Społeczność
Historia
Józef Dąbrowski "Katastrofa kaliska : opowieść naocznego świadka" wyd. Warszawa 1914 cz III
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #Kalisz1914
Poprzednie części pod tagiem #Kalisz1914
W jakieś pół godziny po ułanach ukazało się w mieście kilku piechurów pruskich na rowerach. Niemniejsze owacje i tych spotkały, tym bardziej, że nieomal wszyscy byli polakami. Okrzyki „Czołem“! z ich strony, które całkowicie pokryły kilku „Mouen“! (Morgen!) wznieciły wręcz entuzjazm. Okazało się, że wszyscy są landwerzystami, wczoraj dopiero powołanemi pod broń, a po chodzą z Ostrzeszowskiego. Siedząc na rowerach, całkowicie szarzy, z karabinami zarzuconemi na plecy, robili oni wrażenie raczej sportowców i myśliwców, niż żołnierzy. Przybyło ich w bardzo krótkim czasie do 30, a obejrzawszy miasto w rozmaitych kierunkach i założywszy (zdaje się) aparat telegrafu iskrowego na Tyńcu, niemal wszyscy zebrali się w Rynku w popularnym barze Masła, gdzie wespół ze strażakami, odgrywającemi rolę gospodarzy, raczyli się piwem. Rozmowa szła wyłącznie po polsku niemal, nawet żołnierze niemcy naginali swój język. Połączenie ze światem zewnętrznym, Kalisz tymczasem miał zupełnie wolne. Telefony, nawet podmiejskie, dziwnym zbiegiem okoliczności pozostawiono nienaruszone tak, że do godziny 4-ej po południu można było rozmawiać swobodnie z Sieradzem, Zduńską Wolą, nawet Łodzią, gdzie jednak właśnie o tej godzinie zaprzestano odbierać telefon. Ze znajomym w Zduńskiej Woli skomunikowałem się telefonicznie jeszcze o 6 i pół, a Sieradz, skąd wciąż zasypywano Kalisz zapytaniami przeróżnemi, rozmawiał z Kaliszem jeszcze koło 7 i pół wieczorem.
O 7-ej wieczorem w sali i na podwórzu Ratusza „komendant" Motylewski rozpoczął organi zowanie straży nocnej z Milicji Obywatelskiej i oddziałów Straży Ogniowej. Szło to bardzo szybko i sprawnie, tak, że o 8-ej wszystkie punkty miasta były już obsadzone. Silniejsze oddziałki umieszczono na przedmieściach, wysuniętych najdalej, w urzędach i na dworcu kolejowym, gdzie można było obawiać się wznowienia rabunków. Inteligencką wartę z osobników, umiejących dobrze po niemiecku, wysunięto na szosie Skalmierzyckiej w stronę Szczypiorna. Zadaniem tej warty było spotkać prusaków i odprowadzić ich do wskazanych przez nich punktów miasta. Miasto tymczasem trwało wciąż w oczekiwaniu. Na ulicach panował nastrój świąteczny. W zwykłych punktach spaceru kaliszan: Parku, na Al. Józefiny, Głównym Rynku, a także wzdłuż całej ulicy Wrocławskiej i Warszawskiej do późnej nocy snuły się tłumy nieprzejrzane, prowadząc ożywione rozmowy. Gwar i śmiechy rozlegały się po całem mieście, które zdawało się przyszło do siebie po kilkudniowej panice, wywołanej ucieczką rosjan, wywiezieniem Banku Państwa z depozytami, wkładami, pieniędzmi kas chorych robotniczych, kaucjami i.t.d., runem na prywatne stowarzyszenia pożyczkowo-oszczędnościowe i wreszcie okropnem zamieszaniem i wzruszeniami nocy ubiegłej. Pierwsi prusacy wzbudzali zaufanie zarówno swojem zachowaniem się, jak i znanemi kaliszanom z wycieczek zagranicą sprawnością i zamiłowaniem porządku.
Dobrze już po 12-ej, kiedy znaczna część Kalisza spała już snem sprawiedliwego, warta milicji, zajmująca stanowisko na szosie Skalmierzyckiej, usłyszała odgłos kroków miarowych. Była to kompanja 155 pułku piechoty, konsystującego w Ostrowiu. Dowodzący nią kapitan zażądał od milicjantów przewodnika, który też wzięty między żołnierzy, pod opieką podoficera, postępującego z tyłu z mauzerem gotowym do strzału, mimowoli musiał pełnić rolę „guide’a“ i doprowadzić prusaków do Ratusza. Przed ratuszem kapitan zażądał widzenia się z prezydentem, któremu zapowiedział przybycie wkrótce sił głównych. Dla tych miało być przygotowane locum: obszerne pomieszczenia dla 800 żołnierzy, pokoje dla 20 oficerów i lokal z 3 pokojów dla komendy. Poczem zaciągnięto wartę w ratuszu, na poczcie i telefonach, skąd natychmiast ściągnięto warty milicji. Zostali milicjanci jedynie na stacji telefonów w charakterze izolatora między żołnierzami i telefonistkami. Dobrze już po 12 i pół znów prowadzone przez mimowolnych „guide’ów“, idących pod rewolwerami, przybył bataljon piechoty, z tak osławionym później majorem Preuskerem na czele.
Przed Ratuszem odbyła się charakterystyczna rozmowa majora z prezydentem.
„Obejmuję miasto w imieniu J. C. M. Cesarza Niemiec. Za spokój i porządek odpowiada Pan głową. Jakie panowie macie pomieszczenie dla wojska"? „Koszary — rzucił krótko Bukowiński — a dla komendy i oficerów zarezerwowano lokale w hotelu Europejskim". „Proszę pokazać koszary". W wyborze locum Preusker okazał się bardzo wybrednym i nieufnym. „Fur Schweine — rzucił lakonicznie, — a czy Pan ręczysz, że nie są one podminowane"? „Ręczyć nie mogę, może tylko przed panami wejść do nich oddział straży ogniowej wraz ze mną“ — odpowiedział prezydent. Mimo taką gwarancję — prusacy nie zajęli koszar, żądając gmachów z dużemi salami. Zajęte zostały przez nich gmachy Tow. Muzycznego, Stowarzyszenia Rzemieślników Chrześciańskich, maneż wojskowy na Rypinkowskiej i dom Pułaskiego przy zbiegu szos: Łódzkiej, Konińskiej i Tureckiej. Rozległy jednak kompleks koszarowy na Nowym Swiecie zarezerwowano dla ułanów i artylerji, których przybycie zapowiedział Preusker.
