Wesprzyj nas i przeglądaj Hejto bez reklam

Zostań Patronem
Czym jest afera reprywatyzacyjna w Warszawie i co ma z nią wspólnego Bierut.

___
Nieruchomości w obrębie miasta stołecznego Warszawy znacjonalizowane zostały „hurtem”, odrębnym aktem prawnym, tzw. dekretem Bieruta. Przy całej drastyczności tego posunięcia stały za nim racje, których można bronić: przejęcie na własność dosłownie „całego miasta” miało umożliwić jego odbudowę. Warszawa w 1945 r. była morzem ruin, zniszczeniu uległo 67% zabudowy. Odbudowa Warszawy w ramach spójnego założenia urbanistycznego bez nacjonalizacji nie byłaby najprawdopodobniej możliwa.

Prawdziwym problemem w III RP okazało się jednak – paradoksalnie – to, że dekret przewidywał w miarę cywilizowane mechanizmy gwarantujące ochronę byłych właścicieli: wywłaszczonym przysługiwało odszkodowanie lub odrębne prawo własności budynku, mieli też oni prawo żądać przyznania im prawa wieczystej dzierżawy gruntu. Gwarancji tych władza ludowa nie zamierzała jednak przestrzegać: termin na złożenie stosownych wniosków był – biorąc pod uwagę powojenne realia – bardzo krótki, wynosił zaledwie 6 miesięcy; ci zaś, którzy mimo wszystko zdołali taki wniosek złożyć, najczęściej spotykali się z odmową, bądź też złożone przez nich wnioski nie były rozpatrywane w ogóle.

Oznaczało to, że po upadku komunizmu byłym właścicielom (a właściwie najczęściej – ich spadkobiercom) nadal przysługiwały uprawnienia wynikające z dekretu Bieruta, który – zgodnie z przyjętą tak przez polityków, jak i przez prawników zasadą ciągłości prawnej Polski Ludowej, PRL i III RP – wciąż obowiązywał. Mogli więc oni żądać wydania decyzji w sprawie, w której właściwy wniosek złożyli ich poprzednicy prawni lub też domagać się stwierdzenia nieważności decyzji odmownej.

Władza ludowa, dążąc po wojnie do zaspokojenia potrzeb mieszkaniowych ludności, zamierzała jednocześnie w jak największym stopniu osłabić własność prywatną i nie dopuścić do jej upowszechnienia w państwie „realnego socjalizmu”. Stąd też podstawową formą „uprawnienia” do korzystania z mieszkania stała się w Polsce Ludowej i w PRL decyzja przydziałowa. Możliwość zajmowania lokalu mieszkalnego zależała od otrzymania od właściwego organu „przydziału”, czyli decyzji zezwalającej na zajęcie określonej powierzchni. W początkowym okresie, bezpośrednio po wojnie, przyznawano w ten sposób „uprawnienie” do zamieszkiwania w zachowanych zasobach mieszkaniowych, również wtedy, gdy stanowiły one własność prywatną. W przypadkach, w których właściciel był nieobecny (co dotyczyło zwłaszcza kamienic należących przed wojną do Żydów), organy administracji przejmowały nad taką nieruchomością zarząd, pobierając czynsze od zakwaterowanych w niej lokatorów.

Najemcy zajmujący lokal w oparciu o przydział przyzwyczaili się uważać zajmowane mieszkania za swoje. Wynikało to z relatywnie wysokiego poziomu bezpieczeństwa socjalnego, jakie władza zapewniała za czasów PRL tej formie korzystania z nieruchomości oraz z długiego okresu, w jakim rozwiązanie to funkcjonowało jako forma użytkowania lokalu. W tym sensie polityka komunistów odniosła przewrotny sukces: ludzie rzeczywiście zapomnieli, czym jest „prawdziwa” własność w rozumieniu prawa cywilnego; za pewnego rodzaju – intuicyjnie rozumianą – własność uważali natomiast zajmowane w ramach kwaterunku lokale.

Co szalenie istotne – płacone przez lokatorów w czasach komunizmu czynsze były bardzo niskie, wręcz symboliczne.

Powrót stosunków rynkowych po 1989 r. i zgłaszanie się spadkobierców byłych właścicieli, pragnących odzyskać swoje kamienice, spowodowały ostry konflikt społeczny, w którym po jednej stronie stała stosunkowo niewielka grupa potomków wywłaszczonych, po drugiej zaś – kilka milionów lokatorów kwaterunkowych.

