#opowiadanie

0
27
#opowiadanie

Strajk powszechny Iwo Buller
________________________________________________

– Przepraszam, muszę się temu przyjrzeć na zapleczu. Proszę chwilę zaczekać.
Leon szybko odszedł od okienka, kryjąc się za drzwiami pomieszczenia dla pracowników. Położył zepsuty telefon na stoliku i przez chwilę patrzył nań tępo. Kłopoty ze sprzętem trwały już od jakiegoś czasu, ale ten dzień przypominał wprost apokalipsę. Kolejka do salonu zdawała się nie mieć końca, a ponoć tak samo wyglądała sytuacja we wszystkich lokalach sieci, dla której pracował.
Odetchnął. Czas najwyższy sprawdzić, cóż to za epidemia dopadła smartfony. Nie zwlekając dłużej, podważył tylną klapkę aparatu.
Zwykły użytkownik elektroniki spodziewałby się zapewne wewnątrz baterii, jednak Leon nie pracował w tej branży od wczoraj. Nie zdziwił go zatem widok maleńkiego skrzata, który siedział w trzewiach telefonu i, jakby nigdy nic, raczył się jakimś napojem. Widząc to, Leon podniósł do ust miniaturowe urządzenie przypominające megafon, a mające na celu przyśpieszać i ściszać jego mowę tak, aby była zrozumiała dla karzełka.
– No i co? Dlaczego przestałeś pracować?
Skrzat spokojnie odłożył ledwo widoczny dla człowieka kubek i sięgnął po własną wersję megafonu.
– Dlaczego przestałem? Ha! Dość tego wyzysku, przebrzydłe olbrzymy! Nareszcie wszyscy zdołaliśmy się porozumieć i proklamowaliśmy strajk powszechny. Żądamy powrotu do dawnej grubości telefonów, w takiej ciasnocie nie da się żyć. Postulujemy wprowadzenie trzech godzin spoczynku tak, abyśmy się mogli zdrowo przespać, zawsze o tej samej porze. Domagamy się, aby wyświetlacz szybciej obwieszczał wyczerpanie baterii…
– To już przesada, przecież niedawno skróciliśmy czas pracy po jednym naładowaniu – przerwał Leon.
– Ale to wciąż za mało! Skoro wymagacie od nas coraz większej funkcjonalności, musicie też częściej dostarczać nam jedzenie. A, skoro już przy tym jesteśmy, nie powrócimy do pracy, póki nie zaczniecie wreszcie przesyłać tymi kablami czegoś zjadliwego. Ta papka, którą nam serwujecie, to jakieś obrzydlistwo! – Przerwał, by wziąć głęboki wdech. – Wiem, że to wydaje się śmieszne, karzełki rzucające wyzwanie olbrzymom. Naszą siłą jest jednak jedność! Solidarność i nieustępliwy opór pozwolą nam…
Tyrada trwałaby zapewne dalej, ale Leon przerwał ją, umieszczając klapkę z powrotem na miejscu. Podrapał się zafrasowany w głowę.
– Cholera, mam nadzieję, że szefostwo coś z tym zrobi.

*

Po katastrofie “czarnej środy” wydawało się, że Firma jest już skończona. Jednak produkcja nowego modelu, Xi-15, opartego na nowoczesnych chińskich technologiach, zmieniła wszystko. Smartfon prędko zrobił furorę i w krótkim czasie zawojował rynek. Ten aparat, smuklejszy niż poprzednie i zawierający dużo więcej opcji, okazał się jednocześnie niemal niezawodny i działający nawet tydzień po jednym naładowaniu. Trudno się dziwić, że już po paru tygodniach nikt nie pamiętał stania pół dnia w kolejce z zepsutym telefonem tylko po to, by się dowiedzieć, że urządzenie uległo tajemniczej awarii i jest nie do naprawienia.

*

Po raz pierwszy od miesiąca do salonu Leona trafił telefon z usterką, która wymagała sprawdzenia na zapleczu. Mając wciąż w pamięci nie tak dawne wydarzenia, drżącą ręką uchylił klapkę. W środku ujrzał stworka przypominającego miniaturkę chińskiego smoka. Biedaczysko leżało na boku, dysząc ciężko. Zdjęty litością Leon przyjrzał mu się uważnie, sięgając po megafon. Podejrzewał przepracowanie, wszak mały operator smartfona Xi musiał obsługiwać niespotykaną dotąd liczbę aplikacji.
– Co ci jest, biedaku?
Smoczek z trudem uniósł własne urządzenie i wyszeptał:
– Cing ciang ciong.
Leonowi opadły ręce. Ci geniusze z góry zaoszczędzili sobie na skrzacich pracownikach, ale o translator dla nowych już się nie postarali. Pokręcił głową. Chyba znów będzie musiał oświadczyć, że usterka wymaga przesłania telefonu do naprawy. Pytanie, czy mały stworek trafi do szpitala, czy też taniej będzie zaoferować klientowi nowy aparat. Spojrzał na smoczka. Wątpił, by zapewniono mu porządną opiekę. Z drugiej strony, jak on mógł sam mu pomóc? Westchnął, jednocześnie zamykając klapkę.

Zaloguj się aby komentować

Redakcja „Nowej Fantastyki” poinformowała, ile tekstów zostało wysłanych na zorganizowany przez nią konkurs.

928 opowiadań. Maksymalnie 50 tysięcy znaków ze spacjami, czyli jakieś 46 milionów znaków (zakładając, że wszyscy autorzy wykorzystali limit). Sporo.

Dobrze przeczuwałem, że nawet nie ma co próbować.

#ksiazki #fantastyka #opowiadanie #sciencefiction #fantasy #nowafantastyka
7379daf9-bdc2-4e73-9076-45a0d35c79e5
Mor

ChatGPT będzie miał sporo roboty żeby wybrać najlepsze.

Zaloguj się aby komentować

#naopowiesci

Zasady i opis naszej zabawy znajdziesz o, tutaj.

Pomysł na to opowiadanie przyszedł sam. No, może trochę inspirowany filmikami Drain Cleaning Australia.
Absolutnie obrzydliwe filmiki, oczu się oderwać nie da. Gorąco polecam.

***

Gumiaki

Niecodziennie człowiek budzi się w głuszy (norweskiej, lub innej zimnej) ubrany w strój renifera, przywiązany pasami transportowymi do drzewa. Niecodziennie też widzi naokoło siebie grupę upalonych nastolatek przebranych w stroje - nazwijmy to - wiedźmie (choć ewidentnie kupione na Shein czy innym Temu). A jedyne, czego chciałem, to kupić solidne gumiaki.

Ale zacznijmy od początku. Przedstawicielowi klasy średniej - nomen omen niemogącemu zapewnić sobie godnego życia za swoją pensję… czy to w dalszym ciągu jest klasa średnia? - po ukończeniu studiów nie zostaje za wiele dostępnych ścieżek życia do wyboru. Nie urodziłem się w opływającej w luksusy rodzinie, nie miałem zapewnionego mieszkania po rodzicach (ani nawet kawalerki po babci, bo stara dalej dycha), a matematyka stosowana, którą studiowałem, okazała się nie być zbyt przyszłościowym kierunkiem. No, chyba że zacząłbym bezpłatne praktyki załatwione po znajomości na dwa lata przed rozpoczęciem nauki. Może wówczas zapewniłbym sobie jedno z tych miejsc pracy, które trzydziestu siedmiu osobom z mojego roku udało się obsadzić. Jako trzydziesty ósmy, musiałem zacząć kombinować.

I tak trafiłem do pana Zenka. Pan Zenek, człowiek wybitny, prowadzi jednoosobową działalność gospodarczą nierejestrowaną. Słowem, pracuje na czarno. Jego samego można też pomylić z czarnym, bo pan Zenek nie wierzy w ochronę przed słońcem. Skutkiem tego jest skóra ciemna prawie tak, jak u Olisadebe. Tylko bardziej zaorana bruzdami. No i Olisadebe nie był taki wysuszony.

Pan Zenek jest prawdziwym fachurą i człowiekiem, którego po prostu trzeba znać i mieć namiar do niego w gotowości. Zajmuje się jedną ze strategicznych, kluczowych i niezbędnych dla społeczeństwa profesji. Pan Zenek bowiem jest zawodowym odtykaczem kibli, odpływów i kanalizy wszelkiej. 
A ja mogę z dumą powiedzieć, że jestem jego uczniem. Czeladnikiem. Terminatorem.

Pan Zenek to dobry kumpel mojego ojca jeszcze z woja. Razem trafili do jednego czołgu ćwiczeniowego (Bażant 7) i od tamtej pory tworzyli silną, prawdziwie męską przyjaźń: ilekroć widzieli się na mieście, wpadali sobie w ramiona i obiecywali, że wyjdą wspólnie na piwo. I tak co kilka miesięcy przez przeszło 45 lat. 
W czasie jednego z takich spotkań na mieście mój ojciec wymyślił nawet hasło reklamowe dla pana Zenka: “Zenka odtykanie jest tak dobre, że o panie!”. Mój chlebodawca wydrukował je sobie nawet na wizytówkach. W sensie, takich pociętych karteczkach z domowej drukarki, bo na zwykłe wizytówki trochę szkoda mu kasy. Mam w planie zamówić mu porządne wizytówy z okazji jego siedemdziesiątki.

Razem z panem Zenkiem jeździmy na nagrane roboty i przepychamy, co wlezie. Toalety, zlewozmywaki, umywalki, wanny, kanalizę w blokach, odpływy na podjazdach… Nawet nie wiecie, jak wiele rur jest obecnie zapchanych. I w każdej sekundzie na całym świecie jakiś pan Zenek, cały ochlapany syfem, wykonuje mocniejsze pchnięcie przepychaczką i triumfalnie krzyczy: “Poszłaaaa bestiaaaa, kur&%aaa!”. A jego pomagier może doświadczać tego triumfu, kąpać się w tym blasku spływającym na niego z faktu bycia w tym miejscu, o tym czasie, przy tym klopie.
Nie ma lepszego uczucia pod słońcem.