Na zapytanie, czy ma pozostać milicja obywatelska, major odrzekł:
„Do rana przyjmuję usługi panów z wdzięcznością. Potem ja sam będę myślał o porządku i rozstawię swoje patrole". W jaki zaś sposób prezydent odpowiadać miał „głową" za porządek, którego miał pilnować major, o tem zdobywca Kalisza nie pomyślał. Już koło 4-ej rano, gdy wracały ostatnie warty milicyjne z dworca, zastąpione tam przez prusaków, nadciągnęły kartaczownice, konwojowane przez pół szwadronu ułanów.
„Czołem panowie"! powitał popolsku jadący na przodzie oficer, salutując stojących na trotuarze milicjantów i strażników.
„Czołem"! — odkrzyknięto ochoczo.
A pokraczne, mające coś żmijowatego i zarazem żabiego w swej postaci, kartaczownice długim sznurem ciągnęły ku miastu...Konie raźno parskały wśród ciszy sierpniowego poranka...Po 108 latach prusacy wracali do Kalisza...
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #Kalisz1914
Poprzednie części pod tagiem #Kalisz1914
W jakieś pół godziny po ułanach ukazało się w mieście kilku piechurów pruskich na rowerach. Niemniejsze owacje i tych spotkały, tym bardziej, że nieomal wszyscy byli polakami. Okrzyki „Czołem“! z ich strony, które całkowicie pokryły kilku „Mouen“! (Morgen!) wznieciły wręcz entuzjazm. Okazało się, że wszyscy są landwerzystami, wczoraj dopiero powołanemi pod broń, a po chodzą z Ostrzeszowskiego. Siedząc na rowerach, całkowicie szarzy, z karabinami zarzuconemi na plecy, robili oni wrażenie raczej sportowców i myśliwców, niż żołnierzy. Przybyło ich w bardzo krótkim czasie do 30, a obejrzawszy miasto w rozmaitych kierunkach i założywszy (zdaje się) aparat telegrafu iskrowego na Tyńcu, niemal wszyscy zebrali się w Rynku w popularnym barze Masła, gdzie wespół ze strażakami, odgrywającemi rolę gospodarzy, raczyli się piwem. Rozmowa szła wyłącznie po polsku niemal, nawet żołnierze niemcy naginali swój język. Połączenie ze światem zewnętrznym, Kalisz tymczasem miał zupełnie wolne. Telefony, nawet podmiejskie, dziwnym zbiegiem okoliczności pozostawiono nienaruszone tak, że do godziny 4-ej po południu można było rozmawiać swobodnie z Sieradzem, Zduńską Wolą, nawet Łodzią, gdzie jednak właśnie o tej godzinie zaprzestano odbierać telefon. Ze znajomym w Zduńskiej Woli skomunikowałem się telefonicznie jeszcze o 6 i pół, a Sieradz, skąd wciąż zasypywano Kalisz zapytaniami przeróżnemi, rozmawiał z Kaliszem jeszcze koło 7 i pół wieczorem.
O 7-ej wieczorem w sali i na podwórzu Ratusza „komendant" Motylewski rozpoczął organi zowanie straży nocnej z Milicji Obywatelskiej i oddziałów Straży Ogniowej. Szło to bardzo szybko i sprawnie, tak, że o 8-ej wszystkie punkty miasta były już obsadzone. Silniejsze oddziałki umieszczono na przedmieściach, wysuniętych najdalej, w urzędach i na dworcu kolejowym, gdzie można było obawiać się wznowienia rabunków. Inteligencką wartę z osobników, umiejących dobrze po niemiecku, wysunięto na szosie Skalmierzyckiej w stronę Szczypiorna. Zadaniem tej warty było spotkać prusaków i odprowadzić ich do wskazanych przez nich punktów miasta. Miasto tymczasem trwało wciąż w oczekiwaniu. Na ulicach panował nastrój świąteczny. W zwykłych punktach spaceru kaliszan: Parku, na Al. Józefiny, Głównym Rynku, a także wzdłuż całej ulicy Wrocławskiej i Warszawskiej do późnej nocy snuły się tłumy nieprzejrzane, prowadząc ożywione rozmowy. Gwar i śmiechy rozlegały się po całem mieście, które zdawało się przyszło do siebie po kilkudniowej panice, wywołanej ucieczką rosjan, wywiezieniem Banku Państwa z depozytami, wkładami, pieniędzmi kas chorych robotniczych, kaucjami i.t.d., runem na prywatne stowarzyszenia pożyczkowo-oszczędnościowe i wreszcie okropnem zamieszaniem i wzruszeniami nocy ubiegłej. Pierwsi prusacy wzbudzali zaufanie zarówno swojem zachowaniem się, jak i znanemi kaliszanom z wycieczek zagranicą sprawnością i zamiłowaniem porządku.
Dobrze już po 12-ej, kiedy znaczna część Kalisza spała już snem sprawiedliwego, warta milicji, zajmująca stanowisko na szosie Skalmierzyckiej, usłyszała odgłos kroków miarowych. Była to kompanja 155 pułku piechoty, konsystującego w Ostrowiu. Dowodzący nią kapitan zażądał od milicjantów przewodnika, który też wzięty między żołnierzy, pod opieką podoficera, postępującego z tyłu z mauzerem gotowym do strzału, mimowoli musiał pełnić rolę „guide’a“ i doprowadzić prusaków do Ratusza. Przed ratuszem kapitan zażądał widzenia się z prezydentem, któremu zapowiedział przybycie wkrótce sił głównych. Dla tych miało być przygotowane locum: obszerne pomieszczenia dla 800 żołnierzy, pokoje dla 20 oficerów i lokal z 3 pokojów dla komendy. Poczem zaciągnięto wartę w ratuszu, na poczcie i telefonach, skąd natychmiast ściągnięto warty milicji. Zostali milicjanci jedynie na stacji telefonów w charakterze izolatora między żołnierzami i telefonistkami. Dobrze już po 12 i pół znów prowadzone przez mimowolnych „guide’ów“, idących pod rewolwerami, przybył bataljon piechoty, z tak osławionym później majorem Preuskerem na czele.
