Plusem tej zabawy, na który wcześniej nie zwróciłam uwagi, a który objawił mi się w trakcie pisania tego opowiadania, jest to, że praca nad tekstem pozwala dowiedzieć się nowych rzeczy. Gdy myślałam o fabule, przyszedł mi do głowy pomysł, żeby zanurzyć się w nim w przełomie epok. A że tematyka ta nie jest dla mnie jakaś bardzo oczywista, zaczęłam sporo googlać. Fajnie było dowiedzieć się czegoś nowego na przykład o budynku znanym mi w zasadzie tylko z Empiku, o systemie monetarnym, albo o ubiorach mieszczan w tamtych czasach. I, trochę jak bohaterów bildungsromanu, takie zanurzenie się w nieznane niespodziewanie mnie wzbogaciło.
Szarlotka
Zbyszko odłożył gęsie pióro na pulpit i zaczął delikatnie wachlować ukończoną iluminację ręką, by szybciej wyschła.
- Patrz, Pietrek, co zmalowałem!
Pietrek, który wraz ze Zbyszkiem był przypisany do tego skryptorium, obrócił się w stronę Zbyszka i pochylił nad jego stanowiskiem.
- Na świętego Kwadrata, toż to prawdziwy smok!
Zbyszko uśmiechnął się i wyprostował, dumny z siebie. Pracował nad tą miniaturą bite 7 godzin, ale nareszcie była ukończona. Smok wyglądał jak żywy, i łypał żółtym okiem wprost na czytelnika, zawinięty w ozdobną literę "T". Lecz większą radość sprawiał mu fakt, że była to ostatnia iluminacja w tym zbiorze. Jego pierwsza ukończona księga!
Od zawsze miał smykałkę do rysowania. Już jako mały smark zadziwiał krowami, końmi i świniami, które szkicował patykiem na piasku przed ich chatą. Brat Jakub, który akurat przebywał na wizycie w ich Zbuczynie, dostrzegł talent młodego i objął nad nim pieczę. Naturalnie, jego rodzice nie protestowali. Wystarczyło, że brat Jakub dał im na odchodne srebrnego półgrosza.
Zbyszka nie bardzo obchodziły dalsze losy jego rodziny. Nigdy nie czuł się w niej zbyt dobrze. Gdy tylko zaczął chodzić i przestał wypróżniać się pod siebie, miał obowiązek zaganiać kury i przynosić jajka z ciasnych kurników, do których jego starszy brat, Zbysław, przestał się mieścić. W zasadzie, jak teraz próbował wspomnieć, to obowiązki nadeszły wcześniej, gdy chodził jeszcze ledwo. Wysyłano go wówczas na pole, żeby je nawoził. Ale potem przypadło to jego siostrze, Zbigniewie, która urodziła się prawie rok po nim.
Pietrek patrzył na smoka jak urzeczony. Idealne było w nim wszystko: wielkie zębiska, złote wypustki na grzbiecie, i czerwony koniec ogona w kształcie grotu strzały. Uścisnął Zbyszka i niemal rozlał przy tym róg z atramentem.
- To co teraz będziesz ilustrował? - zapytał Zbyszka.
- Jeszcze nie wiem. Jeśli brat Albert niczego już dziś nie przyniesie albo Ty nie dokończysz strony, to na dziś chyba fajrant.
Pietrek spojrzał na swoją dzisiejszą pracę. Szło mu wyjątkowo jak jucha z nosa. Niby był już w dwóch trzecich kopiowanego tekstu, ale wciąż liczył na to, że tekst przepisze się samodzielnie. Nie czuł jednak znoju. I mimo wiecznie utytłanych atramentem rękawów i zdartych pumeksem rąk, po prostu lubił pisać.
