Czego libertyn szuka w seminarium?
Wiedzą, że Kościół wymaga celibatu. Wiedzą, co sądzi o gejach. I o wyuzdanym seksie grupowym. Wiedzą też, że właśnie to lubią robić. Ale mimo to pchają się w sutannę. Ale chwila… a jeśli właśnie czegoś nie wiedzą?
„Na badania? A jeszcze co znajdo!”
Arystoteles twierdził, że człowiek z natury dąży do poznania i nawet jeżeli wiedza nie ma praktycznego zastosowania, to jest ceniona sama przez się. Główna rzecz jaką możemy z tego wywnioskować jest taka, że Arystoteles był tylko człowiekiem i też czasami się mylił. Wie o tym każdy lekarz, który co i raz spotyka pacjentów wcześniej lekceważących objawy. Tu paradoks jest tym większy, że bardzo często tacy pacjenci mogliby być wyleczeni gdyby tylko wcześniej zgłosili się do lekarza. Czemu tego nie zrobili?
Bo człowiek z natury nie dąży do poznania. Człowiek z natury dąży do spójności.
Podstawą jakiegokolwiek funkcjonowania w rzeczywistości jest posiadanie na jej temat wiedzy w miarę spójnej. Dzisiejszy dzień mogę jako tako zaplanować, bo nie przewiduję u siebie udaru, wybuchu wojny, pożaru ani nawet awarii prądu. Najbliższe kilka miesięcy też sobie jakoś wyobrażam, bo zakładam, że nie trapi mnie rak trzustki w terminalnej fazie. Takie przekonania są nie tylko praktyczne (bo pomagają jakoś zaplanować przyszłość) ale też wygodne. Bo gdybym dzisiaj się dowiedział, że mam rzucić wszystko i od dziś zacząć żyć na oddziałach onkologicznych, chemią i operacjami… no nawet nie chcę o tym myśleć.
To jednak nie wszystko. Rzeczywistość ma bowiem jeszcze jeden wymiar.
Poza tym „co jest” mamy pewien obraz tego „co powinno być”. Mamy w swoich głowach pewien obraz człowieka i jego działań, które oceniamy pozytywnie i do których aspirujemy. Sami w większym lub mniejszym stopniu za ludzi dobrych się uważamy. A jeżeli się mylimy?
Naturalnie, o tym, że człowiek potrafi nie sprostać stawianym sobie wymogom wiedziano od zawsze. Platon miał słynną alegorię wozu zaprzęgniętego w dwa konie, z których jeden ciągnie wóz w dół, a drugi do góry. Ale wóz miał też woźnicę (czyli rozum) który miał nad końmi panować i prowadzić wóz w dobrą stronę.
Takie przekonania były silne zwłaszcza w XIX wieku, zwłaszcza w Wielkiej Brytanii i USA. Słynna „epoka wiktoriańska” cechowała się wśród klasy wyższej bardzo rygorystycznym podejściem do moralności, zwłaszcza w strefie seksualnej. Uważano, że człowiek (a raczej: biały, w miarę bogaty mężczyzna, bo rasizm, seksizm i klasizm wręcz kipiały w ówczesnym światopoglądzie) może wyćwiczyć w sobie zdolność do sprostania społecznym wymogom. Jeżeli ktoś tego robić nie potrafi to świadczy o jego słabości, zdziecinnieniu i ogólnie rzecz ujmując: to jego problem i jego wina.
Rzeczywiście – człowiek ma pewne możliwości kontrolowania siebie. Ale czy zawsze?
Pod koniec XIX wieku w Wiedniu równie słynny co kontrowersyjny lekarz psychiatra, Zygmunt Freud leczył swoich pacjentów wychodząc z negatywnej odpowiedzi na to pytanie. Freud uważał, że bardzo często nasze pragnienia i niezgodne z kulturalnym wzorcem cechy nie tyle kontrolujemy, co ukrywamy. Zachowujemy się jak ten Janusz nosacz, który nie idąc do lekarza nie dopuszcza do siebie wiedzy o chorobie.
Tyle tylko, że te wyparte pragnienia podobnie jak choroba nie znikają
I podobnie jak choroba dają prędzej czy później o sobie znać. I wtedy na ten przykład osoba przekonana, że należy dbać o zdrowie pali papierosa. Nie wie, że nie powinna? Wie. Ale papieros pomaga jej się zrelaksować po stresującym dniu. Więc summa summarum wychodzi na dobre, nie?
Jasne, że nie. Ale ta oczywista sprzeczność zostaje w głowie usunięta.
Tego typu praktyki chroniące spójność naszego obrazu siebie nazwał Freud, a za nim cała psychoanaliza (której był pionierem) mechanizmami obronnymi. Powyższy przykład jest tylko jednym z wielu możliwości. Pozostając w tej konwencji palacz może dopuścić, że sobie szkodzi papierosami, ale w to miejsce dużo ćwiczy, czym sobie rekompensuje. Albo stwierdzić, że palenie jest tylko skutkiem, a prawdziwą przyczyną są inni ludzie którzy go stresują i w ten sposób „zmuszają” do palenia.
Słynna antropolożka Mary Douglas stała na stanowisku, że „nieczystość” w różnych kulturach oznacza rzeczy, które wymykają się klasyfikacji
Dany człowiek czy dana społeczność przyjmuje klasyfikację czegoś (np. zwierząt) według jakichś reguł (np. pływające/latające). Coś co do żadnej z tych kategorii się nie zalicza z miejsca staje się podejrzane, nieczyste i nienormalne. I tego należy się wystrzegać.
Według psychoanalizy podobnie działa ludzka psychika. Nie potrafi ona zaakceptować szarej rzeczywistości i dąży do tego, by podzielić świat na czarno i biało, siebie stawiając po jasnej stronie. W każdym z nas jest Dr Jekyll i Mr Hyde (nb książka z epoki wiktoriańskiej), gdzie intuicyjnie utożsamiamy się z Jekyllem, a Hyde’a w jakiś sposób próbujemy sobie wytłumaczyć.
W internecie często spotyka się twierdzenia, że każdy homofob i pruderyjny mędrek to kryptogej i libertyn.
W tą stronę to oczywiście nie działa. Jednak rzeczywiście, bardzo często cechy i pragnienia których sami nie akceptujemy pchają nas do robienia czegoś całkowicie z nimi sprzecznymi. Ale równie dobrze może być to forma „ucieczki do przodu” przed czymś innym.
Niektórzy psychoanalitycy w mechanizmach obronnych widzą fundament całej kultury. W tym co robimy ich zdaniem nigdy o to naprawdę nie chodzi, po prostu w ten sposób dajemy ujście nieakceptowanym pragnieniom. Taka teza wydaje się przesadzona, a nawet jeśli to jest tak skonstruowana, że ciężko z nią dyskutować. Ale nie ulega wątpliwości, że hipokryzja chroni nierzadko prawdę tak tajemną, że sami o niej nie wiemy.
PS: Skończyłem tekst, siadam do następnego – wstępniaka do jutrzejszego newslettera. Jak chcesz zobaczyć co mi wyjdzie zapisz się
https://www.filozofiadlajanuszy.pl/newsletter/
PS2: A jeżeli doceniasz czas który poświęciłem na napisanie tego rozważ proszę rzucenie kilku groszy na tacę. Obiecuję, że wydam na głupoty!
https://buycoffee.to/filozofiadlajanuszy
#filozofia #filozofiadlajanuszy #psychologia #ciekawostki