LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 6 - Warszawa
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne
WARSZAWA wyglądała dziwnie nieznajomo, nawet nasz własny dom, duży, nowoczesny budynek z jednym mieszkaniem, zawsze gotowym do zamieszkania.
Ach! To była przyjemność wejść do naszego własnego domu z prawdziwymi wygodami i poczuć, że możemy znowu się pozbierać, zaledwie tydzień od naszego rozpaczliwego przyjazdu do Wilna, kiedy nie wiedziałam, gdzie jest mój mąż.
Natychmiast kupiliśmy zapasy, a ponieważ w mieszkaniu było dwóch służących, wkrótce znowu mieliśmy znowu normalny dom.
W niedzielę poszliśmy do małej angielskiej kaplicy; było tam kilka osób. Cudownie było słyszeć znajome hymny. Kapelan i jego żona byli moimi starymi znajomymi, ona i ich dzieci byli w Anglii.
W poniedziałek kupiliśmy zapasy. Tego wieczoru poszliśmy na przedstawienie teatralne.
We wtorek mój mąż dostał list od ojca i matki z prośbą o przyjazd do Lublina, do rodzinnego domu. Oczywiście musiał pojechać, ale ja nie mogłam zostawić dzieci. Ten pełen plotek i niepewności dzień na zawsze pozostanie w mej pamięci.
W środę wieczorem, około jedenastej, mój mąż wrócił do nas. Ledwo przywitał się z rodzicami, spędził dwie krótkie godziny z kochanymi staruszkami i pełen niepokoju z powodu krążących plotek wrócił do nas. Dobrze, że tak zrobił, bo następnego ranka, zanim dzień w pełni świtał, odwiedziły nas Zeppeliny! Warszawa została zbombardowana!
Wybuchy i strzały ludzie krzyczeli, miasto ożyło w jednej chwili i zaczął się exodus. Nasi służący przybiegli w pośpiechu z żądaniem wyjazdu z Warszawy. Nadal uważaliśmy, że nie jest to konieczne, zwłaszcza że na ten dzień zwołano posiedzenie komitetu, ale około południa nastąpiło dalsze bombardowanie zeppelinów, które wyrządziły większe szkody. Zaatakowano szpital, a na ulicach zginęli ludzie.
Tego popołudnia kapelan z angielskiej kaplicy zadzwonił, żeby się z nami pożegnać. Wyjeżdżał do Moskwy. Wszyscy wyjeżdzali. Zaproponował, że załatwi nam miejsca w odjeżdżającym pociągu specjalnym. Odmówiliśmy, myśląc, że nie jest to konieczne, ale pod wieczór wieści były coraz gorsze. Armia wroga zbliżała się do Warszawy. Bitwa była nieunikniona. Ulice miasta wypełniły się wojskiem i wozy artyleryjskimi.
W czwartkowy wieczór nie położyliśmy się spać, bo pojechaliśmy do krewnych i nie mogliśmy wrócić aż do wczesnych godzin porannych, kiedy to od razu zaplanowaliśmy wyjazd z Warszawy w sobotę rano.
W piątek znów odwiedziły Warszawę Zeppeliny. Tego dnia przekazaliśmy nowe zapasy naszej biednej Marysi, mówiąc jej, żeby przywiozła teściową i zamieszkała w naszym mieszkaniu.
Wizyta na stacji ujawniła okropny stan rzeczy. Oszaleli ze strachu ludzie, obozujący w nadziei na zapewnienie sobie miejsca w pociągu. Biedne małe dzieci płaczące z głodu, kobiety z nowo narodzonymi niemowlętami, wszystkie walczące o coś, nie wiedząc co? W Warszawie brakowało żywności, a na dworcu nie było ani grama.
Nic nie mogliśmy zrobić, żeby pomóc. Naszym własnym pragnieniem było również uciec od strachu, od którego moglibyśmy odpocząć.
Udało nam się przedrzeć do kasy biletowej, ale okazało się, że bilety nie będą sprzedawane aż do siódmej rano! Żadna perswazja nie pomogła. Zajęłam swoje miejsce przy kasie, żebyśmy przynajmniej rano byli pierwsi, a mój mąż wrócił do mieszkania, żeby powiedzieć naszej guwernantce, pannie Jadwidze, żeby wszystko było gotowe, kiedy przyjedziemy rano.
W ciągu tych czterech godzin czekania (do drugiej w sobotę rano) na powrót męża, jakie rzeczy widziałam? W pewnym momencie tłum pchający się do wejścia na stację przewrócił kobietę.
Przez strach i presję poroniła swoje dziecko, mały martwy płód. Udało nam się doprowadzić ją do miejsca, gdzie odjeżdżał Pociąg Czerwonego Krzyża.
