#naopowiesci
Uff, udało mi się - bałam się, że nie wyrobię się z tym tekstem przed naszym sobotnim kawiarenkowym spędem. Ale szczęśliwie go ukończyłam, choć znów ledwo pomieściłam się w limicie. ( ಠ ͜ʖಠ)
***
Order Męstwa
Życie w Cytadeli nie było szczególnie ciekawe. Jasne, zdarzały się burdy w tawernie czy okazjonalne włamy do magazynu zasobów, z których z niewiadomego powodu znikały garnki, ale były to sytuacje indycentalne. No, jeszcze raz kiedyś jakiś mag z wymiany z Fortecy spadł z drugiego piętra gildii i połamał sobie nogi. Ale do czarowania nie potrzebuje nóg, tylko rąk, prawda?
Ale ja się w sumie nie znam, mieszkam tu od dość niedawna. Przywieźli mnie tu po udanej obławie na mój dom, Bastion, i zamiast użyć mnie jako mięso armatnie, zostawili mnie na murach, żebym broniła tego majdanu. Ja! Miałabym bronić tego miejsca pod czerwoną flagą! Wolne żarty. No, ale przydział to przydział, co poradzisz. Codziennie, od prawie roku, wchodzę na 8 godzin jak złoty smok przykazał, a po godzinach błąkam się po bagnach wraz z moim kumplem, Gnollem. I marzę o tym, żeby jednak wrócić kiedyś do Bastionu. Wtedy jednak przypominam sobie, że Bastionu, jaki pamiętam, zapewne już nie ma. Nie słyszałam później żadnych wieści. Nie wiem, co stało się z moimi braćmi i siostrami.
Gnoll jest wyszczekany jak mało kto, co nawet mnie cieszy, bo dzięki temu nie spędzamy czasu w ciszy. Mówi, że nie urodził się w samej Cytadeli, tylko w siedlisku w okolicy tartaku, ale jako dzieciak często przechodził przez dziury w murach obronnych i zwiedzał tereny. Dzięki temu stał się moim przewodnikiem po tym szambie. A, uwierzcie mi, capi tu równo. I to wcale nie od demigorgon. Tyle dobrego, że tutejszy kowal umie podkuwać i moje kopyta, bo inaczej kompletnie by mi pogniły. Może podkowy nie są takie eleganckie, jak w Bastionie, ale liczy się aspekt praktyczny.
Gnoll również pracuje na murach obronnych. Co prawda jest na pierwszej linii obrony i to najpewniej on dostanie z katapulty, jak dojdzie do walki, bo - jak sam się określa - jest mięsem armatnim. Chociaż, powiem szczerze, groźnie wygląda z tym kiścieniem w rękach. Jeśli miałabym napadać na jakiś zamek, to nie chciałabym się mierzyć z takim kundlem, jak Gnoll.
Nadszedł poniedziałek (astrologowie ogłaszają tydzień Wiwern, w Cytadeli w związku z tym odbywa się festyn), i nic nie zwiastowało, by miał się różnić od innych poniedziałków. Jednak od samego rana czułam, że coś jest nie tak. Początkowo zwalałam to na wstanie lewym kopytem, następnie o zjedzenie nieświeżych liści (z uwagi na niedobór świeżych - ewidentnie mają problem z gospodarką rolną), ale nos podpowiadał mi, że coś tu śmierdzi. I to bynajmniej nie z siedliska jaszczuroludzi.
Zagadka rozwiązała się, gdy kopytkowałam już na swoje miejsce przy lewej blance - zorientowałam się, że Gnolla nie ma. A zawsze, ale to zawsze przychodził przede mną. Głównie dlatego, że przed pracą zwykł wychodzić na spacer, więc wstawał dość wcześnie rano.
Zapytałam się Jaszczuroczłeka na wieżyczce, czy widział gdzieś Gnolla. Może biedak znowu się przyblokował w jakiejś wnęce i nie mógł się wydostać, jak to już kiedyś było? Ale jaszczuroczłek tylko pokręcił głową i wrócił do tępego wpatrywania się w horyzont.
