#1wojnaswiatowa

0
122
LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 22 Miotacz ognia
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
OD tego czasu byłam bliżej życia miasta. Każda chwilę próbowałam być zajęta, bo inaczej mogłam zwariować! Wiedziałam, że mój mąż musiał być blisko, za okopami, bo Rosjanie byli tylko pięć i pół mili stąd. Utrzymywali Sejny i Kalwarię. 
Pewnego dnia do kuchni wszedł niemiecki żołnierz. Mója kucharka, nie rozumiejąc, czego chce, błagała mnie, abym z nim porozmawiała. Chciał chwilę posiedzieć i napić się herbaty. Powiedziałam mu, że mógłby napić się herbaty, gdyby sam ją przyniósł i zaparzył; daliśmy mu gorącą wodę. Chciał z kimś porozmawiać i pokazał mi zdjęcia żony i dziecka. Jakże zawsze byli pełni pragnienia współczucia, ale nigdy nie mieli go dla innych! Żołnierz ten powiedział mi, że za dwie godziny idzie do okopów ostrzelać Rosjan; opowiedział, jak mógł sprawić, że płynny ogień wzniósł się na wysokość sześćdziesięciu pięciu stóp! Jak spalił wszystko, czego dotknął, na popiół, rozprzestrzeniając się na wszystkie strony. Musiałam słuchać, zafascynowany tym horrorem! 
Rosjanie czynili ogromne wysiłki, aby ponownie wkroczyć do Suwałk, Niemcy równie wielce starali się ich powstrzymać, gdyż była to brama do Prus Wschodnich. 
To słowo! Starałam się niczego nie nienawidzić, ale nawet wspomnienie Prus Wschodnich wzbudziło we mnie coś w rodzaju tego uczucia. Prusy Wschodnie były ich hasłem, kijem do bicia Polaków, do wbijania ich w ziemię! Każda kobieta zniewolona, jeśli nie miała szczęścia odebrać sobie życia, była zamykana w klatce „dla żołnierzy”. 
Meble codziennie wywożono do Prus Wschodnich, wycinano lasy, zabierano wszystkie narzędzia rolnicze! Wszystko z tego samego powodu: co to za paszcza te Prusy Wschodnie! 
Cała Polska miała być opróżniona i wywieziona, zmuszona do płacenia tych strasznych kontrybucji.
Zboże chłopów zabrano zaraz po przybyciu Niemców, nie zostało ani zboża ani kartofli, a teraz komendant zawiadomił wszystkich, którzy mają ziemię, żeby ją uprawiali i że siewne ziarno można mieć za dwadzieścia pięć marek miara. Używanie konia dwie marki dziennie, bez względu na to, do kogo należał koń! Po zasianiu ziemi wszystkie konie miały zostać zabrane przez wojsko. Każdy, kto nie kupował zboża i nie uprawiał pracowicie ziemi, miał zostać eksmitowany, wojsko przejmuje ziemię na posiadanie. 
Biedni ludzie! Ci, którzy mogli jakoś zebrać pieniądze, zrobili to, ale wielu zostało wypędzonych ze swoich kawałków ziemi, rzeczy, do których byli przywiązani przez wieki. W ten sposób zostali zmuszeni do przyłączenia się do szybko rosnącej populacji żebraków. Inni cierpliwie odkupywali własne zboże, pracując bezustannie w obawie, że zostaną wypędzeni.
77419d93-447c-4524-bf3e-233c8590d8a8

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 21 Dzieci zdrowieją - Wielkanoc
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
Następnej nocy Wanda zachorowała na tyfus i po raz drugi podczas mojej niewoli płakałam, aż zabrakło łez. Znowu ta stara, nieszczęsna historia, którą trzeba przejść, czuwanie w nocy i w dzień. 
Wanda miała zupełnie inną postać gorączki. Po kilku godzinach śpiewnej majaczącej gadaniny zamilkła i nie odezwała się ani nie otworzyła oczu, chyba że ją zmusiłam, przez czternaście dni. Jedyny sposób, w jaki wiedziałam, że żyje, patrząc na nią, to blado- czerwone plamy na jej policzkach. 
Kryzys minął, doszła do siebie szybciej niż jej bracia. Pojawiło się też mleko! Mogłam dostawać dwa kwarty dziennie, ale to kosztowało jednego rubla. Żyd jakoś trzymał dwie krowy. Cenny płyn tyle razy odbierali mojej kucharce żołnierze, chociaż dawała im do zrozumienia, że to dla chorych na tyfus, twierdzili że muszę mieć specjalne pozwolenie na noszenie mleka w spokoju ulicami. Kiedyś moja kucharka znalazła kurczaka! To też zostało jej odebrane. Płakała i złorzeczyła na złodziei, żołnierzy armii okupacyjnej, że powiedziałam jej, że zostanie zastrzelona, jeśli zrozumieją, co mówi. 
Niedługo potem Żyd przyniósł mi pięć kurczaków. Pięć rubli za sztukę! Gdybym mogła je zatrzymać, byłyby jajka dla dzieci. Więc kazałam je zamknąć w naszej pięknej bibliotece. Gnieździły się na ładnych, starych półkach, drapały książki, a mnie to nic nie obchodziło ani nie miałam z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia. Te rzeczy się skończyły, zniknęły z mojego życia. 
Potem mogliśmy kupić więcej jedzenia. Ziemniaki miały wysoką cenę, podobnie jak drewno. Wreszcie nadszedł dzień, kiedy Władek wstał z łóżka. Był taki wysoki, z nogami jak ołówki, nie przypominał mojego ślicznego chłopca. I głodny! Suchary się skończyły, ale Władek mógł zjeść tłuczone ziemniaki. Jak on błagał o różne rzeczy do jedzenia.
Był Wielki Tydzień. Dzieci już próbowały się bawić, siedząc podparte poduszkami w oknach, obserwując strumienie żołnierzy, wozów, dział i rannych. Bitwa była coraz głośniejsza. Pojawiła się nadzieja, że Rosjanie przyjadą na Wielkanoc, ale zamiast tego przybyły nowe wielkie posiłki dla Niemców. Znaki tyfusowe chroniły mnie przed kwaterowaniem wojska, ale reszta miasta była przez nie zajęta. W wielkanocne popołudnie miałam dwóch gości, jednego z naszych księży i niemieckiego generała, który kwaterował poprzednio w moim domu. Generał powiedział, że w Suwałkach jest bardzo niewygodnie, więc pomyślał, że przyjedzie zobaczyć, jak sobie radzimy? 
Jeśli wkrótce zostanie zniesiona kwarantanna to znowu będzie można zająć u mnie dobre kwatery. Polski ksiądz i niemiecki generał rozmawiali wspólnie o moich sprawach i w wyniku rozmowy moich gości napisałam pierwszą prośbę o pozwolenie na opuszczenie Suwałk. Z każdym dniem życie stawało się dla mnie coraz trudniejsze. Dzieci były wygłodniałe i potrzebowały delikatnego, pożywnego jedzenia, nie tylko ziemniaków i mleka, którego nie zawsze były dwie kwarty, choć płatne. Czarny chleb kosztował ogromnie dużo, ale od czasu do czasu można go było dostać, Żydzi żądali nawet trzech rubli za bochenek! Tego chleba nie można było dawać chorym na tyfus, o co prosiły dzieci. 
Kiedyś zobaczyłam na ulicy żołnierza wgryzającego się w pomarańczę, jakby pomarańcza była całkiem zwyczajną potrawą na Suwałkach, dałbym wszystko pod słońcem, żeby dostać tę pomarańczę dla dzieci, ale musiałam się cieszyć, że mają ciepło i mają mleko i ziemniaki.
9c6d2caf-1676-4757-8e7c-844bad4a370d

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 20 Amerykański Attache odwiedza Suwałki
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
Stan moich chłopców powoli się poprawiał, poprzez okres, w którym ciągle spali, aż do punktu, w którym zaczęli płakać z głodu. Czasami udawało mi się kupić trochę jedzenia, jeśli było coś w mieście, moja kucharka na pewno je znalazła. Skąpą ręką nakarmiłam opiekanym chlebem i konfiturami. Skończył się cukier, kawa też, ale wciąż piłam herbatę. Byliśmy opuszczeni. Nikt się do nas nie zbliżał, z wyjątkiem dobrego lekarza. Przyjechał, więc utrzymywałam kontakt ze światem. Przed moimi oknami rozciągała się też nieustająca panorama. Stały tam samochody. Wiele razy byli już gotowi do ucieczki, Rosjanie robili postępy, tylko po to, by zostać odepchnięci. My w mieście nigdy porzuciliśmy nadziei. 
W Suwałkach przetrzymywano ogromną liczbę jeńców, którzy umierali z głodu! Rannych stłoczono bez wygody i czystości, a mieszczanom „pozwolono” ich nakarmić. Ci, którzy sami nic nie mieli!
Przez jakiś czas bałam się otwarcie pomagać, ale moja kucharka zaniosła wiadra z zupą (makaronem) do szpitala, gdzie ranni leżeli na podłodze, bez słomy na przenikliwym mrozie. Pewnego dnia powiedziała mi, że coś się dzieje. Sprzątano szpital dla jeńców, składano łóżka, a nawet dawano czystą bieliznę dla mężczyzn. 
Zaraz po tym, jak mi to powiedziała, przyszedł lekarz, nasz serdeczny przyjaciel. Zapytałam go, skąd ta nagła zmiana, i ku mojemu zadowoleniu usłyszałam, że mają złożyć wizytę attache z krajów neutralnych. W jakiś sposób wyszło na jaw, jak jeńcy byli traktowani i należało przeprowadzić śledztwo. Natychmiast napisałam petycję, aby pozwolono mi zobaczyć się z amerykańskim attache, myśląc w ten sposób, żeby zawiadomić męża, żeby wiedział, że jeszcze żyjemy. Obiecano mi wywiad pod warunkiem, że będę mówić tylko o kwestii komunikacji z mężem i ani słowa o tym, co widziałam w Suwałkach. Takie tam porządki były przez te trzy dni, kiedy oczekiwaliśmy ważnych gości. Więźniowie zostali nakarmieni. Ci w szpitalu dostali kakao, bardzo satysfakcjonujące dla pustego żołądka!
Byłam niespokojna o Wandę, widząc, jak więdnie na moich oczach jak mały kwiatek, ale perspektywa skomunikowania się z mężem sprawiła, że poczułam się lepiej niż zwykle. Przybyli attache, zobaczyli, jakie idealne warunki panują w Suwałkach (co najmniej przez trzy dni!) i pojechali! Nie pozwolono mi zobaczyć się z amerykańskim Attache i powiedziano mi tylko, że nie uznano tego za celowe.
Dziś zdjęcie które znalazłem na stronach loc.gov - Library of Congress a które może pochodzić z wizyty amerykańskiego Attache w szpitalu dla jeńców rosyjskich w Suwałkach.
17bb8906-cf0f-4505-bcca-bf08bc9f6b41

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 19 Kontrybucja nałożona na Suwałki
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
Niedługo potem, gdy sprawy żywnościowe miały jak najgorzej, do pokoju w którym zajmowałam się dziećmi, wszedł oficer, lekarz służby sanitarnej, polskiej krwi!
Oh! jak bardzo się ucieszyłam, że go widzę i jak łaskawie badał wszystkie szczegóły, nie tylko dotyczące zdrowia dzieci, ale także naszego życia, opowiedziałam mu także o brutalnym lekarzu. Tego popołudnia ten dobry lekarz z "Sanitats Rat" przysłał mi bochenek chleba i cztery jajka! Nic, co kiedykolwiek widziałam, żadne klejnoty nie były tak cenne w moich oczach jak ten biały chleb i jajka, bo w mieście wszystko zostało zabrane i nie było nic do kupienia!
Mniej więcej w tym czasie nałożono straszliwą kontrybucję na Suwałki w odpowiedzi na zajęty przez Rosjan Memel. Dwieście tysięcy marek do zebrania przez tych biednych ludzi! Armaty znajdowały się przed kościołem. Miasto miało zostać zburzone, chyba że do pewnego dnia ta wielka suma zostanie zapłacona. Widziałam, jak wzięli rosyjskiego popa i żydowskiego rabina (jednego z księży rzymsko-katolickich już dawno wzięto) jako zakładników, ciągnąc ich po ulicy na sznurku. Po polowaniu na Manię kazano mi zostać w domu i nie wychodzić. Jakub zniknął, zabrany do kopania okopów. To były przerażające czasy! Po opłaceniu mojej dużej części składki, zrezygnowaniu także z klejnotów, wydawało się, że jeśli będzie można kupić jedzenie jedynie po dotychczasowych cenach, wkrótce zostanę bez pieniędzy. Dobry lekarz próbował mi pomóc. Było wiele Sióstr Rosyjskiego Czerwonego Krzyża schwytanych wraz z armią rosyjską i przetrzymywanych w Suwałkach, ale nie pozwolono im przyść do mnie; chociaż przez sześć tygodni karmiłam moich chłopców i sama walczyłam z gorączką;
Kilka słów komentarza.
17 marca 1915 roku oddziały rosyjskiego pospolitego ruszenia (złożone z Litwinów i Łotyszy) pod dowództwem generała Potapowa zdobyły niemiecki Memel (obecnie Kłajpeda na Litwie), wtedy miasto na pograniczu rosyjsko-niemieckim ok 200 km od Suwałk. Z tego powodu nałożono kontrybucję wojenną na mieszkańców Suwałk w wysokości 200 tyś marek. Dlaczego? Niech nikt mnie nie pyta. A jako zakładników zapłacenia kontrybucji wzięto księdza, popa i rabina.
Dużo to czy mało? Skoro w poprzednim fragmencie, obcięcie palca przez chirurga, bez znieczulenia i dezynfekcji kosztowało 30 marek, to tyle co obcięcie 6 tysięcy... 
Dobra bez żartów...
Jaką wartość miało 200 tyś marek w tamtym okresie? Zakładając że było to 200 tyś marek w złocie.
Przed pierwszą wojną światową większość walut była wymieniana bez ograniczeń na złoto.
Kurs w przybliżeniu wynosił - wzór Kropsona
1 uncja złota = 4 funty szterlingi = 20 dolarów US = 40 rubli rosyjskich = 80 marek niemieckich = 100 franków szwajcarskich, koron austryiackich, franków francuskich
Co daje kontrybucję o wartości ok 2500 uncji złota . To już można jakoś przeliczyć na współczesne pieniądze (~5 mln $)
Wg Polskiego Rocznika Statystycznego wydanego w Krakowie w 1915 roku, Suwałki w roku 1913 miały 24 tysiące mieszkańców. Ile z nich było jeszcze marcu 1915 roku - tego nie wiadomo. 
Dokładne kursy walut opartych na parytecie złota podane są na poniższym obrazku. Kursy podane są w stosunku do głównej waluty ówczesnego świata - funta szterlinga.
1 funt = 20 shillings = 240 pence
a09bcce1-8d86-4477-b69f-358b73be1ee0
sebie_juki

czyli w przybliżeniu 1 uncja na 10 osób. Na dzisiejsze zrzuta po ~850zł / głowę.

