Społeczność
Historia
Józef Dąbrowski "Katastrofa kaliska : opowieść naocznego świadka" wyd. Warszawa 1914 cz IV
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #Kalisz1914
Poprzednie części pod tagiem #Kalisz1914
Śmiało można zapewnić, że nie było kaliszanina, któryby, obudziwszy się w poniedziałek 3-go sierpnia 1914, nie wybiegł na ulicę, bądź dla zasięgnięcia języka, bądź też choćby dla obejrzenia prusaków. Zaimponowały wszystkim spokój i sprawność, z jakim zajęte zostało miasto, nastrój zaś, począwszy od dnia wczorajszego, był względem nich zupełnie przychylny. Rządy swoje pozatem gospodarni prusacy rozpoczęli od... zaboru kasy miejskiej oczywiście. Już o godz. 9-ej w Ratuszu przystąpiono do tej sympatycznej czynności, którą załatwiał jakiś doktór wojskowy. Pozostawiwszy 1600 rb. na pokrycie bonów, resztę gotówki w sumie 29 przeszło tysięcy rb. opieczętowano. Następnie major Preusker, wezwawszy urzędników magistratu, oświadczył im, że wszyscy pozostają na swych stanowiskach i mają pełnić swe obowiązki sumiennie i ze zdwojoną wobec ciężkich czasów gorliwością, przedewszystkiem zaś dać wojsku śniadanie. Dalszym czynnościom majora przeszkodziło wezwanie do drukarni „Kaliszanina“, gdzie wynikła awantura. Na skutek jakiejś denuncjacji, że w drukarni tej (NB. mieszczącej się na parterze gmachu Tow. Rzem. Chrześciańskich, gdzie obozowało wojsko) — znajduje się telegraf iskrowy — wpadli żołnierze, wytarmosili zecerów i zaczęli badać motory, dopiero nadbiegły major ukrócił podwładnych, dając ostrą burę oficerowi.
Wszystko to razem stało się w ciągu jakiejś godziny, a było zawiele na prezydenta, człowieka chorego, nerwowego w najwyższym stopniu, a w dodatku niedawno dotkniętego katastrofą rodzinną. Przechodząc obok rynku z posłem Parczewskim i adwokatem Kożuchowskim, nagle ujrzałem prezydenta mocno podnieconego, wołającego nas z dorożki. „Wojsko się burzy, trzeba mu dać jeść co prędzej, może stać się wielkie nieszczęście. Idźcie panowie do sklepów i nakazujcie przysyłać kawę, cukier i pieczywo do magistratu — mleko z Ziemiańskiej już wzięte“. Okazało się, że z poblizkich sklepów już potrzebne produkty posłano, a źle tylko, że magistrat nie chciał wydawać kwitów. Poza temi incydentami wszystko w mieście układało się jaknajlepiej.
Wojsko, w którem, jak się okazało, była ogromna ilość polaków landwerzystów z okolic Ostrowa, bratało się z publicznością. Przyjacielskie rozmowy żołnierzy z mieszczanami na ulicach były na porządku dziennym. W cukierni Meyera kilku podoficerów rubasznie bawiło publiczność dowcipami na temat bezkrwawego zdobycia tak wielkiego miasta. „To szwinstwo, żeby nam nie dali ani raz wystrzelić do nieprzyjaciela", twierdzi jakiś dobrze odżywiany feldfebel. „Jak taka wojna dalej będzie, to niewesoło". Na mostku Tynieckim w parku, gdzie zebrało się sporo żołnierzy wolnych od służby, odbywa się kompletny miting. Na ulicach oglądanie prusaków przybiera formy nieprzyzwoite. Z wielką uwagą badają grubość sukna mundurów, guziki, oglądają buty — coś — jak małpy w ogrodzie zoologicznym. Zaczynamy podziwiać cierpliwość prusaków. Choć zdarzają się epizody wręcz przeciwne — na ul. Browarnej do sklepu wpada złodziej, chwyta coś z kontuaru i ucieka. Na krzyk właścicielki leci tłum, a tuż znalazł się patrol pruski. Okrzyk—Halt! złodziej pędzi dalej, pada strzał, nikt na szczęście nie ranny. Złodzieja złapano. „Będzie za godzinę rozstrzelany!" — oświadcza podoficer dowodzący patrolem.
Koło 12-tej zjawia się na rogach ulic proklamacja majora Preuskera, komendanta Kalisza. Nowa władza w trzech językach ogłasza miastu, że przechodzi pod zarząd wojskowych władz pruskich, wszyscy broń mają wydać prusakom, nad porządkiem ma czuwać policja rosyjska pod zwierzchnictwem władzy wojskowej, zarząd wewnętrzny miasta oddany w ręce urzędników magistratu. Poza tem szły bardzo niejasne i ogólnikowe przepisy, które na ogół, nie uczyniły żadnego wrażenia.
Dodać należy, że Preusker przyjął jeszcze rano redaktorów obu gazet miejscowych, z któremi rozmawiał bardzo łaskawie, prosząc o wpływanie na publiczność dla jej uspokojenia i przepraszając za „konieczną" na wojnie cenzurę prewencyjną gazet.
Nie przewidując nic w mieście, postanowiliśmy udać się po nowości do Skalmierzyc. Wraz też z dyrektorem Gazowni p. B. i dyrektorem Banku Handlowego p. D. jedziemy do komendanta po pozwolenie. Okazuje się, że komendant wyjechał do Skalmierzyc. Wspaniale. Jedziemy po pozwolenie do Skalmierzyc. Furman nakłada na rękaw szeroką czerwoną przepaskę z widocznym stemplem: „Verwaltung der Gasanstalt in Kalisch“ i ruszamy z kopyta. Za miastem posterunki.
„Halt!" „Wohin?" — „Zurück!“ Tłomaczymy, że absolutnie niemożliwe jest „Zurück", jedziemy bowiem do komendanta, który jest w Skalmierzycach. „Prosić oficera"! kończymy. Wszystko to jakoś podziałało na prusaków. Puszczają, aby o jakieś ćwierć kilometra nowy djalog nas spotkał. Tym razem i my jesteśmy lakoniczni.
„Halt! Pass!"
Siedząc z miną grandów, wymownie wyciągamy wskazujące palce ku czerwonej przepasce na ręku furmana. Prusak ogląda. Niemiecki napis widocznie zapada mu w duszę. Robi jednak z urzędu wymowną „Zweifel Mine“.
„Nun??“
„Jak nie puścicie, miasto zostanie bez gazu. W tej sprawie jedziemy do komendanta".
„Ahaa! Weiter!"
Grzecznie salutuje — wydostajemy się wreszcie za linję placówek.
W połowie drogi spotykamy wojsko — szwadron ułanów eskortuje kuchnie polowe, furgony z amunicją i kilka dział. Za niemi w pewnej odległości mija nas mały wojskowy samochodzik, w nim jakiś jenerał z p. Preuskerem. Oczywiście już nie fatygujemy pana komendanta naszą prośbą o pozwolenie i dojeżdżamy do Szczypiorna.
Po otwarciu granicy całe mnóstwo podróżnych rzuciło się przez rogatkę. Widzimy też całą grupę jadących lub idących z pakunkami zapóźnionych podróżnych albo obieżysasów. Mijają nas kaliskie dorożki, omnibusy nawet, puszczone przez komendę pruską na dworzec skalmierzycki. Wśród tego wszystkiego przejeżdżamy rogatkę graniczną obok gmachu komory, skąd przez okna wygląda ją pruscy żołnierze, — no i... jesteśmy w Poznańskiem...
Halt!
O, do licha — czyżby nowa pikieta. Na szczęście nie — podąża ku nam urzędnik celny.
„Haben sie etwas zu verzollen“?
Wybuchamy śmiechem. Wokoło wre wojna — granica od 36 godzin unicestwiona — wojska niemieckie posunęły się o kilkanaście kilometrów wgłąb kraju — a dla tego poczciwca to wszystko nie istnieje. On na swoje „Zoll" uważa...
Wreszcie i służbista-celnik śmiać się zaczyna, puszczając nas cało i zdrowo. Wpadamy wreszcie na pocztę, gdzie wysyłamy depesze i karty.. Zachodzą pewne wątpliwości. „Pan do Częstochowy? przyjąć nie mogę! To nie u nas“.
