#psychiatria

9
201
#fafasiezaburza #depresja #mania #psychologia #psychiatria #rozkminy #iinnetakietakie

TLDR: Przeprowadzka... znowu, więcej pierdololo o depresji, moje filozoficzne wybory i brzemię traumy.

39.
Po obserwacji na oddziale B, wróciłam na oddział C. Dzięki bogu, a właściwie dzięki mojej lekarz prowadzącej która wyprosiła to na lekarce specjalistce. Na tym oddziale odwalały się takie maniany, że wprost mówiłam, że ja w tym środowisku czuje się znacznie gorzej i nie ma opcji abym miała tutaj zdrowieć. No wyobraźcie sobie funkcjonowanie ze współlokatorką schizofreniczką która napierdzielała jakieś pasjonujące rozmowy z bogiem po nocy i która zadawała mi pytania stojąc nade mną typu: na jakiej planecie żyjemy? To pierwszy raz kiedy ktoś mnie o coś takiego nieironicznie pytał. Czy mogę to sobie oznaczyć jako achievement?

Nie jestem stabilna, czuje się jakbym nigdy miała już nie być szczęśliwa. Otacza mnie pustka zewnętrzna, a wszystko wewnatrz mnie jest jałowe, płaskie i złużyte. Nie mam na tak wiele rzeczy siły, zwłaszcza biorąc pod uwagę ilość wolnego czasu. To wpędza mnie w większy dół. Na pocieszenie swoje i Wasze czuje ze robię małe kroczki ku lepszemu, przykładowo mogę się skupić na czytaniu chwilę dłużej, albo zasypiam bez potrzeby dodatkowego leku nasennego. Relanium wystarcza. Myśli o zrobieniu sobie krzywdy mam prawie codziennie. Nie mogę od żałować, że kiedy miałam okazję to mocniej nie przeciągnęłam tą żyletką. Samo patrzenie na nowo powstałe blizny generuje we mnie osobliwą mieszankę frustracji i ekscytacji. To nie jest normalne, bo przecież mam i chcę dla kogo żyć.

Czuję też wielkie poczucie winy wobec rodziny i partnera, którzy dwoją się i troją aby mi dogodzić i aby mnie uszczęśliwiać. W tym miejscu czuje, że stoję przed wyborem najwyższego rzędu i muszę zadać sobie zajebiscie, ale to zajebiscie ważne pytanie: czy wybieram drogę życia, czy śmierci? Czy chce dążyć do zdrowienia, czy unicetwienia? To bardzo trudny wybór dla osoby w moim położeniu, ale jest na tyle fundamentalny i kluczowy, że jak najszybciej muszę sobie na to odpowiedzieć. Czy ja chce żyć tak sama dla siebie, czy wybieram powolną (albo nie) drogę zniszczenia lokując wolę istnienia w innych. Mam tak dobre życie, tak wspaniałych ludzi wokół, sama w sobie mam ogromny potencjał, ale z drugiej strony skrywam w sobie kosmiczne pokłady bólu i tyle ran nie tylko na ciele od których chciałbym uciec, których nie umiem zaakceptować, unieść z godnością. Słyszę od tak wielu osób, że jestem dzielna, ale ja tego w ogóle nie czuje, wręcz przeciwnie czuje się słaba i niewystarczająca. Jakbym zawalała jedną rzecz po drugiej.

Cierpię bardzo, tak wiele złego wydarzyło się w moim życiu, a ja nie mogę tego przetrawić jakoś należycie. Miotam się w tym wszystkim jak komar złapany w pajęczą sieć. Dzisiaj po rozmowie z mamą, która totalnie nieświadomie użyła słowa klucza do aktywacji traumy doprowadziłam się do skrajnej histerii. Wyparcie przestało w tamtym momencie działać. Ale nie nie nie, nie mogę o tym pisać, myśleć, wszystko na raz w mojej głowie, sceny jedna za drugą. To się nie wydarzyło, to się nie wydarzyło. Nie nie nie. Nie wytrzymam tego.

Chwała, że są silne leki które są w stanie położyć mnie raz za razem na łopatki, tak abym mogła zapomnieć i stucznie się wyciszyć. Nadal walczę, ale na wspomaganiu.

Wołam @ZygoteNeverborn, bo dopytywał co tam u mnie, więc proszę. :)
8db39da8-4542-41b2-a4ff-56576310b937

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
Jestem u dziadków, mieszkają w miasteczku powiatowym. Kiedyś miałem taki dziwny sen, którego akcja dzieje się właśnie w tym mieście powiatowym, gdzie oni mieszkają, był wtedy jakoś maj albo czerwiec. Nie było tam telefonów ani niczego takiego, co za chwilę będzie miało znaczenie. W rzeczywistości, jakieś dwadzieścia albo trzydzieści metrów od domu dziadków jest miejsce gdzie stoi piekarnia a w tym śnie stały tam takie trochę szeregówki trochę bloki. W innym miejscu stoją (w rzeczywistości) czteropiętrowe wielkopłytowce a koło nich idzie linia kolejowa.we śnie był tam generalnie pusty, wysypany żwirem plac a na nim były ruiny jakiegoś małego domku nie ogrodzone żadnym płotem ani niczym. No i generalnie to w tym śnie mieszkałem u dziadków i poznałem dziewczynę. Była fajna, bardzo miła, ładna, miała blond włosy i ogólnie to się zaprzyjaźniliśmy. Spędzaliśmy razem czas jeżdżąc na rowerach, siedząc w słońcu na ławeczce, która stała na przeciwko tych szeregówko-bloków. Ta ławeczka istnieje w rzeczywistości w tym samym miejscu w którym stała we śnie (czyli z rzeczywistości została przeniesiona do tego snu). No i po jakimś czasie (bliżej nieokreślonym) pocałowaliśmy się z tą dziewczyną. Dajmy jej na imię "Ania". W ten sposób zostaliśmy parą. Bardzo ją kochałem, jej towarzystwo dawało mi poczucie bezpieczeństwa. Po tym naszym pocałunku nie zmieniło się jakoś dużo. Ciągle spędzaliśmy czas że sobą spacerując po okolicy, leżąc razem na trawie, przytulając się. Nie pamiętam żebyśmy się seksili. Generalnie to byłem z Anią bardzo szczęśliwy, kochaliśmy się, dawała mi dużo bliskości i poczucia bezpieczeństwa. Spotykaliśmy się ze sobą codziennie i całe dnie mijały nam na wspólnym spędzaniu czasu. Była zawsze pogodna i ślicznie wyglądała ale jak się uśmiechała to po prostu no czułem takie ogromne szczęście... Było mi z Anią bardzo, bardzo dobrze, ponieważ darzyła mnie bezinteresowną miłością i dawała to poczucie bezpieczeństwa. W końcu któregoś dnia wyszedłem rano z domu i poszedłem do tej ławeczki przed tą szeregówkę w której mieszkała Ania i usiadłem na tej ławeczce, czekając aż z domu wyjdzie moja ukochana. Długo czekałem, ale Ania się nie pojawiała. Zapadł wieczór, ja cały dzień spędziłam na ławeczce oczekując na ujrzenie twarzy dziewczyny, którą tak bardzo kochałem, jednak bezskutecznie. Noc nadeszła, ulicę oświetlało pomarańczowe światło lamp ulicznych, jednak Ani nie było. Następnego dnia znowu czekałem na tej samej ławeczce na moją ukochaną, ale znowu się zawiodłem. Przez następne kilka dni siedziałem naprzeciwko drzwi przez które Ania wychodziła z domu lecz to oczekiwanie nie przyniosło rezultatów. W końcu wszedłem na klatkę tego "bloku" i po kolei pukałem do wszystkich drzwi pytając o Anię. Nie miałem pojęcia pod którym numerem ona mieszkała, dlatego właśnie tak robiłem. W końcu na trzecim, ostatnim piętrze otworzył mi facet koło czterdziestki. Wszyscy ludzie których wcześniej nachodziłem nie znali żadnej Ani. A gdy spytałem gościa czy zna Anię, powiedział mi że tak, że jest jej ojcem. Powiedziałem mu że jestem przyjacielem Ani i jakiś tydzień temu mieliśmy się spotkać, ale nie przyszła i się martwiłem. Facet odpowiedział że domyśla się że jestem chłopakiem jego córki i że od jakiegoś czasu spotykała się ze mną codziennie. Skoro miał tego świadomość to nie było co zaprzeczać, więc potwierdziłem. I wtedy gość powiedział "Ania już tutaj nie mieszka". Nie zrozumiałem tego wydawałoby się prostego komunikatu. Więc próbowałem się dowiedzieć więcej, że jak to, gdzie w takim razie teraz mieszka albo gdzie mógłbym ją znaleźć. Już nie pamiętam co mi odpowiedział, wydaje mi się że powiedział że albo Ania mieszka ze swoją matką w jakimś innym mieście albo nic nie powiedział. Bałem się że coś złego się jej stało albo że może miała jakiś wypadek i umarła. Jezu, tak strasznie się bałem, że faktycznie mogła umrzeć. Teraz mi przyszło do głowy, że może była na coś chora, tylko że w ogóle nie było niej widać jakiejkolwiek choroby. Ale prawie na pewno umarła, tylko nie miałem pojęcia z jakiej przyczyny. Byłem załamany, naprawdę czułem się strasznie, dużo płakałem. Pierwsza dziewczyna (mamy i sióstr nie liczę z oczywistych powodów) w moim życiu, która tak bardzo podniosła mnie na duchu (pamiętam, że w tamtym okresie miałem potworne samopoczucie i moje życie było bardziej taką przepełnioną smutkiem i rozpaczą wegetacją), sprawiła, że chciałem żyć, chciałem z nią i dla niej żyć... Nagle straciłem ją na zawsze i nawet nie miałem za bardzo pojęcia dlaczego. Dni mijały mi na przypominaniu sobie wspólnych chwil z moją kochaną Anią, przypominałem sobie jak bardzo z nią byłem szczęśliwy, czułem się wtedy bezpieczny, kochany, zaopiekowany. W ostatnim dniu, w którym ją widziałem i z nią byłem nie miałem przecież pojęcia, że to ostatni taki dzień. Zresztą skąd mogłem o tym wtedy wiedzieć? Tak więc no dni po rozmowie z ojcem Ani mijały pod znakiem nawrotu depresji (na dodatek takiego jakby wziął pięciokilowy młot i nim pierdolnął mi w głowę), płaczu i potwornego żalu. Aż w końcu się obudziłem. Cała opisana wcześniej historia była wytworem mojego okrutnego śniącego mózgu. A ja dalej czułem rozpacz i żal.

