#bookmeter

134
1793
636 + 1 = 637

Tytuł: Slenderman. Internetowy demon, choroba psychiczna i zbrodnia dwunastolatek
Autor: Kathleen Hale
Kategoria: reportaż
Wydawnictwo: Czarne
ISBN: 9788381919241
Liczba stron: 360
Ocena: 6/10
Własny licznik: 86 + 1 = 87

Nie wiem kto tu bardziej zawiódł - autorka czy tłumaczka, ale to nie jest dobrze napisana książka. Temat jednak jaki porusza jest ważny i mocny, a cała historia warta opowiedzenia.
Dwie dwunastoletnie dziewczynki, które uwierzyły w creepypasty uznały, że muszą poświęcić życie przyjaciółki jednej z nich, żeby oddalić niebezpieczeństwo zabicia ich i ich rodzin przez Slendermana. I nie to co te dziewczynki miały w głowie było najstraszniejsze w tym wszystkim. Osądzono je jako dorosłe, nie miały przez to opieki psychologa i potrzebnego wsparcia. Morgan, ta która zadała dziewiętnaście ciosów nożem została później zdiagnozowana jako schizofreniczka, chociaż już dużo wcześniej było widać, że coś z nią jest nie tak. Ta choroba towarzyszyła jej od najmłodszych lat, od zawsze widziała rzeczy niewidoczne dla innych. Czuła się zagubiona i opuszczona a jedynie głosy w jej głowie wspierały ją w codziennym życiu.

Ta książka oskarża społeczeństwo oraz system sądowniczy i służbę zdrowia stanu Wisconsin o zaniedbania, szczególnie wobec małoletnich i chorych psychicznie. Nie jest jednocześnie książką wybitną a jedynie dobrą - cały czas z tyłu głowy miałam poczucie, że czytam streszczenie aktów sądowych a nie reportaż.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter
20b0b1ee-8648-4a10-bdbc-43533379cfae
em-te

@KatieWee " jedynie głosy w jej głowie wspierały ją w codziennym życiu." To że choroba towarzyszy mi w codziennym życiu, to nie znaczy że mnie wspiera, przeciwnie, jest obciążeniem. Widzę współczucie dla jednej ze sprawczyń. Drugiej nie współczujemy?


okropne podejście. Zakładam, że dałaś się uwieść narracji.

KatieWee

@em-te akurat ją jej głosy wspierały co jest raczej rzadkie w schizofrenii. Wszystkim trzem dziewczynkom współczuję, co mogło nie wybrzmieć w mojej recenzji.

em-te

@KatieWee zupełnie nie wybrzmiało.

Zaloguj się aby komentować

635 + 1 = 636

Tytuł: Korowód
Autor: Jakub Małecki
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 7/10

#bookmeter

Teraz byliśmy my, a po nas – kto wie? Ale czy to możliwe, że wszystko, co nas otacza, i my również, jest w jakiś sposób jednym?

Jeśli chodzi o twórczość pana Małeckiego, to jakiś – dłuższy już raczej – czas temu czytałem Dygot jego autorstwa. Już miałem pisać, że książka zrobiła na mnie takie wrażenie, że więcej do twórczości autora nie sięgnąłem, ale zajrzałem do moich starych notatek i, jak się okazało, oceniłem ją wtedy maksymalną możliwą notą. Dziś wydaje mi się, że zrobiłem to mocno na wyrost, bo prawie nic z Dygotu nie pamiętam, a i do twórczości pana Małeckiego nie ciągnęło mnie w zasadzie wcale. Za powieść Korowód zabrałem się za sprawą człowieka, który powieści raczej nie czyta (albo przynajmniej nie kończy), to jest pana Mariusza Szczygła, którego post na Facebooku sprawił, że „też chciałem poczuć tę przyjemność”. Albo może zapoznać się z nietypową formą tej powieści, którą w tym wpisie opisywał? Nie do końca jestem w stanie stwierdzić co tak naprawdę mną wtedy kierowało, ale fakt jest taki, że Korowód przeczytałem. I nie żałuję.

Korowód to sześć części, z których każda to osobna historia. Każda z tych kolejnych historii dzieje się po zakończeniu poprzedniej. Czasami długo po jej zakończeniu, bo pan Małecki zaczyna w połowie XVI wieku, kiedy to Bałtyk zamarzał tak, że zimą docierano po jego powierzchni do Szwecji a kończy… No właśnie. Kiedy się kończy? Współcześnie? W przyszłości? To już chyba czytelnik musi dopowiedzieć sobie sam po lekturze części VI, która podobała mi się wyjątkowo. Nie tylko ze względu na – tak to nazwijmy – pozostawienie otwartego zakończenia, ale i przez moją fascynację formą, którą ostatnimi czasy przeżywam. Tutaj rzeczywiście forma była bardzo nietypowa.

Zanim jednak ta szósta część, to jest jeszcze pozostałych pięć. Każda z nich opowiedziana jest inaczej. Bo w Korowodzie znajdziemy i opowiadanie, i listy (powieść epistolarna?), i dziennik, i „książkę w książce” i coś w rodzaju pamiętnika albo wspomnień. Każdą kolejną część z poprzednimi łączy coś metafizycznego, a przynajmniej tak mi się wydaje, bo nigdzie nie jest to powiedziane wprost. Bo to, że w każdej kolejnej części obecne są materialne ślady przeszłości, pochodzące z części wcześniejszych, to akurat podane jest na tacy. I chyba właśnie to jest problem, jaki autor postanowił w tej książce rozważyć: czy przeszłość wpływa na nas również w jakiś pozamaterialny sposób, przy czym nie mam tutaj na myśli ani kultury, ani cywilizacji – tego całego niematerialnego, ale w jakiś sposób zauważalnego dziedzictwa wypracowanego przez tych, którzy żyli przed nami. Chodzi mi raczej o coś – bo ja wiem?; sam nie umiem tego nazwać – duchowego? Właśnie: „chodzi mi”. Bo nawet jeśli autor nie chciał tego w Korowodzie rozważyć, to teraz, po lekturze, robię to ja. Bo to w tej książce znalazłem i właśnie do tego mnie ona skłoniła. I właśnie dlatego Korowód był dla mnie wartościową lekturą.
51a455f2-7cdc-489b-9577-92496f9f7086

Zaloguj się aby komentować

634 + 1 = 635

Tytuł: Listopadowe porzeczki
Autor: Andrus Kivirähk
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 8/10

#bookmeter

Przychodzisz ze służby u diabła i chcesz się przyjąć do kościoła?
No i co z tego? – Ott wzruszył ramionami – Praca to praca, a pan to pan. Stary Piekielnik kazał mi co prawda każdego ranka przed pracą splunąć na krzyż…
I spluwałeś?
Spluwałem. I czy jestem gorszym chrześcijaninem? To jeszcze ze mnie diabła nie czyni. Gdyby na przykład pastor kazał mi splunąć na obraz diabła, proszę bardzo, bez zwlekania! Najważniejsze, by służba była zacna.

Z czego się śmiejecie? Sami z siebie się śmiejecie!” – te wspaniałe słowa pana Gogola zawsze przychodzą mi do głowy, kiedy mam okazję i przyjemność czytać dobrą komedię. „Dobrą” w moim rozumieniu znaczy tyle co taką, w której sam mogę odnaleźć swoje wady i przywary. Dobrą, to znaczy taką, w której te wady i przywary przedstawione są w sposób sympatyczny; taką, gdzie autor nie wchodzi w rolę moralisty; taką, gdzie to właśnie te wady i przywary nie tylko budują bohaterów, ale i, powodując u nich pewne zachowania, które wywołują konsekwencje, pchają akcję do przodu. Dobrą, to znaczy na przykład taką jak Listopadowe porzeczki pana Kivirähka, bo w Listopadowych porzeczkach tych moich wad i przywar jest mnóstwo. Różnica jest taka, że u mnie objawiają się te wady i przywary raczej w sposobie myślenia, w pomysłach, które przychodzą mi do głowy, a które potrafię na szczęście w jakiś sposób powstrzymać przed wcieleniem ich w życie. Choć może spowodowane jest to nie tyle moją umiejętnością samokontroli a po prostu tym, że nie umiem stworzyć własnego krata?

