Zdjęcie w tle
Historia

Społeczność

Historia

674
Gieorgij Żukow, Nikołaj Woronow i Kliment Woroszyłow, w parku Gorkiego w Moskwie oglądają pierwszego zdobytego "Tygrysa". Wiosna 1943. 
Na uwagę zasługuje zasobnik na ekwipunek z boku wieży (niektóre miały dwa po obu stronach), co jest charakterystyczne dla wozów wczesnej serii produkcyjnej. Później nieco większy zasobnik był instalowany z tyłu wieży.

#historia #ciekawostki #ciekawostkihistoryczne #iiwojnaswiatowa #czolgi
a7e9b724-6313-4be1-9759-dfea043f4869
ErwinoRommelo

Ciekawe jaki wpływ miało to na planowanie IS’a 2.

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
Front włoski w I wojnie swiatowej na podstawie książki Vincenzo D'Aquila, BODYGUARD UNSEEN: A TRUE AUTOBIOGRAPHY 

#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #DAquila #ciekawostkihistoryczne #isonzo

ROZDZIAŁ V
NA SZCZYT - ALBO? 
Poprzednie części pod tagiem #DAquila

Ten ostatni incydent, wielka pochwała w raporcie kapitana dla śpiącego wartownika, wywołał ogólny śmiech. Wiedzieliśmy wystarczająco dużo o tym, jak przyznawano Krzyże Wojenne i Medale Wojskowe, by docenić żart. W każdym razie moi kumple nadal wykazywali żywe zainteresowanie wszystkim, co wiązało się z moim dziwacznym ślubowaniem[nie zabicia nikogo a wojnie]. Rozpoczynając swoje regularne obowiązki od miejsca, w którym je przerwałem, stanąłem teraz przed Volpe [dowódca kompanii], który dość jasno dał do zrozumienia, że nie jest przekonany co do szczerości moich intencji. Najwyraźniej myślał, że muszę być jakimś nowym rodzajem fakira. Niemniej jednak moja pewność siebie i opanowanie wprawiły go w zdumienie. Tej samej nocy ponownie wezwał mnie do swojej pryczy. Po moim przybyciu przyglądał mi się bardzo osobliwie. Bez wstępu czy przedstawienia się rozkazał mi poprowadzić inny oddział na podobną misję jak poprzedniej nocy i polecił nam rozlokować się na tej samej farmie. 
Ponownie się ze mnie naśmiewał. Zasugerował, że zamierza poddać próbie moją zdolność do ochrony moich towarzyszy. Przypomniałem mu, że z pewnością zadbam o ochronę tych, którzy za mną podążają, ale nie mogę być obrońcą tych, którzy mnie porzucili. Następnie zasalutowałem i wyszedłem. 
Moja riposta najwyraźniej wprawiła go w jeszcze większe zakłopotanie. Zacząłem zbierać swoich ludzi. To było łatwe zadanie. Ci sami chłopcy poprosili, by znów się ze mną wybrać. Spędziliśmy noc na zewnątrz, a następnego ranka wszyscy bezpiecznie wrócili, ponieważ teraz doskonale znałem swój teren i dlatego byłem w stanie utrzymać ludzi pod moją kontrolą. 
To drugie doświadczenie zadowoliło Volpe. Od tego czasu starannie mnie unikał. Zaczął obawiać się mojej odwagi i spokoju ducha. Po kilku kolejnych spokojnych dniach nasz batalion został ponownie skierowany do Case Cemponi. Tam dowiedzieliśmy się zwykłymi "podziemnymi" kanałami, że w ciągu tygodnia lub dziesięciu dni zapowiedziano generalny atak i masowe natarcie na pozycje wzdłuż całej linii frontu. Dano nam kolejną okazję do oczyszczenia broni, uzupełnienia zapasów, zaryzykowania pozostałych groszy w hazardzie i zastanowienia się nad naszymi przeszłymi grzechami, ponieważ wielu z nas doskonale zdawało sobie sprawę, że spora część naszej kompanii wkrótce dołączy do szeregu trupów rozrzuconych na wzgórzach Santa Lucia. Wszyscy wyczuwaliśmy katastrofalną naturę sytuacji naszej strony w tym konkretnym sektorze. Wielu czuło się w pułapce bez wyjścia. Nie musieliśmy uruchamiać naszej wyobraźni, aby obliczyć, ilu z nich zostanie dodanych do długiej listy poległych bohaterów podczas nadchodzących starć. Byliśmy naprawdę armią złożoną ze skazańców. Na szczęście niewielu z nas było zbyt tępych, by zrozumieć, co się dzieje. Los był dla nich naprawdę łaskawy. Inni zachowywali się, jakby byli w hipnotycznym otępieniu. 