Zabrali ją, z jej martwym dzieckiem owiniętym w halkę, dokąd? Co ma robić, kiedy tam dotrze? Żałosna okoliczność nie wywołała najmniejszego poruszenia w tym tłumie. Ludzie w takich chwilach traktują wszystko jako coś oczywistego.
O szóstej poszłam odebrać dzieci, nawet nieświadoma zmęczenia. Właśnie jedli śniadanie. Jak bardzo bałam się brać
ich w ten ludzki wir, ale musiałam się cieszyć, że uda nam się uciec, i w ciągu kilku minut zakończyłam nasze przygotowania, żegnając się z tym przytulnym mieszkaniem.
Znów byliśmy w drodze, z bagażami, do Witebska, gdzie nie mieliśmy własnego domu, do którego moglibyśmy wejść. Wydawało się, że wszystko w Warszawie zmierza w jednym kierunku, do Dworca Piotrogrodzkiego, jednego z tych miejsc, które są daleko od każdego miejsca.
Na moście przez Wisłę czekało nas trochę przejeżdżających żołnierzy i wozów z zaopatrzeniem, a ich odgłos przywodził na myśl Suwałki. W końcu dotarliśmy do celu. Zaczęliśmy dosłownie przedzierać się do bramy, gdzie czekał mój mąż, panna Jadwiga, kucharka i służąca, każda z dzieckiem na ręku, a za nimi dwóch mężczyzn z bagażami.
Nasz pociąg był dostępny tylko dla osób, które były w stanie opłacić przejazd pierwszą klasą i oprócz tego posiadać miejscówki.
Kiedy zbliżyliśmy się do bramy, zaczął się ścisk a dzieci zaczęły płakać, dopóki nie były niesione wysoko na ramionach. W końcu bramy zostały otwarte i dotarliśmy na swoje miejsca bez dalszych niedogodności, tylko że byliśmy sami z dziećmi, a służba była w drugim wagonie. Zaledwie tydzień wcześniej przyjechaliśmy do Warszawy z Wilna i już jesteśmy w drodze. Ile się wydarzyło w ciągu tego krótkiego tygodnia!
Zaczęłam się czuć jak Wędrujący Żyd; Żydzi byli również w tym pociągu, po raz pierwszy widziałam Żyda podróżującego w sobotę w Polsce.
Na zdjęciu poniżej sztab pruskiego następcy tronu w czasie walk pod Warszawą w październiku 1914 roku
Cześć 6 - Warszawa
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne
WARSZAWA wyglądała dziwnie nieznajomo, nawet nasz własny dom, duży, nowoczesny budynek z jednym mieszkaniem, zawsze gotowym do zamieszkania.
Ach! To była przyjemność wejść do naszego własnego domu z prawdziwymi wygodami i poczuć, że możemy znowu się pozbierać, zaledwie tydzień od naszego rozpaczliwego przyjazdu do Wilna, kiedy nie wiedziałam, gdzie jest mój mąż.
Natychmiast kupiliśmy zapasy, a ponieważ w mieszkaniu było dwóch służących, wkrótce znowu mieliśmy znowu normalny dom.
W niedzielę poszliśmy do małej angielskiej kaplicy; było tam kilka osób. Cudownie było słyszeć znajome hymny. Kapelan i jego żona byli moimi starymi znajomymi, ona i ich dzieci byli w Anglii.
W poniedziałek kupiliśmy zapasy. Tego wieczoru poszliśmy na przedstawienie teatralne.
We wtorek mój mąż dostał list od ojca i matki z prośbą o przyjazd do Lublina, do rodzinnego domu. Oczywiście musiał pojechać, ale ja nie mogłam zostawić dzieci. Ten pełen plotek i niepewności dzień na zawsze pozostanie w mej pamięci.
W środę wieczorem, około jedenastej, mój mąż wrócił do nas. Ledwo przywitał się z rodzicami, spędził dwie krótkie godziny z kochanymi staruszkami i pełen niepokoju z powodu krążących plotek wrócił do nas. Dobrze, że tak zrobił, bo następnego ranka, zanim dzień w pełni świtał, odwiedziły nas Zeppeliny! Warszawa została zbombardowana!
Wybuchy i strzały ludzie krzyczeli, miasto ożyło w jednej chwili i zaczął się exodus. Nasi służący przybiegli w pośpiechu z żądaniem wyjazdu z Warszawy. Nadal uważaliśmy, że nie jest to konieczne, zwłaszcza że na ten dzień zwołano posiedzenie komitetu, ale około południa nastąpiło dalsze bombardowanie zeppelinów, które wyrządziły większe szkody. Zaatakowano szpital, a na ulicach zginęli ludzie.