No właśnie. Krat. Albo bieruch. Istota wywodząca się z estońskiego folkloru, tworzona przez człowieka z tego, co akurat ma pod ręką i obdarzana duszą, którą tworzący ją człowiek „wypożyczał” niejako od Starego Piekielnika, jak czasami Estończycy nazywają diabła. Miała za zadanie pomagać w gospodarstwie, wykonując polecenia tego, który ją stworzył. Mogła na przykład pilnować ognia, ale mogła też – do czego często i chętnie mieszkańcy nienazwanej przez autora wsi swoje kraty wykorzystywali – zajrzeć do spichlerza. Czy to do spichlerza sąsiada, czy też mieszkającego we dworze niemieckiego barona, nie miało to większego znaczenia. Znaczenie za to miało to, że krat mógł z tego spichlerza zabrać coś – czy to szynkę, czy zboże, albo nawet i mydło – co gospodarzowi mogło się akurat przydać. Kłopot tylko w tym, że sąsiad też miał swojego krata, którego mógł wysłać po „moje”. A „mojego” należy przecież bronić. Drugi kłopot z kolei polegał na tym, że Stary Piekielnik jest jednak istotą interesowną. W związku z tym nie „wypożyczał” tych dusz dla kratów za darmo, co to to nie! Ceną była dusza „najemcy”, co należało w piekielnych dokumentach odpowiednio pokwitować. Ale czy cwany człowiek i na to nie znajdzie sposobu?

Wspaniała to była książka, bo to nie tylko satyra na egoizm, chciwość, zapalczywość i na jeszcze kilka innych jakże ludzkich cech, ale też świetnie oddany na wpół magiczny świat, w którym ta opowieść została osadzona. Świat, w którym po niebie latają kraty, Stary Piekielnik przechadza się lasem a ludzie za pomocą magicznych maści przemieniają się w wilki i pod postacią tych wilków zakradają się żeby oglądać to, co chcą oglądać albo zdobywać to, co chcą zdobyć. To też opowieść o miłości, a nawet kilku miłościach, które jednak nie kończą się dobrze. I jeszcze opowieść o „chłopskim rozumie”, bo takim często kierują się bohaterowie, co szczególnie podobało mi się u Insta, estońskiego zarządcy na niemieckim dworze oraz u Otta, tego z cytatu na początku wpisu. Nie wiem czy potrafiłbym znaleźć jakąś główną oś fabularną tej opowieści, bo w istocie Listopadowe porzeczki wyglądały dla mnie jak zbiór następujących po sobie historii, które łączy miejsce, gdzie one się wydarzają i bohaterowie, którzy biorą w nich udział. Ale nic to! To wcale nie szkodzi, bo każda z tych historii, mimo że często oparta na powtarzającym się schemacie, była nie tylko zabawna, ale i prowokowała do zastanowienia się. Nad sobą. Albo może lepiej nad innymi, jeśli dla wygody przyjąć mentalność mieszkańców tej estońskiej wioski i, choć na chwilę, zapomnieć o panu Gogolu.
91c491c1-df08-403e-a7ac-c97440bece03

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
633 + 1 = 634

Tytuł: Za zamkniętymi drzwiami
Autor: B.A. Paris
Kategoria: kryminał, sensacja, thriller
Wydawnictwo: Albatros
ISBN: 9788379854011
Liczba stron: 304
Ocena: 3/10
Goodreads: https://www.goodreads.com/book/show/35073196-za-zamkni-tymi-drzwiami
Lubimy czytać: https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4092539/za-zamknietymi-drzwiami

Książka reklamowana takimi tekstami jak "Światowy bestseller, który wywołał sensację na międzynarodowym rynku wydawniczym.", „Najlepszy i najbardziej przejmujący thriller, jaki kiedykolwiek czytałem”, „Porywający debiut! Przerażenie, które czuje Grace, jest zaraźliwe, klaustrofobiczna atmosfera zagęszcza się, a niepokojąca gra w kotka i myszkę zmierza do przerażającego i niespodziewanego finału” - nie będę was trzymał w niepewności, są to bzdury.
Będą spoilery bo mi nie zależy.
Słaba i naiwna historia w którą ani przez sekundę nie udało mi się uwierzyć, że mogłaby się wydarzyć. Kobieta poznaje księcia z bajki który szybko jej się oświadcza. Początek książki to opis cukierkowego idealnego związku, z dialogami tak infantylnymi, że się słabo robi.
Szybko okazuje się że jednak pan prawnik jest psycholem który lubi przemoc psychiczną, żonę trzyma zamkniętą w pokoju i realizuje plan żeby jej chorą na zespół Downa siostrę zabrać ze szkoły z internatem i trzymać w piwnicy. Oczywiście z zewnątrz utrzymując obraz małżeństwa idealnego. No i przez całą książkę mamy scenki pokazujące jaki jest on przebiegły i o 3 kroki przed nią i nigdy nie uda jej się uciec. Na koniec daje się otruć tabletkami nasennymi wrzuconymi do whisky.
Szybko się czyta, ale i tak nie warto. Nie wiem skąd ta książka ma takie wysokie oceny - 3.98 na Goodreads i 7,4 na lubimy czytać z wieloma ocenami po 9 i 10...

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter #czytajzhejto #ksiazki
e565bd09-812f-45db-b796-9205c4ddfc3c
WujekAlien

@Vakarian @smierdakow Moim zdaniem to dlatego, że większość ludzi nigdy nie sięgnie po ksiązki inne niż top30 w empiku czy innej księgarni. A w tym wariancie w porównaniu z innymi z "topki" ta książka już tak źle nie wypada, dalej nie jest wybitnym dziełem, ale pewnie 6-7/10 może spokojnie dostać. Stąd osoby czytające więcej i sięgnające po różne gatunki, ropoznają kiepską książkę w przebraniu, ale nieczytające, mają ogromną szansę trafić na tego typu tytuł.

Zaloguj się aby komentować

632 + 1 = 633

Tytuł: Trędowata
Autor: Helena Mniszkówna
Kategoria: literatura piękna
Wydawnictwo: Wolne Lektury
Liczba stron: 672
Ocena: 7/10

Link do LubimyCzytać:
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/wydania/5090614/tredowata

Na początku lipca miałam sen typu "zmęczonego" (bo najbardziej wyraziste sny śnią mi się, gdy jestem wybitnie zmęczona). W śnie tym wróciłam do czasów gimnazjalnych. Był pierwszy dzień zajęć w szkole, pierwszą lekcją był język polski. I okazało się, że przez wakacje mieliśmy obowiązek przeczytać "Trędowatą" Heleny Mniszkówny. Nauczycielka zaczęła nas odpytywać, a ja tak się zestresowałam, że nie przeczytałam lektury, że aż się obudziłam.

...I to sprawiło, że postanowiłam przeczytać książkę, która w zasadzie nigdy lekturą nie była. Ale wiecie, na wypadek, gdyby sen miał wrócić, to będę teraz mogła udzielić poprawnych odpowiedzi na odpytce.

Główną bohaterką jest Stefania Rudecka, dziewczyna pochodząca z niezbyt znanego i niezbyt bogatego szlacheckiego rodu. Trafia ona do miejscowości Słodkowice, gdzie ma objąć roczną posadę nauczycielki dla Luci Elzonowskiej, córki baronowej. Poznaje przy tym kuzyna Luci, ordynata Waldemara Michorowskiego - człowieka utytułowanego i piekielnie bogatego. Z początku Stefcia nie pała do niego sympatią, ale z czasem rodzi się między nimi uczucie.

"Trędowata" nie jest jednak bynajmniej powieścią o szczęśliwej miłości bez przeszkód. Miłość Waldemara do Stefci uważana jest za występek wobec kultury, wartości i etyki arystokracji. Młodzi muszą walczyć z przekonaniami nie tylko innych rodów, ale też własnej rodziny.