Przy pobieżnych estymacjach - wychodziło coś z grubsza 0.6-0.8 miesięcznej pensji pracownika fizycznego / głowę.

Hans.Kropson

@sebie_juki bardzo dobre przybliżenie.

Oczywiście jeśli ktoś miał na utrzymaniu żonę i dzieci to odpowiednio mnożył ta kwotę.

No i kontrybucja była do zapłacenia natychmiast (kilka dni), więc trzeba było już mieć oszczędności.

Rozłożenie na raty czy "chwilówka w providencie" raczej nie wchodziła w rachubę

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 18 Tyfus i lekarz chirurg
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
Zakwaterowało się u nas czterech oficerów z Ober-Kommando. Powiedziałam im, że nie ma już jedzenia. Miałam tylko makaron, suchary i kilka słoiczków konfitur truskawkowych i malinowych i jakieś pół funta kawy i herbaty. Nie było ziemniaków. Dzieci były tego dnia tak bliskie śmierci, że chodziłam od jednego do drugiego, zmieniając okłady, zwilżając usta słabą herbatą (woda z roztopionego śniegu), błagając, by mnie nie opuszczały. Jeden z nowych oficerów powiedział mi, że tego dnia w Suwałkach był znany lekarz. Czy nie chciałabym go widzieć? Jakże pobłogosławiłam tego człowieka za jego pomysł. W krótkim czasie przyszedł lekarz. Oczywiście spojrzał tylko na dzieci i powiedział: „Tyfus, i że jeden z chłopców jest w stanie krytycznym”, że wkrótce trzeba będzie operować palec, a także, że wojsko nie będzie mogło już kwaterować w domu. Przynajmniej byłbym sama. Pielęgniarka Stephania nie wróciła po tym, jak dopadła ją tajna policja, więc tego dnia wezwałam córkę Jakuba, Manię, do pomocy w pokoju chorych. Kiedy oficerowie odeszli, stwierdziłam, że wszystkie nasze zapasy drewna zostały spalone; węgiel już dawno przestał istnieć w Suwałkach. Było zimno w tym wielkim pustym miejscu, wypełnionym już tylko wspomnieniami szczęśliwych dni. Noc jakoś minęła, ale już rano było widać, że palec Władka trzeba operować. Jego ręka była czarna, ramię spuchnięte. Wysłałam do komendanta kartkę z prośbą o lekarza, dodając, że kilkugodzinna zwłoka oznacza śmierć! Kucharka przyniosła odpowiedź, że zostanie przysłany lekarz. Przygotowałam stół ze wszystkim gotowy do operowania i czekałam. . . do dziewiątej wieczorem. Zamierzałam sama operować, gdyby lekarz nie przyszedł. Kiedy doktor przyszedł, stanęłam twarzą w twarz z żywym przykładem „Schrecklichkeit”. 
Powiedział: „Dobry wieczór. Moja opłata wynosi trzydzieści marek! W złocie!”
Powiedziałam mu, że trudno mu tak wiele dać, tak bardzo spadł na mnie koszty kontrybucji nałożonej na miasto. Powiedział po prostu, że bez zapłaty w złocie nie będzie operował, więc palec mojego chłopca musiał czekać, aż pieniądze zostaną przyniesione. Gdy opłata została wpłacona do kieszeni, dałam mu fartuch, a on poszedł obejrzeć dzieci, mówiąc od razu, że myśli, że obaj umrą. Zapytał mnie, co zrobiłam - powiedział, że to dobrze, i wrócił na stół operacyjny. Władka wyniosłam bez trudu, bo był jak cień dziecka. Ledwie usiadłam, machnięciem nożyczek chirurgicznych, nigdy tego nie zapomnę, chirurg chwycił Władka za palec i nawet go nie dezynfekując, ani nie używając eteru, który stał na stole, odciął go jak kawałek ze starego sukna. Krew trysnęły na mnie Władek krzyknął, a potem znieruchomiał. Lekarz wstał, mówiąc, że będę wiedziała, jak zdezynfekować i zabandażować ranę. Błagałam, żeby został i mi pomógł. Odpowiadając tylko: „Nie mam czasu” i wyszedł, zostawiając mnie samą z nieprzytomnym chłopcem. Bardzo trudno było poradzić sobie z tak okrutnie okaleczonym palcem i jednocześnie utrzymać dziecko. Nie czułam bicia jego serca. Staś w drugim pokoju płakał, ale ani kucharka, ani Mania nie przyszły. Rękę w końcu zabandażowałam i nałożyłam kompres, żeby była wilgotna. Po dołożeniu wszelkich starań w końcu udało mi się go obudzić, tak że biedak zaczął jęczeć. Kiedy zaniosłam go z powrotem do łóżka, zastałam jego brata omdlałego na podłodze! Cudowna sympatia między bliźniakami sprawiła, że Staś, nawet w delirium gorączki, chciał iść z pomocą bratu, a ja miałam dwóch nieprzytomnych, ale jeszcze żywych chłopców. Pokój był lodowato zimny!
50b49618-b35a-41bd-9b95-bce5a263eeea

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 17 Via Dolorosa - Droga Krzyżowa - Suwałki luty 1915
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
Gburowaty, ale życzliwy kapitan otrzymał także rozkaz wymarszu do Augustowa gdzie dniem i nocą słychać było tam odgłosy bitwy. Jednak najpilniejsze potrzeby i nędza były zbyt wielkie, by poświęcać im dużo uwagi. Ostatniego dnia, kiedy sztab był jeszcze w moim domu, zrobiłam jeszcze jeden krok na via dolorosa. 
Był niedzielny poranek; jeńcy zostali usunięci z Kościoła rzymskokatolickiego. Trwały nabożeństwa, więc mieszczanie po raz pierwszy pojawili się na ulicach. Głupia, gadatliwa kobietka, która została z mężem i córeczką, przyszła do mnie w drodze z porannej mszy. Bałam się zostawić dzieci na tyle długo, aby podać funkcjonariuszom kawę, więc poprosiłam tę kobietę, aby usiadła z dziećmi, podczas gdy ja musiałam wyjść z pokoju. Otwierając drzwi, powiedziała do mnie: „Mówią, że Rosjanie są w Marjampolu, a rosyjski szef policji nigdy nie wyjeżdżał, on tu jest”. Powiedziałam jej ostro, żeby się nie ruszała. Odpowiedziała, że Niemcy nie rozumieją polskiego. Kiedy ja wyszłam do sąsiedniego pokoju, tuż przy drzwiach siedział student medycyny „lekarz” (ten który stwierdził że to nie tyfus). Zawsze się tu kręcił. Naprawdę nie zwracałam uwagi na to, co mówiła ta kobieta, ale po podaniu kawy ledwie wróciłam do dzieci, gdy wpadła moja kucharka, wykrzykując radośnie tę samą nowinę. Jej też kazałam milczeć (lekarz nadal siedział przy drzwiach i czytał), ale jakby ich dwóch nie wystarczyło, pielęgniarka Stefania również weszła z tą samą historią, ale z większą ilością szczegółów i we trójkę, mimo wszystko, co mogłam zrobić, dyskutowali głosno o tym.
W porze obiadowej, o godzinie drugiej, oficerowie skończyli jeść i pić, mieli właśnie napić się czarnej kawy, kiedy student medycyny zawołał kapitana. Po kilku chwilach wrócił z bardzo poważną miną i powiedział mi, że ktoś z tajnej policji chce się ze mną widzieć; radził całkowitą szczerość. 
Prawie umarłam ze strachu, widząc twierdzę i lochy wszelkiego rodzaju wyłaniające się przed moimi oczami!
Okropny, wyglądający na zdegenerowanego człowieka tajny agent, który od razu powiedział mi, że policja wie, że jestem sympatykiem Rosji i że mam w domu ośrodek informacyjny, że karmię jeńców i ganiłam żołnierzy niemieckich za wykonywanie rozkazów wydawanych armii; że podżegałam społeczeństwo do oporu i jako zagrożenie dla armii miałam zostać wywieziona do Niemiec; że on został wysłany by mnie zabrać. 
Powiedziałam mu, że to, co powiedział, było w większości nieprawdziwe, a reszta przeinaczona; że ludzie w Suwałkach naturalnie mnie szanowali i ufali mi; Nie mogłam powstrzymać ich przychodzenia do mnie, że mało czasu poświęcałam komukolwiek. Dałam chleb pojmanym żołnierzom rosyjskim, ale kiedy byli tu Rosjanie, pojmani Niemcy również otrzymali ode mnie pomoc. 
Tajny agent powiedział, że miałam „coś na swoim koncie”, od razu podając szczegółowo rozmowę tych kobiet; ale powiedziałam mu, że to plotki w mieście.
„To tylko gorzej”, powiedział, że rozkaz został już wydany, a on przyszedł go wykonać. Miałam być usunięta z Suwałk!
Nie ma też sensu mówić mu o dzieciach; że byli na skraju śmierci. Powiedział po prostu, że nie interesuje to władz; tylko fakt, że byłam wrogo nastawiona i wzbudzałam w tym momencie sympatię ludzi. 
Słyszałam, jak kapitan brzęczał ciężko w sąsiednim pokoju i w rozpaczy zawołałam go. 
Duży, krzepki, z pogardliwym spojrzeniem na „Agenta” w cywilnym ubraniu, wszedł Kapitan.
Kiedy mu powiedziałam, że tajna policja chce mnie zabrać do twierdzy i dlaczego moje dzieci mają zginąć, a bez mojej opieki z pewnością umrą, wpadł w straszną wściekłość i kazał temu człowiekowi wyjść, mówiąc, że dał mi słowo, że jako człowiek i oficer nie pozwoli na coś takiego. Z tymi słowami chwycił Agenta prowadząc go do pokoju, w którym leżeli moi chłopcy.
„No, patrz! I idź powiedzieć tajnej policji, co widziałeś."
Ten człowiek zniknął; więcej o nim nie słyszałam! Kapitan stał oparty o łóżko mojego chłopca, kręcąc głową.
„To takie bzdury sprawiają, że jesteśmy tak znienawidzeni, tak jak w Belgii! Ale mówiłem ci, żebyś nie okazywał współczucia”.
Wyciągnąłam rękę.
„Kapitanie, na mojej dłoni mogą być zarazki tyfusu, ale są też podziękowania i błogosławieństwo matki, której życie uratowałeś!”
W jakiś sposób sprawy nabrały innego koloru po tym strasznym doświadczeniu. Wiedziałam wtedy, że są jeszcze gorsze rzeczy, niż te, które muszę znosić. 
Kapitan powiedział mi, że każe Ober-Kommando zająć mój dom, bo ktoś musi, a jego pułk wyjeżdżał następnego ranka do Augustowa.
461d55db-ce1a-4460-a9da-dd2c2681c7dc
WolandWspanialy

@Hans.Kropson Przechodzi moją skromną wyobraźnię siła tej kobiety..

