Jezu, ale się dzisiaj ugotowałem i dalej mnie trzyma. I będzie długie
#zalesie , więc wysoce uzasadnione jest tego nie czytanie - ale może pozbędę się pary i chociaż dzisiejszą noc prześpię. Sprawa dotyczy
#dzieci i trochę
#wychowanie , więc zainteresowani będą mogli szybko pominąć.
Mój syn dojeżdża do szkoły gimbusem. Kwalifikuje się, bo jest w klasie pierwszej, a odległość wynosi 3km od szkoły. W poniedziałek, przyniósł kartkę ze szkoły, że od tego tygodnia, następuje zmiana, i że w środy i czwartki, dzieci z mojej okolicy, nie mogą już jeździć autobusem o 7:10, tylko mają jeździć autobusem o 7:43, bez słowa wyjaśnienia, od tak, wchodzi w życie pojutrze i mamy podpisać. Co by było śmiesznie, to mam dwa przystanki autobusu szkolnego, w bardzo zbliżonej odległości i zakaz jest dla mojego, a z następnego mogą już jechać.
Nie pasuje mi totalnie, bo o ile po południu dziadkowie odbierają go z autobusu, to rano było by im ciężko go odstawiać, a mamy jeszcze drugiego syna, którego musimy dostarczyć do przedszkola i sami dojechać do pracy do miasta, przez okropnie zakorkowaną drogę dojazdową, przez którą brniesz minimum 20-30 minut. Syn musiał się dostosować i siedzi w świetlicy, ale za to lata ciągle do biblioteki po książki, ostatnio nawet zaczął szydełkować. Co do samego dojazdu do szkoły, to jest on kłopotliwy, bo przedzierasz się na drugą stronę tego całego korka, a potem lądujesz na lewoskręcie, na którym na światłach przejadą 2 auta, a cykl trwa 1,5minuty, więc de faktor +30 minut, aby przerzucić dzieciak do szkoły.
No więc zabieram się za wyjaśnianie sprawy, bo chyba im coś się pomieszało. Rano w wtorek, wylatuje opiekunka z autobusu, czy Państwo wiedzą, i że mamy podpisać, a my z sąsiadką, że dostaliśmy "to to", ale z tym się nie zgadzamy, nie tak z dnia na dzień, ogólnie rozmowa przerodziła się w żarty, że ja odstawie syna na następny przystanek, a opiekunka z autobusu zażartowała, że mają bagażniki na dole w autobusie, no chill, co ona może, jej każą wykonywać zadania. Piszę do świetlicy, proszę o informacje, czemu mój syn nagle nie może jeździć autobusem, jak nie ona, to niech wyjaśni. Dostaje odpowiedź, że do mnie zadzwoni. No to czekam.
Pierwszy telefon, Pani z świetlicy. A czemu nie dowieziemy dzieci sami do szkoły, a że doszły nowe dzieci, z innej szkoły co są po drodze, które z mojej miejscowości, zamiast do naszej oddalonej o 3km szkoły, jadą do innej oddalonej o 5km szkoły, która jest też na tej trasie. No ok, spoko, rozumiem, ale przecież ten autobus nie jeździ pełny, wozicie w dodatku klasy 5-8, na dystansie 3km, gdzie wymóg jest od 4km, bo mamusie tych uczniów narobiły zadymy, bo jest przejście przez drogę krajową z światłami, i jest niebezpiecznie - żadnego potrącenia tam w życiu nie było, w dodatku w godzinach o których mowa, auta tam jadą 10km/h. Mówi, że tym się zajmuje jakiś specjalny wydział gminy i mnie tam kieruje, ok, tak podejrzewałem.
Drugi telefon, do bardzo zajętej Pani z wydziału, która jest mega zajętą osobą i nigdy nie ma czasu oddzwonić. Udaje mi się dopiero do niej dodzwonić w środę, zaraz po tym, jak spóźniłem się z małżonką do pracy, bo fortel z podrzuceniem dziecka na następny przystanek, nie przebrnął Pani z autobusu, która "nie może wziąć odpowiedzialności za dziecko". Tak wiem, sam się prosiłem, ale chciałem z głupimi zasadami, zawalczyć głupotą. Pierwsze co, Pani nie wysłuchuje mnie do końca i każe Sobie zawieść dziecko do szkoły samemu, bo przecież świetlica jest od 7. Tłumaczę, że to rozwala nam plan, nie damy rady, nic nie słucha leci Swoje i wymyśla mi jak ja mam się dostosować do zasad. Wiadomo co potem, wchodzimy w pyskówkę, zagotowała mnie do końca, nagle stwierdza, że to nie ona planuje, kto i gdzie jedzie, że to chyba dyrektor, i wyprowadziła mnie z równowagi chyba tak dla zasady. Podziękowałem, nie dając jej dojść dalej do słowa, powiedziałem miłego dnia, do widzenia i wyżyłem się lekko na Swoim telefonie - ech tęsknie za jeb.... słuchawką po staremu.