Powieść ta urzekła mnie niezwykłymi zarysami przyrody oraz celnymi i bogatymi opisami światów wewnętrznych bohaterów, które stanowią dowód, że pani Helena była osobą o niecodziennej wrażliwości. Przy koncówce oczy mi zwilgotniały, nie kryję. To, co sprawiało mi trudność w odbiorze, to początkowe przystosowanie się do już archaicznego dla nas jednak języka oraz pewne moralizatorstwo, które da się wyczuć ze słów postępowego Waldemara wobec bardziej konserwatywnych arystokratów.

Solidne paliwo do myślenia daje to, że akcja rozgrywa się na przełomie XIX i XX wieku. Została wydana w roku 1909. I gdy pomyśli się, że ten skostniały świat arystokracji, wszelkie maniery, oceny, kasty, podziały w ciągu 5 lat w zasadzie stracił znaczenie, jednocześnie można odczuć niejako tęsknotę za tamtymi czasami, jak i ulgę, że nie musiało się ich doświadczyć.

Prywatny licznik (od początku roku): 37/52

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter #ksiazki #czytajzhejto #literaturapiekna #tredowata
Wrzoo userbar
2e21da7e-89e9-446d-afbf-ea9dae25958f
moll

@Wrzoo widzę, że okładka filmowa. To teraz ekranizacja

Wrzoo

@moll Taaak, taki jest plan

Zaloguj się aby komentować

631 + 1 = 632

Tytuł: Ostrze
Autor: Joe Abercrombie
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: Mag
ISBN: 9788366065338
Liczba stron: 702
Ocena: 6/10

Gdy się szuka książkowych polecajek na różnego rodzaju forach o fantastyce, dość często można się natknąć na powieści z uniwersum Pierwszego Prawa. Seria stworzona przez Abercrombiego ma opinię mrocznej, brutalnej i pełnej intryg i przez wielu fanów jest uważana za arcydzieła fantasy.
Po przeczytaniu takich rekomendacji nie mogłam nie umieścić powieści Brytyjczyka na swojej liście do przeczytania. Zaczęłam rzecz jasna od pierwszego tomu pierwszej trylogii, czyli Ostrza.

No i muszę przyznać, że nie uważam go za wybitny. Oczekiwałam, że klimat będzie równie mroczny i poważny jak w Wieśku i pierwszych sezonach GoT, jednak powieść była jak dla mnie bardzo nierówna. Klimat różnił się w zależności od POV:

  • Najpoważniejszym wątkiem jest oczywiście wątek Glokty. Glokta jest zdecydowanie najciekawszą postacią w tej książce i jedną z najbardziej oryginalnych postaci w fantastyce w ogóle.
  • Wątek Jezala jest znacznie lżejszy, utrzymany bardziej w klimacie płaszcza i szpady. Sam Jezal ma jednak zadatki na najlepszy development postaci w całej trylogii.
  • Wątek Logena opiera się na przeoranym przez kino akcji schemacie „wielki wojownik, dręczony wyrzutami sumienia, zaczyna pobierać nauki u tajemniczego mędrca”. Logen nie jest przez to zbyt ciekawą postacią i szybko zostaje całkowicie przyćmiony przez swojego senseja Bayaza.
  • Wątek Ferro opiera się na innym przeoranym przez kino akcji schemacie „dawna ofiara mści się na prześladowcach”. Niestety, jest to jak dla mnie najgorzej poprowadzona postać, oraz jedna z najgłupszych książkowych bohaterek, z jakimi miałam do czynienia. Generalnie nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Ferro została wprowadzona na siłę, by twitterowe Julki nie czepiały się autora, że w trylogii nie ma silnych postaci kobiecych i mniejszości etnicznych.
  • Wątek Westa zapowiadał się spoko, dopóki autor nie postanowił obrzydzić czytelnikowi tej postaci, przez co ciężko czuć dalej sympatię do gościa. Serdeczne dzięki, panie Abercrombie
  • Wątek dawnej bandy Logena jest w tej części za bardzo zmarginalizowany, by poczuć większą sympatię/antypatię do byłych towarzyszy broni Krwawego Dziewięć.

Jeśli chodzi o intrygi polityczne i gry wojenne, w tym tomie zostają one dopiero zarysowane. Generalnie, pierwsza trylogia ma charakter three-deckera, więc jeśli ktoś chce poznać całą historię, powinien się od razu nastawić na lekturę wszystkich trzech tomów.

Ja na pewno będę kontynuować przygodę z uniwersum Pierwszego Prawa. Raz, chcę dotrzeć do ostatniej trylogii Epoka obłędu. Dwa, Ostrze, mimo nierównego klimatu, jest dobrą, wartką historią, która obiecuje więcej w kontynuacjach i mam nadzieję, że kolejnym tomom będę mogła z czystym sercem wystawić wyższą ocenę.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter
09ef7d60-7059-4d10-bc21-1a83f91480ce
the_good_the_bad_the_ugly

Dla mnie cała trylogia to takie solidne 6/10. Mnie nie zachwyciła. Daj znać co sądzisz o zakończeniu całości.

AndzelaBomba

@the_good_the_bad_the_ugly jasne, wrzucę recenzje na bookmetera 🙂 Mam jednak nadzieję, że kolejne tomy bardziej przypadną mi do gustu

Zaloguj się aby komentować

630 + 1 = 631

Tytuł: Polowanie na małego szczupaka
Autor: Juhani Karila
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 7/10

#bookmeter

Te wase kłopoty som takie pociescne! – zagrzmiał Olli Dzięcioł. Po chwili spojrzał na wschód, a potem na zachód. – Chyba se te kraine we władanie wezne.

Od dawna czytałem o zachwytach nad tą książką i, kiedy tak sobie przewijałem co tam mam ściągnięte na czytnik, kiedy mignął mi ten tytuł, zdecydowałem się w końcu za niego zabrać. Zachwytów nie podzielam, przynajmniej jeśli chodzi o zachwyty nad całością, ale, jako całość, książka mi się podobała.

Zacznę od dobrych rzeczy, to jest od zachwytów. Język, język, język! Tłumacz, pan Sebastian Musielak, o czym zresztą pisał w słowie od tłumacza, na potrzeby tej książki stworzył własną gwarę. Nie wiem jak to brzmiało w oryginale – nie mówię o treści, bo przecież nie tylko tekst po fińsku byłby dla mnie mniej więcej tak samo przystępny jak po chińsku, nie mówiąc już o dialekcie z fińskiej północy, ale o samym brzmieniu – ale to, jak wspaniale ten język – nieskomplikowany i nie bardzo udziwniony, a wręcz uproszczony – brzmiał w mojej głowie kiedy chłonąłem tę historię. Gdzieś spotkałem się z komentarzami, że ta gwara jest sztuczna (prawda, została wymyślona na potrzeby przekładu) i brzmi koślawo (dla mnie nieprawda, ale to kwestia gustu) i czasami zgrzyta. No cóż. Nie jestem specjalistą od języków, gwar i dialektów. Jestem czytelnikiem, dość – tak mi się wydaje – wrażliwym na brzmienie tekstu. I dla mnie było super.

Druga rzecz to klimat. Daleka północ, gdzie nie sięga nawet ubezpieczenie zdrowotne i żyjący tam ludzie. Oraz żyjące (?) obok tych ludzi baśniowe stwory: wszelkiej maści chyłki, paskudy i inne stwory pochodzące ze skandynawskich podań a być może i z fantazji autora. A już w ogóle rozwiązanie fabularne pozwalające bohaterom (i przy okazji czytelnikowi) spojrzeć w przeszłość, dotrzeć do źródła tej historii, było tak proste i nieoczekiwane, trochę jak deus ex machina, ale tak wspaniale pasujące do stworzonej rzeczywistości, że jeśli gdzie indziej pewnie wzbudziałoby mój niesmak, tak tutaj spowodowało zachwyt; tak wspaniale do tego świata pasowało. Spójnie i całkiem ciekawie było to wszystko przedstawione. Można było autorowi uwierzyć, że taki świat gdzieś mógłby istnieć i do tego udało mu się mnie przekonać. Nie udało mu się jednak – niestety – sprawić, żebym ten jego świat poczuł. Ale to może wynikać z moich osobistych preferencji czucia.

