967 + 1 = 968
Tytuł: Siedemnaście miłych pań
Autor: Patricia Highsmith
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 5/10
#bookmeter
Meble były tak doskonale wypolerowane, że dom wyglądał jak muzeum. Sylvester często nie śmiał zabrudzić popielniczki. Wolałby trochę mniej porządku, a trochę więcej ciepła. Ale jak miał to powiedzieć?
Znacie taki film albo książkę jak
Utalentowany pan Ripley? Ja nie znam. Ale ponoć to jest najbardziej znany tekst autorstwa pani Highsmith, więc o tym piszę, żeby może komuś przybliżyć autorkę, której ja, przed lekturą tego jej zbioru siedemnastu portretów kobiet, w ogóle nie kojarzyłem. A zabrałem się za ten zbiorek pani Highsmith z racji tego, że obiecująco zabrzmiał mi jego opis, który obiecywał siedemnaście szkiców postaci w tej skromnej objętości. I niby dostałem to co chciałem dostać, ale jakoś nie jestem z tego wszystkiego zadowolony.
Wyobraźcie sobie rok 1977. Przez świat przetacza się właśnie druga fala feminizmu, która, oprócz tego, że przyniosła wiele dobrego – tutaj nie zaprzeczam – sprawiła też, że niektóre kobiety mówiły innym kobietom jak mają żyć, choć one niekoniecznie tak żyć chciały. Ot, normalny przebieg każdej rewolucji. No ale ja nie o tym jednak. Bo w tym 1977 roku pani Patricia Highsmith, a więc kobieta, wydaje zbiór siedemnastu portretów kobiet pod zbiorczym tytułem
Little Tales of Misogyny – ładny, prawda? Czy była to reakcja autorski na zastaną sytuację, czy też próba wykorzystania koniunktury, bo przecież nic nie sprzedaje się tak, jak kontrowersje, również nie wnikam, no ale okoliczności powstania tego zbioru tak mniej więcej wyglądały.
No i jest w tej książce idealna teściowa, która w ogóle się nie odzywa, jest
Damulka doskonała pod każdym względem, jest
Inwalidka przykuta do łóżka, a wszystko to osadzone w jakiejś absurdalno-kryminalnej konwencji. I pani Particia Highsmith bierze na warsztat te siedemnaście kobiet i tak mocno uwydatnia ich zalety (w większości przypadków), że stają się one wręcz wadami. Powstają w ten sposób groteskowe opowiadania, okładające czytelnika po głowie ironią tak mocno, że ten może od tego aż stracić przytomność, a nawet obudzić się z cynizmem pod okiem. Niektórym to odpowiada, mnie nie bardzo. Nie to, żebym twierdził, że te historie są złe, czy źle napisane. Po prostu nie trafiają w mój gust. Trochę czułem się tak, jakbym czytał pana Rolanda Topora, a jego utwory również jakoś mnie nie zachwycają. I choć wydaje mi się, że rozumiem, jaki zamysł miała autorka i choć uważam że, jeśli dobrze mi się wydaje, że rozumiem, to wywiązała się z niego fantastycznie, to dla mnie było za dużo tego wszystkiego: tej ironii i absurdu, a za mało treści. Wszystko to jakieś takie płaskie było i z tego powodu mnie trochę nudziło, choć pewnie tak miało być. Podsumowując: ta książka to kawał świetnej roboty, która zupełnie mi się nie podobała.
Tak jeszcze na koniec: ogromnym plusem polskiego wydania tej książki natomiast, tak ja uważam, jest jej tytuł. To
Siedemnaście miłych pań, zważywszy na ironiczność treści, dużo bardziej do tej treści przystaje swoją ironicznością, niż oryginalne
Little Tales of Misogyny. Ogromny szacunek dla tłumacza tej pozycji, pana Krzysztofa Obłuckiego. Jeśli to on sam to wymyślił.