Przed Ratuszem odbyła się charakterystyczna rozmowa majora z prezydentem.
„Obejmuję miasto w imieniu J. C. M. Cesarza Niemiec. Za spokój i porządek odpowiada Pan głową. Jakie panowie macie pomieszczenie dla wojska"? „Koszary — rzucił krótko Bukowiński — a dla komendy i oficerów zarezerwowano lokale w hotelu Europejskim". „Proszę pokazać koszary". W wyborze locum Preusker okazał się bardzo wybrednym i nieufnym. „Fur Schweine — rzucił lakonicznie, — a czy Pan ręczysz, że nie są one podminowane"? „Ręczyć nie mogę, może tylko przed panami wejść do nich oddział straży ogniowej wraz ze mną“ — odpowiedział prezydent. Mimo taką gwarancję — prusacy nie zajęli koszar, żądając gmachów z dużemi salami. Zajęte zostały przez nich gmachy Tow. Muzycznego, Stowarzyszenia Rzemieślników Chrześciańskich, maneż wojskowy na Rypinkowskiej i dom Pułaskiego przy zbiegu szos: Łódzkiej, Konińskiej i Tureckiej. Rozległy jednak kompleks koszarowy na Nowym Swiecie zarezerwowano dla ułanów i artylerji, których przybycie zapowiedział Preusker.
Na zapytanie, czy ma pozostać milicja obywatelska, major odrzekł:
„Do rana przyjmuję usługi panów z wdzięcznością. Potem ja sam będę myślał o porządku i rozstawię swoje patrole". W jaki zaś sposób prezydent odpowiadać miał „głową" za porządek, którego miał pilnować major, o tem zdobywca Kalisza nie pomyślał. Już koło 4-ej rano, gdy wracały ostatnie warty milicyjne z dworca, zastąpione tam przez prusaków, nadciągnęły kartaczownice, konwojowane przez pół szwadronu ułanów.
„Czołem panowie"! powitał popolsku jadący na przodzie oficer, salutując stojących na trotuarze milicjantów i strażników.
„Czołem"! — odkrzyknięto ochoczo.
A pokraczne, mające coś żmijowatego i zarazem żabiego w swej postaci, kartaczownice długim sznurem ciągnęły ku miastu...Konie raźno parskały wśród ciszy sierpniowego poranka...Po 108 latach prusacy wracali do Kalisza...
Człowieku, z pracy mnie wywala. Świetnie wpisy :) możesz wołać do kolejnych?
Zaloguj się aby komentować
Zostań Patronem Hejto i tylko dla Patronów
- Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
- Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
- Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
- Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Wojna
Treść dla dorosłych lub kontrowersyjna
Józef Dąbrowski "Katastrofa kaliska : opowieść naocznego świadka" wyd. Warszawa 1914 część II
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #Kalisz1914
Poprzednie części pod tagiem #Kalisz1914
Jedynym zaś konkretnym objawem obecności prusaków w pobliżu są telefony. Co chwila na stacji dzwonek, a następnie głos:
„Panna — sprechen sie deutsch?“.
Niezrażony chłodnem: „z kim łączyć?“ głos ciągnie dalej:
„Panna, my z Barączka mówimy"
lub też:
„Panna! wie viel Russen in Kalisch?"
czy też dla rozmaitości:
„Panna! jest kawa i piwo w Kaliszu?" i.t.d.
Jak się zaś później okazało, poza kompanją piechoty i kilkunastu ułanami w Skalmierzycach, z pomiędzy których to właśnie rekrutowali się owi telefonowi flirciarze — więcej wojska w pobliżu nie było, i tylko pojedyncze patrole ułańskie i piesze lub na rowerach przemykały się chyłkiem szosą lub plantem kolei ku Kaliszowi. W Ratuszu tymczasem wrzała robota; masami podpisywano pod kierunkiem dyr. Banku Handlowego bony, uchwalone na zebraniu obywatełskiem dnia poprzedniego, które natychmiast wydawano oczekującym na dole tłumom. Poznoszono i zabezpieczono jako tako pocztę, wykończano organizowanie milicji — na godzinę 3-ą zwołano posiedzenie komisji dla obmyślenia zaprowiantowania masy rodzin bezrobotnych i rezerwistów.
Okolica tymczasem, nic nie wiedząca o stanie rzeczy w Kaliszu, a wciąż pozostająca pod wpływem wrażeń nocy ubiegłej trwała w trwodze i niepokoju. Z miasta — w dodatku — szły tam wieści o rabunkach, pożarach, przez pierwszych uciekinierów biurokratycznych przyniesione, stąd też telefony dzwoniły bez ustanku. Uspakajania tą drogą przesyłane, nie wiele mogły zdziałać — zaczął się popłoch, na gwałt pakowano manatki na wozy. Z własnej też inicjatywy kilku lepszych piechurów, a znanych bardziej w mieście, rusza na wieś dla uspokojenia, co udaje się z wielką łatwością. Chłopi, nie wyłączając sołtysów, bez wahania uznają prawowitość władzy, czuwającej nad porządkiem, milicji. Po wsiach, przylegających do szos poblizkich, momentalnie powstaje swojska milicja, której kadry tworzą, pilnujący przedterm telegrafu, stójkowi, ludzie rozchodzą się powoli na obiad i w ciągu pół godziny podniecony i trwożliwy nastrój, mówiąc nawiasem, chwilowo zwiększony przez ogólny powrót letników, wywołany możliwością odcięcia miasta kordonem — znika.
Okropny natomiast widok przedstawiał dworzec kolejowy z przyległemi zabudowaniami. Dogaszający pożar magazynów wypełnił dymem i zapachem spalenizny powietrze dokoła na wiorstowej bodaj przestrzeni. Z dworca też można było zobaczyć zbliżających się pierwszych prusaków. Między resztkami zrujnowanych wagonów, plantem od strony Skalmierzyc ostrożnie, bacznie oglądając się na wszystkie strony, zmierzało kilka szarych postaci, w których nietrudno było domyślić się żołnierzy z podoficerem, spoglądającym wciąż przez lornetkę. Bliżej nieco na szosie skalmierzyckiej jechało noga za nogą pięciu ułanów, również z zachowaniem wszelkich ostrożności.