***

Nadeszła jednak jesień, i okazało się, że spadające liście wyrządzają więcej szkody, niż możnaby się po nich tego spodziewać. Oprócz standardowego udrożniania toalet i zlewów mamy teraz około 230% wzrost zapotrzebowania na odtykanie odpływów garażowych i rynien. Bo wiecie, chcę, żeby moje studia się jednak do czegoś przydały, to robię panu Zenkowi statystyki. Wszystko wrzuciłem do Excela, pokategoryzowałem, przygotowałem formuły, podział na tygodnie, miesiące i lata… Pan Zenek co prawda złapał się za głowę i powiedział: “Chłope-e, ty to nie masz czasu na co marnować, na dziewczynki byś poszedł, a niee”, ale ja wiem, że kiedyś to się przyda.

No, w każdym razie, wzrost zapotrzebowania na usługę odtykania rur zewnętrznych wzrósł na tyle dramatycznie, że pan Zenek zdecydował się powierzyć mi część swoich klientów. Jest to nobilitacja, jakiej się nie spodziewałem. Do tej pory byłem tylko “przynieś, wynieś, pozamiataj” (i to dosłownie), a teraz nagle dostałem swój sprzęt (a raczej pożyczony przez pana Zenka z akompaniamentem głośnego: “Tylko mi tu niczego nie popsuj!”) i mogę swoim samochodem (a w zasadzie mojej matki, bo i tak nigdzie nie jeździ, to co ma tak stać) pojechać na robotę do klienta!

Był tylko jeden problem. Gumiaki.
Od kiedy pamiętam, moje stopy były wybitnie niewymiarowe. Tam, gdzie u normalnych ludzi są szerokie, tam u mnie są wąskie. Tam, gdzie powinny być wąskie, są szerokie. Nie mówiąc już o tym, że pięta wystaje mi w tak dziwaczny sposób, że nie ważne, jakiego buta używam, i tak robią mi się pęcherze na piętach. Bezpieczne są tylko klapki, no ale w klapkach na robotę nie pojadę. Dość już się nasłuchałem o grzybicy stóp pana Zenka, której nabawił się w osiemdziesiątym siódmym za sprawą klapków. I tym bardziej nie chciałem pożyczać butów od niego. Grzybica to nie moja para kaloszy.

Przed swoją pierwszą robotą postanowiłem więc poszukać sobie porządnych gumofilców. Zostały mi trzy dni na znalezienie idealnej pary.
Pierwszego dnia wyprawiłem się do okolicznego dużego miasta, Piły. Bilet na PKS kosztował 8 złotych. Postanowiłem odnotować tę kwotę i dodać ją później do arkusza z wydatkami na robotę, by uzyskać pełny koszt zakupionego obuwia.
Niestety, wyprawa okazała się być płonną. Schodziłem pięć różnych sklepów obuwniczych. Wybór gumiaków był niezadowalający, a to przełożyło się na brak odpowiedniego obuwia na moje płetwy. Podobnie było w sklepach wędkarskich, koniarskich oraz majsterkowych. Wszystkie dostępne egzemplarze obuwia nie nadawały się na moje platfusy.
Odnotowałem w arkuszu 8 złotych za bilet powrotny i postanowiłem kontynuować poszukiwania następnego dnia.

Tym razem stwierdziłam, że zaufam Internetowi. Co prawda robota nagrana jest na jutro, ale jeśli znajdę coś odpowiedniego i się sprężę, to będę mógł pojechać nawet do innego miasta, zakupić optymalne gumiaczki, i wrócić do domu na ciepły budyń wieczorem.
Rzeczywistość zmusiła mnie do pohamowania swojego entuzjazmu. Po dwóch godzinach szukania dalej byłem w czarnej dupie. Wielokrotnie natykałem się na te same modele, które widziałem już w Pile. Pozostałe sklepy nie oferowały za wiele więcej. Traciłem nadzieję.
Na dwudziestej stronie Google trafiłem jednak na intrygującą wzmiankę. Ktoś na forum internetowym “Heksegummistøvler” przywołał informację o niesamowitej parze gumowego obuwia, za które - według Google Translate - “można zabić”. Opisał w nim, że prosi o kontakt każdą zainteresowaną osobę, to “poświęci się i tę ofiarę uczyni”. Według tłumacza gumiaki miały rozmiar 44, więc w sumie mój, a przynajmniej tak wywnioskowałem z przetłumaczonego wierszyka:

W Dunderlandu lesie
Zbierze się czterdzieści i cztery
Czarne jak śmierć wodery
Ofiarę panu przyniesie

“Ten Google się wyrabia! Zrobił tak, że wierszyk się rymuje!”, pomyślałem.
Chociaż ogłoszenie sprzedaży gumiaków w formie wierszyka brzmiało trochę niepoważnie, to stwierdziłem, że zaryzykuję. Ahoj, przygodo!
Pani sprzedawczyni o nicku Johanne_Nielsdatter nie podała, co prawda, ich ceny, ale postanowiłem napisać do niej mimo to. Sprawdziłem nawet loty, i w okolicy Dunderlandu znajduje się lotnisku, z którego są ode mnie loty za 10 złotych w obie strony. 
Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Dopisałem, naturalnie, bilety do kosztów w tabelce, spakowałem plecak (zostawiając przezornie miejsce na gumiaczki), i ruszyłem na lotnisko. W międzyczasie Johanne odpisała mi, że nie może się doczekać i że rytuał jest gotowy. Być może translatorowi chodziło o “obiad”, tylko źle przetłumaczył - to miłe z jej strony, że ugości strudzonego wędrowca pożywieniem!

Cztery godziny później byłem już w powietrzu, otoczony przez innych rodaków, ruszających w stronę kraju lubującego się w lukrecji za pracą. W duchu śmiałem się, że oni jadą tyrać, a ja jadę po buty do tyrania i jeszcze tego samego dnia wracam do naszej pięknej ojczyzny.

Na lotnisku wypożyczyłem najtańsze (i w zasadzie jedyne) dostępne auto - Fiata Pandę. To zawsze są Pandy. Zawsze tak samo zmęczone przez życie i zawsze tak samo śmierdzące w środku. Tyle dobrego, że ktoś w przypływie geniuszu zawiesił w środku Wunderbauma - dzięki temu mam w co wsadzać nos, gdy chcę zmienić jakość powietrza, którym oddycham. Szkoda, że to wanilia.

Do Dunderlandu jedzie się piękną drogą pośrodku lasu. 30-kilometrowa podróż minęła w trymiga, umilana zgrzyto-szumami radia niemogącego dostroić się do stacji. Gdy do miejsca docelowego zostało mniej, niż pół kilometra, zacząłem się rozglądać. W końcu jednak dotarłem do punktu oznaczonego wysłaną mi przez Johanne pinezką. Zatrzymałem auto na leśnym parkingu i wysiadłem.
Spokoju tego miejsca nie da się opisać. W tle słyszałem szemrzący strumyk, gdzieś niedaleko w drzewach dzięcioł wykonywał ciężkie operacje na otwartych drzewach. Podszedłem do jednego z drzew, by podziwiać porosty - niewątpliwą oznakę czyściusieńkiego powietrza.

Za plecami usłyszałem kroki. Odwróciłem się, ale było za późno - przed oczyma mignęło mi coś na kształt wielkiej lagi, a po sekundzie poczułem silne łupnięcie w głowę. Osunąłem się na kolana i odpłynąłem świadomością ponad Midgard.

***

Nie wiem, po jakim czasie się ocknąłem. Podniosłem lekko głowę i spróbowałem się przeciągnąć, ale poczułem, że jestem skrępowany. Jak się okazało, skrępowano mnie pasami transportowymi pana Zenka, które wziąłem ze sobą do plecaka, by w razie czego opasać swój plecak, żeby mieścił się do tej maciupeńkiej półki na bagaż podręczny. Dodatkowo, ktoś przebrał mnie w jednoczęściowy strój - jakiegoś renifera, czy ki ch*&j... Na pewno sam poliester, bo siedząc na zimnej ściółce nie czuję żadnych odmrożeń w pośladkach. Izoluje fenomenalnie.

Rozejrzałem się nieco nieprzytomnie, i wtedy zobaczyłem przed sobą TO.
Gigantycznego. Rozbebeszonego. Łosia.
W jedną chwilę oprzytomniałem, tętno skoczyło mi jak na obronie magisterki. W co ja się wpakowałem? Czy tak krew na pasach transportowych jest moja, czy łosia? I gdzie są moje obiecane gumiaki?!
Dotarło też do mnie, że nie jesteśmy z łosiem sami. Naokoło nas w lesie siedzi ogromna grupa nastolatek popijających nieokreślone napoje ze srebrnych kielichów. Każda jedna przebrana jest jak na Halloween.
Wyróżniają się wśród nich trzy. Siedzą tuż przy łosiu i głośno między sobą debatują, zakładam, że po norwesku. Kompletnie nie rozumiem, co mówią, i wyłapuję tylko pojedyncze powtarzające się: “ofring”, “ritual”, “djevel”, “narkotika”... 
W pewnym momencie jedna z nich, wyglądająca na mocno sfrustrowaną, podchodzi do mnie i wyciąga rękę. Mimowolnie kulę się, bojąc się znowu oberwać w łeb, ale ona tylko podnosi mój plecak, który najwyraźniej cały czas leżał obok mnie. Otwiera go i zaczyna w nim grzebać, po czym wyjmuje…
“Ej, panna, tego nie bierz, to jest udrożniacz do rur”, mówię jej. Panna patrzy na mnie, kompletnie nie rozumiejąc.
“Legemiddel? Urter?” - pyta, wskazując na torebkę z udrożniaczem, którą zawsze mam ze sobą w razie czego. Pan Zenek nauczył mnie, by być zawsze przygotowanym. W sumie nikt na lotnisku nie powiedział mi, że nie wolno przewozić samolotem takich rzeczy, to czemu nie?
“U-droż-niacz. Do robienia drożności… Kurna… no, dróg. Takich w wodzie - dróg w wodzie.” 
“Drug!” - pani ciemnogocka triumfalnie podnosi torebkę i woła do koleżanek przy łosiu: “Idioten hadde med seg en hel pakke med narkotika! Vi er frelst!”
Nim zdążę coś powiedzieć, dziewczyna wpycha mi jakąś szmatę do ust i biegnie do łosia. Z wielkiej torby podróżnej wyciąga bongo i woła do innych grupek. Po chwili przedstawicielki różnych kręgów podchodzą do niej z własnymi bongami i nabijają sobie bongo moim udrożniaczem. A to nie byle jaki udrożniacz, bo autorskiej receptury pana Zenka!

