Józef Dąbrowski "Katastrofa kaliska : opowieść naocznego świadka" wyd. Warszawa 1914 cz III

#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #Kalisz1914

Poprzednie części pod tagiem #Kalisz1914

W‎ ‎jakieś‎ ‎pół‎ ‎godziny‎ ‎po‎ ‎ułanach‎ ‎ukazało się‎ ‎w‎ ‎mieście‎ ‎kilku‎ ‎piechurów‎ ‎pruskich‎ ‎na‎ ‎rowerach.‎ ‎Niemniejsze‎ ‎owacje‎ ‎i‎ ‎tych‎ ‎spotkały,‎ ‎tym bardziej,‎ ‎że‎ ‎nieomal‎ ‎wszyscy‎ ‎byli‎ ‎polakami.‎ ‎Okrzyki „Czołem“!‎ ‎z‎ ‎ich‎ ‎strony,‎ ‎które‎ ‎całkowicie‎ ‎pokryły kilku‎ ‎„Mouen“!‎ ‎(Morgen!)‎ ‎wznieciły‎ ‎wręcz‎ ‎entuzjazm.‎ ‎Okazało‎ ‎się,‎ ‎że‎ ‎wszyscy‎ ‎są‎ ‎landwerzystami,‎ ‎wczoraj‎ ‎dopiero‎ ‎powołanemi‎ ‎pod‎ ‎broń,‎ ‎a‎ ‎po chodzą‎ ‎z‎ ‎Ostrzeszowskiego.‎ ‎Siedząc‎ ‎na‎ ‎rowerach, całkowicie‎ ‎szarzy,‎ ‎z‎ ‎karabinami‎ ‎zarzuconemi‎ ‎na plecy,‎ ‎robili‎ ‎oni‎ ‎wrażenie‎ ‎raczej‎ ‎sportowców i‎ ‎myśliwców,‎ ‎niż‎ ‎żołnierzy.‎ ‎Przybyło‎ ‎ich‎ ‎w‎ ‎bardzo‎ ‎krótkim‎ ‎czasie‎ ‎do‎ ‎30,‎ ‎a‎ ‎obejrzawszy‎ ‎miasto w‎ ‎rozmaitych‎ ‎kierunkach‎ ‎i‎ ‎założywszy‎ ‎(zdaje‎ ‎się) aparat‎ ‎telegrafu‎ ‎iskrowego‎ ‎na‎ ‎Tyńcu,‎ ‎niemal‎ ‎wszyscy‎ ‎zebrali‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎Rynku‎ ‎w‎ ‎popularnym‎ ‎barze Masła,‎ ‎gdzie‎ ‎wespół‎ ‎ze‎ ‎strażakami,‎ ‎odgrywającemi rolę‎ ‎gospodarzy,‎ ‎raczyli‎ ‎się‎ ‎piwem.‎ ‎Rozmowa‎ ‎szła wyłącznie‎ ‎po‎ ‎polsku‎ ‎niemal,‎ ‎nawet‎ ‎żołnierze niemcy‎ ‎naginali‎ ‎swój‎ ‎język. Połączenie‎ ‎ze‎ ‎światem‎ ‎zewnętrznym,‎ ‎Kalisz tymczasem‎ ‎miał‎ ‎zupełnie‎ ‎wolne.‎ ‎Telefony,‎ ‎nawet podmiejskie,‎ ‎dziwnym‎ ‎zbiegiem‎ ‎okoliczności‎ ‎pozostawiono‎ ‎nienaruszone‎ ‎tak,‎ ‎że‎ ‎do‎ ‎godziny‎ ‎4-ej po‎ ‎południu‎ ‎można‎ ‎było‎ ‎rozmawiać‎ ‎swobodnie z‎ ‎Sieradzem,‎ ‎Zduńską‎ ‎Wolą,‎ ‎nawet‎ ‎Łodzią,‎ ‎gdzie jednak‎ ‎właśnie‎ ‎o‎ ‎tej‎ ‎godzinie‎ ‎zaprzestano‎ ‎odbierać‎ ‎telefon.‎ ‎Ze‎ ‎znajomym‎ ‎w‎ ‎Zduńskiej‎ ‎Woli‎ ‎skomunikowałem‎ ‎się‎ ‎telefonicznie‎ ‎jeszcze‎ ‎o‎ ‎6‎ ‎i‎ ‎pół, a‎ ‎Sieradz,‎ ‎skąd‎ ‎wciąż‎ ‎zasypywano‎ ‎Kalisz‎ ‎zapytaniami‎ ‎przeróżnemi,‎ ‎rozmawiał‎ ‎z‎ ‎Kaliszem‎ ‎jeszcze koło‎ ‎7‎ ‎i‎ ‎pół‎ ‎wieczorem.

