Żyjemy w micie szczęśliwego dzieciństwa. Idealizujemy rodziców. Prawda wychodzi na jaw, gdy życie staje się zbyt trudne, a codzienność nas przerasta. O tym, jak nas obciążają przekonania zbudowane w przeszłości i brak poczucia bezpieczeństwa, który buduje się w dzieciństwie, mówi psycholog dr Anna Rita Verardo.
Newsweek Psychologia: Dlaczego dzieciństwo jest takie ważne?
– Ponieważ do 12. roku życia nasz mózg rozwija się najintensywniej. Tworzą się modele zachowań, powstają przekonania, które będą potem nami zarządzać. Powstaje model więzi – skrypt odpowiedzialny za bliskość i sposób regulacji emocji, czyli coś, co sprawi, że w przyszłości ukoimy swój ból, niepokój, lęki albo od nich uciekniemy i zachowamy się autodestrukcyjnie, popadając w uzależnienia. W tym czasie buduje się zaufanie do świata i ludzi, kształtuje samoocena. Już po półtorarocznych dzieciach widać, jak rodzice je do siebie przywiązali – czy dali bezpieczeństwo, czy pozostawili z brakiem, mimo fizycznej obecności. Od tego wszystkiego zależy, jak sobie potem poradzimy z życiem.
Ludzie, nawet ci z dużymi problemami, mówią, że mieli szczęśliwe i bezpieczne dzieciństwo. Jednocześnie mają kłopot, żeby przypomnieć sobie cokolwiek z tego okresu, jakby go wcale nie mieli.
– Szczęśliwe dzieciństwo bywa deklaracją, konstruktem i nie oznacza ona wcale, że było bezpieczne. Oznacza miłe wspomnienia, takie jak zabawa, żarty w szkole, kolonie – to wszystko, co dotyczy odkrywania nowych rzeczy, eksploracji. Tak zazwyczaj mówią ludzie z unikowym stylem więzi, którzy nie pozwalają sobie na wspomnienia. Występuje u nich niespójność między pamięcią epizodyczną a semantyczną. Przeważa część mózgu odpowiedzialna za racjonalność, ale jest kłopot z przeżywaniem emocji. W tym pozabezpiecznym modelu część afektywna mózgu zostaje zredukowana. Taki dorosły, pytany o dzieciństwo, nie opowie, że się bał, czuł słaby, porzucony, bezradny. Będzie np. somatyzował – miał regularne migreny, problemy gastryczne, zaburzenia rytmu serca, nadciśnienie.
Czym jest model więzi?
– W internecie można znaleźć eksperyment pokazujący, jak niespełna dwuletnie maluchy reagują na sytuację, gdy matka, która się z nim bawi, nagle wychodzi, a w pokoju zostaje obca osoba. Bezpiecznie przywiązane bawią się chętnie, a kiedy pojawi się matka, cieszą się na jej widok. Lękowo-ambiwalentne płaczą i odpychają matkę, choć początkowo do niej lgną. Unikowe bawią się dalej, a kiedy matka wraca, nie reagują na nią. Reakcje dzieci zależą od tego, jak rodzice opiekują się dzieckiem, jak na nie reagują, ile czasu z nim spędzają.
Jeśli matka nie odpowiada na potrzeby dziecka albo nie ma jej fizycznie, to dziecko doświadcza traumy?
– Bezpieczeństwo mogą dać też inni – nianie, babcie, ojcowie – ci, którzy zajmują się dziećmi. Jeśli jest ktoś, kto pozwala poczuć się bezpiecznie – przytula, kołysze, uśmiecha się – uczy, że świat jest bezpieczny. Jeśli go zabraknie, bo matka nie jest gotowa na rodzicielstwo czy ma depresję albo inne zaburzenia psychiczne, albo maluch trafia do domu dziecka, w jego doświadczeniu zapisuje się traumatyczne doświadczenie porzucenia – tzw. trauma przywiązaniowa. Jednak wbrew pozorom większość ludzi ma bezpieczny model więzi. Tyle że „bezpieczny” nie oznacza, że nie ma żadnych traumatycznych przeżyć.
Zazwyczaj człowiek zapytany o to, czy miał w dzieciństwie traumę, odpowiada, że nie, bo był czysto ubrany, miał kanapki do szkoły, a mama czekała z obiadem.