Minęła godzina, za nią kolejna, i nim się zorientowałam, było już po warcie. Zabrałam swoje manele do tobołka, zarzuciłam go na grzbiet i wyszłam przed Cytadelę, by rozpytać okoliczne hordy i watahy, czy nie widziały Gnolla. Niestety, ani Nagi, ani Ifryty, z którymi się kumplowałam, nie miały dla mnie dobrych wieści. Gnoll rozpłynął się, jakby wpadł w portal.
Mocno już zaniepokojona udałam się do Drzewa Wiedzy na konsultację - no bo kto inny miałby coś wiedzieć, jak nie Drzewo Wiedzy? Drzewo, widząc niebohatera, od razu zaśpiewało o opłatę w drewnie. Nie chciałam dopytywać, do czego jest mu ono potrzebne. Niestety, Drzewo potwierdziło moje przeczucia. Swoim trzecim okiem widziało Gnolla, zmierzającego za jakimś bohaterem do monolitu wejścia.
Nikt nie wiedział, dokąd prowadzi monolit wejścia. Kto do niego wszedł, nigdy z niego nie wyszedł. Może dlatego, że nie był monolitem przejścia, ale takie rzeczy wiedzieli tylko bohaterowie. I w zasadzie tylko oni przez niego przechodzili - nie kojarzę żadnego przypadku jednostki, która sama z siebie przeszłaby przez portal.
Zawahałam się. Nie byłam pewna, co robić. Wejść do portalu? Tylko dokąd trafię? Czy uda mi się przejść w całości? Nie chciałabym skończyć jako pół człowieka, pół konia. Ani pół człowiekokonia i pół człowiekokonia.
A jednak… czułam pod skórą, że Gnoll mnie potrzebuje. Głównie dlatego, że nie pożegnał się ze mną. Był w końcu moim najlepszym kumplem, wiedział, że mógłby mnie obudzić o dowolnej porze. No i sam z własnej woli nie wszedłby do monolitu, często powtarzał, że się ich obawia. Musiało stać się coś złego, musiał nie mieć wyboru.
Skończyły mi się jednak punkty ruchu na ten dzień, więc stwierdziłam, że zatrzymam się na noc i odpocznę przy drzewie.
***
Nazajutrz spakowałam swoje rzeczy, ponownie zarzuciłam tobołek na grzbiet i pożegnałam się z Drzewem, układającym od rana zachomikowane drewno na równe stosiki. Wzięłam kilka głębszych oddechów i ruszyłam w stronę monolitu.
Monolit dziwnie przyciągał. Wirujące w środku niego gwiazdy mamiły mnie swoim blaskiem. Czułam, jak włosy na moim ciele delikatnie wyginają się z jego stronę. “Czy ja naprawdę zamierzam to zrobić?”, zapytałam samą siebie w myślach. A potem pomyślałam o tym, jak Gnoll podszedł do mnie na drugi dzień po moim przybyciu do Cytadeli i wręczył mi Order Męstwa, zadiablikowany jakiemuś pijanemu bohaterowi, leżącemu nieopodal karczmy. Ten nieoczekiwany prezent podniósł moje morale i sprawił, że uwierzyłam, że w tym miejscu mogę znaleźć przyjaciół.
Łezka spłynęła po mojej twarzy, co wyrwało mnie z zadumy. Być może to wina monolitu, bo nie zdarzało mi się płakać. Otrząsnęłam się, potupałam nerwowo kopytami, ostatni raz obejrzałam się za siebie, po czym powiedziałam do siebie:
– Raz kościejowi śmierć!
…i weszłam w gwiazdy.
***
Obudził mnie szum fal. Przetarłam oczy, do których zdążyło nalecieć trochę piasku. Najwyraźniej leżałam na otwartym słońcu na tyle długo, że prześwietliło mi oczy. Nie do końca widziałam, gdzie jestem, ale byłam pewna, że nie umarłam. A to już stanowiło dobry znak.
Podniosłam się trochę i oparłam dłonie o podłoże, które wydało się dziwnie niepodłożowe. Leżałam na plaży, ale wokół mnie rozsypane były przedmioty - i to właśnie na jeden z nich trafiła moja ręka. Był to długi drzewiec, zwieńczony seledynową flagą. Tuż obok leżała księga zaklęć, order od Gnolla, oraz… katapulta?