„Ależ panie, Częstochowa już zajęta".
„Tak, ale przez austryaków"... [bład autora - Austryjacy nie mogli zająć w tym czasie Częstochowy, bo wypowiedzą wojnę Rosji dopiero 6 sierpnia 1914]
Łaskawszym jest dla depeszy do Londynu.
„Przyjmuję, ale ostrzegam, że może nie dojść". [UK wypowie wojnę Niemcom następnego dnia 4 sierpnia 1914]
„Czyżby?"...
„Tak — wojna jeżeli już nie wybuchła, to lada chwila będzie. A no, niech pan ryzykuje!"
Ryzykuję... no i pędzimy na dworzec, rzucając się na gazety. Wieści chaotyczne. Jaures zamordowany[francuski polityk przeciwnik wojny]. Norymbergę bombardowali lotnicy francuscy. Kozacy w Prusach Wschodnich. Ejdkuny zajęte przez rosjan. Walki pod Miłosławiem, Iławą, Ełkiem...Krążownik „Augsburg" pali Libawę... Mobilizacja powszechna aż do pierwszych powołań landszturmu... Cesarz wyznaczył „Dzień modlitwy" za pomyślność oręża.
Naogół ton minorowy. Snać niemcy nie nazbyt wojowniczo usposobieni. Co ważniejsza — inicjatywa przechodzi w ręce rosjan. Cóż więc znaczy odwrót z Kalisza i popłoch ogólny? W początkach wojny obaj przeciwnicy wzajemnie boją się siebie. Zaopatrzywszy się w najnowsze Tageblaty i Anzeigery, bez żadnych tym razem przeszkód powracamy do Kalisza, gdzie stajemy już dobrze wieczorem.
@alaMAkota
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #Kalisz1914
Poprzednie części pod tagiem #Kalisz1914
Śmiało można zapewnić, że nie było kaliszanina, któryby, obudziwszy się w poniedziałek 3-go sierpnia 1914, nie wybiegł na ulicę, bądź dla zasięgnięcia języka, bądź też choćby dla obejrzenia prusaków. Zaimponowały wszystkim spokój i sprawność, z jakim zajęte zostało miasto, nastrój zaś, począwszy od dnia wczorajszego, był względem nich zupełnie przychylny. Rządy swoje pozatem gospodarni prusacy rozpoczęli od... zaboru kasy miejskiej oczywiście. Już o godz. 9-ej w Ratuszu przystąpiono do tej sympatycznej czynności, którą załatwiał jakiś doktór wojskowy. Pozostawiwszy 1600 rb. na pokrycie bonów, resztę gotówki w sumie 29 przeszło tysięcy rb. opieczętowano. Następnie major Preusker, wezwawszy urzędników magistratu, oświadczył im, że wszyscy pozostają na swych stanowiskach i mają pełnić swe obowiązki sumiennie i ze zdwojoną wobec ciężkich czasów gorliwością, przedewszystkiem zaś dać wojsku śniadanie. Dalszym czynnościom majora przeszkodziło wezwanie do drukarni „Kaliszanina“, gdzie wynikła awantura. Na skutek jakiejś denuncjacji, że w drukarni tej (NB. mieszczącej się na parterze gmachu Tow. Rzem. Chrześciańskich, gdzie obozowało wojsko) — znajduje się telegraf iskrowy — wpadli żołnierze, wytarmosili zecerów i zaczęli badać motory, dopiero nadbiegły major ukrócił podwładnych, dając ostrą burę oficerowi.
Wszystko to razem stało się w ciągu jakiejś godziny, a było zawiele na prezydenta, człowieka chorego, nerwowego w najwyższym stopniu, a w dodatku niedawno dotkniętego katastrofą rodzinną. Przechodząc obok rynku z posłem Parczewskim i adwokatem Kożuchowskim, nagle ujrzałem prezydenta mocno podnieconego, wołającego nas z dorożki. „Wojsko się burzy, trzeba mu dać jeść co prędzej, może stać się wielkie nieszczęście. Idźcie panowie do sklepów i nakazujcie przysyłać kawę, cukier i pieczywo do magistratu — mleko z Ziemiańskiej już wzięte“. Okazało się, że z poblizkich sklepów już potrzebne produkty posłano, a źle tylko, że magistrat nie chciał wydawać kwitów. Poza temi incydentami wszystko w mieście układało się jaknajlepiej.
Wojsko, w którem, jak się okazało, była ogromna ilość polaków landwerzystów z okolic Ostrowa, bratało się z publicznością. Przyjacielskie rozmowy żołnierzy z mieszczanami na ulicach były na porządku dziennym. W cukierni Meyera kilku podoficerów rubasznie bawiło publiczność dowcipami na temat bezkrwawego zdobycia tak wielkiego miasta. „To szwinstwo, żeby nam nie dali ani raz wystrzelić do nieprzyjaciela", twierdzi jakiś dobrze odżywiany feldfebel. „Jak taka wojna dalej będzie, to niewesoło". Na mostku Tynieckim w parku, gdzie zebrało się sporo żołnierzy wolnych od służby, odbywa się kompletny miting. Na ulicach oglądanie prusaków przybiera formy nieprzyzwoite. Z wielką uwagą badają grubość sukna mundurów, guziki, oglądają buty — coś — jak małpy w ogrodzie zoologicznym. Zaczynamy podziwiać cierpliwość prusaków. Choć zdarzają się epizody wręcz przeciwne — na ul. Browarnej do sklepu wpada złodziej, chwyta coś z kontuaru i ucieka. Na krzyk właścicielki leci tłum, a tuż znalazł się patrol pruski. Okrzyk—Halt! złodziej pędzi dalej, pada strzał, nikt na szczęście nie ranny. Złodzieja złapano. „Będzie za godzinę rozstrzelany!" — oświadcza podoficer dowodzący patrolem.
Koło 12-tej zjawia się na rogach ulic proklamacja majora Preuskera, komendanta Kalisza. Nowa władza w trzech językach ogłasza miastu, że przechodzi pod zarząd wojskowych władz pruskich, wszyscy broń mają wydać prusakom, nad porządkiem ma czuwać policja rosyjska pod zwierzchnictwem władzy wojskowej, zarząd wewnętrzny miasta oddany w ręce urzędników magistratu. Poza tem szły bardzo niejasne i ogólnikowe przepisy, które na ogół, nie uczyniły żadnego wrażenia.
Dodać należy, że Preusker przyjął jeszcze rano redaktorów obu gazet miejscowych, z któremi rozmawiał bardzo łaskawie, prosząc o wpływanie na publiczność dla jej uspokojenia i przepraszając za „konieczną" na wojnie cenzurę prewencyjną gazet.
Nie przewidując nic w mieście, postanowiliśmy udać się po nowości do Skalmierzyc. Wraz też z dyrektorem Gazowni p. B. i dyrektorem Banku Handlowego p. D. jedziemy do komendanta po pozwolenie. Okazuje się, że komendant wyjechał do Skalmierzyc. Wspaniale. Jedziemy po pozwolenie do Skalmierzyc. Furman nakłada na rękaw szeroką czerwoną przepaskę z widocznym stemplem: „Verwaltung der Gasanstalt in Kalisch“ i ruszamy z kopyta. Za miastem posterunki.
„Halt!" „Wohin?" — „Zurück!“ Tłomaczymy, że absolutnie niemożliwe jest „Zurück", jedziemy bowiem do komendanta, który jest w Skalmierzycach. „Prosić oficera"! kończymy. Wszystko to jakoś podziałało na prusaków. Puszczają, aby o jakieś ćwierć kilometra nowy djalog nas spotkał. Tym razem i my jesteśmy lakoniczni.
„Halt! Pass!"
Siedząc z miną grandów, wymownie wyciągamy wskazujące palce ku czerwonej przepasce na ręku furmana. Prusak ogląda. Niemiecki napis widocznie zapada mu w duszę. Robi jednak z urzędu wymowną „Zweifel Mine“.
„Nun??“
„Jak nie puścicie, miasto zostanie bez gazu. W tej sprawie jedziemy do komendanta".
„Ahaa! Weiter!"
Grzecznie salutuje — wydostajemy się wreszcie za linję placówek.