W świetle prawa cywilnego ci ostatni byli bez szans: przysługiwał im wyłącznie najem zajmowanych mieszkań, najem zaś można wypowiedzieć – lub podnieść należny za niego czynsz. Rozwiązanie tego problemu mogło być tylko polityczne, uwzględniające czynniki pozaprawne, takie jak subiektywne przekonanie lokatorów, że zajmowane lokale są „ich”, biorące pod uwagę potrzebę zapewnienia bezpieczeństwa socjalnego dużej (i relatywnie ubogiej) grupie obywateli, wreszcie – uwzględniające potrzebę zaspokojenia roszczeń byłych właścicieli.

Idealnie sprawiedliwe wyważenie interesów obu grup nie było możliwe.

Państwo jednak, podobnie jak we wszystkich sprawach związanych z reprywatyzacją, ponownie umyło ręce i to w sposób najgorszy z możliwych, przyjmując rozwiązanie krzywdzące zarówno lokatorów, jak i byłych właścicieli: uchwalono ustawę ograniczającą możliwość podwyższania czynszu lokatorom kwaterunkowym przez prywatnego właściciela kamienicy i zakazując jednocześnie wypowiadania takich stosunków najmu. Czynsze miały zostać uwolnione dopiero od 2005 r.

Rozwiązanie to nie rozwiązywało niczego: wobec rosnących cen nieruchomości większość lokatorów nie miała szans na zebranie w ciągu 9 lat funduszy wystarczających na kupienie mieszkania na własność, najbardziej bezradnym z nich dało natomiast złudne poczucie chwilowego bezpieczeństwa. Właściciele, odzyskujący swoje kamienice, zostali obciążeni kosztami ich remontów i utrzymania (w wyniku wieloletnich zaniedbań zwykle bardzo wysokimi), bez możliwości czerpania zysków ze swojej świeżo odzyskanej własności. Wielu z nich w tej sytuacji decydowało się sprzedać – po mocno obniżonej cenie – odzyskane kamienice inwestorom, którzy mogli sobie pozwolić na czekanie, aż czynsze zostaną uwolnione bądź aż lokatorzy wymrą. Albo też takim, którzy potrafili pozbyć się lokatorów metodami pozaprawnymi.

Powszechne stało się ich szykanowanie i „zachęcanie” do rezygnacji z najmu kwaterunkowego przy wykorzystaniu rozbudowanego repertuaru zachowań przemocowych; spadkobiercy byłych właścicieli sprzedawali też przysługujące im prawa do nieodzyskanych jeszcze nieruchomości na rzecz ludzi, którzy uważali, że poradzą sobie zarówno z ich odzyskaniem, jak i z problemem lokatorów. Zjawiska te występowały w całej Polsce, jednak ze szczególną intensywnością skumulowały się w Warszawie, gdzie – ze względu na dekret Bieruta – uzyskanie praw do nieruchomości było relatywnie łatwiejsze (co nie znaczy, że proste), zaś ich ceny rosły najszybciej.

W ten sposób doszło do powstania zjawiska określanego jako „mafia reprywatyzacyjna”: dobrze zorganizowanych grup, dysponujących wiedzą, kontaktami, a nierzadko również zdolnością do stosowania bezprawnej przemocy.

Dziwnym zbiegiem okoliczności, wnioski reprywatyzacyjne składane w warszawskim ratuszu przez osoby powiązane z takimi grupami rozpatrywane były z reguły sprawnie i przychylnie, zaś odzyskane przez nich kamienice skutecznie „czyszczone” z lokatorów.

Cały ten problem społeczny pozostawał właściwie w cieniu i nie budził zainteresowania mediów – do momentu, w którym w Lesie Kabackim znaleziono spalone zwłoki Jolanty Brzeskiej, lokatorki i aktywistki, działaczki Warszawskiego Stowarzyszenie Lokatorów.