Jeśli chodzi o moją własną przyszłość, ta złowieszcza perspektywa generalnego natarcia nie zrobiła na mnie najmniejszego wrażenia. Czułem, że w tej wojnie wszystko zostało zaplanowane i przesądzone. Ponieważ byłem pod wpływem tego mentalnego spojrzenia na sytuację, osobiście nie robiło mi różnicy, czy miałem iść na szczyt, czy nie. Co więcej, nie byłem ślepy na fakt, że zgodnie z moją szarlatańską przysięgą niestawiania oporu, gdybym wszedł w fizyczny kontakt z wrogiem, bez wątpienia zostałbym zastrzelony i stoczyłbym się w dół przepaść. 
Jednak pewność silniejsza niż jakiekolwiek postanowienie mojej woli, uparcie trzymała się mojego umysłu i gwarantowała, że nie zostanę wezwany nawet do Monte Santa Lucia. Tak niepodważalna stała się jurysdykcja intuicyjnej mocy we mnie nad moją aktywną świadomością. Wiele można powiedzieć na temat twierdzenia, że jeśli ktoś naprawdę wierzy, że coś się wydarzy, to w końcu się wydarzy. Zobaczmy, jak to zadziałało w tym przypadku. 

Po pierwsze, czekałem z moją kompanią na rozkazy, aby zdobyć szczyt. Postanowiłem, że nie będę musiał iść z nimi na szczyt. Ale postanowiłem też nie kiwnąć palcem, by się usprawiedliwić. Podczas gdy głęboko pogrążony w rozmyślaniach na temat mojej przyszłości i przypadkowo zaangażowany w mozolne poszukiwanie obcych plamek na moim ciele, nagle dostrzegłem na drodze muła z nieporęczną drewnianą skrzynią przypiętą do siodła, z napisem "Made in U. S. A.". 
To mnie poruszyło. Rzeczywiście, poczułem tęsknotę za domem[Autor jest obywatelem amerykańskim - mieszkał w Nowym Yorku - i zgłosił się na wojnę na ochotnika]. Widok tej drewnianej skrzyni zmienił nurt moich myśli i popchnął je w kierunku, którego nigdy wcześniej nie rozważałem. Z oznaczeń wiedziałem, że skrzynia zawiera maszynę do pisania i przypuszczałem, że jest w drodze do dowództwa brygady, aby przyspieszyć transmisję zalewu depesz i wiadomości związanych z nadchodzącą kampanią. Gdy muł i jego ładunek zniknęli na krętej drodze, w jakiś sposób doszedłem do wniosku, że do obsługi tej maszyny potrzebny będzie maszynista. Wtedy postanowiłem, że będę tą osobą! 

Kiedy umysł rządzi materią, żadna fizyczna bariera nie może przeszkodzić. Nie miałem żadnego konkretnego pomysłu na to, jak osiągnąć ten cel. Oto ja, rekrut, ledwie dwa tygodnie na froncie i bez wpływowych przyjaciół, miałem zająć to upragnione stanowisko, jeden z wielu tysięcy w brygadzie na stopie wojennej. Choć byłem zupełnie nieznany i pozbawiony jakichkolwiek wpływów, byłem pewien, że w ciągu kilku następnych dni zasiądę w sztabie brygady, manipulując kluczami dla dobra mojej duszy! Z tego snu wyrwało mnie wezwanie na jeden z naszych normalnych posiłków, składający się z przegotowanej wody pitnej, zakamuflowanej jako bulion mięsny, i kawałka zgniłej wołowiny, która prawdopodobnie została ugotowana tydzień wcześniej i przywieziona na front w starych, brudnych, cuchnących płótnem workach. 

