Społeczność
Historia
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #Kalisz1914
Poprzednie części pod tagiem #Kalisz1914
Usadowiwszy się ponownie na Pólku, gdzie przynajmniej miało się kartofle, ogrodowizny i mleko na czas dłuższy do wyżywienia i nie było się zamkniętym w ciasnych ulicach pod ciągłą grozą szrapneli i kul pruskich, mogliśmy się choć częściowo uspokoić. Należało jednak ściągnąć z Kalisza najpotrzebniejsze rzeczy, a następnie i nieco zasięgnąć języka oraz zorjentować się, co dalej robić. Stąd też wynikały częste wyprawy do miasta, dzięki czemu byliśmy o wszystkiem doskonale poinformowani.
Logika nakazywała przypuszczać, że prusacy, nastrzelawszy dowoli bezbronnych mieszkańców, wziąwszy kontrybucję, zrabowawszy całkowicie nieomal kasę miejską i zbombardowawszy według sił i możności chwilowej miasto, dadzą spokój nareszcie, osiągnąwszy dostateczną chyba satysfakcję za własną głupotę i tchórzostwo, oraz prowokację, napewno obcych Kaliszowi żywiołów. Przygotowani też byliśmy do powrotu za dni kilka. W mniemaniu tem wzmocniły nas obserwacje, których mieliśmy sposobność dokonać podczas pobytu w mieście popołudniu w dniu ucieczki naszej, we środę. Musieliśmy z D-rem K. przewieźć do szpitala dyrektora Zakładu Hydropatycznego inż. O., którego cała służba i wszyscy literalnie, prócz żony, opuścili, a który parę dni przed wybuchem wojny przebył ciężką operację. Na szczęście uzyskawszy powóz i konie od znanych pp. B., krok za krokiem jechaliśmy przez całe miasto, do którego tymczasem weszli ponownie prusacy. Wypadło nam przebyć kilka kordonów rozciągniętych na ulicach. Wogóle nauczeni widocznie doświadczeniem, Prusacy obecnie zachowywali przeróżne środki ostrożności i postępowali krok za krokiem, bacznie kontrolując publiczność. Z niemałym zdziwieniem ujrzałem znów nawiązujące się stosunki wojska z publicznością. Oto np. na Wrocławskiej stoi kordon pruski: obok dowodzącego oficera dwie młode Żydóweczki! Flirt idzie w najlepsze. Z okien wychyla się coraz więcej głów i pomału zaczynają wychodzić z domów siedzący w strachu kaliszanie... Miasto chce przybrać normalny wygląd... Koło godziny 7-ej prusacy opuścili miasto, które znów od 8-ej zajaśniało iluminacją, mimo ich nieobecności — na całą noc.
Czwartek 6-go sierpnia był nieco spokojniejszy w Kaliszu. Prusacy, co prawda na Wrocławskiej, obok cmentarzy postawili kordon i nikogo przezeń nie puszczali. Koło południa zaś do miasta weszły oddziały piechoty, które rozpoczęły aresztowania wśród pozostałych w mieście rosjan. Aresztowano prezesa sądu okręgowego — Zelanda, sekretarza biura policmajstra Cieślaka, naczelnika więzienia Zirickija, komisarza 2-go cyrkułu i przejściowego naczelnika policji — Kostienkę, naczelnika wydziału śledczego Sawickija i wreszcie niewiadomo z jakich powodów właściciela popularnej cukierni i ogniomistrza straży ogniowej — Schauba, niemca. Aresztowanych pod silnym konwojem odesłano do szańców pruskich, a następnie wraz z pierwszemi zakładnikami wywieziono do Ostrowa. Żadnych stosunków z uwięzionemi nie dopuszczano — jedynie Bukowińskiemu pozwolono na pisać list do żony.
Drugą nieprzyjemną chwilą dla Kalisza w tym czasie były salwy karabinowe i strzały armatnie, jakie nieco popołudniu rozległy się z szańców pruskich. Strzelano do samolotu, naturalnie własnego, przyczem zabito oficera, a pilot, acz ranny kulą w rękę, zdołał wylądować szczęśliwie. Podczas tej jednak strzelaniny, kilka pocisków armatnich spadło na Rypinek i do Parku, nie przyczyniając jednak szkód wielkich. Dzień ten zdołał w znacznej części uspokoić publiczność. Powracało nawet sporo tych, co po przedniego dnia uciekli i nocowali w Kokaninie, Dembem, Nędzarzewie, Tłokini lub wprost w lasach podmiejskich. Sporo jednak było i takich, którzy, wynająwszy fury, zajeżdżali do miasta po rzeczy i umykali co prędzej. Sklepy pootwierano i wogóle miało się wrażenie nadchodzącego spokoju, tymbardziej, zważywszy na pewien nastrój świąteczny i nabożeństwa dodatkowe z okazji dnia Przemienienia. Na noc oczywiście miasto znów uiluminowano, choć w wielu oknach widniały już karty z napisem niemieckim: „lokator nieobecny".
W Piątek 7-go sierpnia 1914, dzień targowy, duże ożywienie panowało w mieście od rana. W kościołach było pełno pobożnych, sklepy handlowały po kilkudniowym zastoju, ruch panował ogromny. Na Rynek zeszło się nawet z przyzwyczajenia, mimo grozę wypadków ubiegłych, sporo bab wiejskich ze swemi produktami. Do uspokojenia niemało przyczyniały się nowe odezwy, hektografowane, które zapewniały ponownie spokój i bezpieczeństwo o życiu i mieniu mieszkańców, odwoływały genjalną groźbę rozstrzeliwania „co dziesiątego mieszkańca“, i wreszcie pozwalały na nowo wychodzić gazetom miejscowym z warunkiem oczywiście cenzury prewencyjnej ze strony komendy wojskowej. W razie ponownych strzałów do wojska, odezwa zapowiadała bombardowanie. Najbardziej też optymistyczne nadzieje zapanowały wśród ludności, oparte na jak najniedorzeczniejszych pogłoskach. „Zawieszenie broni zawarto na 5 dni“! „Dziś o 6-ej będzie podpisany pokój“! „Umarł Franciszek Józef “! „Preuskera oddano pod sąd wojenny“ i t. d., opowiadano sobie po ulicach.
Naprawdę zaś na zmianę stosunków kalisko - niemieckich zanosiło się o tyle, że sławetny, a tak upamiętniony w dziejach Kalisza, 155 regiment piechoty wycofano wraz z majorem Preuskerem zupełnie, a na miejsce prusaków miały wejść wojska saskie. Prusacy pozostali jedynie na baterjach koło wiatraków na polach dóbrzeckich, panujących nad miastem. Stojąca tam artylerja pruska została wzmocniona znacznie nowoprzybyłemi kilku baterjami dział polowych. Sasi jednak okazali się nie lepszemi od prusaków znawcami stosunków. Wiedząc dobrze o stanie miasta i mieszkańców, o nocnej strzelaninie, podejrzeniu pruskiem, że możliwe są zasadzki, nie zawiązali z miastem żadnych stosunków, poza, jak się zdaje, dokonanemi z ich już inicjatywy czwartkowemi aresztowaniami rosjan, oraz powyższą odezwą, jakgdyby niosącą „nowy kurs“ Kaliszowi.
Dokonane zaś w takich warunkach wkroczenie sasów, zakończyło się straszliwą wręcz katastrofą. „Koło godziny 2-ej popołudniu, opowiada naoczny świadek p. Zofja G., byłam w sklepiku wekslarskim przy ul. Wrocławskiej. Nagle usłyszałam hałas zapuszczanych żaluzji w oknach i do sklepiku wpadł przerażony żyd — „idą“. Natychmiast sklepik zamknięto, paniczna trwoga ogarnęła wszystkich, na ulicy cisza zapanowała grobowa, którą wkrótce przerwał odgłos miarowych kroków. Przez szparę we drzwiach widzę maszerującą kompanję piechoty, za nią w kilka minut przejechało ze 30 ułanów... Niemcy przeszli. Wypuszczono mnie ze sklepu i pustą ulicą podążyłam domu... Takiem było przyjęcie sasów na krańcu miasta. W miarę jednak posuwania się ku Rynkowi, panika mijała, publiczność nie uciekała, w sklepach handlowano dalej.