Pomimo że działania tzw. handlarzy roszczeń w ramach „dzikiej reprywatyzacji” stały się w końcu przedmiotem debaty publicznej i zostały nagłośnione w atmosferze skandalu, to statystyki nie dają podstaw do przyjęcia, że warszawskie procesy reprywatyzacyjne opierały się w większości na działaniach przestępczych, korumpowaniu urzędników i tym podobnych zachowaniach: zgodnie z Białą księgą reprywatyzacji, opublikowaną przez Urząd Miasta Warszawy, 88% zwrotów nieruchomości nastąpiło na rzecz bezpośrednich spadkobierców byłych właścicieli (choć duża część z nich następnie szybko odzyskane nieruchomości sprzedawała). Z 1201 warszawskich decyzji reprywatyzacyjnych poddanych analizie przez Centralne Biuro Antykorupcyjne w 2016 r., nieprawidłowości zarzucono… w dwunastu z nich (ostatecznie trzy trafiły do prokuratury). Reprywatyzacja gruntów miejskich postrzegana była przez dużą część społeczeństwa jako niesprawiedliwa i bezprawna nie dlatego, że dochodziło podczas niej do szczególnej ilości nadużyć. Zawiodło samo prawo.

Zawiedli przede wszystkim politycy, którzy je stanowią. W przypadku reprywatyzacji warszawskiej rola sądów była bardzo ograniczona. W społecznym odczuciu ich działania postrzegane były jednak jako wsparcie osób bezwzględnie dążących do pozbycia się lokatorów kwaterunkowych (przede wszystkim na skutek procesów eksmisyjnych). Zaciążyło to dodatkowo nad postrzeganiem wymiaru sprawiedliwości przez Polaków i miało swoje konsekwencje po 2015 r.

W szerszym wymiarze reprywatyzacja stanowi szczególny case study funkcjonowania państwa postkomunistycznego: państwa, w którym władza polityczna nie potrafi rozwiązać istotnego problemu społecznego i nieudolnie odsuwa go od siebie, cedując rozstrzyganie związanych z nim kwestii na innych – w tym wypadku na sądownictwo, niedysponujące możliwością rozwiązywania problemów politycznych. W ostatecznym rozrachunku wszyscy zainteresowani czuli się przez to państwo pokrzywdzeni.

(Fragmenty książki Transnaród. Polacy w poszukiwaniu politycznej formy)

#historia #nieruchomosci
7e011bd9-fc53-45b0-9023-af8b977e04e2
71088dbb-510c-4c04-a967-89b4133b19f8
5e7085ce-95e5-4319-9263-147c1852deb3
07dd2615-4006-42d8-9389-56d5a37217f3
884e6f32-bc97-4014-be4b-f83467b706b2
2
kitty95

Reprywatyzacja, czyli kto miał plecy albo dużo na posmarowanie, to dostał. Cała reszta po dziś dzień się procesuje, a sądy robią co mogą, żeby sprawy uwalać.


Dekret Bieruta, to też piękny przykład, że dziś masz majątek, a jutro może zostać znacjonalizowany.


@Miedzyzdroje2005 o tym że jakieś odszkodowania za mienie zaburzańskie dostaniesz też zapomnij. Kiedyś był pomysł, żeby obligacje dawać i na pomyśle się skończyło. Chłopstwu rozdali ziemie odzyskane, a "pany" guano dostały.

Zaloguj się aby komentować

#ankieta dotyczy portali w których publikuje się swój wizerunek.

Z jakich portali społecznościowych korzystasz?

617 Głosów
45
mk-2

@Enzo mam konto na fb bo musiałem zacząć korzystać z messenger i chui i mam jednego znajomego którym jest żona, też musiałem conie

qudi3663cksnw4tr8witsjsoz4567mfn3628n

@Enzo mam messengera, z którego sporadycznie korzystam - głównie dla osób, których nie udało mi się przekonać do signala... i to byłoby na tyle

Zaloguj się aby komentować

Jak brak licznej, miejskiej klasy robotniczej i wiejskie przywiązanie do wiary katolickiej pomogły obalić w Polsce komunizm.

___
Polski model komunizmu oprócz uniwersalnych cech wykazywał też pewne, dość niezwykłe, odrębności: Polska jako jedyny kraj bloku sowieckiego posiadała w większości prywatne, nieskolektywizowane rolnictwo; tylko tu Kościół katolicki zachował niezależność organizacyjną i swobodę sprawowania kultu.

Mieliśmy przed wojną rozwinięty przemysł, proletariat, a także mieszczaństwo. W miastach. Ale połowę ludności stanowili żyjący na wsi chłopi, zaś ponad połowę z nich (9 milionów!) – chłopi bezrolni i małorolni. Jednocześnie praktycznie nie występowało w Polsce (nawet w rejonach wysoko uprzemysłowionych) poparcie dla ideologii komunistycznej. Wynikało to ze specyfiki historycznej: Piłsudski połączył socjalizm z ideą niepodległościową, która wykluczała komunizm jako rozwiązanie problemów społecznych, zaś doświadczenie wojny polsko-bolszewickiej jako mitu założycielskiego II Rzeczypospolitej ugruntowało tę postawę w społeczeństwie. Na wsi zaś rząd dusz sprawował jednoznacznie antykomunistyczny Kościół.