– Jednak zapytany konkretnie, co rodzic robił, kiedy dziecko stłukło sobie kolano i płakało, powie, że rodzic zamiast go przytulić i pozwolić się wypłakać, krzyczał, że jest niezdarą, wmawiał mu, że sam sobie jest winien, bo nie uważał. Albo bagatelizował, mówiąc: „do wesela się zagoi”. Mógł też odwracać uwagę dziecka od bólu, mówiąc, że przeleciał ptaszek, przebiegł kotek. Takim odcinaniem od bólu popycha się dziecko w kierunku samowystarczalności. Wtedy, jako dorosły, będzie uważał, że sam sobie poradzi ze wszystkim, więc po co mu inni ludzie? Paradoks polega na tym, że dzieci czują się opuszczone, ale nie uświadamiają sobie tego. Mają szkołę, środowisko rówieśników, zainteresowania, sporty – stąd iluzja dobrego dzieciństwa. Problem wyjdzie w dorosłym życiu, kiedy okaże się, że nie są w stanie stworzyć z nikim relacji – związku, przyjaźni, zdrowej zależności w pracy. Bo jeśli nie nauczono dzieciaka przeżywać uczuć, tej dziecięcej rozpaczy dotyczącej stłuczonego kolana, bólu, smutku, złości, w dorosłości też nie będzie umiało ich przeżywać ani nazywać. W konsekwencji nie pozna swoich potrzeb, nie będzie wiedziało, kim jest. Bez tego trudno o dobre życie.
Okazuje się, że traumatyczne dla dziecka są sytuacje, które z perspektywy dorosłego wydają się normalne.
– Pamiętam pacjentkę, która w przekonaniu, że mama była troskliwa, opowiedziała, że jako sześciolatka miała gorączkę i wymiotowała. Była noc i bała się ją obudzić. Odważyła się, kiedy już nie dawała sobie rady, ale czuła się winna, że zjadła coś niedobrego. Gdy przyjechało pogotowie, okazało się, że to zapalenie wyrostka. Po operacji bardzo bolał ją szef. Patrzyła na mamę siedzącą obok na krześle, ale znowu bała się poprosić ją o pomoc. Odciągając swoją uwagę od bólu, gryzła się w wargi, zadając sobie kolejny. Wiedziała, że jak obudzi mamę, to usłyszy: „jak ja się bardzo muszę dla ciebie poświęcać”, „z tobą są same problemy”. W terapii okazało się, że jej mama, będąc dzieckiem, straciła swoją mamę. I teraz córka w roli matki powtarza swojej sześcioletniej córce, że musi być samodzielna, bo jej też może zabraknąć. Rodzina to system wielopokoleniowy. Tak działa transmisja traumy.
Ciekawe, że traumatyczne mogą być doświadczenia, które dzieci zdobywają w ramach wychowawczej normy. To może być zniszczenie dzieciństwa przez nadmierne obciążanie starszego dziecka odpowiedzialnością za młodsze rodzeństwo albo bycie „rycerzem mamusi” w sytuacji, gdy nie ma ojca lub jest wycofany emocjonalnie.
– To może dziać się jeszcze bardziej niewinnie, gdy np. rodzic widzi, że dziecko złamało rękę, samo wpada w panikę i histeryzuje, zamiast dać wsparcie, utulić i uspokoić. To „przerażający przerażony”. W takiej relacji dziecko szybo uczy się przejmować odpowiedzialność za rodzica i martwi się tym, co poczuje rodzic. A jeśli nie musi, nie mówi, co się stało, bo boi się o jego samopoczucie, o to, że przysporzy mu cierpienia. W każdej sytuacji, gdy dziecko stara się być odpowiedzialne za rodzica, mamy odwrócone przywiązanie. Kobiety w przyszłości miewają problemy z płodnością. Nie miały czasu, żeby być dziećmi, więc nie mają, żeby być rodzicem. A w relacji z partnerem opiekują się nim, nie zostawiając miejsca dla siebie, traktują ich trochę jak dzieci. Niezależnie od płci ludzie, którzy doświadczyli odwrócenia ról, stają się wybawcami i opiekunami innego dorosłego człowieka. To zwykle dramatyczne, dysfunkcjonalne relacje. Jeśli z jakichś powodów nie udaje im się „uratować” tego partnera, to wpadają w poczucie winy albo szybko zaczynają się czuć ofiarami związku, mając poczucie, że są wykorzystani. To ludzie, którzy mówią: „nie mogę zostawić swojej żony, bo ma depresję” albo: „nie porzucę męża, bo się zabije”.
Są zdarzenia, które mogłyby się wydawać bez znaczenia, a są zaniedbywaniem dziecka. To unieważnianie, pomniejszanie, dystansowanie – sprawianie, że staje się niewidoczne.