O‎ ‎7-ej‎ ‎wieczorem‎ ‎w‎ ‎sali‎ ‎i‎ ‎na‎ ‎podwórzu‎ ‎Ratusza‎ ‎„komendant‎"‎ ‎Motylewski‎ ‎rozpoczął‎ ‎organi zowanie‎ ‎straży‎ ‎nocnej‎ ‎z‎ ‎Milicji‎ ‎Obywatelskiej‎ ‎i‎ ‎oddziałów‎ ‎Straży‎ ‎Ogniowej.‎ ‎Szło‎ ‎to‎ ‎bardzo‎ ‎szybko i‎ ‎sprawnie,‎ ‎tak,‎ ‎że‎ ‎o‎ ‎8-ej‎ ‎wszystkie‎ ‎punkty‎ ‎miasta‎ ‎były‎ ‎już‎ ‎obsadzone.‎ ‎Silniejsze‎ ‎oddziałki‎ ‎umieszczono‎ ‎na‎ ‎przedmieściach,‎ ‎wysuniętych‎ ‎najdalej, w‎ ‎urzędach‎ ‎i‎ ‎na‎ ‎dworcu‎ ‎kolejowym,‎ ‎gdzie‎ ‎można‎ ‎było‎ ‎obawiać‎ ‎się‎ ‎wznowienia‎ ‎rabunków.‎ ‎Inteligencką‎ ‎wartę‎ ‎z‎ ‎osobników,‎ ‎umiejących‎ ‎dobrze po‎ ‎niemiecku,‎ ‎wysunięto‎ ‎na‎ ‎szosie‎ ‎Skalmierzyckiej‎ ‎w‎ ‎stronę‎ ‎Szczypiorna.‎ ‎Zadaniem‎ ‎tej‎ ‎warty było‎ ‎spotkać‎ ‎prusaków‎ ‎i‎ ‎odprowadzić‎ ‎ich‎ ‎do wskazanych‎ ‎przez‎ ‎nich‎ ‎punktów‎ ‎miasta. Miasto‎ ‎tymczasem‎ ‎trwało‎ ‎wciąż‎ ‎w‎ ‎oczekiwaniu.‎ ‎Na‎ ‎ulicach‎ ‎panował‎ ‎nastrój‎ ‎świąteczny. W‎ ‎zwykłych‎ ‎punktach‎ ‎spaceru‎ ‎kaliszan:‎ ‎Parku, na‎ ‎Al.‎ ‎Józefiny,‎ ‎Głównym‎ ‎Rynku,‎ ‎a‎ ‎także‎ ‎wzdłuż całej‎ ‎ulicy‎ ‎Wrocławskiej‎ ‎i‎ ‎Warszawskiej‎ ‎do‎ ‎późnej‎ ‎nocy‎ ‎snuły‎ ‎się‎ ‎tłumy‎ ‎nieprzejrzane,‎ ‎prowadząc‎ ‎ożywione‎ ‎rozmowy.‎ ‎Gwar‎ ‎i‎ ‎śmiechy rozlegały‎ ‎się‎‎ po‎ ‎całem‎ ‎mieście,‎ ‎które‎ ‎zdawało‎ ‎się przyszło‎ ‎do‎ ‎siebie‎ ‎po‎ ‎kilkudniowej‎ ‎panice,‎ ‎wywołanej‎ ‎ucieczką‎ ‎rosjan,‎ ‎wywiezieniem‎ ‎Banku Państwa‎ ‎z‎ ‎depozytami,‎ ‎wkładami,‎ ‎pieniędzmi‎ ‎kas chorych‎ ‎robotniczych,‎ ‎kaucjami‎ ‎i‎.‎t.‎d.,‎ ‎runem na‎ ‎prywatne‎ ‎stowarzyszenia‎ ‎pożyczkowo-oszczędnościowe‎ ‎i‎ ‎wreszcie‎ ‎okropnem‎ ‎zamieszaniem i‎ ‎wzruszeniami‎ ‎nocy‎ ‎ubiegłej.‎ ‎Pierwsi‎ ‎prusacy wzbudzali‎ ‎zaufanie‎ ‎zarówno‎ ‎swojem‎ ‎zachowaniem się,‎ ‎jak‎ ‎i‎ ‎znanemi‎ ‎kaliszanom‎ ‎z‎ ‎wycieczek‎ ‎zagranicą‎ ‎sprawnością‎ ‎i‎ ‎zamiłowaniem‎ ‎porządku.