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 16 Gruba ryba przybywa do Suwałk - luty 1915
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
Następnego dnia, w piątek, zakwaterowano u nas Wielkiego Człowieka, a oficerowie sztabowi znaleźli sobie inne miejsce do spania i przychodzili tylko na posiłki. Pojawiło się też dużo jedzenia, więc moje kanapy wciąż były nienaruszone. Miałam nadzieję, że zostanę pozostawiona w spokoju, że służba nie będzie konieczna; ale nie pozwolono mi na ten luksus. Trzeba było podawać kawę i wyglądać na zadowolonego z tego. Po posiłku pokazałam działanie samowara obrzydliwemu Maksowi i wyszłam. Wielki Człowiek nie zwracał na mnie uwagi, z wyjątkiem kurtuazyjnego powitania. Mogłabym zrobić to z mniejszą kurtuazją, gdyby wydał wojsku inne rozkazy. Na całe nieszczęście, wszystkie okropne rozkazy pochodziły od niego, "Shrecklichkeit" z którym mieliśmy do czynienia.
Na jego rozkaz jeńcy zostali pozbawieni żywności, a na ludność cywilną nałożono kontrybucje. Nie sądzę, żeby żołnierze znaczyli dla niego cokolwiek jako ludzie, byli po prostu stworzeniami podległymi jego woli, służącymi jego celom. Mówi się, że wszyscy wielcy ludzie są egoistami, ten z pewnością nim był. Byliśmy całkowicie w mocy tego człowieka, a on był bezwzględny!
Kiedy osobowość człowieka przytłacza otaczających go beznadziejną depresją, w Polsce mówią: „siedzi mi na głowie”. To cudownie ekspresyjne określenie. Wielki Człowiek „usiadł mi na głowie” bardzo ciężko. Pił obficie ( w rzeczywistości nigdy nie widziałam takiej zdolności do sznapsa), jadł niesamowicie, a jedynym tematem rozmowy było to, co zrobił lub zamierzał zrobić.
Mój dom miał być używany tylko przez jeden dzień. Urządzano dla niego inne kwatery.
Wielki Człowiek odszedł, a ja byłam szczerze wdzięczna, ponieważ jego atmosfera nieubłaganej siły, która nas zmiażdżyła, była prawie nie do zniesienia. To było tak, jakby czarna chmura została usunięta z naszego horyzontu; choć nadal odczuwaliśmy skutki rozkazów wydanych wojsku, to jednak nie musieliśmy na niego patrzeć ani podawać mu kawy. 
Kim był "Wielki Człowiek"? W ksiażce nie pada jego nazwisko. Niektórzy historycy piszą, że był to Paul von Hindenburg.
Ponieważ jednak przyjazd "Wielkiego Człowieka" nastąpił w kilka dni po zajęciu Suwałk, ja uważam, że był to dowódca 10 Armii Hermann von Eichhorn (zdjęcie poniżej), którego sztab 19 lutego 1915 roku (w piątek!) przeniósł się z Gołdapi do Suwałk. Sztab Hindendurga w tym czasie nadal znajdował się w Insterburgu/Wystruć/Chernyakhovsk.
https://en.wikipedia.org/wiki/Hermann_von_Eichhorn
Hermann von Eichhorn zginął w zamachu bombowym 30 lipca 1918 roku w Kijowie
1baa68f1-0acb-49f8-849f-d04193857b5e

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 15 Okupacja Suwałk dzień trzeci
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
Około godziny piątej rano zapanował wielki ruch. Nowe oddziały niemieckie skierowano do Augustowa. Wielu z naszego domu wyjeżdżało. Sztab pozostał na miejscu.
Tego ranka przyszedł do mnie Żyd i powiedział, że ma trochę chleba. Płacąc mu dobrze, dał mi całkiem sporo chleba. Nasze zapasy były na wyczerpaniu. Nadeszła co prawda mesa oficerska, która zaserwowała im mięso, ale ja miałam jeszcze sporo do wyżywienia, a to był dopiero trzeci dzień!
Tego ranka w domu było znacznie ciszej, tak że głosy niosły się do salonu. Co jakiś czas Staś wrzeszczał przeraźliwie, przerażając mnie jeszcze bardziej; ale z reguły w ciągu dnia leżeli, ciągle poruszając rękami i głową, bez przerwy rozmawiając, nie poznając mnie i nie śpiąc. Powinnam dać im mleko, ale mleka nie było, jedyne, co miałam, to herbata lub kawa, które szybko znikały.
Pogoda była bardzo zła, padał śnieg, taki lodowaty, że aż twarz boli gdy na nia pada; wydawało się, że pogoda pasuje do kolejnego nieszczęścia.
Oficerowie byli uprzejmi podczas obiadu. Wkrótce po obiedzie wszyscy rozeszli się, zostawiając tylko adiutantów do pilnowania. Dwójka należąca do Kapitana była szczególnie nieprzyjemna.
Nie mogłam ich znieść, zwłaszcza Maxa. Fritz był brutalny i głupi, ale Max był okrutny i nie był głupi! 
W czasie mojej zwykłej pracy i próbie rozbawienia Wandy, wszyscy nagle znieruchomieliśmy, zasłyszani w dźwięki z ulicy! Wanda zawołała:
„Och, mamo, nasi żołnierze wrócili, słyszę ich głosy”...
Tak, wrócili, ale jak! 
Ulica była ich pełna, tysiące, pędzonych jak psy, wyszydzanych, bitych, jeśli upadli, kopanych, aż albo wstali, albo pozostali w bezruchu na zawsze; głodni, wyczerpani długim odwrotem i straszliwą bitwą. Nie mogłam płakać na widok tego co działo się na moich oczach, bo musiałam uciszyć moją biedna mała dziewczynkę która gorzko płakała.
Powiedziałam jej, żeby zaniosła chleb Rosjanom.
Moj kucharka przyniósła chleb pokrojony na kawałki. Kazałam jej zejść na dół z Wandą, myśląc, że na pewno małe delikatne dziecko będzie szanowane i że to najpewniejszy sposób na przekazanie jeńcom chleba. Wydawało mi się, że gdybym nie mogła pomóc niektórym z tych ludzi, zwariowałbym. Zostawiając pielęgniarkę z synami, wyszłam na balkon, widząc wiele znajomych twarzy w towarzystwie nieszczęścia. 
Gdy Wanda z kucharką doszli do drogi, zapanował niesamowity tumult za chlebem; drżące ręce wyciągnęły się tylko po to, by zostać odepchniętym lub uderzonym. Pewien Niemiec wziął kawałek z rączek mojej małej dziewczynki, odłamał kawałeczki i podrzucił je w powietrze, żeby zobaczyć, jak ci wygłodniali mężczyźni je wyrywają, a potem polują na nie w błocie. W końcu jeden z nich, zlitował się, pomógł kucharce; chleb trafiał do mężczyzn, tylko my mieliśmy tak mało chleba. 
Wtedy stało się coś tak strasznego, że póki żyję, nie da się tego wymazać z mojej pamięci. Wanda, moje delikatne, wrażliwe dziecko, trzymała w ręku kromkę chleba, podając ją jeńcowi, kiedy podszedł Max, ordynans Kapitana. Wziąwszy chleb z jej ręki, rzucił nim w błoto, depcząc po nim! Biedny głodny jeniec z płaczliwym okrzykiem schylił się, szukając kromki chleba, kiedy Max podniósł nogę i kopnął go gwałtownie w twarz! 
Wanda aż krzyknęła. Krew trysnęła na nią całą!
Zbiegając po schodach, wzięłam w ramiona moją biedną małą dziewczynkę, której całe ciało drżało od szlochu, i stanęłam twarzą w twarz z bestią, która dokonała tego czynu.
„Jakiej religii jesteś, Max?”
"Rzymskokatolickiej"
„W takim razie mam nadzieję, że Matka Boża nie będzie się modliła za ciebie, kiedy umrzesz, bo obraziłeś jedno z dzieci Bożych”.
Żołnierz z krwawiącymi ustami leżał na poboczu drogi; moja kucharka próbowała mu pomóc, ale została brutalnie przepędzona.
Trudno było cokolwiek innego zrobić - kiedy wróciłam do pokoju, w którym leżeli moi mali synowie - niż tylko usiąść i nakarmić moją sześcioletnią dziewczynkę, która widziała takie widoki! Wanda płakała tak histerycznie, że musiała dostać bromek; dziecko było chore. Chyba nie było już nic gorszego? 
Kapitan, słysząc odgłosy i chcąc zjeść kolację, wszedł do pokoju.
-"Wyjdź stąd, kapitanie, jeśli jesteś człowiekiem i zostaw mnie samą z moimi dziećmi”.
-"W czym problem? Czy dziewczynka też jest chora?"
-"Widziałeś, co się dzieje z rosyjskimi żołnierzami, wziętymi do niewoli?”
-"Tak, widziałem."
Opowiedziałam mu, co zrobił jego ordynans, Max.
Odpowiedział powoli i poważnie:
— Tak, to źle.
– Gdzie są ci wszyscy więźniowie?
-"Teraz są w kościołach”.
Potem powiedział: „Nie okazuj tyle współczucia, bo tylko sobie tym zaszkodzisz, a nikomu nie pomożesz. Jutro zakwateruje się tu wielki człowiek. Nie pozwól mu zobaczyć cię w takim stanie; pewnego dnia, kiedy dzieci będą zdrowe, będziesz chciała stąd wyjechać”.
„Ale Rosjanie odbiją Suwałki na długo przed tym dniem, a mój mąż będzie wtedy tutaj”.
„Nigdy, przenigdy, dopóki są żołnierze niemieccy! Teraz bądź dzielna i uśmiechnij się, a pomogę ci, jak będzie to leżało w mojej mocy". 
Przynajmniej tego wieczoru nie zostałam wzywana do podawania herbaty!
761a874a-dade-4b6b-98f0-d4e8f759fa29

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 14 Okupacja Suwałk dzień drugi
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
Kiedy wybiła godzina szósta rano, do pokoju wtargnął kapitan, żądając śniadania i mając nadzieję, że dobrze spałam.
Budząc tych biednych ludzi leżących na podłodze, odświeżyłam własny kostium, starając się wyglądać jak najbardziej formalnie. Nie było chleba. Poinformowany o tym kapitan przyniósł bochenek.
Skończyli moje masło i wypili ogromną ilość kawy. Kiedy im służyłam, przyszła kucharka i powiedziała mi, że czeka wielu ludzi, błagając mnie, abym wstawiła się za nimi. Starzec rzucił się za nią, rzucił się na podłogę, całując moje ręce i kolana, płacząc opowiadając, jak go zatrzymali żołnierze, zabrali jego dwie małe córki, splądrowali chatę, aż do pieniędzy zakopanych w ziemi pod podłogą. Potem poszli, zabierając ze sobą dziewczyny. Biedny ojciec czołgał się wokół stołu, całując ręce oficerów. A oni śmiali się głośno, gdy jeden z nich pchnął go tak, że upadł na podłogę.
Kapitan, widząc moje zdegustowane spojrzenie (później nauczyłam się lepiej ukrywać swoje uczucia), zapytał mnie: „Co za problem, dlaczego tak wył!”
Po tym, jak mu powiedziałam, co się stało, Kapitan przez chwilę wyglądał na zmieszanego i milczącego; potem powiedział, że nic nie może zrobić. Dziewczyny należały teraz do żołnierzy i nawet widziałam, że było mu przykro. Jednak jeden z pozostałych roześmiał się, mówiąc, że ojciec był głupi, że zatrzymał się, kiedy nie było takiej potrzeby. To było moje wprowadzenie do pruskiego Schrecklichkeit.
Inni czekający ludzie zostali w większości wyrzuceni za drzwi swoich domów - podczas gdy żołnierze spali w ich łóżkach - lub prosili o pomoc w odzyskaniu świni lub konia, albo byli pobici. Powiedziałam im, żeby odeszli i cieszyli się, że mają swoje życie, że na razie nie ma ratunku, ale zrobię wszystko, co leży w mojej mocy.
Cały dzień słyszeliśmy odgłosy bitwy od drogi augustowskiej. Wydawało się to naszym jedynym łącznikiem ze światem. 
Kolejny dzień ogromnego niepokoju, chłopiec w coraz gorszym stanie i kłopoty z zapewnieniem żywności wszystkim tym mężczyznom.
Wiedziałam, że pozorna, przyjazna postawa z mojej strony jest naszym zbawieniem. Kapitan pomimo całej swojej szorstkości miał dobre serce, ale już w tak krótkim czasie nauczyłam się, co oznacza niemiecki system.
Ich ideą jest tak przestraszyć ludzi, aby wytępić wszelkie odruchy człowieczeństwa! Za każdym razem, gdy działo się coś strasznego, mówili, że trzeba zapłacić za Prusy Wschodnie.
Pewna pani, która została, przyszła prosić mnie, abym błagała, aby nie zabierali całej jej pościeli. Kapitan zapytał, czy rzeczy, o które prosiłam, są moje.
"NIE."
- W takim razie nie mogę się wtrącać. Kiedy coś zostanie zabrane z mojej kwatery, wystarczy czasu, by przeprowadzić dochodzenie.
Było to mniej więcej w porze obiadowej, kiedy to się stało i jakby w odwecie, oficerowie mieli właśnie usiąść, kiedy moja kucharka wpadła z krzykiem, że dwóch żołnierzy weszło do kuchni, podczas gdy jeden ją trzymał (jestem pewna, że nosił ślady jej paznokci!) drugi uciekł z szynką i ziemniakami gotowymi na stół.
Oficerowie byli wściekli i postanowili szukać sprawców. Znaleziono ich, a także część szynki i ziemniaków. Obaj otrzymali straszliwe baty, wystarczające, by pozbawić ich całej tej pychy.
Kiedy powiedziano mi to, gdy podawano im kolację, zapytałam, dlaczego mężczyźni zostali ukarani? Przecież wszyscy mieli pozwolenie na robienie, co im się podobało? Tego dnia w Suwałkach zdjęto z pieców wiele obiadów. 
„Ale nie tam, gdzie są Herrn Offiziere!” 
Oto była cała historia. My nie istnieliśmy, więc nikt nie mógł zostać ukarany za to, co mógł zrobić, aby nas skrzywdzić!
Podczas tej kolacji wydawało się, że wszyscy oficerowie z Suwałk przyszli się pożegnać. Ledwo opróżniłam jeden samowar i poszłam do dzieci, a oni prosily o następny, wyrażając jednocześnie żal z powodu mojego kłopotu i mówiąc, że oficerowie chcą się spotkać z Amerykanką, a ja nie śmiałam odmówić! Ze względu na chore dziecko można było przynajmniej uniknąć podania ręki na powitanie. Jakże nieszczęśliwie jest być tak rozdartym! Być tam z tymi mężczyznami, kiedy moje dziecko potrzebowało mnie w każdej minucie, ale co można było zrobić? 
"Cest la Guerre", jak wszyscy Niemcy mówili posługując się wyjątkowo kiepską francuszczyzną. 
Ta noc była gorsza niż pierwsza, nadjechały furgony z zaopatrzeniem! Zaczęło się picie. Po tym, jak podałam wiele samowarów herbaty, jeśli można to tak nazwać, pół filiżanki rumu i trochę herbaty, wchodząc i wychodząc, od dzieci do stołu.
Ta druga noc była jak pierwsza, tylko Staś też zaczął szaleć, mówiąc tym dziwnym, przeciągłym, prawie śpiewnym tonem. Kto to słyszał, nie zapomina tego strasznego znaku!
Chodzenie z jednego łóżka do drugiego, robienie okładów, zwilżanie tak okrutnie suchych ust, zmienianie pościeli, podczas gdy w sąsiednim pokoju ci mężczyźni hulali! Tylko Boże miłosierdzie utrzymywało mnie przy zdrowych zmysłach. Bojąc się założyć szlafrok, pozostałam przez całą noc w ubraniu.
35ac2f98-e8e3-4b07-ae5b-49d4321a8027
GrindFaterAnona

