LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 13 Okupacja Suwałk dzień pierwszy
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne
W mieście wrzało, wszyscy zdawali się przekrzykiwać. Kiedy wyjrzałem przez okno, moja ręka dotknęła modlitewnika leżącego na stole.
„Panie, daj mi słowo, obietnicę, abym zachowała niezłomność i zdrowy rozsądek!” Księga otworzyła się na Psalmie 55. „A ja wołam do Boga, a Pan mnie ocali”. Nawet w stresie przeczytałam do końca rozdział „Zrzuć swoją troskę na Pana”. Nabrałam wtedy przekonania, że Bóg zapewni nam wszystkim bezpieczeństwo!
Wkrótce musiałam się ocnąć i zorientować się, że dom jest plądrowany. Jakub, jego żona i córka wbiegli do pokoju. Żołnierze przewracali ich, zabierając całe jedzenie, jakie wpadło im w ręce. Rozpętało się pandemonium! Przyszedł podoficer, aby zrobić kontrybucję na moje jedzenie dla wojska idącego na Augustow.
On ze swoimi ludźmi zajrzał do każdej dziury i kąta, ale nie pomyślał o zajrzeniu do kanap, które były pełne różnych rzeczy! Widzieć, jak twoje zapasy są zabierane przez wroga, nie jest przyjemnym uczuciem.
Zapytałam podoficera, czy to możliwe, żeby miasto zostało splądrowane i spalone.
„Zrabowane tak, by zemścić się na Prusach Wschodnich! Spalone, jeszcze nie, dopóki nie odejdziemy!”
Ci pierwsi ludzie mieli czarne nakrycia na czapkach, a potem słyszałam, że byli z artylerii. Zawsze najgorsze! Właśnie w tym czasie w pokojach pod nami, gdzie urządzono szpital, rozległ się wielki tętent koni, rozległo się gromkie pukanie do drzwi i wszedł kapitan ze swoim personelem. Niesamowicie duży człowiek, zdawał się wypełniać całe to miejsce!
„Guten Tag.”
„Guten Tag, meine Schwester. Hier habe ich quartier”.
"Nie boisz się tyfusu?"
„Bzdura, wszyscy jesteśmy zaszczepieni... Czy naprawdę tu jest tyfus?”
- Czy ma pan lekarza, kapitanie? Niech on zadecyduje!
Przedstawiono mi bardzo grubego chłopaka prosto z uniwersytetu. Taki młody, dwudziestotrzyletni i niedoświadczony, by ponosić taką odpowiedzialność. Badając Władka stwierdził, że to dyzenteria i podarł moje napisy "Tyfus"!
Ponieważ nie było od tego odwołania, starałam się być miła.
Herr Kapitain nie był taki zły; oczyścił dom i przynajmniej tylko oficerowie przyszli na kwaterę; ale dla nas została tylko sypialnia. Dzieci, służba, wszyscy spakowani razem z chorym na tyfus. Kapitan był dość uprzejmy, ale powiedział, że będę musiał nakarmić sztab i żołnierzy. Ten dzień wydawał się nie mieć końca. Z każdą chwilą przybywały nowe wojska i cieszyłam się, że Herr Kapitain zajął już mój dom. Przynajmniej nie było grabieży. Reszta domu była wypełniona po brzegi żołnierzami. Naturalnie obwiniali Rosjan za ten straszny chaos. Wkrótce zaczął działać telefon i byliśmy kwaterą główną. Były tam różnego rodzaju druty i pręt wystający z dachu. Nie wolno nam było zbliżać się do tej części domu.
Co kilka minut ktoś przychodził z miasta do mnie z prośbą o pomoc; biedni ludzie myśleli, że mogę zmusić żołnierzy do rezygnacji ze świń, koni lub kur.
O szóstej kapitan powiedział mi, że życzy sobie kolację za pół godziny. Kucharka zdawała się być na skraju załamania nerwowego, gdy ktoś ciągle robił nalot na kuchnię, ale zdążyła się wyrobić na siódmą. Przy stole siedziało ośmiu oficerów, którzy zażądali wina.
„Nie mam wina”.
„Stara Żydówka powiedziała nam, że przyniosłaś do domu dwie butelki wina, kiedy wyjeżdżali Rosjanie”.
„To zostało mi dane dla moich dzieci”.
„Dzieci nie mają tyfusu - mówi lekarz - więc wina nie trzeba im podawać”
Więc zrezygnowałam z moich cennych butelek. Niemieckie zaopatrzenie jeszcze nie nadjechało; nie mieli ze sobą jedzenia ani wina, ale miasto nakarmiło ich do syta. Skończyli o wpół do dziesiątej, pozostawiając ciężką atmosferę, którą można było ciąć nożem. Było tak gęsto od dymu tytoniowego!
