LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 4 Ewakuacja z Suwałk
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne
9-go Września mój mąż, chociaż niechętnie, pojechał do Warszawy na zebranie Komitetu Centralnego Polskiego Czerwonego Krzyża. Czuliśmy, że to niebezpieczna chwila, żeby zostawić mnie samą z dziećmi, ale on musiał wyjechać na dwa dni. Urodzona w Ameryce czułam, że w razie potrzeby mogę zadbać o siebie i dzieci.
Przez cały dzień 10 września panował niepokój. Latały samoloty. Furgony zaopatrujące wojsko: jadące w tą i spowrotem!
Chodziłam do piwnicy i na strychy, żeby ukryć zapasy itp. Na strychu przestraszyłam się echa, jakby tupot tysięcy stóp tupał, aż pokojówki zaczęły się żegnać i mówić, że to miejsce jest nawiedzone. Być może tak było!
Tej nocy przy łóżkach moich dzieci modliłam się tak, jak nigdy dotąd;
Około dziewiątej ulice wypełnił tłum ludzi uciekających z odległych wiosek, mężczyźni, kobiety, dzieci, psy, krowy, świnie, konie i wozy, wszyscy zmieszani w jeden wielki melanż i usłyszeliśmy odgłosy strzałów karabinowych. Rosyjski oficer, którego znałam, przyszedł prosić o zgaszenie wszystkich świateł, nawet tego w nocnym pokoju dziecinnym. Powiedział, że nikt nie wiedział, co to było, czy Niemcy się przedarli, czy też Kozacy ścigali oficera, który został ogłoszony zdrajcą; Niemca, oczywiście, jak wielu ówczesnych oficerów! Ten rosyjski oficer wiedział, że mój mąż jest w Warszawie i wziął nas pod swoją szczególną opiekę.
RANEK, 11 września wreszcie wstał i ulice były tak puste, jakby nikt nie żył!
Z wyjątkiem, oczywiście, wozów zaopatrujących wojsko! Ale te były częścią ulicy jak latarnie! Tłum oddalił się.
Około szóstej do miasta zaczęli napływać ranni, nigdy nie widziałam gorszych przypadków bez dłoni, rąk, niewidomi i cała tą smutną historię wojny. O jedenastej mieliśmy stu dwudziestu siedmiu rannych wśród nich wielu, którzy również stracili rękę. Nadeszły też złe wieści, że nasza armia jest w odwrocie, ale wciąż nie ma rozkazu ewakuacji! Rozmawiałam z komendantem miasta z kilkoma osobami u władzy. Postanowili, że jeszcze tej nocy powinnam wyjechać. Dałam słowo, choć wbrew mojej woli, bo nazajutrz miał wrócić mój mąż, a ja miałam wrażenie, że Niemcy nie odważą się przyjść pod jego nieobecność.
Próbowałam wysłać telegram, ale okazało się, że przewody są przecięte! Małe miasto, pełne życia, domów i rannych odcięte od świata!
Spiesząc się do domu, zastałam moje dzieci bawiące się cicho ze swoją guwernantką, panną Jadwigą, szwaczki pracujące - przynajmniej udające, że to robią. Czułam się taka samotna bez męża! Zabrałam dzieci do jadalni na obiad ze mną. Jak ładnie to wyglądało, osobliwy stary pokój ze schodami prowadzącymi w dół do wielkich okien, delikatne kolory dywanów, stół zasłany obrusem i z ładnym srebrem i szkłem. Usiedliśmy, a ja właśnie opowiadałam pannie Jadwidze o ogromnej liczbie nowych pacjentów w naszym szpitalu, gdy w samej sali rozległy się odgłosy strzałów karabinowych, a potem huk, huk armaty! Przez chwilę siedzieliśmy bez słowa, moja córeczka zaczęła płakać, kelner upuścił tacę z zupą na podłogę, trzask! ale nikt nie zwrócił na to uwagi. Powiedziałam mu tylko, żeby załatwił mi powóz, że za kwadrans musimy być poza domem; kucharce kazałam spakować trochę jedzenia, panna Jadwiga dzieci miała wziąć pod opiekę, niańce spakować potrzebne rzeczy, a ja chciałam zabrać trochę kosztowności; pieniądze już przygotowałam w nocy, szkatułka z klejnotami była u mnie w ręku, ale wydawało mi się, że wszyscy biedacy z Suwałk przychodzą do mnie z płaczem, że im mogę pomóc!
Każdemu z nich dawałam banknot trzyrublowy, mając w bluzce dużą paczkę; pieniądze nie miały w tamtym momencie żadnej wartości; próbowałam zebrać myśli, ich krzyki i coraz bardziej nasilający się odgłos bitwy, to utrudniały.
Jakub przyszedł powiedzieć, że nie może dostać nic poza dwoma wozami chłopskimi. Zaczęliśmy zostawiać nasze mniej potrzebne rzeczy.