Do miasta ułani zbliżyli się koło godziny 2-ej. Od patrolu oddzieliło się dwuch jeźdźców, którzy wyciągniętym kłusem ruszyli ulicą. Koło szpitala pozostał jeden z nich, a drugi, wypuściwszy konia galopem, blady jak trup, pędem przebiegł ulicę Wrocławską, Główny Rynek, wpadł w Warszawską i zawróciwszy konia przed cukiernią „Schaub i Kozłowski", wolniej już ruszył z powrotem do oczekującego nań przy szpitalu towarzysza. Galopującemu jeźdźcowi towarzyszyły okrzyki tłumów: „wiwajt"! „Lebe hoch“, to znowu „Bydło"! "milczeć"! to znów „Czołem"! a wśród tej dysharmonji najsprzeczniejszych uczuć względem siebie, biedny zdobywca, konwulsyjnie ściskając lancę i cugle, rwał z kopyta. Gdy podjeżdżał już z powrotem do szpitala, snać wytężone i z trudnością skupione siły opuściły go. Koń szarpnięty mundsztukiem potknął się, lanca wypadła, kalecząc lekko konia w szyję i sam ułan, ciężko dysząc, omal nie zwalił się na ziemię. Podtrzymał go jednak towarzysz i kilku stojących w tym właśnie punkcie miasta na posterunku strażaków. Do konia wnet podeszło kilku żydków, wyrażając kondolencję głaskaniem.
Wreszcie — pierwszy po 108 latach prusak w Kaliszu, strachem i nerwowością, zrozumiałą zresztą, wykazujący, że nie zbyt odczuwa ważność swojej roli historycznej, galopem odjeżdża ku swoim, do których tymczasem dołączyło się jeszcze kilku z jakimś gołowąsem szpicakiem lejtnantem. Po chwili cały tak wzmożony patrol podjechał do dawnej rogatki i dowodzący nim oficer, prosił grzecznie napotkanego fabrykanta Meisnera, żeby udał się do prezydenta miasta i wezwał go dla rozmowy. W parę minut odbyła się nieco teatralna i całkiem bodaj niepotrzebna scena kapitulacji miasta. Prezydent Bukowiński w towarzystwie obywateli Scholtza i Deutschmana, najbardziej widocznie „błahonadieżnych“ w danej chwili, posadziwszy na kozioł dorożki strażaka z białą chorągwią, udał się na rogatkę dla wręczenia „kluczy miasta".
Czy oczekiwał tego lejtnant, dowodzący ułanami, trudno przesądzać, faktycznie jednak był całą tą ceremonją mocno zażenowany i zdumiony. Przyjąwszy „klucze" i porozmawiawszy chwilę przez tłómacza z Bukowińskim, zawrócił z kilku ułanami, wysławszy resztę na drugi koniec miasta, na szosę turecką. Patrol też, przejechawszy stępa lub też na przemiany lekkim kłusem wśród okrzyków, całą niemal długość Kalisza, ruszył ku Pólku i Skarszewowi.
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #Kalisz1914
Poprzednie części pod tagiem #Kalisz1914
Jedynym zaś konkretnym objawem obecności prusaków w pobliżu są telefony. Co chwila na stacji dzwonek, a następnie głos:
„Panna — sprechen sie deutsch?“.
Niezrażony chłodnem: „z kim łączyć?“ głos ciągnie dalej:
„Panna, my z Barączka mówimy"
lub też:
„Panna! wie viel Russen in Kalisch?"
czy też dla rozmaitości:
„Panna! jest kawa i piwo w Kaliszu?" i.t.d.
Jak się zaś później okazało, poza kompanją piechoty i kilkunastu ułanami w Skalmierzycach, z pomiędzy których to właśnie rekrutowali się owi telefonowi flirciarze — więcej wojska w pobliżu nie było, i tylko pojedyncze patrole ułańskie i piesze lub na rowerach przemykały się chyłkiem szosą lub plantem kolei ku Kaliszowi. W Ratuszu tymczasem wrzała robota; masami podpisywano pod kierunkiem dyr. Banku Handlowego bony, uchwalone na zebraniu obywatełskiem dnia poprzedniego, które natychmiast wydawano oczekującym na dole tłumom. Poznoszono i zabezpieczono jako tako pocztę, wykończano organizowanie milicji — na godzinę 3-ą zwołano posiedzenie komisji dla obmyślenia zaprowiantowania masy rodzin bezrobotnych i rezerwistów.
Okolica tymczasem, nic nie wiedząca o stanie rzeczy w Kaliszu, a wciąż pozostająca pod wpływem wrażeń nocy ubiegłej trwała w trwodze i niepokoju. Z miasta — w dodatku — szły tam wieści o rabunkach, pożarach, przez pierwszych uciekinierów biurokratycznych przyniesione, stąd też telefony dzwoniły bez ustanku. Uspakajania tą drogą przesyłane, nie wiele mogły zdziałać — zaczął się popłoch, na gwałt pakowano manatki na wozy. Z własnej też inicjatywy kilku lepszych piechurów, a znanych bardziej w mieście, rusza na wieś dla uspokojenia, co udaje się z wielką łatwością. Chłopi, nie wyłączając sołtysów, bez wahania uznają prawowitość władzy, czuwającej nad porządkiem, milicji. Po wsiach, przylegających do szos poblizkich, momentalnie powstaje swojska milicja, której kadry tworzą, pilnujący przedterm telegrafu, stójkowi, ludzie rozchodzą się powoli na obiad i w ciągu pół godziny podniecony i trwożliwy nastrój, mówiąc nawiasem, chwilowo zwiększony przez ogólny powrót letników, wywołany możliwością odcięcia miasta kordonem — znika.