***

Mam właśnie tak, że część (i to całkiem duża, bo co najmniej 30 a może nawet 60 procent) moich snów bywa strasznie realna. Czasem nawet tak, że potem nie jestem w stanie powiedzieć, czy jakieś moje wspomnienie faktycznie wydarzyło się w rzeczywistości (tej, w której mamy telefony, hejto i robiącego swoją grę @MrGerwant), czy jest to jeden z moich snów (jak właśnie historia z Anią albo inne rzeczy) czy może jest to atak lęków/stresu (w którym doświadczam deja vu, nawrotu wspomnień z rzeczywistości, snów lub innych wytworów mojego mózgu). Więc no możecie to wszystko podsumować zdaniem "wiesz Zjedzonku, wydaje mi się, że jest to problem".

Dzisiaj byłem u dziadków i jak siedziałem sobie na tej ławeczce, która też pojawiła się w "Śnie o Ani", przypomniałem sobie tą historię i zrobiło mi się smutno. W tej chwili siedzę na peronie dworca kolejowego i przy pisaniu tego posta i opisywaniu tego snu zaczęły wracać kolejne kawałki tego snu (które już są opisane) i naprawdę poczułem ten smutek i żal, które poczułem wtedy po wybudzeniu się i powrocie do rzeczywistości. Tej rzeczywistości. #pdk
Ehhh akurat w tej chwili (16:38 dnia bożego 14.05.2024) dostałem kolejnego przebłysku deja vu, ale na szczęście lęk nie jest jeszcze duży. W każdym razie, kochani, osobom, które myślały że nie żyję albo coś pokazuję, że żyję. Chciałem się z Wami podzielić jakoś tym snem i tym jak zareagowałem gdy sobie ten sen dzisiaj przypomniałem. Pozdrawiam.

#zjedzonwszpitalu #psychologia #psychiatria #depresja #rozkminy #smierc i trochę też #przegryw
Wołam @ICD10F20, może Ci się spodoba.

Zaloguj się aby komentować

#fafasiezaburza #depresja #mania #psychologia #psychiatria #rozkminy #iinnetakietakie

TLDR: Koniec zabawy, czas na depresję.

38.
Zdegradowali mnie z odcinka C na odcinek B, tak zwany obserwacyjny. Mój stan się znacząco pogorszył, więc ograniczyli mi wolność i zabrali większość rzeczy, łącznie z ubraniami. Siedzę tutaj sama i zamulam. Nawet pobrali mi mocz aby sprawdzić, czy przypadkiem nie biorę narkotyków - taką świruską jestem. Myśli samobójcze i autoagresywne wywołały silny przymus zrobienia sobie krzywdy, co w dalszej kolejności doprowadziło do myślenia tunelowego. Zupełnie jakby nic innego nie mogło się już wydarzyć poza zranieniem się. Teraz żałuję tylko ze nie odważyłam mocniej się zranić. To jest kurwa chore, bo mam dla kogo żyć poza sobą. Nie daje już sobie rady, znów spadłam w dół i wyjebałam się na ten swój głupi ryj. Nie mam już sił do siebie i tych paskudnych zmian nastroju. Już tracę nadzieję.
b7067881-39a2-40cb-80c1-7f95380d817f

Zaloguj się aby komentować

#fafasiezaburza #depresja #mania #psychologia #psychiatria #rozkminy #iinnetakietakie

TLDR: Dzień z życia w psychiatryku tym razem w trybie manii.

37.
W kontrze do poprzedniego wpisu dodaje wpis jak wygląda dzionek w czubkowie gdy ma się zbyt dużo chęci i mocy

0:00 Nie mogę spać, myśli kłębią się jedna za drugą. Nie odczuwam ani grama zmęczenia. Najlepiej jakbym mogła teraz wstać i zacząć sprzątać, albo tańczy, albo cokolwiek. Na nocnym obchodzie dostaje tabletki nasenne, więc chcąc nie chcąc odpływam.
7:30 Wstaje z budzikiem- lecę po poranne leki. Myślę o tym, że może pójdę spać, ale w ostateczności póki nie ma tłumów na sali pierdolne sobie taką jogę jakiej świat nie widział. Tak mi leci pół godzinki, wołają na śniadanie.
8:00 Czas na szamkę i leki, stanie w kolejce generuje we mnie tonę frustracji, przeskakuje z nogi na nogę czekając na dojście do okienka. Słyszę komplement, że bardzo radośnie wyglądam od Pani kucharki. No baa, Pani nie wie nawet jak bardzo. Śniadanie zjadam w pośpiechu, nie mam na to czasu. Jedna kanapka wystarczy w zupełności. Biegnę na rowerek stacjonarny. Jakoś trzeba spożytkować tę energię.
8:30 Rowerek wieje już nudą, muszę pochodzić zanim zacznie się obchód. Rozpoczynam korytarzowe turnusy z hardbassami na słuchawkach. Teraz tylko one mnie rozumieją.
9:00 Próbuje grzecznie wyczekać na lekarz w łóżku, nie ma bata muszę wrócić do chodzenia. Bezruchu generuje we mnie niepokój i drazliwość. Zreszta jak będzie coś chciała to złapie mnie jakoś. Wychadzam kolejne kroki, a moja postać dreptająca w tę i z powrotem powoli wpisuje się w krajobraz oddziału.
10:00 Gadka z moją lekarz prowadzącą odbywam w trakcie marszu. Pyta jak tam zyciu mija i inne takie takie. Mówię, że ciężko i wspaniale, nudzi mnie to chodzenie, ale nie widzę innych perspektyw dla siebie w tym miejscu, drażnią mnie nawet Ci co chodzą wolniej ode mnie. Dodaje że mogłabym podbić świat, ale nie tutaj. To generuje kolejną fale złości. Zostaje mi przypisana kolejna dawka relanium.
11:00 Spotkanie społeczności, każdy mówi jak się czuje, co osiągnął w tym tygodniu i jakie rzeczy sprawiły mu radość. Słucham z 20 pacjentów, odpowiedzi są różne. Odchodzę raz bo nie jestem w stanie wysiedzieć, kolejka dochodzi do mnie, więc się chwalę, że czuję się przewspaniale, bosko i wzzechmocnie. Dodatkowo rozdzielanie są obowiązki oddziałowe na pacjentów typu: wycieranie stołów po posiłkach, odpowiedzialność za bibliotekę, czy dołączenie do komisji czystości, która sprawdza i ocenia pierdolnik we wszystkich salach (dla najbardziej schludnego pokoju jest słodka nagroda, zupełnie jak w jakimś teleturnieju). Ja bym się mogła zgłosić do wszystkiego, ale nie pozwolili mi. Ach ta moja chorobową nadgorliwość. Wybieramy również rodzaj ciasta na spotkanie przy herbatce. Wygrało jebane ciasto czekoladowe, ja wolałam rabarbarowe. Czekoladowe można jeść zawsze, rabarrborowe już nie. Jestem tym zdruzgotana. Resztę czasu do 12 spędzam na chodzeniu.
12:00 Czas na zajęcia plastyczne. Koloruje sobie ptaszki, było fajnie. Nawet godnie wysiedziałam ten czas. Koleżanka zwróciła uwagę, że pierwszy raz widzi mnie taką spokójną. Samą mnie to zdziwiło, bo kobita ma rację.
12:30 Powtórka z rozrywki, nie mam czasu na jedzenie. Zjadam w pośpiechu połowę papryki z farszem i zmykam.
13:00 Ruszamy na spacer, który ja bym raczej nazwała konduktem pogrzebowym, bo zamiast chodzenia mamy człapanie. Dobija mnie to do reszty, bo ja wolę chodzić sama i własnymi ścieżkami. Tutaj nie mogłam z powodu ryzyka, że ktoś uzna, że próbuje zwiać. Wymęczyłam się na nim, pomimo wolnego tempa.
14:00 Wkurw rośnie, za mało miejsca, dobijający ludzie, czekam do 15 na relanium. Wciąż chodzę, a bity nierozłącznie ze mną.
15:00 Zegar wybił, It's relanium time! Po pół godziny mój umysł zwalnia. W końcu siadam sobie na łóżku i czytam na spokojnie komiks. Ten proszek był dla mnie niczym melisa. Więc to tak jest, jak można skupić myśli i coś zrobić bardziej statycznego. No nie powiem nawet fajnie.
Do 16:00 korzystam z klarownego umysłu. Czytam, rozmawiam na spokojnie, puzzelki sobie ułożę nawet i odpoczywam, w końcu odpoczywam.
16:30 Kolacja, zjadam nawet więcej niż zazwyczaj. Zaczynam odczuwać głód, jak ludzki człowiek.
17:00 Mam odwiedzinki siostry, miałam mieć przepustkę na wyjście z nią, ale z powodu środowego ataku furii na cały świat, lekarze cofnęli mi ten przywilej. No cóż. Wzamian możemy wyjść na ogródek, gdzie zawsze jest łatwiej uzewnętrznić się niż w socjalnym. Siedzę prawie spokojnie, ale to i tak niebo w porównaniu z tym co wcześniej.
18:30 Siostra wychodzi, a ja zostaje w najgorszym możliwym czasie. Wiem, że nie tylko ja czekam na leki.
19:00 Ni chuja nie wiem co się działo od 19, ale wiem że dobiłam w krokomierzu 12 km. Nie wiem czy mam się czuć z tego powodu dumna.
20:00 Znowu umysł mi przyspiesza, chcę iść na rolki. Błagam. Potrzebuje złapać oddech. Wciąż chodzę.
21:00 Leki, chwała Bogu leki! To dla mnie nadzieja na chwilę wytchnienia. Wjeżdża lit, lamitrina, relanium i chuj tam jeszcze co. Jestem królową życia, ale nadal zamknięta w swojej wieży. Do 22 siadam z paroma innymi pacjentami do gry w uno. Nawet ten czas jakoś zleciał.
22:00 Wyłączamy światło, cisza nocna moi drodzy. Nie ważne że jesteś dorosłym człowiekiem z pełnia praw obywatelskich, sio do łóżka, raz dwa! Czasami ludzie chowają się do palarni, by sobie pogadać na intymne tematy typu jak ktoś chciał się zabić i dlaczego, ale ja tym razem w tym nie partycypuje. Mam już wenę aby coś kolejnego dla Was napisać.
23:00 Powoli kończę, powoli zasypiam. Może dzisiaj zasnę bez dopalaczy. Życzę tego sobie. Zwłaszcza miło wstać bez porannej zamułki. Dobrej nocy wariatuńcie. Czas przytulić się do podusi.