Och, co za ulica! Wozy zaopatrzeniowe jadą teraz w jedną stronę, przywożąc swoje ładunki z powrotem, każdy z czterema żołnierzami z odbezpieczonymi działami! Wozy pełne ludzi. Moi znajomi wstają i krzyczą, nie zwracając uwagi na siebie, jedna solidna masa nieładu, jak ludzie pierwotni, zmuszeni do ucieczki przez nieubłaganą siłę, wszystkie konwencje upadły, jakby nigdy nie istniały, pozostawiając wszystko za sobą, zabierając bezużyteczne rzeczy, ale zapominając o pościeli na zmianę. Pamiętam starą kobietę z pierzyną na głowie, która ciągnęła samowar za rączkę, po bruku.
Właśnie w tym czasie przyszedł rozkaz ewakuacji miasta. Wysłałam wiadomość, że pomogę im z rannymi na stacji, ale teraz to muszę zaopiekować się moimi dziećmi.
Potem, po ucałowaniu krzyża przez Jakuba, który obiecał dbać o nasz majątek najlepiej, jak potrafi, wspięliśmy się wszyscy z trudem na te wozy, coś w rodzaju wozu do przewozu siana lub słomy.
Rzuciłam tylko jeszcze jedno spojrzenie wstecz na nasz kochany, stary, szczęśliwy dom, widząc drugi wóz wypełniony bagażami, głównie służących i Dasha szczekającego dziko na wierzchu. Miałam troje dzieci, ich guwernantkę, dwie pokojówki, kucharkę z mojej rodziny i młodą dziewczynę, pannę Gabryellę, która była całkiem sama. Miała ona też swoją służącą.
Właśnie zaczynaliśmy odjeżdżać, kiedy podbiegł ksiądz, przyjaciel rodziny. Spojrzeliśmy na siebie bez powitania, a ja zapytałam: „Dobrze czy źle?” Podniósł ręce. „Na Boga żywego, nie wiem! Ale jedźcie” Podnosząc rękę na znak błogosławieństwa, powiedział mężczyznom, aby wjechali w ten wir ludzkości.
Ludzie biegną obciążeni jak konie, męczą się ciężarem, upuszczają go, ale idą dalej! W połowie drogi pewien nasz znajomy szarpnął brutalnie wieśniaka, który prowadził wóz z naszymi bagażami, zawrócił go i odjechał wozem z psem. To był najbardziej wytworny dżentelmen w czasach pokoju!
Cześć 4 Ewakuacja z Suwałk
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne
9-go Września mój mąż, chociaż niechętnie, pojechał do Warszawy na zebranie Komitetu Centralnego Polskiego Czerwonego Krzyża. Czuliśmy, że to niebezpieczna chwila, żeby zostawić mnie samą z dziećmi, ale on musiał wyjechać na dwa dni. Urodzona w Ameryce czułam, że w razie potrzeby mogę zadbać o siebie i dzieci.
Przez cały dzień 10 września panował niepokój. Latały samoloty. Furgony zaopatrujące wojsko: jadące w tą i spowrotem!
Chodziłam do piwnicy i na strychy, żeby ukryć zapasy itp. Na strychu przestraszyłam się echa, jakby tupot tysięcy stóp tupał, aż pokojówki zaczęły się żegnać i mówić, że to miejsce jest nawiedzone. Być może tak było!
Tej nocy przy łóżkach moich dzieci modliłam się tak, jak nigdy dotąd;
Około dziewiątej ulice wypełnił tłum ludzi uciekających z odległych wiosek, mężczyźni, kobiety, dzieci, psy, krowy, świnie, konie i wozy, wszyscy zmieszani w jeden wielki melanż i usłyszeliśmy odgłosy strzałów karabinowych. Rosyjski oficer, którego znałam, przyszedł prosić o zgaszenie wszystkich świateł, nawet tego w nocnym pokoju dziecinnym. Powiedział, że nikt nie wiedział, co to było, czy Niemcy się przedarli, czy też Kozacy ścigali oficera, który został ogłoszony zdrajcą; Niemca, oczywiście, jak wielu ówczesnych oficerów! Ten rosyjski oficer wiedział, że mój mąż jest w Warszawie i wziął nas pod swoją szczególną opiekę.
RANEK, 11 września wreszcie wstał i ulice były tak puste, jakby nikt nie żył!
Z wyjątkiem, oczywiście, wozów zaopatrujących wojsko! Ale te były częścią ulicy jak latarnie! Tłum oddalił się.
Około szóstej do miasta zaczęli napływać ranni, nigdy nie widziałam gorszych przypadków bez dłoni, rąk, niewidomi i cała tą smutną historię wojny. O jedenastej mieliśmy stu dwudziestu siedmiu rannych wśród nich wielu, którzy również stracili rękę. Nadeszły też złe wieści, że nasza armia jest w odwrocie, ale wciąż nie ma rozkazu ewakuacji! Rozmawiałam z komendantem miasta z kilkoma osobami u władzy. Postanowili, że jeszcze tej nocy powinnam wyjechać. Dałam słowo, choć wbrew mojej woli, bo nazajutrz miał wrócić mój mąż, a ja miałam wrażenie, że Niemcy nie odważą się przyjść pod jego nieobecność.