Sama zaś historia nieszczególnie mnie zachwyciła. To znaczy była logiczna, była ciekawa, była wiarygodna. Postaci wyraźne, kontrastowe – szczególnie podobało mi się zderzenie policjantki Janatuinen żyjącej poza kołem podbiegunowym z tym fantastycznym światem, który pan Karila stworzył za sześćdziesiątym szóstym równoleżnikiem oraz historia miłości(?) głównej bohaterki, Eliny i Jousii, razem z tą dziwną decyzją, którą podjęli i wszelkimi wynikającymi z niej konsekwencjami. Konsekwencjami, które są przecież osią tej historii.

Tak jak pisałem: książka nie zachwyciła mnie jakoś szczególnie, ale absolutnie nie uważam czasu na nią poświęconego za stracony. Przede wszystkim z racji wrażeń językowych. Być może – zupełnie niepotrzebnie – nastawiłem się do niej zbyt pozytywnie już przed lekturą. Być może po prostu porusza ona temat (albo tematy), które nie są dla mnie szczególnie interesujące. Albo może chodzi o coś jeszcze innego? Na przykład, że jestem maruda?
dbbccaaf-c068-448c-ae7b-5239d864a66f

Zaloguj się aby komentować

629 + 1 = 630

Tytuł: Wichrowe Wzgórza
Autor: Emily Brontë
Kategoria: literatura piękna
Wydawnictwo: Potop
Ocena: 8/10

Powzielam zamiar zapoznania się dziełami sióstr Brontë. Jako pierwsze na tapet wzięłam Wichrowe Wzgórza. Nie obiecywałam sobie wiele oo tej książce, spodziewając się ckliwego romansidła. W zasadzie trochę się pomyliłam, acz nie do końca, bo jakież to było romansidło! Trudna miłość między równie trudnymi charakterami, która żywa była aż do śmierci a nawet i po niej. Byłabym pewnie porzuciła czytanie Wzgórz, gdyby nie mrok, który osnuł fabułę. Zimny i mściwy Heathcliff nadał historii czegoś unikatowego. Człowiek, który z przejechał walcem po swoim wrogu i ciemiężcy... Człowiek, który własnego syna wyżął jak ścierkę, którą w jego mniemaniu tym właśnie był... człowiek ten kochał swą wybrankę z taką mocą, że wręcz domagał się śmierci, by złączyć się z nią w zaświatach. Ten wyrachowany cierpiętnik godny był nienawiści czytelnika, ale równocześnie wzbudzał żal.
Czy zaś jego Kate była godna tak silnego uczucia? Nie wiem, choć się domyślam...
Z dwóch książek sióstr Brontë, które zdążyłam już wchłonąć, zdecydowanie ta mocą emocji uderzyła mnie bardziej, dlatego daję mocne 8.
Dodam jeszcze, że lektorka Irena Lipczyńska jest doskonałym "głosem" do czytania angielskiej literatury

#bookmeter
5818acd8-dee7-401a-a7f4-1a1bf362eb3c
Shivaa

Jedna z moich ulubionych książek pod względem klimatu

Kaligula_Minus

@Shivaa o jakże się zgadzam. Czytałam Dziwne losy Jane Eyre a teraz Lokatorkę Wildfell Hall i żadna nie posiada tego klimatu co Wzgórza. Choćby dlatego nie wierzę w tezę, że wszystkie książki sióstr Brontë pisała jedna i ta sama osoba

Shivaa

@Kaligula_Minus ja czytam jeszcze Jane Eyre, ale chyba sięgnę po kolejne ich książki bo na prawdę dobrze się czyta

Zaloguj się aby komentować

628 + 1 = 629

Tytuł: Hrabia Monte Christo
Autor: Alexander Dumas
Kategoria: literatura piękna
Wydawnictwo: Wydawnictwo Aleksandria
Ocena: 8/10

Jakieś trzy tygodnie zajęło mi wysłuchanie 40 przeszło godzin tej monumentalnego dzieła. Czy był to czas stracony? Bynajmniej. Czy jestem usatysfakcjonowana? Tak 8/10. Otóż wcześniej z hrabią miałam styczność w młodości, gdy w telewizji nadawali serial z miłośnikiem rosjan, panem Depardieu. Jednak mój umysł młodzieńczy niewiele zapamiętał z tego dzieła. Dziś, stojąc u progu połowy życia, postanowiłam zapoznać się z klasykami literatury, do których Hrabia Monte Christo niewątpliwie należy. Wciągnęła mnie historia biednego, naiwnego Dantesa, który na skutek kolei losu przeistoczyl się był w wyrachowanego, mściwego i zimnego hrabiego. Ta nieco bajeczna historia męskiej wersji Kopciuszka nieco mnie rozczarowała, głównie dlatego, że człowiek, który najbardziej przyczynił się do upadku młodego kapitana, został najmniej dotknięty zemstą starego hrabiego. Poniesiona na ramionach książkowej zemsty, spodziewałam się dotkliwszej kary.
Ujął mnie piękny, malowniczy język i powtarzające się często słowo już chyba zapomniane "wybornie".
Rozczarowana jestem ostatnią częścią. Wydała mi się dość ckliwa i nieco bajkowa i oraz przekombinowana. Za dużo tam było śmierci, niepotrzebnego cierpienia i zdarzeń wprost nie do uwierzenia.
Bardzo jestem rada, że mimo pewnych aspektów, które niekoniecznie mi "podeszły" całość wywarła na mnie na tyle dobre wrażenie i pozytywne uczucia, że zapoznam się jeszcze z Królową Margot, a może i muszkieterami. Choć ci ostatni stanowią już tak bardzo przemieloną historię, że tracę nadzieję, że w książce może być jeszcze coś nowego do odkrycie.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter
f2233140-86f9-4127-ad74-4c9221538763
SuperSzturmowiec

Tak patrzę na tą książkę na jej rozmiar to chyba kilka miesięcy będę czytał

Kaligula_Minus

@SuperSzturmowiec audiobook polecam. Zajął mi jakieś 3 tygodnie, bo słuchałam tylko nocami i wieczorami. Ale lektor nie nudził i jak już przebrniesz początek to popłyniesz

Farmer111

@SuperSzturmowiec Wciągniesz się i przeczytasz w tydzień. Zacznij. Ja kiedyś zaczynałem od środka na dowolnej wybranej stronie - akcja już się wartko toczyła i byłem ciekaw jak się zakończy. A później jak to wszystko się zaczęło...

SuperSzturmowiec

@Farmer111 muszę poczekać kilka miesięcy bo w pamięci mam film. Tak mi się pamięć zresetuje to wtedy xd

JarlSkyr

@Kaligula_Minus Jedna z moich ulubionych książek :). A Trzech Muszkieterów bardzo polecam, tylko że jak już Ci się spodobają, to przygotuj się jeszcze na ich kontynuacje (Dwadzieścia lat później oraz Wicehrabia de Bragelonne).

Kaligula_Minus

@JarlSkyr tym bardziej warto się zapoznać, że była w indeksie ksiąg zakazanych xD.