Gdy każda z grupek ma już udrożniaczowe bongo, dzieje się coś jeszcze bardziej kuriozalnego. Panny zapalają świece i zaczynają śpiewać dziwne gardłowe pieśni. Chwytają się za ręce i powoli ruszają w powolny pląs wokół mnie i łosia, który - jak teraz myślę - ma jednak lepiej ode mnie. Jego trud już skończon.
Aż nagle pieśni i tańce się kończą. I wszystkie pannice, jak jeden mąż, siadają w swoich kręgach i dobierają się do bong. Każda z nich bierze bucha, odkasłuje, bierze kolejnego i podaje koleżance.

A potem wszystkie zaczynają się chwiać. I ściągać z siebie ubrania. I bredzić coś po norwesku. 
Aż w końcu padają jak muchy.

***

Zapada cisza.

Gdzieś w oddali dzięcioł znowu zaczyna leczyć chore drzewa.
Strumyk cicho szemrze.

A ja jestem tu, otoczony przez upalone małolaty, które nie kontaktują z bazą, w środku lasu gdzieś między Szwecją a Norwegią, przywiązany uwalonymi łosią krwią pasami transportowymi, które pożyczył mi mój pracodawca, a za dwie godziny powinienem być u klienta na robocie…

Pan Zenek mnie zabije.

#tworczoscwlasna #opowiadanie w kawiarni #zafirewallem
Wrzoo userbar
d507b6f7-673f-4237-9873-9a859e6ed9d0
George_Stark

@CzosnkowySmok


Faktycznie, aż się prosi o rozwinięcie.


A co do samej auotrki, pani @Wrzoo: podziwiam umiejętności narracyjne.

Wrzoo

@George_Stark dzięki 💛 to wszystko wina książek, które czytam :D

splash545

@Wrzoo karwasz twarz nie zawołało mnie tu

(╯°□°)╯︵ ┻━┻ zaraz się zabieram za czytanie

splash545

@Wrzoo bardzo fajne opowiadanie Pan Zenek to chyba nie pamięta o #codziennepiciu . Bardzo trafny opis męskiej przyjaźni. Ładny wierszyk, absurdalna wyprawa i klimaty rytualne to jest coś co lubię. Midsommar mi się trochę przypomniał

A jeszcze dobry ten obrazek z głową wystającą poprzez przednią szybę samochodu xd

Wrzoo

@splash545 yup, ten obrazek mnie wyjątkowo urzekł :D dzięki 💛jak zaczynałam pisać, to nie spodziewałam się, że w taką stronę to pójdzie, i rzeczywiście wyszło lekko midsommarowo :D

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
#naopowiesci

Plusem tej zabawy, na który wcześniej nie zwróciłam uwagi, a który objawił mi się w trakcie pisania tego opowiadania, jest to, że praca nad tekstem pozwala dowiedzieć się nowych rzeczy. Gdy myślałam o fabule, przyszedł mi do głowy pomysł, żeby zanurzyć się w nim w przełomie epok. A że tematyka ta nie jest dla mnie jakaś bardzo oczywista, zaczęłam sporo googlać. Fajnie było dowiedzieć się czegoś nowego na przykład o budynku znanym mi w zasadzie tylko z Empiku, o systemie monetarnym, albo o ubiorach mieszczan w tamtych czasach. I, trochę jak bohaterów bildungsromanu, takie zanurzenie się w nieznane niespodziewanie mnie wzbogaciło.



Szarlotka

Zbyszko odłożył gęsie pióro na pulpit i zaczął delikatnie wachlować ukończoną iluminację ręką, by szybciej wyschła.
- Patrz, Pietrek, co zmalowałem!
Pietrek, który wraz ze Zbyszkiem był przypisany do tego skryptorium, obrócił się w stronę Zbyszka i pochylił nad jego stanowiskiem.
- Na świętego Kwadrata, toż to prawdziwy smok!
Zbyszko uśmiechnął się i wyprostował, dumny z siebie. Pracował nad tą miniaturą bite 7 godzin, ale nareszcie była ukończona. Smok wyglądał jak żywy, i łypał żółtym okiem wprost na czytelnika, zawinięty w ozdobną literę "T". Lecz większą radość sprawiał mu fakt, że była to ostatnia iluminacja w tym zbiorze. Jego pierwsza ukończona księga!
Od zawsze miał smykałkę do rysowania. Już jako mały smark zadziwiał krowami, końmi i świniami, które szkicował patykiem na piasku przed ich chatą. Brat Jakub, który akurat przebywał na wizycie w ich Zbuczynie, dostrzegł talent młodego i objął nad nim pieczę. Naturalnie, jego rodzice nie protestowali. Wystarczyło, że brat Jakub dał im na odchodne srebrnego półgrosza. 
Zbyszka nie bardzo obchodziły dalsze losy jego rodziny. Nigdy nie czuł się w niej zbyt dobrze. Gdy tylko zaczął chodzić i przestał wypróżniać się pod siebie, miał obowiązek zaganiać kury i przynosić jajka z ciasnych kurników, do których jego starszy brat, Zbysław, przestał się mieścić. W zasadzie, jak teraz próbował wspomnieć, to obowiązki nadeszły wcześniej, gdy chodził jeszcze ledwo. Wysyłano go wówczas na pole, żeby je nawoził. Ale potem przypadło to jego siostrze, Zbigniewie, która urodziła się prawie rok po nim.
Pietrek patrzył na smoka jak urzeczony. Idealne było w nim wszystko: wielkie zębiska, złote wypustki na grzbiecie, i czerwony koniec ogona w kształcie grotu strzały. Uścisnął Zbyszka i niemal rozlał przy tym róg z atramentem.
- To co teraz będziesz ilustrował? - zapytał Zbyszka.
- Jeszcze nie wiem. Jeśli brat Albert niczego już dziś nie przyniesie albo Ty nie dokończysz strony, to na dziś chyba fajrant.
Pietrek spojrzał na swoją dzisiejszą pracę. Szło mu wyjątkowo jak jucha z nosa. Niby był już w dwóch trzecich kopiowanego tekstu, ale wciąż liczył na to, że tekst przepisze się samodzielnie. Nie czuł jednak znoju. I mimo wiecznie utytłanych atramentem rękawów i zdartych pumeksem rąk, po prostu lubił pisać.
Losy Pietrka były podobne, choć jednak nieco gorsze do tych Zbyszka. Przyszedł na świat w Kozirynku i został “odkryty” przez brata Jakuba, gdy przy pomocy kawałka kredy ozdabiał ludziom okiennice wymyślnymi szlaczkami w zamian za jedzenie. Jego matka zmarła w połogu; jego ojciec zaś, wioskowy pijaczyna, nie poczuwał się do niczego więcej, niż rzucania w swojego syna kamieniami. Brat Jakub nie musiał nawet oferować półgrosza za wykup chłopca; ojciec pozbył się go z radością (a przynajmniej wybełkotał coś radosnego), zawieszony na płocie przy wychodku sąsiada.
Ich rozmowę przerwały odgłosy zbliżających się kroków. Chłopcy szybko zajęli swoje stanowiska jak gdyby nigdy nic, i, udając skupienie, chwycili za pióra. Po chwili drzwi do ich skryptorium się otworzyły.
Chłopcy obrócili się i rozszerzyli ze zdziwienia oczy, gdyż do pomieszczenia wszedł brat Albert w towarzystwie brata Jakuba.
Nie widzieli swojego dobrodzieja od momentu, gdy przywiózł ich do klasztoru i zostawił pod opieką swoich braci. Klasztor Benedyktynów stał się ich nowym domem i szkołą, gdzie pobierali nauki związane z przepisywaniem ksiąg. Powiedziano im, że gdy osiągną właściwy wiek, będą mogli przywdziać habity i dołączyć do braci. Na razie mają zarabiać na swoje utrzymanie, pracując w skryptorium. 
Było to trzy lata wcześniej. Bez problemu jednak poznali brata Jakuba, choć od czasu przywiezienia chłopców do Tyńca znacznie posiwiał. W końcu miał już jakieś 35 lat. 
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. - cichym, spokojnym głosem przemówił do chłopców.
- Na wieki wieków, amen!
- Mam nadzieję, chłopcy, że odnaleźliście się w naszych murach. Widzę, że praca wre i nie żałujecie atramentu… Ależ niezwykły smok! - uśmiechnął się, gdy przechylił głowę, by lepiej dojrzeć pergaminy leżące na pulpitach. Zbyszko aż promieniał z dumy i bardziej odchylił się na ławie, by brat Jakub mógł lepiej przyjrzeć się jego iluminacji. Pietrek zmarkotniał i zasłonił sobą swój pergamin, by dobrodziej nie widział jego niczym nie wyróżniających się bukw.
Brat Albert dał Jakubowi jeszcze chwilę, po czym odchrząknął.
- Bracie Jakubie, przyszedłeś tu chyba z pewną nowiną. - przypomniał z nutą niecierpliwości w głosie.
- Ach, tak! Prawie żem był zapomniał. Chwała Bogu, Albercie, że jesteś tu ze mną! Inaczej wsiąkłbym, godzinami patrząc się na tego wyjątkowego smoka!
Pietrek popatrzył na Zbyszka, który aż spąsowiał na twarzy. Od lat nie słyszeli żadnych pochwał; nic dziwnego, że Zbyszko przeżywa najlepsze chwile swojego życia. Młody skryptor poczuł napływające do oczu łzy, zaraz jednak zdusił je w zarodku. To nie czas i nie miejsce, by się nad sobą użalać. 
Brat Jakub wyprostował się i z uśmiechem objawił:
- Chłopcy, jeden z was ma ogromne szczęście. Pan Jan Haller pragnie zatrudnić skryptora do pracy w swoim przybytku.
Zbyszko i Pietrek spojrzeli na siebie. Kim jest Jan Haller? Czy to jakiś książę? Nie, niemożliwe - brat Jakub użyłby właściwego tytułu. Może jakiś kasztelan? Albo duchowny? No bo kto inny miałby chcieć zatrudnić skryptora do pracy?
- Jan Haller otworzył w Krakowie drukarnię. - wyjaśnił brat Jakub, jakby czytając chłopcom w myślach. - Jest kupcem.
- Kupcem?! - wykrzyknęli chłopcy, nie bacząc na to, że rozmawiają ze starszym od siebie duchownym. Gdyby nie było tu brata Jakuba, brat Albert na pewno zlałby im ręce rózgą!
- Potrzebuje pomocnika do pracy nad swoimi… wyrobami. - dopowiedział zniesmaczony brat Albert. - Jako że brat Jakub jest z nim w dobrych stosunkach, pan Haller zdecydował się powierzyć mu wybór.
Pietrek spuścił nos na kwintę. Wiedział, co to oznacza. Prasa drukarska nie radziła sobie jeszcze zbyt dobrze z ilustracjami; wydawca na pewno potrzebuje świetnego iluminatora. A tym był Zbyszko. Który, wnosząc po poprzednich pochwałach, miał tę pracę jak w banku. Zbyszko wyglądał, jakby doszedł do tego samego wniosku - wiercił się nieco na ławce, wpatrzony z wyczekiwaniem, aż usłyszy swoje imię.
- Nie byłbym sobą, gdybym nie powierzył tej pracy osobie, w którą wierzę.
“No, mów” - pomyślał z goryczą Pietrek.
“No, mów” - pomyślał z niecierpliwością Zbyszko.
- Pietrek, spakuj swoje pióra, narzędzia i odzienie. Pani Hallerowa przygotowała już dla ciebie pokój w ich domu.
Zbyszkowi opadła szczęka. Spojrzał na Pietrka, który pobladł z niedowierzania. W jego oku dojrzał kręcącą się łezkę.