W połowie drogi spotykamy wojsko — szwadron ułanów eskortuje kuchnie polowe, furgony z amunicją i kilka dział. Za niemi w pewnej odległości mija nas mały wojskowy samochodzik, w nim jakiś jenerał z p. Preuskerem. Oczywiście już nie fatygujemy pana komendanta naszą prośbą o pozwolenie i dojeżdżamy do Szczypiorna.
Po otwarciu granicy całe mnóstwo podróżnych rzuciło się przez rogatkę. Widzimy też całą grupę jadących lub idących z pakunkami zapóźnionych podróżnych albo obieżysasów. Mijają nas kaliskie dorożki, omnibusy nawet, puszczone przez komendę pruską na dworzec skalmierzycki. Wśród tego wszystkiego przejeżdżamy rogatkę graniczną obok gmachu komory, skąd przez okna wygląda ją pruscy żołnierze, — no i... jesteśmy w Poznańskiem...
Halt!
O, do licha — czyżby nowa pikieta. Na szczęście nie — podąża ku nam urzędnik celny.
„Haben sie etwas zu verzollen“?
Wybuchamy śmiechem. Wokoło wre wojna — granica od 36 godzin unicestwiona — wojska niemieckie posunęły się o kilkanaście kilometrów wgłąb kraju — a dla tego poczciwca to wszystko nie istnieje. On na swoje „Zoll" uważa...
Wreszcie i służbista-celnik śmiać się zaczyna, puszczając nas cało i zdrowo. Wpadamy wreszcie na pocztę, gdzie wysyłamy depesze i karty.. Zachodzą pewne wątpliwości. „Pan do Częstochowy? przyjąć nie mogę! To nie u nas“.
„Ależ panie, Częstochowa już zajęta".
„Tak, ale przez austryaków"... [bład autora - Austryjacy nie mogli zająć w tym czasie Częstochowy, bo wypowiedzą wojnę Rosji dopiero 6 sierpnia 1914]
Łaskawszym jest dla depeszy do Londynu.
„Przyjmuję, ale ostrzegam, że może nie dojść". [UK wypowie wojnę Niemcom następnego dnia 4 sierpnia 1914]
„Czyżby?"...
„Tak — wojna jeżeli już nie wybuchła, to lada chwila będzie. A no, niech pan ryzykuje!"
Ryzykuję... no i pędzimy na dworzec, rzucając się na gazety. Wieści chaotyczne. Jaures zamordowany[francuski polityk przeciwnik wojny]. Norymbergę bombardowali lotnicy francuscy. Kozacy w Prusach Wschodnich. Ejdkuny zajęte przez rosjan. Walki pod Miłosławiem, Iławą, Ełkiem...Krążownik „Augsburg" pali Libawę... Mobilizacja powszechna aż do pierwszych powołań landszturmu... Cesarz wyznaczył „Dzień modlitwy" za pomyślność oręża.
Naogół ton minorowy. Snać niemcy nie nazbyt wojowniczo usposobieni. Co ważniejsza — inicjatywa przechodzi w ręce rosjan. Cóż więc znaczy odwrót z Kalisza i popłoch ogólny? W początkach wojny obaj przeciwnicy wzajemnie boją się siebie. Zaopatrzywszy się w najnowsze Tageblaty i Anzeigery, bez żadnych tym razem przeszkód powracamy do Kalisza, gdzie stajemy już dobrze wieczorem.
@alaMAkota
Zaloguj się aby komentować
Zdjęcie wykonane podczas bombardowania Bremy (północno-zachodnie Niemcy). Na pierwszym planie amerykański B-17
#iiwojnaswiatowa #lotnictwo #historia
#iiwojnaswiatowa #lotnictwo #historia
Zaloguj się aby komentować
Zostań Patronem Hejto i tylko dla Patronów
- Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
- Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
- Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
- Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Józef Dąbrowski "Katastrofa kaliska : opowieść naocznego świadka" wyd. Warszawa 1914 cz III
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #Kalisz1914
Poprzednie części pod tagiem #Kalisz1914
W jakieś pół godziny po ułanach ukazało się w mieście kilku piechurów pruskich na rowerach. Niemniejsze owacje i tych spotkały, tym bardziej, że nieomal wszyscy byli polakami. Okrzyki „Czołem“! z ich strony, które całkowicie pokryły kilku „Mouen“! (Morgen!) wznieciły wręcz entuzjazm. Okazało się, że wszyscy są landwerzystami, wczoraj dopiero powołanemi pod broń, a po chodzą z Ostrzeszowskiego. Siedząc na rowerach, całkowicie szarzy, z karabinami zarzuconemi na plecy, robili oni wrażenie raczej sportowców i myśliwców, niż żołnierzy. Przybyło ich w bardzo krótkim czasie do 30, a obejrzawszy miasto w rozmaitych kierunkach i założywszy (zdaje się) aparat telegrafu iskrowego na Tyńcu, niemal wszyscy zebrali się w Rynku w popularnym barze Masła, gdzie wespół ze strażakami, odgrywającemi rolę gospodarzy, raczyli się piwem. Rozmowa szła wyłącznie po polsku niemal, nawet żołnierze niemcy naginali swój język. Połączenie ze światem zewnętrznym, Kalisz tymczasem miał zupełnie wolne. Telefony, nawet podmiejskie, dziwnym zbiegiem okoliczności pozostawiono nienaruszone tak, że do godziny 4-ej po południu można było rozmawiać swobodnie z Sieradzem, Zduńską Wolą, nawet Łodzią, gdzie jednak właśnie o tej godzinie zaprzestano odbierać telefon. Ze znajomym w Zduńskiej Woli skomunikowałem się telefonicznie jeszcze o 6 i pół, a Sieradz, skąd wciąż zasypywano Kalisz zapytaniami przeróżnemi, rozmawiał z Kaliszem jeszcze koło 7 i pół wieczorem.
O 7-ej wieczorem w sali i na podwórzu Ratusza „komendant" Motylewski rozpoczął organi zowanie straży nocnej z Milicji Obywatelskiej i oddziałów Straży Ogniowej. Szło to bardzo szybko i sprawnie, tak, że o 8-ej wszystkie punkty miasta były już obsadzone. Silniejsze oddziałki umieszczono na przedmieściach, wysuniętych najdalej, w urzędach i na dworcu kolejowym, gdzie można było obawiać się wznowienia rabunków. Inteligencką wartę z osobników, umiejących dobrze po niemiecku, wysunięto na szosie Skalmierzyckiej w stronę Szczypiorna. Zadaniem tej warty było spotkać prusaków i odprowadzić ich do wskazanych przez nich punktów miasta. Miasto tymczasem trwało wciąż w oczekiwaniu. Na ulicach panował nastrój świąteczny. W zwykłych punktach spaceru kaliszan: Parku, na Al. Józefiny, Głównym Rynku, a także wzdłuż całej ulicy Wrocławskiej i Warszawskiej do późnej nocy snuły się tłumy nieprzejrzane, prowadząc ożywione rozmowy. Gwar i śmiechy rozlegały się po całem mieście, które zdawało się przyszło do siebie po kilkudniowej panice, wywołanej ucieczką rosjan, wywiezieniem Banku Państwa z depozytami, wkładami, pieniędzmi kas chorych robotniczych, kaucjami i.t.d., runem na prywatne stowarzyszenia pożyczkowo-oszczędnościowe i wreszcie okropnem zamieszaniem i wzruszeniami nocy ubiegłej. Pierwsi prusacy wzbudzali zaufanie zarówno swojem zachowaniem się, jak i znanemi kaliszanom z wycieczek zagranicą sprawnością i zamiłowaniem porządku.