@Hans.Kropson swietne, moze kupię tą książkę

Hans.Kropson

@GrindFaterAnona Z kupnem może być kłopot.

Książka nigdy nie została wydana w języku polskim, a i po angielsku nie słyszałem o innych wydaniach poza tym oryginalnym.

Pozostaje Ci jedynie wersja elektroniczna. Na szczęście prawa autorskie już wygasły, wiec jest za darmo dostępna.

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 13 Okupacja Suwałk dzień pierwszy
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
W mieście wrzało, wszyscy zdawali się przekrzykiwać. Kiedy wyjrzałem przez okno, moja ręka dotknęła modlitewnika leżącego na stole.
„Panie, daj mi słowo, obietnicę, abym zachowała niezłomność i zdrowy rozsądek!” Księga otworzyła się na Psalmie 55. „A ja wołam do Boga, a Pan mnie ocali”. Nawet w stresie przeczytałam do końca rozdział „Zrzuć swoją troskę na Pana”. Nabrałam wtedy przekonania, że Bóg zapewni nam wszystkim bezpieczeństwo!
Wkrótce musiałam się ocnąć i zorientować się, że dom jest plądrowany. Jakub, jego żona i córka wbiegli do pokoju. Żołnierze przewracali ich, zabierając całe jedzenie, jakie wpadło im w ręce. Rozpętało się pandemonium! Przyszedł podoficer, aby zrobić kontrybucję na moje jedzenie dla wojska idącego na Augustow.
On ze swoimi ludźmi zajrzał do każdej dziury i kąta, ale nie pomyślał o zajrzeniu do kanap, które były pełne różnych rzeczy! Widzieć, jak twoje zapasy są zabierane przez wroga, nie jest przyjemnym uczuciem.
Zapytałam podoficera, czy to możliwe, żeby miasto zostało splądrowane i spalone.
„Zrabowane tak, by zemścić się na Prusach Wschodnich! Spalone, jeszcze nie, dopóki nie odejdziemy!”
Ci pierwsi ludzie mieli czarne nakrycia na czapkach, a potem słyszałam, że byli z artylerii. Zawsze najgorsze! Właśnie w tym czasie w pokojach pod nami, gdzie urządzono szpital, rozległ się wielki tętent koni, rozległo się gromkie pukanie do drzwi i wszedł kapitan ze swoim personelem. Niesamowicie duży człowiek, zdawał się wypełniać całe to miejsce!
„Guten Tag.”
„Guten Tag, meine Schwester. Hier habe ich quartier”.
"Nie boisz się tyfusu?"
„Bzdura, wszyscy jesteśmy zaszczepieni... Czy naprawdę tu jest tyfus?”
- Czy ma pan lekarza, kapitanie? Niech on zadecyduje!
Przedstawiono mi bardzo grubego chłopaka prosto z uniwersytetu. Taki młody, dwudziestotrzyletni i niedoświadczony, by ponosić taką odpowiedzialność. Badając Władka stwierdził, że to dyzenteria i podarł moje napisy "Tyfus"!
Ponieważ nie było od tego odwołania, starałam się być miła.
Herr Kapitain nie był taki zły; oczyścił dom i przynajmniej tylko oficerowie przyszli na kwaterę; ale dla nas została tylko sypialnia. Dzieci, służba, wszyscy spakowani razem z chorym na tyfus. Kapitan był dość uprzejmy, ale powiedział, że będę musiał nakarmić sztab i żołnierzy. Ten dzień wydawał się nie mieć końca. Z każdą chwilą przybywały nowe wojska i cieszyłam się, że Herr Kapitain zajął już mój dom. Przynajmniej nie było grabieży. Reszta domu była wypełniona po brzegi żołnierzami. Naturalnie obwiniali Rosjan za ten straszny chaos. Wkrótce zaczął działać telefon i byliśmy kwaterą główną. Były tam różnego rodzaju druty i pręt wystający z dachu. Nie wolno nam było zbliżać się do tej części domu.
Co kilka minut ktoś przychodził z miasta do mnie z prośbą o pomoc; biedni ludzie myśleli, że mogę zmusić żołnierzy do rezygnacji ze świń, koni lub kur.
O szóstej kapitan powiedział mi, że życzy sobie kolację za pół godziny. Kucharka zdawała się być na skraju załamania nerwowego, gdy ktoś ciągle robił nalot na kuchnię, ale zdążyła się wyrobić na siódmą. Przy stole siedziało ośmiu oficerów, którzy zażądali wina.
„Nie mam wina”.
„Stara Żydówka powiedziała nam, że przyniosłaś do domu dwie butelki wina, kiedy wyjeżdżali Rosjanie”.
„To zostało mi dane dla moich dzieci”.
„Dzieci nie mają tyfusu - mówi lekarz - więc wina nie trzeba im podawać”
Więc zrezygnowałam z moich cennych butelek. Niemieckie zaopatrzenie jeszcze nie nadjechało; nie mieli ze sobą jedzenia ani wina, ale miasto nakarmiło ich do syta. Skończyli o wpół do dziesiątej, pozostawiając ciężką atmosferę, którą można było ciąć nożem. Było tak gęsto od dymu tytoniowego! 
Znów mogłam być bez przerwy z moimi dziećmi, bo musiałam służyć oficerom, nalewać im herbaty itp.; wydawało się, że nie można przeżyć kolejnego takiego dnia. Mój chłopiec był nieprzytomny, gadał i gadał całą noc bez odpoczynku dla mnie! Potrzebował ciągłej uwagi, a jego brat Staś też bardzo gorączkował. Wanda była tak zdenerwowana i podekscytowana, że nie mogła spać, chcąc porozmawiać z matką. Tej nocy, pierwszej nocy okupacji niemieckiej, zaczęłam prowadzić dziennik, aby opisać wszystko, co się wydarzyło - jak codzienny list do męża. 
Miałam nadzieję, że Niemcy nie zostaną tu długo! O moim chłopcu wiedziałam, że jest chory na tyfus, wiedzieli to też oficerowie, tylko nie podobało im się, że tak mówić. I postanowiłam nie zwracać uwagi na to, co ten grubas, student medycyny, mu przypisywał. Chciał podawać najrozmaitsze lekarstwa, gdy najlepszym lekarstwem były ciągłe kąpiele (które w danych warunkach były niemożliwe) lub zimne okłady na ciało dla obniżenia temperatury. Wiedziałam, że to walka serca z gorączką. Lekarstwem była łyżka szampana w chwilach wielkiego osłabienia - ale to już oficerowie wykończyli! - i łyżkę mleka jako pokarm, ale to też nie wchodziło w rachubę. Mimo wszystko byłam zdeterminowana, żeby coś znaleźć. Czarna kawa nie została wypita i okazała się moim jedynym lekarstwem.
Noc mijała. Dziecko okropnie osłabło około godziny czwartej i wydawało się, że umiera i jest tylko utrzymane przy życiu przez samą siłę mojej woli. Gdyby tylko mógł spać! Staś spał niespokojnie. Małej Wandzie żal było mamy, co chwilę budziła się i pytała, dlaczego Mamusia się nie położyła.
PS. W tamtym czasie przeciwko tyfusowi nie było ani szczepionek ani leków.
Na załączonym obrazku plan niemieckiej ofensywy zimowej 1915 roku.
61b40557-7a8c-4717-802a-4eb272078a7e

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 12 Niemcy ponownie zajmują Suwałki
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
8 lutego nadeszły złe wieści. Mąż musiał wrócić ponownie do wojska, a Suwałki znowu miały być ewakuowane.
9 lutego Władek nie czuł się lepiej. Podejrzewaliśmy tyfus. Tej nocy nalegałam, żeby mąż wyjechał, mówiąc, że spotkam się z nim w Warszawie.
Dłuższe przebywanie było dla niego niebezpieczne. Nie nie mógł dać się złapać Niemcom, a ja z chorym dzieckiem nie mogłam wyjechać. Biedne małe dziecko zaczęło majaczyć.
Ach! tej nocy, kiedy siedzieliśmy razem i rozmawialiśmy tak, jakby nie zbliżało się wielkie rozstanie i pożegnanie!
Wsłuchiwałam się w kroki męża na zamarzniętym śniegu, ostatnie spojrzenie, a potem cisza.
Wiedziałam, że nie można jechać z Władkiem, a jego brat bliźniak też był chory.
Rano lekarz obiecał przyjść ponownie po południu, ale kiedy w końcu przyszedł wieczorem, to tylko na chwilę. Powiedział, że przyjdzie rano i.. . . poszedł prosto na stację. Dobrze wiedział, co to było, ale nie chciał mi powiedzieć.
10-go lutego całe miasto poruszało się w pośpiechu i było przenikliwie zimno. Były tylko nieogrzewane wagony towarowe, gdybym chciała zaryzykować życie mojego chłopca podczas ewakuacji. Wydawało mi się, że lepiej pozwolić mu umrzeć w swoim łóżku, niż na otwartej przestrzeni. Czułam się jak szczur w pułapce. 
Pozostało wiele osób, które wyjechały podczas pierwszej ewakuacji, myśląc, że jeśli przyjdą Niemcy, to ich pobyt będzie krótki.
I wszyscy lekarze wyjechali! Starałam się wyrzucić z głowy wszystkie myśli z wyjątkiem moich dzieci; zaakceptować nieuniknione.
Znowu zakupiono i przywieziono zapasy, wszystko, co mogłam dostać, a chwilę, w której można było opuścić Władka, spędziłam ukrywając je w różnych miejscach, gdzie mało prawdopodobne było, aby ktokolwiek zajrzał.
11 lutego 1915 roku Suwałki znów były zupełnie puste. Wszystkie drogi ucieczki zostały zamknięte. Czekaliśmy na nieuniknione. Armia rosyjska cofała się.
Następnego ranka nadeszła odwilż. Ludzie i zwierzęta cierpieli i byli niezadowoleni. Wyszłam, aby znaleźć lekarza, który do nas przyjedzie.
W końcu zastałam chirurga, który wyglądał jak generał i przyszedł bardzo chętnie.
Diagnoza brzmiała: tyfus, zły rodzaj. Sama to wiedziałam. 
Lekarz powiedział: "Bądź dzielna, od ciebie zależy życie twojego dziecka. Bóg ci pomoże. On uratuje chłopca bez lekarza!"
Dobra dusza, często myślałam i modliłam się za niego.
Wróciłam z nim do miejsca, gdzie czekał jego personel. Dał mi dwie butelki szampana. Nasze piwnice zostały opróżnione przez Niemców i było bardzo potrzebne coś dla mojego biednego dziecka.
Czterech ciężko chorych żołnierzy, z trudem chodzących, powierzono mi pod opiekę przez lekarza, którego spotkałam w drodze powrotnej. Powiedział, że ze mną będzie im lepiej. Nie było sensu męczyć ich ciągnięciem za sobą, więc zabrałam ich do domu, oddając pod opiekę mojej kucharki.
Stan Władka stawał się coraz gorszy. Mała Wanda i Staś nadal bawili się razem, choć zauważyłam, że Staś nie był sobą. To, co miał jeden z bliźniaków, drugi niezmiennie również łapał.
Została z nami pielęgniarka - Panna Jadwiga pojechała z tymi dziećmi do Wilna gdy miasto było ewakuowane - moja kucharka, Służący Jakub, jego żona i córka, dziewczyna, która nie ma jeszcze siedemnastu lat.
Jakub mieszkał w tym, co było naszą kuchnią, w zasięgu dzwonka. Mogło być gorzej, powiedziałam sobie i przygotowałam się na stawienie czoła tej sytuacji.
Armia rosyjska odeszła nagle, idąc w stronę Sejn ani żywego ducha na ulicach. Cisza! Trzy lub cztery godziny później wrócili i przeszli szybko przez miasto w kierunku Augustowa i znowu cisza. O jedenastej na ulicach wciąż stały furgony artyleryjskie. Poszłam do czterech żołnierzy. Kucharz dał im jedzenie, leżeli w wygodnych łóżkach i byli tak żałośnie wdzięczni. Powiedzieli: „Jeśli przyjdą Niemcy, zostawimy cię, siostrzyczko!”
To była okropna noc! Musiałam trzymać Władka w łóżku. Mały język nie zatrzymywał się ani na chwilę.
Byłam wyczerpana, będąc już trzy noce bez przerwy na nogach, ale nareszcie rano wstałam w pustym mieście. W zasięgu wzroku nie było ani jednego żołnierza, ani konia.
Około dziewiątej przyszedł wieśniak i oznajmił, że idą Niemcy! Ktoś ich widział. Dałam czterem żołnierzom jeść, dałam im jedzenie i papierosy, żeby je zatrzymali.
Byli to chorzy ludzie. Po wzajemnym błogosławieństwie wrócili, by czekać na swój los.
O jedenastej na ulicach znów zrobiło się cicho i zobaczyłam, jak pierwszy żołnierz w pikel-haube wyszedł zza rogu z odbezpieczonym karabinem, wypatrując snajperów!
ZA TYM pierwszym wkrótce przyszli jego towarzysze.
Potem oficer, który skręcił za róg, zatrzymując się dokładnie przed naszymi oknami. Wyszła stara Żydówka i mówiąc "Guten Tag" podała mu plik papierów i dużo gestykulując pokazywała różne kierunki. 
Szpieg pod naszymi drzwiami! Kobieta, którą widziałam wiele razy!
Na zdjęcie Suwałki z okresu I wojny światowej.
f215b6dd-bf19-4439-bd88-c0ec13241deb