Tego popołudnia kapelan z angielskiej kaplicy zadzwonił, żeby się z nami pożegnać. Wyjeżdżał do Moskwy. Wszyscy wyjeżdzali. Zaproponował, że załatwi nam miejsca w odjeżdżającym pociągu specjalnym. Odmówiliśmy, myśląc, że nie jest to konieczne, ale pod wieczór wieści były coraz gorsze. Armia wroga zbliżała się do Warszawy. Bitwa była nieunikniona. Ulice miasta wypełniły się wojskiem i wozy artyleryjskimi.
W czwartkowy wieczór nie położyliśmy się spać, bo pojechaliśmy do krewnych i nie mogliśmy wrócić aż do wczesnych godzin porannych, kiedy to od razu zaplanowaliśmy wyjazd z Warszawy w sobotę rano.
W piątek znów odwiedziły Warszawę Zeppeliny. Tego dnia przekazaliśmy nowe zapasy naszej biednej Marysi, mówiąc jej, żeby przywiozła teściową i zamieszkała w naszym mieszkaniu.
Wizyta na stacji ujawniła okropny stan rzeczy. Oszaleli ze strachu ludzie, obozujący w nadziei na zapewnienie sobie miejsca w pociągu. Biedne małe dzieci płaczące z głodu, kobiety z nowo narodzonymi niemowlętami, wszystkie walczące o coś, nie wiedząc co? W Warszawie brakowało żywności, a na dworcu nie było ani grama.
Nic nie mogliśmy zrobić, żeby pomóc. Naszym własnym pragnieniem było również uciec od strachu, od którego moglibyśmy odpocząć.
Udało nam się przedrzeć do kasy biletowej, ale okazało się, że bilety nie będą sprzedawane aż do siódmej rano! Żadna perswazja nie pomogła. Zajęłam swoje miejsce przy kasie, żebyśmy przynajmniej rano byli pierwsi, a mój mąż wrócił do mieszkania, żeby powiedzieć naszej guwernantce, pannie Jadwidze, żeby wszystko było gotowe, kiedy przyjedziemy rano.
W ciągu tych czterech godzin czekania (do drugiej w sobotę rano) na powrót męża, jakie rzeczy widziałam? W pewnym momencie tłum pchający się do wejścia na stację przewrócił kobietę.
Przez strach i presję poroniła swoje dziecko, mały martwy płód. Udało nam się doprowadzić ją do miejsca, gdzie odjeżdżał Pociąg Czerwonego Krzyża.
Zabrali ją, z jej martwym dzieckiem owiniętym w halkę, dokąd? Co ma robić, kiedy tam dotrze? Żałosna okoliczność nie wywołała najmniejszego poruszenia w tym tłumie. Ludzie w takich chwilach traktują wszystko jako coś oczywistego.
O szóstej poszłam odebrać dzieci, nawet nieświadoma zmęczenia. Właśnie jedli śniadanie. Jak bardzo bałam się brać
ich w ten ludzki wir, ale musiałam się cieszyć, że uda nam się uciec, i w ciągu kilku minut zakończyłam nasze przygotowania, żegnając się z tym przytulnym mieszkaniem.
Znów byliśmy w drodze, z bagażami, do Witebska, gdzie nie mieliśmy własnego domu, do którego moglibyśmy wejść. Wydawało się, że wszystko w Warszawie zmierza w jednym kierunku, do Dworca Piotrogrodzkiego, jednego z tych miejsc, które są daleko od każdego miejsca.
Na moście przez Wisłę czekało nas trochę przejeżdżających żołnierzy i wozów z zaopatrzeniem, a ich odgłos przywodził na myśl Suwałki. W końcu dotarliśmy do celu. Zaczęliśmy dosłownie przedzierać się do bramy, gdzie czekał mój mąż, panna Jadwiga, kucharka i służąca, każda z dzieckiem na ręku, a za nimi dwóch mężczyzn z bagażami.
Nasz pociąg był dostępny tylko dla osób, które były w stanie opłacić przejazd pierwszą klasą i oprócz tego posiadać miejscówki.
Kiedy zbliżyliśmy się do bramy, zaczął się ścisk a dzieci zaczęły płakać, dopóki nie były niesione wysoko na ramionach. W końcu bramy zostały otwarte i dotarliśmy na swoje miejsca bez dalszych niedogodności, tylko że byliśmy sami z dziećmi, a służba była w drugim wagonie. Zaledwie tydzień wcześniej przyjechaliśmy do Warszawy z Wilna i już jesteśmy w drodze. Ile się wydarzyło w ciągu tego krótkiego tygodnia!
Zaczęłam się czuć jak Wędrujący Żyd; Żydzi byli również w tym pociągu, po raz pierwszy widziałam Żyda podróżującego w sobotę w Polsce.
Na zdjęciu poniżej sztab pruskiego następcy tronu w czasie walk pod Warszawą w październiku 1914 roku
Zaloguj się aby komentować