Dobrze już po 12-ej, kiedy znaczna część Kalisza spała już snem sprawiedliwego, warta milicji, zajmująca stanowisko na szosie Skalmierzyckiej, usłyszała odgłos kroków miarowych. Była to kompanja 155 pułku piechoty, konsystującego w Ostrowiu. Dowodzący nią kapitan zażądał od milicjantów przewodnika, który też wzięty między żołnierzy, pod opieką podoficera, postępującego z tyłu z mauzerem gotowym do strzału, mimowoli musiał pełnić rolę „guide’a“ i doprowadzić prusaków do Ratusza. Przed ratuszem kapitan zażądał widzenia się z prezydentem, któremu zapowiedział przybycie wkrótce sił głównych. Dla tych miało być przygotowane locum: obszerne pomieszczenia dla 800 żołnierzy, pokoje dla 20 oficerów i lokal z 3 pokojów dla komendy. Poczem zaciągnięto wartę w ratuszu, na poczcie i telefonach, skąd natychmiast ściągnięto warty milicji. Zostali milicjanci jedynie na stacji telefonów w charakterze izolatora między żołnierzami i telefonistkami. Dobrze już po 12 i pół znów prowadzone przez mimowolnych „guide’ów“, idących pod rewolwerami, przybył bataljon piechoty, z tak osławionym później majorem Preuskerem na czele.
Przed Ratuszem odbyła się charakterystyczna rozmowa majora z prezydentem.
„Obejmuję miasto w imieniu J. C. M. Cesarza Niemiec. Za spokój i porządek odpowiada Pan głową. Jakie panowie macie pomieszczenie dla wojska"? „Koszary — rzucił krótko Bukowiński — a dla komendy i oficerów zarezerwowano lokale w hotelu Europejskim". „Proszę pokazać koszary". W wyborze locum Preusker okazał się bardzo wybrednym i nieufnym. „Fur Schweine — rzucił lakonicznie, — a czy Pan ręczysz, że nie są one podminowane"? „Ręczyć nie mogę, może tylko przed panami wejść do nich oddział straży ogniowej wraz ze mną“ — odpowiedział prezydent. Mimo taką gwarancję — prusacy nie zajęli koszar, żądając gmachów z dużemi salami. Zajęte zostały przez nich gmachy Tow. Muzycznego, Stowarzyszenia Rzemieślników Chrześciańskich, maneż wojskowy na Rypinkowskiej i dom Pułaskiego przy zbiegu szos: Łódzkiej, Konińskiej i Tureckiej. Rozległy jednak kompleks koszarowy na Nowym Swiecie zarezerwowano dla ułanów i artylerji, których przybycie zapowiedział Preusker.
Na zapytanie, czy ma pozostać milicja obywatelska, major odrzekł:
„Do rana przyjmuję usługi panów z wdzięcznością. Potem ja sam będę myślał o porządku i rozstawię swoje patrole". W jaki zaś sposób prezydent odpowiadać miał „głową" za porządek, którego miał pilnować major, o tem zdobywca Kalisza nie pomyślał. Już koło 4-ej rano, gdy wracały ostatnie warty milicyjne z dworca, zastąpione tam przez prusaków, nadciągnęły kartaczownice, konwojowane przez pół szwadronu ułanów.
„Czołem panowie"! powitał popolsku jadący na przodzie oficer, salutując stojących na trotuarze milicjantów i strażników.
„Czołem"! — odkrzyknięto ochoczo.
A pokraczne, mające coś żmijowatego i zarazem żabiego w swej postaci, kartaczownice długim sznurem ciągnęły ku miastu...Konie raźno parskały wśród ciszy sierpniowego poranka...Po 108 latach prusacy wracali do Kalisza...
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #Kalisz1914
Poprzednie części pod tagiem #Kalisz1914
W jakieś pół godziny po ułanach ukazało się w mieście kilku piechurów pruskich na rowerach. Niemniejsze owacje i tych spotkały, tym bardziej, że nieomal wszyscy byli polakami. Okrzyki „Czołem“! z ich strony, które całkowicie pokryły kilku „Mouen“! (Morgen!) wznieciły wręcz entuzjazm. Okazało się, że wszyscy są landwerzystami, wczoraj dopiero powołanemi pod broń, a po chodzą z Ostrzeszowskiego. Siedząc na rowerach, całkowicie szarzy, z karabinami zarzuconemi na plecy, robili oni wrażenie raczej sportowców i myśliwców, niż żołnierzy. Przybyło ich w bardzo krótkim czasie do 30, a obejrzawszy miasto w rozmaitych kierunkach i założywszy (zdaje się) aparat telegrafu iskrowego na Tyńcu, niemal wszyscy zebrali się w Rynku w popularnym barze Masła, gdzie wespół ze strażakami, odgrywającemi rolę gospodarzy, raczyli się piwem. Rozmowa szła wyłącznie po polsku niemal, nawet żołnierze niemcy naginali swój język. Połączenie ze światem zewnętrznym, Kalisz tymczasem miał zupełnie wolne. Telefony, nawet podmiejskie, dziwnym zbiegiem okoliczności pozostawiono nienaruszone tak, że do godziny 4-ej po południu można było rozmawiać swobodnie z Sieradzem, Zduńską Wolą, nawet Łodzią, gdzie jednak właśnie o tej godzinie zaprzestano odbierać telefon. Ze znajomym w Zduńskiej Woli skomunikowałem się telefonicznie jeszcze o 6 i pół, a Sieradz, skąd wciąż zasypywano Kalisz zapytaniami przeróżnemi, rozmawiał z Kaliszem jeszcze koło 7 i pół wieczorem.
O 7-ej wieczorem w sali i na podwórzu Ratusza „komendant" Motylewski rozpoczął organi zowanie straży nocnej z Milicji Obywatelskiej i oddziałów Straży Ogniowej. Szło to bardzo szybko i sprawnie, tak, że o 8-ej wszystkie punkty miasta były już obsadzone. Silniejsze oddziałki umieszczono na przedmieściach, wysuniętych najdalej, w urzędach i na dworcu kolejowym, gdzie można było obawiać się wznowienia rabunków. Inteligencką wartę z osobników, umiejących dobrze po niemiecku, wysunięto na szosie Skalmierzyckiej w stronę Szczypiorna. Zadaniem tej warty było spotkać prusaków i odprowadzić ich do wskazanych przez nich punktów miasta. Miasto tymczasem trwało wciąż w oczekiwaniu. Na ulicach panował nastrój świąteczny. W zwykłych punktach spaceru kaliszan: Parku, na Al. Józefiny, Głównym Rynku, a także wzdłuż całej ulicy Wrocławskiej i Warszawskiej do późnej nocy snuły się tłumy nieprzejrzane, prowadząc ożywione rozmowy. Gwar i śmiechy rozlegały się po całem mieście, które zdawało się przyszło do siebie po kilkudniowej panice, wywołanej ucieczką rosjan, wywiezieniem Banku Państwa z depozytami, wkładami, pieniędzmi kas chorych robotniczych, kaucjami i.t.d., runem na prywatne stowarzyszenia pożyczkowo-oszczędnościowe i wreszcie okropnem zamieszaniem i wzruszeniami nocy ubiegłej. Pierwsi prusacy wzbudzali zaufanie zarówno swojem zachowaniem się, jak i znanemi kaliszanom z wycieczek zagranicą sprawnością i zamiłowaniem porządku.
Dobrze już po 12-ej, kiedy znaczna część Kalisza spała już snem sprawiedliwego, warta milicji, zajmująca stanowisko na szosie Skalmierzyckiej, usłyszała odgłos kroków miarowych. Była to kompanja 155 pułku piechoty, konsystującego w Ostrowiu. Dowodzący nią kapitan zażądał od milicjantów przewodnika, który też wzięty między żołnierzy, pod opieką podoficera, postępującego z tyłu z mauzerem gotowym do strzału, mimowoli musiał pełnić rolę „guide’a“ i doprowadzić prusaków do Ratusza. Przed ratuszem kapitan zażądał widzenia się z prezydentem, któremu zapowiedział przybycie wkrótce sił głównych. Dla tych miało być przygotowane locum: obszerne pomieszczenia dla 800 żołnierzy, pokoje dla 20 oficerów i lokal z 3 pokojów dla komendy. Poczem zaciągnięto wartę w ratuszu, na poczcie i telefonach, skąd natychmiast ściągnięto warty milicji. Zostali milicjanci jedynie na stacji telefonów w charakterze izolatora między żołnierzami i telefonistkami. Dobrze już po 12 i pół znów prowadzone przez mimowolnych „guide’ów“, idących pod rewolwerami, przybył bataljon piechoty, z tak osławionym później majorem Preuskerem na czele.
Przed Ratuszem odbyła się charakterystyczna rozmowa majora z prezydentem.