To jeden z dni w oddziale. Ogólem zajęć i konsultacji jak np. z psychologiem jest więcej, ale nie miało to miejsca tego dnia. Powiem Wam że nie wiem jak się czuje czasami, to bardzo trudne do opisania. Może jak się ustabilizuje łatwej mi będzie złapać większą perspektywę. Zresztą jak to myślałam o poprzednim poście tego typu, to uznałam że w sumie spanko i myślenie o śmierci zamieniłam na zapierdalanko i napęd na robienie wielu rzeczy na raz. To nie brzmi zdrowo. Chujowe są te choroby psychiczne. Nie polecam.

Dziękuję bardzo, bardzo i nie na podziękuję się Wam za Waszą obecność i wsparcie pod wieloma kątami, a hasełko na dzisiaj dla wytrwałych czytających to Relanium, a co mogło być innego. Fajnie ze to przeczytaliście. :) Buziaczki i miłej niedzieli.
9e832835-984c-4155-bf4c-371840f0f64f

Zaloguj się aby komentować

#fafasiezaburza #depresja #mania #psychologia #psychiatria #rozkminy #iinnetakietakie

TLDR: Pierdololo, niespełnione pragnienia, potyczka z oddziałowym goliatem i fantazje na temat masego mordu.

36.
Możliwe, że dzisiejszy post będzie jednym wielkim bełkotem. To też dobrze, czasem w życiu się pierdoli. Chociaż znając siebie i tak przed publikacją będę go redagować z dziesięć razy. Ach i sorka, za bombardowanie Was moimi postami w ostatnim czasie, wiem że już wiele osób przewraca oczami widząc na tablicy moje kolejne wypociny, ale jak już wiele razy pisałam, bardzo mi to pomaga i jest to jedna z niewielu rzeczy, które mogę robić w skupieniu. Zresztą kto jest tym zmęczony, polecam dać tag do czarnej listy i problem się szybciutko rozwiąże. A teraz wracamy do sedna!
<br /> Pędzi wszystko w mojej głowie jak starlinki wypuszczone w niebo. Nawet nie jestem stanie wyłapać tej jednej konkretnej. Jest wszystko i nic zarazem. Gdyby tylko moje ręce nadąrzały za tym co chcę Wam przekazać, ten post miałby już z 3 nowe akapity. Oficjalnie jestem w manii, nie ma przelewek. Maszyna nazywana moim ciałem jest w takiej matni, że to się nawet filozofom nie śniło. Tańczę, chodzę znaczy sorki, zapierdalam po korytarzu robiąc 10 km w ciągu 4 godzin. Jak myślicie ze to pikuś to zapraszam do siebie na oddział, to zrozumiecie ile kółek musiałam zrobić, aby osiągnąć taki szałowy wynik. Potem chwilka rowerku. Pedałuje jakby wściekły nosorożec mnie gonił na safarii. Później joga na korytarzu, moje ciało gibkie jak u węża napierdala najtrudniejsze dla mnie pozy, bez żadnej asekuracji. Mi się nie uda?! Weź tylko potrzymaj mi psychotropy. Niby wszystko fajnie, bo działam w myśl zasady źle Ci, to idź pobiegać tylko problem jest w ilości, wytrzymałości, oraz tym, że znacznie więcej spalam niż przyjmuje energii w jedzeniu. Nie mam czasu na jedzenie, nawet to robię szybko. Zobaczymy ile jeszcze pociągnę na takim speedzie.

Męcze się, strasznie się męczę. Mam milion nowych koncepcji na siebie: tatuaż, lekcje tańca, trening rolek, pisanie książki, powrót do jogi, praca wykonywana na 120% i milion nowych niepotrzebnych, materialnych pierdół jak pędzel do czyszczenia klawiatury, wielki plecak od chińczyków, czy ostrzałka od noży. A jeszcze był skorpion, bo przecież tylko on jest mi potrzebny do życia. Bez skorpiona się nie obędzie. To zbyt dużo jak na jeden raz, szybko by to mnie wyczerpało, albo potem bujała bym się z konsekwencjami swoich wyborów (skorpiony potrafią bardzo długo żyć o dziwo). Wszystkie pomysły za sugestią lekarzy zapisuję i mam je rozpatrzeć po tym jak już ustabilizuje mi się nastrój, bo do tego trzeba na spokojnie przysiąść. A że tutaj nie ma miejsca na to bym realizowała swoje cele, a partner już niechętnie odbiera za mnie kolejne paczki, to chodzę, piszę, tańczę i znów chodzę. Jak w jakimś koszmarze w stylu filmowego Dnia Świstaka.

Wczoraj do tego wszystkiego dostałam ataku furii. Wspominałam Wam, że w manii stany rozdrażnienia mogą być tak silne, że człowiek czuję iż jest od krok od popełnienia masowego morderstwa? Nie?! To już wiecie. Miałam tak właśnie wczoraj. Zaczęło się od spaceru, bo grupa za wolno chodziła, a skończyło się na grożeniu największemu bysiorowi na oddziale cedzac przez zaciśnięte zęby, że rzucę się na niego jak będzie do mnie teraz mówił. Ziomuś zapytał tylko przyjaźnie co tam u mnie, więc należało mu się c'nie? Po chwili patrząc na jego szerokie bary, szybko zreflektowałam się i dodałam, że może bym przegrała, ale i tak się bym się na niego rzuciła. Oczywiście przeprosiłam go za to dzisiaj i już w spokoju, oraz zgodzie pogadaliśmy sobie w palarni. Poprosiłam lekarz prowadzącą o pomoc warcząc i krzycząc, że ja nie wytrzymam tutaj ani minuty dużej i rozpierdolę to miejsce i każdego z osobna. Wcale moje słowa nie były na wyrost. Znaczy były, ale nie dla mnie przekonanej w tamtym momencie o własnej wyższości. Spacyfikowała mnie czymś, co sama określiła że mnie rozłoży na łopatki i pójdę spać. Rzeczywiście rozłożyło mnie na łopatki na parę dobrych godzin i przyznaje, że wtedy przyjęłabym cokolwiek, byle to uczucie mnie opuściło.

Dobra, lecę po mojego czasowego rozluźniacza w postaci relanium i klasycznie na papieroska. Może będzie fazka. Do następnego!

PS Na zdjęciu widać rękę Pana Edzia z demencją, który chciał mi pomóc w układaniu 1000 puzzli. Ta sterta losowych elementów w rogu to jego robota. Daliśmy mu promil procenta, bo statystycznie istniała szansa, iż jeden element w końcu znajdzie się na właściwym miejscu. Niestety nie tym razem, ale było widać wysiłek intelektualny na twarzy Pana Edzia. Nie miałam serca mu tego odbierać, ale konieczność ponownego sortowania tego wszystkiego sprawiła że odpuściłam dalszych prób skończenia. Tak to jest jak bierzesz się za coś większego w szpitalu.
d09e20f2-d4ca-4775-8ea0-055023d96211

Zaloguj się aby komentować

#fafasiezaburza #depresja #mania #psychologia #psychiatria #iinnetakietakie

TLDR: CHADowe problemy.

35.
Witajcie moje Zuchy. Za chwileczkę minie miesiąc od przyjęcia mnie na oddział, a diagnoza CHAD, tzn. zaburzeń afektywnych dwubiegunowych wydaje się już formalnością, biorąc pod uwagę, że dopadła mnie miła hipomania. Do moich leków już bez skrupułów dodali węglan litu, czyli takie cudo do wyeliminowania tych radosnych górek. O wy paskudy, chcecie mnie pozbawić dobrego samopoczucia. Tak jeszcze wczoraj gadałam z lekarzami. Mały bezczel się ze mnie zrobił.