Losy Pietrka były podobne, choć jednak nieco gorsze do tych Zbyszka. Przyszedł na świat w Kozirynku i został “odkryty” przez brata Jakuba, gdy przy pomocy kawałka kredy ozdabiał ludziom okiennice wymyślnymi szlaczkami w zamian za jedzenie. Jego matka zmarła w połogu; jego ojciec zaś, wioskowy pijaczyna, nie poczuwał się do niczego więcej, niż rzucania w swojego syna kamieniami. Brat Jakub nie musiał nawet oferować półgrosza za wykup chłopca; ojciec pozbył się go z radością (a przynajmniej wybełkotał coś radosnego), zawieszony na płocie przy wychodku sąsiada.
Ich rozmowę przerwały odgłosy zbliżających się kroków. Chłopcy szybko zajęli swoje stanowiska jak gdyby nigdy nic, i, udając skupienie, chwycili za pióra. Po chwili drzwi do ich skryptorium się otworzyły.
Chłopcy obrócili się i rozszerzyli ze zdziwienia oczy, gdyż do pomieszczenia wszedł brat Albert w towarzystwie brata Jakuba.
Nie widzieli swojego dobrodzieja od momentu, gdy przywiózł ich do klasztoru i zostawił pod opieką swoich braci. Klasztor Benedyktynów stał się ich nowym domem i szkołą, gdzie pobierali nauki związane z przepisywaniem ksiąg. Powiedziano im, że gdy osiągną właściwy wiek, będą mogli przywdziać habity i dołączyć do braci. Na razie mają zarabiać na swoje utrzymanie, pracując w skryptorium.
Było to trzy lata wcześniej. Bez problemu jednak poznali brata Jakuba, choć od czasu przywiezienia chłopców do Tyńca znacznie posiwiał. W końcu miał już jakieś 35 lat.
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. - cichym, spokojnym głosem przemówił do chłopców.
- Na wieki wieków, amen!
- Mam nadzieję, chłopcy, że odnaleźliście się w naszych murach. Widzę, że praca wre i nie żałujecie atramentu… Ależ niezwykły smok! - uśmiechnął się, gdy przechylił głowę, by lepiej dojrzeć pergaminy leżące na pulpitach. Zbyszko aż promieniał z dumy i bardziej odchylił się na ławie, by brat Jakub mógł lepiej przyjrzeć się jego iluminacji. Pietrek zmarkotniał i zasłonił sobą swój pergamin, by dobrodziej nie widział jego niczym nie wyróżniających się bukw.
Brat Albert dał Jakubowi jeszcze chwilę, po czym odchrząknął.
- Bracie Jakubie, przyszedłeś tu chyba z pewną nowiną. - przypomniał z nutą niecierpliwości w głosie.
- Ach, tak! Prawie żem był zapomniał. Chwała Bogu, Albercie, że jesteś tu ze mną! Inaczej wsiąkłbym, godzinami patrząc się na tego wyjątkowego smoka!
Pietrek popatrzył na Zbyszka, który aż spąsowiał na twarzy. Od lat nie słyszeli żadnych pochwał; nic dziwnego, że Zbyszko przeżywa najlepsze chwile swojego życia. Młody skryptor poczuł napływające do oczu łzy, zaraz jednak zdusił je w zarodku. To nie czas i nie miejsce, by się nad sobą użalać.
Brat Jakub wyprostował się i z uśmiechem objawił:
- Chłopcy, jeden z was ma ogromne szczęście. Pan Jan Haller pragnie zatrudnić skryptora do pracy w swoim przybytku.
Zbyszko i Pietrek spojrzeli na siebie. Kim jest Jan Haller? Czy to jakiś książę? Nie, niemożliwe - brat Jakub użyłby właściwego tytułu. Może jakiś kasztelan? Albo duchowny? No bo kto inny miałby chcieć zatrudnić skryptora do pracy?
- Jan Haller otworzył w Krakowie drukarnię. - wyjaśnił brat Jakub, jakby czytając chłopcom w myślach. - Jest kupcem.
- Kupcem?! - wykrzyknęli chłopcy, nie bacząc na to, że rozmawiają ze starszym od siebie duchownym. Gdyby nie było tu brata Jakuba, brat Albert na pewno zlałby im ręce rózgą!