Nagle... w Rynku ukazał się wojskowy koń w pełnym galopie bez jeźdźca. Szalona panika ogarnęła sasów, szyk został złamany, oficerowie i żołnierze, piechota i ułani przemieszani ze sobą, rzucili się do ucieczki. W popłochu ku zdziwieniu nierozumiejącej nic publiczności, niemcy „rwali“ Wrocławską aż do szpitala, gdzie spotkali nowy oddział. Po chwili, oba oddziały skomunikowawszy się z obozem wróciły, a za parę minut do niespodziewającej się niczego publiczności zaczęto strzelać na Głównym Rynku i natychmiast jakby to było sygnałem umówionym — zaczęła się znów bezładna strzelanina po całem mieście. Co się działo z niespodziewającą się literalnie nic podobnego i zgromadzoną na ulicach publicznością łatwo sobie wyobrazić. Prażeni zewsząd ogniem karabinowym, ludzie padali całemi dziesiątkami ranni lub zabici: końskie i ludzkie trupy pomostem zaległy ul. Rabiną, Józefinę, Główny Rynek, Skarszewską, Wrocławską i wreszcie Wały i Aleje Parku. Oszalały z przerażenia tłum z wyciem nieludzkiem rzucał się bez pamięci do bram i wylotów ulic w tą lub inną stronę, stając się wręcz tarczą dla kul. Szczególniej okropną i groźną stała się katastrofa, gdy na rogatce Wrocławskiej i na Rynku ustawiono kartaczownice i „polewano" niemi przez całą długość ulice przyległe — Rynek i plac S-go Józefa. Trzask kartaczownic, przypominający nieco darcie twardego płótna, wciąż trwające salwy w różnych stronach miasta, jęki rozdzierające rannych, brzęk szyb rozbijanych kulami wręcz masowo, krzyki przerażenia, zlewały się w hałas iście piekielny. Pod tym straszliwym ogniem Kalisz trwał przeszło trzy kwadranse. Salwy, to cichły, to znów słabiej lub silniej wybuchały. Tu i owdzie rozległ się jeszcze trzask kartaczownicy, wreszcie zakończyły strzelaninę pojedyncze strzały karabinowe lub rewolwerowe: to waleczni rycerze polowali pojedynczo na zapóżnionych przechodniów lub głowy, ukazujące się w oknie...
Zaloguj się aby komentować
Zostań Patronem Hejto i tylko dla Patronów
- Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
- Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
- Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
- Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Fresk pochodzi z kaplicy Trójcy Świętej na zamku w Lublinie.
Kaplica ta została zbudwana za panowania Kazimierza Wielkiego, ale Władysław Jagiełło zlecił pokrycie jej freskami w stylu wschodnim. Budowla oraz malowidła przetrwały ponad 600 lat, do dzisiejszych czasów, co jest rzadkością na polskich ziemiach, niszczonych przez wojny i zabory, a także zmienne gusta kolejnych właścicieli. Podobne malowidła, zamówione przez króla do przyozdobienia sal na Wawelu, nie zachowały się.
Na jednym z fresków znajduje się wizerunek samego fundatora malunków, modlącego się do Matki Boskiej z Dzieciątkiem. W chwili jego wykonania miał ok. 50-60 lat. O ile sama twarz została przedstawiona dosyć schematycznie, nie ulega wątpliwości, że artysta usiłował uchwycić pewne charakterystyczne cechy jego fizjonomii, takie jak łysina z dłużśzymi włosami z tyłu, oraz broda.
#ciekawostkihistoryczne #zabytki
Co ten Piotr Frączewski?
@GazelkaFarelka czyli klasycznie:
krótko z przodu długo z tyłu i wąsy na przedzie
( ͡° ͜ʖ ͡°)
Czytałem już o tej kaplicy parę ładnych lat temu, tylko ten Lublin jakoś niegdy nie po drodze.
@ipoqi polecam zwiedzanie całego zamku, można wejść na basztę, jest trochę wystaw archeologicznych, malarstwa, oryginał obrazu Matejki "Unia Lubelska", tak że spokojne dwie godzinki zwiedzania. Niewielkie ceny biletów (cała rodzina 90 zł karnet na wszystko), mały ruch, darmowy parking w galerii koło zamku.
Zaloguj się aby komentować
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #Kalisz1914
Poprzednie części pod tagiem #Kalisz1914
Tymczasem zbliżała się piąta godzina. Pieniądze zostały wypłacone w całości. Wydostano je z kas banków i Towarzystw pożyczkowo-oszczędnościowych — zakładników jednak nie puszczono - owszem — dołączono do nich jeszcze prezydenta Bukowińskiego.
Zamkniętych biedaków Preusker wręcz torturował moralnie. Jak opowiadał jeden z nich — Handtke — przy każdej salwie wchodził do więźniów i oświadczał:
„To rozstrzeliwają waszych — i na was kolej przyjdzie".
Wreszcie — koło godziny 5-ej po południu — ruch się wszczął między niemcami. Zaczął się pośpieszny odwrót z miasta, przyczem uciekający niemcy znów rozpoczęli rotowy ogień bezładny, a skierowany wzdłuż ulic do okien i do parku. Zakładników uszykowano w dwójki, przyłączono do nich jakimś wypadkiem drugiego kasjera z kasy gubernjalnej — Rudzkiego — popularnego w Kaliszu wioślarza—zwycięzcę na wielu regatach międzyklubowych — otoczono mocnym konwojem i powleczono za wojskiem w stronę Skalmierzyc. Pochód ten—opowiada Handtke—był dla nas nową torturą. Popychani i bici kolbami przez żołnierzy konwoju — zakładnicy — przeważnie ludzie w podeszłym wieku i nietęgiego zdrowia — wlekli się z trudnością, nie wiedząc dokąd i poco ich prowadzą. Dopełniał zaś grozy oficer, który z cynicznym uśmieszkiem wciąż zapowiadał:
„Gleich, gleich — noch einige Minuten“!
Chwile przychodziły okropne. Oto np. z zabudowań lazaretu straży pogranicznej, rozlega się trzask jakiś, podobny do strzału. Prusaków ogarnia panika. Zakładników zmuszają kolbami do rzucenia się na ziemię — i rozpoczynają się salwy w stronę miasta.
Podczas tej właśnie drogi zamordowany został fabrykant i obywatel kaliski, Frenkiel.
“Okoliczności, towarzyszące tej tragedji, tak były mi rozmaicie przedstawiane przez świadków, że nie mogłem sobie odtworzyć obrazu. Zresztą o tem napewno będą inni pisać dokładnie. Śmierć taka była zbyt głośna — aby przejść bez echa. Na mnie osobiście straszne wrażenie zrobił trup miljonera, walający się przy drodze, opuszczony i rzucony na poniewierkę.
Dziwnie demokratyczna jest śmierć czasami. Idą. „Marsz“! brzmi komenda i zakładnicy pchani kolbami wloką się dalej wstrząśnieni do ostateczności...
„Halt“! Więźniów wprowadzają na jakąś polankę. Oficer każe ze złowrogim uśmiechem ustawić ich w szeregu.
Biedacy — oczywiście pewni rozstrzelania, gotują się na śmierć. Nie — po kilku minutach — rozlega się zbawcze—
„weiter“! i znów pędzenie naprzód. Wreszcie wszystkich zamknięto w jakimś wiatraku, gdzie wielu, wyczerpanych ostatecznie, upadło niemal w omdleniu... W godzinę może po wyruszeniu zakładników z Kalisza — potężny huk zaczął raz po raz wstrząsać wiatrakiem: bombardowano Kalisz.
Mieszkańcy tego nie spodziewali się zupełnie. Po opłaceniu kontrybucji, aresztowaniu zakładników i wreszcie zupełnem opuszczeniu ulic i placów zdawało by się —kwestja załatwiona została w zupełności. To też dopiero gęsto padające na ulice i dachy domów szrapnele pruskie przy stale powtarzającym się huku strzałów działowych dały poznać niebezpieczeństwo i zmusiły lokatorów do przeniesienia się do piwnic i suteren. Mimo to już były ofiary. W Rynku szrapnel wpadł do mieszkania właściciela domu Batkowskiego — wczoraj dopiero przybyłego z kuracji. Batkowski padł trupem, żona zaś jego została ciężko ranna. Na Bypinku zabite zostało dziecko.