– Kiedy małe dziecko przychodzi w nocy do łóżka rodziców zapłakane i chce utulenia, a słyszy: „wynoś się do swojego pokoju”, „skończ z tą histerią”, to jest zaniedbanie. Polega ono na tym, że rodzic jest obecny fizycznie, ale nie zwraca uwagi na dziecko, bo jest zaabsorbowany swoimi sprawami i wykazuje emocjonalną absencję. Podobnie, gdy dziecko chce coś opowiedzieć, a rodzic krzyczy: „co ty ode mnie chcesz!”. Może też występować inna odmiana zaniedbania – rodzic stwarza presję: „bądź najlepszy”, „dlaczego czwórka nie piątka, stać cię na więcej”. To przekaz: jesteś wartościowy tylko wtedy, gdy dajesz dużo z siebie, musisz zasłużyć na uwagę i miłość. Dziecku zostają w ten sposób wbudowane przekonania na przyszłość: „jestem nic nie wart”, „nie dam sobie rady”, „jestem sam i tak musi być”, „jestem słaby i bezradny”, „nic mi się nie uda”. Powoduje to nieadaptacyjne zachowania. Z takimi zasobami nie jest łatwo radzić sobie z życiem.
Ponad 70 proc. Polaków uważa, że „klaps dawany z miłością” jest wychowawczy. Albo: „skoro byłem bity i wyrosłem na porządnego człowieka, to i moje dziecko wyrośnie”. Wciąż pokutuje u nas przemocowy model wychowania.
– Tak myślących pytam, czy kiedy byli dziećmi, też tak myśleli. I ci z pozabezpiecznym stylem przywiązania mówią często, że owszem, już wtedy wiedzieli, że to dla ich dobra, ale podczas stymulacji EMDR ujawniają się prawdziwe odczucia.
Po latach nawet czują ból w tych miejscach na ciele, po których byli bici.
– Bicie dziecka to przemoc, a przemoc to traumatyczne doświadczenie. Badania kliniczne mówią, że nie ma ono walorów wychowawczych ani edukacyjnych. Jeśli bije ktoś, komu dziecko ufa, kogo kocha i uznaje za autorytet, to znaczy, że ignoruje jego potrzeby, odpycha od siebie – krzywdzi. Klapsem pomaga sobie rodzic, który sam nie jest nauczony regulowania emocji i reguluje, wyładowując się na dziecku.
Ludzie przychodzą zwykle na terapię z problemem, który pozornie nie jest powiązany z przyczyną ich stanu. Dopiero po nitce można dojść do kłębka – na przykład do traumy opuszczenia.
– Stworzono nawet listę doświadczeń dziecięcych, które są predyktorem chorób psychicznych, depresji, lęków. Wśród nich jest doświadczenie bycia wychowywanym przez jednego rodzica, bez znaczenia, czy to był rozwód, czy śmierć. Jest tam uzależnienie rodzica, depresja, zaburzenia emocjonalne, pobyt w więzieniu, przemoc fizyczna, w tym seksualna i psychiczna, bieda. To, jak radzimy sobie z trudnymi zdarzeniami dziś, zależy od tego, co przeżyliśmy w pierwszych latach życia.
To jest jak ze śniegową kulą? Rozpędza się, rośnie i w końcu powoduje katastrofę?
– Trafiła do mnie pacjentka, którą napadnięto na ulicy. Po kilku miesiącach od zdarzenia nie mogła spać, jeść, wychodzić z domu, unikała bliskich. Miała PTSD. Pytam, jakie ma na swój temat przekonanie w związku z tym zdarzeniem i jak bardzo jej ono przeszkadza w życiu. Była przekonana, że jest słaba i właśnie ta słabość przeszkadzała jej najbardziej. A przecież napad to sytuacja, w której człowiek ma prawo nie mieć siły, żeby się obronić, być słaby. Dopytana wyznała, że w jej domu rodzinnym nikt nie pozwalał sobie na słabość. Nie wolno było okazywać emocji, żalić się, skarżyć, narzekać. Kiedy wyłamywała się z tego drylu, stawała się czarną owcą. Trwała w modelu, że trzeba być zawsze uśmiechniętym, odważnym, pokonującym przeszkody.
Czyli za jej PTSD wywołanym napaścią, podczas której jej życie było zagrożone, tzw. dużą traumą, stała mała trauma – te relacyjne doświadczenia związane z zaniedbaniem emocji dziecka?
– Z jakichś powodów jedni ludzie integrują te trudne traumatyczne wydarzenia jak napaść, wypadek czy kataklizm. Ich mózg je przetwarza, znajdując dla nich miejsce. Inni mają zaburzenia potraumatyczne – PTSD, czyli problem z przetworzeniem, bo czegoś już było za dużo. EMDR jest wyjątkowo skuteczny w leczeniu tego zaburzenia, bo desensytyzuje, czyli odczula i pomaga w przetwarzaniu, czyli sprawia, że przestaje ono przeszkadzać. Z drugiej strony, pokazuje, jakie przekonania utrudniają nam życie. W EMDR łączymy symptom, np. złe samopoczucie pacjenta z wydarzeniami i tym, co sprawia, że się ono pojawiło. Symptom łączymy ze wspomnieniem doświadczenia i przetwarzamy je.