Wczoraj udało mi się 23 km zrobić, z czego 13 km to wychodziłam naginąc jak dzika po korytarzu. To miejsce jest zdecydowanie za małe dla takich świrków jak ja. Wytargowałam w celu rozładowania energii przepustkę 3h z moim partnerem. Tak też udało mi się dobić do tych ponad 20 km. Co się ludzie wczoraj na oglądali mnie latająca w tę i we w tę to już ich. Dzisiaj powtarzam proceder, prawie że mimowolnie ale staram się przerywać to posiadowkami na kanapie w socjalnym. Byle tylko nie wykończyć swoich nóg i nie spalać więcej kilokalorii niż przyjmuje. Nie jest to łatwe zadanie, jak odczuwa się taki przymus ruchu.

Co poza tym można było by warto dodać, tak dla lepszego ogladu na sprawę. Ach, no tak sen i łaknienie jest na bardzo niskim poziomie, co onacza, że zasypiam po 2 a budzę się już po 5 gotowa do zabaw, ale tutaj zwłaszcza o tak wczesnej porze nie idzie znaleźć sobie konstruktywnego zajęcia, poza moim (nie)ulubionym korytarzowym maratonie w rytmie hardbassów. Wczoraj nawet lekarze nie byli mnie w stanie złapać w celu poprowadzenia że mną rozmów. Zabawny to był pościg. Z jedzeniem również słabiutko, znaczy dla mnie to nie problem. Jestem na etapie, że jem bo muszę. Mówcie co chcecie, ale sen i jedzenie jest dla słabych.

Z osoby zabaradydowanej w sali od paru dni, stałam się osobą mega towarzyską. Mogę gadać właściwie o wszystkim i z każdym. Sztuka gotycka? Dawaj! Hodowla psów? Mam z tego doktorat. Budowlanka? Pff urodziłam się z młotkiem w ręku. Wcześniej mówiłam na tym miejscu jak o piekle intorwertyków, teraz to dla mnie ekstrawertyczny raj. Tyle jest ciekawych tematów do przerobienia. Nie traćmy czasu, na jaki temat mam się teraz głupio wymądrzać?

Niby fajnie co nie, ale problemem jest zasada: po każdej górce przychodzi dołek. A na ostatnim dołku bardzo poważnie rozważałam możliwość unicestwienia się, wręcz na poziomie przymusu. To nie jest w porządku. Nie ważnie jak ja personalnie się w tym momencie czuję, a czuje się zajebiscie.

Dobra, i tak już zbyt dużo poświęciłam czasu na posiadowkę. Trzeba ruszać, korytarz sam się pięćsetny raz nie przejdzie.
16cb3d39-ad2c-41af-bf41-5cedc49a74a0

Zaloguj się aby komentować

#fafasiezaburza #depresja #mania #psychologia #psychiatria #iinnetakietakie

TLDR: Życie, życie jest nowela, raz przyjazną, a raz wrogą.

34.
Jestem zmęczona ludźmi, jestem zmęczona tymi ścianami, mam dosyć dzielenia pokoju z innymi, po prostu nie chcę już tutaj być. Elementy socjalizacji kończą się wyrzutem, że wszystko co mówię jest głupie i zbędne. Chciałabym przesypiać od śniadania do obiadu, od obiadu do kolacji, od kolacji do śniadania. Czasem próbuje to zrobić, ale momentami zmuszanie się do snu, jest jak próby wydalenia stolca bez odruchu parcia. Leżę i myślę i myślę i myślę i kręci się to wszystko w głowie jak karuzela potężnego spierdolenia.

Tylko mój partner przynosi mi ukojenie. Dzisiaj na trzy godzinnej przepustce wraz z nim udało mi się zrobić 10 km spacerując po lesie. Wiecie jakie to jest osiągnięcie dla osoby chodzącej od 3 tygodni wyłącznie po paru metrowym korytarzu?! Czuję że moje ciało powoli w tym miejscu zamienia się w miękką gąbkę. Mamy na oddziale rowerek stacjonarny. Próbuje na nim choć trochę zrobić formę na wyjście do Wialkiego Świata.

Radość daje mi również pisanie. Lubię sobie zająć tym głowę i tworzyć treści dla anonimowych odbiorców tzn. Was. Wtedy mój mózg jest ostry jak żyleta nasuwając kolejne słowa do moich czasami zbyt długich i mocno egocentrycznych elaboratów. Nie wiem jak to jest, że na książce czy serialu nie mogę się skupić dłużej niż 15 minut, ale pisać mogę bez końca? Kto zna odpowiedź, wygra mój cenny makaron teryjaki zachowany na specjalną okazję.

Chciałabym wyjść, bardzo wyjść ale ostatnia dzienna przepustka skończyła się mikro załamaniem psychicznym na ilość dostarczonych bodźców. Byłam u mamy i podróżowałam z moim kochanym konkubentem, ale wszystko co doświadczałam mój mózg interpretował jako coś na co nie zasługuje. Jakbym była za jakąś szyba zza której pukają moi bliscy, a ja czuję że nie powinnam w ogóle za tą szyba istnieć. Czy to już jest depresja?

Umiłowani hejto znajomi, proszę dbajcie o swoje zdrowie psychiczne i bądźcie czujni na pierwsze symptomy gorszego bądź, abstrakcyjnego myślenia. Nie idźcie głębiej w to bagno, bo zanim się zorientujecie błoto będzie wylewało się już ustami do waszego wnętrza. Obiecajcie mi proszę, że będziecie czujni.

Z fartem!
30e7a403-e60f-43d1-ba7a-c3fd6cd9e1bc

Zaloguj się aby komentować

#fafasiezaburza #depresja #mania #psychologia #psychiatria #psychiatryk #refleksje #iinnetakietakie

TLDR: Nie reporterski skrót z życia psychiatryka.

32.
- Pan Leszuniu znany szerzej jako Cygan został zdegradowany do odcinka B, dzięki mojej skardze, mojego partnera i niewątpliwie reszty oddziału. Miarka się przebrała, kiedy wpakował nam do pokoju, tykając co nie jego, a ja zostałam zmuszona do szarpaniny z dziadem aby go weksmitować. Z dyżurki nikt nie reagował. Postawili na bezpieczną dla siebie obserwacje z poziomu kamery. Po tym zdarzeniu zadałam pytanie mojej psychiatrce, jak takie sytuacje mają pozytywnie wpływać na mój proces zdrowienia. W tej samej kwestii zadzwonił do niej mój partner. Następnego dnia już go nie było. Brawo za odpowiednią reakcję.

- Mefedroniarz, którego każda część ciała chodziła w innym kierunku, tak go poskręcało na detoksie, okazuje się bardzo dobry w ping-ponga.

- Seans Fallouta trwa nadal w najlepsze, tyle że już beze mnie. Ostatnie dwa odcinki przespałam po podwójnej dawce lorazepamu.

- Wyżej wspomniany lorazepam dostałam po ogromnym ataku kurwicy, przez nadmiar ludzi, energii i braku miejsca na spożytkowanie jej. Wychodziłam jakieś luźno 200 okrążeń, po korytarzu w tempie ekspresowym. Na pytanie co się dzieje, przez zaciśnięte zęby wycedzałam, że muszę chodzić, za mało miejsca. Była godzina 23, więc nic dziwnego że potraktowali mnie taką dawką. Nie pamiętam jak trafiłam do łóżka.

- Następnego dnia dostałam kolejną dawkę bezno, po ataku histerii z powodu rozpoczęcia diagnozy w kierunku potwierdzenia Complex PTSD. Po niej zemdlałam w palarni, wygięło mnie w pół przy próbie otworzenia drzwi, przez co luźno można było pomyśleć że coś właśnie mnie opętało.

- Pani Alina kolejna domatorka włażenia ludziom do pokoju, chyba tęskni za Leszkiem. Wygląda ostatnio na dużo bardziej zdemencjonowaną niż zazwyczaj.

- Sylwek Legionista jest strasznym raptusem, jak zacznie wylewać swoje morze frustracji w losowych momentach życia codziennego, to skutecznie nie idzie zapomnieć że się jest w psychiatryku. Poza tym to dobry chłopak. To on mnie dotargał do łóżka jak odleciałam w palarni.

- Serki wiejskie dawane tutaj do leków o 21 je się palcami. To znany rytuał do wieczornych teleturniejów.

- Pan (chyba) Krzysztof zwany Lotnikiem bo wszędzie, ale to wszędzie łazi z czterema wielkimi torbami, jakby zaraz miał ruszać na lotniczą odprawę (w nich ma cały dobytek swój, nawet okazuje się że puszki groszku) - uwielbia Miley Cyrus. Ciekawe czy Miley to schlebia. Fun fact o Lotniku: muskularnie zaaokraglony brzuch owego Pana na myśl zawsze przywołuje mi moment "Chłopaków z baraków" z gapieniem się na bebech. I tak, czasem gapię gapie mu się na bass. Jest monstrualny!

- [TRIGGER WARNING FEKALNIANE TEMATY] Problemem wielu pacjentów jest zachowywanie prywatności w toalecie. Otwarte drzwi od sracza, to popularny obraz z wielu sal. Pani Basia z mojej sali potrafiła oddawać stolec w pozycji lotnika, oczywiście przy otwartych drzwiach. Działo się to do momentu, aż Ania z mojej sali stanowczo posadziła ją na desce klozetowek, dodajac: jak pozwalasz innym Cię oglądać to masz. Konkret babka. Po tym nasz dramat z obszczaną deską się zakończył. I tak niezwyciężony mistrzem w kategorii obrzydzenie oddziału, jest gostek który swój obsrany tyłek podcierał szczotką klozetową. Nie chcę wiedzieć jak zniosł to... zresztą nic nie chcę wiedzieć więcej w tym temacie.