„Obejmuję miasto w imieniu J. C. M. Cesarza Niemiec. Za spokój i porządek odpowiada Pan głową. Jakie panowie macie pomieszczenie dla wojska"? „Koszary — rzucił krótko Bukowiński — a dla komendy i oficerów zarezerwowano lokale w hotelu Europejskim". „Proszę pokazać koszary". W wyborze locum Preusker okazał się bardzo wybrednym i nieufnym. „Fur Schweine — rzucił lakonicznie, — a czy Pan ręczysz, że nie są one podminowane"? „Ręczyć nie mogę, może tylko przed panami wejść do nich oddział straży ogniowej wraz ze mną“ — odpowiedział prezydent. Mimo taką gwarancję — prusacy nie zajęli koszar, żądając gmachów z dużemi salami. Zajęte zostały przez nich gmachy Tow. Muzycznego, Stowarzyszenia Rzemieślników Chrześciańskich, maneż wojskowy na Rypinkowskiej i dom Pułaskiego przy zbiegu szos: Łódzkiej, Konińskiej i Tureckiej. Rozległy jednak kompleks koszarowy na Nowym Swiecie zarezerwowano dla ułanów i artylerji, których przybycie zapowiedział Preusker.
Na zapytanie, czy ma pozostać milicja obywatelska, major odrzekł:
„Do rana przyjmuję usługi panów z wdzięcznością. Potem ja sam będę myślał o porządku i rozstawię swoje patrole". W jaki zaś sposób prezydent odpowiadać miał „głową" za porządek, którego miał pilnować major, o tem zdobywca Kalisza nie pomyślał. Już koło 4-ej rano, gdy wracały ostatnie warty milicyjne z dworca, zastąpione tam przez prusaków, nadciągnęły kartaczownice, konwojowane przez pół szwadronu ułanów.
„Czołem panowie"! powitał popolsku jadący na przodzie oficer, salutując stojących na trotuarze milicjantów i strażników.
„Czołem"! — odkrzyknięto ochoczo.
A pokraczne, mające coś żmijowatego i zarazem żabiego w swej postaci, kartaczownice długim sznurem ciągnęły ku miastu...Konie raźno parskały wśród ciszy sierpniowego poranka...Po 108 latach prusacy wracali do Kalisza...
Człowieku, z pracy mnie wywala. Świetnie wpisy :) możesz wołać do kolejnych?
Zaloguj się aby komentować
Wojna
Treść dla dorosłych lub kontrowersyjna
Józef Dąbrowski "Katastrofa kaliska : opowieść naocznego świadka" wyd. Warszawa 1914 część II
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #Kalisz1914
Poprzednie części pod tagiem #Kalisz1914
Jedynym zaś konkretnym objawem obecności prusaków w pobliżu są telefony. Co chwila na stacji dzwonek, a następnie głos:
„Panna — sprechen sie deutsch?“.
Niezrażony chłodnem: „z kim łączyć?“ głos ciągnie dalej:
„Panna, my z Barączka mówimy"
lub też:
„Panna! wie viel Russen in Kalisch?"
czy też dla rozmaitości:
„Panna! jest kawa i piwo w Kaliszu?" i.t.d.
Jak się zaś później okazało, poza kompanją piechoty i kilkunastu ułanami w Skalmierzycach, z pomiędzy których to właśnie rekrutowali się owi telefonowi flirciarze — więcej wojska w pobliżu nie było, i tylko pojedyncze patrole ułańskie i piesze lub na rowerach przemykały się chyłkiem szosą lub plantem kolei ku Kaliszowi. W Ratuszu tymczasem wrzała robota; masami podpisywano pod kierunkiem dyr. Banku Handlowego bony, uchwalone na zebraniu obywatełskiem dnia poprzedniego, które natychmiast wydawano oczekującym na dole tłumom. Poznoszono i zabezpieczono jako tako pocztę, wykończano organizowanie milicji — na godzinę 3-ą zwołano posiedzenie komisji dla obmyślenia zaprowiantowania masy rodzin bezrobotnych i rezerwistów.
Okolica tymczasem, nic nie wiedząca o stanie rzeczy w Kaliszu, a wciąż pozostająca pod wpływem wrażeń nocy ubiegłej trwała w trwodze i niepokoju. Z miasta — w dodatku — szły tam wieści o rabunkach, pożarach, przez pierwszych uciekinierów biurokratycznych przyniesione, stąd też telefony dzwoniły bez ustanku. Uspakajania tą drogą przesyłane, nie wiele mogły zdziałać — zaczął się popłoch, na gwałt pakowano manatki na wozy. Z własnej też inicjatywy kilku lepszych piechurów, a znanych bardziej w mieście, rusza na wieś dla uspokojenia, co udaje się z wielką łatwością. Chłopi, nie wyłączając sołtysów, bez wahania uznają prawowitość władzy, czuwającej nad porządkiem, milicji. Po wsiach, przylegających do szos poblizkich, momentalnie powstaje swojska milicja, której kadry tworzą, pilnujący przedterm telegrafu, stójkowi, ludzie rozchodzą się powoli na obiad i w ciągu pół godziny podniecony i trwożliwy nastrój, mówiąc nawiasem, chwilowo zwiększony przez ogólny powrót letników, wywołany możliwością odcięcia miasta kordonem — znika.
Okropny natomiast widok przedstawiał dworzec kolejowy z przyległemi zabudowaniami. Dogaszający pożar magazynów wypełnił dymem i zapachem spalenizny powietrze dokoła na wiorstowej bodaj przestrzeni. Z dworca też można było zobaczyć zbliżających się pierwszych prusaków. Między resztkami zrujnowanych wagonów, plantem od strony Skalmierzyc ostrożnie, bacznie oglądając się na wszystkie strony, zmierzało kilka szarych postaci, w których nietrudno było domyślić się żołnierzy z podoficerem, spoglądającym wciąż przez lornetkę. Bliżej nieco na szosie skalmierzyckiej jechało noga za nogą pięciu ułanów, również z zachowaniem wszelkich ostrożności.
Do miasta ułani zbliżyli się koło godziny 2-ej. Od patrolu oddzieliło się dwuch jeźdźców, którzy wyciągniętym kłusem ruszyli ulicą. Koło szpitala pozostał jeden z nich, a drugi, wypuściwszy konia galopem, blady jak trup, pędem przebiegł ulicę Wrocławską, Główny Rynek, wpadł w Warszawską i zawróciwszy konia przed cukiernią „Schaub i Kozłowski", wolniej już ruszył z powrotem do oczekującego nań przy szpitalu towarzysza. Galopującemu jeźdźcowi towarzyszyły okrzyki tłumów: „wiwajt"! „Lebe hoch“, to znowu „Bydło"! "milczeć"! to znów „Czołem"! a wśród tej dysharmonji najsprzeczniejszych uczuć względem siebie, biedny zdobywca, konwulsyjnie ściskając lancę i cugle, rwał z kopyta. Gdy podjeżdżał już z powrotem do szpitala, snać wytężone i z trudnością skupione siły opuściły go. Koń szarpnięty mundsztukiem potknął się, lanca wypadła, kalecząc lekko konia w szyję i sam ułan, ciężko dysząc, omal nie zwalił się na ziemię. Podtrzymał go jednak towarzysz i kilku stojących w tym właśnie punkcie miasta na posterunku strażaków. Do konia wnet podeszło kilku żydków, wyrażając kondolencję głaskaniem.
Wreszcie — pierwszy po 108 latach prusak w Kaliszu, strachem i nerwowością, zrozumiałą zresztą, wykazujący, że nie zbyt odczuwa ważność swojej roli historycznej, galopem odjeżdża ku swoim, do których tymczasem dołączyło się jeszcze kilku z jakimś gołowąsem szpicakiem lejtnantem. Po chwili cały tak wzmożony patrol podjechał do dawnej rogatki i dowodzący nim oficer, prosił grzecznie napotkanego fabrykanta Meisnera, żeby udał się do prezydenta miasta i wezwał go dla rozmowy. W parę minut odbyła się nieco teatralna i całkiem bodaj niepotrzebna scena kapitulacji miasta. Prezydent Bukowiński w towarzystwie obywateli Scholtza i Deutschmana, najbardziej widocznie „błahonadieżnych“ w danej chwili, posadziwszy na kozioł dorożki strażaka z białą chorągwią, udał się na rogatkę dla wręczenia „kluczy miasta".