- Potrzebuje pomocnika do pracy nad swoimi… wyrobami. - dopowiedział zniesmaczony brat Albert. - Jako że brat Jakub jest z nim w dobrych stosunkach, pan Haller zdecydował się powierzyć mu wybór.
Pietrek spuścił nos na kwintę. Wiedział, co to oznacza. Prasa drukarska nie radziła sobie jeszcze zbyt dobrze z ilustracjami; wydawca na pewno potrzebuje świetnego iluminatora. A tym był Zbyszko. Który, wnosząc po poprzednich pochwałach, miał tę pracę jak w banku. Zbyszko wyglądał, jakby doszedł do tego samego wniosku - wiercił się nieco na ławce, wpatrzony z wyczekiwaniem, aż usłyszy swoje imię.
- Nie byłbym sobą, gdybym nie powierzył tej pracy osobie, w którą wierzę.
“No, mów” - pomyślał z goryczą Pietrek.
“No, mów” - pomyślał z niecierpliwością Zbyszko.
- Pietrek, spakuj swoje pióra, narzędzia i odzienie. Pani Hallerowa przygotowała już dla ciebie pokój w ich domu.
Zbyszkowi opadła szczęka. Spojrzał na Pietrka, który pobladł z niedowierzania. W jego oku dojrzał kręcącą się łezkę.
***
Kamienica Bidermanowska robiła ogromne wrażenie. Jej umiejscowienie na samym rynku Krakowa tuż obok Kościoła Mariackiego zdradziło Pietrkowi, że mieszka w niej nie byle jaki kupczyk, a jegomość z pokaźną kiesą.
Brat Jakub poklepał Pietrka po ramieniu.
- Dasz sobie radę, chłopcze. Wierzę w ciebie.
Pietrek poczuł ucisk w brzuchu. Do tej pory nie zastanawiał się nad tym, co oznacza praca u Hallera. A co, jeśli nie podoła? Co, jeśli zawiedzie brata Jakuba? Przed opuszczeniem murów klasztoru kucharz zdradził mu, że wszystkie te lata to brat Jakub opłacał nauki jego i Zbyszka. Kopiowane przez nich teksty nie przynosiły tyle pieniędzy, by spłacić dług edukacji. Pietrek pomyślał, że to niesprawiedliwe. Wszak klasztor utrzymuje się z datków chłopów, mieszczan i szlachty, a nawet i książęta sypną czasem groszem… Czy Bóg naprawdę wymaga od nich jeszcze więcej pieniędzy mimo wykonywania ciężkiej, mozolnej pracy?
Chłopak spojrzał w górę, w okna kamienicy. Wyobraził sobie, co znajduje się w środku. Czy są tam jakieś książki? Może można tam wejść, przechadzać się pomiędzy regałami, na których piętrzą się woluminy? Ach, móc sięgnąć po oprawiony w skórę tom, przekartkować jego treść, odłożyć, wziąć kolejny… I wybrawszy ten jedyny podejść do kupca, wręczyć mu monetę i wyjść, niosąc w dłoniach małe arcydzieło.
- No, to żegnaj, Pietrek. - brat Jakub lekko popchnął chłopca do przodu. Gdy ten się obejrzał, Jakub dodał: - Może się jeszcze spotkamy.
Pietrek obejrzał się jeszcze za siebie, ale dobrodziej wsiadał już do powozu.
Serce zaczęło mu szybciej bić, gdy naciskał klamkę u drzwi.
Zdziwiło go to, że nie poczuł zapachu farby. Ani papieru. Ani pergaminu. Dom nie pachniał też tak, jak pachną chaty. Był przyzwyczajony do tego, że obejście pachnie zwierzętami, klepiskiem, dymem… Jego cela w klasztorze pachniała zaś wilgocią, stęchłymi kocami i zimnym kamieniem. A tu? Tu… czuł w powietrzu coś słodkiego. Przyjemnego.
