-98c7-4caea09a862a
bojowonastawionaowca

@George_Stark jestem ciekaw jak wpłynęła na to praca tłumacza, u mnie na półce stoi angielski oryginał (i to kupiony jeszcze przed Bookerem, bo mój obszar geograficzny ) jak kiedyś się za nią wezmę, to wrzucę

George_Stark

@bojowonastawionaowca A to jest w ogóle ciekawa sprawa, nie tylko jeśli chodzi o tę książkę, ale też o wiele innych. Tylko to jest jedna z tych ciekawych spraw, która tak bardzo mnie interesują, że często sobie obiecuję, że sprawdzę, że choć fragmenty porównam, ale nigdy tego jeszcze nie zrobiłem.

bojowonastawionaowca

@George_Stark mogę pożyczyć!

Zaloguj się aby komentować

Uwaga, powiedz -

Temat: Jaki przedmiot szkolny najmniej przydaje się w życiu?

Rymy: kanapka - czapka - cyrkiel - winkiel

GL&HF
#naczteryrymy #zafirewallem
8169cc74-cf8e-44d1-bb36-f4ab8ebd68e9
chwastyodkuchni

To miała być z kiełbasą dobra kanapka

a wyszła jak gryząca wełniana czapka

uczucie jak w dzieciństwie przez brata wbity w rękę cyrkiel

po pijaku uderzenie głową o winkiel

patryk-pis

Szał na burger drwala, a to zwykła kanapka

Kolejki się ustawiają, że aż spada czapka

To jest jakaś religia! Koła czasu kreśli cyrkiel

Ta zła religia wciaga! Uciekajmy za winkiel

fonfi

Hej boomer!


Parówa wariacie, nie jakaś kanapka!

Na głowie lans-a-lot - z Balenciagi czapka!

Mam w dupie te książki, zeszyty i cyrkiel!

Cho spalić gibona z ekipą za winkiel!


PS.

Odpowiedź na pytanie OP'a to oczywiście: OWCA.

Zaloguj się aby komentować