Szkody naogół bombardowanie przyczyniło niewielkie: w Rynku zostało kilka domów uszkodzonych, w Alei Józefiny — rozwalono wieżyczkę kamienicy Friedmana — gdzieniegdzie znowu rozwalono komin lub części dachu zerwano. Naogół dano 50—60 strzałów, z których duża część nie szkodliwa była zupełnie, pociski bowiem pękały w parku, na łęgach okolicznych lub wreszcie na pustych ulicach. I tego jednak dość było, ażeby steroryzować ludność w zupełności. Wrażenie huku strzałów działowych i świstu szrapneli na niespodziewających się niczego spokojnych ludzi, którzy w dodatku o czemś podobnem nie mieli pojęcia, było straszne. W moich oczach — człowiek czterdziestokilkoletni, rzemieślnik, został rażony połowicznym paraliżem — dwoje zaś dzieci wymiotowało żółcią... Nie prędko więc, mimo ustania strzałów, ludzie wychodzili z kryjówek.
Straszny dla Kalisza ten dzień, który jednak jeszcze nie miał być najstraszniejszym, zakończył się wreszcie — czemś — będącem klasycznym przykładem iście szubienicznego humoru. Między godziną 8 a 9—zajaśniała w całym Kaliszu... iluminacja. Było to ścisłe wykonanie rozporządzenia Preuskera: „Od godziny 8-ej wszystkie bramy domów winny być zamknięte, a wszystkie okna oświetlone".
Jak sobie poradzili biedni kaliszanie z brakiem świec i nafty w wielu mieszkaniach — niewiem — prawdopodobnie rozpacz i obawa przed ponownem wejściem prusaków lub bombardowaniem — rozwinęły niesłychaną pomysłowość i energję — dość, że tak rzęsiście oświetlonych ulic i placów nie pamiętam w Kaliszu.
Groteskowo też wyglądały uiluminowane puściuteńkie ulice, w których zrzadka tylko głuchy odgłos kroków ciekawego przechodnia się rozlegał. Mimowoli przychodził na myśl obraz katafalku, obstawionego świecami w pustym kościele...Prusacy nocą nie weszli do miasta, tak że całe usiłowania kaliszan poszły na marne... Koło 5—6 rano, gdy wreszcie pochmurny dżdżysty poranek rozproszył mroki nocy—nareszcie ustała ta straszna iluminacja pogrzebowa w Kaliszu.
Ludzie wychodzili z domów zasięgnąć języka... zorjentować się, co robić dalej... Powoli, ostrożnie, najpierw pojedynczo, później coraz większemi grupami, schodzili się kaliszanie, udzielając sobie pogłosek i nowin. Nie można było zorjentować się, gdzie są ukryci prusacy. Bo w zupełne opuszczenie przez nich miasta nie wierzono bynajmniej.
Panika, wywołana gwałtami i bombardowaniem wtorkowem nie ustawała i przy lada okazji ujawniała się zaraz. Rano — na Rynku np. byłem świadkiem następującej sceny: Rozmawiamy z naczelnikiem straży ogniowej — Mrowińskim, oraz sekwestratorem Paszkiewiczem, którzy obaj energicznie zajmowali się oczyszczeniem ulic z trupów, gdy nagle na Rynek wbiega jakiś przerażony do ostatecznych granic młodzieniec. „Trup Frenkla na rogatce... idę się wyspowiadać... Prusacy są na Sielance"!., wypowiada urywane frazesy, gdy go zatrzymujemy.
„Jezus Marja"! — rozlega się czyjś wykrzyk histeryczny i cała grupa zebrana przed Ratuszem, koło ciał pięciu rozstrzelanych tam mężczyzn, o których mówiliśmy wyżej, w oka mgnieniu rozprasza się w przestrachu. Żadne przekonywania, żadne prośby o trochę choćby zimnej krwi i spokoju nie pomagają. Takich scen popłochu w różnych okolicach miasta spotkałem kilka, a wszystkie bez powodu.
Prusacy, jakby zamarli. Wycofawszy się z miasta, zaczęli oni sypać okopy na polach Dóbrzeckich, zajmując akurat pole pamiętnej bitwy 1706 roku, oraz jeszcze jak w danej chwili — pamiętniejszych słynnych rosyjsko-pruskich manewrów w r. 1835. Mimowoli przychodzi na myśl ironja zawierająca się w napisie pomnika na placu Św. Józefa:?* „Niech Bóg błogosławi wieczną przyjaźń Prus i Rosji na strach wspólnych ich nieprzyjaciół".
Koło 9-ej rano zjawili się w Kaliszu dwaj zwolnieni z misją uspokojenia miasta, a podobno i wyszukania sprawców strzałów zakładnicy: Handtke i Scholtz. Handtke, zupełnie nerwowo rozbity, niezdolny do niczego, odrazu położył się do łóżka, Scholtz zaś w rozmowach z napotkanemi znajomymi starał się misję swą wypełnić, z wprost przeciwnym jednak skutkiem. Wreszcie panika doszła do zenitu, gdy koło 10-ej rozległ się ponownie huk strzałów armatnich.
Byłem w tym czasie akurat u posła Parczewskiego, z którym naradzaliśmy się nad sposobem przedostania się do wyższej komendy pruskiej dla wyjaśnienia nieporozumienia, jakiemu przypisywaliśmy wypadki, zaszłe w dniu wczorajszym, gdy padły pierwsze wystrzały działowe. Pożegnałem pp. Parczewskich i mimo zatrzymywań z ich strony, ruszyłem do domu. Na ulicach, któremi dążyłem do domu, popłoch i przerażenie panowały nie do opisania. Tłumy ludzi, którzy zdecydowali się już uciec i biegły ulicami z tobołkami, nagle zatrzymane hukiem strzałów i świstem pocisków rzucały się obłędnie do bram domów, chcąc ukryć się pod osłoną murów. Pociski szły tym razem w dzielnicę żydowską w północno-zachodniej części miasta, było ich naogół niewiele i niewielkie
też szkody zrządziły.
Ogółem dali prusacy 12 wystrzałów, co było jednak dosyć, ażeby wśród ludności przerażonej od 36 godzin trwającemi gwałtami, strzelaniną, rozstrzeliwaniami i wreszcie bombardowaniem, wzniecić popłoch niesłychany... Szczęśliwie dostaję się do domu. Rodzinę zastałem w najwyższym stopniu zdenerwowania w suterenach wraz z tłumem lokatorów. Podnie cenie, płacz, strach ogólny i wreszcie zbiorowa sugestja, czyniąca prawdopodobnemi najdziksze przypuszczenia i obrazy, robią dłuższy pobyt w mieście niemożliwym dla kobiet i dzieci. Po krótkiej też naradzie z D-rem K. postanawiamy rodziny poprowadzić z powrotem na letnisko.
Gdy dowiedziano się o naszej decyzji wśród lokatorów zebranych w suterenach, zaczęły się rozgrywać sceny nie do opisania. Żegnano nas z płaczem i błogosławieństwami — odzywały się nawet głosy — „jak można dzieci tak ryzykować" — „przecież to śmierć pewna"! „Niechże państwo litość mają“! — Decyzję jednak wykonywamy. Nie słysząc już oddawna wystrzałów, wychodzimy. Służące biorą dzieci, my — nieco ubrania. Wśród płaczu i błogosławieństw obecnych przekraczamy bramę, którą momentalnie zatrzaskują za nami. Słyszymy przekręcenie klucza i ruszamy puściutką ulicą ku parkowi, a stamtąd przez Tyniec na szosę turecką.
Po godzinnym marszu, łącznie z pp. K., a wśród całej masy uciekających z miasta odbywanym, stajemy na opuszczonym w niedzielę letnisku.
Stąd już obserwujemy formalny exodus ludności kaliskiej. Dorożki, powozy, karety, bryki, wozy zwyczajne i wreszcie tłumy pieszych mężczyzn, kobiet i dzieci szły do wieczora szosą i bocznemi drogami. Koło 10 tysięcy ludności prawdopodobnie opuściło Kalisz dnia tego.
Zaloguj się aby komentować
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #Kalisz1914
Poprzednie części pod tagiem #Kalisz1914
Jeżeli wypadki nocne obaliły w pojęciu naszem wszelkie legendy o wysokiem wyrobieniu wojskowem, odwadze i żelaznej dyscyplinie prusaków, to następny dzień był wyborną ilustracją owej, rzekomo wybitnej, kultury niemieckiej. Obok tchórzostwa bezmiernego, prusacy wykazali zezwierzęcenie zupełne.