Próbowałam wysłać telegram, ale okazało się, że przewody są przecięte! Małe miasto, pełne życia, domów i rannych odcięte od świata!
Spiesząc się do domu, zastałam moje dzieci bawiące się cicho ze swoją guwernantką, panną Jadwigą, szwaczki pracujące - przynajmniej udające, że to robią. Czułam się taka samotna bez męża! Zabrałam dzieci do jadalni na obiad ze mną. Jak ładnie to wyglądało, osobliwy stary pokój ze schodami prowadzącymi w dół do wielkich okien, delikatne kolory dywanów, stół zasłany obrusem i z ładnym srebrem i szkłem. Usiedliśmy, a ja właśnie opowiadałam pannie Jadwidze o ogromnej liczbie nowych pacjentów w naszym szpitalu, gdy w samej sali rozległy się odgłosy strzałów karabinowych, a potem huk, huk armaty! Przez chwilę siedzieliśmy bez słowa, moja córeczka zaczęła płakać, kelner upuścił tacę z zupą na podłogę, trzask! ale nikt nie zwrócił na to uwagi. Powiedziałam mu tylko, żeby załatwił mi powóz, że za kwadrans musimy być poza domem; kucharce kazałam spakować trochę jedzenia, panna Jadwiga dzieci miała wziąć pod opiekę, niańce spakować potrzebne rzeczy, a ja chciałam zabrać trochę kosztowności; pieniądze już przygotowałam w nocy, szkatułka z klejnotami była u mnie w ręku, ale wydawało mi się, że wszyscy biedacy z Suwałk przychodzą do mnie z płaczem, że im mogę pomóc!
Każdemu z nich dawałam banknot trzyrublowy, mając w bluzce dużą paczkę; pieniądze nie miały w tamtym momencie żadnej wartości; próbowałam zebrać myśli, ich krzyki i coraz bardziej nasilający się odgłos bitwy, to utrudniały.
Jakub przyszedł powiedzieć, że nie może dostać nic poza dwoma wozami chłopskimi. Zaczęliśmy zostawiać nasze mniej potrzebne rzeczy.
Och, co za ulica! Wozy zaopatrzeniowe jadą teraz w jedną stronę, przywożąc swoje ładunki z powrotem, każdy z czterema żołnierzami z odbezpieczonymi działami! Wozy pełne ludzi. Moi znajomi wstają i krzyczą, nie zwracając uwagi na siebie, jedna solidna masa nieładu, jak ludzie pierwotni, zmuszeni do ucieczki przez nieubłaganą siłę, wszystkie konwencje upadły, jakby nigdy nie istniały, pozostawiając wszystko za sobą, zabierając bezużyteczne rzeczy, ale zapominając o pościeli na zmianę. Pamiętam starą kobietę z pierzyną na głowie, która ciągnęła samowar za rączkę, po bruku.
Właśnie w tym czasie przyszedł rozkaz ewakuacji miasta. Wysłałam wiadomość, że pomogę im z rannymi na stacji, ale teraz to muszę zaopiekować się moimi dziećmi.
Potem, po ucałowaniu krzyża przez Jakuba, który obiecał dbać o nasz majątek najlepiej, jak potrafi, wspięliśmy się wszyscy z trudem na te wozy, coś w rodzaju wozu do przewozu siana lub słomy.
Rzuciłam tylko jeszcze jedno spojrzenie wstecz na nasz kochany, stary, szczęśliwy dom, widząc drugi wóz wypełniony bagażami, głównie służących i Dasha szczekającego dziko na wierzchu. Miałam troje dzieci, ich guwernantkę, dwie pokojówki, kucharkę z mojej rodziny i młodą dziewczynę, pannę Gabryellę, która była całkiem sama. Miała ona też swoją służącą.
Właśnie zaczynaliśmy odjeżdżać, kiedy podbiegł ksiądz, przyjaciel rodziny. Spojrzeliśmy na siebie bez powitania, a ja zapytałam: „Dobrze czy źle?” Podniósł ręce. „Na Boga żywego, nie wiem! Ale jedźcie” Podnosząc rękę na znak błogosławieństwa, powiedział mężczyznom, aby wjechali w ten wir ludzkości.
Ludzie biegną obciążeni jak konie, męczą się ciężarem, upuszczają go, ale idą dalej! W połowie drogi pewien nasz znajomy szarpnął brutalnie wieśniaka, który prowadził wóz z naszymi bagażami, zawrócił go i odjechał wozem z psem. To był najbardziej wytworny dżentelmen w czasach pokoju!
Zaloguj się aby komentować