Czy oczekiwał tego lejtnant, dowodzący ułanami, trudno przesądzać, faktycznie jednak był całą tą ceremonją mocno zażenowany i zdumiony. Przyjąwszy „klucze" i porozmawiawszy chwilę przez tłómacza z Bukowińskim, zawrócił z kilku ułanami, wysławszy resztę na drugi koniec miasta, na szosę turecką. Patrol też, przejechawszy stępa lub też na przemiany lekkim kłusem wśród okrzyków, całą niemal długość Kalisza, ruszył ku Pólku i Skarszewowi.
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #Kalisz1914
Poprzednie części pod tagiem #Kalisz1914
Jedynym zaś konkretnym objawem obecności prusaków w pobliżu są telefony. Co chwila na stacji dzwonek, a następnie głos:
„Panna — sprechen sie deutsch?“.
Niezrażony chłodnem: „z kim łączyć?“ głos ciągnie dalej:
„Panna, my z Barączka mówimy"
lub też:
„Panna! wie viel Russen in Kalisch?"
czy też dla rozmaitości:
„Panna! jest kawa i piwo w Kaliszu?" i.t.d.
Jak się zaś później okazało, poza kompanją piechoty i kilkunastu ułanami w Skalmierzycach, z pomiędzy których to właśnie rekrutowali się owi telefonowi flirciarze — więcej wojska w pobliżu nie było, i tylko pojedyncze patrole ułańskie i piesze lub na rowerach przemykały się chyłkiem szosą lub plantem kolei ku Kaliszowi. W Ratuszu tymczasem wrzała robota; masami podpisywano pod kierunkiem dyr. Banku Handlowego bony, uchwalone na zebraniu obywatełskiem dnia poprzedniego, które natychmiast wydawano oczekującym na dole tłumom. Poznoszono i zabezpieczono jako tako pocztę, wykończano organizowanie milicji — na godzinę 3-ą zwołano posiedzenie komisji dla obmyślenia zaprowiantowania masy rodzin bezrobotnych i rezerwistów.
Okolica tymczasem, nic nie wiedząca o stanie rzeczy w Kaliszu, a wciąż pozostająca pod wpływem wrażeń nocy ubiegłej trwała w trwodze i niepokoju. Z miasta — w dodatku — szły tam wieści o rabunkach, pożarach, przez pierwszych uciekinierów biurokratycznych przyniesione, stąd też telefony dzwoniły bez ustanku. Uspakajania tą drogą przesyłane, nie wiele mogły zdziałać — zaczął się popłoch, na gwałt pakowano manatki na wozy. Z własnej też inicjatywy kilku lepszych piechurów, a znanych bardziej w mieście, rusza na wieś dla uspokojenia, co udaje się z wielką łatwością. Chłopi, nie wyłączając sołtysów, bez wahania uznają prawowitość władzy, czuwającej nad porządkiem, milicji. Po wsiach, przylegających do szos poblizkich, momentalnie powstaje swojska milicja, której kadry tworzą, pilnujący przedterm telegrafu, stójkowi, ludzie rozchodzą się powoli na obiad i w ciągu pół godziny podniecony i trwożliwy nastrój, mówiąc nawiasem, chwilowo zwiększony przez ogólny powrót letników, wywołany możliwością odcięcia miasta kordonem — znika.
Okropny natomiast widok przedstawiał dworzec kolejowy z przyległemi zabudowaniami. Dogaszający pożar magazynów wypełnił dymem i zapachem spalenizny powietrze dokoła na wiorstowej bodaj przestrzeni. Z dworca też można było zobaczyć zbliżających się pierwszych prusaków. Między resztkami zrujnowanych wagonów, plantem od strony Skalmierzyc ostrożnie, bacznie oglądając się na wszystkie strony, zmierzało kilka szarych postaci, w których nietrudno było domyślić się żołnierzy z podoficerem, spoglądającym wciąż przez lornetkę. Bliżej nieco na szosie skalmierzyckiej jechało noga za nogą pięciu ułanów, również z zachowaniem wszelkich ostrożności.
Do miasta ułani zbliżyli się koło godziny 2-ej. Od patrolu oddzieliło się dwuch jeźdźców, którzy wyciągniętym kłusem ruszyli ulicą. Koło szpitala pozostał jeden z nich, a drugi, wypuściwszy konia galopem, blady jak trup, pędem przebiegł ulicę Wrocławską, Główny Rynek, wpadł w Warszawską i zawróciwszy konia przed cukiernią „Schaub i Kozłowski", wolniej już ruszył z powrotem do oczekującego nań przy szpitalu towarzysza. Galopującemu jeźdźcowi towarzyszyły okrzyki tłumów: „wiwajt"! „Lebe hoch“, to znowu „Bydło"! "milczeć"! to znów „Czołem"! a wśród tej dysharmonji najsprzeczniejszych uczuć względem siebie, biedny zdobywca, konwulsyjnie ściskając lancę i cugle, rwał z kopyta. Gdy podjeżdżał już z powrotem do szpitala, snać wytężone i z trudnością skupione siły opuściły go. Koń szarpnięty mundsztukiem potknął się, lanca wypadła, kalecząc lekko konia w szyję i sam ułan, ciężko dysząc, omal nie zwalił się na ziemię. Podtrzymał go jednak towarzysz i kilku stojących w tym właśnie punkcie miasta na posterunku strażaków. Do konia wnet podeszło kilku żydków, wyrażając kondolencję głaskaniem.
Wreszcie — pierwszy po 108 latach prusak w Kaliszu, strachem i nerwowością, zrozumiałą zresztą, wykazujący, że nie zbyt odczuwa ważność swojej roli historycznej, galopem odjeżdża ku swoim, do których tymczasem dołączyło się jeszcze kilku z jakimś gołowąsem szpicakiem lejtnantem. Po chwili cały tak wzmożony patrol podjechał do dawnej rogatki i dowodzący nim oficer, prosił grzecznie napotkanego fabrykanta Meisnera, żeby udał się do prezydenta miasta i wezwał go dla rozmowy. W parę minut odbyła się nieco teatralna i całkiem bodaj niepotrzebna scena kapitulacji miasta. Prezydent Bukowiński w towarzystwie obywateli Scholtza i Deutschmana, najbardziej widocznie „błahonadieżnych“ w danej chwili, posadziwszy na kozioł dorożki strażaka z białą chorągwią, udał się na rogatkę dla wręczenia „kluczy miasta".
Czy oczekiwał tego lejtnant, dowodzący ułanami, trudno przesądzać, faktycznie jednak był całą tą ceremonją mocno zażenowany i zdumiony. Przyjąwszy „klucze" i porozmawiawszy chwilę przez tłómacza z Bukowińskim, zawrócił z kilku ułanami, wysławszy resztę na drugi koniec miasta, na szosę turecką. Patrol też, przejechawszy stępa lub też na przemiany lekkim kłusem wśród okrzyków, całą niemal długość Kalisza, ruszył ku Pólku i Skarszewowi.
Zaloguj się aby komentować
Ponieważ zaczął się juz sierpień a znim kolejna tym razem okrągła rocznica wybuchu... I wojny swiatowej - w kilkunastu wpisach przytoczę w całości książkę naocznego świadka początku wojny w Kaliszu w sierpniu 1914 roku - miejscowego adwokata Józefa Dąbrowskiego.
Ci którzy czytali w szkole lektury (ja do nich niestety nie należałem), zapewne pamietają opis początku wielkiej wojny w Kalińcu z książki Marii Dąbrowskiej "Noce i Dnie". Kaliniec z książki Dąbrowskiej to właśnie Kalisz. Podobieństwo nazwisk autorów, również nie jest przypadkowe. Jóżef był starszym bratem męża pisarki.
Kalisz w roku 1914 był położony na granicy niemiecko-rosyjskiej, po rosyjskiej stronie. Poniżej załączam mapę w 1914 roku. Kalisz zostanie zajęty bez walk juz drugiego dnia wojny i aż do jej zakończenia będzie się znajdować pod okupacją niemiecką.