Znów mogłam być bez przerwy z moimi dziećmi, bo musiałam służyć oficerom, nalewać im herbaty itp.; wydawało się, że nie można przeżyć kolejnego takiego dnia. Mój chłopiec był nieprzytomny, gadał i gadał całą noc bez odpoczynku dla mnie! Potrzebował ciągłej uwagi, a jego brat Staś też bardzo gorączkował. Wanda była tak zdenerwowana i podekscytowana, że nie mogła spać, chcąc porozmawiać z matką. Tej nocy, pierwszej nocy okupacji niemieckiej, zaczęłam prowadzić dziennik, aby opisać wszystko, co się wydarzyło - jak codzienny list do męża.
Miałam nadzieję, że Niemcy nie zostaną tu długo! O moim chłopcu wiedziałam, że jest chory na tyfus, wiedzieli to też oficerowie, tylko nie podobało im się, że tak mówić. I postanowiłam nie zwracać uwagi na to, co ten grubas, student medycyny, mu przypisywał. Chciał podawać najrozmaitsze lekarstwa, gdy najlepszym lekarstwem były ciągłe kąpiele (które w danych warunkach były niemożliwe) lub zimne okłady na ciało dla obniżenia temperatury. Wiedziałam, że to walka serca z gorączką. Lekarstwem była łyżka szampana w chwilach wielkiego osłabienia - ale to już oficerowie wykończyli! - i łyżkę mleka jako pokarm, ale to też nie wchodziło w rachubę. Mimo wszystko byłam zdeterminowana, żeby coś znaleźć. Czarna kawa nie została wypita i okazała się moim jedynym lekarstwem.
Noc mijała. Dziecko okropnie osłabło około godziny czwartej i wydawało się, że umiera i jest tylko utrzymane przy życiu przez samą siłę mojej woli. Gdyby tylko mógł spać! Staś spał niespokojnie. Małej Wandzie żal było mamy, co chwilę budziła się i pytała, dlaczego Mamusia się nie położyła.
PS. W tamtym czasie przeciwko tyfusowi nie było ani szczepionek ani leków.
Na załączonym obrazku plan niemieckiej ofensywy zimowej 1915 roku.
Cześć 13 Okupacja Suwałk dzień pierwszy
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne
W mieście wrzało, wszyscy zdawali się przekrzykiwać. Kiedy wyjrzałem przez okno, moja ręka dotknęła modlitewnika leżącego na stole.
„Panie, daj mi słowo, obietnicę, abym zachowała niezłomność i zdrowy rozsądek!” Księga otworzyła się na Psalmie 55. „A ja wołam do Boga, a Pan mnie ocali”. Nawet w stresie przeczytałam do końca rozdział „Zrzuć swoją troskę na Pana”. Nabrałam wtedy przekonania, że Bóg zapewni nam wszystkim bezpieczeństwo!
Wkrótce musiałam się ocnąć i zorientować się, że dom jest plądrowany. Jakub, jego żona i córka wbiegli do pokoju. Żołnierze przewracali ich, zabierając całe jedzenie, jakie wpadło im w ręce. Rozpętało się pandemonium! Przyszedł podoficer, aby zrobić kontrybucję na moje jedzenie dla wojska idącego na Augustow.
On ze swoimi ludźmi zajrzał do każdej dziury i kąta, ale nie pomyślał o zajrzeniu do kanap, które były pełne różnych rzeczy! Widzieć, jak twoje zapasy są zabierane przez wroga, nie jest przyjemnym uczuciem.
Zapytałam podoficera, czy to możliwe, żeby miasto zostało splądrowane i spalone.
„Zrabowane tak, by zemścić się na Prusach Wschodnich! Spalone, jeszcze nie, dopóki nie odejdziemy!”
Ci pierwsi ludzie mieli czarne nakrycia na czapkach, a potem słyszałam, że byli z artylerii. Zawsze najgorsze! Właśnie w tym czasie w pokojach pod nami, gdzie urządzono szpital, rozległ się wielki tętent koni, rozległo się gromkie pukanie do drzwi i wszedł kapitan ze swoim personelem. Niesamowicie duży człowiek, zdawał się wypełniać całe to miejsce!
„Guten Tag.”
„Guten Tag, meine Schwester. Hier habe ich quartier”.
"Nie boisz się tyfusu?"
„Bzdura, wszyscy jesteśmy zaszczepieni... Czy naprawdę tu jest tyfus?”
- Czy ma pan lekarza, kapitanie? Niech on zadecyduje!