W ostatnich chwilach napięcia, w przeddzień rozkazu wymarszu, zostaliśmy nawet ostrzeżeni, aby napisać list do domu, w którym napiszemy, że wszyscy jesteśmy zdrowi i szczęśliwi i że radośnie wypełniamy nasz obowiązek wobec naszej szlachetnej ojczyzny. Frank [Amerykanin - kolega poznany na statku z Nowego Yorku do Neapolu] krótko zauważył: "Oczekują, że będziemy kłamać do końca".
Osiemnastego października 1915 roku otrzymaliśmy w końcu wiadomość, że mamy się przygotować. Każdy pospiesznie pakował swoje rzeczy do worka. Nagle pojawił się we mnie impuls. To stanowisko maszynisty. Natychmiast postanowiłem wspomnieć o tym Volpe'owi[dowódca kompanii]. 
Od razu się zirytował. Spodziewałem się kolejnego szyderstwa z jego strony. Ale on zapytał ze zdziwieniem, dlaczego nie odpowiedziałem na prośbę, która krążyła od dawna, aby każdy, kto wie jak obsługiwać maszynę do pisania, dał mu znać. Powiedziałem mu, że to dla mnie nowość. Następnie poinformował mnie, że przez ostatnie trzy dni każda kompania w brygadzie wzywała kompetentnego ochotnika do pisania na maszynie i że zaledwie pół godziny wcześniej nadeszła kolejna wiadomość skierowana do naszej kompanii, nalegając abyśmy przedstawili wykwalifikowanego człowieka! 

Bez dalszych ceregieli podpisał przepustkę instruującą karabinierów, aby eskortowali mnie do dowództwa brygady z instrukcjami przedstawienia mnie adiutantowi sztabowemu do służby. Ponieważ mój batalion musiał przejść przez drogę prowadzącą do kwatery głównej, kiedy nadszedł rozkaz wymarszu, poszedłem razem z moimi towarzyszami z kompanii. Gdy szliśmy naprzód, zdawałem sobie sprawę, że jesteśmy na rozstaju dróg, oni idą drogą prowadzącą do śmierci i zniszczenia, a ja drogą prowadzącą do życia i bezpieczeństwa, ponieważ w pewnym momencie miałem rozkaz ich opuścić. 

W tym miejscu, na posterunku, gdzie stacjonowali żołnierze żandarmerii polowej, czekałem, aż przejedzie Ósma Kompania. Pomachałem do Franka. 

Powiedział tylko: "To nie potrwa długo". Dobrze wiedział. Obaj polegaliśmy na intuicji. 
Dla Franka - śmierć;
dla mnie - życie.
15ac3613-3287-431c-b014-91005773fbd7

Zaloguj się aby komentować

Front włoski w I wojnie swiatowej na podstawie książki Vincenzo D'Aquila, BODYGUARD UNSEEN: A TRUE AUTOBIOGRAPHY 

#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #DAquila #ciekawostkihistoryczne #isonzo

