635 + 1 = 636
Tytuł: Korowód
Autor: Jakub Małecki
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 7/10
#bookmeter
Jeśli chodzi o twórczość pana Małeckiego, to jakiś – dłuższy już raczej – czas temu czytałem Dygot jego autorstwa. Już miałem pisać, że książka zrobiła na mnie takie wrażenie, że więcej do twórczości autora nie sięgnąłem, ale zajrzałem do moich starych notatek i, jak się okazało, oceniłem ją wtedy maksymalną możliwą notą. Dziś wydaje mi się, że zrobiłem to mocno na wyrost, bo prawie nic z Dygotu nie pamiętam, a i do twórczości pana Małeckiego nie ciągnęło mnie w zasadzie wcale. Za powieść Korowód zabrałem się za sprawą człowieka, który powieści raczej nie czyta (albo przynajmniej nie kończy), to jest pana Mariusza Szczygła, którego post na Facebooku sprawił, że „też chciałem poczuć tę przyjemność”. Albo może zapoznać się z nietypową formą tej powieści, którą w tym wpisie opisywał? Nie do końca jestem w stanie stwierdzić co tak naprawdę mną wtedy kierowało, ale fakt jest taki, że Korowód przeczytałem. I nie żałuję.
Korowód to sześć części, z których każda to osobna historia. Każda z tych kolejnych historii dzieje się po zakończeniu poprzedniej. Czasami długo po jej zakończeniu, bo pan Małecki zaczyna w połowie XVI wieku, kiedy to Bałtyk zamarzał tak, że zimą docierano po jego powierzchni do Szwecji a kończy… No właśnie. Kiedy się kończy? Współcześnie? W przyszłości? To już chyba czytelnik musi dopowiedzieć sobie sam po lekturze części VI, która podobała mi się wyjątkowo. Nie tylko ze względu na – tak to nazwijmy – pozostawienie otwartego zakończenia, ale i przez moją fascynację formą, którą ostatnimi czasy przeżywam. Tutaj rzeczywiście forma była bardzo nietypowa.
Zanim jednak ta szósta część, to jest jeszcze pozostałych pięć. Każda z nich opowiedziana jest inaczej. Bo w Korowodzie znajdziemy i opowiadanie, i listy (powieść epistolarna?), i dziennik, i „książkę w książce” i coś w rodzaju pamiętnika albo wspomnień. Każdą kolejną część z poprzednimi łączy coś metafizycznego, a przynajmniej tak mi się wydaje, bo nigdzie nie jest to powiedziane wprost. Bo to, że w każdej kolejnej części obecne są materialne ślady przeszłości, pochodzące z części wcześniejszych, to akurat podane jest na tacy. I chyba właśnie to jest problem, jaki autor postanowił w tej książce rozważyć: czy przeszłość wpływa na nas również w jakiś pozamaterialny sposób, przy czym nie mam tutaj na myśli ani kultury, ani cywilizacji – tego całego niematerialnego, ale w jakiś sposób zauważalnego dziedzictwa wypracowanego przez tych, którzy żyli przed nami. Chodzi mi raczej o coś – bo ja wiem?; sam nie umiem tego nazwać – duchowego? Właśnie: „chodzi mi”. Bo nawet jeśli autor nie chciał tego w Korowodzie rozważyć, to teraz, po lekturze, robię to ja. Bo to w tej książce znalazłem i właśnie do tego mnie ona skłoniła. I właśnie dlatego Korowód był dla mnie wartościową lekturą.
Tytuł: Korowód
Autor: Jakub Małecki
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 7/10
#bookmeter
Teraz byliśmy my, a po nas – kto wie? Ale czy to możliwe, że wszystko, co nas otacza, i my również, jest w jakiś sposób jednym?
Jeśli chodzi o twórczość pana Małeckiego, to jakiś – dłuższy już raczej – czas temu czytałem Dygot jego autorstwa. Już miałem pisać, że książka zrobiła na mnie takie wrażenie, że więcej do twórczości autora nie sięgnąłem, ale zajrzałem do moich starych notatek i, jak się okazało, oceniłem ją wtedy maksymalną możliwą notą. Dziś wydaje mi się, że zrobiłem to mocno na wyrost, bo prawie nic z Dygotu nie pamiętam, a i do twórczości pana Małeckiego nie ciągnęło mnie w zasadzie wcale. Za powieść Korowód zabrałem się za sprawą człowieka, który powieści raczej nie czyta (albo przynajmniej nie kończy), to jest pana Mariusza Szczygła, którego post na Facebooku sprawił, że „też chciałem poczuć tę przyjemność”. Albo może zapoznać się z nietypową formą tej powieści, którą w tym wpisie opisywał? Nie do końca jestem w stanie stwierdzić co tak naprawdę mną wtedy kierowało, ale fakt jest taki, że Korowód przeczytałem. I nie żałuję.
Korowód to sześć części, z których każda to osobna historia. Każda z tych kolejnych historii dzieje się po zakończeniu poprzedniej. Czasami długo po jej zakończeniu, bo pan Małecki zaczyna w połowie XVI wieku, kiedy to Bałtyk zamarzał tak, że zimą docierano po jego powierzchni do Szwecji a kończy… No właśnie. Kiedy się kończy? Współcześnie? W przyszłości? To już chyba czytelnik musi dopowiedzieć sobie sam po lekturze części VI, która podobała mi się wyjątkowo. Nie tylko ze względu na – tak to nazwijmy – pozostawienie otwartego zakończenia, ale i przez moją fascynację formą, którą ostatnimi czasy przeżywam. Tutaj rzeczywiście forma była bardzo nietypowa.
Zanim jednak ta szósta część, to jest jeszcze pozostałych pięć. Każda z nich opowiedziana jest inaczej. Bo w Korowodzie znajdziemy i opowiadanie, i listy (powieść epistolarna?), i dziennik, i „książkę w książce” i coś w rodzaju pamiętnika albo wspomnień. Każdą kolejną część z poprzednimi łączy coś metafizycznego, a przynajmniej tak mi się wydaje, bo nigdzie nie jest to powiedziane wprost. Bo to, że w każdej kolejnej części obecne są materialne ślady przeszłości, pochodzące z części wcześniejszych, to akurat podane jest na tacy. I chyba właśnie to jest problem, jaki autor postanowił w tej książce rozważyć: czy przeszłość wpływa na nas również w jakiś pozamaterialny sposób, przy czym nie mam tutaj na myśli ani kultury, ani cywilizacji – tego całego niematerialnego, ale w jakiś sposób zauważalnego dziedzictwa wypracowanego przez tych, którzy żyli przed nami. Chodzi mi raczej o coś – bo ja wiem?; sam nie umiem tego nazwać – duchowego? Właśnie: „chodzi mi”. Bo nawet jeśli autor nie chciał tego w Korowodzie rozważyć, to teraz, po lekturze, robię to ja. Bo to w tej książce znalazłem i właśnie do tego mnie ona skłoniła. I właśnie dlatego Korowód był dla mnie wartościową lekturą.
Zaloguj się aby komentować