Zaloguj się aby komentować

627 + 1 = 628

Tytuł: Antarktyczna podróż sir Ernesta Shackletona
Autor: Alfred Lansing
Kategoria: podróżnicza
Wydawnictwo: Myfly
ISBN: 978-83-929483-3-9
Liczba stron: 420
Ocena: 8/10

"Wrzesień, 1919. Ernest Shackleton i 22 śmiałków ruszają na podbój Antarktydy z zamiarem połączenia mórz Rossa i Wedella śladem ludzkich stóp. Po sześciu tygodniach zmagań z oceanem trójmasztowiec "Endurance" zostaje uwięziony w paku lodowym na kolejnych 10 miesięcy. Dryfująca, niezdolna do samodzielnej żeglugi brygantyna zostaje zmiażdżona przez krę, zostawiając rozbitków na pastwę antarktycznej zimy. Shackleton podejmuje szaleńczą próbę przebicia się do Georgii Południowej najpierw pieszo, następnie w szalupie ratunkowej. Alfred Lansing na podstawie dokumentów, dzienników i rozmów z uczestnikami odtwarza przebieg wyprawy dzień po dniu, dając świadectwo ludzkiej determinacji i bohaterstwa, które i wówczas, i dzisiaj jest prawie niemożliwe do powtórzenia."

PS. "można pozazdrościć" mają co wspominać na starość członkowie wyprawy.
Występuje też edycja z filmem na DVD
#czytajzhejto

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter
cdc36bdf-4fae-432b-a2f6-08541ca0ec80
627 + 1 = 628

Tytuł: Przypadki Robinsona Kruzoe
Autor: Daniel Defoe
Kategoria: powieść przygodowa
Wydawnictwo: Zielona Sowa
ISBN: 9788374353267
Liczba stron: 191
Ocena: 9/10

Przypadki Robinsona Kruzoe to moja pierwsza książka, którą przeczytałem w podstawówce z własnej nieprzymuszonej woli. To właściwie ona zapoczątkowała moją późniejszą miłość nie tylko do literatury fantastyczno-przygodowej, ale przekonała mnie ogólnie do książek (które szkoła tak skutecznie próbowała mi obrzydzić) jako medium i formy relaksu. Od tamtego czasu zawsze, gdy nadarzy się okazja, powracam do przygód Robinsona i Piętaszka, by tylko zadziwić się, że pomimo lat dalej dostarczają mi takiej samej frajdy jak za bajtla.

Książki opisywać nie będę, bo chyba nie ma osoby, która by nie słyszała o panu Robinsonie, ale dla tych, którzy (o zgrozo) jeszcze nie mieli przyjemności zapoznać się z nim w formie pisanej to, polecam wydanie w przekładzie W.L. Anczyca i opracowaniu M. Czyżowskiej, gdyż w moim odczuciu jest ono najbardziej przystępne i napisane takim naturalnym, przyjemnym stylem w narracji pierszoosobowej. Choć część rzeczy jest pominięta, tak uważam, że liczy się jakość a nie ilość. Pozostałe wydania, z którymi miałem styczność albo były opisywane z perspektywy trzeciej osoby (która zupełnie mnie nie przekonuje) albo jakimś takim dziwnym stylem, który zniechęcał mnie do dalszego czytania.

Co do samej lektury, to darzę ją ogromnym sentymentem, więc zapewne moja ocena i odbiór jej byłyby inne, gdybym dzisiaj pierwszy raz ją przeczytał (a może nie?). Jednak uważam, że książka poza dostarczaniem rozrywki w postaci przygód, opisu tropikalnych krajów, żeglugi po morzu etc., ukazuje też pewne wartości moralne, filozoficzne czy problemy, z jakimi musi się zmagać sam Robinson, które myślę, że w sposób znaczący wpłynęły wtedy na mój rozwijający się dziecięcy umysł. Dlatego też jak ktoś posiada swoje pociechy (choć raczej troszeczkę starsze, bo mordowanie i kanibalizm nie są zbyt "family friendly" ) i chciałby je wprowadzić w świat literatury, to serdecznie polecam właśnie tę książkę :).

Sam jeden na nieznanym wybrzeżu. Opuszczony przez wszystkich. Przede mną rozhukanych wód przestworza. Nade mną... Bóg!

#bookmeter #ksiazki #czytajzhejto

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz
2edc6851-b18b-47a1-baa6-c78b3d21a673
Dzban3Waza

A to jest coś innego od Robinson Crusoe?

JarlSkyr

@Dzban3Waza Fabuła dalej ta sama, ale różnią się trochę. Dla przykładu początek Przypadków (W.L. Anczyc):


Urodzenie moje. Chęć żeglugi. Rodzice sprzeciwiają się temu.


W roku 1654 ojciec mój był kupcem w Hull, mieście portowym we wschodniej Anglii.

Miał się wcale nieźle, bo prowadził znaczny handel towarami zamorskimi, ale nie był szczęśliwy. Z trzech synów ja tylko zostałem w domu: najstarszy brat zaciągnął się do marynarki królewskiej i zginął w bitwie z Hiszpanami; średni, puściwszy się przed dziesięciu laty na morze, przepadł, jak kamień w wodzie, a i ze mnie rodzice nie mogli się wielkiej spodziewać pociechy, gdyż przyznam się, że byłem próżniakiem i unikałem pracy, jak zaraźliwej choroby.

A tu Robinson (Wolne Lektury, F. Mirandola):


— Skłonność podróżnicza Robinsona. — Zostań w kraju i odżywiaj się należycie. — Nie-

posłuszeństwo i skrucha Robinsona. — Jego lekkomyślność. — Burza i rozbicie okrętu. —

Robinson zostaje właścicielem plantacji.


Urodziłem się roku Pańskiego 1632, w angielskim mieście Jorku. Mimo to mógłbym

się niemal zwać Niemcem, albowiem ojciec mój pochodził z Bremy i w późnym dopiero

wieku osiadł w Anglii.

Matka moja, Angielka, nosiła rodowe nazwisko Robinson, ja zaś, obyczajem angielskim, otrzymałem je przy chrzcie św. za imię. Ojciec mój zwał się Kreutzner, przeto i ja byłem właściwie Robinsonem Kreutznerem, ale Anglicy, nie mogąc nigdy wymówić tego wyrazu niemieckiego, zwali mego ojca: Mister Crusoe, tak że w końcu cała rodzina przybrała to nazwisko.

W ten sposób zostałem ostatecznie Robinsonem Crusoe.

Rodzice moi mieli oprócz mnie jeszcze dwóch synów i jedną córkę. Najstarszy służyłjako oficer w jednym z angielskich pułków i zginął pod Dunkierką w bitwie z Hiszpanami. Młodszy brat mój wyruszył na obczyznę i przepadł bez wieści.

Dzban3Waza

@JarlSkyr w każdym razie robinsona Crusoe uważam za świetną książkę i za każdym razem jak ktoś gdyba jak dać sobie radę na bezludnej wyspie to go odsyłam, bo wydawało mi się to mega realnie opisane

maly_ludek_lego

Ok, znalazlem:

Who inspired the character of Crusoe?

Defoe’s novel was inspired by the story of Alexander Selkirk, a Scottish seaman from Fife who had been marooned on the Pacific island of Juan Fernandez for four years and four months. Born in 1676, Selkirk was appointed to be sailing master of the Cinque Ports in 1703 for its voyage to plunder the Spanish settlements and shipping on the South American Pacific coast.

After an argument with his captain, Selkirk was put ashore on the uninhabited island of Juan Fernandez with a musket, powder, shot, tools, clothing, a hatchet and a bible. When he was finally rescued in 1709, after over four years marooned alone on the island, he was said to have virtually lost the power of speech. Selkirk later learnt that the ship, Cinque Ports, had been lost with all hands.

maly_ludek_lego

Kto zainspirował postać Crusoe?


Powieść Defoe została zainspirowana historią Alexandra Selkirka, szkockiego marynarza z Fife, który przez cztery lata i cztery miesiące był uwięziony na wyspie Juan Fernandez na Pacyfiku. Urodzony w 1676 roku Selkirk został mianowany kapitanem żaglowca Cinque Ports w 1703 roku na rejs mający na celu splądrowanie hiszpańskich osad i żeglugi na południowoamerykańskim wybrzeżu Pacyfiku.


Po kłótni ze swoim kapitanem, Selkirk został zepchnięty na ląd na bezludnej wyspie Juan Fernandez z muszkietem, prochem, śrutem, narzędziami, ubraniami, siekierą i Biblią. Kiedy w końcu został uratowany w 1709 roku, po ponad czterech latach spędzonych samotnie na wyspie, podobno praktycznie stracił zdolność mowy. Selkirk dowiedział się później, że statek Cinque Ports zaginął bez wieści.