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 11 Powrót z Witebska do Suwałk
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
16 grudnia 1914 roku byłam znowu w Witebsku, zastałam wszystko bardzo dobrze utrzymane i naglącą prośbę, abym zaśpiewał na koncercie Czerwonego Krzyża (na rzecz warszawskich cierpiących, aby zdobyć dla nich węgiel itp.) w wigilijny wieczór w Operze Warszawskiej. Chociaż nie śpiewałam od początku wojny, nie mogłam odmówić.
Koncert okazał się wielkim sukcesem, mimo że front znajdował się 50 km na zachód od Warszawy. Nasze "tableau" lub żywe obrazy zostały zmienione w ostatniej chwili z obawy, że zrobiliśmy je zbyt wyraziste, ale były patriotyczne!
Byłam Brytanią. Oczywiście najpiękniejszą dziewczyną w stroju narodowym była Rosja; biedna mała Belgia zapomniała swoich kwestii. Francja zażądała pudwyższenia, na którym mogłaby stać, bo nie było jej widać itp., ale koncert i zdjęcia się udały. Zebrano coś ponad trzy tysiące rubli.
Wróciłam z Warszawy do Witebska i ciągle oczekiwałam męża, ale on nie przybywał. Nowy Rok i wciąż sama!
Cały styczeń upłynął w niespokojnym oczekiwaniu. W końcu, 28-go, przyjechał niezapowiedziany.
Urządzając szpital zakaźny pod Lwowem, zachorował, i to poważnie, i naprawdę nie nadawał się do podróży. 
To było pierwsza z serii nieszczęść, bo miał pozwolenie na nasz powrót do Suwałk i postanowiliśmy jechać. Wezwano mnie do pracy w szpitalu, a my byliśmy tak niewygodnie usytuowani w Witebsku. Gdziekolwiek byśmy byli, separacja była taka sama. Własny dom był zawsze lepszy. 
Suwałki były spokojne, szkoły otwarte, władze lokalne urzędowały, więc postanowiliśmy wracać 2 lutego do Suwałk.
Tym razem podróż odbyła się bez trudności w wagonach pierwszej klasy. Przyjechaliśmy o północy 3-go lutego. Pamiętam jazdę po śniegu, dzwonki sań, wspaniałe światło księżyca, przez spokojne miasteczko do naszego domu. Naszego, nawet jeśli został zbezczeszczony. Jakub urządził sześć pokoi w lewym skrzydle, a kuchnię przeniósł do dawnej łazienki, wystarczająco dużej na dwie kuchnie! Po energicznym procesie czyszczenia było wystarczająco dużo mebli do tego apartamentu. Reszta domu była całkowicie odcięta. Mimo że było strasznie zimno, odetchnąłam z ulgą, że wróciłam po całej tej wędrówce.
Mój mąż był zmęczony podróżą, więc skupiłam całą swoją energię na zapewnieniu mu komfortu.
Jednak miałam nowego pacjenta. Mój synek Władek gorączkował. Nie miałam zbyt wiele czasu na pracę poza domem! Ale wystarczyło, żeby zobaczyć, jak sobie radzą małe dzieci zbierane na polach.
Z naszą Panną Jadwigą były zadbane i coraz bardziej przypominały dzieci.
Jedzenie do kupienia znaleźliśmy w obfitości. Nafta i kilka butelek denaturatu do lamp, które również odkryliśmy.
Mieszkańcy byli bardzo zadowoleni z naszego powrotu.
To było dość wzruszające. Gdyby wszyscy byli zdrowi, byłabym prawie szczęśliwa przez dwa dni, pomagając urządzać szpital na pierwszym piętrze naszego domu.
Stan Władka sie nie polepszał. Dziwny letarg opanował dziecko. Lekarz nie mógł określić, co to za dolegliwość, ale gorączka rosła.
W załączeniu mapa niemiecka pokazująca linię frontu wschodniego z tego okresu (początek lutego 1915).
Jeśli uda się ją wam powiększyć, na północy pomiędzy Tylżą i Insterburgiem zostały już skoncentrowane 3 nowe niemieckie korpusy piechoty przeciwko jednej rosyjskiej dywizji kawalerii. Jest to nowo sformowana 10 Armia niemiecka.
Stamtąd (i na południe od Jezior Mazurskich pod Johannisburgiem/Pisz) 7 lutego 1915 nastąpi niemieckie uderzenie znane jako "Wielka Operacja Zimowa 1915 roku".
W jej wyniku Suwałki znowu zostaną opanowane przez Niemców a w lasach Augustowskich zostanie okrążony XX rosyjski korpus armijny.
Ale o tym w następnych odcinkach
3377b2fa-42ab-416c-be2c-01417777ae07
Alky

denaturatu do lamp


Aaaa, czyli do tego służy denaturat

Dobra, nieważne ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Hans.Kropson

@Alky Przecież car po ogłoszeniu mobilizacji wprowadził prohibicję więc nie można było tak normalnie kupić alkoholu.... Chyba że do lampy

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 10 Podróż do Suwałk cd
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
Ksiądz zaproponował, abym pojechała na wieś odebrać dzieci pozostawione same na polach przez Niemców, którzy zabrali wszystkich sprawnych chłopów ze sobą, mężczyzn i kobiety.
W lekkim powozie wraz z żoną lekarza wyjechaliśmy z Suwałk drogą, która prowadziła do naszej willi. W pobliżu wioski miał nas powitać samochód Czerwonego Krzyża.
Ze wszystkich stron Suwałk były walki. W ziemi poswtały wielkie dziury, wykopano rowy i pochowano ludzi. Na jednym z pagórków, które mijaliśmy, gdzie deszcz zmył lekką warstwę ziemi, zobaczyliśmy sterczące buty! Mężczyzna, który nas wiózł, powiedział, że pochowano tam dziesięć tysięcy, za co nie mogę ręczyć, ale wydawało się, że to może być prawda. Gdziekolwiek się udaliśmy, tam były groby, wielkie groby, zrobione w pośpiechu, nawet teraz ludzie pracowali nad zasypywaniem ziemią niedostatecznie pochowanych. Gdy dotarliśmy do lasu, nie widzieliśmy tak wielu śladów walk, ale droga była rojeżdżona przez wozy artyleryjskie, drzewa były połamane.
Musieliśmy teraz iść, przerażająca rzecz w tym nawiedzonym lesie. 
W pewnym miejscu natknęliśmy się na naszego leśniczego. Pracował, ale rozpoznając mnie, rzucił narzędzia z pozdrowieniem: „Och! moja pani, myśleliśmy, że wszyscy nie żyjecie, ponieważ wasz pies jest tutaj”.
Nasz piesek Dasz, zabrany przemocą wraz z wozem przez naszą znajomą podczas ewakuacji Suwałk, zaginął w lesie za Sejnami. Szukał nas. Przybywszy wreszcie do naszej willi, tam nas oczekiwał. Leśniczy zabrał go do swojej chaty, nakarmił i opiekował się nim. To było jak niesamowite, kiedy zobaczyła nas ta wijąca się masa szczęścia. Leśniczy powiedział mi, że nasza willa została spalona przez Niemców; że zabrano całe jedzenie, wykopano ziemniaki itp.
Poszliśmy dalej i wkrótce zbliżyliśmy się do niedawnych pól bitewnych i znaleźliśmy błąkające się dzieci, zostawione przez rodziców wywiezionych do Prus Wschodnich; jedno czteroletnie dziecko nosiło sześciomiesięczne dziecko. W skrajnym głodzie jedli ziemię. Ile dni błąkali się po okolicy?
Nasza misja trwała ponad dwa dni, zawsze znajdując biedne, małe sieroty, które nie miały dachu nad głową. Każda chata została spalona; makabryczna to była praca.
Wiele razy widzieliśmy martwych ludzi. Zastanawiałam się, dlaczego tak bardzo walczyliśmy o uratowanie życia, skoro tak wielu zginęło. Idąc o zmierzchu przez las, usłyszeliśmy płacz dziecka, ale nie mogliśmy go zlokalizować. Podczas naszych poszukiwań natknął się na nas ranny koń, przedzierający się przez zarośla. Przeszedł tak blisko, że mogłam go dotknąć. Przestraszona schowałam się za drzewo, ratując życie.
Jakże cieszyliśmy się, że czekał na nas samochód. Zebraliśmy ponad osiemdziesięciu głodujących, dosłownie umierających z głodu. 
W Suwałkach umieszczono ich w budynku szkolnym. Moja guwernantka miała sie nimi zaopiekować.
Tej samej nocy pociąg sanitarny odjeżdżał do Witebska z ogromnym ładunkiem rannych, było dość pracy przy nich. Podczas tej prawie trzydniowej podróży mały pies Dash pomagał rannym oficerom zabić czas. Wsiadałam do wagonu operacyjnego o ósmej rano, wychodziłam tylko na posiłki, zostawałam do dziewiątej wieczorem; to była wyczerpująca praca. Wysiłek stania sam w sobie jest duży, ale widok tak wielkiego cierpienia ściska serce; i nigdy nie mozna sie do tego przyzwyczaić! 
Zatrzymaliśmy się na kilka godzin w Wilnie, aby popracować w dużym pomieszczeniu do tego celu na stacji. Wszyscy byli wyczerpani i nie mogliśmy wziąć wszystkich ludzi do wagonu operacyjnego. Na stacji można było obsłużyć jednocześnie dwudziestu. Większość mężczyzn poza ranami odczuwała ból zębów i wszyscy kaszleli. Wydawało się, że przynajmniej w tym klimacie regułą jest, że wszyscy ranni cierpią na płuca w takiej czy innej formie, stany zapalne były na porządku dziennym! Bolące zęby malowaliśmy jodyną, wkładając w nie chłonną watę. Wyobrażam sobie, że myśl, że coś się dla nich robi, pomogła bardziej niż cokolwiek, co faktycznie zrobiono.
Przybywszy do Witebska - bez żadnych zaskakujących przygód- zostałam przezabawnie powitana przez dzieci, które nie spodziewały się zobaczyć Dasha.
Znowu czas względnego spokoju. Każdy dzień był jak tydzień. Czas płynął tak wolno.
Żadnych listów od męża, tylko jak ktoś posłany obiście mi je przyniósł. 
Telegramy, które otrzymywałam każdego dnia, były tak błędnie napisany, że nie miały w sobie zbyt wiele sensu i dawały mało satysfakcji.
91c04498-0d1d-44f9-9162-45203ded46fb
tak_bylo

@Hans.Kropson wstrząsające wspomnienia

Hans.Kropson

@tak_bylo I wojna światowa, jest zupełnie zapomnianą wojną w Polsce.


Można przeczytać, że jakieś armie zaborcze walczyły ze soba przez 4 lata. Coś tam może o Legionach Piłsudskiego (kilkanaście tysięcy żołnierzy). A przecież w tych zaborczych armiach zostało zmobilizowanych 3 miliony żołnierzy polskiej narodowości. Ilu zginęło nikt nie jest w stanie policzyć.

Jak już się coś pisze o jakiś walkach w I wojnie światowej - to na zachodzie: Verdun, Somma, Ypres może Gallipoli a walkach w Polsce?

Może Tannenberg czy Gorlice i to wszystko... pozostały tylko cmentarze - na których brak nazwisk, są tylko liczby.