W klasycznej terapii używamy tylko słów, w EMDR głównie stymulacji bilateralnej, czyli wodzimy dłonią przed oczami pacjenta, a on za nią podąża. Ruch gałek ocznych wspomaga synchronizację półkul i sprawia, że nieprzetworzone wydarzenie, które źle się zapisało, przetwarza się. Wtedy przestaje przeszkadzać?
– Półkule synchronizują się, integrują „rozrzucone”, „źle zapisane” wspomnienia. Po każdym secie, czyli tym machaniu dłonią, pacjent mówi, co się dzieje, co mu się przypomina, jak się czuje. To jedyna metoda, w której sam przepracowuje zdarzenie i nie jest ono indukowane przez terapeutę. EMDR – jak powiedział psycholog Van der Kolk – to jedyna terapia, w której nie ma terroru słów.
Ludzie często zniechęcają się do terapii właśnie z tego powodu – nie chcą „grzebać się w dzieciństwie”, a w EMDR można, ale nie trzeba. Można się czasem obyć bez tego dzieciństwa.
– Przychodzi taki moment, że pacjent sam widzi połączenie między tym, co mu się przytrafiło niedawno, a jego dzieciństwem. I sam decyduje, żeby wrócić do przeszłości, przywołując trudne wspomnienia.
Wszystko można przeżyć oprócz własnej śmierci?
– Jeśli człowiek przeżył traumę, to jest też w stanie ją przetworzyć. Można to porównać do innej czynności fizjologicznej: jemy, trawimy, wydalamy. Ale czasami zdarza się coś, czego nie jesteśmy w stanie strawić. Czymś takim jest wydarzenie traumatyczne.
Mówi się przecież: „zapomnij i żyj dalej”. Tak się nie da?
– Nieprzetworzona trauma przypomina nam o sobie silnie i często. Odtwarza się w podobnych sytuacjach, przypominają nam o niej zdarzenia, obrazy, zapachy. Męczy ciało somatycznymi reakcjami – wtedy chorujemy. Nie chodzi o to, żeby zapomnieć, tylko odkopać – zdesensytyzować i poukładać na nowo to wydarzenie. Znaleźć dla niego miejsce i myśleć o nim, kiedy chcemy, bez przymusu odtwarzania tego bólu. Jeśli uda się traumę przetworzyć, to pamięć o wydarzeniu stanie się częścią naszej historii, a nie natrętnie powracającą przeszłością, która nami zarządza. Traumy to bolesne zdarzenia, które pomagają nam się rozwijać.
Joanna Drosio-Czaplińska, psycholog, terapeuta EMDR. Zajmuje się życiowymi kryzysami, szczególnie tymi związanymi ze stratą – rozstaniem, żałobą, niepłodnością. Prowadzi warsztaty i wykłady psychoedukacyjne. Autorka książki „Jestem tatą!” – wywiadów z 12 mężczyznami o tym, jak doświadczają swojego ojcostwa. Współtworzy Centrum Rozwoju Psychologicznego „Nasza Strefa”.
Dr Anna Rita Verardo – włoska psycholog, terapeuta i trener EMDR, psychoterapeuta poznawczo-behawioralny i systemowy, członek Komisji Europejskiej EMDR ds. dzieci i młodzieży. Pracowała m.in. z ofiarami katastrofy statku Costa Concordia. Prowadzi prywatną praktykę w Rzymie, szkoli i superwizuje europejskich terapeutów EMDR. Jest współautorką książki o tym, jak wspierać dziecko po śmierci rodzica „Ciebie już nie ma, a mnie jest smutno i źle”.
EMDR* – Eye Movement Desensitization and Reprocesing, czyli „odwrażliwianie za pomocą ruchu gałek ocznych”, to metoda, która powstała na początku lat 90. Stworzyła ją amerykańska psycholog Francine Shapiro. Odkryła, że stymulacja gałek ocznych, czyli przesuwanie dłoni przed oczami pacjenta, który podąża wzrokiem za ruchem ręki, powoduje obniżenie poziomu lęku u ludzi, którzy przeżyli traumę. Metoda rozwija się dynamicznie dzięki neuronauce i wiedzy dotyczącej wydarzeń traumatycznych wpływających na pracę mózgu. Metodą EMDR pracuje się również z dziećmi w sytuacjach okołorozwodowych, gdy doświadczyły przemocy, po śmierci jednego z rodziców lub rodzica w depresji albo nałogu. Metoda sprawdza się w pracy z rodzinami adopcyjnymi.
Źródło: newsweek.pl
Znalezione na stronie:
https://m.facebook.com/story.php?story\_fbid=2794360350821372&id=1425988187658602
#psychologia #emdr #trauma #uzaleznienia #traumawczesnodziecieca