Trzeci telefon, no cóż, skoro nie wiedzą, ale może Pani dyrektor, to dzwonię do sekretariatu. Zaczynam, że przepraszam, za wkurzony ton, ale odbiłem się od dwóch telefonów i chciałbym aby mi powiedzieli, kto jest odpowiedzialny za rozkład jazdy. Pani bardzo uprzejma, że poprosi Panią dyrektor, że na pewno oddzwoni, myśli maks godzina, że mam cierpliwie czekać.
Czwarty telefon, nie minęło pół godziny, jest telefon, dzwoni Sama Pani dyrektor. Zdążyła się zorientować w sytuacji, wysłuchała mnie, no dobry pedagog, nie ma co, wiedziała jak zadziałać z wkurzonym rodzicem. Tłumaczy, że oni mają autobus wyznaczony przez gminę, na takiej i takiej trasie, co ma tyle miejsc i w związku z tym muszą mieć miejsca policzone równo na dzieci, a godziny mają być dopasowane do zajęć, a nie czasu w świetlicy. Dodatkowym problemem jest wyjątek, że z całej mojej miejscowości, która zaczyna się 500m od szkoły, a kończy 3km od szkoły gdzie mieszkam ja, autobus wozi dzieci z klas 5-8, mimo iż dla nich wymóg jest 4km, bo mamuśki tych dzieci wymusiły to na wójcie - ooo, powtarzam się. Pytam, dalej, bo czegoś nie rozumiem, czemu zmiana dotyczy tylko środy i czwartku - odpowiedź bo te nowe dzieci, tego dnia mają na 8 - ale mówię dziwne, one jadą codziennie, widziałem nowe dzieci codziennie na ten sam autobus. Cisza, ok zadzwonię do dyrektorki drugiej szkoły, dowie się oddzwoni.
Piąty telefon, po odpowiednim czasie, abym ochłonął zapewne. Tak, potwierdzone, ale sprawdzała, pytała, nic nie wymyśli. Ją obowiązują zasady, pozostaje mi tylko wójt i walka tam, bo to oni decydują. Ona z chęcią by chciała kolejnego busa, skoro Wójt jest łajza i się godzi na dopłacanie za wożenie "starych koni", no to tylko on. Swoją drogą, jest to ciekawe, bo szkoła ma osobne wejścia dla klas 1-3, aby ich izolować od starszych, a te same starsze dzieci, w autobusie wyganiają mojego syna z miejsca "wypad gówniarzu" i nikt z opiekunek nic w temacie nie interweniuje. Gmina na medal.
No i tyle, zostałem w czarnej dupie. Analizuję już drogi boczne przez las, aby ogarnąć dojazd inną drogą, muszę się dostosować. Do wójta nie mam jeszcze siły pisać, bo nie mogę się doprosić o wyrównanie drogi dojazdowej, o którą Teściu już co dwa tygodnie robi wypad do gminy.
Chyba najbardziej w tym wszystkim jest przykre to, że jestem człowiekiem, który stara się postępować według zasad społecznych - parkuje równo w liniach na parkingu, wpuszczam starszych na miejsca siedzące itp. I tego staram się uczyć dzieci, aby szanowali innych, szanowali ich pracę, nie ważne, czy zamiatają ulicę, czy latają w garniturze i podsuwają Ci umowę o nieruchomości. Trzeba się na wzajem szanować, trzeba dbać o dobro wspólne. I trzymając się tych zasad, moje dziecko i ja dostajemy po dupie, bo gmina i szkoła dostosowuje się do tych co głośno krzyczą i chyba mają znajomości, bo ojciec tych dzieci, chyba pracuje w firmie, której niedawno pod dom 4 żony prezesa, podciągnęli kanalizę.
Kończę te żale, może trochę ze mnie zejdzie, muszę się wziąć jeszcze za robotę, aby zarobić na ekstra dojazdy. Z sprawą dojazdu muszę się chyba pogodzić, ale niech szkoła zapomni o mnie, jak spyta o pomoc w wydarzeniach, kupienie czegoś, czy uzupełnienie gier w świetlicy - niech zapomną. I celowo, nie wypiszę dziecka w te schrzanione dni z autobusu, niech Sobie dalej wożą powietrze, skoro nie ma go dla mojego dziecka. Może mi dowalicie, że jestem idiotą, jak to przeczytacie, a może zrobiłem co mogłem, a może w ogóle olać i jak to był w ostatnim sezonie Bluey - "się okaże"
😀 Dawno ani tu, ani na portalu o którym się nie mówi, nie robiłem takiego wpisu, i serce też dawno mi tak nie waliło.