Książka została wydana w 1914 roku w Warszawie. W cytatach zachowuję oryginalną pisownię sprzed 100 lat.
Józef Dąbrowski "Katastrofa kaliska : opowieść naocznego świadka" wyd. Warszawa 1914
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #Kalisz1914
Jak gdyby przez zrządzenie dziwacznej a złośliwej ironji pierwszy dzień olbrzymiej wojny najpotężniejszych państw europejskich — Niedziela 2-go sierpnia—rozpoczął się najcudowniejszym, jak tylko sobie można wyobrazić, porankiem. Słońce przygrzewało cudownie i świat cały ochoczo uśmiechał się do zastrachanych ludzisków, co wylegli przed chałupy, patrząc w osłupieniu na to, co się naokoło nich działo, gdy o godzinie 6-ej rano wybrałem się do Kalisza. Cztero wiorstową przestrzeń, oddzielającą nasze letnisko, na zapoczątkowanym „mieście-ogrodzie“ — koło wsi Pólko — od Kalisza, zdecydowałem się przebyć pieszo, nie chcąc narazić koni na możliwą zupełnie rekwizycję.
Luźne, większe lub mniejsze oddziały wojska wciąż ciągnęły drogami na Sieradz, Turek i Konin, zbiegającemi się właśnie u stóp góry Tynieckiej. Na szosie ludność trzyma się z godnością. Obok słupów telegraficznych stoją z siekierami stróże, postawieni dla ich pilnowania przed kilku dniami jeszcze... Nagle od strony Skarszewa słychać tentent, pędzi na szkapie chłopina — do gminy — w Skarszewie dragoni spędzili pilnujących i druty psują o jeje — czy jemu za to co nie będzie, że pozwolił. Ale co on mógł zrobić z siekierą na tylu sołdatów!
Wchodząc do Kalisza, spotykam bezładnie uciekających urzędników pocztowych, wyciągają nieomal truchtem; dalej cała kupa niższych funkcjonarjuszy wszystkich dykasterji „wyrywa“ ku Błaszkom i Sieradzowi. U wszystkich w oczach strach wręcz jakiś nieludzki — najfantastyczniejsze przypuszczenia, pogłoski, a przedewszystkiem narzekania słychać wśród tego tłumu. Dodać trzeba, że w zamieszaniu bardzo wielu nie otrzymało pensji; położenie ludzi rodzinnych jest wskutek tego okropne.
Powoli nadchodzą wieści z nad granicy. O wkroczeniu niemców nie słychać nic. W mieście tłumy ludzi przepełniały ulice. Dziwne podniecenie jakieś widocznem było na twarzach wszystkich. Rozprawiano namiętnie, oczekiwano wieści o wkroczeniu prusaków bez strachu, z jakąś ciekawością. Przed gmachem Rządu gubernjalnego obok zepsutego samochodu, pozostawionego na los szczęścia, zebrali się urzędnicy, którym dopiero teraz miano pensję wypłacić. Cerkiew otwarta robiła wrażenie obrabowanej. Poczta straszny i zarazem przykry a śmieszny przedstawiała widok. Krzesła i stoły powywracane, wszędzie nieład, a na podłodze — stosy listów, gazet i posyłek wszelkiego rodzaju. Polecone, nie-polecone, karty, gazety — leżą stosem, z którego ciekawi lub zainteresowani wybierają co się żywnie podoba: listy do siebie lub znajomych, karty z ładnemi malowidłami, ilustracje i.t.d. Idąc dalej, natykam się na pierwszy, bardzo nieładny objaw wolności — rozbijają sklep monopolowy. Kilku andrusów w worku dźwiga butelki z monopolką, a garść, wobec głosów zachęty zgromadzonego tłumu, rozbija sam sklep... Na szczęście, jak się później okazało, był to jedyny wypadek rabunku w mieście... Bezwzględnie natomiast i na większą skalę rabowano magazyny kolejowe — obok dworca wręcz szedł handel zrabowanemi przedmiotami i wymieniano inteligentów, co tak „okazyjnie" kupowali od rabusiów przeróżne rzeczy...
W Ratuszu tymczasem — prezydent zwołał zgromadzenie obywateli, t.j. właściwie wszystkich, kogo można było spotkać. Zebranym odczytana została depesza, w której było doniesienie o wypowiedzeniu wojny Rosji przez Niemcy wczoraj o 6-ej wieczorem i władza nad miastem przelana została na prezydenta. Zawiadomiwszy o powyższem, prezydent zapytał zebranych, czy zgadzają się na jego władzę do czasu przybycia prusaków, poczem po uzyskaniu jednogłośnej zgody obecnych zaprosił do pomocy sobie, znanego w mieście finansistę i rejenta Młynarskiego, oraz szereg obywateli do Komitetu doradczego. Obok policji, z której kilkudziesięciu stójkowych i rewirowych z komisarzem 2-go cyrkułu, Kostienko, pozostało w mieście oraz straży ogniowej, co już zajęła posterunki w mieście, uchwalono stworzyć milicję obywatelską z Komitetem Bezpieczeństwa na czele, w skład którego weszli: naczelnik straży ogniowej Mrowiński, kapitan wioślarski Motylewski oraz przedsiębiorca budowlany Kicał. W końcu wezwano do pracy uchwalone w dniu wczorajszym komisje.
Natychmiast zaczęto organizować milicję, dając jej na lewym rękawie przepaski niebieskie, opatrzone pieczęciami magistratu. W ciągu godziny patrole straży ogniowej i milicji ruszyły na miasto. Część udała się na dworzec gasić dogorywające szczątki i zmusić do za przestania rabunku, inni zajęli pocztę, silniejsze oddziały udały się na rogatki i przedmieścia. Kalisz stał się chwilowo wolnem miastem. O prusakach przychodzą wieści — widziano w stronie Żydowa samolot, co nad okolicą krążył, a podobno do prezydenta przybył jakiś pozostawiony na los szczęścia kolejarz, co widział ich na własne oczy w Noskowie. Kolejarz ów staje się postacią mityczną. Po zajęciu Noskowa prusacy wysłali go do Kalisza, ażeby zawiadomił mieszkańców, iż wojsko wejdzie aż koło godziny 6-ej wieczorem — we 24 godziny po wypowiedzeniu wojny — wcześniej nie może, że wojacy są nieco podnieceni, niech więc kobiety i dzieci nie wychodzą, tłumy niech się nie zbierają na ulicach, a zresztą — prusacy nic nikomu nie chcą robić. Mitycznego kolejarza - zwiastuna nikt na własne oczy nie widział, cała historja i przyniesione przezeń wieści wydają się dowcipnym fortelem któregoś ze sprytniejszych, a dbałych o porządek obywateli. Mimo to jednak cała ta historja wywiera ogromne wrażenie. Patrole milicji wnet ze zdwojoną energją nakazały zamykać okna i bramy i rozpraszać gromadzące się tłumy, co jednak było pracą syzyfową w zupełności. Ciekawość ujrzenia choćby „nieco podnieconych“ prusaków przemaga. Główny też Rynek i długa, przechodząca następnie w szosę skalmierzycką, ulica Wrocławska w części zostaje przepełniona tłumami, wśród których przeważają żydzi. Okna na całej przestrzeni ugarnirowane głowami, ciekawie spoglądającemi w stronę Wrocławskiej.
Ci którzy czytali w szkole lektury (ja do nich niestety nie należałem), zapewne pamietają opis początku wielkiej wojny w Kalińcu z książki Marii Dąbrowskiej "Noce i Dnie". Kaliniec z książki Dąbrowskiej to właśnie Kalisz. Podobieństwo nazwisk autorów, również nie jest przypadkowe. Jóżef był starszym bratem męża pisarki.
Kalisz w roku 1914 był położony na granicy niemiecko-rosyjskiej, po rosyjskiej stronie. Poniżej załączam mapę w 1914 roku. Kalisz zostanie zajęty bez walk juz drugiego dnia wojny i aż do jej zakończenia będzie się znajdować pod okupacją niemiecką.
Książka została wydana w 1914 roku w Warszawie. W cytatach zachowuję oryginalną pisownię sprzed 100 lat.