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 9 Podróż do Suwałk cd
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
O wpół do ósmej wyruszyłam do naszego domu. Jakub, nasz służący, wiedział, że nadchodzę zaledwie pół godziny przed moim przybyciem, więc widziałam rzeczy takimi, jakie były. Niestety! Mój piękny dom legł w gruzach. Rzeczy porozrzucane po podłodze, każda szuflada, każda szafa opróżniona! Papiery, książki, nawet ubrania, które mój mąż przywiózł do Witebska, leżały porozrzucane po podlodze.
Szedłam przez salony, starając się ze wszystkich sił nie oddychać, dopóki nie wystawię głowy przez okno, ale kiedy dotarłam do biblioteki, poddałam się. Była tak ohydnie zaświniona; książki były podarte na kawałki, patrzyłam ze zdumieniem na to. Że też ludzie mogli zrobić tak zdegenerowaną rzecz! 
Mieliśmy tak cenną kolekcję starych ksiąg, rękopisów, pieczęci, rycin, obszerną angielską bibliotekę, kilka pięknych okazów polskiej sztuki chłopskiej w rzeźbie i tkactwie, a wszystko to zostało wrzucone w to ohydne plugastwo! Mój mąż powiedział mi, że nie ma sensu mówić o tym, jak wygląda dom, że lepiej jak sama zobaczę! Teraz to zrozumiałam! Myślał, że uczyni mnie lepszą Polką, gdy zobaczę, jak zachowuje się niemieckie wojsko, które przybyło ich wyzwolić i odpowiednio uczyć naszych chłopców.
Po tych dwóch okropnych pokojach, które były moim oczkiem w głowie, Jakub zaprosił mnie do jadalni i spiżarni. O niebiosa! Czy może istnieć gorszy obraz bezmyślnego spustoszenia? Porcelana, szkło, obrusy, deptane; używane i wyrzucone. Ale spiżarnie przewyższyły wszystko inne szatańską, zdegenerowaną pomysłowością, ponieważ rzędy słoiczków z dżemem, marmoladą, konfiturami i kieliszkami do miodu zostały opróżnione z zawartości, wypełnione ekskrementami i wróciły na półki.
Ten dom był jak piekło; nie tak, jakby ludzie go zajmowali - to chlew, nie ma porównania!
Jakub powiedział mi, że było wielu oficerów i około czterdziestu żołnierzy. Kwaterowali też żołnierzy w szpitalu na pierwszym piętrze.
Biedny stary dom! Wydawał się ludzki i prosił o ulgę. Zastanawiałam się, co jeszcze mogliby zrobić, gdyby okupacja trwała dłużej.
Po przeprowadzeniu oględzin do samego końca, kazałam Jakubowi z pomocą żony i córki posprzątać i przygotować do zamieszkania.
Po tych wszystkich okropnych rzeczach Jakub miał dla mnie jedną przyjemną wiadomość. Po moim wyjeździe, zdjął moją amerykańską flagę ze ściany buduaru i położył ją pod ciężka szafą. To przynajmniej nie zostało znieważone!
Zostawiając Jakuba z jego niemiłą robotą, udałam się do Komendanta Policji, który wyprowadzał porządek w miasteczku, opowiadając mu, czego brakuje. O ile mogłam ocenić, były to futra mojego męża, walizki podróżne, nasze zapasy żywności, wina, całe płótno, większość srebra, dużo biżuterii.
Uciekając zabrałam ze sobą tylko to, co miałam w walizce. Wszystkie te pozostałę rzeczy zniknęły. To co pozostało mogłoby być wyczyszczone.
Spełniwszy swój obowiązek, wyruszyłam zobaczyć miasto. Wszędzie ta sama historia co u mnie w domu. Czy ludzie mogli to zrobić? Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, kiedy zobaczyłam rosyjską cerkiew! Niemożliwe do napisania - góry brudu, ołtarz zbezczeszony, tak samo jak ikony!
Przemknął mi przez myśl werset z Nowego Testamentu: „Nie łudźcie się. Z Boga się nie da naśmiewać, bo co człowiek sieje, to i żąć będzie”. Jakże często od tego dnia miałam na myśli ten werset. Prędzej czy później armia, która zbezcześciła dom Boży i domy ludzi, zapłaci rachunek!
Poszłam do szpitala, gdzie po oddaniu przyniesionych ze sobą instrumentów znalazłam przyjaciela jednego z księży. W Kościele katolickim nie było zniszczenia. Był pełen ludzi, którzy bali się wracać do domu, ksiądz nieprzerwanie prowadził nabożeństwa. Ksiądz ten zaproponował, abym pojechała na wieś odebrać dzieci pozostawione same na polach przez Niemców, którzy zabrali wszystkich sprawnych chłopów, mężczyzn i kobiety.
W lekkim powozie wraz z żoną lekarza wyjechaliśmy z Suwałk drogą, która prowadziła do naszej willi. W pobliżu wioski miał nas powitać samochód Czerwonego Krzyża.
Na zdjęciu poniżej cerkiew w Suwałkach w czasach I wojny światowej
9b63882f-bb0f-45f1-8db6-07cef9510e3b

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 8 Podróż do Suwałk
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
W dniu 22 października pozwolono mi pojechać do Suwałk, mając dużo instrumentów, które zostały zakupione i opłacone w Warszawie jeszcze za czasów istnienia naszego szpitala. Takich sprzętów potrzebowano w Suwałkach, a ja tęskniłam za powrotem do pracy w szpitalu. Pomagałam tylko sporadycznie, głównie w pociągach sanitarnych.
Ze względu na pośpiech nie jechałam wolno jadącymi pustymi pociągami Czerwonego Krzyża. Dzieci były w doskonałych rękach i całkiem możliwe, że wyjechałam na tydzień lub dłużej.
W Witebsku stacja była pełna ludzi szykujących się na front, teraz armia rosyjska była daleko w Prusach.
Moja podróż do Wilna była dość spokojna i tam musiałam czekać kilka godzin na pociąg do Suwałk; wystarczająco długo, aby zobaczyć nasze mieszkanie i wielu ludzi, którzy byli naszymi współuchodźcami. Jak dotąd nie zachęcono ich do powrotu. Pociąg odjeżdżał o szóstej wieczorem. Co za osobliwa mieszanka wszelkiego rodzaju i stanu ludzi, żołnierzy, cywilów, Żydów zajmujących się handlem itp. Wszystko szło dobrze, aż dotarliśmy do Olity, miejsca, gdzie ten człowiek podawał herbatę i świeży chleb ludziom pod moją opieką; tutaj również mieli kłopoty, a miasto wydawało się bardzo opustoszałe. To nie było dobre miejsce, żeby zostać wyrzuconym o pierwszej w nocy z pociągu. Podróżowaliśmy tak wolno, a tu ani śladu pociągu w dalszą drogę.
Na stacji było wielu Kozaków czekających na wysłanie ich z końmi na front. Ich kapitan był bardzo miły, gdy moja towarzyszka, żona lekarza, wyjaśniła, że niosę instrumenty do szpitala w Suwałkach, nakrzyczał na zawiadowcę stacji, mówiąc, że musi być pociąg, na który Kozacy mają dość czekania i że my mamy zająć miejsce w tym pociągu.
Ustawiono pociąg i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pojawiło się wielu nędznie wyglądających Żydów; zawiadowca stacji został zmuszony do sprzedaży biletów. 
Wyruszyliśmy ale zamiast szybko dotrzeć do Suwałk, czekaliśmy godzinami, a potem jechaliśmy przez chwilę i znów czekaliśmy. I tak przez cały dzień i wieczór, i to nawet w niewielkiej odległości od Suwałk. Ale już widzieliśmy ślady wojny, krzyże wystające na tle nieba, oznaczające miejsca, w których leżeli zabici.
Całą noc znowu czekaliśmy, aż zesztywniali z zimna, ale o wpół do szóstej rano naprawdę naprawdę dojechaliśmy do Suwałk. Zniszczoną linię kolejową właśnie odbudowano w pośpiechu.
Ciekawy był ten powrót! Stara stacja została zniszczona, ale nadal pełna ludzi. Wielu wyjeżdżało z Suwałk; tych, którzy byli tam w czasie okupacji niemieckiej. Pojazdów tam oczywiście nie było! Nalegając, by ruszyć pieszo, choć było ciemno, pogrążyliśmy się w mroku na drodze tak wyboistej, że doceniliśmy trudności, jakie napotkał pociąg.
Było wiele rzeczy, które przykuwały naszą uwagę; zrujnowane domy, zerwane płoty. Wszystko nie tam, gdzie należało. Maszerujące wojska, które błyskawicznie utorowały nam drogę, skwapliwie doradzając, jak unikać pułapek. Zgromadzili się wokół nas z zaciekawieniem oficerowie i żołnierze.
Robiło się coraz mniej ciemno, gdy dotarliśmy w okolice naszego dawnego domu, ale nie mając odwagi iść tam bez odrobiny odpoczynku i przygotowania, udałam się najpierw z żoną lekarza do jej domu. Jej mąż obozował w ich bardzo uroczym domu. Kucharka miała prawdziwy wyraz „wojny” wypisany na twarzy, taki sam wyraz twarzy muszą mieć ci, którzy przeżyli trzęsienie ziemi. Była jednak bohaterką, bo kiedy oficerowie niemieccy wyszli, bez pożegnania i podpalili dom - jeden wylał zawartość lampy na środek łóżka i podpalił zapałkę - ona, ukrywając się w szafie z obawy, że zostanie zabrana ze sobą, dostrzegła ten uroczy sposób odwdzięczenia się za gościnę i ugasiła pożar. Ręce miała okropnie poparzone, ale jej postawa była godna pozazdroszczenia. Dom prawie nie nadawał się do zamieszkania, ale przynajmniej dostaliśmy kawę.
Na zdjęciu poniżej zniszczony most kolejowy (obecnie wiadukt) w Łowiczu. Niemcy wysadzili go w czasie odwrotu spod Warszawy pod koniec października 1914 roku. Jak na ironię, Łowicz pod koniec listopada 1914 został ponownie zdobyty przez Niemców i był przez nich okupowany aż do końca wojny.
W podobny sposób była zniszczona linia kolejowa z Olity do Suwałk
55b226db-1be3-4170-bfc4-914128599928

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześc 7 Witebsk
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
Rano 26 września 1914 przybyliśmy do Witebska. Było bardzo mroźno, prawie jak zimą. Mąż bardzo lubił to miasto, miał tam przyjaciół, wielu właścicieli ziemskich w okolicy.
Odbył służbę wojskową w Witebsku i opowiadał mi o swoich doświadczeniach jako młodszego oficera. Znowu zaczęliśmy się uśmiechać i stres zelżał. Nawet gdy odkryliśmy, że wszystkie hotele są przepełnione uchodźcami, nie straciliśmy odwagi.
W jednym hotelu znaleźliśmy duży pokój z jednym małym łóżkiem. Wszystkie łóżka były przejęte do nowych szpitali, ale jak zauważyli właściciele, na podłodze było dużo miejsca! Potem dał nam mały pokoik dla mojego męża i wtedy byliśmy bardzo zachwyceni. Materac robił za łóżko dla dzieci na podłodze. Leżałam na sprężynach, panna Jadwiga obok dzieci omdlała, a dwójka służących gdzieniegdzie się skuliła i wszyscy byli zadowoleni, że tam byli.
Następnego dnia szukaliśmy jakiegoś mieszkania i znaleźliśmy jedno nędzne miejsce, bardzo niehigieniczne, pod wzgórzem obok koszar, ale już wtedy wiedzieliśmy, że znalezienie nawet najgorszego miejsca to szczęście. Zgodziliśmy się je wziąć, ale nawet wtedy trzeba było czekać dwa dni, zanim był nasz.
Tej samej nocy zawiadomiono męża, że Suwałki zostały oczyszczone z Niemców i że ma tam wrócić. Znowu muszę zostać z dziećmi i nie mogę pojechać z mężem.
We wtorek po południu wyruszył z wieloma urzędnikami w podróż, która okazała się pełna wrażeń. Jak ja też chciałam jechać.
Minęło całe dziesięć dni, zanim mój mąż wrócił, jak zza światów, przynosząc nam wiele wiadomości i dwa kufry pełne ubrań! Moje ubrania były prawie nietknięte. Odzyskano również trochę srebra.
Zastał nasze mieszkanie w okropnym stanie, ponieważ służyło jako kwatera oficerska. Jednak wyjechali w zbyt dużym pośpiechu, by zabrać ze sobą wiele. Nasi ludzie przeżyli straszne rzeczy, ale tylko kilku z nich straciło życie. Cała bielizna, instrumenty i wszystko, co można było zabrać, zostało zabrane z naszego szpitala.
Po bitwach pod Suwałkami, gdy nieprzyjaciel został wyparty do Prus Wschodnich, rannych było podobno siedem, osiem tysięcy!
Mój mąż otrzymał posadę we Lwowie jako szef lub wojskowy Inspektor Sanitarny i miał tylko dwa dni wolnego na spotkanie ze swoją rodziną. Jak trudno było go wypuścić, ale dzieci nie miały wstępu na okupowane terytorium Galicji.
2e92eb36-0c35-4999-9dc9-34c670974f4d