Okropny natomiast widok przedstawiał dworzec kolejowy z przyległemi zabudowaniami. Dogaszający pożar magazynów wypełnił dymem i zapachem spalenizny powietrze dokoła na wiorstowej bodaj przestrzeni. Z dworca też można było zobaczyć zbliżających się pierwszych prusaków. Między resztkami zrujnowanych wagonów, plantem od strony Skalmierzyc ostrożnie, bacznie oglądając się na wszystkie strony, zmierzało kilka szarych postaci, w których nietrudno było domyślić się żołnierzy z podoficerem, spoglądającym wciąż przez lornetkę. Bliżej nieco na szosie skalmierzyckiej jechało noga za nogą pięciu ułanów, również z zachowaniem wszelkich ostrożności.
Do miasta ułani zbliżyli się koło godziny 2-ej. Od patrolu oddzieliło się dwuch jeźdźców, którzy wyciągniętym kłusem ruszyli ulicą. Koło szpitala pozostał jeden z nich, a drugi, wypuściwszy konia galopem, blady jak trup, pędem przebiegł ulicę Wrocławską, Główny Rynek, wpadł w Warszawską i zawróciwszy konia przed cukiernią „Schaub i Kozłowski", wolniej już ruszył z powrotem do oczekującego nań przy szpitalu towarzysza. Galopującemu jeźdźcowi towarzyszyły okrzyki tłumów: „wiwajt"! „Lebe hoch“, to znowu „Bydło"! "milczeć"! to znów „Czołem"! a wśród tej dysharmonji najsprzeczniejszych uczuć względem siebie, biedny zdobywca, konwulsyjnie ściskając lancę i cugle, rwał z kopyta. Gdy podjeżdżał już z powrotem do szpitala, snać wytężone i z trudnością skupione siły opuściły go. Koń szarpnięty mundsztukiem potknął się, lanca wypadła, kalecząc lekko konia w szyję i sam ułan, ciężko dysząc, omal nie zwalił się na ziemię. Podtrzymał go jednak towarzysz i kilku stojących w tym właśnie punkcie miasta na posterunku strażaków. Do konia wnet podeszło kilku żydków, wyrażając kondolencję głaskaniem.
Wreszcie — pierwszy po 108 latach prusak w Kaliszu, strachem i nerwowością, zrozumiałą zresztą, wykazujący, że nie zbyt odczuwa ważność swojej roli historycznej, galopem odjeżdża ku swoim, do których tymczasem dołączyło się jeszcze kilku z jakimś gołowąsem szpicakiem lejtnantem. Po chwili cały tak wzmożony patrol podjechał do dawnej rogatki i dowodzący nim oficer, prosił grzecznie napotkanego fabrykanta Meisnera, żeby udał się do prezydenta miasta i wezwał go dla rozmowy. W parę minut odbyła się nieco teatralna i całkiem bodaj niepotrzebna scena kapitulacji miasta. Prezydent Bukowiński w towarzystwie obywateli Scholtza i Deutschmana, najbardziej widocznie „błahonadieżnych“ w danej chwili, posadziwszy na kozioł dorożki strażaka z białą chorągwią, udał się na rogatkę dla wręczenia „kluczy miasta".
Czy oczekiwał tego lejtnant, dowodzący ułanami, trudno przesądzać, faktycznie jednak był całą tą ceremonją mocno zażenowany i zdumiony. Przyjąwszy „klucze" i porozmawiawszy chwilę przez tłómacza z Bukowińskim, zawrócił z kilku ułanami, wysławszy resztę na drugi koniec miasta, na szosę turecką. Patrol też, przejechawszy stępa lub też na przemiany lekkim kłusem wśród okrzyków, całą niemal długość Kalisza, ruszył ku Pólku i Skarszewowi.
Zaloguj się aby komentować
Ponieważ zaczął się juz sierpień a znim kolejna tym razem okrągła rocznica wybuchu... I wojny swiatowej - w kilkunastu wpisach przytoczę w całości książkę naocznego świadka początku wojny w Kaliszu w sierpniu 1914 roku - miejscowego adwokata Józefa Dąbrowskiego.
Ci którzy czytali w szkole lektury (ja do nich niestety nie należałem), zapewne pamietają opis początku wielkiej wojny w Kalińcu z książki Marii Dąbrowskiej "Noce i Dnie". Kaliniec z książki Dąbrowskiej to właśnie Kalisz. Podobieństwo nazwisk autorów, również nie jest przypadkowe. Jóżef był starszym bratem męża pisarki.
Kalisz w roku 1914 był położony na granicy niemiecko-rosyjskiej, po rosyjskiej stronie. Poniżej załączam mapę w 1914 roku. Kalisz zostanie zajęty bez walk juz drugiego dnia wojny i aż do jej zakończenia będzie się znajdować pod okupacją niemiecką.
Książka została wydana w 1914 roku w Warszawie. W cytatach zachowuję oryginalną pisownię sprzed 100 lat.
Józef Dąbrowski "Katastrofa kaliska : opowieść naocznego świadka" wyd. Warszawa 1914
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #Kalisz1914
Jak gdyby przez zrządzenie dziwacznej a złośliwej ironji pierwszy dzień olbrzymiej wojny najpotężniejszych państw europejskich — Niedziela 2-go sierpnia—rozpoczął się najcudowniejszym, jak tylko sobie można wyobrazić, porankiem. Słońce przygrzewało cudownie i świat cały ochoczo uśmiechał się do zastrachanych ludzisków, co wylegli przed chałupy, patrząc w osłupieniu na to, co się naokoło nich działo, gdy o godzinie 6-ej rano wybrałem się do Kalisza. Cztero wiorstową przestrzeń, oddzielającą nasze letnisko, na zapoczątkowanym „mieście-ogrodzie“ — koło wsi Pólko — od Kalisza, zdecydowałem się przebyć pieszo, nie chcąc narazić koni na możliwą zupełnie rekwizycję.
Luźne, większe lub mniejsze oddziały wojska wciąż ciągnęły drogami na Sieradz, Turek i Konin, zbiegającemi się właśnie u stóp góry Tynieckiej. Na szosie ludność trzyma się z godnością. Obok słupów telegraficznych stoją z siekierami stróże, postawieni dla ich pilnowania przed kilku dniami jeszcze... Nagle od strony Skarszewa słychać tentent, pędzi na szkapie chłopina — do gminy — w Skarszewie dragoni spędzili pilnujących i druty psują o jeje — czy jemu za to co nie będzie, że pozwolił. Ale co on mógł zrobić z siekierą na tylu sołdatów!