Kaligula_Minus

@JarlSkyr nie przebrnęłam. Zaczęłam czytać bo to była lektura, ale nie skończyłam. Czy się wstydzę? Nie, nie podchodzą mi klimaty marynistyczne i samotne, bezludne wyspy. Potopu też nie dałam rady czytać, chyba ze względu na ten wodny tytuł xD

Zaloguj się aby komentować

626 + 1 = 627

Tytuł: Morderstwo w Orient Espresso
Autor: Jacek Getner
Kategoria: kryminał, sensacja, thriller
Wydawnictwo: Lira
ISBN: 9788366966666
Liczba stron: 304
Ocena: 7/10

Prywatny licznik 32/36

Jasnowidz Jacek Przypadek tym razem działa na zlecenie w środowisku korporacyjnym. Wachlarz rozwiązywanych spraw szeroki - morderstwo, pusta paczka fajek konkurencji w niewłaściwym miejscu i czasie, kradzież kreacji (akurat nie chodzi o eleganckie wdzianko z modnego butiku). Do tego prywatne perypetie Jacka z kobietami, które okazują się jednak nie tak banalnie przewidywalne, jakby sobie tego pan jasnowidz życzył.

Literacko tom nadal trzyma wyrównany poziom w serii, jak już człowiek przywyknie, można się nawet do Jacka przyzwyczaić.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter #ksiazki #dwanascieksiazek #czytajzhejto
b6edb5d2-2ff7-4135-9f37-f319b75a21ff
Iknifeburncat

@moll chyba za dużo ostatnio tego Internetu, bo przeczytałem Jasnowidz Jacek Jaworek i mi coś nie pasowało.

moll

@Iknifeburncat zacznij się martwić, gdy wyskoczy na Ciebie z Twojej własnej lodówki

Zaloguj się aby komentować

625 + 1 = 626

Tytuł: Koniec śmierci
Autor: Cixin Liu
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: Rebis
ISBN: 9788380622852
Liczba stron: 835
Ocena: 8/10

Prywatny licznik: 21(8652).

"Koniec śmierci" to trzecia i ostatnia część epickiej trylogii "Wspomnienie o przeszłości Ziemi" autorstwa Cixin Liu. Książka kontynuuje opowieść o starciu ludzkości z obcą cywilizacją Trisolarian, które rozpoczęło się w "Problemie trzech ciał" i kontynuowało w "Ciemnym lesie".

Moim jedynym zarzutem wobec tej książki jest chaotyczne prowadzenie postaci. Liu wprowadza wiele postaci i przeplata ich wątki, co momentami może sprawiać wrażenie dezorganizacji. Niektóre postaci wydają się być mniej rozwinięte lub nagle zmieniają swoje motywacje, co może dezorientować czytelnika. Mimo to, niektóre z tych postaci, mimo chaotycznego przedstawienia, wnoszą istotne elementy do fabuły i wzbogacają narrację.

"Koniec śmierci" to godne zwieńczenie wybitnej trylogii. Mimo drobnych niedociągnięć w zakończeniu, książka dostarcza niezapomnianych wrażeń i pozostawia czytelnika z głębokim poczuciem zadumy. Dla fanów science fiction i literatury spekulacyjnej, dzieło Cixin Liu to pozycja obowiązkowa.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter
Piesek userbar
7a611b15-ad9d-473a-9466-66441ce98ad7
Pstronk

Chaotyczne prowadzenie postaci? Postacie są po prostu źle napisane. Główna bohaterka obrzydziła mi czytanie tej książki.

Zaloguj się aby komentować

624 + 1 = 625

Tytuł: Stacja Europa Centralna
Autor: Jaroslav Rudiš
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 3/10

#bookmeter

Lubię przyjeżdżać do Frankonii. Raz zrobiłem sobie piwno-kolejową wycieczkę przez Szwajcarię Frankońską. Jeden dworzec, jeden browar, jedno piwo. A potem w drogę kolejnym pociągiem do kolejnego browaru na kolejne piwo.

Kiedy w katalogu Legimi szukałem jakiejś lekkiej pozycji, którą mógłbym przeczytać wyłącznie dla odprężenia, zauważyłem Stację Europa Centralna. Już sam początek jej opisu, wzmianka o tym, że to „okularnictwo” – problemy ze wzrokiem były przyczyną tego, że autor nie został kolejarzem przywołało gdzieś z odmętów mojej pamięci utwór , który kiedyś uwielbiałem (a teraz, kiedy o nim sobie przypomniałem, dalej ogromnie mi się podoba). No i tak sobie pomyślałem, że skoro skojarzenie jest tak wyraźne, jasne, natychmiastowe i przyjemne, skoro autor jest Czechem – a więc można spodziewać się po nim czeskiego humoru oraz skoro, jak mówi opis książki, „_Z pasją opowiada…_” to ta książka będzie dobrym wyborem. Pomyliłem się. Nie była.

Dla mnie cała ta książka wygląda mniej więcej tak jak ten cytat otwierający wpis. Dostajemy garść informacji że „jechałem”, że „byłem”, że „widziałem”. Że ten czy inny dworzec „podobał mi się”, że „jest jak katedra”. Że „lubię patrzeć na rozkłady jazdy” i że „czasami prowadzę wyimaginowane podróże”. Do tego dochodzi garść kilkuzdaniowych informacji technicznych albo historycznych związanych z koleją i przegląd motywów kolejowych w literaturze europejskiej, ze szczególnym uwzględnieniem literatury czeskiej. I to w zasadzie tyle.

Nie wiem czym w zamyśle miała być ta książka, bo ni to reportaż, ni to pamiętnik, ni to literatura piękna, ni literatura techniczna czy popularno-naukowa. Stacja Europa Centralna wyglądła dla mnie jak zestaw jakichś osobistych notatek, spisanych być może w pociągu, podanych w zupełnie chaotyczny sposób. Wątki są wymieszane, informacje nie są rozwijane, jest trochę o tym i trochę o tamtym ale tak naprawdę to konkretnie nie ma w niej o niczym. Autor kilkukrotnie wspomina o setkach spotkań w pociągach, przywołuje nawet (rzadko jednak) fragmenty rozmów z tymi spotkanymi osobami, ale to wszystko jest w stylu gazetowej notatki: „powiedział, że mu się podoba”. Zero w tym emocji, multum suchych informacji, ale co z tego? Jeśli jakaś informacja już jest zero do niej kontekstu, zero analizy. To po prostu fakt, a później dalej, jedziemy do następnego faktu, tak jak pociąg ekspresowy pędzi do kolejnej stacji. Mimo że przecież pan Rudiš sam twierdzi, że od ekspresów woli wolniejsze pociągi lokalne, bo pozwalają się bardziej skupić, mocniej zgłębić i lepiej poczuć podróż. I tak, wierzę, że dla autora kolejnictwo jest pasją, ale tej swojej pasji nie potrafił w Stacji Europa Centralna – moim zdaniem – z pasją przekazać. Bo ja zupełnie tej jego pasji w czasie lektury nie poczułem. A być może szkoda.

