Józef Dąbrowski "Katastrofa kaliska : opowieść naocznego świadka" wyd. Warszawa 1914 cz V
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #Kalisz1914
Poprzednie części pod tagiem #Kalisz1914
Miasto wciąż w nastroju świątecznym. Na ulicach tłumy ludzi spacerujących i rozprawiających z ożywieniem. Aleja Józefiny przepełniona — park również. Spotykam redaktora Przybylskiego, komunikuję mu nowości, wzamian dowiaduję się, że komendant, niezwykle przyzwoity człowiek, wydaje glejty na swobodne wychodzenie z miasta, gazetom obiecał dostarczać informacji, a prosi tylko o wpływanie na publiczność, żeby nie dokuczała żołnierzom gapiostwem. „Te tłumy ciągłe przed mojem mieszkaniem są wręcz nieznośne" — zakończył. Po ulicach, w cukierniach i barach pełno żołnierzy i podoficerów. Ogromna część z nich — polacy. Rozmawiają chętnie i są bardzo wylani. Wśród niemców sporo socjal-demokratów, piorunujących na wojnę. „To zbrodnia przeciw ludzkości — ta wojna — peroruje jakiś prusak w cywilu, jak się okazuje zecer z Ostrzeszowa — myśmy jej nie chcieli i nie chcemy — barbarzyńska Rosja pchała do wojny — musi też za nią dobrze zapłacić". Co do widoków wojny — różnią się — nie znać jednak ani zapału, ani wiary w zwycięstwo. „Z Rosją damy sobie radę: jej nieporządek ją obali. Z Francją będzie o wiele ciężej"... Tu będziemy maszerowali — weźmiemy „Lodz", Warszawę i pod „Brest-Litowsk“ wspólnie z austryakami wygramy walną bitwę". O — panowie — słychać znów — wy szczęśliwi, dziękujcie Bogu że dziś i jutro nie jesteście w Kownie, albo pod Kownem. Tam dopiero uciecha! Tam kamień na kamieniu „mit Mann und Maus“ djabli wezmą. W tak pokojowym nastroju, pełen idyllicznych stosunków ze zdobywcami, zasypiał zwolna Kalisz...
...Gdyśmy siadali do herbaty wieczornej, nagle weszła poruszona nieco służąca. „Proszę państwa, mówili ludzie w sklepie, że dziś w nocy kozaki napadną na Kalisz i niemców wyrżną, czy nam się aby co nie dostanie"? Oczywiście uspakajamy ją zapewnieniem, że nic podobnego stać się nie może, a jednak bodaj czy nie było tam zapowiedzi katastrofy, która czekała miasto tej nocy.
Było już koło jedenastej. Aleja i Rynek były pełne jeszcze spacerowiczów, gdy nagle, siedząc przy biurku, usłyszałem pojedyńczy wystrzał rewolwerowy. Strzelono — zdawało się — bądź w Rynku, bądź też na której z ciasnych przyległych ulic. Tknięty jakimś niewytłomaczonem przeczuciem, poszedłem do żony przygotowującej się do spoczynku i ostrzegłem, że dano sygnał alarmowy, żeby więc nie bała się, gdy niemcy zaczną manewrować ulicami... Po jakichś dziesięciu minutach, które upłynęły od owego pojedyńczego wystrzału, nagle krzyk jakiś przeraźliwy i tupot nóg rozległ się w Alei Józefiny, jeszcze wypełnionej spacerującemi. Biegł oddziałek prusaków z kilkunastu żołnierzy złożony od strony parku ku Wrocławskiej, krzycząc na publiczność, aby szła do domów. Wszczął się popłoch i w ciągu kilku minut Aleja opustoszała niemal zupełnie. Nagle od strony Wrocławskiej grzechot karabinowego ognia rozległ się wśród ciszy, a tuż potem ze wszystkich stron rozległy się salwy... Stojąc w oknie mieszkania, widzę coś dziwnego. Oddziałek, co niedawno spędził publiczność, spotkał się z innym większym. Przystanęli. Słychać rozmowę urywaną... nerwową... Pojedyncze wyrazy nie dadzą się ułożyć w zdania... Wreszcie oba połączone oddziały rozsypują się w tyralierkę przez całą szerokość ulicy i zaczynają biedz w stronę parku... Salwy tymczasem grzmią za salwami, a w monotonję strzałów karabinowych wrzyna się trzask kartaczownic... W Alei słychać metaliczny świst kul. Wkrótce widzę tyralierów pruskich, powracających z parku w nieładzie. Po chwili znowu wracają, teraz już strzelając w biegu. Widzę wyraźnie, że dzieje się z nimi coś niesłychanego: rzucają się wtył i wprzód zamknięci Aleją... strzelają naoślep. Strzelanina z karabinów i kartaczow nie trwa koło dwudziestu minut, poczem milknie. Słychać tylko kroki zapóżnionych przechodniów, biegnących teraz co tchu do domu. W jakieś pół godziny nowe salwy karabinowe i znów jakieś parę minut grają karabiny... Wreszcie cichnie wszystko...