Sytuacja wydawała się — zapewne niezwykle groźną. Prusacy mogli mniemać, że miasto zrewoltowane; do żołnierzy strzelano... Prawa wojenne są w tych razach nieubłagane — a odwet straszny. Lecz odwet pruski za rzecz, którą odrazu sami mogliby wyjaśnić i w sytuacji, którą zrozumieć było im łatwo zupełnie, był czemś niewytłomaczonem, czemś sprzecznem i z pojęciami ludzkości i ze zdrową logiką.
Zbitemu prezydentowi oświadczono, że miasto zapłaci kontrybucję i kazano szukać finansistów. Następnie zaś rozpoczęto wybieranie zakładników. Przychodzą dwaj wikarjusze z zapytaniem, czy mogą mszę odprawić. „Gdzie wasz zwierzchnik"? Jeden z nich sprowadza dziekana — ks. Płoszaja, którego natychmiast aresztowano. Służbowy oficer pyta o dwu młodych księży: „A i ci będą dobrzy"! odpowiada Preusker, rozkazując aresztować obu wikarjuszów. Następnie posyłają po duchownych innych wyznań. Przyprowadzono protojereja Siemionowskija, zamiast rabina Lipszyca, bawiącego na kuracji — dostał się w ręce prusaków Moses, podrabin, pastora ani kantora nie znaleziono, natomiast sprowadzono młodego fabrykanta Handtkego, którego zatrzymano w charakterze zakładnika wraz z dyrektorem Wzajemnego Kredytu Scholtzem.
W zamieszaniu i wśród strachu prusaków — trafem ocalał poseł Parczewski, który zgłosił się do komendanta jako przedstawiciel ludności dla wytłomaczenia nieporozumienia, inż. Kleyman i paru innych. Każdy bowiem interesant stawał się kandydatem na zakładnika. Wreszcie Preusker wpadł po rozum do głowy i zaaresztował wszystkich finansistów, którzy zgłaszali się w sprawie kontrybucji.
Ba, nawet podobno do zakładników dołączono urzędnika biura Wzajemnego Kredytu, p. J. G. który jadł z dyr. Scholtzem śniadanie w restauracji. Poza tem przywieziono w dorożce pod silną strażą: Henryka Frenkla, Maurycego Heymana — obywateli i bankiera Mamrotha — później znów dołączono do nich Zygm. Grossa. Preusker żądał kogoś „aus polnischen Bank“ — wskutek czyjejś wskazówki w domu już aresztowano świeżo przybyłego z zagranicy — prezesa Rady Wzajemnego Kredytu—Stanisława Bulewskiego. Wszystkich zakładników umieszczono w jednym numerze hotelu Europejskiego. 6 aresztowanych rano (3 księży, protojerej, podrabin i Handtke — Scholtz wciąż występował w roli tłomacza) miano zatrzymać jako zakładników spokoju miasta — finansistów zaś Preusker obiecał wypuścić natychmiast po złożeniu kontrybucji, której 50 000 rb.[40 rb = 1 uncja złota] miało być wypłacone o godz. 5-ej po południu.
Tymczasem zaś Preusker wydał nową proklamację do mieszkańców niebywałej wręcz treści: „Zdarzyły się w nocy wypadki strzelania do wojska, przeto wszystkie względy dla ludności ustają. Miasto płaci 50 000 rb. kontrybucji — w razie powtórzenia się strzałów, „co dziesiąty mieszkaniec zostanie rozstrzelany “. Gazety wydawać zabraniam, od godziny 8-ej wieczorem bramy winny być zamknięte i okna oświetlone". Dalej szły znów ogólnikowe, nic nie mówiące przepisy, pomieszane jak groch z kapustą.
Jakie wrażenie wywarła ta nowa konstytucja, łatwo sobie wyobrazić; a wrażenie to było tem większe, że rozpuszczone po mieście patrole, już od godziny 10-tej rano, dopuszczały się niesłychanych nadużyć. Przechodniów brutalnie rewidowano, często bijąc kolbami; przy najmniejszej opozycji — stawiano pod mur i rozstrzeliwano na poczekaniu. Szczególniej wiele faktów rozstrzelania, lub wręcz zastrzelenia, zdarzyło się koło szpitala, gdzie jeszcze znajdowali się żołnierze ranni, a opodal na ulicy — leżało kilkanaście trupów zamordowanych przez żołdactwo w nocy osób. Z okien szpitala można było widzieć całe postępowanie rozjuszonych żołdaków. Rozstrzelano lub zastrzelono tam kilkunastu przechodniów, a postępowanie to było tak wstrząsające, że zdarzały się wypadki odmowy rozstrzelania ze strony żołnierzy, gdy rozbestwiony jakiś leutenant rozkazywał mordować. Jeden taki wypadek na własne oczy widział dr. Koszutski, na którego słowach opowiadanie to opieram.
W ciągu też półgodziny miasto opustoszało. Okolicznych włościan, przybyłych na targ wtorkowy, wojsko rozpędziło — sklepy zamykano na gwałt, mimo ożywionych obrotów po dwudniowym zastoju.
Pojedynczych przechodniów maltretowano w niesłychany sposób, a przy pierwszej próbie oporu — stawiano pod mur i rozstrzeliwano. W ten sposób według obliczeń p. Z. zajmującego się zbieraniem trupów — zamordowano do dwudziestu osób. Sam on pogrzebał 16 rozstrzelanych. Czasem zaś — rozstrzelanie zastępowano wręcz zastrzeleniem przez podoficera z rewolweru. Piszący te słowa omal nie uległ temu również losowi.
Koło 1 w południe, chcąc zasięgnąć języka, wyszedłem z domu i skierowałem się na Główny Rynek. Plac był absolutnie pusty — minąłem warty — obrewidowany tylko przez jednego podejrzliwego ślązaka — a następnie, widząc niemożliwość dostania się do apteki, dokąd miałem wstąpić — powracam. Nagle słychać znane mi dobrze:
„Halt“! Staję posłusznie. Patrol z trzech żołdaków zmierza ku mnie.
„Kommt“! — oczywiście podchodzę — dwuch żołnierzy po bokach — jeden przodem — prowadzi.
Zimno mi się zrobiło, gdy zatrzymaliśmy się pod murem Ratusza — i ja znalazłem się tuż obok trzech ciał, leżących w kałuży krwi — a przed oczami, na słupie rusztowania zobaczyłem krwawo-szarą plamę—mózgu ze krwią zmieszanego. Dwaj żołdacy gimnastycznym krokiem cofają się i stają naprzeciwko — trzeci pozostaje przy mnie.
Obok mnie — leży rozkraczony, twarzą ku moim nogom wykręconą, ze strasznym jakimś wyrazem spokoju, znany mi, akcyźnik, Hoffman — obok niego — roznoszący awizacje woźny magistratu. Całą siłę woli zużywam na zapanowanie nad nerwami — przed oczami mglista wizja — drobny buziak córeczki — łobuzerska — wesoła myśl przelatuje przez głowę: „Likwidacja — reakcja chemiczna — żywot wieczny — amen“. Oto mniej więcej treść mojej psyche w owej chwili — po której rozpoczyna się djalog:
„Hande hoch“! „Geben Sie die Waffen ab“! woła żołdak — niewiele myśląc zapewne o nielogiczności oddawania broni trzymanemi w górze rękami.
„Nie jestem żołnierzem — z wami nie wojuję — jestem polak, a broni żadnej nie mam. Proszę sprawdzić"! — rzucam po niemiecku twardo, wszelkie wysiłki skierowując na to, ażeby zapanować nad sobą. Do wściekłości mnie doprowadza nagle — szkaplerz Częstochowskiej, wyglądający z zakołnierza munduru, stojącego naprzeciwko żołnierza.
„Rodak — ryngraf rycerza — żeby cię cholera — daktyloskopja" — lecą myśli, podczas gdy łapa prusaka błądzi po ubraniu, zostawiając na bieli kamizelki mojej ślad brudnego palucha.
„Gehen Sie weiter“! brzmi wreszcie głęboki bierbas, który mi się w tej chwili głosikiem anioła wydał — i ręka wyciąga się w kierunku wprost przeciwnym temu, dokąd zmierzałem.
„Ich will da gehen“ — odpowiadam z dziwaczną przekorą — ukazując swój kierunek.