***

Kamienica Bidermanowska robiła ogromne wrażenie. Jej umiejscowienie na samym rynku Krakowa tuż obok Kościoła Mariackiego zdradziło Pietrkowi, że mieszka w niej nie byle jaki kupczyk, a jegomość z pokaźną kiesą.
Brat Jakub poklepał Pietrka po ramieniu.
- Dasz sobie radę, chłopcze. Wierzę w ciebie.
Pietrek poczuł ucisk w brzuchu. Do tej pory nie zastanawiał się nad tym, co oznacza praca u Hallera. A co, jeśli nie podoła? Co, jeśli zawiedzie brata Jakuba? Przed opuszczeniem murów klasztoru kucharz zdradził mu, że wszystkie te lata to brat Jakub opłacał nauki jego i Zbyszka. Kopiowane przez nich teksty nie przynosiły tyle pieniędzy, by spłacić dług edukacji. Pietrek pomyślał, że to niesprawiedliwe. Wszak klasztor utrzymuje się z datków chłopów, mieszczan i szlachty, a nawet i książęta sypną czasem groszem… Czy Bóg naprawdę wymaga od nich jeszcze więcej pieniędzy mimo wykonywania ciężkiej, mozolnej pracy?
Chłopak spojrzał w górę, w okna kamienicy. Wyobraził sobie, co znajduje się w środku. Czy są tam jakieś książki? Może można tam wejść, przechadzać się pomiędzy regałami, na których piętrzą się woluminy? Ach, móc sięgnąć po oprawiony w skórę tom, przekartkować jego treść, odłożyć, wziąć kolejny… I wybrawszy ten jedyny podejść do kupca, wręczyć mu monetę i wyjść, niosąc w dłoniach małe arcydzieło.
- No, to żegnaj, Pietrek. - brat Jakub lekko popchnął chłopca do przodu. Gdy ten się obejrzał, Jakub dodał: - Może się jeszcze spotkamy.
Pietrek obejrzał się jeszcze za siebie, ale dobrodziej wsiadał już do powozu.
Serce zaczęło mu szybciej bić, gdy naciskał klamkę u drzwi. 
Zdziwiło go to, że nie poczuł zapachu farby. Ani papieru. Ani pergaminu. Dom nie pachniał też tak, jak pachną chaty. Był przyzwyczajony do tego, że obejście pachnie zwierzętami, klepiskiem, dymem… Jego cela w klasztorze pachniała zaś wilgocią, stęchłymi kocami i zimnym kamieniem. A tu? Tu… czuł w powietrzu coś słodkiego. Przyjemnego.
- Witaj, kochanieńki! Masz na imię Piotr, prawda? - zza węgła wyszła ku niemu korpulentna kobieta w sukni, którą można by było uznać za domową, gdyby nie to, że była niezwykle barwna i ozdobiona fantazyjną zapinką z czerwonym kamieniem, której towarzyszyły jeszcze złoty wisior oraz pierścienie na obu dłoniach.
Pietrek pokiwał głową, i reflektując się po chwili, zgiął się w pasie do ukłonu.
- Ależ, dajże spokój, chłopcze! - powiedziała z lekkim zaśmiechem. - My nie paniska, nie musisz się nas lękać. Nazywam się Barbara, jestem żoną Jana. Jesteś głodny? Właśnie upiekłyśmy z Marianną szarlotkę. Zjesz?
Pietrek jeszcze energiczniej pokiwał głową, choć nie miał pojęcia, co oznacza “szarlotka”. Jeśli jednak jest ona źródłem tych cudownych zapachów, to był pewien, że zje całą jej miskę.
Szarlotka okazała się być najsmaczniejszą rzeczą, jaką Pietrek jadł w życiu. Nie było porównania z mamałygą z klasztoru, ani potrawkami, które pamiętał jeszcze z rodzinnej wsi. Mógłby zajadać się tym ciastem codziennie, a i tak byłoby mu mało. Miała do tego niezwykły, korzenny aromat… Do szarlotki otrzymał szklankę mleka, która stanowiła jej idealne uzupełnienie. 
Urzekła go też Marianna. Pracowała w domu państwa Hallerów jako pomoc kuchenna. Była mniej-więcej w jego wieku, i, tak jak on, mówiła niewiele. Ta skromna dziewczyna wywoływała dziwne drżenie w jego sercu. Gdy skończył jeść swoją porcję spojrzała na niego, i natychmiast położyła mu na talerzyk dokładkę. Skąd wiedziała, że ma ochotę na jeszcze, mimo że nie miał odwagi poprosić?
Gdy jadł, pani Barbara opowiadała mu trochę o sobie i mężu, o ich domu i nowootwartej drukarni. Wiedziała o niej zaskakująco wiele - znała każdego pracownika z imienia i wypowiadała się o nich z estymą. Pietrek od razu ją polubił.
Po skończonym posiłku pani domu zabrała go na górę, by pokazać pozostałe pomieszczenia. Niezliczone pokoje, gabinety i saloniki sprawiły, że niemal stracił orientację. Pilnował się, by przez cały czas trzymać się blisko pani Hallerowej, bo inaczej z pewnością by się zgubił.
- A tu będzie twój pokój. - powiedziała pani Barbara, otwierając drzwi do pomieszczenia na ostatnim piętrze kamienicy. 
Pietrek wszedł i aż zaniemówił. 
Pokój był czysty, pobielony. Pod ścianą stało łóżko z prawdziwą pierzyną i poduszką, u jego stóp znajdował się kufer na ubrania. W wazonie na stoliku nocnym pysznił się bukiet polnych kwiatów. 
- Marianna je tu przyniosła. - pani Hallerowa uśmiechnęła się. - Powiedziała, że dzięki nim poczujesz się tu bardziej jak w domu.
Pietrek nie wytrzymał. Kolana się pod nim ugięły, a łzy zaczęły ciurkiem lecieć po policzkach.
- Dla-dlaczego ja? - wyszlochał cicho, patrząc na zaskoczoną panią Barbarę.
- Co masz na myśli, słoneczko? Czy coś jest nie tak? Nie podoba ci się twój pokój?
- Nie, nie… Pokój jest wspaniały. Nie spodziewałem się tego. Po prostu… To Zbyszko lepiej iluminuje. Jest ode mnie lepszy. Pan Haller i brat Jakub popełnili błąd. Ja na to wszystko nie zasługuję! - wyłkał Pietrek, wycierając nadgarstkami nos.
Pani Barbara westchnęła, uklękła obok chłopca i pogładziła go po ramieniu.
- Nie miałeś w życiu zbyt łatwo, co? To czuć. - powiedziała pani Hallerowa. - Mój mąż nie szuka świetnego iluminatora. Szuka kogoś takiego, jak ty.
Pietrek ze zdziwieniem spojrzał na panią Barbarę.
- Tak, dobrze słyszałeś! Szuka kogoś innego. Kogoś, kto nie boi się ubrudzić sobie rąk, kto poznał gorycz niedoli, kto nie buja w obłokach, marząc o smokach. - uśmiechnęła się do niego. Pietrek poczuł, że kąciki jego ust również unoszą się nieśmiale. - Jesteś młody, pracowity i coś mi się wydaje, że całkiem roztropny. Nauczymy cię obsługi prasy, i nim się obejrzysz, będziesz drukował książki.
- A co, jeśli coś mi się nie uda? Jeśli popełnię błąd? - zapytał z lękiem Pietrek. Nie chciał stracić tej szansy, tego domu.
- Wszyscy popełniamy błędy, rybeczko. To normalne. - pani Hallerowa pogładziła go po ramieniu. - Zanim mój mąż założył drukarnię, też próbował innych zajęć. I też czasem się nie udawało. Ale w każdej z takich sytuacji zachował swój honor, dumę i dobroć. To jest coś, czego warto się od niego nauczyć. Jeśli popełnisz błąd, ale zachowasz się w porządku i spróbujesz go naprawić, to pan Haller na pewno to doceni i ci wybaczy.
Pietrek pokiwał głową ze skupieniem i lekko się uśmiechnął. Poczuł się pewniej; poczuł, że może dać radę. Że będzie pracował ciężko i zrobi, co w jego mocy, by nie stracić tej szansy.
- O, chyba słyszę mojego męża na dole! - powiedziała pani Hallerowa, podnosząc się i wygładzając swoją zapaskę. - To co, gotowy zobaczyć drukarnię?