- Witaj, kochanieńki! Masz na imię Piotr, prawda? - zza węgła wyszła ku niemu korpulentna kobieta w sukni, którą można by było uznać za domową, gdyby nie to, że była niezwykle barwna i ozdobiona fantazyjną zapinką z czerwonym kamieniem, której towarzyszyły jeszcze złoty wisior oraz pierścienie na obu dłoniach.
Pietrek pokiwał głową, i reflektując się po chwili, zgiął się w pasie do ukłonu.
- Ależ, dajże spokój, chłopcze! - powiedziała z lekkim zaśmiechem. - My nie paniska, nie musisz się nas lękać. Nazywam się Barbara, jestem żoną Jana. Jesteś głodny? Właśnie upiekłyśmy z Marianną szarlotkę. Zjesz?
Pietrek jeszcze energiczniej pokiwał głową, choć nie miał pojęcia, co oznacza “szarlotka”. Jeśli jednak jest ona źródłem tych cudownych zapachów, to był pewien, że zje całą jej miskę.
Szarlotka okazała się być najsmaczniejszą rzeczą, jaką Pietrek jadł w życiu. Nie było porównania z mamałygą z klasztoru, ani potrawkami, które pamiętał jeszcze z rodzinnej wsi. Mógłby zajadać się tym ciastem codziennie, a i tak byłoby mu mało. Miała do tego niezwykły, korzenny aromat… Do szarlotki otrzymał szklankę mleka, która stanowiła jej idealne uzupełnienie.
Urzekła go też Marianna. Pracowała w domu państwa Hallerów jako pomoc kuchenna. Była mniej-więcej w jego wieku, i, tak jak on, mówiła niewiele. Ta skromna dziewczyna wywoływała dziwne drżenie w jego sercu. Gdy skończył jeść swoją porcję spojrzała na niego, i natychmiast położyła mu na talerzyk dokładkę. Skąd wiedziała, że ma ochotę na jeszcze, mimo że nie miał odwagi poprosić?
Gdy jadł, pani Barbara opowiadała mu trochę o sobie i mężu, o ich domu i nowootwartej drukarni. Wiedziała o niej zaskakująco wiele - znała każdego pracownika z imienia i wypowiadała się o nich z estymą. Pietrek od razu ją polubił.
Po skończonym posiłku pani domu zabrała go na górę, by pokazać pozostałe pomieszczenia. Niezliczone pokoje, gabinety i saloniki sprawiły, że niemal stracił orientację. Pilnował się, by przez cały czas trzymać się blisko pani Hallerowej, bo inaczej z pewnością by się zgubił.
- A tu będzie twój pokój. - powiedziała pani Barbara, otwierając drzwi do pomieszczenia na ostatnim piętrze kamienicy.
Pietrek wszedł i aż zaniemówił.
Pokój był czysty, pobielony. Pod ścianą stało łóżko z prawdziwą pierzyną i poduszką, u jego stóp znajdował się kufer na ubrania. W wazonie na stoliku nocnym pysznił się bukiet polnych kwiatów.
- Marianna je tu przyniosła. - pani Hallerowa uśmiechnęła się. - Powiedziała, że dzięki nim poczujesz się tu bardziej jak w domu.
Pietrek nie wytrzymał. Kolana się pod nim ugięły, a łzy zaczęły ciurkiem lecieć po policzkach.
- Dla-dlaczego ja? - wyszlochał cicho, patrząc na zaskoczoną panią Barbarę.
- Co masz na myśli, słoneczko? Czy coś jest nie tak? Nie podoba ci się twój pokój?
- Nie, nie… Pokój jest wspaniały. Nie spodziewałem się tego. Po prostu… To Zbyszko lepiej iluminuje. Jest ode mnie lepszy. Pan Haller i brat Jakub popełnili błąd. Ja na to wszystko nie zasługuję! - wyłkał Pietrek, wycierając nadgarstkami nos.
Pani Barbara westchnęła, uklękła obok chłopca i pogładziła go po ramieniu.
- Nie miałeś w życiu zbyt łatwo, co? To czuć. - powiedziała pani Hallerowa. - Mój mąż nie szuka świetnego iluminatora. Szuka kogoś takiego, jak ty.