Mój wzrok powoli wracał do siebie, więc rozejrzałam się po okolicy. Przede mną szumiało otwarte morze, niedaleko majaczyły skały z butwiejącymi resztkami jakiegoś okrętu. Nad nimi pyszniło się poranne letnie słońce - znak, że patrzę na wschód.
Przypomniałam sobie mapę naszego świata. O ile nie wywiało mnie do podziemi, to znajduję się na krańcu wszystkiego. Ale w podziemiach nie byłoby słońca. A to oznacza… Nie może być! Bastion położony był na północnym wschodzie - czy istnieje więc szansa, że dotrę do domu?
Podniosłam się na kopyta i rozprostowałam kończyny. I wtedy przypomniałam sobie, dlaczego przeszłam przez monolit. Nerwowo zakręciłam się, wypatrując w okolicy Gnolla. Ale nic z tego. Parokrotnie głośno wykrzyknęłam jego imię.
– Nie ma go tu. Ale był! - usłyszałam krzyk od strony morza.
Była to syrena, której początkowo nie zauważyłam.
– Wiesz może, w którą stronę poszedł? - odkrzyknęłam do niej.
– Na zachód! Szedł z jakimś szemranym bohaterem w brązowym płaszczu.
Podziękowałam jej, a ona życzyła mi szczęścia. Spojrzałam jeszcze na przedmioty, leżące wokół, i po chwili wahania chwyciłam drzewiec z flagą oraz książkę. “No dobra, co złego się może stać?”, pomyślałam, i ruszyłam wraz ze słońcem.
Po kilkunastu krokach zauważyłam, że katapulta powoli potoczyła się za mną. Gdy się zatrzymałam, ona też stanęła. Najwyraźniej magia monolitu przywiązała ją w jakiś sposób do mnie. Wzruszyłam lekko ramionami i uznałam, że później zastanowię się, jak to odkręcić. Może spotkam jakiegoś maga po drodze, który pomoże mi zdjąć czar.
Okolica wydawała się dość bogata. Nieustannie znajdowałam kufry ze złotem, trafiłam na bibliotekę, akademię wojny… Podjadłam sobie w obozie najemników, napiłam się w fontannie młodości, i z każdym krokiem czułam, że coś we mnie rośnie. Jakby… doświadczenie?
Przyłączały się też do mnie grupy jednostek. Wśród nich było parę meduz, którym nie miałam odwagi spojrzeć w oczy, horda chochlików, które non-stop coś podpalały, a także - co bardzo mnie zdziwiło - grupa aniołów, najwyraźniej wygnanych z zamku. Nie odmawiałam nikomu - wspólnie szliśmy ku zachodowi, każde z nas inne, ale szukające swojego miejsca na świecie.
W pewnym momencie trawa pod naszymi nogami zrobiła się jakby nieco zieleńsza, a ja poczułam znajomy zapach. Mieszkając w Bastionie nigdy nie wychodziłam poza jego mury. Ale pamiętałam parę kluczowych punktów orientacyjnych, jakie widziałam przez szpary wozu, którym wywieziono mnie po walce: obserwatorium na wysokim drzewie i budzącą lęk smoczą utopię. Wejście na obserwatorium utwierdziło mnie w tym przekonaniu: zobaczyłam w oddali zamglone mury Bastionu.
Serce zabiło mi szybciej. Nie wierzyłam trochę, że widzę swój dom. Choć kopyta chciały mnie pognać wprost do znanych mi murów, musiałam sobie usilnie przypominać, po co tu jestem: żeby odnaleźć Gnolla. Nie było jednak po nim śladu, spotkane po drodze jednostki nie miały dla mnie żadnych wskazówek.
Nasza grupa, pod moim nieformalnym przywództwem, pokierowała się w stronę Bastionu. Gdy się zbliżaliśmy zobaczyłam, że u wejścia dalej widnieją znienawidzone przeze mnie czerwone flagi. Łudziłam się, że może coś się zmieniło, że nasi bohaterowie wrócili, ale wyglądało na to, że moje nadzieje były płonne. Jako że większości skończyły się punkty ruchu, postanowiliśmy rozbić obóz pod lasem i zaczekać do rana.