Józef Dąbrowski "Katastrofa kaliska : opowieść naocznego świadka" wyd. Warszawa 1914
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #Kalisz1914
Jak gdyby przez zrządzenie dziwacznej a złośliwej ironji pierwszy dzień olbrzymiej wojny najpotężniejszych państw europejskich — Niedziela 2-go sierpnia—rozpoczął się najcudowniejszym, jak tylko sobie można wyobrazić, porankiem. Słońce przygrzewało cudownie i świat cały ochoczo uśmiechał się do zastrachanych ludzisków, co wylegli przed chałupy, patrząc w osłupieniu na to, co się naokoło nich działo, gdy o godzinie 6-ej rano wybrałem się do Kalisza. Cztero wiorstową przestrzeń, oddzielającą nasze letnisko, na zapoczątkowanym „mieście-ogrodzie“ — koło wsi Pólko — od Kalisza, zdecydowałem się przebyć pieszo, nie chcąc narazić koni na możliwą zupełnie rekwizycję.
Luźne, większe lub mniejsze oddziały wojska wciąż ciągnęły drogami na Sieradz, Turek i Konin, zbiegającemi się właśnie u stóp góry Tynieckiej. Na szosie ludność trzyma się z godnością. Obok słupów telegraficznych stoją z siekierami stróże, postawieni dla ich pilnowania przed kilku dniami jeszcze... Nagle od strony Skarszewa słychać tentent, pędzi na szkapie chłopina — do gminy — w Skarszewie dragoni spędzili pilnujących i druty psują o jeje — czy jemu za to co nie będzie, że pozwolił. Ale co on mógł zrobić z siekierą na tylu sołdatów!
Wchodząc do Kalisza, spotykam bezładnie uciekających urzędników pocztowych, wyciągają nieomal truchtem; dalej cała kupa niższych funkcjonarjuszy wszystkich dykasterji „wyrywa“ ku Błaszkom i Sieradzowi. U wszystkich w oczach strach wręcz jakiś nieludzki — najfantastyczniejsze przypuszczenia, pogłoski, a przedewszystkiem narzekania słychać wśród tego tłumu. Dodać trzeba, że w zamieszaniu bardzo wielu nie otrzymało pensji; położenie ludzi rodzinnych jest wskutek tego okropne.
Powoli nadchodzą wieści z nad granicy. O wkroczeniu niemców nie słychać nic. W mieście tłumy ludzi przepełniały ulice. Dziwne podniecenie jakieś widocznem było na twarzach wszystkich. Rozprawiano namiętnie, oczekiwano wieści o wkroczeniu prusaków bez strachu, z jakąś ciekawością. Przed gmachem Rządu gubernjalnego obok zepsutego samochodu, pozostawionego na los szczęścia, zebrali się urzędnicy, którym dopiero teraz miano pensję wypłacić. Cerkiew otwarta robiła wrażenie obrabowanej. Poczta straszny i zarazem przykry a śmieszny przedstawiała widok. Krzesła i stoły powywracane, wszędzie nieład, a na podłodze — stosy listów, gazet i posyłek wszelkiego rodzaju. Polecone, nie-polecone, karty, gazety — leżą stosem, z którego ciekawi lub zainteresowani wybierają co się żywnie podoba: listy do siebie lub znajomych, karty z ładnemi malowidłami, ilustracje i.t.d. Idąc dalej, natykam się na pierwszy, bardzo nieładny objaw wolności — rozbijają sklep monopolowy. Kilku andrusów w worku dźwiga butelki z monopolką, a garść, wobec głosów zachęty zgromadzonego tłumu, rozbija sam sklep... Na szczęście, jak się później okazało, był to jedyny wypadek rabunku w mieście... Bezwzględnie natomiast i na większą skalę rabowano magazyny kolejowe — obok dworca wręcz szedł handel zrabowanemi przedmiotami i wymieniano inteligentów, co tak „okazyjnie" kupowali od rabusiów przeróżne rzeczy...
W Ratuszu tymczasem — prezydent zwołał zgromadzenie obywateli, t.j. właściwie wszystkich, kogo można było spotkać. Zebranym odczytana została depesza, w której było doniesienie o wypowiedzeniu wojny Rosji przez Niemcy wczoraj o 6-ej wieczorem i władza nad miastem przelana została na prezydenta. Zawiadomiwszy o powyższem, prezydent zapytał zebranych, czy zgadzają się na jego władzę do czasu przybycia prusaków, poczem po uzyskaniu jednogłośnej zgody obecnych zaprosił do pomocy sobie, znanego w mieście finansistę i rejenta Młynarskiego, oraz szereg obywateli do Komitetu doradczego. Obok policji, z której kilkudziesięciu stójkowych i rewirowych z komisarzem 2-go cyrkułu, Kostienko, pozostało w mieście oraz straży ogniowej, co już zajęła posterunki w mieście, uchwalono stworzyć milicję obywatelską z Komitetem Bezpieczeństwa na czele, w skład którego weszli: naczelnik straży ogniowej Mrowiński, kapitan wioślarski Motylewski oraz przedsiębiorca budowlany Kicał. W końcu wezwano do pracy uchwalone w dniu wczorajszym komisje.
Natychmiast zaczęto organizować milicję, dając jej na lewym rękawie przepaski niebieskie, opatrzone pieczęciami magistratu. W ciągu godziny patrole straży ogniowej i milicji ruszyły na miasto. Część udała się na dworzec gasić dogorywające szczątki i zmusić do za przestania rabunku, inni zajęli pocztę, silniejsze oddziały udały się na rogatki i przedmieścia. Kalisz stał się chwilowo wolnem miastem. O prusakach przychodzą wieści — widziano w stronie Żydowa samolot, co nad okolicą krążył, a podobno do prezydenta przybył jakiś pozostawiony na los szczęścia kolejarz, co widział ich na własne oczy w Noskowie. Kolejarz ów staje się postacią mityczną. Po zajęciu Noskowa prusacy wysłali go do Kalisza, ażeby zawiadomił mieszkańców, iż wojsko wejdzie aż koło godziny 6-ej wieczorem — we 24 godziny po wypowiedzeniu wojny — wcześniej nie może, że wojacy są nieco podnieceni, niech więc kobiety i dzieci nie wychodzą, tłumy niech się nie zbierają na ulicach, a zresztą — prusacy nic nikomu nie chcą robić. Mitycznego kolejarza - zwiastuna nikt na własne oczy nie widział, cała historja i przyniesione przezeń wieści wydają się dowcipnym fortelem któregoś ze sprytniejszych, a dbałych o porządek obywateli. Mimo to jednak cała ta historja wywiera ogromne wrażenie. Patrole milicji wnet ze zdwojoną energją nakazały zamykać okna i bramy i rozpraszać gromadzące się tłumy, co jednak było pracą syzyfową w zupełności. Ciekawość ujrzenia choćby „nieco podnieconych“ prusaków przemaga. Główny też Rynek i długa, przechodząca następnie w szosę skalmierzycką, ulica Wrocławska w części zostaje przepełniona tłumami, wśród których przeważają żydzi. Okna na całej przestrzeni ugarnirowane głowami, ciekawie spoglądającemi w stronę Wrocławskiej.
Jakby się ktoś zastanawiał skąd taki tytuł książki. Uwaga spojlery ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Zaloguj się aby komentować
Krotochwila iście tłusta xd
Zaloguj się aby komentować
Ależ to piękne. Nie dość, że widać wyraźny ślad grodu, to jeszcze ślad po dawnej drodze, która biegła obok.
#historia #archeologia #zajebaneztwittera
#historia #archeologia #zajebaneztwittera
@GazelkaFarelka mapy LiDAR na geoportalu to jest złoto
@Anteczek to akurat wykryte niedawno dzięki roślinności (susza)
Zaloguj się aby komentować
Dotarł najnowszy numer. Uwielbiam dostawać prenumeratę, wprowadza mnie to do strefy komfortu kojarzącej się z dzieciństwem.
Miły upominek w środku, niestety nie skorzystam bo drugi koniec Polski i nie wybieramy się w te rejony.
#historia
Miły upominek w środku, niestety nie skorzystam bo drugi koniec Polski i nie wybieramy się w te rejony.
#historia
A nie, do 2025 roku. To może się jeszcze zdarzyć, że będziemy.
Zaloguj się aby komentować