„Nuu ja—gehen Sie zuruck!“ brzmi „bierbas“ pokojowo, podczas gdy rodak ze szkaplerzem ziewa, jak hippopotam, a towarzysz jego, młody o latających oczkach niemczyk, do połowy długości palec ulokował w nosie.
Wstrząsnąłem się jednak ze zgrozy na drugi dzień rano, gdy przechodząc koło Ratusza — na swojem niedoszłem miejscu ujrzałem leżącego jakiegoś biednie ubranego trupa z głową zupełnie rozniesioną; ledwie kawałki skóry z ciemnemi włosami trzymały się szyi; opodal zaś leżał jeszcze piąty trup — tęgi, nizki mężczyzna — w mundurowej kurtce — mówiono — że był to kasjer z kasy gubernialnej — Sokołow — rozstrzelany z rozkazu Preuskera. Ja jednak twarzy już poznać nie mogłem. Moi rozmówcy nie ze wszystkiemi byli łaskawi...
O nie… Sąd Okregowy w Kaliszu, bandycki, morderczy.
Zaloguj się aby komentować
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #Kalisz1914
Poprzednie części pod tagiem #Kalisz1914
Powoli zaczyna być możliwe odtworzenie obrazu całej katastrofy. Buchalter gazowni M. po 10-ej wieczorem wracał powozem z dworca kolei, mija koło 20-tu żołnierzy podnieconych, śpieszą niemal w popłochu. Dwuch żołnierzy wskakuje na stopnie powozu. „Proszę nas podwieźć do miasta, nieprzyjaciel się zbliża! będzie alarm“! „Ale skąd“? — pyta p. M., "nie może być! Z tej strony? z Niemiec“? „Panie, jak jesteśmy we dwudziestu, tak wszyscyśmy widzieli kolumnę, a jest kilku, co bliżej podeszli do niej, mowę rosyjską słyszeli. Jedź pan, na miłość boską prędko"! Jak się okazało, owa „kolumna" byli to „artielszczycy" ze Szczypiorna. Pozostawieni tam na los szczęścia nie mając co jeść, ruszyli w głąb kraju. Chcąc w nocy obejść Kalisz, zajęty przez prusaków, szli polem. Przed miastem jadący z p. M. żołnierze spotkali oficera. Zeskoczyli z powozu i zameldowali mu widocznie o owej kolumnie. Oficer natychmiast siadł w dorożkę i popędził co koń wyskoczy do miasta. Ten to właśnie oficer dał strzał rewolwerowy na alarm, który słyszałem, siedząc przy biurku, u siebie. Widzieli to na własne oczy adwokat W., Dr. K., właściciel przedsiębiorstwa „Hygjena“, którzy, odprowadziwszy do domu mecenasa Z., szli zwolna ulicą, oraz niezależnie od nich, właściciel warsztatu ślusarskiego K. Wszyscy oni zgodnie opowiadają, że oficer pruski, stojąc w pędzącej na Wrocławską co sił dorożce, strzelił w górę z rewolweru...
Wieść o zbliżających się rosjanach spadła jak grom na raczących się wesoło kolacją, zakrapianą obficie szampanem, w towarzystwie okolicznych bon-viveurów Ch., D., B. i paru innych, w Hotelu Europejskim oficerów pruskich. Zamieszanie wśród nich powstało ogromne. Zbiegł z numeru komendant, cywilów oczywiście wyproszono. Nie przyjęto nawet przybyłych z przekładem odezwy do mieszkańców pp. M. i Sch.
„Komendantowi teraz nie odezwy w głowie“ — rzucił im adjutant. Zamieszanie wzmogło się jeszcze bardziej, gdy na rowerze wpadł zziajany i wystraszony żołnierz z pikiet na szosie Łódzkiej z doniesieniem, że od Opatówka idzie nowa kolumna rosjan. Prusaków ogarnia panika. Pozostawiając przy komendanturze kilkunastu ułanów z rewolwerami i rozkazem „strzelania w łeb“ każdemu, co się zbliży do hotelu, oraz umieściwszy w tymże celu piechurów w oknach, oficerowie w dorożkach, a Preusker konno, momentalnie ruszyli galopem do swych oddziałów.
Owi rosjanie, idący od Opatówka, byli to zapasowi, których porzucono w Łasku, a którzy, nic nie wiedząc o zajęciu Kalisza, szli kupą, śpiewając pieśni żołnierskie. Wśród strzelaniny padło ich kilkunastu, kilkudziesięciu po uprzedniem zmaltretowaniu w Rynku przed Ratuszem, zamknięto w więzieniu.
Oszaleli widocznie ze strachu przed osaczeniem, prusacy rozpoczęli strzelaninę bezładną. Ustawiwszy się u wylotów i na przecięciach ulic, prusacy strzelali bezładnemi salwami na wszystkie strony, widocznie pragnąc przestraszyć mniemanego nieprzyjaciela. Zamieszanie i przerażenie panowało wśród nich niesłychane! Inżynier G., leżąc na pochyłym brzegu kanału Prosny koło baru „a la Hawełka“, słyszał, jak tuż nad nim Preusker krzyczał głosem, pełnym irytacji do oficerów:
„Na miłość Boską, czegoście panowie narobili"!
Salwy brzmiały za salwami bez komendy, bez żadnego porządku. Kule gwizdały na ulicach, raniąc przechodniów, co jeszcze nie zdołali ukryć się do bram i mieszkań, oraz żołnierzy, strzelających w innych miejscach.
Wśród tej strzelaniny, a nawet zdaje się na jej początku padły podobno strzały do wojska z domów. Fakt tych strzałów nie zostanie na pewno nigdy stwierdzony. Zdaje się jednak, że miały one miejsce niestety. Z pomiędzy całej masy najrozmaitszych opowieści o nich, rzekomo naocznych świadków wiarogodne zupełnie są dwa. Jedno, to żołnierza, rannego kulą rewolwerową marnego kalibru w udo, które to opowiadanie przytoczyłem wyżej, a drugie dorożkarza Nr 68, nazwiskiem Żołądź, jeżeli dobrze je podał.
Dorożkarz ów przywiózł właśnie pasażerów z szosy tureckiej i wśród najgwałtowniejszego alarmu wpadł na Główny Rynek, nieomal wprost na prusaków. Ci momentalnie chwycili dorożkę i zaczęli rewidować jej wnętrze. W trakcie tego dorożkarz usłyszał strzał z okna pierwszego piętra jednego z domów. Jakiś żołnierz, trafiony kulą, pada, inni momentalnie sformowawszy dwie linje zabezpieczone z boków dorożką, której konie mocno trzymali przy pyskach żołnierze i murem kamienicy, rozpoczęli bezładną strzelaninę w okna kamienicy i w przestrzeń na obie strony. Po kilku minutach żołnierze, wziąwszy rannego towarzysza, pobiegli w stronę Hotelu Europejskiego ku Marjańskiej...
O strzałach do żołnierzy oczywiście urosły całe legendy. Prasa niemiecka, tłómacząc[sic] owo zwierzęce zniszczenie miasta, wypisywała najprzeróżniejsze brednie o ukrytych kozakach, o dziesiątkach strzałów, jakie sypały grad kul na nie szczęsnych wojaków, ufających bezgranicznie szatanom - kaliszanom i t. d., słowem, z gwałtów własnych, spowodowanych jedynie bezmiernem tchórzostwem i brakiem orjentacji dowódców, zrobili jakąś straszliwą noc Ś-go Bartłomieja... Jedno zaś można stwierdzić, bez względu na to, czy strzały były, lub nie; katastrofę nie one wywołały. Prusacy strzelać zaczęli na wszystkie strony odrazu, a nawet ów strzał alarmowy, dany przez oficera, o którym mówiłem, poszedł na karb rzekomych spiskowców, czy kozaków. Cała kamienica, koło której padł ów strzał nieszczęsny, była ostrzelana aż do wysokości drugiego piętra kulami.
W Ratuszu podobno straszne działy się rzeczy. Prezydenta zbito kolbami i w bieliźnie tylko wywleczono na ulicę, dwuch woźnych za niedość pośpieszne otwarcie drzwi dobijającym się prusakom, rozstrzelano na miejscu. Straszna katastrofa również stała się we młynie Deutschmana, którą określę według opowiadania jednej z ofiar, nocnego stróża, ocalonego od śmierci zaprawdę cudownym nieomal sposobem.