#zafirewallem #tworczoscwlasna #opowiadanie
Wrzoo userbar
8698253e-5730-42cd-9e3f-d199ffb1d8e4
DiscoKhan

@Wrzoo wiem że się czepiam ale...

ad035df2-0dc1-4fc3-8d6e-65f59bcc44d6
Wrzoo

@DiscoKhan No jest półgrosz. xD Nawet nie wiesz, ile czasu dochodziłam do tego, czy trzeciaki jeszcze wtedy funkcjonowały, czy denary to nie jest za dużo jak za wiejskie dziecko... Nad tym spędziłam chyba najwięcej czasu

DiscoKhan

@Wrzoo do kantoru bylo chłopaka wysłać, by był i nieprzewidziany zwrot akcji i miałabyś jednego czytelnika mocniej usatysfakcjonowanego xD


No dobra, po prawdzie takich szczegółów to też nie pamiętam także biję się w pierś za czytanie bez należytego docenienia wysiłku Autorki xd

George_Stark

Dlaczego nie można dać dwóch piorunów? Należą się!


No bo tak: jeden należy się za treść i za reaserch, bo widać jego efekty. No i tyle treści w dwóch scenach! Kapitalne.


Drugi natomiast należy się z umiejętności narracyjne. Świetne rozpoczęcie wrzuceniem czytelnika w środek wydarzeń rozbudza ciekawość. Później wyjaśnienie okoliczności a przy okazji rozbudowanie tła. No i ta lekka stylizacja językowa. Tu jest w ogóle ekstra, bo jest i ją czuć, ale nie jest przesadna. A wyczucie to też cenna umiejętność.


To może i trzy pioruny się należą?

Wrzoo

@George_Stark Dziękuję i kłaniam się w pas!

splash545

@Wrzoo czytało mi się bardzo fajnie, można było poczuć klimat tamtejszych czasów. Widać, że zrobiłaś robotę z reaserchem i było czuć, że wiesz o czym piszesz. No i ogólnie ładnie napisane jak w książce, zazdraszczam umiejętności zgrabnego przeplatania opisów, dialogów i myśli

Wrzoo

@splash545 Dzięki! Ja to chyba z tej Diuny biorę

Zaloguj się aby komentować

Moje pisarskie podsumowanie 2023 roku

(w tym dwa opowiadania do poczytania gratis i jedno do posłuchania)

Największa sprawa to antologia Wenus, z opowiadaniem "Przyciąganie Wenus". Fajna antologia w twardej okładce, dużo dobrych opowiadań sekcji literackiej KSF.
https://baczynski.com/opowiadanie/przyciaganie-wenus/

Kolejna rzecz, która się udała, to publikacja antologii Ekstrakty, zawierająca teksty do 300 znaków. Czekałem na jaj wydanie do lat, ale w końcu się udało. Jest tam mój tekst Ylm. Do ściągnięcia za darmo ze strony wydawnictwa Fantazmaty.
https://fantazmaty.pl/czytaj/antologie/#ekstrakty

Kolejna publikacja sprzed lat to drugie wydanie albumu "Barbara Mróz — bez meldunku" z opowiadaniami Sekcji literackiej ŚKF.
https://baczynski.com/opowiadanie/grzybek/

Opowiadanie "Spłacony dług" doczekało się wersji audio dostępnej na stronie bookradio . pl - kliknij "Podcasty" na czerwonej belce, a potem "Rubieże Rzeczywistości 2 czyta Reda Haddad" i tam jest "Spłacony dług" pod numerem 21. Lub poczytaj w papierowej antologii "Rubieże Rzeczywistości 2"
link do mp3 bezpośrednio:
https://files.bookradio.pl/Tenant3/MediaItems/Lech%20Baczy%C5%84ski%20i%20inni%20Sp%C5%82acony%20d%C5%82ug.mp3

Udało się też zrobić plan powieści i napisać jakąś połowę pierwszej wersji tekstu.
Miałem też przyjemność wystąpić na konwencie Imladris w Krakowie, w dwóch punktach programu, wraz z członkami Sekcji KSF.

A jak już jesteśmy przy Sekcji Literackiej KSF - Paweł Majka, ojciec założyciel, dostał nagrodę im. Zajdla, za jej dzielne wieloletnie prowadzenie, no i mu się należało jak cholera. Brawo.
A ja prawie zostałem nominowany do Zajdla za opowiadanie "Jedyne skuteczne rozwiązanie" - wiem, że są osoby, które na nie głosowały, i serdeczni im dziękuje . Opowiadanie można przeczytać gratis w magazynie Biały Kruk, wydane specjalne 2022.
https://magazyn.bialykruk.org/wp-content/uploads/2022/07/magazyn_bialy_kruk_-_nr_specjalny_1_2022.pdf

A ja ograniczam aktywność na social mediach i wracam do pisania - dokończę opowiadanie i piszę dalej powieść

#opowiadanie #literatura #fantastyka #fantasy
Lech_Baczynski

Pomyliłem się: Paweł Majka dostał nagrodę Śląkfa w kategorii Fan Roku a nie Zajdla. Ale już nie mogę edytować wpisu

Kahzad

@Lech_Baczynski Majka to Fan a nie Pisarz?

Jego mito-post-apo z Marsjanami nawet całkiem niezłe było.

Lech_Baczynski

@Kahzad to i Fan i Pisarz Jako pisarz dostał 3 razy nagrodę Żulawskiego, jedną nominację do Zajdla i własną ławeczkę w Nowej Hucie https://pl.wikipedia.org/wiki/Pawe%C5%82_Majka

Zaloguj się aby komentować

GordonLameman

Próbowałem to przeczytać, ale nie da się.

Żeby pisać to trzeba być chociaż trochę oczytanym i posługiwać się językiem polskim przyzwoicie.


Ty sprawiasz wrażenie jakbyś przeczytał w swoim życiu mniej więcej 1/3 kanonu lektur szkolnych, a i to raczej w formie opracowań.


Co musisz zrobić:


  1. podszkolić warsztat, czyli dużo czytać.

  2. zapoznać się z zasadami gramatyki, bo oczy bolą

  3. zdecydować się na sposób narracji i nie zmieniać go w trakcie rozdziału.

  4. mieć jakiś sensowny pomysł na opowiadanie.

starszyPan

Dziękuję za rady !🙏

moll

@starszyPan teraz nawet w "normalną" literaturę pcha się seks, więc w zasadzie idziesz z prądem i trendem

starszyPan

Hmmm to prawda - ja to mega amator - jeśli podtrzymam pasję może coś z tego będzie. Jak wcześniej zauważył @GordonLameman bardzooo ciężki przypadek ze mnie. Jednak kalekie pisanie sprawia mi na tą chwilę wielką przyjemność mam nadzieję że dzięki długiej pracy kolejne będą coraz lepsze merytorycznie. Moje drugie opowiadanie jest już bez erotyki

https://www.wattpad.com/story/353382354?utm_source=ios&utm_medium=link&utm_content=story_info&wp_page=story_details&wp_uname=StarszyPan&wp_originator=VtmU0OUzH%2Bq1cbMZSmMbXOIej3kmFsN9Uv8VKEAQnMF0zHT2gfhcjRsUZqzUNHiPwT8imxsmDgRVfHOmx4i2VEP41%2FDjNqtyRntpoBZxoshY4Bu%2FUlrARVYAahGCbA9S

moll

@starszyPan brzmi jak jakaś no obyczajówka ni romans, średnio moje klimaty

Cerber108

Szczerze? Tego typu rzeczy i tak jest aż nadto.

Zaloguj się aby komentować

Uwaga, uwaga! Nadchodzi "Wenus"!
Taki tytuł ma najnowsza antologia, zbiór opowiadań fantastycznych poświęcony różnym obliczom #wenus : planety, bogini, uosobienia erotyzmu, miłości i płodności.
Autorzy i autorki Sekcji Literackiej (w tym niżej podpisany) oraz zaproszeni goście zabiorą Was w podróż w czasie i przestrzeni oraz poprzez rozmaite style i gatunki fantastyki. Każde z nich stworzyło swoją jedyną, niepowtarzalną Wenus. Jeśli pragniecie poznać je wszystkie, polujcie na swój egzemplarz w księgarni internetowej esef.com.pl oraz na najbliższym Pyrkonie, na stoisku wydawnictwa JPF
#opowiadanie #ksiazki #fantastyka
a4a5ce1a-9c79-43f9-b657-acb74ddb60b0
Lech_Baczynski

Tam jest 19 opowiadań, różnych autorów, krótkie fragmenty na zachetę będą publikowane na fanpage na FB ( https://www.facebook.com/protoposty ) za kilka dni. Fragment mojego powiadania ("Przyciąganie Wenus") będzie taki: „W dziewięćdziesiątym trzecim dniu pierwszej w historii wyprawy kolonizacyjnej na Wenus, gdy za nami było już ponad osiemdziesiąt procent drogi ku planecie, która miała stać się naszym nowym domem, w mało uczęszczanym fragmencie wąskiego korytarza najniższego pokładu ARESA-7 znaleziono zwłoki.”