Część IV
Poprzednie części pod tagiem #daquila

Wspinając się, by spojrzeć w dół, ujrzałem dziwny widok. To była nasza linia. Ale wartownik i reszta żołnierzy rozproszonych po prawej i lewej stronie drzemali głęboko i spokojnie, a nawet w niektórych przypadkach głośno chrapali. Łatwo sobie wyobrazić, z jakim lekceważeniem potraktowano by te oddziały, gdyby wróg wiedział, jak się sprawy mają. Wydawali się tak opanowani, że nie chciałem ich budzić. Ten stan rzeczy sprawił, że stosunkowo łatwo było mi się wczołgać i przedostać przez włoskie linie do mojego pułku, a ostatecznie do mojej kompanii. Już miałem to zrobić, gdy w mgnieniu oka przyszła mi do głowy myśl, że gdybym ukradkiem przedostał się do naszych linii, istnienie tego śpiącego wartownika byłoby zagrożone z powodu niewykrycia obecności potencjalnego szpiega. Reszta żołnierzy oczywiście spała, zakładając, że wartownik był czujny zgodnie z zasadami wojskowymi. Niewątpliwie musiałbym wyjaśnić, jak wróciłem i w którym momencie ponownie nawiązałem kontakt, tym bardziej, że okazało się, że zbłądziłem kilka mil na północ, do sektora zajmowanego przez inny pułk. Nie pozostawiono by mi żadnej alternatywy i musiałbym podać prawdziwe fakty, co skutkowałoby egzekucją wartownika na miejscu. W tych okolicznościach nadal czułbym się winny, choć nie z własnej woli, spowodowania śmierci innego człowieka. Ponownie pomyślałem o mojej dziwacznej przysiędze. Z pewnością chciałem zapobiec tej tragedii, jeśli tylko będę mógł. W związku z tym wytężyłem umysł, aby znaleźć jakąś strategię, dzięki której mógłbym osiągnąć swój własny cel, a jednocześnie przynajmniej spróbować ocalić życie tego biednego wartownika, nawet jeśli popełnił jedno z najpoważniejszych naruszeń obowiązków w kodeksie dyscypliny wojskowej. Kto wie, pomyślałem, może jest ojcem licznej rodziny, a poza tym czemu nie zrobić komuś dobrze, nawet jeśli cały świat oszalał na punkcie krzywdzenia innych. Doda to kilka dodatkowych plusów (a nigdy nie możemy mieć ich wystarczająco dużo) do księgi, którą wszyscy nosimy zapisaną na naszych sercach w celu sądu ostatecznego.

Skąd miałem wiedzieć, zastanawiałem się również, czy zgubienie drogi tego ranka nie było dokładnie spowodowane aktem opatrznościowej ingerencji, dzięki której ten biedny człowiek miał zostać uratowany przed odkryciem jego przewinienia przez twardego podoficera, który nie zwróciłby uwagi na żadne inne względy niż zachowanie dyscypliny? Potrzebne było teraz szybkie myślenie z mojej strony. Oczywiście, gdybym znalazł się na zewnątrz okopu i obudził wartownika, prawdopodobnie wpadłby w panikę i w zamieszaniu spowodowanym zaskoczeniem i podekscytowaniem mógłby nawet strzelić, by zabić, podczas gdy ja, posłuszny mojej chorej przysiędze, nie mógłbym zareagować. Ten plan nie wypalił. Niezrażony postanowiłem trzymać się mojego podwójnego celu. Podjąłem decyzję, że to, co należy zrobić, to rzucić się na tego śpiącego wartownika, nie dając mu ostrzeżenia, a także nie budząc nikogo innego, kto mógłby pomylić mnie z wrogiem i być może mnie zastrzelić - i chwycić jego broń jedną ręką, a drugą zakneblować usta w jednej operacji. Ryzykowałem dla jego dobra. Zdając sobie sprawę z tego, jakie ryzyko podejmuję, zwróciłem się na chwilę do Sędziego Sprawiedliwego z prośbą o wsparcie, zachęcony myślą, że wykonuję ten manewr bardziej dla niego niż dla siebie, a właściwie całkowicie dla niego, ponieważ nie miałem nic do stracenia, po prostu zgłaszając moim bezpośrednim przełożonym prawdziwe fakty o tym, jak ponownie wkroczyłem na nasze linie.