Forsowna industrializacja uruchomiła falę migracji ze wsi do miast, ale konsekwencje tego zjawiska okazały się dla partii komunistycznej nieco zaskakujące. Istotnie, udało jej się bardzo szybko – wręcz błyskawicznie – wykreować klasę robotniczą, która, zgodnie z doktryną, powinna stać się podporą jej władzy.

Klasa ta składała się jednak w przytłaczającej większości z chłopów, „rzuconych” gwałtownie w przemysłowy świat, niekiedy wielkich, ale często też stosunkowo niedużych, miast. Wnosili oni w ten świat swoją tradycyjną kulturę, przesiąkniętą religijnością, szacunkiem dla Kościoła oraz sporym konserwatyzmem obyczajowym – i z jakichś powodów zachowywali ją, pomimo zakorzenienia w mieście. Przywiązanie do tych wzorców przekładało się na działania, które w komunizmie miały wymiar jednoznacznie polityczny: w 1960 r. w Nowej Hucie wybuchły zamieszki w obronie krzyża na osiedlu Teatralnym. Pięć lat później władze ugięły się ostatecznie, zezwalając na to, by we wzorcowym mieście socjalistycznym powstał pierwszy kościół, słynna Arka Pana. Polscy robotnicy okazali się nie podlegać procesom sekularyzacji.

Szybkie tempo industrializacji oraz – być może – siła wzorców wiejskiego życia, przeniesionych na miejski grunt, doprowadziły do ukształtowania się zjawiska, które odegrało ogromną rolę zarówno w rewolcie „Solidarności”, jak i w formowaniu się polskiej sceny politycznej po 1989 r.: polskiego „prawicowego” robotnika. „Prawicowego” oczywiście wyłącznie w wymiarze światopoglądowym: religijnego i konserwatywnego obyczajowo.

Dlatego właśnie rewolucja „Solidarności” szokowała zachodnich reporterów, a zwłaszcza przedstawicieli zachodnich central związkowych: oglądali rewoltę robotniczą (co, w ich rozumieniu świata, niejako automatycznie oznaczało „lewicową”), ale przyodzianą w „reakcyjne” atrybuty (jak choćby słynna Matka Boska w klapie marynarki Wałęsy); rewoltę, której stałym elementem były karne kolejki do spowiedzi, w jakich ustawiali się robotnicy podczas strajków.

Robotnicy okazali się nie tylko zachowywać tradycyjną religijność. W przeciwieństwie do swoich pozostałych na wsi ojców i braci, stosunkowo często zajmowali postawę krytyczną wobec komunistycznej rzeczywistości i nie wahali się przeciw niej buntować. Kolejne kryzysy, najczęściej o charakterze lokalnym, katalizowały stopniowo coraz silniejsze postawy nieufności, a nawet wrogości wobec władzy, a także przekonanie o własnej sprawczości wobec niej.

(Fragmenty książki Transnaród. Polacy w poszukiwaniu politycznej formy)

#historia #ciekawostki #czytajzhejto
9246143e-d253-4724-98ae-888336c951a8
3
kitty95

Naciągane nieco, gdyż KK był pierwszy do kolaboracji z komunistami i głównie dzięki temu utrzymał się na powierzchni. Motorem wszelkich buntów była micha, a to że Wałęsa paradował z bozią w klapie, to tylko o nim świadczy. Kk doskonale wiedział jak dużo może wygrać na "zmianach", więc aktywnie je wspierał, bynajmniej nie z altruizmu. I wygrał, świadczy o tym chociażby komisja majątkowa.


W dużych miastach nie było jakiejś wyjątkowej religijności, np. w podstawówce koło połowy klasy miało w duepach chodzenie na religię do kościółka.


A wiocha była religijna, bo była ciemna jak najczarniejsza noc. Edukacja w okresie międzywojennym tam praktycznie nie istniała. 4 klasy to był sukces, a i po wojnie dopiero gdzieś od lat 60-tych powstała na tyle gęsta sieć szkół, żeby miało to jakieś znaczenie.


Takie trochę przykłady wyrwane z kontekstu, mające potwierdzać tezę.