– Zamierzasz poprowadzić atak? Jeśli tak, to polecam na początku rzucić spowolnienie, to nam pomoże się ogarnąć na polu walki - powiedział jeden z aniołów zaciągając się, gdy ifryt pomógł mu odpalić fajkę.
Nie brałam tego wcześniej pod uwagę. Nagle dotarło do mnie, kogo mogą we mnie widzieć istoty, które towarzyszyły mi w tej podróży.
– Hej, sekunda. Spokojnie. Przecież ja nie jestem bohaterem! - zawołałam, a wszystkie oczy zwróciły się ku mnie.
– Jak to nie? Przecież masz flagę, katapultę i księgę czarów - powiedziała z pewną pretensją w głosie królewska naga. - Tej ostatniej niektórzy bohaterowie wręcz nie mają, więc już jesteś w tym obszarze do przodu.
– Ale… ale… Ja jestem tylko centaurką? - zapytałam niepewnie, rozglądając się po twarzach otaczających mnie jednostek.
– Jesteś AŻ centaurką. - usłyszałam zza pleców. Gdy się odwróciłam, moim oczom ukazał się… Gnoll.
Nogi się pode mną ugięły, gdy zobaczyłam, że to faktycznie mój przyjaciel z Cytadeli. Gdy już wypadł z moich objęć (pokasłując nieznacznie, bo chyba przesadziłam z siłą) i ogólne okrzyki radości ucichły, Gnoll poprosił do kręgu zakapturzoną postać w brązowej szacie, która wyszła z mroku lasu. Spięłam się, zaalarmowana. Czy to był porywacz Gnolla? O co tu chodziło? Próbowałam dojrzeć jego twarz pod kapturem, ale… nic pod nim nie było.
– To Mnich - przedstawił nas sobie Gnoll, a ja dalej nie mogłam zrozumieć, co się dzieje. Gnoll pospieszył jednak z wyjaśnieniem. - Mnich pojawił się kilka dni temu na naszym zamku jako bohater, z flagą i w ogóle. I powiedział mi, że jego bohater zginął w walce, a on został sam został porzucony przez najeźdźcę na polu. Tułał się trochę, aż przeszedł przez monolit, który doprowadził go do naszej Cytadeli. Najwyraźniej gdy jednostka bez bohatera przechodzi przez monolit, jego magia zmienia tę jednostkę w bohatera!
Jego słowa powoli zaczęły układać się w całość w mojej głowie. Czy to oznaczało, że…
– I najwyraźniej ty też stałaś się bohaterem! I to z jaką armią! - powiedział z uśmiechem Gnoll.
– Ale… dlaczego zniknąłeś bez słowa? Martwiłam się o ciebie, ziom! Szukałam cię wszędzie, myślałam, że zostałeś porwany!
Gnoll wyszczerzył kły.
– Widzisz, postanowiliśmy z Mnichem zobaczyć, co stało się z Bastionem. Można powiedzieć, że… poszliśmy na rekonesans. Bo wiesz, zbliża się twoja rocznica pobytu na Cytadeli, i pomyślałem sobie, że fajnie byłoby zrobić ci jakiś prezent. No, i nie uwierzysz! Ci debile zostawili zaledwie grupę jakichś goblinów i parę orków na murach.
Gnoll przestał mówić, a ja dalej stałam i się na niego patrzyłam. Wszyscy inni też zamilkli i najwyraźniej czekali na moją reakcję. A ja nie wiedziałam, co powiedzieć. Ale czułam, że do oczu napływają mi łzy.
– Gnoll, Ty dupku - wypadło ze mnie w końcu, i na dobre się rozbeczałam. - Nigdy więcej tak nie uciekaj bez słowa!
Moi towarzysze roześmiali się i zaczęli klepać mnie po bokach. Wstąpiła we mnie radość, jaką czuje się chyba tylko wtedy, gdy ma się poczucie przynależności do grupy. Ot, ludzie, których poznało się w drodze, stali się moimi przyjaciółmi.
– To co? - Gnoll podparł ręce na bokach i szczerząc się, zapytał: - Idziemy odbić nasz zamek?
#tworczoscwlasna #zafirewallem