Zaloguj się aby komentować

Kiedy miałem zaledwie kilka lat i jakaś ciotka pytała mnie kim chcę zostać jak będę dorosły, odpowiadałem bez wahania: 
- Elvisem Presleyem. 
Z czasem jednak życie zweryfikowało ambicje i będąc już w przedszkolnych „starszakach” zrozumiałem, że moje plany na przyszłość nie są możliwe do realizacji. W czasie gdy rówieśnicy snuli swoją karierę zawodową w straży pożarnej, górnictwie czy rakiecie kosmicznej, ja marzyłem tylko o jednym – pracy w... kiosku ruchu. 
Tak. Kiosk ruchu był dla mnie absolutnie najwspanialszym, najbardziej fascynującym zakątkiem wszechświata. Żadne loty w kosmos, odkrywanie obcych planet czy pojedynki na laserowe miecze – ale właśnie ta ciasna okratowana klatka wypełniona gazetami i czasopismami, roztaczająca upojną woń świeżo zadrukowanego papieru była moim idealnym światem, z którym chciałem wiązać zawodową przyszłość. 
Pamiętam chłodne dżdżyste poranki, zimowe mroźne dni, gdy podchodziło się do kiosku – początkowo po „Misia” i „Świerszczyk”, później po „Świat Młodych” i „Fantastykę”, jeszcze później po komiksy z TM-Semic. Pani (bo w kioskach w mojej okolicy zawsze panie pracowały) uchylała szybkę i pytała co podać. Z wnętrza biło przytulne ciepełko, a nozdrza pieścił przepyszny zapach świeżej prasy. 
- Wszystko! - chciałem wtedy wykrzyknąć i przez to małe okienko wgramolić się do pani kioskarki, do tego najprzytulniejszego miejsca we wszechświecie i na zawsze schronić się w nim przed zimnem i wszechogarniającą szarością. 
Czasami zimowym rankiem czekając na spóźniający się trolejbus z nosem przyciśniętym do krat chroniących kioskową szybę wgapiałem się w nieprzebrane stosy piętrzących się czasopism i fantazjowałem o tym, by móc kupić i przeczytać wszystkie, które tam zgromadzono. Moją ciekawość równie mocno rozpalały magazyny „Młody Technik” „Razem”i „Pan”, co „Moda i życie”, „Przyjaciółka” czy „Filipinka”. Ba! Nawet ta szara i brzydka „Trybuna Ludu” wydawała mi się wielce pociągająca. 
Byłem głodny świata, chciałem poznawać jego wszystkie smaki, a kiosk jawił się jak szwedzki stół, który je oferował. Przynajmniej w teorii – bo w praktyce skromne finanse pozwalały zakupić tylko ułamek tego, co interesowało mnie najbardziej. 
Nic dziwnego, że mając lat 7 wpadłem na genialny pomysł by obrabować kiosk. Coraz bardziej wymyślnymi wersjami swojego planu dzieliłem się z kumplem z ławki i przez dobry tydzień prześcigaliśmy się w wizjach sforsowania kraty i rabunku stosu czasopism. Oczami wyobraźni wykorzystywaliśmy do tego łyżkę do opon, konia sąsiada, policyjną nyską, a nawet laskę dynamitu, którą planowaliśmy ukraść z pobliskiej jednostki wojskowej.
Ostatecznie śmiałe plany porzuciliśmy, uznając że Dempsey i Makepeace z pobliskiego posterunku Milicji Obywatelskiej z pewnością nas wytropią i resztę życia spędzimy za kratami jak te biedne czasopisma, które chcieliśmy oswobodzić. 
Fascynacji drukowaną prasą nigdy nie porzuciłem, lata później regularnie grasowałem po Empikach przeglądając tysiące przeróżnych wydawnictw, a będąc już na studiach zacząłem wydawać własną drukowaną gazetę, którą prowadzę do dziś.
Kioski znikają, rynek prasy drukowanej skurczył się jak bawełniana bluzeczka uprana we wrzątku, bilety kupuje się w autobusach albo przez aplikacje, a wiadomości scrolluje na ekranach smartfonów. Magia magicznych budek wypełnionych najcenniejszymi skarbami wszechświata z uśmiechniętą panią kioskarką żyje już tylko we wspomnieniach.
(autor: Maria Konopnicka Czyta Komiksy)
#opowiadanie #prl #nostalgia
33357a21-93c9-407b-b7c8-4416cf159481
grubshy

Mama kolegi, pracowała w kiosku - gdy podrósł na tyle by czasem ją zastępować, to jakby wrota Raju się otworzyły. Mogłem czytać WSZYSTKIE TM-SEMICi a nie tylko te tytuły na które pozwalało mi kieszonkowe.

alicja_po_zlej_stronie_lustra

@grubshy Miałam kiosk pod blokiem i był moment, że też sąsiadka go prowadziła i pozwała mi czasami posiedzieć w środku i rzeczywiście to były dość magiczne momenty jak na tamtą szarą rzeczywistość. Dlatego ten tekst tak mi się spodobal, że go tutaj skopiowałam. No i też dlatego, ze obczailam kiedyś jak po zamknięciu kiosku ukraść papierosy z wystawy xD

Michumi

@alicja_po_zlej_stronie_lustra ja marzyłem o byciu 'panią co kasuje bilety w kinie'. Wchodziła se kiedy chciała na salę i oglądała se ile chciała, takie miałem wyobrażenia.

Ta pani też już tylko we wspomnieniach.

ismenka

@alicja_po_zlej_stronie_lustra moja pierwsza myśl, to jak to opowiadanie Marii Konopnickiej, jak ona umarła w 1910 roku i skąd mogła wiedzieć o tych wszystkich komiksach i czasopismach i o smartfonach xD Dżizas, podpisujcie dobrze źrodła - jak profil na FB, to profil na FB albo źródło z linkiem, a nie autor. Przy niedzieli, jeszcze nieobudzona kawą, miałam tylko niepotrzebną rozkminę xD


PS W opowiadaniu nie ma odpowiedzi na najważniejsze i odwieczne pytanie: gdzie pani z Kiosku Ruchu sikała? #pdk ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Zaloguj się aby komentować

Historyjka na wieczór.
Pewnego dnia, w małym miasteczku, doszło do tragedii. Wieża kościoła, która była największym i najważniejszym budynkiem w mieście, runęła. Nikt nie wiedział, co było przyczyną tej katastrofy, ale wszyscy byli zszokowani i zrozpaczeni. Niektórzy mówili o tym, że była to kara od Boga za grzechy ludzi, inni twierdzili, że była to kwestia zaniedbań w budowie.
Bez względu na przyczynę, wiele osób zginęło, a wiele innych zostało rannych. Miasto było w szoku i rozpaczy, a ludzie nie wiedzieli, jak poradzić sobie z tą sytuacją. Władze miasta zaczęły działać, aby usunąć zniszczenia i pomóc rannym, ale wszystko wydawało się beznadziejne.
Niestety, sytuacja tylko się pogorszyła, kiedy zaczęły wybuchać pożary w różnych częściach miasta. Nikt nie wiedział, co je sprowadza, ale wszyscy byli przerażeni i bezradni. Pożary szybko rozprzestrzeniały się, a straż pożarna była bezradna w walce z ogniem. Wiele budynków i domów zostało zniszczonych, a wiele osób zostało bez dachu nad głową.
Miasto było w chaosie, a ludzie zaczęli panikować i uciekać. Nikt nie wiedział, co się stanie dalej, ale wszyscy czuli się beznadziejnie i bezsilnie. Minęły tygodnie, a sytuacja nie uległa poprawie. Pożary nadal wybuchały, a ludzie nie mogli poradzić sobie z nimi. W końcu, miasto zostało opustoszałe, a pozostali mieszkańcy żyli w ciągłym strachu i niepewności.
W mieście, które kiedyś było szczęśliwe i pełne życia, zaczynały pojawiać się dziwne wydarzenia. Ludzie zaczynali znikać bez śladu, a ich ciała pojawiały się nieznacznie zmienione. Wkrótce okazało się, że winnymi tych zdarzeń są nieumarli, którzy powrócili do życia i teraz siały chaos i strach wśród ludzi.
Mieszkańcy miasta byli bezradni i przerażeni. Wielu z nich uciekało z miasta, ale inni zostawali, bojąc się, że nie znajdą schronienia gdzie indziej. Ci, którzy zostali, zaczynali organizować patrole, by strzec swoich domów i ulic przed nieumarłymi.
Jednak nieumarli byli coraz bardziej bezwzględni i okrutni. Zdobyli kilka ważnych budynków w mieście, takich jak ratusz i koszary wojskowe, i zaczęli siać jeszcze więcej chaosu i zniszczenia. Ludzie żyli w ciągłym strachu i niepewności, nie wiedząc, co będzie dalej.
Nieumarły król, który był odpowiedzialny za tę sytuację, patrzył na to wszystko z góry, uśmiechając się z satysfakcją. Jego armia nieumarłych była coraz silniejsza i liczniejsza, a on sam był coraz bardziej potężny.
Ludzie, którzy kiedyś żyli w mieście, byli już tylko cieniem dawnych siebie. Żyli w ciągłym strachu i niepewności, czekając na to, co przyniesie im następny dzień.
Król, teraz jeszcze bardziej okrutny i niebezpieczny, nie miał litości dla nikogo. Z każdym dniem jego władza rosła, a jego armie nieumarłych rozprzestrzeniały strach i zniszczenie w coraz większych obszarach.
W końcu dotarł do wioski, która była dotąd znana z jej pokoju i szczęścia. Nieumarły król i jego armie bez litości zaatakowały, zabijając wszystko, co stanęło im na drodze. Wioska została doszczętnie zniszczona, a jej mieszkańcy zostali wymordowani albo uwięzieni, aby stać się następnymi nieumarłymi w armii króla.
Nikt nie wiedział, jak powstrzymać nieumarłego króla i jego armię, i ludzie zaczęli tracić nadzieję na lepsze jutro. Wszyscy boją się o swoje życie i przyszłość, a mroczne czasy trwają bez końca.
Król nie miał litości dla nikogo i nikt nie był w stanie powstrzymać jego okrutnej mocy. Wioska została zrównana z ziemią, a wszyscy jej mieszkańcy zginęli w tragicznych okolicznościach. Wiele rodzin zostało rozdzielonych na zawsze, a ich domy i dziedzictwa zniszczone bezpowrotnie.
Ludzie z okolicznych wsi zaczęli uciekać, nie chcąc stawić czoła nieumarłemu królowi i jego armii. Wkrótce cała kraina została opanowana przez mroczną i okrutną moc, a wszyscy, którzy pozostali, żyli w strachu i ucisku.
Nie było nikogo, kto mógłby powstrzymać nieumarłego króla i jego złowrogie plany. Minęły lata, a kraina pozostała w mroku i cierpieniu, a jej mieszkańcy ciągle czekali na jakiekolwiek oznaki nadziei i wyzwolenia. Jednak nadzieja ta nie nadeszła, a kraina pozostała w mroku wiecznego ucisku i beznadziejności.
#opowiadanie #historyjkanawieczor