LovelyPL

I do dzisiaj przez to cierpimy (nie przez obalenie komuny, ale przez chłopstwo).

Jako naród wywodzący się obecnie głównie z chłopstwa, nadal wierzymy bezmyślnie w to, co nam powiedzą, jak te tępe chłopy przedwojenne.

Zaloguj się aby komentować

Czym było "wielkie rozczarowanie" po upadku PRL i jakie były jego przyczyny

___

Solidarność rywalizowała z PZPR i jej satelitami o zaledwie 161 mandatów w 460-osobowym, ale w pierwszej turze zdobyła je wszystkie, prócz jednego. Ze 100 miejsc w Senacie (którego obsada pochodzić miała w całości z wolnych wyborów), kandydaci „S” zdobyli 92.

Słabość systemu komunistycznego, do tej pory ukrywana tak skrzętnie, że nie zdawali sobie z niej sprawy sami komuniści, objawiła się w sposób, którego nie dało się już zignorować: komunistyczny władca był nagi. Moment rewolucyjny, nieobecny w polityce od sierpnia 1980 r., pojawił się w niej ponownie. Ale nie został wykorzystany.

I to właśnie reakcja elit solidarnościowych na ten moment stała się ważnym elementem łańcucha wydarzeń, z których zrodziła się emocja „wielkiego rozczarowania” – doświadczenia społecznego, znacząco oddziałującego na politykę w III RP.

Ani Wałęsa, ani jego doradcy nie byli przygotowani na wzięcie władzy. Nie odważyli się nawet wymusić na komunistach rezygnacji z listy krajowej, lecz przeprowadzili wspólnie z nimi nowelizację ordynacji wyborczej, umożliwiającą wybór skompromitowanych upadkiem listy działaczy obozu rządzącego w II turze. Wyłoniony w ten sposób parlament wybrał – zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami – generała Jaruzelskiego na prezydenta.

Dopiero w lipcu Adam Michnik, pod naciskiem części Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego dokonał wypowiedzenia umowy Okrągłego Stołu, postulując w artykule "Wasz prezydent, nasz premier" powołanie rządu zdominowanego przez „Solidarność” (ale pozostawiającego dla PZPR resorty obrony i spraw wewnętrznych, czyli kontrolę aparatu przemocy).

Polską transformację zdeterminował paradoks: ponieważ opozycja była (relatywnie) silna, była w stanie przystąpić do negocjacji z partią komunistyczną wcześniej, niż miało to miejsce w jakimkolwiek kraju bloku wschodniego. Ponieważ jednak przystąpiła do nich wcześnie, negocjowała z pozycji partnera słabszego, a nie silniejszego. Gdy zaś system zaczął ujawniać rzeczywistą skalę swojej dezintegracji, „Solidarność” podtrzymała go, bojąc się chaosu i – być może naprawdę – wierząc, że jest silniejszy, niż się wydaje.

Jednak prawdziwą przyczyną takiego a nie innego przebiegu wydarzeń był, jak sądzę, przede wszystkim silnie utrwalony wzorzec społecznego funkcjonowania polskiej inteligencji, której przedstawiciele zdominowali ośrodki decyzyjne „Solidarności” (jak również utworzony przez nią w końcu rząd) w kluczowych momentach przełomu, jaki dokonał się pomiędzy wiosną 1988 a jesienią 1989 r. Wzorzec ten wykluczał co do zasady rewolucyjne przejęcie władzy. Cała kultura inteligencka, oparta na krytycznej symbiozie z PRL-em, dopuszczała tylko różne formy poprawiania go, poszerzania sfery względnej wolności w obrębie jego struktur. Nikt jednak nie wierzył, że PRL może ot tak, z dnia na dzień, po prostu zniknąć. Dlatego też negocjowana transformacja nie brała scenariusza jego szybkiego zniknięcia czy całkowitego upadku systemu w ogóle pod uwagę. I dlatego tak chętnie przedstawiciele opozycji wierzyli w rzekomy „beton partyjny” i rzekomych krwiożerczych pułkowników, którymi straszył swoich rozmówców generał Czesław Kiszczak.