Pietrek ze zdziwieniem spojrzał na panią Barbarę.
- Tak, dobrze słyszałeś! Szuka kogoś innego. Kogoś, kto nie boi się ubrudzić sobie rąk, kto poznał gorycz niedoli, kto nie buja w obłokach, marząc o smokach. - uśmiechnęła się do niego. Pietrek poczuł, że kąciki jego ust również unoszą się nieśmiale. - Jesteś młody, pracowity i coś mi się wydaje, że całkiem roztropny. Nauczymy cię obsługi prasy, i nim się obejrzysz, będziesz drukował książki.
- A co, jeśli coś mi się nie uda? Jeśli popełnię błąd? - zapytał z lękiem Pietrek. Nie chciał stracić tej szansy, tego domu.
- Wszyscy popełniamy błędy, rybeczko. To normalne. - pani Hallerowa pogładziła go po ramieniu. - Zanim mój mąż założył drukarnię, też próbował innych zajęć. I też czasem się nie udawało. Ale w każdej z takich sytuacji zachował swój honor, dumę i dobroć. To jest coś, czego warto się od niego nauczyć. Jeśli popełnisz błąd, ale zachowasz się w porządku i spróbujesz go naprawić, to pan Haller na pewno to doceni i ci wybaczy.
Pietrek pokiwał głową ze skupieniem i lekko się uśmiechnął. Poczuł się pewniej; poczuł, że może dać radę. Że będzie pracował ciężko i zrobi, co w jego mocy, by nie stracić tej szansy.
- O, chyba słyszę mojego męża na dole! - powiedziała pani Hallerowa, podnosząc się i wygładzając swoją zapaskę. - To co, gotowy zobaczyć drukarnię?
#zafirewallem #tworczoscwlasna #opowiadanie
Grzmocę w ciemno
@Wrzoo wiem że się czepiam ale...
@DiscoKhan No jest półgrosz. xD Nawet nie wiesz, ile czasu dochodziłam do tego, czy trzeciaki jeszcze wtedy funkcjonowały, czy denary to nie jest za dużo jak za wiejskie dziecko... Nad tym spędziłam chyba najwięcej czasu
@Wrzoo do kantoru bylo chłopaka wysłać, by był i nieprzewidziany zwrot akcji i miałabyś jednego czytelnika mocniej usatysfakcjonowanego xD
No dobra, po prawdzie takich szczegółów to też nie pamiętam także biję się w pierś za czytanie bez należytego docenienia wysiłku Autorki xd
@DiscoKhan Znaków mi nie starczyło, tu miało jeszcze się dużo więcej dziać. Już nawet specjalnie oglądałam filmiki na temat pras drukarskich i ich działania
@Wrzoo szkoda że się nie zmieściłaś, bym czytał jak wściekły xd
@DiscoKhan Może w przyszłości Pietrek wróci w jakiejś innej edycji
Dlaczego nie można dać dwóch piorunów? Należą się!
No bo tak: jeden należy się za treść i za reaserch, bo widać jego efekty. No i tyle treści w dwóch scenach! Kapitalne.
Drugi natomiast należy się z umiejętności narracyjne. Świetne rozpoczęcie wrzuceniem czytelnika w środek wydarzeń rozbudza ciekawość. Później wyjaśnienie okoliczności a przy okazji rozbudowanie tła. No i ta lekka stylizacja językowa. Tu jest w ogóle ekstra, bo jest i ją czuć, ale nie jest przesadna. A wyczucie to też cenna umiejętność.
To może i trzy pioruny się należą?
@George_Stark Dziękuję i kłaniam się w pas!
@Wrzoo czytało mi się bardzo fajnie, można było poczuć klimat tamtejszych czasów. Widać, że zrobiłaś robotę z reaserchem i było czuć, że wiesz o czym piszesz. No i ogólnie ładnie napisane jak w książce, zazdraszczam umiejętności zgrabnego przeplatania opisów, dialogów i myśli
@splash545 Dzięki!
Zaloguj się aby komentować