- W nocy przywieźli rudą babę po 40. Poza tym, że sama sobie otworzyła rankiem izolatkę, przejście na nasz oddział, to jeszcze zajebała ze stolika nocnego Sylwkowi telefon, jak on spał sobie obok. Dodatkowo odblokowała mu telefon, który ma na kod i na luzie na telewizowni gadała sobie ze swoją matką z niego przez 2 godziny, do momentu aż Sylwek wszedł z pytaniem czy ktoś widział jego telefon. Jak go zobaczył w rękach tej babeczki powiedział że jej zaraz zajebie jak nie odda. Oddała grzecznie pytając go jeszcze o fajka. Później kolega zostawił na chwilę kawę, a jak wrócił kawa została ojebana razem z fusami, powiedział że wręcz jakby go wylizała, w sensie ten kubek. Nie mamy pojęcia jak ona to wszystko zrobiła, bo wszystkie drzwi są na karty. Najtrafiejsza teoria jaką mamy względem tej Pani to jest to, że przenika przez ściany. Tajemnicy odblokowania telefonu jeszcze nie znamy. A i jeszcze pierdoliła coś o skanowaniu ciała.

- Ach i skończyłam kolorować ptaszka. Kompletnie nie umiem w cieniowanie, wszystko na czuja, ale i tak było fajnie. Miło spędziłam w ten sposób parę godzin na oddziale.

Dobra, kończymy na dzisiaj, chociaż temat mocno nie wyczerpany. Muszę mieć co robić przez następny tydzień. Ejoszka Hejtowicze, miłej niedzieli. Niech papieros będzie z Wami.
a14694a9-b11e-4ce8-b549-f4159e5bda22

Zaloguj się aby komentować

Niedawno dostałem diagnozę ADHD i leki.
Miałem od początku kariery programisty problemy z prokrastynacją i brakiem możliwości skupienia, a w sumie całe życie, tylko w karierze zawodowej zaczęło to przeszkadzać realnie. W każdej robocie po pewnym czasie moje zachowania były już tak patologiczne, że potrafiłem w pracy tydzień siedzeń przed komputerem, nie zrobić nic, a potem w niedzielę siedzieć do 3 w nocy żeby w końcu coś było do pokazania. Stres to mi uszami się wylewał, nie wiedziałem już co z tym robić, nie rozumiałem kompletnie czemu nie mogę się skupić, chociaż chcę. Próbowałem kilka różnych metod, jakieś pomodoro w różnych wariacjach, nawet przemeblowanie pokoju xD Nawet 2 letnia psychoterapia. Nic nie pomagało na dłużej niż tydzień.

Wtedy natrafiłem na jakiś wpis na wykopie, że ADHD to problemy ze skupieniem uwagi, wierzyć mi się nie chciało, bo w podstawówce mieliśmy typa z diagnozą który był nieznośny, głównie objawy ruchowe. Do głowy by mi nie przyszło, że to też zaburzenia z koncentracją uwagi. Wtedy zacząłem o tym czytać i łączyć kropki, no i praktycznie wszystko pasowało pod sytuacje życiowe, nawet te w dzieciństwie, potem szkole. Udałem się do psychiatry, wykluczyliśmy inne powody i cyk diagnoza.

Dostałem ten cały Medikinet, i ja pierdole. No jak ręką odjął, cały stres ze mnie zszedł, pierwszy raz w życiu czułem taki wewnętrzny spokój. Biorę te leki już 2 tydzień i bardzo pomagają, więc mam nadzieję że to nie tylko efekt placebo xD
Kurde, szkoda tylko tych poprzednich lat.

#chorobypsychiczne #adhddoroslych #adhd #psychiatria
prepetum_mobile

Jaka jest później ścieżka leczenia? Leki się odstawia? Przechodzi się z czasem w jakąś psychoterapię?

dziki

Witaj w klubie, ta sama choroba, ta sama branża, te same.problemy. Odkąd biorę medikinet nastąpiła zmiana o 180 stopni.

HeavyNuts

@rybeusz cały ja, chyba pora się zdiagnozować

Zaloguj się aby komentować

#fafasiezaburza #depresja #mania #psychologia #psychiatria #rozkminy #iinnetakietakie

TLDR: Psychiatryczny, luźny potok myśli.

31.
Zastanawiam nad tematem nowego wpisu i w sumie niczego sensownego mój umysł nie wyprodukował. Chyba pójdę na spontan.

Dobija mnie tutaj nuda. Najciekawszym wydarzeniami dnia są posiłki i posiadówy w palarni, a i tutaj dochodzi do momentów, kiedy 6 osób siedzi i nikomu nie chcę się gęby otworzyć. Tak więc siedzimy w takiej wymownej ciszy. Z niektórymi dobrze się milczy, z innymi gorzej. Nooo chyba że trafią się takie osobniki, którym gębą się nie zamyka i wciąż nawijają o tych samych sprawach. Kilka osób z być może większym taktem i cierpliwością kiwają głowami w odpowiedzi, jakby to co słyszą było dla nich czymś odkrywczym. Ja się od takich odcinam słuchawkami, sorka nie słyszę, mam słuchawki. Pewnie parę osób zna ten szprytny myk. Już nie mam ani grama wyrozumiałości dla takich kwiatków.

Ogółem zauważam, że tutejsza społeczność choruje nie tylko na zaburzenia psychiczne, ale również na skrajny egocentryzm. Poza paroma osobami, które mogłabym policzyć na palcach jednej dłoni, każdy najchętniej tylko by o sobie nawijał. Wciąż ja, ja, ja. Dochodzi do takich momentów, że jedna gościówa przegląduje drugą, w stylu ja o dupie, on o zupie. Osobliwie wyglądają takie dyskusje, którym przyglądam się z nieukrywaną fascynacją jak to można nie słuchać innych osób, będąc zamkniętym wyłącznie w swojej jaźni. Jest to oczywiście obserwowalne również w świecie zewnętrznym, ale przez to że jesteśmy zamknięci i skazani na siebie, to nawet nie idzie powiedzieć: nie, nie będziesz moim kumplem, elko idę w inną stronę, bo i tak zaraz zobaczymy się w palarni.

Chyba chciałam pisać o nudzie. Sorka, myśli mi skaczą z tematu na temat. Pozwalam sobie na ten potok myśli. Jestem w szpitalu, gdzie jest i tak bardzo dużo aktywności. Poza spotkaniami społeczności, codziennymi wizytami lekarzy i terapeutów, mamy masę zajęć, gierek, puzzelków, baaa nawet TV z funkcją smart i amoled. Tutaj jest tak jakby luksusowo. Tyle, że wszystkim idzie się szybko znudzić i zniechęcić. Zwłaszcza jak starannie sortujesz 1000 puzzli, ale Leszek aka Cygan przyjdzie Ci i machnie rączką niszcząc owoce 2 godzin pracy i pomiesza wszystko, bo raczyłeś odejść od stanowiska na tą jedną pieprzoną minutkę. Nosz cholera jasna.

Nie ukrywam, że mam dużo frustracji w związku z pobytem, jutro mi miną 2 tygodnie i ani widu ani słychu wypisu. Widocznie, nadszedł moment kryzysowy, ale ja już mam tak dosyć ludzi. To jest piekło dla introwertyków. Tylko w jednym momencie udało mi się zapomnieć o tym, że jestem w szpitalu, jak odpaliłam sobie z koleżanką w telewizowni Fallouta wieczorkiem wczoraj. Miałam momentami wrażenie, że umówiłam się z kumpelą na wspólne oglądanie. Tylko popcornu brakowało.

W związku z tym co napisałam powyżej, dodam taką osobistą wzmiankę na temat ciekawych, nowych uczuć które przyszło mi doznać. Serial Fallout jest serialem brutalnym, krwawym, bardzo obrazowym. Osoba z którą oglądałam to wspomniana dwa wpisy temu dziewczyna, która rozwaliła w manii mamie głowę kamieniem. Opowiadała mi wcześniej, że wpadła w psychozę, kiedy obmywała się z jej krwi, opisując to z szaloną dawką szczegółów. Teraz dodając dwa do dwóch, możecie sobie wyobrazić jak stresowałam się podczas sensu, że jakaś trauma się w niej odpali gdy raz za razem ktoś tam lata zalany krwią, albo tłukł kogoś po głowie łopatą. Co chwila spoglądałam na nią z niepokojem. Jeszcze wcześniej czegoś takiego nie doznałam, do tej pory to były tylko fikcyjne obrazy przemocy. Natomiast wczoraj było to coś znacznie bardziej namacalnego. Nie wiem w sumie nawet czy udało mi się to dobrze opisać, więc w skrócie: wczorajsze oglądanie serialu, było jak seans breaking bad z człowiekiem uzależnionym od mety.

Dobra, kończe, bo czuje że mogłabym tak skakać z tematu na temat, czyniąc ten post nie potrzebnie dłuższym. Do zobaczyska!
58c1ac5f-552f-4757-8c95-622e775a3025
Pan_Buk

@Fafalala 

Ogółem zauważam, że tutejsza społeczność choruje nie tylko na zaburzenia psychiczne, ale również na skrajny egocentryzm. Poza paroma osobami, które mogłabym policzyć na palcach jednej dłoni, każdy najchętniej tylko by o sobie nawijał. Wciąż ja, ja, ja.