Zaloguj się aby komentować

Jakiś czas temu przyszedł mi do głowy pomysł na opowiadanie. Wrzucam pierwszą część z mała zabawą na koniec. Dajcie znać czy da się to czytać czy powinienem sobie raczej odpuścić
Kiedy przybył na miejsce poczuł, że nie wiele zmieniło się od ostatniego razu kiedy tu był. Powietrze pachniało inaczej ale poza tym miał wrażenie, że czas stanął tutaj w miejscu. 117 lat to w cale nie tak mało, ale chyba to normalne w miejscu gdzie nie ma zbyt dużo ludzi - pomyślał. Tym razem jednak wzgórze nie było tak ponure jak wtorkowej nocy, kiedy wycieńczony, ostatkiem sił uciekał przed hordą gotowych rozszarpać go wieśniaków.
Jesteś wreszcie – lekko poirytowany rzucił spoglądając na ekran swojego telefonu.
Musiałem coś źle wyliczyć. Wiesz jak tu wysoko! Wow, widok faktycznie jest niesamowity – szybko zmieniając temat, walczył o oddech.
Słuchał byś mnie uważniej to nie musiał byś się tyle nabiegać. Chodź już, pewnie na nas czeka. Tylko nie zapomnij o naszych rzeczach!
Wzgórze przyprawiało go o ścisk żołądka, dobrze wiedział, że nadal mogą tu żyć ludzie, którzy nie przyjmą go z otwartymi ramionami. Trudno się dziwić, faktycznie mógł sobie darować demolowanie Kryształowego Konia.
Widok faktycznie zapierał dech w piersi. Rozciągał się na całą dolinę zgrabnie otoczoną średniej wysokości trawiastymi pagórkami, gdzie nie gdzie obsianymi stokrotkami i dzikim makiem. Idealne miejsce na partyjkę golfa – rzucił do swojego kompana Matta Clarka, który nadal z trudem łapał powietrze. Wielkie pudło, które musiał nieść wcale nie pomagało mu w stawianiu kolejnych kroków. Jeden zły ruch i runie z całym inwentarzem w dół urwiska.
Dlaczego właściwie musieliśmy przenieść się tutaj, a nie bezpośrednio pod drzwi starego Hendersona? – zapytał coraz bardziej zdyszany Matt.
Wątpię, że nawet w dzisiejszych czasach nie przyciągnęli byśmy do siebie tłumu gapiów. Mignięcie zaskakuje już mało osób jednak nie mam zamiaru znowu wylądować na TikToku – odpowiedział Barn.
Chata Hendersona znajdowała się w małej mieścinie oddalonej od wzgórza o 30 minut nieśpiesznego spaceru. Po drodze można posłuchać nie zmąconego szumu wiatru muskającego pagórki niczym wiolonczelistka pogrywająca na milionie krótkich trawiastych strun, spróbować dzikich malin czy spotkać jednego z przedstawicieli wielu gatunków dzikich zwierząt zamieszkujących tę okolicę. Ścieżka wiedzie przez otwarte granie i zbocza aż do równiny, która zwieńczona kilkoma drzewami zaprasza podróżnych żeby chociaż zerknąć co znajduje się za kolejnym zakrętem.
„Wreszcie jesteście, już nie mogłem się doczekać!”. Matt zdejmuje skurzane szelki i z niemałym łoskotem upuszcza wielkie pudło tuż przed kamiennymi schodami chaty. „Szybko, szybko. Powiedzcie, że to macie” – ponagla przybyszy niewysoki, ciemno włosy starzec.
Barn, stary druhu, dobrze Cię widzieć, nic się nie zmieniłeś. Chodźcie lepiej do środka. Nie pokazuj tutaj tej buźki – uśmiechnął się Henderson – Patrick i Georg na pewno wpadli by zasadzić Ci solidnego kopa z akcję z Kryształowego Konia. Czas leczy rany ale co Ci wtedy przyszło do głowy?!
Pudło nagle uniosło się w powietrze przeleciało przez drzwi i delikatnie wylądowało na środku salonu.
I tutaj pytanie do was, co powinno znaleźć się w pudle? ;) Mam swój pomysł na dalszy ciąg ale może dzięki wam wpadnę na coś ciekawszego.
#opowiadanie #tworczoscwlasna #fantasy
zboinek userbar
MysiaPola

Pisać zawsze warto, jeśli sprawia ci to przyjemność. Polecam ci grupy tematyczne na fb dla pisarzy amatorów, tam będziesz miał na pewno więcej odpowiedzi. Jeśli chodzi o tekst, powiem szczerze, że czyta się to topornie, ale nie jest to wina twojego pomysłu. Musisz poczytać o tym, w jaki sposób tworzy się dialogi, żeby brzmiały naturalnie. Tak samo zwróć uwagę na pilnowanie czasu, w którym piszesz, żeby nie przeplatać przeszłego z teraźniejszym. O przecinkach nie będę mówić, sama do tej pory mam z tym problem, mimo, że piszę od paru lat Pisz, czytaj, jeszcze więcej pisz, i jeszcze więcej czytaj. Powodzenia

Zaloguj się aby komentować

Przypomnę dla atencji (bo dałem wtedy z siebie całe 11% a mało się wybiło) świetne opowiadanie SF, które przy pomniało mi się po rozpoczęciu pełnoskalowej wojny na Ukrainie. Odszukałem je, i wrzuciłem na Hejto.
Autor (inżynier NASA i naukowiec) w z 1996 dość trafnie (pod pewnymi aspektami) przewidział przyszły konflikt zbrojny, zwłaszcza jeśli chodzi o powszechne użycie amunicji precyzyjnej i walki na polu elektromagnetycznym, traktowaną na Zachodzie dość po macoszemu przez ostatnie kilkadziesiąt lat, z racji braku odpowiednio zaawansowanego technicznie przeciwnika.
https://www.hejto.pl/wpis/wojna-rorvika-opowiadanie-sf-jak-wojna-na-ukrainie
#fantastyka #sciencefiction #opowiadanie #technologia
c60e594f-1256-4d7f-b771-27d9221a7ea7
Opornik

@AM0k_music Dzisiaj prawdziwe SF napisać (a nie bajkę o elfach w kosmosie) to mega trudne zadanie, kilka dekad temu ludziom było łatwiej.

AM0k_music

@Opornik też jestem fanem tego 'prawdziwego' sf z tym, że ja będę robił to na potrzeby swojego projektu muzycznego bardziej niż dla samego opowiadania

inskpektor

@Opornik W jakim sensie trudniej?