Wchodząc do Kalisza, spotykam bezładnie uciekających urzędników pocztowych, wyciągają nieomal truchtem; dalej cała kupa niższych funkcjonarjuszy wszystkich dykasterji „wyrywa“ ku Błaszkom i Sieradzowi. U wszystkich w oczach strach wręcz jakiś nieludzki — najfantastyczniejsze przypuszczenia, pogłoski, a przedewszystkiem narzekania słychać wśród tego tłumu. Dodać trzeba, że w zamieszaniu bardzo wielu nie otrzymało pensji; położenie ludzi rodzinnych jest wskutek tego okropne.
Powoli nadchodzą wieści z nad granicy. O wkroczeniu niemców nie słychać nic. W mieście tłumy ludzi przepełniały ulice. Dziwne podniecenie jakieś widocznem było na twarzach wszystkich. Rozprawiano namiętnie, oczekiwano wieści o wkroczeniu prusaków bez strachu, z jakąś ciekawością. Przed gmachem Rządu gubernjalnego obok zepsutego samochodu, pozostawionego na los szczęścia, zebrali się urzędnicy, którym dopiero teraz miano pensję wypłacić. Cerkiew otwarta robiła wrażenie obrabowanej. Poczta straszny i zarazem przykry a śmieszny przedstawiała widok. Krzesła i stoły powywracane, wszędzie nieład, a na podłodze — stosy listów, gazet i posyłek wszelkiego rodzaju. Polecone, nie-polecone, karty, gazety — leżą stosem, z którego ciekawi lub zainteresowani wybierają co się żywnie podoba: listy do siebie lub znajomych, karty z ładnemi malowidłami, ilustracje i.t.d. Idąc dalej, natykam się na pierwszy, bardzo nieładny objaw wolności — rozbijają sklep monopolowy. Kilku andrusów w worku dźwiga butelki z monopolką, a garść, wobec głosów zachęty zgromadzonego tłumu, rozbija sam sklep... Na szczęście, jak się później okazało, był to jedyny wypadek rabunku w mieście... Bezwzględnie natomiast i na większą skalę rabowano magazyny kolejowe — obok dworca wręcz szedł handel zrabowanemi przedmiotami i wymieniano inteligentów, co tak „okazyjnie" kupowali od rabusiów przeróżne rzeczy...
W Ratuszu tymczasem — prezydent zwołał zgromadzenie obywateli, t.j. właściwie wszystkich, kogo można było spotkać. Zebranym odczytana została depesza, w której było doniesienie o wypowiedzeniu wojny Rosji przez Niemcy wczoraj o 6-ej wieczorem i władza nad miastem przelana została na prezydenta. Zawiadomiwszy o powyższem, prezydent zapytał zebranych, czy zgadzają się na jego władzę do czasu przybycia prusaków, poczem po uzyskaniu jednogłośnej zgody obecnych zaprosił do pomocy sobie, znanego w mieście finansistę i rejenta Młynarskiego, oraz szereg obywateli do Komitetu doradczego. Obok policji, z której kilkudziesięciu stójkowych i rewirowych z komisarzem 2-go cyrkułu, Kostienko, pozostało w mieście oraz straży ogniowej, co już zajęła posterunki w mieście, uchwalono stworzyć milicję obywatelską z Komitetem Bezpieczeństwa na czele, w skład którego weszli: naczelnik straży ogniowej Mrowiński, kapitan wioślarski Motylewski oraz przedsiębiorca budowlany Kicał. W końcu wezwano do pracy uchwalone w dniu wczorajszym komisje.
Natychmiast zaczęto organizować milicję, dając jej na lewym rękawie przepaski niebieskie, opatrzone pieczęciami magistratu. W ciągu godziny patrole straży ogniowej i milicji ruszyły na miasto. Część udała się na dworzec gasić dogorywające szczątki i zmusić do za przestania rabunku, inni zajęli pocztę, silniejsze oddziały udały się na rogatki i przedmieścia. Kalisz stał się chwilowo wolnem miastem. O prusakach przychodzą wieści — widziano w stronie Żydowa samolot, co nad okolicą krążył, a podobno do prezydenta przybył jakiś pozostawiony na los szczęścia kolejarz, co widział ich na własne oczy w Noskowie. Kolejarz ów staje się postacią mityczną. Po zajęciu Noskowa prusacy wysłali go do Kalisza, ażeby zawiadomił mieszkańców, iż wojsko wejdzie aż koło godziny 6-ej wieczorem — we 24 godziny po wypowiedzeniu wojny — wcześniej nie może, że wojacy są nieco podnieceni, niech więc kobiety i dzieci nie wychodzą, tłumy niech się nie zbierają na ulicach, a zresztą — prusacy nic nikomu nie chcą robić. Mitycznego kolejarza - zwiastuna nikt na własne oczy nie widział, cała historja i przyniesione przezeń wieści wydają się dowcipnym fortelem któregoś ze sprytniejszych, a dbałych o porządek obywateli. Mimo to jednak cała ta historja wywiera ogromne wrażenie. Patrole milicji wnet ze zdwojoną energją nakazały zamykać okna i bramy i rozpraszać gromadzące się tłumy, co jednak było pracą syzyfową w zupełności. Ciekawość ujrzenia choćby „nieco podnieconych“ prusaków przemaga. Główny też Rynek i długa, przechodząca następnie w szosę skalmierzycką, ulica Wrocławska w części zostaje przepełniona tłumami, wśród których przeważają żydzi. Okna na całej przestrzeni ugarnirowane głowami, ciekawie spoglądającemi w stronę Wrocławskiej.
Ci którzy czytali w szkole lektury (ja do nich niestety nie należałem), zapewne pamietają opis początku wielkiej wojny w Kalińcu z książki Marii Dąbrowskiej "Noce i Dnie". Kaliniec z książki Dąbrowskiej to właśnie Kalisz. Podobieństwo nazwisk autorów, również nie jest przypadkowe. Jóżef był starszym bratem męża pisarki.