Właściciel młyna wyjednał u Preuskera pozwolenie na posiadanie rewolwerów przez nocnego stróża i trzech robotników, którzy stale nocowali w fabryce. Zarazem p. D. zapowiedział stróżowi, ażeby na pierwsze wezwanie w niemieckim języku wygłoszone bezzwłocznie otwierał bramę. Stróż, usłyszawszy podczas strzelaniny dobijanie się i niemiecką rozmowę bramę otworzył, sam zaś, bojąc się strzałów, szybko powrócił do budki. Nagle wpada kilku prusaków z krzykiem, rzucają się na niego i na trzech nadbiegłych z rewolwerami robotników, nocujących w zabudowaniach. Rewidują ich, a znalazłszy rewolwery i dojrzawszy na piersiach stróża wiszącą gwizdawkę, podnoszą wrzask i zaczynają nieboraka szarpać. W końcu wszystkich czterech wloką na Dóbrzecką, stawiają pod mur: „Ręce do góry“! Przed nimi staje szereg prusaków z karabinami gotowemi do strzału. „Trzymam ja ręce do góry — a jakem pomyślał że już, żony i dzieci nie obaczę, tom płakać zaczął. Widzę, a tu niemcowi przedemną strzelba się w ręcach trzęsie, też płacze. Raptem huk straszny się rozległ. Coś mnie palnęło w gębę i głowę, coś w rękę, lecę na ziemię, koło mnie wszyscy trzej, co ze mną byli. Ręka boli okrutnie—na jedno oko całkiem nie widzę, drugim jeno patrzę, aż tu mnie niemiec sztykiem w zadek dżga — ja tu już udaję martwego... Odeszli. Ktoś za mną grzebał mi na plecach, grzebał, ja nic, bom się bał strasznie, żeby miemce nie wrócili. Potem i on grzebać przestał. A miemce wracali, raz poraź kogoś koło nas stawiali i zabijali — ja wtedy tylko oko zamykałem... możem to i omdlał raz i drugi nie wiem... Rano dopiero — patrzę, niemców nie ma — jedzie ksiądz Majewski w komży z Panem Rogiem widać. Podnoszę ja się i o poratowanie wołam “...
Przywieziony do szpitala przez ks. M. ów stróż, pomimo poważnej rany twarzy, strzaskania kości ramieniowej i kłutej rany bagnetem, został uratowany. Dodać trzeba, że w miejscu, gdzie leżał uratowany ów stróż, walało się kilkunastu rozstrzelanych w ciągu nocy i ranka przechodniów. Za co? Zdaje się na to odpowiedzi nigdy nie będzie.
Ofiar tej strasznej nocy było koło czterdziestu w dużej części z pomiędzy powracających tłumem rezerwistów.
Opodal cmentarzy, gdzie rozstrzeliwano dla widzimisię jakiegoś żołdaka, leżało pod murem kilkanaście ciał przeważnie robotników, śpieszących widocznie rano do roboty w mieście, wielu konwulsyjnie w palcach ściskało bańki ze śniadaniem... Trupy przeważnie były zeszpecone straszliwie kulami.
Z pomiędzy prusaków trupem padło kilku, a koło trzydziestu zostało rannych, z tych nieomal wszyscy kulami karabinowemi przez swoich. Nie wiem, czy kiedykolwiek możliwem będzie ustalenie z czyjej winy wynikła ta straszliwa katastrofa. W pierwszej chwili odrazu stanęła na myśli wszystkich prowokacja pruska. Według mego zdania, wyklucza ją jednak samo zachowanie się prusaków, które też i wyjaśnia poniekąd genezę wypadków nocnych. Trudno sobie wyobrazić ich strach i przerażenie a również i nieład, wskutek tego wynikły wśród wojska. Sama liczba postrzelonych pruskiemi kulami prusaków (trzydziestu kilku, trzydziestu rannych opatrzyli w szpitalu Św. Trójcy lekarze Dreszer, Sikorski, Koszutski, prócz wojskowych) jest wymowną ilustracją popłochu, co wyklucza wszelkie przygotowania. Wogóle osławiona pruska dyscyplina i sprawność okazały się mitem. Tchórzostwo wojska pruskiego w Kaliszu było w ciągu tej pamiętnej nocy wręcz bezprzykładne, a rozprzężenie zupełne. Dość powiedzieć, że na skutek kilku luźnych strzałów^, bataljon piechoty potrafił rzucać się po mieście i mordować wzajemnie, lub zabijać przygodnych mieszkańców w ciągu pół godziny bez mała!
Zresztą jaki cel miałaby prowokacja pruska? Wywołać starcie z polakami dla zaszachowania polskiej polityki Austrji? To znów wykluczają odezwy do polaków, rozrzucane masowo, a przedewszystkiem niesłychanie, jak widzieliśmy, łagodne i względne postępowanie prusaków po zajęciu Kalisza, jak również delikatność i względność patrolów na wsi.
Nie trzeba też być wielkim psychologiem, aby przyjść do przekonania, że jedyną bodaj przyczyną katastrofy kaliskiej było bezprzykładne rzeczywiście tchórzostwo i panika prusaków. Strzały, dane do wojska wśród zamieszania i salw z jego strony, były zjawiskiem wtórnem. Dopiero też później — Preusker i prasa niemiecka dla usprawiedliwienia swej zwierzęcości—stworzyły całe opowieści o niebezpieczeństwie, na jakie byli narażeni prusacy w Kaliszu.
Zaloguj się aby komentować
Polecam ciekawy materiał o ataku na Scapa Flow, który miał miejsce 14 października 1939 roku. Günther Prien na swoim U-47 zatopił wtedy brytyjski pancernik HMS Ark Royal
https://www.youtube.com/watch?v=pw3bwZ1jBXA
#historia #iiwojnaswiatowa #morze
Zaloguj się aby komentować
#historia #youtube
https://youtu.be/fQiCxuWjbPo?si=eaHsWuiBYPI4iprD
Za krótkie ;)
Zaloguj się aby komentować
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #Kalisz1914
Poprzednie części pod tagiem #Kalisz1914
Miasto wciąż w nastroju świątecznym. Na ulicach tłumy ludzi spacerujących i rozprawiających z ożywieniem. Aleja Józefiny przepełniona — park również. Spotykam redaktora Przybylskiego, komunikuję mu nowości, wzamian dowiaduję się, że komendant, niezwykle przyzwoity człowiek, wydaje glejty na swobodne wychodzenie z miasta, gazetom obiecał dostarczać informacji, a prosi tylko o wpływanie na publiczność, żeby nie dokuczała żołnierzom gapiostwem. „Te tłumy ciągłe przed mojem mieszkaniem są wręcz nieznośne" — zakończył. Po ulicach, w cukierniach i barach pełno żołnierzy i podoficerów. Ogromna część z nich — polacy. Rozmawiają chętnie i są bardzo wylani. Wśród niemców sporo socjal-demokratów, piorunujących na wojnę. „To zbrodnia przeciw ludzkości — ta wojna — peroruje jakiś prusak w cywilu, jak się okazuje zecer z Ostrzeszowa — myśmy jej nie chcieli i nie chcemy — barbarzyńska Rosja pchała do wojny — musi też za nią dobrze zapłacić". Co do widoków wojny — różnią się — nie znać jednak ani zapału, ani wiary w zwycięstwo. „Z Rosją damy sobie radę: jej nieporządek ją obali. Z Francją będzie o wiele ciężej"... Tu będziemy maszerowali — weźmiemy „Lodz", Warszawę i pod „Brest-Litowsk“ wspólnie z austryakami wygramy walną bitwę". O — panowie — słychać znów — wy szczęśliwi, dziękujcie Bogu że dziś i jutro nie jesteście w Kownie, albo pod Kownem. Tam dopiero uciecha! Tam kamień na kamieniu „mit Mann und Maus“ djabli wezmą. W tak pokojowym nastroju, pełen idyllicznych stosunków ze zdobywcami, zasypiał zwolna Kalisz...
...Gdyśmy siadali do herbaty wieczornej, nagle weszła poruszona nieco służąca. „Proszę państwa, mówili ludzie w sklepie, że dziś w nocy kozaki napadną na Kalisz i niemców wyrżną, czy nam się aby co nie dostanie"? Oczywiście uspakajamy ją zapewnieniem, że nic podobnego stać się nie może, a jednak bodaj czy nie było tam zapowiedzi katastrofy, która czekała miasto tej nocy.
