2/6
Potem zaś jazdy.
Na początku zaczynaliśmy na torze manewrowym. Przypominam, drugie co do wielkości miast w kraju - a toru ni ma. Do najbliższego jest 100 km. Może mają jedno na cały rejon? I akurat pośrodku półwyspu by było każdemu tak samo daleko? Nie wiem. Całe szczęście transport był wliczony w cenę kursu. No i drugie szczęście że szef patrzył łaskawie na dziury w moim grafiku.
Na miejscu chyba z 5 godzin, nauka jak startować, jak hamować, jak hamować delikatnie, jak skręcać, jak cofać, jak parkować przodem, tyłem, bokiem i podskokiem. Ot, plac z pachołkami i max 4 samochodami na raz. Na miejscu bodajże Yariski i WV Up, przyjemne autka nie powiem. Najlepiej mi szło wyczucie ich.
A potem, czas na jazdę po mieście lol. Od początku z samiusieńkiego centrum, gdzie najwięcej ruchu, najwięcej samochodów, dosłownie na przeciwko ratusza. Praktyki były… głośne. Oparte o krzyk, nagłe hamowanie i stękanie. Lub patrzenie w telefon xd .
Nie zrozumcie mnie źle - nie chcę być tylko głaskany po głowie, jak zjebie to muszę to wiedzieć, ale to momentami było kontr-produktywne.
Jeden błąd napędzał drugi bo siedziałem na szpilkach. Oprócz tego nauczyłem się dosyć szybko - jeśli zagadam instruktorkę, to lepiej mi idzie. Na temat zmiany biegów więcej się chyba z YouTube nauczyłem.
Wiem że wszyscy w tej szkole to przeżyli. Trudno, wspieraliśmy się na whatsappie.
Czemu nie zmieniłem? No bo nie bardzo było na kogo 😃 Pluję sobie w brodę, że jak byłem młodszy i głupszy to nie zrobiłem w domu, w Polsce. No nic, teraz to już nie ważne. Przetrwałem to.
3/6:
Egzamin teoretyczny - po angielsku, puścili nam gotowe wideo, każdy miał swój własny monitor i myszkę + słuchawki. Dwadzieścia pięć przykładów od 2 do 4 pytań, tak/nie na każdy przykład. To też poszło za pierwszym razem - nie było specjalnie trudne. Szczerze mówiąc - bardziej momentami się zastanawiałem co autor miał na myśli tworząc dziwne twory gramatyczne po angielsku, niż nad samym przykładem.
Pod koniec jazd (swoją drogą jest ich z 10h mniej niż w Polsce jeśli pamięć nie myli), nadeszła rzecz iście przyjemna - tor poślizgowy. Znowu 100 km od miasta. Nauka wpadania w poślizg czy też raczej wychodzenia z niego. Awaryjne hamowanie na suchym, na śliskim. Nagłe omijanie przeszkody itd. Bardzo przydatne i dodające pewności siebie. Tym bardziej, że tu drogówka miała w tym roku ogromny problem z śnieżycami. Pierwszy raz od chyba 10-15 lat tak padało, i gmina została z ręką w nocniku. Szklankę na drodze rozwiązała dopiero dobra pogoda. Autobusy nie jeździły chyba z tydzień.
Oznaczało to też, że na tym torze nie musieli korzystać ze zraszaczy z płynem by stworzyć warunki do poślizgu. 1cm warstwa lodu przy -10 stopniach Celcjusza wystarczyła. Warunki, powiedziałbym, zbliżone do prawdziwych.
Tak więc nauka wychodzenia z poślizgu może się tu przydać lol. Swoją drogą przez tą pogodę to kolejka na egzamin się wydłużyła o tydzień.