Wczesnym rankiem 4 sierpnia 1914, dopiero sprawa stanęła wyraźnie. Porozrzucane trupy w Rynku, na Wrocławskiej, Warszawskiej i w kilku innych ulicach pozwoliły zorjentować się co do rozmiarów katastrofy choćby tylko w ogólnych zarysach. Po mieście krążą patrole z groźną miną. Koło hotelu Europejskiego kordony nie przepuszczają nikogo... Przerażenie i zdumienie niemal na wszystkich twarzach przechodniów...
Wieści o nocnej strzelaninie najrozmaitsze. W redakcji „Kurjera Kaliskiego" dowiaduję się, że redaktor był już rano u Preuskera, który przyjął go wściekły... „Hańba“! „Zbrodnia"! Strzelać do bezbronnych żołnierzy w nocy z ukrycia! Myśmy do was przyszli jako przyjaciele, w zaufaniu, a wyście nam odpłacili nikczemną zdradą! Precz! Zbrodnia! Z ukrycia strzelać do żołnierzy! — mówił rozwścieczony
Piszę naprędce na prośbę redakcji artykuł o charakterze odezwy uspokajającej treści, które mu nie sądzone było ujrzeć już światła dziennego i śpieszę na miasto. Trupy jeszcze nie uprzątnięte. Na Głównym Rynku widzę zabitego konia, dwa trupy, zdaje się woźnych magistratu obok kolumnady Ratusza rzucone pod ścianę, stosy tobołków zgarnięte na kupę. W ulicy Wrocławskiej dom Rotha gęsto postrzelany kulami, toż samo rogowy dom Openhejma przy ul. Józefiny... Opowiadają o mnóstwie trupów obok szpitala. Spieszę tam i widzę obok rogatki tłum otacza ośmnaście trupów, podziurawionych kulami jak sito.
W różnych miejscowościach miasta po kilku. Widzę jak młody elektrotechnik Lebiedziński organizuje na prędce zbieranie trupów. O rannych nie słychać, pochowali się widocznie. W szpitalu niewielu ich — w domach? nie wiadomo. Natomiast w szpitalu idzie gwałtowna praca nad opatrywaniem żołnierzy. Lekarze miejscowi dopomagają wojskowemu, co wczoraj „przyjmował" kasę miejską, a roboty moc. Koło 30 żołnierzy ranionych i pokaleczonych znalazło pomieszczenia, przy rannych warta z minami srogiemi. Lekarze opatrują rannych nerwowo, z łatwo zrozumiałym niepokojem. Wyjmują jakiemuś żołnierzowi kulę na 2 cm. długa, stożkowata, oczywiście z karabinu... „O, to „nasi“ mnie postrzelili", rzuca żołnierz. Kilku innych ma rany identyczne, kule jednak przeszły na wylot. Nad znalezioną kulą zaczyna się dyskusja. Żołnierze poznają w niej pruską, lekarz jednak energicznie zaprzecza. „Podobna do naszej? ale to z karabina rosyjskiego, napewno"! energicznie rzuca przytem znaczące spojrzenie na żołnierzy. Jeden z felczerów z cicha kulę usuwa i chowa. Rany żołnierze odnieśli nie wiadomo gdzie, wśród strzelaniny, oczywiście od swoich. Zaledwie jedna z ran postrzałowych wydaje się mocno podejrzana.
„Szliśmy szybko na alarm — powiada młody żołnierz polak, gdy nagle skądsić strzelono, my dalej uciekać, a oto tamten, pokazuje na leżącego opodal kamrata, złapał się za nogę i przysiadł. Przewróciliśmy się, zrobiła się kupa, wszyscy na mnie, potem wzięliśmy jego.“
Wskazany przez opowiadającego żołnierz miał ranę zadaną widocznie kulą rewolwerową w udo, jak stwierdził Dr. K. Rannych wkrótce zabierają ze szpitala... Zabitych żołnierzy było kilku, trupy jednak zostały jeszcze w nocy uprzątnięte.