Bez zbędnych ceregieli natychmiast rzuciłem się na śpiącego strażnika i zanim zorientował się, co się dzieje, zakneblowałem go i rozbroiłem. W tym momencie nie przeczuwał, co go spotkało. Kiedy jego umysł zaczął działać, wyobraził sobie, że wróg musi atakować i zaczął po cichu błagać o litość, padając na kolana i błagalnie zaciskając dłonie. Szybko dałem mu do zrozumienia gestami, że również jestem włoskim żołnierzem, narzuciłem ciszę, a następnie odsunąłem dłoń od jego ust. Teraz po cichu poinformowałem go, że wszedłem do linii niezauważony, po tym jak zgubiłem się na służbie patrolowej i że robię to wszystko, aby uratować mu życie, ponieważ, jak dobrze zdawał sobie sprawę, zostałby zastrzelony, gdyby jego przełożeni kiedykolwiek odkryli, że spał na służbie wartowniczej w okopach na linii frontu. Na szczęście zrozumiał sytuację szybciej, niż przypuszczałem. Gdy tylko zrozumiał moje motywy, radośnie zaczął, z typową latynoską żywiołowością, całować mnie i przytulać. Kazałam mu przestać. Musieliśmy działać szybko, jeśli chcieliśmy uniknąć przyłapania. To postawiłoby mnie w prawie tak samo kompromitującej sytuacji, jak jego.

Wówczas wyjaśniłem mu, co teraz pozostało do zrobienia. Zaproponowałem, że przeskoczę okop i wrócę na ziemię niczyją, na odległość może trzystu lub czterystu stóp, by ukryć się wśród zboża. Następnie miał ogłosić odpowiedni alarm, aby pokazać, jak bystrym był obserwatorem, zdolnym dostrzec bystrym wzrokiem, że jakaś nieznana osoba włóczy się po tym polu i najwyraźniej próbuje przedostać się do włoskich okopów. Być może ten człowiek jest dezerterem od wroga, mógłby powiedzieć. Zgodnie z planem szybko się wydostałem i szedłem dalej, aż znalazłem się poza zasięgiem wzroku okopu. W odpowiednim czasie wartownik zaczął ogłaszać alarm i budzić całą armię w zasięgu głosu. Szybko w porannym słońcu rozbłysła potężna linia karabinów, skierowana na sektor, w którym rzekomo mnie widziano. W rzeczywistości oddaliłem się na tak znaczną odległość, że zlokalizowanie mnie przez kogokolwiek, nawet wartownika, było prawie niemożliwe. Zacząłem się stopniowo zbliżać, unosząc ręce nad głowę na znak poddania się. Wtedy nad okopami pojawił się oficer i zwrócił się do mnie najwyraźniej po niemiecku. Z jego gestów mogłem wywnioskować, że rozkazuje mi się zatrzymać. Po kilku minutach milczenia pojawił się ponownie i gestem kazał mi podejść. Ale kiedy zauważył, że jestem włoskim żołnierzem, który mówi w swoim języku, zażądał hasła, odmawiając wpuszczenia mnie do środka!

Kiedy więc poinformowałem go, że nie znam hasła, surowo krzyknął na mnie, że nie mogę przekroczyć linii. Odpowiedziałem, że w takim razie po prostu odwrócę się i wrócę do linii wroga. Nie był zaskoczony. Wydawało się, że osiągnęliśmy impas. Sytuacja robiła się naprawdę komiczna. W końcu zdał sobie sprawę z absurdalności swojego żądania i zgodził się pozwolić mi wrócić na swoje linie. Obejrzał mnie, przeszukał i wysłuchał pośpiesznych wyjaśnień, jak to się stało, że się zgubiłem i teraz chcę wrócić do swojej kompanii. Następnie zadzwonił do dowództwa pułku i w odpowiednim czasie nadeszła wiadomość, abym udał się do swojej kompanii. Zanim wyruszyłem, ten sam oficer zaczął już przygotowywać szczegółowy raport z tego zdarzenia, który wychwalał tego wartownika pod niebiosa za jego czujność i przenikliwą percepcję. Po zameldowaniu się u Volpe'a około południa, natychmiast zaczął mnie obrażać i szyderczo wypytywać, czy jestem tym, który był tak pewny, że jego ludzie bezpiecznie wrócą. Pokazał mi depeszę, którą właśnie miał skierować do dowództwa pułku, oznajmiając, że zdezerterowałem do wroga, a w tym samym czasie otrzymał wiadomość, w której stwierdzono, że ponownie wkroczyłem do linii przez sektor zajmowany przez 26. pułk piechoty. Później, w okresie, gdy byłem przydzielony do kwatery głównej Brygady, dowiedziałem się, że śpiący wartownik otrzymał Krzyż Wojenny za swoją dobrą pracę i bystre oczy w wiernym trzymaniu warty. Wszyscy uśmieliśmy się na myśl o tym bohaterze.
przemek-s

