#psychologia #psychoterapia #przegryw ale nie do końca #wspomnienia #przemyslenia
tag do obserwowania/czarnolistowania #chcewyjsczbagna
Pomyślałem sobie, że jednak hejto to nieco lepszy (czy wyższy, to nie wiem) poziom niż wykop i postanowiłem opisywać tutaj w możliwie skondensowany sposób moje refleksje związane z wychodzeniem z bagna, jakim są depresja, niska samoocena, OCD i ADHD. To ostatnie nie jest bagnem, a raczej czymś, co czasami przeszkadza, ale do rzeczy.
Ja chłop z żoną, dziećmi, kilkoma pasjami, lvl 40+.
Po co? Żeby może pomóc innym. Żeby ktoś czytając to nie myślał, że na tzw. walkę o siebie jest za późno. Nie jest. Nigdy. Uwierzcie mi.
Prolog
Żeby maksymalnie skrócić wstęp i nie zanudzać. Lata 80. ja zwykły dzieciak. Szare osiedle w polskiej palecie barw w niewielkim mieście. Typowa polska powiatowa. Dwupokojowe mieszkanie umeblowane PRL-owsko, życiowy standard na poziomie mocno średnim. Już przedszkole było dla mnie obcą ziemią, czułem jakbym nie pasował do tej zgrai drących mordy i walczących o zabawki jak IRA o niepodległość Irlandii Północnej dzieciaków. Szkoła podstawowa odmieniła mnie. Trafiłem fartownie do Szkoły nr 3 popularnie zwanej "Trójką". Fajni nauczyciele i jeszcze lepsi koledzy. Przeszedłem to suchą nogą. Szkoła średnia to był dramat, trafiłem do Zespołu Szkół Ekonomicznych. Kiepska szkoła, jeszcze gorsi nauczyciele i banda nastolatków, która była zbieraniną tych, którzy nie trafili do wymarzonych ogólniaków czy techników albo tych, którzy nie mieli kompletnie pomysłu, co ze sobą zrobić. Zresztą kto ma taki pomysł w wieku 14-15 lat? Mniej więcej w tym właśnie wieku poczułem, że jest ze mną źle. Życie jest pasmem udręk i niepowodzeń, jestem zawiedziony ludźmi, sobą... generalnie wszystkim. Mama coś wyczuła i wylądowałem u pani psycholog, która bardzo chciała pomóc, ale nie starczyło jej warsztatu. Poza tym do akcji wkroczył mój ojciec, stwierdzając, że "w naszej rodzinie wariatów nie ma" a pani psycholog chce mu z syna "idiotę zrobić". No finał. Jakimś szczęśliwym zrządzeniem losy nie stałem się piwniczniakiem AKA przegrywem i nie siedziałem w domu, grając w gry. Trafiłem na osiedlu na fajnych ludzi i szybko wszedłem w krąg imprez, kolegów, koleżanek, pierwszych kontaktów z używkami itp. co chyba paradoksalnie uratowało mi życie. Jednak demon zwany depresją gdzieś cały czas się czaił. Czułem, że nad całym moim życiem wisi jakaś ciemna burzowa chmura, smutek i permanentne poczucie, że to wszystko jednak nie ma sensu. Potwór wyszedł w pełni sił ze swojej pieczary, gdy byłem już dorosły. Kilka miesięcy temu pani psychiatra oznajmiła ze wzrokiem pełnym empatii "proszę pana, pan ma depresję. Zapewne od jakichś 20-30 lat. Pan sobie zdaje z tego sprawę?". No... zdawałem sobie, ale jak to w memie z profesorem Miodkiem "niby tak, ale nie do końca". Zaczęła się walka.
Resztę będę dopisywał w miarę możliwości.
Jak ktoś jest zainteresowany, to niech walnie piorunem. Będę wdzięczny.
Zdjęcie dołującego budynku dla uwagi.