***

EDIT: A, i jeszcze jedna rzecz. Mało w tej książce fotografii, szczególnie przy tak skąpych opisach. Nie ma też żadnych map, rozkładów jazdy, nic. Ta książka, choć uważam, że pomysł na nią był dobry, wygląda jak zupełnie nieprzemyślana i pisana bez planu.
fcb5b6fc-840c-4c4e-9a4e-79ad41f8c8ca

Zaloguj się aby komentować

623 + 1 = 624

Tytuł: Dziewczyna i chłopak, czyli heca na 14 fajerek
Autor: Hanna Ożogowska
Kategoria: literatura młodzieżowa
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Liczba stron: 230
Ocena: 8/10

Dzisiaj jest 120 rocznica urodzin Hanny Ożogowskiej, jednej z ważniejszych autorek książek z mojego dzieciństwa - Tajemnica zielonej pieczęci czy Glowa na tranzystorach to jej dzieła. Ja najbardziej jednak lubiłam książkę Dziewczyna i chłopak, czyli heca na 14 fajerek, do której sobie dzisiaj wróciłam.
Już czytając ją pierwszy raz (we wczesnych latach dziewięćdziesiątych, czyli trzydzieści lat po napisaniu) czułam, że coś z nią jest nie tak i stereotypy na temat kobiet i mężczyzn zawarte w niej wpływają niezdrowo zarówno na bohaterów, jak i na czytelników. Zupełnie nie przeszkadzało mi to i dzisiaj też nie przeszkadza w cieszeniu się historią Tosi i Tomka, którzy wchodzą w nie swoje role i Tosia jako chłopiec jedzie na wakacje do leśniczówki stryjka i mierzy się ze swoimi strachami a Tomek jako dziewczynka jedzie do cioci na wieś, gdzie musi zarządzać domem pełnym dzieci.
Oglądaliście serial z 1977 roku luźno oparty na tej książce? Bo ja właśnie siadam do oglądania go kolejny raz

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter #ksiazki #czytajzhejto
678780ef-d31e-4758-bea3-22790197aff9
59b8ed79-8b29-4729-91c5-1691c1cf7cca
moderacja_sie_nie_myje

Nie słyszałem nigdy o tej autorce. To tylko świadczy o tym, że kobiety nie potrafią pisać książek.

KatieWee

@moderacja_sie_nie_myje nie, to świadczy o tym, że mało czytasz, a nie o tym, że kobiety nie potrafią pisać.

moderacja_sie_nie_myje

@KatieWee WIesz, nie mam na tyle czasu, żeby czytać wszystko co bym chciał. Wybieram tylko te najlepsze. Ty tak nie robisz? Jak ja mało czytam, no to wybacz, patrzysz na mnie przez pryzmat tego, że nie lubię kobiecej literatury, a ja pożeram wręcz literaturę wszelkiej maści i autorów. A nie autorki bo te niestety są słabe i niewarte wspomnienia, jak Orzeszkowa na przykład. Twoje sonety i opowiadania są naprawdę dobre. Może jakbyś książkę napisała to bym zmienił zdanie. A póki co to niestety, słabizna z Waszej strony...

CoryTrevor

Czy to w tej książce był Jozinek co bardzo lubił groszek?

ismenka

Jejku, moja ulubiona wakacyjna lektura Zawsze czekała na mnie w domku babci i co roku ją czytałam Ale wspomnienia odżyły. I dzięki temu, że wujostwo Tosi kazało uszy dokładnie myć, sama zaczęłam o to bardzo dbać, haha.


Serial kiedyś mi migał w tv i oglądałam wyrywkowo. Za niedługo jadę zaś na wieś i to chyba będzie najlepsza okoliczność, by go obejrzeć. Gdzie go znajdę? : ->


Dzieki za ten wpis!

KatieWee

@ismenka ależ proszę! To też jest jedna z moich ukochanych wakacyjnych książek Serial możesz znaleźć na TVP VOD

Zaloguj się aby komentować

622 + 1 = 623

Tytuł: Internat
Autor: Serhij Żadan
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 9/10

#bookmeter

Cywile też odważali się, rwali do miasta po rozwalonym asfalcie. Wojskowi starali się ich od tego odwieść. Wojskowym nikt tu jednak szczególnie nie dowierzał, każdy uważał się za najmądrzejszego. No i pchał się pod moździerze po jakieś tam zaświadczenie z funduszu emerytalnego.

Sprawa wydaje się prosta: trzeba odebrać dziecko z internatu. Czyli udać się tam, zabrać je i wrócić. Tyle, że trwa wojna, a internat znalazł się po drugiej stronie frontu. Zresztą, w ogóle to, że wojna trwa jest powodem, że dziecko trzeba odebrać. W innym przypadku nikt nie byłby tym zainteresowany. Bo ten tytułowy internat to nie jest przyszkolna placówka mieszkaniowa. To raczej coś w rodzaju sierocińca. Miejsce dla dzieci porzuconych i niechcianych.

Najlepiej czuł się na tym odcinku pięciuset metrów, który który musiał przejść z domu do budynku szkoły.

Dziecko, nastoletni Sasza, wychowywało się bez ojca. Matka, która zdecydowała o oddaniu syna pod opiekę, nie bardzo jest nim zainteresowana. W domu trwa dyskusja, bo po dziecko trzeba jedank pójść. Tylko kto ma to zrobić?

Decyduje się na to Pasza, brat matki Sasz. I to właśnie Pasza jest głównym bohaterem tej historii. Pasza, który nie bardzo radzi sobie w życiu. Owszem, pracuje jako nauczyciel, owszem, jakoś żyje w rodzinnym domu, w miasteczku kolejowym, które po rozpadzie Związku Radzieckiego i uzyskaniu przez Ukrainę niepodległości też niejako się rozpadło, bo nie ma w nim pracy, nie ma perspektyw i włąściwie to nie ma w nim nic. No, jest w nim może apatia i beznadzieja. Tak samo zresztą jak i u Paszy, który nie tylko ma zniszczone życie osobiste, nie tylko cierpi z powodu kompleksów, ale też nie bardzo chce w tym świecie, w którym przyszło mu żyć, zajmować jakieś miejsce. Pasza chce po prostu zrobić swoje i mieć spokój.

Podwórko jest wyasfaltowane, w asfalt rudą gliną wklejony jest ślad ciężarówki – pewnie wywozili rzeczy. Własne albo cudze. 

I to właśnie Pasza wyrusza w podróż, bo ta książka to trochę powieść drogi, żeby Saszę z internatu odebrać. Po drodze mija wojskowe posterunki („nasze” czy „wasze”? – czasami ciężko rozpoznać, bo ludzie podobni, mówią też w podobnym lub takim samym języku), napotyka ludzi – jednych, którzy mu pomagają bezinteresownie; innych, którzy mu pomagają interesownie; takich którzy, zajęci własnym przetrwaniem, zupełnie się Paszą nie interesują; takich, którzy znalazłszy się w obliczu wojny czują się tak zagrożeni, że pierwszą ich reakcją jest nieufność lub wrogość wobec każdego napotkanego człowieka. Pasza zresztą sam prezentuje cały wachlarz tych wymienionych wyżej postaw.

Stara się mówić srogo, głos ma jednak zmęczony, jak żona, która która całą noc czekała na męża, doczekała się i należałoby się pokłócić, ale za bardzo chce się jej spać.

Ta książka opisuje trzy dni, które Pasza spędził na wyprawie do internatu. Internat jest książką krótką, a którą czytałem wyjątkowo długo. Spowodowane to było tym, jak ona jest napisana. Dawno, bardzo dawno nie czytałem nic tak przytłaczającego, z tak ogromnym ładunkiem emocjonalnym i jeszcze dodatkowo w tak trudnym i obciążązjącym temacie. Wszechobecny i ogarniający jest w niej nastrój niepewności, nieufności, zagubienia, braku poczucia bezpieczeństwa i ciągłego napięcia. Męczyło mnie to, nieraz miałem dość i ją odkładałem, a jednak po jakimś czasie brnąłem w tę historię dalej. Niekoniecznie żeby ją poznać, ale po to żeby ją poczuć. Takie emocje, obciążające jednak, to jest coś, co zawsze przyjmuję z podziwem. Nieustannie jestem pod wrażeniem tego, ile autor może wywołać jedynie za pomocą słowa, które czytam leżąc spokojnie w bezpiecznym miejscu, nie znając, na szczęście, okropieństw wojny.