Chyba nie tylko społeczność Twojego szpitala. Przeczytałem wszystkie dotychczasowe komentarze pod Twoim postem i wszystkie zaczynają się od "ja": ja bym zrobiła to czy tamto.

Brak prywatności z powodu przebywania z tyloma ludźmi musi być dla Ciebie ciężki do zniesienia. Współczuję.

ZygoteNeverborn

@Fafalala Papieros.

baaa nawet TV z funkcją smart i amoled

No proszę cię. TV to teraz się zrobiła jedną z najnudniejszych rzeczy na świecie.

UbogiKrewny

@Fafalala Papieros! O nie wiem czemu wcześniej wpisu nie widziałem. Same dobre opinie o serialu widzę, a on wciąż kisi się na liście do obejrzenia. Ja gdy mam rozbiegane myśli w głowie, często staram się pisać wiersze czy inne utwory co później się przekłada na jakiś rodzaj autorefleksji też? Ale tak ciężko doradzić co by mogło pomóc uniwersalnego, a na Cygana pewnie jakiś sposób sprytny by się znalazł, bo wszystko znieść można, ale nie niszczenie puzzli!


Ciekawa fotografia, możesz gdzieś wyjść aby zdjęcie zrobić czy widok z okna?

Zaloguj się aby komentować

#fafasiezaburza #psychiatria #depresja #mania #psychiatryk #refleksje

TLDR: Dzienna rutyna w psychiatryku będąc w trybie zombie.

30.
Dostałam prośbę, aby napisać jak wygląda dzień w szpitalu w którym obecnie przebywam. Jako że depresja nie odpuszcza i marzeniem moim jest wtopić się w łóżko, napisze jak wygląda moja psychiatryczna rutyna w okresie jak się nie chce żyć.

- Godzina 0:00. Idę po dodatkowe leki nasenne, bo dany o 21:00 lorazepam już nie robi na mnie wrażenia.
- Do 1:00 oglądam Alfa czekając aż faza wejdzie i zasnę. Nie mogę nie mieć żadnych rozpraszaczy uwagi, bo czarne myśli pochłaniają mnie żywcem.
- Budzę się o 7:30 i oszołomiona idę po hormony, tak aby czasowo zgadzało się przed pierwszym posiłkiem.
- Godzina 8:00 śniadanie które jem, albo nie. Dzisiaj swoją porcję oddałam łakomym staruszkom. Radości nie było końca. Poranne leki, poranny fajek i wracam do leżenia na łóżku, oraz nieudolnych prób ucieczki w sen.
- Godzina 11:00 rozmowa z psychiatrką. Wycofują mi benzo, abym nie weszła w uzależnienie. Dodatkowo zwiększa dawkę pozostałych leków. To dobrze. Po wyjściu idę na fajka i wracam pod kołdrę. Patrzę na drzewa za oknem. Nawet się cieszę że pogoda jest teraz tak chujowa.
- Około 11:30 rozmowa z psycholożką. Spoko jest, daje mi konkretne strategie radzenia sobie z myślami s. Poznaję co to dyfuzja myśli. Po tym fajek i z powrotem do łóżka. Omijają mnie zajęcia z psychorysunku i muzykoterapia. To nic, wolę leżeć. I tak nie mam na to sił, no może poza wyjściami do palarni.
- Około 12:00 decyduje się na rozmowę z dyrektorką placówki w której zaczęłam pracę od kwietnia. Byłam obecna tylko dwa tygodnie. Teraz nie wiadomo czy wyjdę za miesiąc. Na szczęście wykazuje się wyrozumiałością i życzy powrotu do zdrowia. Oczywiście nie mówię że jestem w czubkowie, pozostawiam to w niedopowiedzeniu. Uf, kamień z serca - na razie.
- Godzina 12:30 obiad, który jakimś cudem przegapiłam. Na szczęście Panie po 13 wydały mi jeszcze posiłek. Zjadam połowę, to wystarczy jestem już pełna. Kolejny fajek i kolejne denne próby złapania kontaktu z innymi palącymi. Zgadnijcie co po tym... tak! Wracam do łóżka. W głowie kołacze się chcęć zrobienia czegoś że sobą, ale nie mam na nic siły.
- Jest około 14:00 nadal leżę. Udało mi się chwilę pospać w telewizowni. Ludzie spacerują w tę i we w tę po korytarzu. Rozbrzmiewają skrawki prowadzonych rozmów telefonicznych. Historie i ludzie są tutaj bardzo różni. Czuję się trochę lepiej i łapie się za pisanie pierwszej części tego posta. Za jakiś czas zobaczymy co dalej. Odpalam kolejny odcinek Alfa.

- Godzina 15:00 - pogadałam chwilę z mamą. Bardzo dobrze sobie radzi z tym wszystkim jak na osobę nerwicową. Jestem z niej dumna. Wyszłam też w międzyczasie na ogródek, ale bez butów i kurtki ciężko wytrzymać w tych 3 stopniach. Potem pogaduchy w palarni na temat samodzielnego wytwarzania bomb wodorowych. Okazuje się że to nie taka skomplikowana sprawa.
- Do godziny 16:30 zdarzyłam zjeść chipsy, tak wiem ekscytująca wiadomość, oraz wylęgłam się z nory, biorąc się za relaksujące kolorowanki. Do kolacji zajęłam się tym na tyle intensywnie, że zeszło mi wiele stresów z głowy. Widać też, że mam już kredyt zaufania wśród sanitariuszy, ponieważ została mi użyczona broń masowego rażenia zwana temperowką. To był dobry czas, oczywiście przeplatany najciekawszą czynnością dnia jaką jest palenie.
- Wybija 16:30 kolacja. Zjadłam sałatkę i jedną kromkę chleba. W zupełności mi to wystarczyło. Na papierosku oczywiscie po jedzonku, wpadłam w dysocjację, ale na krótko. To zawsze jakiś progres. Ludzie wokół nie bardzo wiedzieli co mi jest, podobno wyglądałam jakbym miała zemdleć. Och, i za niedługo ma wpaść moja przyjaciółka. To bardzo miło z jej strony. Siedzę i oglądam program w telewizowni o starożytnych kosmitach, a jakże inaczej.
- Godzina 20:30. Koleżanka już wyszła. Niewątpliwie poprawiła mi humor, jestem jej za to bardzo wdzięczna. Trochę papierosów zostało wypalonych, trochę pogadano i trochę pośmianio. Fajnie, że są osoby które nawet jak wariujesz, to pozwalają Ci poczuć, że i tak jest okej. Biorę się za kolorowanie. Za pół godziny ważne oddziałowe wydarzenie - leki. W międzyczasie Pan Leszek bezdomny z demencją chciał połknąć klocek od rummikup. Zagrożenie było realne, bo ten osobnik i gliną potrafił się smakowo zadowolić.
- Wybiła 21:00, wszyscy starcy zalegający całe dnie w łóżkach zostają cudownie ozdrowieni i pędzą jak na dopalaczach, aby być pierwsi w kolejce po leki. Młodzi grzecznie czekają, przyglądając się całemu wydarzeniu z nieukrywanym podziwem jeżeli chodzi o determinację niektórych z nich. Dzisiaj też odstawiam lorazepam, aby się przypadkiem nie uzależnić od tego od czego jestem już uzależniona. Wzamian zostaje mi zwiększona dawka reszty leków. Boję się nocy, ale rozmawiam o tym z innymi. Podobno to przynosi ulgę. Zostaje zaproszona do gry w Uno. Tłumaczę że nie znam zasad, na co słyszę odpowiedź "Na luzie, wytłumaczymy Ci, mamy przecież dużo czasu". Przy zabawie czas leci jak na złość bardzo szybko.
- Mija 22:00, po ostatniej partyjce i papierosie zostajemy wysłani do łóżek. Ostatno grupowy papieros, zaglądamy do palarni, a na ławeczce słodko śpi sobie Pan Leszek. Ogółem ten Pan zwany na dzielni jako Cygan jest dosyć uciążliwym pacjentem, bo kradnie, wchodzi do innych pokoi i ogółem wkurwią. Ale co zrobić, musimy się tolerować. Boli mnie głowa, ale psychicznie czuje się znacznie lepiej niż rano. Mam teraz czas aby powoli kończyć ten dzienny raport.
- Już jest 23:00, a jestem ciekawa o której uda mi się zasnąć. Myślę że to dobry czas aby odpalić Alfa. Branoc wszystkim.

Kto doczytał do końca pisze w komentarzu "papieros". A tak teraz serio, dziękuję wszystkim, którzy nadają sens mojemu pisaniu. Przyznaje, że bez Waszego odzewu w formie komentarzy i słodkich piorunów nie miałabym tyle zapału, aby pisać, a przyznaję że kosztuje to i trochę czasu, i trochę pomyślunku. Już nie mówiąc, o aspekcie wywalenia swoich wnętrzności na stół aby się im przyjrzeć i jakoś ubrać słowa. I tak oto tym sposobem doszliśmy do końca okrągłego 30 wpisu pod moim tagiem. Dziękuję raz jeszcze i do napisania. :)
4efc0a1f-2f82-47bc-ad70-691fac522111
Rafau

@Fafalala siły życzę jak, papieros, najwięcej.

panbomboni

A może to uzależnienie od Alfa jest problemem? Czas pomiędzy odcinkami jest tylko biernym oczekiwaniem aż nadejdzie kolejne oglądanie?

jaczyliktoo

Papieros - pierwsze co mi przyszło do głowy po przeczytaniu, to ile ja mógłbym czytać książek w tym szpitalu Może to będzie sposób na zajęcię czymś głowy? No i mózg inaczej pracuje niz przy patrzeniu w ekran. Mi to zawsze poprawia głowę, nie wiem do końca jak to działa, a czytam książki wyłącznie z których mogę się czegoś nauczyć, dowiedzieć czegoś nowego.