To tu. Nie zapomnij przeczytać :*

Zaloguj się aby komentować

Front włoski w I wojnie swiatowej na podstawie książki Vincenzo D'Aquila, BODYGUARD UNSEEN: A TRUE AUTOBIOGRAPHY 

#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #DAquila #ciekawostkihistoryczne #isonzo

Część III
Poprzednie części pod tagiem #DAquila

Podczas kilku kolejnych dni spędzonych w obozie w Case Cemponi otrzymałem szczepionkę przeciwko tyfusowi, ale w moim przypadku ona nie zadziałała[ponieważ w tym czasie nie było jeszcze skutecznej szczepionki przeciw tyfusowi]. Nasz batalion został następnie skierowany do spokojniejszego sektora w dolinie. Nasza linia rozciągała się teraz na północ od Cigini w kierunku Volzana, naprzeciw Monte Santa Lucia i w kierunku Monte Santa Maria, gdzie teren, na którym stawiliśmy czoła wrogowi, był równy, ale dzieliła nas od niego większa odległość. W rzeczywistości okopy przeciwnika znajdowały się w tym konkretnym miejscu w znacznej odległości. Co więcej, szeroka cementowa droga przecinająca teren była szczególnie widoczna w gwieździstą lub księżycową noc, kiedy wyglądała jak szeroka srebrzysta wstęga na tle ciemnych konturów gór powyżej. Tej samej nocy, po dotarciu na wyznaczone nam pozycje, porucznik Volpe wezwał mnie. Zjawiłem się natychmiast. Zauważył, że ponieważ wydawałem się być obojętny na niebezpieczeństwo, czyniło mnie to idealną osobą do objęcia dowództwa nad niebezpiecznym zadaniem. Następnie powierzył mi dowództwo nad oddziałem, który otrzymał rozkaz wypadu z okopów tej samej nocy w celu rozpoznania terenu na zewnątrz - Ziemi Niczyjej - aby zanotować i zgłosić, czy w okolicy grasują jakieś patrole lub znajdują się placówki wroga.
Wyjaśnił, że naszym bezpośrednim celem będzie pozornie opuszczone gospodarstwo rolne otoczone przez wspomnianą wyżej cementową drogę, znaną jako "Cesarska Autostrada" i podobno zbudowaną przez Napoleona podczas jego kampanii przeciwko Austrii. Mieliśmy udać się pod osłoną ciemności do tylnych ścian tego domu, uważnie nasłuchiwać, czy ktoś go zajmuje i ogólnie uważać na wszelkie najmniejsze oznaki ruchu. Dla mnie znaczyłoby to tyle samo, a nawet więcej, gdyby poprosił mnie o przyniesienie mu czapki. W duchu dziwiłem się własnej obojętności, z jaką przyjąłem ten niespodziewany rozkaz, zadanie, które z tego, co wiedzieliśmy, mogło oznaczać zagładę całego oddziału. Cała kompania bała się samej myśli o wkroczeniu na ziemię niczyją - w to niebezpieczne nieznane... Był to wyraźny przypadek "przerzucenia odpowiedzialności" na głupca, za którego wszyscy mnie uważali. Jednak coś mówiło mi, że wszystko zostanie wykonane bez żadnych ofiar i raczej zaskoczyło Volpe'a, gdy zabrałem głos i bardzo świadomie poinformowałem go, że nie tylko jego rozkazy zostaną wykonane co do joty, ale że wszyscy moi ludzie wrócą bezpiecznie, a żaden z nich nie ucierpi z powodu jakiegokolwiek nieszczęścia. Moje myśli wróciły do tej idiotycznej złożonej przysięgi![D'Aquila złożył slubowanie, że nikgo nie zabije w czasie wojny, mając nadzieję, że Bóg w zamian za to uchroni go również od śmierci]