Zaloguj się aby komentować

Антон Павлович Чехов (Anton Pawłowicz Czechow), Смерть чиновника (pol. Śmierć urzędnika), tłum. A.W., 1883/1926
Pewnego pięknego wieczora, niemniej piękny intendent Iwan Dmitriewicz Czerwiakow siedział w drugim rzędzie krzeseł i patrzył przez lornetkę na scenę, gdzie grano „Dzwony Kornewilskie“. Patrzył i czuł się u szczytu błogości. Lecz nagle… — w opowiadaniach często spotyka się to „nagle“ — autorowie mają słuszność: życie tak pełne jest niespodzianek! Nagle więc… zmarszczył twarz, przewrócił oczyma, wstrzymał oddech… apczchi!! Kichnął, jak widzicie. Nikomu i nigdzie nie wzbrania się kichać. Kichają chłopi i policmajstry, a czasami nawet i tajni radcy. Wszyscy kichają. Czerwiakow wcale się nie zmieszał, wytarł nos chustką i jako człowiek grzeczny, obejrzał się naokoło, czy nie przeszkodził komu swojem kichnięciem. I teraz dopiero odczuł pewne zmieszanie. Zobaczył mianowicie, że staruszek, który siedział przed nim w pierwszym rzędzie krzeseł, wycierał sobie starannie rękawiczką łysinę i szyję, mrucząc coś pod nosem. W staruszku poznał Czerwiakow cywilnego generała z wydziału komunikacji, Bryzżałowa.
…Ucharkałem go… — pomyślał Czerwiakow. — Nie jest to wprawdzie mój szef, mimo to, jednak jakoś mi niemiło. Trzeba go przeprosić.
— Przepraszam, ocharkałem pana... ale to nieumyślnie.
— To nic.
— Wybacz pan, na Boga! Ja przecież... ja nie chciałem...
— Ależ siedź pan, z łaski swojej. Nie przeszkadzaj pan słuchać!
Czerwiakow zmieszał się, uśmiechnął się głupio i zaczął patrzeć na scenę... Patrzył, ale stan błogości minął. Dręczył go niepokój. Podczas antraktu zbliżył się do Bryzżałowa, pokręcił się koło niego i przezwyciężywszy lęk, mruknął:
— Ja pana ocharkałem... Wybacz pan... nie dlatego, żeby...
— Ależ niechże pan da spokój... Ja już zapomniałem, a pan wciąż to samo! — powiedział generał i niecierpliwie poruszył wargami.
...Zapomniał... z oczu jakoś mu źle patrzy... — pomyślał Czerwiakow, podejrzliwie przyglądając się generałowi. — Nawet rozmawiać nie chce. Trzeba mu wytłumaczyć, że wcale nie chciałem... że to prawo natury, bo gotów pomyśleć, że chciałem na niego plunąć. Jeżeli teraz nie pomyśli, to potem!...
Powróciwszy do domu, Czerwiakow opowiedział żonie o tem, co się przytrafiło. Żona, jak mu się zdawało, przyjęła to dość lekkomyślnie; zlękła się wprawdzie początkowo, ale gdy się dowiedziała, że to obcy, uspokoiła się.
— A jednak idź do niego i przeproś — powiedziała. — Pomyśli, że nie umiesz się zachowywać w towarzystwie.
— O to właśnie chodzi! Przeprosiłem go, ale on jakoś tak dziwnie... Ani jednego słowa nie powiedział na uspokojenie. Zresztą i czasu nie było na rozmowę.
Nazajutrz Czerwiakow włożył nowy mundur urzędowy, ostrzygł się i poszedł do Bryzżałowa.
Kiedy wszedł do poczekalni, ujrzał wielu interesantów, a wśród nich i samego generała, który już rozpoczął przyjmowanie podań. Załatwiwszy kilku interesantów, generał skierował wzrok na Czerwiakowa.
— Wczoraj, w „Arkadii”, jeżeli sobie Wasza Ekscelencja przypomina — zaczął meldować intendent — kichnąłem i… niechcący, ocharkałem… Przepr…
— Co za głupstwa!… Bóg wie co! Czego sobie pan życzy? — zwrócił się generał do następnego interesanta.
…Nie chce rozmawiać! — pomyślał Czerwiakow, blednąc. — Gniewa się, widocznie… Nie, tego nie można tak zostawić… Ja mu wytłumaczę.
Gdy generał załatwił ostatniego interesanta i skierował się do wewnętrznych apartamentów, Czerwiakow poszedł za nim i zabełkotał:
— Wasza Ekscelencjo! Jeżeli ośmielam się niepokoić Waszą Ekscelencję, to tylko, mogę powiedzieć, przez uczucie skruchy. Niechcący, sam pan wie!…
Generał zrobił taką minę, jakby mu się na płacz zbierało, i machnął ręką.
— Ale pan sobie poprostu ze mnie drwi — powiedział, znikając we drzwiach.
…Cóż to za drwiny? — pomyślał Czerwiakow. — Wcale nie drwiny. Generał, a nie może zrozumieć! Jeśli tak, to nie będę się więcej tłumaczył przed tym fanfaronem. Pal go sześć! Napiszę do niego list, a chodzić nie będę. Jak Boga kocham, nie będę!
Tak rozmyślał Czerwiakow, wracając do domu. Listu do generała nie napisał. Myślał, myślał — i w żaden sposób nie mógł wymyśleć listu. Trzeba było następnego dnia samemu iść i wytłumaczyć.
— Przychodziłem wczoraj niepokoić Waszą Ekscelencję — zaczął mamrotać, kiedy generał skierował na niego pytający wzrok — nie poto, żeby drwić, jak pan był łaskaw się wyrazić. Przepraszałem za to, żem ocharkał… a drwić nie miałem zamiaru. Czyżbym nawet śmiał żarty stroić?… Bo jeżeli my sobie będziemy na żarty pozwalali, to żadnego szacunku dla osób nie będzie.
— Precz stąd! — ryknął generał i cały się zatrząsł i posiniał.
— Co-o? — spytał szeptem Czerwiakow, omdlewając z przerażenia.
— Precz stąd! — ryknął generał, tupiąc nogami.
W brzuchu Czerwiakowa coś się oberwało. Nic nie widząc i nie słysząc, cofnął się ku drzwiom i wyszedł… Powlókł się machinalne do domu i nie zdejmując munduru, położył się na kanapie i… umarł.
Ilustracja: Rembrandt Harmenszoon van Rijn, Syndycy cechu sukienników, 1662
ac2e21da-079e-4826-83a7-ba44d9695ccb

Zaloguj się aby komentować

Historia z dzisiaj, dzwoni pewna osoba z rodzinki i rozpoczyna się próbą opowiadania historii przez X osób.
  • Hola hola Panie, jedna osoba mówi, podnieście ręce.
No i się zaczęło po kolei opowiadanie. Wysyłane dziwne wiadomości przez messengera do innych ludzi, jakieś wiadomości e-mail wysyłane do obcych i znajomych. Myślę sobie - no to dupa, hacked.
Na fejsbuczku jakieś konta e-mail zmienione, a oryginalny e-mail bez dostępu. Nie jestem hackerem, a z branżą security mam tylko tyle doświadczenia, co parę bugbounty przygarnięte.
Cyk - pierwsze co to e-mail, bo to centralne miejsce w internecie. E-mail pomocniczy nie ustawiony, telefon - tak samo. Ale pytanie pomocnicze było - uwielbiam ten sposób, patrzę pytanie - "data urodzenia". Jebs, szukamy w kalendarzu daty urodzenia, bo rodzina - głupio zapytać, bo od pamiętania mam kalendarz, bo pamięć złotej rybki mam. Szybko wklepuję datę urodzenia wraz z rokiem (akurat to pamiętałem). Nowe hasło - no to jesteśmy w domu, ustawiłem hasło z generatora. Jestem idiotą, nie zapomniałem zapisać hasło. Odzyskiwanie drugi raz, również udane.
Szybko zmieniamy ustawienia odzyskiwania - zmieniamy banalny sposób przejmowania konta na nieco lepszy, ustawiam pomocniczy na mój adres e-mail (jak połowie rodziny). Wracamy do tematu FB - okazuje się, że FB już konto zbanowało - mi się podoba. To niech pilnują, czy konto wróci do łask - to się je odzyska, bo nawet opcje FB nie pomogły.
Potem się okazuje, że sytuacja występuje od 2 miesięcy. Szkoda, że tak późno.
No to tak zostałem hakerem co się włamał do operatora e-mail (całkiem popularnego w polsce) - rodzinny bohater.
Polecam,
Rodzinny Informatyk
Redrum

Jakoś pod koniec zeszłego roku dzwoni ojciec rodzony z informacją o zaniku fonii w tv. Pytam czy na pewno nic nie wyciszone - tv albo dekoder - ale podobno nie. Co było robić, wsiadam, jadę przez całe miasto. Sprawdzam: faktycznie, głośność ustawiona poprawnie a nic nie słychać. Wyłączyłem i włączyłem listwę, zresetowalem dekoder, nadal nic. W końcu olśnienie - ruszyłem kablem HDMI Dźwięk wrócił natychmiast. Duma rodziców z syna-złotej rączki - bezcenna

tymszafa

@otlet Ale zaloże się że gwintu fi do robodoryra nie umiesz ustawić co? Tylko w ten kąkuker klikata i mata piniądz. Pokolenie naszych rodziców, "we wojsku" zrobili z nich chłopów, ale jak jedyna w mieście fabryka garnków się zamknie, to nie wiedzą co robić dalej.

otlet

@tymszafa sporo ludzi z takim podejściem znam Ale cóż, nie ma co ich winić - tak byli wychowani, w takich czasach żyli. Bardziej mnie martwi młodzież, co podchodzi podobnie do życia...

Zaloguj się aby komentować

Dostałem przesyłkę w dzień pisarza Opowiadanie w antologii Rubieże Rzeczywistości 2. Więcej szczegółów wkrótce
1c97e22c-f850-4692-84fd-cc47c4cd8f39
lubieplackijohn

@Lech_Baczynski Dzień dobry! A może zaprosiłby Pan do nas na hejto swoich kolegów z branży? Mamy kawę i ciastka, i bardzo miłą atmosferę

tymszafa

@lubieplackijohn @Lech_Baczynski i książki lubimy czytać.

Lech_Baczynski

Namówiliście, zaprosiłem

Zaloguj się aby komentować

Moi drodzy, od początku lutego do 31 marca można nominować utwory do nagrody im. Zajdla. Na liście pomocniczej (taka ściąga, lista opowiadań wydanych w 2020 r) jest jeden mój tekst:
"Last Christmas" z antologii Świętologia.
Można na niego głosować Jest tam też dużo innych fajnych opowiadań, na pewno zasługujących na wyróżnienie. Oczywiście nie wszystkie czytałem (a nawet mniej niż połowę z nich), ale z tych co czytałem zapadły mi w pamięć (autor, tytuł - jak na liście): Wygnany Marek, "Agloe. Świąteczny transpunk"; Dybała Paweł, "Letzte Weihnacht"; Zwolińska Ewa "Świąteczna Lista Przebojów" - te trzy teksty są też ze "Świętologii". Do tego Rewiuk Krzysztof "Al" ze zbioru "Zbrodnia doskonała" i Majka Paweł, "Efialtes" z Nowej Fantastyki 09/2020.
Jest też powieść "Kłębowisko Zmij" Pawła Majki, o szczególnie mi bliskich czasach Jagiełły (koniec XIV wieku).
Cokolwiek wybierzecie - głosujcie!
cdad9676-6c46-4a66-bf4d-ad17ae3af632

Zaloguj się aby komentować

Następna