Zaloguj się aby komentować

Potrzeby uchodzą z biegiem czasu, albo przekształcają się w choroby psychiczne.
#psychologia #psychiatria
Half_NEET_Half_Amazing

coś w tym jest

u mnie totalny brak potrzeb prócz tych fundamentalnych

Marchew

@fewtoast To się nazywa depresja.

Zaloguj się aby komentować

Gdyby nie to, że już jestem w pociągu najchętniej bym nie poszedł na dzisiejsze spotkanie.

Czuję wręcz pierwotny lęk i strach. I nie wiem co na nim powiedzieć ani jak się zachować.

Czy wy idąc kiedyś do psychoterapeuty, mieliście gotowy plan co powiedzieć?

#psychiatria #przemyslenia
#pytanie #psychoterapia
dsol17

@UbogiKrewny no do terapeuty to nie byłem bo mnie nie stać. Lekarz wpisał mi "terapię poznawczo-behawioralną" a skąd ja wezmę niby kilka stów na płacenie za to - no dobre sobie.


U psychiatry to raczej zastanawiałem się co powiedzieć,żeby ze mnie nie wyciągnął przy atakach paniki (taka była moja ostatnia praca - odradzam wszystko co związane z kretynami z budowlanki każdemu komu zależy na dobrym wykonywaniu roboty) mojej depresji itd bo jakbym miał "wakacje" w szpitalu psychiatrycznym to moi rodzice by mnie potem za to tak gnoili za "wstyd dla nich",że jprdl. Choć dużo moich problemów to jak by nie było po części ich wina.

pokeminatour

jako przyszły autysta w trakcie diagnozy - to do diagnozy przygotowałem kilku stronnicowe podsumowanie mojego życia. przeanalizowane i napisane na spokojnie, przesłąłem wczesniej by przed rozmowa mogło zostać przeczytane i to uważam za dobrą rade, tylko nie wiem na ile można i powinno się tak robić na terapii. Ja łapie się na tym że to co mówie na szybko brzmi jak nieuporządkowany chaotyczny bełkot - nie jestem w stanie na szybko przygotować dłuższej wypowiedzi, do tego ten bełkot nie jest tym czym myśle na spokojnie. Wiec w moim przypadku pewnie zanotowałbym sobie słowa klucze i inne takie by nie gubić wątków.

UbogiKrewny

@Half_NEET_Half_Amazing @spawaczatomowy @dsol17 @DiscoKhan @pokeminatour


Mały update. Jestem po, obyło się bez łez i paniki. Flow rozmowy przyszedł sam jak zaczęła zadawać pytania. Umówiłem się też na kolejną wizytę za dwa tygodnie bo niestety kolejny tydzień mam szkolenia w pracy. Wizyta była bardzo bardzo miła, a pani prowadząca trochę mi pomogła i ośmielila mnie więc rozmowa też przeszła bardziej normalnie

Zaloguj się aby komentować

Cześć, Hejterki!

Właśnie zakończyłam 8-tygodniowy program terapii poznawczej MBCT-L (ang. Minfulness Based Cognitive Theraphy for Life) i chciałam się z Wami podzielić wrażeniami. Dlaczego? Bo warto. Wpis taguję jako #depresja #medytacja #uwaznosc #mindfulness #psychiatria #psycholog #medycyna i też #stoicyzm bo to wszystko się łączy.

Będzie długo, ale mam nadzieję, że chociaż dla 1 osoby wpis będzie wartościowy i zachęci do pracy nad sobą. (ʘ‿ʘ)

  • Czym jest MBCT?

To kurs, łączący elementy psychoterapii poznawczo-behawioralnej z praktykami uważności. Głównym celem jest pomoc pacjentom ze zdiagnozowaną depresją w zapobieganiu jej nawrotów. Co ważne, nie jest to jakieś „psychopierdololo” czy też ezoteryczne/buddyjskie podejście, które będzie uczyć czerpania energii ze słońca. Nie. Jest to program opracowany przez naukowców, prowadzony przez psychoterapeutów, a nie samozwańczych „kołczów” czy innych „oświeconych”. Terapia jest oficjalnie stosowana w ochronie zdrowia w UK i naukowo udowodniono jej wyższą skuteczność nad terapią PB. Moje zajęcia dodatkowo były poddane superwizji przez Uniwersytet w Oksfordzie (Oxford Mindfulness Centre).

W internecie jest mnóstwo badań i opracowań na ten temat, więc nie będę się rozwodzić, tylko odniosę do 3 spoko źródeł:
Strefa Psyche Uniwersytetu SWPS (wideo YT)
Instytut Psychoterapii Integralnej (strona www)
The British Journal of Psychiatry (publikacja z badaniami PDF)

  • A to nie jest czasem MBSR?

Nie. MBCT wywodzi się z MBSR, czyli z terapii skupiającej się na redukcji stresu. MBCT uczy bardziej świadomego podejścia do życia, w tym wyciszenia przebodźcowanego umysłu, niepodlegania emocjom i myślom oraz skupienia na odczytywaniu sygnałów wysyłanych przez organizm (szybciej wtedy można reagować na objawy depresji czy też chorób).

  • Studium przypadku, czyli dlaczego tam w ogóle poszłam?

Nie chcę się za bardzo rozwlekać na tematy prywatne. W skrócie: bo tego potrzebowałam. Końcówka zeszłego roku była dla mnie mega stresująca, angażująca i ogólnie pozbawiła mnie zdrowia. W nowy rok weszłam o 5 kg lżejsza, bez połowy włosów na głowie, z utraconą serią 350 dni w Duolingo (xD), z permanentną bezsennością i nerwobólami (na tyle poważnymi, że wspomagająco wjechały leki nasercowe). Dotarło do mnie, jak bardzo jestem wycieńczona i że jestem w trybie przetrwania (autopilota). Jakby tego było mało, zaobserwowałam u siebie stany depresyjne, co też nie było dla mnie zaskoczeniem, bo przeżywałam żałobę, której wcześniej do siebie nie dopuszczałam. No po prostu kombo.

  • Skąd mój pomysł na MBCT?

Bo MBCT znałam wcześniej. Kilka lat temu zakończyłam psychoterapię, ponieważ stwierdziłam, że doszłam do ściany, i szukałam innych sposobów na rozwój (zwłaszcza że terapia wyzwoliła we mnie emocje, a nie pokazała, co z nimi robić dalej). Zapisałam się wtedy na kurs MBCT stacjonarny, jednakże przyszedł lockdown i przenieśli to do online, ale tak nie chciałam. Dlatego też zaczęłam techniki uważności zgłębiać na własną rękę. Muszę jednak przyznać, że w tym czasie to więcej o tej całej uważności czytałam, niż praktykowałam. Ale pandemia i tak była swego rodzaju nauką uważności (przynajmniej dla mnie) – świat spowolnił i tak naturalnie człowiek cieszył się chwilą, sobą i doceniał np. to, że może wyjść z domu i po prostu popatrzeć na trawę...

W styczniu br. byłam w takim stanie, że stwierdziłam, że dłużej tak nie pociągnę. Szczególnie że dotąd skuteczne metody nie dawały efektów. Wiedziałam, że czas udać się po profesjonalną pomoc i wspomóc się farmakologią, czego nie chciałam, bo wiązałoby się to z braniem mocnych, uzależniających leków (been there, done that).

I tutaj muszę podziękować Panu Cukierbergowi, bo zaledwie dzień po mojej rozmowie ze znajomym o tym całym MBCT na fejsbuku wyświetlił mi się post z kursem. Przypadeq? Nie sondze. Nie wahałam się. Zapisałam się, stwierdzając, że to dla mnie ostatnia szansa. Jak nie pomoże, to kierunek psychiatra.

  • Jak wyglądają zajęcia MBCT?

Zajęcia prowadzone są stacjonarnie przez 8 tygodni. W mojej grupie było 8 osób + 1 osoba prowadząca. Spotykaliśmy się 1 raz w tygodniu na 2-godzinnych zajęciach, podczas których wykonywaliśmy po kolei różne praktyki (ćwiczenia). Dodatkowo wykonuje się ćwiczenia w domu i średnio przeznacza się na to 40 minut dziennie (można mniej, można więcej). Dostaje się skrypt z omówieniem zajęć, ćwiczeń oraz nagrania audio do medytacji.

Dodatkowo odbył się Dzień Uważności, podczas którego przez bite 5 godzin się milczało. Tak, dokładnie. Mówiła tylko prowadząca. Nawet jak była przerwa na posiłek, to się nie rozmawiało, nawet nie nawiązywało kontaktu wzrokowego z innymi. Dla ekstrawertyków taki dzień może być mordęgą, ale o dziwo, w moim przypadku, tak dobrze zadziałał, że zrobiłam sobie sama taki dzień w domu (z wyłączonym telefonem, telewizorem itp.), naprzemiennie medytując i drzemając (xD). POLECAM.

Co bardzo chciałabym podkreślić, MBCT to nie są zajęcia, podczas których analizuje się swoje problemy i klepie po pleckach. Nie. Nie jest to terapia grupowa. Są to zajęcia/spotkania, które ułatwiają wejście w cały ten świat, szczególnie jeśli jest się osobą, która potrzebuje poprowadzenia za rączkę, rutyny i motywacji ze strony grupy. Mówi się wyłącznie o ćwiczeniach - doświadczeniach i przemyśleniach związanych z wykonywaniem ich.