Było już koło jedenastej. Aleja i Rynek były pełne jeszcze spacerowiczów, gdy nagle, siedząc przy biurku, usłyszałem pojedyńczy wystrzał rewolwerowy. Strzelono — zdawało się — bądź w Rynku, bądź też na której z ciasnych przyległych ulic. Tknięty jakimś niewytłomaczonem przeczuciem, poszedłem do żony przygotowującej się do spoczynku i ostrzegłem, że dano sygnał alarmowy, żeby więc nie bała się, gdy niemcy zaczną manewrować ulicami... Po jakichś dziesięciu minutach, które upłynęły od owego pojedyńczego wystrzału, nagle krzyk jakiś przeraźliwy i tupot nóg rozległ się w Alei Józefiny, jeszcze wypełnionej spacerującemi. Biegł oddziałek prusaków z kilkunastu żołnierzy złożony od strony parku ku Wrocławskiej, krzycząc na publiczność, aby szła do domów. Wszczął się popłoch i w ciągu kilku minut Aleja opustoszała niemal zupełnie. Nagle od strony Wrocławskiej grzechot karabinowego ognia rozległ się wśród ciszy, a tuż potem ze wszystkich stron rozległy się salwy... Stojąc w oknie mieszkania, widzę coś dziwnego. Oddziałek, co niedawno spędził publiczność, spotkał się z innym większym. Przystanęli. Słychać rozmowę urywaną... nerwową... Pojedyncze wyrazy nie dadzą się ułożyć w zdania... Wreszcie oba połączone oddziały rozsypują się w tyralierkę przez całą szerokość ulicy i zaczynają biedz w stronę parku... Salwy tymczasem grzmią za salwami, a w monotonję strzałów karabinowych wrzyna się trzask kartaczownic... W Alei słychać metaliczny świst kul. Wkrótce widzę tyralierów pruskich, powracających z parku w nieładzie. Po chwili znowu wracają, teraz już strzelając w biegu. Widzę wyraźnie, że dzieje się z nimi coś niesłychanego: rzucają się wtył i wprzód zamknięci Aleją... strzelają naoślep. Strzelanina z karabinów i kartaczow nie trwa koło dwudziestu minut, poczem milknie. Słychać tylko kroki zapóżnionych przechodniów, biegnących teraz co tchu do domu. W jakieś pół godziny nowe salwy karabinowe i znów jakieś parę minut grają karabiny... Wreszcie cichnie wszystko...
Wczesnym rankiem 4 sierpnia 1914, dopiero sprawa stanęła wyraźnie. Porozrzucane trupy w Rynku, na Wrocławskiej, Warszawskiej i w kilku innych ulicach pozwoliły zorjentować się co do rozmiarów katastrofy choćby tylko w ogólnych zarysach. Po mieście krążą patrole z groźną miną. Koło hotelu Europejskiego kordony nie przepuszczają nikogo... Przerażenie i zdumienie niemal na wszystkich twarzach przechodniów...
Wieści o nocnej strzelaninie najrozmaitsze. W redakcji „Kurjera Kaliskiego" dowiaduję się, że redaktor był już rano u Preuskera, który przyjął go wściekły... „Hańba“! „Zbrodnia"! Strzelać do bezbronnych żołnierzy w nocy z ukrycia! Myśmy do was przyszli jako przyjaciele, w zaufaniu, a wyście nam odpłacili nikczemną zdradą! Precz! Zbrodnia! Z ukrycia strzelać do żołnierzy! — mówił rozwścieczony
Piszę naprędce na prośbę redakcji artykuł o charakterze odezwy uspokajającej treści, które mu nie sądzone było ujrzeć już światła dziennego i śpieszę na miasto. Trupy jeszcze nie uprzątnięte. Na Głównym Rynku widzę zabitego konia, dwa trupy, zdaje się woźnych magistratu obok kolumnady Ratusza rzucone pod ścianę, stosy tobołków zgarnięte na kupę. W ulicy Wrocławskiej dom Rotha gęsto postrzelany kulami, toż samo rogowy dom Openhejma przy ul. Józefiny... Opowiadają o mnóstwie trupów obok szpitala. Spieszę tam i widzę obok rogatki tłum otacza ośmnaście trupów, podziurawionych kulami jak sito.
W różnych miejscowościach miasta po kilku. Widzę jak młody elektrotechnik Lebiedziński organizuje na prędce zbieranie trupów. O rannych nie słychać, pochowali się widocznie. W szpitalu niewielu ich — w domach? nie wiadomo. Natomiast w szpitalu idzie gwałtowna praca nad opatrywaniem żołnierzy. Lekarze miejscowi dopomagają wojskowemu, co wczoraj „przyjmował" kasę miejską, a roboty moc. Koło 30 żołnierzy ranionych i pokaleczonych znalazło pomieszczenia, przy rannych warta z minami srogiemi. Lekarze opatrują rannych nerwowo, z łatwo zrozumiałym niepokojem. Wyjmują jakiemuś żołnierzowi kulę na 2 cm. długa, stożkowata, oczywiście z karabinu... „O, to „nasi“ mnie postrzelili", rzuca żołnierz. Kilku innych ma rany identyczne, kule jednak przeszły na wylot. Nad znalezioną kulą zaczyna się dyskusja. Żołnierze poznają w niej pruską, lekarz jednak energicznie zaprzecza. „Podobna do naszej? ale to z karabina rosyjskiego, napewno"! energicznie rzuca przytem znaczące spojrzenie na żołnierzy. Jeden z felczerów z cicha kulę usuwa i chowa. Rany żołnierze odnieśli nie wiadomo gdzie, wśród strzelaniny, oczywiście od swoich. Zaledwie jedna z ran postrzałowych wydaje się mocno podejrzana.
„Szliśmy szybko na alarm — powiada młody żołnierz polak, gdy nagle skądsić strzelono, my dalej uciekać, a oto tamten, pokazuje na leżącego opodal kamrata, złapał się za nogę i przysiadł. Przewróciliśmy się, zrobiła się kupa, wszyscy na mnie, potem wzięliśmy jego.“
Wskazany przez opowiadającego żołnierz miał ranę zadaną widocznie kulą rewolwerową w udo, jak stwierdził Dr. K. Rannych wkrótce zabierają ze szpitala... Zabitych żołnierzy było kilku, trupy jednak zostały jeszcze w nocy uprzątnięte.
Na zdjęciach Aleja nazwana najpierw imieniem Fryderyka Wilhelma, następnie królowej Luizy (żony Fryderyka Wilhelma III), Józefiny (żony Napoleona), Aleksandry (żony Piłsudskiego), Hermana Göringa, Józefa Stalina, a od 1956 Aleją Wolności
@alaMAkota
Zaloguj się aby komentować
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #Kalisz1914
Poprzednie części pod tagiem #Kalisz1914
Śmiało można zapewnić, że nie było kaliszanina, któryby, obudziwszy się w poniedziałek 3-go sierpnia 1914, nie wybiegł na ulicę, bądź dla zasięgnięcia języka, bądź też choćby dla obejrzenia prusaków. Zaimponowały wszystkim spokój i sprawność, z jakim zajęte zostało miasto, nastrój zaś, począwszy od dnia wczorajszego, był względem nich zupełnie przychylny. Rządy swoje pozatem gospodarni prusacy rozpoczęli od... zaboru kasy miejskiej oczywiście. Już o godz. 9-ej w Ratuszu przystąpiono do tej sympatycznej czynności, którą załatwiał jakiś doktór wojskowy. Pozostawiwszy 1600 rb. na pokrycie bonów, resztę gotówki w sumie 29 przeszło tysięcy rb. opieczętowano. Następnie major Preusker, wezwawszy urzędników magistratu, oświadczył im, że wszyscy pozostają na swych stanowiskach i mają pełnić swe obowiązki sumiennie i ze zdwojoną wobec ciężkich czasów gorliwością, przedewszystkiem zaś dać wojsku śniadanie. Dalszym czynnościom majora przeszkodziło wezwanie do drukarni „Kaliszanina“, gdzie wynikła awantura. Na skutek jakiejś denuncjacji, że w drukarni tej (NB. mieszczącej się na parterze gmachu Tow. Rzem. Chrześciańskich, gdzie obozowało wojsko) — znajduje się telegraf iskrowy — wpadli żołnierze, wytarmosili zecerów i zaczęli badać motory, dopiero nadbiegły major ukrócił podwładnych, dając ostrą burę oficerowi.