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 6 - Warszawa
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
WARSZAWA wyglądała dziwnie nieznajomo, nawet nasz własny dom, duży, nowoczesny budynek z jednym mieszkaniem, zawsze gotowym do zamieszkania.
Ach! To była przyjemność wejść do naszego własnego domu z prawdziwymi wygodami i poczuć, że możemy znowu się pozbierać, zaledwie tydzień od naszego rozpaczliwego przyjazdu do Wilna, kiedy nie wiedziałam, gdzie jest mój mąż.
Natychmiast kupiliśmy zapasy, a ponieważ w mieszkaniu było dwóch służących, wkrótce znowu mieliśmy znowu normalny dom. 
W niedzielę poszliśmy do małej angielskiej kaplicy; było tam kilka osób. Cudownie było słyszeć znajome hymny. Kapelan i jego żona byli moimi starymi znajomymi, ona i ich dzieci byli w Anglii.
W poniedziałek kupiliśmy zapasy. Tego wieczoru poszliśmy na przedstawienie teatralne.
We wtorek mój mąż dostał list od ojca i matki z prośbą o przyjazd do Lublina, do rodzinnego domu. Oczywiście musiał pojechać, ale ja nie mogłam zostawić dzieci. Ten pełen plotek i niepewności dzień na zawsze pozostanie w mej pamięci.
W środę wieczorem, około jedenastej, mój mąż wrócił do nas. Ledwo przywitał się z rodzicami, spędził dwie krótkie godziny z kochanymi staruszkami i pełen niepokoju z powodu krążących plotek wrócił do nas. Dobrze, że tak zrobił, bo następnego ranka, zanim dzień w pełni świtał, odwiedziły nas Zeppeliny! Warszawa została zbombardowana!
Wybuchy i strzały ludzie krzyczeli, miasto ożyło w jednej chwili i zaczął się exodus. Nasi służący przybiegli w pośpiechu z żądaniem wyjazdu z Warszawy. Nadal uważaliśmy, że nie jest to konieczne, zwłaszcza że na ten dzień zwołano posiedzenie komitetu, ale około południa nastąpiło dalsze bombardowanie zeppelinów, które wyrządziły większe szkody. Zaatakowano szpital, a na ulicach zginęli ludzie.
Tego popołudnia kapelan z angielskiej kaplicy zadzwonił, żeby się z nami pożegnać. Wyjeżdżał do Moskwy. Wszyscy wyjeżdzali. Zaproponował, że załatwi nam miejsca w odjeżdżającym pociągu specjalnym. Odmówiliśmy, myśląc, że nie jest to konieczne, ale pod wieczór wieści były coraz gorsze. Armia wroga zbliżała się do Warszawy. Bitwa była nieunikniona. Ulice miasta wypełniły się wojskiem i wozy artyleryjskimi.
W czwartkowy wieczór nie położyliśmy się spać, bo pojechaliśmy do krewnych i nie mogliśmy wrócić aż do wczesnych godzin porannych, kiedy to od razu zaplanowaliśmy wyjazd z Warszawy w sobotę rano.
W piątek znów odwiedziły Warszawę Zeppeliny. Tego dnia przekazaliśmy nowe zapasy naszej biednej Marysi, mówiąc jej, żeby przywiozła teściową i zamieszkała w naszym mieszkaniu.
Wizyta na stacji ujawniła okropny stan rzeczy. Oszaleli ze strachu ludzie, obozujący w nadziei na zapewnienie sobie miejsca w pociągu. Biedne małe dzieci płaczące z głodu, kobiety z nowo narodzonymi niemowlętami, wszystkie walczące o coś, nie wiedząc co? W Warszawie brakowało żywności, a na dworcu nie było ani grama.
Nic nie mogliśmy zrobić, żeby pomóc. Naszym własnym pragnieniem było również uciec od strachu, od którego moglibyśmy odpocząć.
Udało nam się przedrzeć do kasy biletowej, ale okazało się, że bilety nie będą sprzedawane aż do siódmej rano! Żadna perswazja nie pomogła. Zajęłam swoje miejsce przy kasie, żebyśmy przynajmniej rano byli pierwsi, a mój mąż wrócił do mieszkania, żeby powiedzieć naszej guwernantce, pannie Jadwidze, żeby wszystko było gotowe, kiedy przyjedziemy rano.
W ciągu tych czterech godzin czekania (do drugiej w sobotę rano) na powrót męża, jakie rzeczy widziałam? W pewnym momencie tłum pchający się do wejścia na stację przewrócił kobietę.
Przez strach i presję poroniła swoje dziecko, mały martwy płód. Udało nam się doprowadzić ją do miejsca, gdzie odjeżdżał Pociąg Czerwonego Krzyża. 
Zabrali ją, z jej martwym dzieckiem owiniętym w halkę, dokąd? Co ma robić, kiedy tam dotrze? Żałosna okoliczność nie wywołała najmniejszego poruszenia w tym tłumie. Ludzie w takich chwilach traktują wszystko jako coś oczywistego.
O szóstej poszłam odebrać dzieci, nawet nieświadoma zmęczenia. Właśnie jedli śniadanie. Jak bardzo bałam się brać
ich w ten ludzki wir, ale musiałam się cieszyć, że uda nam się uciec, i w ciągu kilku minut zakończyłam nasze przygotowania, żegnając się z tym przytulnym mieszkaniem.
Znów byliśmy w drodze, z bagażami, do Witebska, gdzie nie mieliśmy własnego domu, do którego moglibyśmy wejść. Wydawało się, że wszystko w Warszawie zmierza w jednym kierunku, do Dworca Piotrogrodzkiego, jednego z tych miejsc, które są daleko od każdego miejsca.
Na moście przez Wisłę czekało nas trochę przejeżdżających żołnierzy i wozów z zaopatrzeniem, a ich odgłos przywodził na myśl Suwałki. W końcu dotarliśmy do celu. Zaczęliśmy dosłownie przedzierać się do bramy, gdzie czekał mój mąż, panna Jadwiga, kucharka i służąca, każda z dzieckiem na ręku, a za nimi dwóch mężczyzn z bagażami. 
Nasz pociąg był dostępny tylko dla osób, które były w stanie opłacić przejazd pierwszą klasą i oprócz tego posiadać miejscówki.
Kiedy zbliżyliśmy się do bramy, zaczął się ścisk a dzieci zaczęły płakać, dopóki nie były niesione wysoko na ramionach. W końcu bramy zostały otwarte i dotarliśmy na swoje miejsca bez dalszych niedogodności, tylko że byliśmy sami z dziećmi, a służba była w drugim wagonie. Zaledwie tydzień wcześniej przyjechaliśmy do Warszawy z Wilna i już jesteśmy w drodze. Ile się wydarzyło w ciągu tego krótkiego tygodnia!
Zaczęłam się czuć jak Wędrujący Żyd; Żydzi byli również w tym pociągu, po raz pierwszy widziałam Żyda podróżującego w sobotę w Polsce.
Na zdjęciu poniżej sztab pruskiego następcy tronu w czasie walk pod Warszawą w październiku 1914 roku
df7b714b-72fe-416e-986e-495eb2eac238

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 5-ta, Wilno
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa
11 września 1914 roku Laura Turczynowicz wraz z dziećmi (mąż jest w tym czasie w Warszawie) opuszcza Suwałki pociągiem sanitarnym wraz z rannymi żołnierzami. Ponieważ linia kolejowa na Augustów-Grodno/Białystok jest już przejęta przez wojska niemieckie pociąg udaje się w kierunku Olity i Wilna 
Pociąg przyjechał o ósmej i zatrzymał się na stacji Olita. Zabierając dwóch żołnierzy i nasze wiadro wody (które służyło do pojenia koni) udałam się do restauracji dworcowej.
Wszyscy tam chcieli poznać najnowsze wiadomości! Wiele osób jechało do Suwałk z Warszawy. 
Właściciel zapytał, czego potrzebujemy. 
- „Herbaty i chleba”.
Opróżnił dwa samowary do wiadra, osłodził, włożył cytryny i kazał swoim ludziom zanieść tę ambrozję do pociągu, podczas gdy żołnierze nieśli tyle bułek, ile miał i nie chciał wziąć za to pieniędzy!
- „Pani pomaga, czyż nie? Sami będziemy potrzebować pomocy, może Bóg będzie wtedy o nas pamiętał”.
Zdumiewające to było. Potem czas się dłużył, gdy jechaliśmy przez ten piękny wrześniowy poranek, kiedy po naszych doświadczeniach wszystko wydawało się takie ciche. To było tak, jakby sen.
Do Wilna dotarliśmy o pierwszej.
Dworzec WILNO był cichy i uporządkowany, tylko żołnierze wywożeni do innych punktów i liczne pociągi Czerwonego Krzyża mówiły o czasach wojny.
Byliśmy pierwszymi uchodźcami i natychmiast otoczyli nas ludzie, którzy chcieli wiedzieć, co się stało? Panie niosące rannym herbatę, kanapki itp., chciały pomagać przy dzieciach, ale oczywiście nie było to konieczne. Poza tym czym w oczach dziecka jest zwykła kobieta w porównaniu z żołnierzem? Złożyłam meldunek lekarzowi o nocy i śmierci Kozaka w czasie transportu. 
Spełniwszy ten obowiązek, mogłam zająć się moimi dziećmi. Bardzo trudno było pożegnać się z żołnierzami, którzy okazali taką troskę podczas tej pełnej wydarzeń podróży pociągiem. Ucałowali mi ręce, życzyłam im z serca szybkiego powrotu do zdrowia i pierwszy etap naszej podróży dobiegł końca.
Zaczęliśmy szukać dorożki. Pani z Czerwonego Krzyża powiedziała mi, który hotel będzie dla nas najlepszy. Dałam żołnierzowi monetę za to, że niósł nasze bagaże, kiedy inny prawie go powalił, wołając: „Jak tak możesz! Aby wziąć pieniądze od Siostry, która przywiozła naszych towarzyszy do Wilna!”.
Po przejażdżce przez to kochane stare romantyczne miasteczko, dotarliśmy do hotelu. Nie wszystko było perfekcyjne, ale po nocy spędzonej w bydlęcym pociągu dla nas było to zachwycające. Wynajęłam dwie sypialnie i salon.
Była jedna łazienka na cały hotel!
Umyliśmy się i zjedliśmy obiad. Zaraz po zjedzeniu czegoś ruszyłam z powrotem na stację z panną Gabryellą. Byliśmy tak zmęczone, i było tak gorąco. Ludzie na ulicach wyglądali na beztroskich i szczęśliwych, ubrani w świeże, modne ubrania. 
Stawałam sie coraz bardziej rozdrażniona, ubrania pań wydawały się być ostatnią kroplą która przelała czarę goryczy. Zastanawiałam się, co się dzieje ze mna. Naprawdę wydawało mi się zbrodnią, że ludzie chodzą tak, jakby nic się nie stało, kiedy wszyscy moi bogowie upadli i zostali wdeptani w ziemię. Pamiętam ten stan umysłu podczas jazdy powrotnej na dworzec, nigdy wcześniej ani później się tak nie czułam. Byłam tak zmartwiona, że prawie wpadłam w histerię i czułam, że jeśli nie nadejdą żadne wieści od mojego męża, z pewnością nie będę w stanie znieść tego napięcia. Oczywiście niebezpieczeństwo minęło, więc nie miałam nic, co mogłoby mnie od tego odciągnąć.
Na stacji były tłumy z Suwalszczyzny. Jeden z naszych znajomych zabrał ze sobą tylko laskę! Inny mężczyzna został rozdzielony od swojego czternastoletniego syna i szesnastoletniej córki, na stacji w Suwałkach, pociąg nagle ruszył, kiedy coś przynosili, a biedny ojciec był bliski utraty rozumu, powtarzając wszystkim swoją historię ich utraty.
Cóż, moje drogocenne klejnoty, moje dzieci, były bezpieczne!
Wysłałam długi telegram do Warszawy, opowiadając, tak jasno, jak było to dozwolone, co się stało, i postanowiłam wrócić do dzieci, ale wcześniej pożyczyłam, a raczej rozdałam pieniądze kilku osobom.
Następny dzień ciągnął się ze znużeniem, wszyscy czekali, żyjąc tylko po to, by usłyszeć jakieś lepsze wieści. Miasto szybko zapełniało się uchodźcami. W jednym miejscu, w starym klasztorze, dano im dach do spania i gorącą herbatę. Mieszczanie przynosili już chleb. Uciekinierzy tłoczyli się w tym miejscu i jeśli ktoś chciał znaleźć kogoś z Suwałk, to było miejsce, gdzie trzeba było szukać.
W końcu nadszedł wieczór, a jeszcze więcej ludzi znalazło się pod ich osłoną; tych, którzy do Wilna jechali lub szli piechotą. W naszym hotelu ludzie leżeli na korytarzach. Dzieci okazywały efekty tego wszystkiego, przez co przeszły, były nerwowe, niespokojne i trudne do opanowania. Właśnie ułożyliśmy się na noc, kiedy przyszedł posłaniec od mojego męża. Jakże się ucieszyłam, widząc to drogie pismo, które mówiło mi o jego zmartwieniu wywołanym tą wiadomością.
W nocy znowu żyliśmy w pozornym porządku. O dwunastej następnego dnia miałam jechać na dworzec po męża. Zrobiło się bardzo zimno i padał deszcz. Stacja była pełna ludzi, którzy nie mieli gdzie się podziać. Pociąg spóźnił się cztery godziny, ale w końcu przyjechał i przynajmniej jeden z uchodźców w Wilnie był z tego powodu szczęśliwy.
Następnego dnia chodziliśmy z mężem po różnych ludziach, ale zawsze razem - baliśmy się, że się zgubimy.
Czwartek, pięć i pół dnia po naszym przyjeździe, postanowiliśmy wyjechać do Warszawy. Nasz Komitet był w Warszawie i wydawało się, że można tam zrobić więcej dobrego. W Warszawie mieliśmy dobrze urządzony dom, w którym często nocowaliśmy. Jeszcze raz pospieszne pakowanie. Zabraliśmy ze sobą naszą guwernantkę, pielęgniarkę i kucharkę. Kiedy na stacji czekaliśmy na pociąg, który był bardzo spóźniony, zobaczyliśmy kilku japońskich oficerów pijących herbatę. Wszystkie pociągi były przepełnione, ale jakaś siła pchała nas dalej, więc pojechaliśmy. Ledwo udało nam się zdobyć miejsca. Żałowałam, że nie założyłam uniformu czerwonego krzyża, mając na sobie jedyny kostium, jaki posiadałam.
Oh! co to była za niekończąca się podróż. Wszystko było nie tak, ale wreszcie dojechaliśmy do Warszawy!
290fabe3-cd18-4e0c-a667-ada4c0dfc8aa