Ale same te myśli nie były główną przyczyną spokoju i odwagi na dnie mojej duszy. Jakże często moja odwaga zawodziła mnie w o wiele mniej ważnych obowiązkach, do których zostałem powołany. Nie! Wiedziałem nawet wtedy, a dokładniej po pokonaniu wszystkich trudności, że otrzymałem niezwykłą łaskę Bożą, która mnie wzmocniła i uczyniła mnie zdolnym do skierowania całej mojej uwagi pośród otaczającego mnie zgiełku, który z łatwością mógł obezwładnić całą moją wrażliwość i wolę - aby skierować całą moją uwagę na jedną wielką rzecz, która jest niezbędna dla człowieka - wiarę. Volpe pozwolił mi wybrać własnych ludzi. Przeszedłem się i wybrałem losowo dziesięciu mężczyzn, którzy stanęli mi na drodze. Byłem zaskoczony, gdy zauważyłem, że żaden z nich nie odmówił ani nie próbował odmówić. A ja tylko poprosiłem ich, by poszli za mną na ziemię niczyją! Mój duch zaufania zaraził ich i sprawił, że poczuli się całkowicie bezpieczni. To nie był egoizm, pamiętajcie - zarozumiałość nie mogła mieć na nich takiego wpływu - zwłaszcza gdy chodziło o życie lub śmierć! Byłem gotów zabrać tych dziesięciu ludzi i pomaszerować prosto na Wiedeń! Tak samo uważałem, że to niesprawiedliwe ze strony Volpe'a, że wybrał kogoś zupełnie nieobeznanego z terenem - zaledwie tydzień lub dziesięć dni na froncie - i nawet nie kaprala - do dowodzenia dziesięcioma stworzeniami ludzkimi. O wyznaczonej godzinie wyskoczyłem z okopu, a moi ludzie podążyli za mną w pojedynczym szeregu. Każdy człowiek został wcześniej poinstruowany przeze mnie, aby nie tracić kontaktu z człowiekiem przed nim, ale podążać za nim w odstępach pięćdziesięciu lub siedemdziesięciu pięciu kroków, aby uniknąć możliwego wykrycia. Rozkaz ten był dość trudny do wykonania ze względu na bardzo wysokie zboże, przez które przechodziliśmy, a które nie zostało ścięte w tym roku, ale w końcu zbliżyliśmy się do tylnej części gospodarstwa. Po upewnieniu się, że żaden z nich nie zaginął, odprowadziłem moich ludzi na wyznaczone stanowiska obserwacyjne, zapewniając każdego z nich, że będę z nim w kontakcie przez resztę nocy, a tuż przed świtem zbiorę oddział i bezpiecznie odstawię do naszych okopów. Oczywiście mocno trzymałem się przysięgi, że nie użyję broni pod żadnym pozorem, nawet jeśli zostanę zaatakowany. Przez całą ciemną i mroczną noc chodziłem od posterunku do posterunku z niewzruszoną pewnością, że nie stanie się nic, co mogłoby zaszkodzić moim ludziom. W ciągu siedmiu czy ośmiu godzin, podczas których wytężaliśmy uszy i oczy niczym detektywi, każdy z nas wyobrażał sobie, że widzi lub słyszy całe armie. Potem nadszedł czas, byśmy się zebrali, wrócili i zameldowali "Cisza".
Ponownie ustawiając moich ludzi w formację Indian, ostrożnie poinstruowałem ich, aby wracali w ten sam sposób, w jaki przybyliśmy, zachowując dystans, ale każdy upewniając się, że nie straci z oczu swojego kolegi przed sobą. Nie było żadnej utartej ścieżki, która mogłaby ich poprowadzić, a wiele rzędów zboża było mylących, jeśli chodzi o utrzymanie prostych punktów kompasu. Obawiałem się, że w pośpiechu, aby wydostać się z niebezpiecznego obszaru, niektórzy z nich mogą stracić orientację i zbłądzić w złym kierunku. Oczywiście wyszedłem jako ostatni i podążałem za nimi wszystkimi.