Na zdjęciach Aleja nazwana najpierw imieniem Fryderyka Wilhelma, następnie królowej Luizy (żony Fryderyka Wilhelma III), Józefiny (żony Napoleona), Aleksandry (żony Piłsudskiego), Hermana Göringa, Józefa Stalina, a od 1956 Aleją Wolności
@alaMAkota
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #Kalisz1914
Poprzednie części pod tagiem #Kalisz1914
Miasto wciąż w nastroju świątecznym. Na ulicach tłumy ludzi spacerujących i rozprawiających z ożywieniem. Aleja Józefiny przepełniona — park również. Spotykam redaktora Przybylskiego, komunikuję mu nowości, wzamian dowiaduję się, że komendant, niezwykle przyzwoity człowiek, wydaje glejty na swobodne wychodzenie z miasta, gazetom obiecał dostarczać informacji, a prosi tylko o wpływanie na publiczność, żeby nie dokuczała żołnierzom gapiostwem. „Te tłumy ciągłe przed mojem mieszkaniem są wręcz nieznośne" — zakończył. Po ulicach, w cukierniach i barach pełno żołnierzy i podoficerów. Ogromna część z nich — polacy. Rozmawiają chętnie i są bardzo wylani. Wśród niemców sporo socjal-demokratów, piorunujących na wojnę. „To zbrodnia przeciw ludzkości — ta wojna — peroruje jakiś prusak w cywilu, jak się okazuje zecer z Ostrzeszowa — myśmy jej nie chcieli i nie chcemy — barbarzyńska Rosja pchała do wojny — musi też za nią dobrze zapłacić". Co do widoków wojny — różnią się — nie znać jednak ani zapału, ani wiary w zwycięstwo. „Z Rosją damy sobie radę: jej nieporządek ją obali. Z Francją będzie o wiele ciężej"... Tu będziemy maszerowali — weźmiemy „Lodz", Warszawę i pod „Brest-Litowsk“ wspólnie z austryakami wygramy walną bitwę". O — panowie — słychać znów — wy szczęśliwi, dziękujcie Bogu że dziś i jutro nie jesteście w Kownie, albo pod Kownem. Tam dopiero uciecha! Tam kamień na kamieniu „mit Mann und Maus“ djabli wezmą. W tak pokojowym nastroju, pełen idyllicznych stosunków ze zdobywcami, zasypiał zwolna Kalisz...
...Gdyśmy siadali do herbaty wieczornej, nagle weszła poruszona nieco służąca. „Proszę państwa, mówili ludzie w sklepie, że dziś w nocy kozaki napadną na Kalisz i niemców wyrżną, czy nam się aby co nie dostanie"? Oczywiście uspakajamy ją zapewnieniem, że nic podobnego stać się nie może, a jednak bodaj czy nie było tam zapowiedzi katastrofy, która czekała miasto tej nocy.
Było już koło jedenastej. Aleja i Rynek były pełne jeszcze spacerowiczów, gdy nagle, siedząc przy biurku, usłyszałem pojedyńczy wystrzał rewolwerowy. Strzelono — zdawało się — bądź w Rynku, bądź też na której z ciasnych przyległych ulic. Tknięty jakimś niewytłomaczonem przeczuciem, poszedłem do żony przygotowującej się do spoczynku i ostrzegłem, że dano sygnał alarmowy, żeby więc nie bała się, gdy niemcy zaczną manewrować ulicami... Po jakichś dziesięciu minutach, które upłynęły od owego pojedyńczego wystrzału, nagle krzyk jakiś przeraźliwy i tupot nóg rozległ się w Alei Józefiny, jeszcze wypełnionej spacerującemi. Biegł oddziałek prusaków z kilkunastu żołnierzy złożony od strony parku ku Wrocławskiej, krzycząc na publiczność, aby szła do domów. Wszczął się popłoch i w ciągu kilku minut Aleja opustoszała niemal zupełnie. Nagle od strony Wrocławskiej grzechot karabinowego ognia rozległ się wśród ciszy, a tuż potem ze wszystkich stron rozległy się salwy... Stojąc w oknie mieszkania, widzę coś dziwnego. Oddziałek, co niedawno spędził publiczność, spotkał się z innym większym. Przystanęli. Słychać rozmowę urywaną... nerwową... Pojedyncze wyrazy nie dadzą się ułożyć w zdania... Wreszcie oba połączone oddziały rozsypują się w tyralierkę przez całą szerokość ulicy i zaczynają biedz w stronę parku... Salwy tymczasem grzmią za salwami, a w monotonję strzałów karabinowych wrzyna się trzask kartaczownic... W Alei słychać metaliczny świst kul. Wkrótce widzę tyralierów pruskich, powracających z parku w nieładzie. Po chwili znowu wracają, teraz już strzelając w biegu. Widzę wyraźnie, że dzieje się z nimi coś niesłychanego: rzucają się wtył i wprzód zamknięci Aleją... strzelają naoślep. Strzelanina z karabinów i kartaczow nie trwa koło dwudziestu minut, poczem milknie. Słychać tylko kroki zapóżnionych przechodniów, biegnących teraz co tchu do domu. W jakieś pół godziny nowe salwy karabinowe i znów jakieś parę minut grają karabiny... Wreszcie cichnie wszystko...