Uważam też, że taka literatura jest wartościowa nie tylko artystycznie, choć z Internatu kunszt słowny wręcz się wylewa – pan Żadan oprócz pisania prozy jest również poetą – i mocno go doceniam, ale też dlatego, że w dobitny, lecz bezpieczny i nikogo niekrzywdzący sposób pokazuje czym jest wojna dla zwykłego człowieka. Liczę naiwnie, że być może kiedyś, być może za pomocą właśnie takich rzeczy jak Internat ludziom uda się opamiętać. I – tutaj nachodzi mnie ta sama refleksja, jak po lekturze Rzeźni numer pięć pana Vonneguta – liczę też, że nastaną takie czasy, kiedy taka literatura nie będzie już powstawać. Bo nie będzie ku temu ani potrzeby, ani inspiracji. Stratę artystyczną jestem w stanie w takim wypadku przeboleć, a pewnie bym się wręcz z takiej straty ucieszył.

***

Rzadko polecam książki, ale tutaj nie umiem się powstrzymać od napisania, że jeśli komuś podobała się gra This war of mine (która, co mnie zdziwiło, ponoć została lekturą szkolną?), to uważam, że – jeśli chce takie wrażenia odebrać ponownie – Internat będzie książką zdecydowanie w takim przypadku odpowiednią.

***

EDIT: Zapomniałem dodać, że książka (a przynajmniej polskie wydanie) jest z roku 2019, a więc przed pełnoskalową inwazją. Ona inspirowana jest, z tego co wyczytałem, sytuacją w Donbasie kiedy Rosja rozpoczęła ten konflikt w roku 2014. To w kwestii formalnej, bo dla samego utworu w zasadzie nie ma to żadnego znaczenia.
6a2e4dbf-9d2a-4a42-b594-a0e6e1f1a9f4
splash545

@George_Stark namówiłeś, ściągnięte i zapisane na Legimi

George_Stark

@splash545 Daj znać jak wrażenia. Ale serio, ta książka była okropnie ciężka. Przynajmniej dla mnie.

Zaloguj się aby komentować

621 + 1 = 622

Tytuł: Gdziekolwiek jesteś bądź. Przewodnik uważnego życia
Autor: Jon Kabat-Zinn
Kategoria: inne
Wydawnictwo: Czarna owca 
ISBN: 978-83-8252-659-2
Liczba stron: 260
Ocena: 8/10

Prywatny licznik: 16/24

Autorem książki jest Kabat-Zinn amerykański emerytowany profesor medycyny, psychiatra, terapeuta, mikrobiolog, twórca programu MBSR ( Mindfulness-Based Stress Reduction) – redukcja stresu poprzez medytację uważności. Program ten wykorzystywany jest w wieku klinikach na całym świecie oraz w większości szpitali amerykańskich.

Autor w książce rozprawia się z wieloma wyobrażeniami na temat medytacji i ukazuje jej prawdziwą realną, bardziej przyziemną treść. W książce znajdziemy również opis jak medytować i kilka różnych wariantów medytacji. Każdy zainteresowany powinien znaleźć coś co do niego trafi. Oprócz tego opis uważności i to jak ją wdrożyć do swojego życia codziennego. Jest w niej też kilka zagadnień z okolicy buddyzmu bądź typowo buddyjskich jak np. pojęcie karmy. 
Co ciekawe, ale dla mnie już nie aż tak zaskakujące było to, że czytając o buddyzmie udało mi się lepiej zrozumieć niektóre zagadnienia ze stoicyzmu. Pewne myśli z tej książki lepiej do mnie trafiały niż z książek typowo stoickich. Więc dla mnie plusem jej przeczytania poza lepszym zrozumieniem i usprawnieniem praktyki medytacji oraz uważności było również polepszenie mojej praktyki stoickiej. 
Książka jest napisana w zrozumiały sposób, niezbyt długa, podzielona na wiele kilkustronowych rozdziałów często zakończonych ramką "Spróbuj" gdzie autor zawarł ćwiczenia uważności do wykorzystania w swoim życiu. Podoba mi się taka forma dzięki temu książka jest przystępna, zachęca do czytania na raty po 1-2 rozdziały dziennie i natychmiastowego wypróbowania informacji w niej zawartych. 
Polecam każdemu kto chciałby zacząć medytować lub już ma w tym jakieś doświadczenie. 

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter #dwanascieksiazek
78b28601-826e-4575-97fd-013e879475ab
splash545

@Rashan dzięki za polecenie

Rashan

@splash545 cieszę się, że się podobała;)

splash545

@Rashan podobała się jak najbardziej. A przez to, że jest dosyć krótka i zawiera sporo myśli, które dobrze do mnie trafiają, myślę, że jeszcze do niej wrócę

Budo

@splash545 Kabat-Zinna można polecać w zasadzie w ciemno. Fajnie wyłożone wszystko bez zbędnej magii.

ErwinoRommelo

@Wrzoo fajne wydawnictwo, przypadek?

splash545

@ErwinoRommelo nie somdze

Zaloguj się aby komentować

620 + 1 = 621

Tytuł: Cissp for Dummies
Autor: Lawrence C Miller
Kategoria: informatyka
Liczba stron: 608
Ocena: 7/10

Zdecydowanie lepsza niż oficjalny podręcznik. Raz, że lekka to jeszcze z obrazkowym tłumaczeniem zagadnień. Pisana w 2021 roku.

Prywatny licznik: 46/200

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter
547cf11c-1041-4839-8261-f41257fec7ec
AndrzejZupa

No ale, że zdałeś? W każdym innym przypadku czytanie tego nie ma sensu¯\_(ツ)_/¯

NiebieskiSzpadelNihilizmu

@AndrzejZupa nawet w tym przypadku czytanie tego to męka porównywalna z tłuczeniem na pamięć jakichś formułek albo stron dat w szkole na zaliczenie.

AndrzejZupa

@NiebieskiSzpadelNihilizmu czyli norma ¯\_(ツ)_/¯

Zaloguj się aby komentować

619 + 1 = 620

Tytuł: (ISC)2 CISSP Certified Information Systems Security Professional Official Study Guide (Sybex Study Guide) 9th Edition
Autor: Mike Chapple, Darril Gibson
Kategoria: informatyka
Liczba stron: 1248
Ocena: 6/10

9 wersja oficjalnego podręcznika do CISSP. Grube na ponad 1000 stron, gdzie ciężko szukać prostych wytłumaczeń. Raczej na pierwszy rzut tak, aby zaznajomić się z tematem.

Prywatny licznik: 45/200

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter
a916aa3d-0ed8-4f34-a250-349c21d59512
AndrzejZupa

Szacunek…przeczytać taką cegłę ot tak bez konkretnego celu (vel egzaminu) to wyczyn. Chylę czoła.

konik_polanowy

@AndrzejZupa właśnie się do niego przygotowuje

AndrzejZupa

@konik_polanowy wypierdol to, albo potraktuj jako FAQ awaryjne…rób testy. Ja byłem gotowy po 3 miesiącach opierdalania się (nauka tylko wieczorami po 2-4h przy piwku). Tak, zaliczyłem w pierwszym podejściu. ¯\_(ツ)_/¯ Jak jesteś gościem od tabelek w ekselu to polegniesz (ale po Twoich wrzutkach widzę, że kręcisz się w temacie więc jest dobrze. Hint: bez abstrakcyjnego myślenia i zrozumienia jak działają Hamburgery może być trudniej zaliczyć - musisz przestawić umysł w tryb „Co by zrobił kandydat z US?). Na początek to ci wystarczy:

e18b41da-591b-4ff2-9530-b28dffc2691b

Zaloguj się aby komentować

617 + 1 = 618

Tytuł: Sztuka wojenna w średniowieczu, t. III
Autor: Charles Oman
Kategoria: historia
Ocena: 7/10

Tom III. Zdecydowanie najlepszy niż pozostałe części. Jest bitwa po Crécy, czy Poitiers, angielskie łuki, najazdy Mongołów, pierwsze armaty, wojny husyckie i o dziwo, jesteśmy też my. Tylko w dość negatywnym stopniu, bo nie mieliśmy dość zamków porządnie obwarowanych zamków. Generalnie to książka pisana z okresu międzywojennego i nastawieniem pro anglosaskim.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter
f5b9077e-9bf6-4a59-aa03-59430576c7ef

Zaloguj się aby komentować