Cała formacja kulturowa inteligencji oparta była na założeniu bezalternatywności PRL-u. Dlatego też wywodzący się z niej solidarnościowi liderzy nie potrafili odnaleźć się z dnia na dzień jako elita władzy i nie potrafili sformułować programu innego niż tylko „poprawianie PRL-u”. Na tym bowiem polegała w istocie działalność rządu Mazowieckiego w wymiarze pozaekonomicznym (wymiar ekonomiczny zdominowany został przez plan Balcerowicza): na stopniowych, niesłychanie ostrożnych zmianach, które rozmyły doniosłość przełomu do tego stopnia, że do dziś Polacy nie są w stanie wskazać konkretnej daty, od której PRL stał się w końcu przeszłością.

Powołanie rządu Mazowieckiego i sposób jego funkcjonowania zlały się w zbiorowej pamięci w jeden łańcuch wydarzeń, u źródeł których znajdował się Okrągły Stół. A całość tego procesu część Polaków odebrała jako złamanie niepisanej umowy społecznej: mandat, jaki otrzymała inteligencja od „ludu” w okresie karnawału „Solidarności”, został w odczuciu pewnej części społeczeństwa nadużyty do „dogadania się” z komunistami. W połączeniu z wysokim kosztem społecznym reform Balcerowicza stworzyło to podłoże społeczne zjawiska „wielkiego rozczarowania”, szczególnie mocno odczuwanego przez robotników, których położenie ekonomiczne ulegało w tym okresie gwałtownej degradacji, zwłaszcza na prowincji.

W początkach III RP ta negatywna emocja społeczna przybrała postać resentymentu wobec przedstawicieli nowych, solidarnościowych elit oraz szerzej – wobec inteligencji, z której przedstawicieli się ona składała.

I ci, którzy to rozczarowanie odczuwali, jak i ci, którzy zagospodarowali je politycznie, przyjęli Okrągły Stół za jego symbol, pomimo że w istocie realne „negocjacje” pomiędzy dawną nomenklaturą a rodzącą się nową elitą polityczną trwały przez okres lipiec 1989 – październik 1991. To w tym okresie przesądzone zostało uznanie partii postkomunistycznej, w jaką przekształciła się PZPR, za legitymizowanego uczestnika nowej, politycznej gry. I w tym też okresie powstały dwa nurty postsolidarnościowych formacji politycznych: te, które orientowały się na partię postkomunistyczną jako na użyteczny element nowego systemu i te, które jej obecność w tym systemie deklaratywnie odrzucały.

Równie ważne jednak okazało się to, że „wielkie rozczarowanie” – z czego długo nie chcieli zdać sobie sprawy członkowie solidarnościowej elity – znalazło swój wyraz przede wszystkim w bierności politycznej obywateli nowego państwa. Ta bierność ogromnej części społeczeństwa, dystansującej się od polityki i przerzucającej swoją aktywność na inne obszary, stała się jedną z charakterystycznych cech polskiego systemu politycznego i ułatwiła powstanie zjawiska, określanego jako postkomunizm.

(Fragmenty książki Transnaród. Polacy w poszukiwaniu politycznej formy)

#historia #ciekawostki #czytajzhejto
d7bad7ab-553a-4926-b449-92bf1bbebdbb
c9fd1536-6bcd-45b5-aa1a-5fa2f41c8cd8
3b6bdb08-2784-40d1-a8eb-0ac660787211
ed8308a6-e881-4b41-a52b-abbe7d2bbb17
f6508ccc-83f7-4b37-9d5c-23108f9f3bee
1
kitty95

Solidarność


Inteligencja


Wybierz jedno.


A największym rozczarowaniem było nierozliczenie komuchów i uwłaszczenie się sbków na państwowym. Praktycznie wszyscy liczący się działacze dostali miękkie lądowanie, kościółek gratisy, a zwykły obywatel zapierdol w nowej wspaniałej rzeczywistości.

Zaloguj się aby komentować

Zaloguj się aby komentować

Człowiek nie pamieta kiedy był na jakimś spektaklu no ,ale z okazji dnia dziecka była motywacja i blisko to się wybraliśmy :]. Była kupa śmiechu, występ na swieżym powietrzu i @bartek555 z fajką :]. Grupa O!teatr polecam jak kiedyś Was odwiedzą.
#spektakl #kultura
5a716da1-c01b-41f1-829a-8539dc0f573c
39ec3cb7-dc1e-4ba3-9db4-68d418c0095b
2
Alembik

@Spider Bardzo fajnie to wygląda

Spider

@Alembik No siła byla w prostocie, kostiumy i scenografia robiły robote mimo minimalizmu.

Zaloguj się aby komentować

Zaloguj się aby komentować

Następna