Kalisz w roku 1914 był położony na granicy niemiecko-rosyjskiej, po rosyjskiej stronie. Poniżej załączam mapę w 1914 roku. Kalisz zostanie zajęty bez walk juz drugiego dnia wojny i aż do jej zakończenia będzie się znajdować pod okupacją niemiecką.
Książka została wydana w 1914 roku w Warszawie. W cytatach zachowuję oryginalną pisownię sprzed 100 lat.
Józef Dąbrowski "Katastrofa kaliska : opowieść naocznego świadka" wyd. Warszawa 1914
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #Kalisz1914
Jak gdyby przez zrządzenie dziwacznej a złośliwej ironji pierwszy dzień olbrzymiej wojny najpotężniejszych państw europejskich — Niedziela 2-go sierpnia—rozpoczął się najcudowniejszym, jak tylko sobie można wyobrazić, porankiem. Słońce przygrzewało cudownie i świat cały ochoczo uśmiechał się do zastrachanych ludzisków, co wylegli przed chałupy, patrząc w osłupieniu na to, co się naokoło nich działo, gdy o godzinie 6-ej rano wybrałem się do Kalisza. Cztero wiorstową przestrzeń, oddzielającą nasze letnisko, na zapoczątkowanym „mieście-ogrodzie“ — koło wsi Pólko — od Kalisza, zdecydowałem się przebyć pieszo, nie chcąc narazić koni na możliwą zupełnie rekwizycję.
Luźne, większe lub mniejsze oddziały wojska wciąż ciągnęły drogami na Sieradz, Turek i Konin, zbiegającemi się właśnie u stóp góry Tynieckiej. Na szosie ludność trzyma się z godnością. Obok słupów telegraficznych stoją z siekierami stróże, postawieni dla ich pilnowania przed kilku dniami jeszcze... Nagle od strony Skarszewa słychać tentent, pędzi na szkapie chłopina — do gminy — w Skarszewie dragoni spędzili pilnujących i druty psują o jeje — czy jemu za to co nie będzie, że pozwolił. Ale co on mógł zrobić z siekierą na tylu sołdatów!
Wchodząc do Kalisza, spotykam bezładnie uciekających urzędników pocztowych, wyciągają nieomal truchtem; dalej cała kupa niższych funkcjonarjuszy wszystkich dykasterji „wyrywa“ ku Błaszkom i Sieradzowi. U wszystkich w oczach strach wręcz jakiś nieludzki — najfantastyczniejsze przypuszczenia, pogłoski, a przedewszystkiem narzekania słychać wśród tego tłumu. Dodać trzeba, że w zamieszaniu bardzo wielu nie otrzymało pensji; położenie ludzi rodzinnych jest wskutek tego okropne.
Powoli nadchodzą wieści z nad granicy. O wkroczeniu niemców nie słychać nic. W mieście tłumy ludzi przepełniały ulice. Dziwne podniecenie jakieś widocznem było na twarzach wszystkich. Rozprawiano namiętnie, oczekiwano wieści o wkroczeniu prusaków bez strachu, z jakąś ciekawością. Przed gmachem Rządu gubernjalnego obok zepsutego samochodu, pozostawionego na los szczęścia, zebrali się urzędnicy, którym dopiero teraz miano pensję wypłacić. Cerkiew otwarta robiła wrażenie obrabowanej. Poczta straszny i zarazem przykry a śmieszny przedstawiała widok. Krzesła i stoły powywracane, wszędzie nieład, a na podłodze — stosy listów, gazet i posyłek wszelkiego rodzaju. Polecone, nie-polecone, karty, gazety — leżą stosem, z którego ciekawi lub zainteresowani wybierają co się żywnie podoba: listy do siebie lub znajomych, karty z ładnemi malowidłami, ilustracje i.t.d. Idąc dalej, natykam się na pierwszy, bardzo nieładny objaw wolności — rozbijają sklep monopolowy. Kilku andrusów w worku dźwiga butelki z monopolką, a garść, wobec głosów zachęty zgromadzonego tłumu, rozbija sam sklep... Na szczęście, jak się później okazało, był to jedyny wypadek rabunku w mieście... Bezwzględnie natomiast i na większą skalę rabowano magazyny kolejowe — obok dworca wręcz szedł handel zrabowanemi przedmiotami i wymieniano inteligentów, co tak „okazyjnie" kupowali od rabusiów przeróżne rzeczy...
W Ratuszu tymczasem — prezydent zwołał zgromadzenie obywateli, t.j. właściwie wszystkich, kogo można było spotkać. Zebranym odczytana została depesza, w której było doniesienie o wypowiedzeniu wojny Rosji przez Niemcy wczoraj o 6-ej wieczorem i władza nad miastem przelana została na prezydenta. Zawiadomiwszy o powyższem, prezydent zapytał zebranych, czy zgadzają się na jego władzę do czasu przybycia prusaków, poczem po uzyskaniu jednogłośnej zgody obecnych zaprosił do pomocy sobie, znanego w mieście finansistę i rejenta Młynarskiego, oraz szereg obywateli do Komitetu doradczego. Obok policji, z której kilkudziesięciu stójkowych i rewirowych z komisarzem 2-go cyrkułu, Kostienko, pozostało w mieście oraz straży ogniowej, co już zajęła posterunki w mieście, uchwalono stworzyć milicję obywatelską z Komitetem Bezpieczeństwa na czele, w skład którego weszli: naczelnik straży ogniowej Mrowiński, kapitan wioślarski Motylewski oraz przedsiębiorca budowlany Kicał. W końcu wezwano do pracy uchwalone w dniu wczorajszym komisje.