Wczesnym rankiem 4 sierpnia 1914, dopiero sprawa stanęła wyraźnie. Porozrzucane trupy w Rynku, na Wrocławskiej, Warszawskiej i w kilku innych ulicach pozwoliły zorjentować się co do rozmiarów katastrofy choćby tylko w ogólnych zarysach. Po mieście krążą patrole z groźną miną. Koło hotelu Europejskiego kordony nie przepuszczają nikogo... Przerażenie i zdumienie niemal na wszystkich twarzach przechodniów...
Wieści o nocnej strzelaninie najrozmaitsze. W redakcji „Kurjera Kaliskiego" dowiaduję się, że redaktor był już rano u Preuskera, który przyjął go wściekły... „Hańba“! „Zbrodnia"! Strzelać do bezbronnych żołnierzy w nocy z ukrycia! Myśmy do was przyszli jako przyjaciele, w zaufaniu, a wyście nam odpłacili nikczemną zdradą! Precz! Zbrodnia! Z ukrycia strzelać do żołnierzy! — mówił rozwścieczony
Piszę naprędce na prośbę redakcji artykuł o charakterze odezwy uspokajającej treści, które mu nie sądzone było ujrzeć już światła dziennego i śpieszę na miasto. Trupy jeszcze nie uprzątnięte. Na Głównym Rynku widzę zabitego konia, dwa trupy, zdaje się woźnych magistratu obok kolumnady Ratusza rzucone pod ścianę, stosy tobołków zgarnięte na kupę. W ulicy Wrocławskiej dom Rotha gęsto postrzelany kulami, toż samo rogowy dom Openhejma przy ul. Józefiny... Opowiadają o mnóstwie trupów obok szpitala. Spieszę tam i widzę obok rogatki tłum otacza ośmnaście trupów, podziurawionych kulami jak sito.
W różnych miejscowościach miasta po kilku. Widzę jak młody elektrotechnik Lebiedziński organizuje na prędce zbieranie trupów. O rannych nie słychać, pochowali się widocznie. W szpitalu niewielu ich — w domach? nie wiadomo. Natomiast w szpitalu idzie gwałtowna praca nad opatrywaniem żołnierzy. Lekarze miejscowi dopomagają wojskowemu, co wczoraj „przyjmował" kasę miejską, a roboty moc. Koło 30 żołnierzy ranionych i pokaleczonych znalazło pomieszczenia, przy rannych warta z minami srogiemi. Lekarze opatrują rannych nerwowo, z łatwo zrozumiałym niepokojem. Wyjmują jakiemuś żołnierzowi kulę na 2 cm. długa, stożkowata, oczywiście z karabinu... „O, to „nasi“ mnie postrzelili", rzuca żołnierz. Kilku innych ma rany identyczne, kule jednak przeszły na wylot. Nad znalezioną kulą zaczyna się dyskusja. Żołnierze poznają w niej pruską, lekarz jednak energicznie zaprzecza. „Podobna do naszej? ale to z karabina rosyjskiego, napewno"! energicznie rzuca przytem znaczące spojrzenie na żołnierzy. Jeden z felczerów z cicha kulę usuwa i chowa. Rany żołnierze odnieśli nie wiadomo gdzie, wśród strzelaniny, oczywiście od swoich. Zaledwie jedna z ran postrzałowych wydaje się mocno podejrzana.
„Szliśmy szybko na alarm — powiada młody żołnierz polak, gdy nagle skądsić strzelono, my dalej uciekać, a oto tamten, pokazuje na leżącego opodal kamrata, złapał się za nogę i przysiadł. Przewróciliśmy się, zrobiła się kupa, wszyscy na mnie, potem wzięliśmy jego.“
Wskazany przez opowiadającego żołnierz miał ranę zadaną widocznie kulą rewolwerową w udo, jak stwierdził Dr. K. Rannych wkrótce zabierają ze szpitala... Zabitych żołnierzy było kilku, trupy jednak zostały jeszcze w nocy uprzątnięte.
Na zdjęciach Aleja nazwana najpierw imieniem Fryderyka Wilhelma, następnie królowej Luizy (żony Fryderyka Wilhelma III), Józefiny (żony Napoleona), Aleksandry (żony Piłsudskiego), Hermana Göringa, Józefa Stalina, a od 1956 Aleją Wolności
@alaMAkota
Zaloguj się aby komentować