  • Jakie praktyki się stosuje?

Praktyk jest mnóstwo, są formalne i nieformalne. Większość była mi znana. I to też nie jest tak, że trzeba robić WSZYSTKO. Nie. Wybiera się takie, które najbardziej Ci leżą i są największe szanse, że staną się Twoim nawykiem. Dobrze jest też spróbować ich wszystkich, a nie od razu odrzucać, że „to nie dla mnie” lub „to robiłam, nie działało”, bo akurat w tym momencie może akurat ta praktyka „siądzie”. No i najważniejsza jest konsekwencja, czyli robimy to codziennie, najlepiej o stałych porach.

Tak na przykład u mnie do stałego repertuaru weszły:

  • medytacja 20 min
  • skanowanie ciała 10 min
  • 3 stopniowa przerwa na oddech
  • spontaniczne akty życzliwości (ale to już robiłam wcześniej, bo świat ogólnie jest lepszy, gdy jesteśmy dla siebie mili :))
  • naprzemiennie: medytacja dobroci (metta) i medytacja z trudnościami, kiedy chcę
  • dołożyłam też więcej stretchingu po treningach

WAŻNE: Też nie jest tak, że jak medytacja czy uważność, to tylko na siedząco, w pozycji kwiatu lotosu, z ryjkiem do słońca, w totalnej ciszy lub ze specjalną muzyczką. Nie. Medytować można wszędzie. Możesz w tramwaju zamknąć oczy i skupić się na oddechu. Możesz przed snem zrobić szybkie skanowanie ciała (skupiać się na wybranych jego partiach i oceniać, co tam czujesz). Możesz po oddech sięgać w sytuacjach, kiedy tego potrzebujesz – gdy widzisz, że „odpływasz” lub się denerwujesz, policzyć spokojnie do 10. Możesz też bez słuchawek na uszach przespacerować się 10 minut, próbując nie nadepnąć na linię na chodniku lub po prostu liczyć swoje kroki. Możesz też po prostu wyłączyć TV przy posiłku i skupić się na jedzeniu, bez rozpraszaczy – to właśnie uważność.

  • Czego się obawiałam?

Jestem ateistką, racjonalistką, ale też cynikiem; na co dzień twardo stąpam po ziemi. Wszelkie sprawy duchowe i ogólnie metafizyka to dla mnie „meh”. Moje obawy dotyczyły tego, co w sumie wybrzmiało w pierwszym akapicie. Obawiałam się jakiejś przesadnej duchowości, ezoteryczności i... no, odklejenia. Na szczęście tak nie jest. Zajęcia są konkretne, z akademickim podejściem. Czasem może miałam jakieś zgrzyty, bo nie do końca rozumiałam instrukcji, ale właśnie po to jest grupa, by rozmawiać i by rozumieć.

  • Co mi się najbardziej podobało?

Różnorodność osobowości. Zebrali się różni ludzie. Były osoby, które miały już do czynienia z medytacją; osoby praktykujące jogę, ale też osoby, które zastanawiały się, „co tam w ogóle, kuFa, robią”. Nawet trafił się jeden psychoterapeuta pracujący z osobami z uzależnieniami, który szukał dla siebie „narzędzi odciążających”. Była też osoba ze zdiagnozowanym ADHD.

Podobało mi się to, że można było przyjść wkurwionym, zmęczonym i ogólnie w stanie „nie do ludzi”, a i tak nikt nie oceniał. Nie było też konieczności odzywania się i brania czynnego udziału w ćwiczeniach z rodzaju burzy mózgów. Czy spowiadania się z prac domowych.

Na koniec każdy uczestnik otrzymał laurkę, zawierającą kilka słów od innych (wypełnialiśmy wcześniej ankietę). Ta laurka jest dla mnie tak budująca, że, kurde, no... Pokazuje, że wykonałam kawał solidnej roboty przez te 8 tygodni (i ogółem przez ostatnie lata). I co ważne dla mnie – że ludzie mnie widzą taką, jaką ja siebie widzę (lub chciałabym widzieć :)), ale przestałam widzieć przez to, że moje myśli zbłądziły. Laurka poszła na ścianę i stała się moją codzienną motywacją (i nagrodą).

  • A ile to MBCT całe kosztuje?

Ceny się wahają od 1200 zł do 1800 zł.

  • Czy mogę ćwiczyć uważność samodzielnie, bez kursu, ZA DARMO?

Jasne, jeszcze jak. Jest to dobrze opisany temat i jest też dużo materiałów, książek, w tym nagrań audio; są nawet na Spotify. Ale mam tu fajne 2 źródła:

Kursu redukcji stresu MBSR (ang.)
Kursu uważności – kierunek medytacje (pol.)

  • Jak ogólnie oceniam kurs MBCT?

Mnie pomogło. W sensie zebrałam się do kupy. Mam oczywiście momenty załamań, smutku i stresu, jak każdy człowiek, ale już tak nie pochłaniają. Częściej jednak obserwuję u siebie typowy (i ceniony przez innych – pozdro @somskia :* ) wyjebanizm.

Ale też nie należy tego rozumieć tak, że nagle ZNALAZŁA SKUTECZNY SPOSÓB NA DEPRESJĘ. LEKARZE JEJ NIENAWIDZĄ. Po prostu zyskałam narzędzia, by dalej pracować nad sobą i się rozwijać. Wyszłam też z własnej głowy i zadbałam o własne potrzeby. Bo musisz też wiedzieć, że jak nie zadbasz o 3 podstawowe filary, mianowicie: jedzenie, spanie i aktywność fizyczna, to żaden sposób na smutek, depresję, lęki czy ból dupy nie pomoże.

Dzięki temu, co wyniosłam z zajęć, łatwiej mi było i jest odpuszczać pewne sprawy. Na przykład dedlajn nie był tak palący i szłam na siłownię, a po niej nie spieszyło mi się tak bardzo do domu, przez co mogłam spokojnie zrobić stretching lub wypić jogurt na ławce w parku. Ba, nawet rezygnowałam z siłowni na rzecz spaceru lub książki, gdy stwierdzałam, że to jest właśnie to, czego teraz potrzebuję.

To wszystko ma znaczenie, tj. te wszystkie małe decyzje. To są takie puzzle, które układasz metodą małych kroczków, aż w końcu układają się w całość. AMENT.

___

Masz pytania? Wal śmiało Mogę też polecić jakieś książki.

___

PS Jeśli ktoś dobrnął do końca, to gratuluję i dziękuję.
Gepard_z_Libii

Ale buddyzm to proszę szanować, albo przynajmniej się zapoznać przed pisaniem takich bredni, jak czerpanie energii że słońca

Odczuwam_Dysonans

@ismenka oo, quality post, trafne użycie Twoich umiejętności

Ciekawy temat i chętnie puszczę sobie jakiś podcast czy rozmowę o tym sposobie pracy nad sobą. Wydaje się nieco zbieżny z tym, co sam poniekąd staram się realizować żeby nie wracać do gorszych stanów psychiki, aczkolwiek bardziej instynktownie niż rozmyślnie. Nie słyszałem wcześniej o tego typu terapii, ale oceniając po Twoim wpisie, to zdaje się być namiastką remedium na dzisiejsze tempo i, poniekąd, narzucany styl życia, co dla większości z nas ciągnie za sobą nieciekawe konsekwencje jeśli chodzi o głowę

Ciekawe ile osób nurzających się, i w efekcie oddalajacych od samych siebie, w farmakologii mogłoby w zamian skorzystać z tego typu spotkań. I nie żebym miał coś przeciw samej psychiatrii, bo bardzo dobrze że ludzie nie mają już takich oporów w sieganiu po pomoc, jednak spotkałem już ludzi dla których stało się to bardziej celem niż drogą, a to już ociera się o ćpanie. Często przez to, że wcale nie działa tak dobrze jak by mogło.

Podobnie z resztą uważam że dla alkoholików lepszą drogą ku trzeźwości są grupy wsparcia, niż wszywka. Mimo że wszywka też czasem jest potrzebna.


Ciekawy temat i na pewno zgłebię skoro sprawdziłaś na własnej skórze, kiedyś bardzo mnie takie tematy fascynowały, bo sposoby naprawiania ludzi dużo mówią o samych ludziach

ismenka

<<< LITERATURA >>> Wrzucam kilka tytułów dla zainteresowanych tematyką. Są to IMO najważniejsze publikacje do rozpoczęcia praktyk związanych z mindfulness. Książek jest więcej, więc jak czujesz niedosyt, mogę coś dorzucić :))


→ Wprowadzenie do uważności i medytacji:


1. Cud uważności. Prosty podręcznik medytacji , Thích Nhất Hạnh (mega podstawy).

2. Medytacja wglądu. Praktyka wolności , J. Goldstein.

3. Życie, piękna katastrofa. Mądrością ciała i umysłu możesz pokonać stres, choroby i ból , J. Kabat-Zinn.


→ MBCT:


4. Praktyka uważności. Ośmiotygodniowy program ćwiczeń pozwalający uwolnić się od depresji i napięcia emocjonalnego , Zindel V. Segal, John D. Teasdale i inni (podręcznik skierowany głównie do osób borykających się z obniżonym nastrojem i depresją).

5. Mindfulness. Trening uważności (Jak znaleźć spokój w pędzącym świecie) , D. Penman, M.Williams (uproszczona wersja kursu MBCT).


Walka z bezsennością:


6. Pokonaj bezsenność w 6 krokach z terapią poznawczo-behawioralną, E. Walacik-Ufnal, M. Fornal-Pawłowska.

Zaloguj się aby komentować