Wszystko to razem stało się w ciągu jakiejś godziny, a było zawiele na prezydenta, człowieka chorego, nerwowego w najwyższym stopniu, a w dodatku niedawno dotkniętego katastrofą rodzinną. Przechodząc obok rynku z posłem Parczewskim i adwokatem Kożuchowskim, nagle ujrzałem prezydenta mocno podnieconego, wołającego nas z dorożki. „Wojsko się burzy, trzeba mu dać jeść co prędzej, może stać się wielkie nieszczęście. Idźcie panowie do sklepów i nakazujcie przysyłać kawę, cukier i pieczywo do magistratu — mleko z Ziemiańskiej już wzięte“. Okazało się, że z poblizkich sklepów już potrzebne produkty posłano, a źle tylko, że magistrat nie chciał wydawać kwitów. Poza temi incydentami wszystko w mieście układało się jaknajlepiej.
Wojsko, w którem, jak się okazało, była ogromna ilość polaków landwerzystów z okolic Ostrowa, bratało się z publicznością. Przyjacielskie rozmowy żołnierzy z mieszczanami na ulicach były na porządku dziennym. W cukierni Meyera kilku podoficerów rubasznie bawiło publiczność dowcipami na temat bezkrwawego zdobycia tak wielkiego miasta. „To szwinstwo, żeby nam nie dali ani raz wystrzelić do nieprzyjaciela", twierdzi jakiś dobrze odżywiany feldfebel. „Jak taka wojna dalej będzie, to niewesoło". Na mostku Tynieckim w parku, gdzie zebrało się sporo żołnierzy wolnych od służby, odbywa się kompletny miting. Na ulicach oglądanie prusaków przybiera formy nieprzyzwoite. Z wielką uwagą badają grubość sukna mundurów, guziki, oglądają buty — coś — jak małpy w ogrodzie zoologicznym. Zaczynamy podziwiać cierpliwość prusaków. Choć zdarzają się epizody wręcz przeciwne — na ul. Browarnej do sklepu wpada złodziej, chwyta coś z kontuaru i ucieka. Na krzyk właścicielki leci tłum, a tuż znalazł się patrol pruski. Okrzyk—Halt! złodziej pędzi dalej, pada strzał, nikt na szczęście nie ranny. Złodzieja złapano. „Będzie za godzinę rozstrzelany!" — oświadcza podoficer dowodzący patrolem.
Koło 12-tej zjawia się na rogach ulic proklamacja majora Preuskera, komendanta Kalisza. Nowa władza w trzech językach ogłasza miastu, że przechodzi pod zarząd wojskowych władz pruskich, wszyscy broń mają wydać prusakom, nad porządkiem ma czuwać policja rosyjska pod zwierzchnictwem władzy wojskowej, zarząd wewnętrzny miasta oddany w ręce urzędników magistratu. Poza tem szły bardzo niejasne i ogólnikowe przepisy, które na ogół, nie uczyniły żadnego wrażenia.
Dodać należy, że Preusker przyjął jeszcze rano redaktorów obu gazet miejscowych, z któremi rozmawiał bardzo łaskawie, prosząc o wpływanie na publiczność dla jej uspokojenia i przepraszając za „konieczną" na wojnie cenzurę prewencyjną gazet.
Nie przewidując nic w mieście, postanowiliśmy udać się po nowości do Skalmierzyc. Wraz też z dyrektorem Gazowni p. B. i dyrektorem Banku Handlowego p. D. jedziemy do komendanta po pozwolenie. Okazuje się, że komendant wyjechał do Skalmierzyc. Wspaniale. Jedziemy po pozwolenie do Skalmierzyc. Furman nakłada na rękaw szeroką czerwoną przepaskę z widocznym stemplem: „Verwaltung der Gasanstalt in Kalisch“ i ruszamy z kopyta. Za miastem posterunki.
„Halt!" „Wohin?" — „Zurück!“ Tłomaczymy, że absolutnie niemożliwe jest „Zurück", jedziemy bowiem do komendanta, który jest w Skalmierzycach. „Prosić oficera"! kończymy. Wszystko to jakoś podziałało na prusaków. Puszczają, aby o jakieś ćwierć kilometra nowy djalog nas spotkał. Tym razem i my jesteśmy lakoniczni.
„Halt! Pass!"
Siedząc z miną grandów, wymownie wyciągamy wskazujące palce ku czerwonej przepasce na ręku furmana. Prusak ogląda. Niemiecki napis widocznie zapada mu w duszę. Robi jednak z urzędu wymowną „Zweifel Mine“.
„Nun??“
„Jak nie puścicie, miasto zostanie bez gazu. W tej sprawie jedziemy do komendanta".
„Ahaa! Weiter!"
Grzecznie salutuje — wydostajemy się wreszcie za linję placówek.
W połowie drogi spotykamy wojsko — szwadron ułanów eskortuje kuchnie polowe, furgony z amunicją i kilka dział. Za niemi w pewnej odległości mija nas mały wojskowy samochodzik, w nim jakiś jenerał z p. Preuskerem. Oczywiście już nie fatygujemy pana komendanta naszą prośbą o pozwolenie i dojeżdżamy do Szczypiorna.
Po otwarciu granicy całe mnóstwo podróżnych rzuciło się przez rogatkę. Widzimy też całą grupę jadących lub idących z pakunkami zapóźnionych podróżnych albo obieżysasów. Mijają nas kaliskie dorożki, omnibusy nawet, puszczone przez komendę pruską na dworzec skalmierzycki. Wśród tego wszystkiego przejeżdżamy rogatkę graniczną obok gmachu komory, skąd przez okna wygląda ją pruscy żołnierze, — no i... jesteśmy w Poznańskiem...
Halt!
O, do licha — czyżby nowa pikieta. Na szczęście nie — podąża ku nam urzędnik celny.
„Haben sie etwas zu verzollen“?
Wybuchamy śmiechem. Wokoło wre wojna — granica od 36 godzin unicestwiona — wojska niemieckie posunęły się o kilkanaście kilometrów wgłąb kraju — a dla tego poczciwca to wszystko nie istnieje. On na swoje „Zoll" uważa...
Wreszcie i służbista-celnik śmiać się zaczyna, puszczając nas cało i zdrowo. Wpadamy wreszcie na pocztę, gdzie wysyłamy depesze i karty.. Zachodzą pewne wątpliwości. „Pan do Częstochowy? przyjąć nie mogę! To nie u nas“.
„Ależ panie, Częstochowa już zajęta".
„Tak, ale przez austryaków"... [bład autora - Austryjacy nie mogli zająć w tym czasie Częstochowy, bo wypowiedzą wojnę Rosji dopiero 6 sierpnia 1914]
Łaskawszym jest dla depeszy do Londynu.
„Przyjmuję, ale ostrzegam, że może nie dojść". [UK wypowie wojnę Niemcom następnego dnia 4 sierpnia 1914]
„Czyżby?"...
„Tak — wojna jeżeli już nie wybuchła, to lada chwila będzie. A no, niech pan ryzykuje!"
Ryzykuję... no i pędzimy na dworzec, rzucając się na gazety. Wieści chaotyczne. Jaures zamordowany[francuski polityk przeciwnik wojny]. Norymbergę bombardowali lotnicy francuscy. Kozacy w Prusach Wschodnich. Ejdkuny zajęte przez rosjan. Walki pod Miłosławiem, Iławą, Ełkiem...Krążownik „Augsburg" pali Libawę... Mobilizacja powszechna aż do pierwszych powołań landszturmu... Cesarz wyznaczył „Dzień modlitwy" za pomyślność oręża.
Naogół ton minorowy. Snać niemcy nie nazbyt wojowniczo usposobieni. Co ważniejsza — inicjatywa przechodzi w ręce rosjan. Cóż więc znaczy odwrót z Kalisza i popłoch ogólny? W początkach wojny obaj przeciwnicy wzajemnie boją się siebie. Zaopatrzywszy się w najnowsze Tageblaty i Anzeigery, bez żadnych tym razem przeszkód powracamy do Kalisza, gdzie stajemy już dobrze wieczorem.
@alaMAkota
Zaloguj się aby komentować