Przedstawiono mi bardzo grubego chłopaka prosto z uniwersytetu. Taki młody, dwudziestotrzyletni i niedoświadczony, by ponosić taką odpowiedzialność. Badając Władka stwierdził, że to dyzenteria i podarł moje napisy "Tyfus"!
Ponieważ nie było od tego odwołania, starałam się być miła.
Herr Kapitain nie był taki zły; oczyścił dom i przynajmniej tylko oficerowie przyszli na kwaterę; ale dla nas została tylko sypialnia. Dzieci, służba, wszyscy spakowani razem z chorym na tyfus. Kapitan był dość uprzejmy, ale powiedział, że będę musiał nakarmić sztab i żołnierzy. Ten dzień wydawał się nie mieć końca. Z każdą chwilą przybywały nowe wojska i cieszyłam się, że Herr Kapitain zajął już mój dom. Przynajmniej nie było grabieży. Reszta domu była wypełniona po brzegi żołnierzami. Naturalnie obwiniali Rosjan za ten straszny chaos. Wkrótce zaczął działać telefon i byliśmy kwaterą główną. Były tam różnego rodzaju druty i pręt wystający z dachu. Nie wolno nam było zbliżać się do tej części domu.
Co kilka minut ktoś przychodził z miasta do mnie z prośbą o pomoc; biedni ludzie myśleli, że mogę zmusić żołnierzy do rezygnacji ze świń, koni lub kur.
O szóstej kapitan powiedział mi, że życzy sobie kolację za pół godziny. Kucharka zdawała się być na skraju załamania nerwowego, gdy ktoś ciągle robił nalot na kuchnię, ale zdążyła się wyrobić na siódmą. Przy stole siedziało ośmiu oficerów, którzy zażądali wina.
„Nie mam wina”.
„Stara Żydówka powiedziała nam, że przyniosłaś do domu dwie butelki wina, kiedy wyjeżdżali Rosjanie”.
„To zostało mi dane dla moich dzieci”.
„Dzieci nie mają tyfusu - mówi lekarz - więc wina nie trzeba im podawać”
Więc zrezygnowałam z moich cennych butelek. Niemieckie zaopatrzenie jeszcze nie nadjechało; nie mieli ze sobą jedzenia ani wina, ale miasto nakarmiło ich do syta. Skończyli o wpół do dziesiątej, pozostawiając ciężką atmosferę, którą można było ciąć nożem. Było tak gęsto od dymu tytoniowego!
Znów mogłam być bez przerwy z moimi dziećmi, bo musiałam służyć oficerom, nalewać im herbaty itp.; wydawało się, że nie można przeżyć kolejnego takiego dnia. Mój chłopiec był nieprzytomny, gadał i gadał całą noc bez odpoczynku dla mnie! Potrzebował ciągłej uwagi, a jego brat Staś też bardzo gorączkował. Wanda była tak zdenerwowana i podekscytowana, że nie mogła spać, chcąc porozmawiać z matką. Tej nocy, pierwszej nocy okupacji niemieckiej, zaczęłam prowadzić dziennik, aby opisać wszystko, co się wydarzyło - jak codzienny list do męża.
Miałam nadzieję, że Niemcy nie zostaną tu długo! O moim chłopcu wiedziałam, że jest chory na tyfus, wiedzieli to też oficerowie, tylko nie podobało im się, że tak mówić. I postanowiłam nie zwracać uwagi na to, co ten grubas, student medycyny, mu przypisywał. Chciał podawać najrozmaitsze lekarstwa, gdy najlepszym lekarstwem były ciągłe kąpiele (które w danych warunkach były niemożliwe) lub zimne okłady na ciało dla obniżenia temperatury. Wiedziałam, że to walka serca z gorączką. Lekarstwem była łyżka szampana w chwilach wielkiego osłabienia - ale to już oficerowie wykończyli! - i łyżkę mleka jako pokarm, ale to też nie wchodziło w rachubę. Mimo wszystko byłam zdeterminowana, żeby coś znaleźć. Czarna kawa nie została wypita i okazała się moim jedynym lekarstwem.
Noc mijała. Dziecko okropnie osłabło około godziny czwartej i wydawało się, że umiera i jest tylko utrzymane przy życiu przez samą siłę mojej woli. Gdyby tylko mógł spać! Staś spał niespokojnie. Małej Wandzie żal było mamy, co chwilę budziła się i pytała, dlaczego Mamusia się nie położyła.
PS. W tamtym czasie przeciwko tyfusowi nie było ani szczepionek ani leków.
Na załączonym obrazku plan niemieckiej ofensywy zimowej 1915 roku.
Zaloguj się aby komentować