Natychmiast zaczęto organizować milicję, dając jej na lewym rękawie przepaski niebieskie, opatrzone pieczęciami magistratu. W ciągu godziny patrole straży ogniowej i milicji ruszyły na miasto. Część udała się na dworzec gasić dogorywające szczątki i zmusić do za przestania rabunku, inni zajęli pocztę, silniejsze oddziały udały się na rogatki i przedmieścia. Kalisz stał się chwilowo wolnem miastem. O prusakach przychodzą wieści — widziano w stronie Żydowa samolot, co nad okolicą krążył, a podobno do prezydenta przybył jakiś pozostawiony na los szczęścia kolejarz, co widział ich na własne oczy w Noskowie. Kolejarz ów staje się postacią mityczną. Po zajęciu Noskowa prusacy wysłali go do Kalisza, ażeby zawiadomił mieszkańców, iż wojsko wejdzie aż koło godziny 6-ej wieczorem — we 24 godziny po wypowiedzeniu wojny — wcześniej nie może, że wojacy są nieco podnieceni, niech więc kobiety i dzieci nie wychodzą, tłumy niech się nie zbierają na ulicach, a zresztą — prusacy nic nikomu nie chcą robić. Mitycznego kolejarza - zwiastuna nikt na własne oczy nie widział, cała historja i przyniesione przezeń wieści wydają się dowcipnym fortelem któregoś ze sprytniejszych, a dbałych o porządek obywateli. Mimo to jednak cała ta historja wywiera ogromne wrażenie. Patrole milicji wnet ze zdwojoną energją nakazały zamykać okna i bramy i rozpraszać gromadzące się tłumy, co jednak było pracą syzyfową w zupełności. Ciekawość ujrzenia choćby „nieco podnieconych“ prusaków przemaga. Główny też Rynek i długa, przechodząca następnie w szosę skalmierzycką, ulica Wrocławska w części zostaje przepełniona tłumami, wśród których przeważają żydzi. Okna na całej przestrzeni ugarnirowane głowami, ciekawie spoglądającemi w stronę Wrocławskiej.
Jakby się ktoś zastanawiał skąd taki tytuł książki. Uwaga spojlery ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Zaloguj się aby komentować
Krotochwila iście tłusta xd
Zaloguj się aby komentować
Ależ to piękne. Nie dość, że widać wyraźny ślad grodu, to jeszcze ślad po dawnej drodze, która biegła obok.
#historia #archeologia #zajebaneztwittera
#historia #archeologia #zajebaneztwittera
@GazelkaFarelka mapy LiDAR na geoportalu to jest złoto
@Anteczek to akurat wykryte niedawno dzięki roślinności (susza)
Zaloguj się aby komentować
Dotarł najnowszy numer. Uwielbiam dostawać prenumeratę, wprowadza mnie to do strefy komfortu kojarzącej się z dzieciństwem.
Miły upominek w środku, niestety nie skorzystam bo drugi koniec Polski i nie wybieramy się w te rejony.
#historia
Miły upominek w środku, niestety nie skorzystam bo drugi koniec Polski i nie wybieramy się w te rejony.
#historia
A nie, do 2025 roku. To może się jeszcze zdarzyć, że będziemy.
Zaloguj się aby komentować
Jakow Iosifowicz Dżugaszwili (ros. Яков Иосифович Джугашвили, gruz. იაკობ ჯუღაშვილი; ur. 5 marca?/18 marca 1907 w Badżi, zm. 14 kwietnia 1943 w Sachsenhausen) – radziecki wojskowy, Gruzin, syn Józefa Stalina.
[...]
Po ataku Niemiec na ZSRR 22 czerwca 1941 roku Dżugaszwili zgłosił się do służby frontowej. Walczył na Białorusi jako dowódca baterii 14. pułku haubic z 14 Dywizji Pancernej[1]. Będąc w okrążeniu niemieckim, 16 lipca 1941 roku dostał się do niewoli niemieckiej pod Liozną, w okolicy Witebska. Niemcy, zorientowawszy się w osobie jeńca, podejmowali próby wykorzystania tego faktu propagandowo, jak też próbowali bezskutecznie nakłonić go do współpracy z III Rzeszą. Był przetrzymywany m.in. w oflagu XIII D w Hammelburgu. Po nieudanej próbie ucieczki został w 1942 roku przewieziony do oflagu X Z pod Lubeką, gdzie spotkał się m.in. z przetrzymywanymi tam polskimi oficerami (polscy oficerowie, pod dowództwem por. Mariana Więclewicza, dzielili się z nim paczkami żywnościowymi Czerwonego Krzyża i przydzielili mu jako oficerowi ordynansa – kpr. Władysława Chmielińskiego).
W 1943 roku Dżugaszwili został przeniesiony z oflagu do obozu w Sachsenhausen. Niemcy zaproponowali Stalinowi wymianę Jakowa Dżugaszwilego na wziętego do niewoli pod Stalingradem feldmarszałka Paulusa, lecz Stalin odmówił mówiąc „Nie mam syna w niewoli w Niemczech”[2]. Kontakty Stalina z Jakowem nigdy nie były serdeczne, a po wzięciu go do niewoli Stalin podtrzymał swoje oficjalnie powtarzane stanowisko, że nie ma jeńców wojennych – są zdrajcy ojczyzny. Sam Dżugaszwili na przesłuchaniu 18 lipca 1941 roku powiedział, że gdyby miał taką możliwość, zastrzeliłby się, zamiast dostać się do niewoli. Często w obozie popadał w depresję i odmawiał jedzenia. 14 kwietnia 1943 roku odmówił powrotu do baraku mieszkalnego i rzucił się w kierunku ogrodzenia z drutów pod napięciem, po czym został zastrzelony przez straż, względnie porażony prądem.
Pierwsza żona – Zoja Gunina (ślub 1925), córka popa – nie została zaakceptowana przez Stalina. Jakow próbował się zastrzelić, ale nieskutecznie, co Stalin skomentował „Nie potrafił nawet celnie strzelić”. Z drugą żoną, tancerką Julią Melcer, miał syna Jewgienija (1936–2016) i córkę Galinę (1938–2007). Gdy Jakow dostał się do niewoli, Julia została aresztowana przez NKWD na podstawie rozkazu nr 270 (m.in. aresztowanie rodzin dezerterów i żołnierzy trafiających do niewoli) i więziona około dwóch lat. Na kontakty z córką Galiną, nazywaną Gulią, Stalin zgodził się dopiero po 1943 roku[3]. Julia Melcer zmarła w 1962 roku.#stalin #ciekawostkihistoryczne #drugawojnaswiatowa #historia #zwiazekradziecki
Na zdjęciu "Jakow Dżugaszwili wkrótce po wzięciu go do niewoli przez Niemców (1941)".
@Deykun myślałem, że to Robert deNiro
Zaloguj się aby komentować