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 4 Ewakuacja z Suwałk
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
9-go Września mój mąż, chociaż niechętnie, pojechał do Warszawy na zebranie Komitetu Centralnego Polskiego Czerwonego Krzyża. Czuliśmy, że to niebezpieczna chwila, żeby zostawić mnie samą z dziećmi, ale on musiał wyjechać na dwa dni. Urodzona w Ameryce czułam, że w razie potrzeby mogę zadbać o siebie i dzieci.
Przez cały dzień 10 września panował niepokój. Latały samoloty. Furgony zaopatrujące wojsko: jadące w tą i spowrotem!
Chodziłam do piwnicy i na strychy, żeby ukryć zapasy itp. Na strychu przestraszyłam się echa, jakby tupot tysięcy stóp tupał, aż pokojówki zaczęły się żegnać i mówić, że to miejsce jest nawiedzone. Być może tak było!
Tej nocy przy łóżkach moich dzieci modliłam się tak, jak nigdy dotąd;
Około dziewiątej ulice wypełnił tłum ludzi uciekających z odległych wiosek, mężczyźni, kobiety, dzieci, psy, krowy, świnie, konie i wozy, wszyscy zmieszani w jeden wielki melanż i usłyszeliśmy odgłosy strzałów karabinowych. Rosyjski oficer, którego znałam, przyszedł prosić o zgaszenie wszystkich świateł, nawet tego w nocnym pokoju dziecinnym. Powiedział, że nikt nie wiedział, co to było, czy Niemcy się przedarli, czy też Kozacy ścigali oficera, który został ogłoszony zdrajcą; Niemca, oczywiście, jak wielu ówczesnych oficerów! Ten rosyjski oficer wiedział, że mój mąż jest w Warszawie i wziął nas pod swoją szczególną opiekę.
RANEK, 11 września wreszcie wstał i ulice były tak puste, jakby nikt nie żył!
Z wyjątkiem, oczywiście, wozów zaopatrujących wojsko! Ale te były częścią ulicy jak latarnie! Tłum oddalił się.
Około szóstej do miasta zaczęli napływać ranni, nigdy nie widziałam gorszych przypadków bez dłoni, rąk, niewidomi i cała tą smutną historię wojny. O jedenastej mieliśmy stu dwudziestu siedmiu rannych wśród nich wielu, którzy również stracili rękę. Nadeszły też złe wieści, że nasza armia jest w odwrocie, ale wciąż nie ma rozkazu ewakuacji! Rozmawiałam z komendantem miasta z kilkoma osobami u władzy. Postanowili, że jeszcze tej nocy powinnam wyjechać. Dałam słowo, choć wbrew mojej woli, bo nazajutrz miał wrócić mój mąż, a ja miałam wrażenie, że Niemcy nie odważą się przyjść pod jego nieobecność. 
Próbowałam wysłać telegram, ale okazało się, że przewody są przecięte! Małe miasto, pełne życia, domów i rannych odcięte od świata! 
Spiesząc się do domu, zastałam moje dzieci bawiące się cicho ze swoją guwernantką, panną Jadwigą, szwaczki pracujące - przynajmniej udające, że to robią. Czułam się taka samotna bez męża! Zabrałam dzieci do jadalni na obiad ze mną. Jak ładnie to wyglądało, osobliwy stary pokój ze schodami prowadzącymi w dół do wielkich okien, delikatne kolory dywanów, stół zasłany obrusem i z ładnym srebrem i szkłem. Usiedliśmy, a ja właśnie opowiadałam pannie Jadwidze o ogromnej liczbie nowych pacjentów w naszym szpitalu, gdy w samej sali rozległy się odgłosy strzałów karabinowych, a potem huk, huk armaty! Przez chwilę siedzieliśmy bez słowa, moja córeczka zaczęła płakać, kelner upuścił tacę z zupą na podłogę, trzask! ale nikt nie zwrócił na to uwagi. Powiedziałam mu tylko, żeby załatwił mi powóz, że za kwadrans musimy być poza domem; kucharce kazałam spakować trochę jedzenia, panna Jadwiga dzieci miała wziąć pod opiekę, niańce spakować potrzebne rzeczy, a ja chciałam zabrać trochę kosztowności; pieniądze już przygotowałam w nocy, szkatułka z klejnotami była u mnie w ręku, ale wydawało mi się, że wszyscy biedacy z Suwałk przychodzą do mnie z płaczem, że im mogę pomóc! 
Każdemu z nich dawałam banknot trzyrublowy, mając w bluzce dużą paczkę; pieniądze nie miały w tamtym momencie żadnej wartości; próbowałam zebrać myśli, ich krzyki i coraz bardziej nasilający się odgłos bitwy, to utrudniały.
Jakub przyszedł powiedzieć, że nie może dostać nic poza dwoma wozami chłopskimi. Zaczęliśmy zostawiać nasze mniej potrzebne rzeczy. 
Och, co za ulica! Wozy zaopatrzeniowe jadą teraz w jedną stronę, przywożąc swoje ładunki z powrotem, każdy z czterema żołnierzami z odbezpieczonymi działami! Wozy pełne ludzi. Moi znajomi wstają i krzyczą, nie zwracając uwagi na siebie, jedna solidna masa nieładu, jak ludzie pierwotni, zmuszeni do ucieczki przez nieubłaganą siłę, wszystkie konwencje upadły, jakby nigdy nie istniały, pozostawiając wszystko za sobą, zabierając bezużyteczne rzeczy, ale zapominając o pościeli na zmianę. Pamiętam starą kobietę z pierzyną na głowie, która ciągnęła samowar za rączkę, po bruku.
Właśnie w tym czasie przyszedł rozkaz ewakuacji miasta. Wysłałam wiadomość, że pomogę im z rannymi na stacji, ale teraz to muszę zaopiekować się moimi dziećmi. 
Potem, po ucałowaniu krzyża przez Jakuba, który obiecał dbać o nasz majątek najlepiej, jak potrafi, wspięliśmy się wszyscy z trudem na te wozy, coś w rodzaju wozu do przewozu siana lub słomy.
Rzuciłam tylko jeszcze jedno spojrzenie wstecz na nasz kochany, stary, szczęśliwy dom, widząc drugi wóz wypełniony bagażami, głównie służących i Dasha szczekającego dziko na wierzchu. Miałam troje dzieci, ich guwernantkę, dwie pokojówki, kucharkę z mojej rodziny i młodą dziewczynę, pannę Gabryellę, która była całkiem sama. Miała ona też swoją służącą. 
Właśnie zaczynaliśmy odjeżdżać, kiedy podbiegł ksiądz, przyjaciel rodziny. Spojrzeliśmy na siebie bez powitania, a ja zapytałam: „Dobrze czy źle?” Podniósł ręce. „Na Boga żywego, nie wiem! Ale jedźcie” Podnosząc rękę na znak błogosławieństwa, powiedział mężczyznom, aby wjechali w ten wir ludzkości. 
Ludzie biegną obciążeni jak konie, męczą się ciężarem, upuszczają go, ale idą dalej! W połowie drogi pewien nasz znajomy szarpnął brutalnie wieśniaka, który prowadził wóz z naszymi bagażami, zawrócił go i odjechał wozem z psem. To był najbardziej wytworny dżentelmen w czasach pokoju!
445d50d5-edee-46ea-adbf-99d4a47c87d8

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
28 sierpnia, w dniu moich urodzin, przyszła do mnie siostra z Rosji, aby zapytać, czy nie moglibyśmy pomóc ich szpitalowi w stworzeniu lazaretu polowego, na około sto pięćdziesiąt łóżek. Zostali zawróceni z frontu i nie mogli zdobyć zapasów.
W jednym z baraków z prawie siedmioma setkami rannych kwaterowało trzech lekarzy, cztery pielęgniarki i kilku sanitariuszy! Oczywiście personel był wyczerpany i nie miał żadnych zapasów! Co cztery pielęgniarki mogły zrobić z taką masą ludzi? 
Poszłam tam z kilkoma moimi ludźmi, aby zobaczyć, co można zrobić, aby pomóc. Pamięć o tym miejscu pozostanie na zawsze, bo tam po raz pierwszy zetknęłam się ze straszliwym cierpieniem.
Od samych drzwi słychać było cichy pomruk nieszczęścia; jeden pokój po drugim pełen mężczyzn, którym nie można było pomóc. Nie było lekarstw, środków dezynfekujących, bielizny. 
W jednym rogu było kilku jeńców. Dyżurna siostra (pielęgniarka) poprosiła mnie, żebym do nich podeszła, bo mówię po niemiecku.
Pewien biedak, obracający się niespokojnie z boku na bok, wołając nieustannie o wodę, uciszył się, kiedy do niego przemówiłam, pytając czego chce? Błagał o cos do picia i abym napisała do jego żony, ponieważ poczuł, że śmierc się zbliża. Kiedy robiłam, co było w mojej mocy, aby mu pomóc, biedak zaczął opowiadać. Powiedział mi, że był buchalterem, że ma dwadzieścia sześć lat, żonę i dzieci, własny domek, nigdy nikogo nie skrzywdził w życiu, nie interesuje się niczym poza swoją pracą i rodziną, aż otrzymał rozkaz stawienia się w ciągu trzech godzin do pułku i porzucenia tego wszystkiego.
„Wielcy panowie pokłócili się i musimy zapłacić za to naszą krwią, naszymi żonami i dziećmi”.
Ten człowiek został przetransportowany tego samego dnia i zmarł w drodze na stację.
Tak beznadziejnie, było próbować pomóc im wszystkim, aż nie było w czym pomóc, że pojechałem z powrotem do miasta, aby zobaczyć się z różnymi ludźmi i w krótkim czasie zebrałam ponad tysiąc rubli na uzupełnienie bandaży lazaretowych, waty, gipsu, aspiryny, jodyny itp. oraz dużą część naszego spirytusu. Żal mnie ogarnął na widok sióstr, które cieszyły się, gdy otrzymały te rzeczy!
W moim własnym szpitalu było wielkie niezadowolenie, bo tak wiele dano komuś innemu. Miałam wielką bitwę o bieliznę, którą uparłam się dać, ale mąż był po mojej stronie i daliśmy lazaretance wszystko, co było absolutnie konieczne, a potem żałowaliśmy, że nie dałyśmy więcej, bo Niemcy później i tak zabrali całą tę bieliznę i nasze zaopatrzenie!
Pamiętam, że panowie grali wtedy jeszcze w karty i do mojego funduszu na lazaret szły wszystkie wygrane pieniądze.
W tym lazarecie po raz pierwszy i jedyny musiałem się poddać i odejść na chwilę, żeby nie zemdleć, bo na pryczy zobaczyłem coś, co wyglądało jak kłębek waty i bandaży z trzema czarnymi dziurami, zupełnie jakby dziecko narysowało usta, nos, oczy i... muchy! ... 
Szokiem było usłyszeć głos z kulturalnym akcentem dobiegający z takiego obiektu, polski głos błagający tego, kto by to nie był, żeby nie odszedł, ale dał mu pić. 
Jego ręce były spalone na wiór, nie mógł się ruszyć, a muchy! . . . 
Zapach gangreny był tak okropny, że przez jakiś czas byłam obezwładniona, ale potem wysłałam pokojówkę do domu po firanki, ile tylko mogła znaleźć; a następnie pomagała siostrze przełożonej w ponownym bandażowaniu i zasłanianiu tej pozostałości mężczyzny.
Był blisko wybuchu pocisku i leżał cztery dni na polu po tym, jak został ranny.
Zapytał, czy jego oczy są spalone.
- „Tak, całkiem ich nie ma”.
- "Czy będzie żył czy umrze?"
- "Umrzesz."
- „Bóg o mnie nie zapomniał, ale proszę, daj mi pić”.
d24ea019-2d06-48e2-b07d-ab463022fa72
Misio_Puszysty

@Alky Dla tego chuopa tez byl over bo "otrzymał rozkaz stawienia się w ciągu trzech godzin do pułku i porzucenia tego wszystkiego."

Zaloguj się aby komentować