Czy to tylko zbieg okoliczności, że stało się to, czego się obawiałem? W pośpiechu moi ludzie mnie wyprzedzili. W rezultacie to ja straciłem kontakt, zgubiłem trop i zanim się zorientowałem, znalazłem się na ziemi niczyjej! Aby dodatkowo utrudnić sytuację, w czasie, gdy starałem się wrócić na właściwą ścieżkę, gwiazdy szybko znikały z nieba, co oznaczało, że światło dzienne zbliżało się wielkimi krokami. Mimo to nie straciłem jednak spokoju i zimnej krwi. Zupełnie nie znałem terenu i przemykając od jednej ścieżki dla krów do drugiej wśród zboża, szukając naszych okopów, w końcu znalazłem się przed zasiekami z drutu kolczastego. Niechcący, w jakiś sposób, przekroczyłem nawet betonową szosę. Czułem się dość satyrycznie rozbawiony tym, że znalazłem się w takiej sytuacji, zagubiony gdzieś pomiędzy dwiema liniami wroga. Ale poczucie strachu pozostało całkowicie zablokowane w moim systemie. Po prostu wiedziałem, że nic mi się nie stanie i dlatego zacząłem uważnie analizować swoją sytuację, zastanawiając się, co dalej. Był już biały dzień. Spojrzałem na okop chroniony drutem kolczastym i nie byłem pewien, czy jest to okop wroga, czy włoski. Postanowiłem to sprawdzić. Po mozolnym przeczołganiu się przez drut kolczasty zatrzymałem się, by posłuchać i wydawało mi się, że słyszę głosy. Zastanawiałem się jednak, czy rozmowa była prowadzona po włosku, czy w jakimś innym języku. Wiedząc doskonale, że kilka włoskich dialektów brzmi dla niewprawnego włoskiego ucha równie obco jak czeski, serbski czy madziarski, wytężyłem słuch jeszcze bardziej i w końcu doszedłem do wniosku, że to okopy wroga. W rezultacie pospiesznie się wycofałem, zanim zostałem odkryty. Na szczęście wróg najwyraźniej stracił czujność, ponieważ teren oddzielający oba fronty był tak rozległy, że masowy ruch w ciągu dnia nie mógł uniknąć natychmiastowego wykrycia. Mogliby z łatwością wykryć nawet samotną jednostkę na otwartej przestrzeni, ale znajdowałem się tuż pod samym nasypem ich okopu i nie mogli mnie zbyt dobrze zobaczyć, chyba że wartownik by mnie wypatrzył. W każdym razie skradałem się na czworakach, aż minąłem drut kolczasty. Następnie wstałem i celowo przeszedłem przez otwartą przestrzeń w przeciwnym kierunku, jakby na całym świecie panował pokój. Nikt na żadnym z frontów najwyraźniej mnie nie zauważył. To samo w sobie, choć może wydawać się dziwne, nie było zaskakujące. Nie można było oczekiwać, że ktokolwiek będzie beztrosko spacerował po ziemi niczyjej w pełnym słońcu, jakby był na spacerze rekreacyjnym. W tej konkretnej wojnie wydawało się, że wróg nigdy nie posunie się naprzód, dopóki nie da przeciwnikowi wystarczającego ostrzeżenia poprzez bombardowanie artyleryjskie. Jednak w większości przypadków największe postępy osiągano tam, gdzie brakowało takiego przygotowania. Taka sytuacja panowała na wszystkich frontach. Po powrocie na ziemię niczyją. Po ponownym przekroczeniu Szosy odzyskałem orientację i mogłem iść naprzód w dobrym tempie w świetle dziennym w kierunku naszych własnych linii. W końcu dotarłem do kolejnego nasypu i z wielkim zdziwieniem zauważyłem, że był on chroniony jedynie pasmem gładkiego drutu, a może nawet nie był chroniony, a drut był linią telefoniczną.

Zaloguj się aby komentować