Dobrze‎ ‎już‎ ‎po‎ ‎12-ej,‎ ‎kiedy‎ ‎znaczna‎ ‎część‎ ‎Kalisza‎ ‎spała‎ ‎już‎ ‎snem‎ ‎sprawiedliwego,‎ ‎warta‎ ‎milicji,‎ ‎zajmująca‎ ‎stanowisko‎ ‎na‎ ‎szosie‎ ‎Skalmierzyckiej,‎ ‎usłyszała‎ ‎odgłos‎ ‎kroków‎ ‎miarowych. Była‎ ‎to‎ ‎kompanja‎ ‎155‎ ‎pułku‎ ‎piechoty,‎ ‎konsystującego‎ ‎w‎ ‎Ostrowiu.‎ ‎Dowodzący‎ ‎nią‎ ‎kapitan zażądał‎ ‎od‎ ‎milicjantów‎ ‎przewodnika,‎ ‎który‎ ‎też wzięty‎ ‎między‎ ‎żołnierzy,‎ ‎pod‎ ‎opieką‎ ‎podoficera, postępującego‎ ‎z‎ ‎tyłu‎ ‎z‎ ‎mauzerem‎ ‎gotowym‎ ‎do strzału,‎ ‎mimowoli‎ ‎musiał‎ ‎pełnić‎ ‎rolę‎ ‎„guide’a“ i‎ ‎doprowadzić‎ ‎prusaków‎ ‎do‎ ‎Ratusza. Przed‎ ‎ratuszem‎ ‎kapitan‎ ‎zażądał‎ ‎widzenia się‎ ‎z‎ ‎prezydentem,‎ ‎któremu‎ ‎zapowiedział‎ ‎przybycie‎ ‎wkrótce‎ ‎sił‎ ‎głównych.‎ ‎Dla‎ ‎tych‎ ‎miało‎ ‎być przygotowane‎ ‎locum:‎ ‎obszerne‎ ‎pomieszczenia‎ ‎dla 800‎ ‎żołnierzy,‎ ‎pokoje‎ ‎dla‎ ‎20‎ ‎oficerów‎ ‎i‎ ‎lokal‎ ‎z‎ ‎3 pokojów‎ ‎dla‎ ‎komendy.‎ ‎Poczem‎ ‎zaciągnięto‎ ‎wartę w‎ ‎ratuszu,‎ ‎na‎ ‎poczcie‎ ‎i‎ ‎telefonach,‎ ‎skąd‎ ‎natychmiast‎ ‎ściągnięto‎ ‎warty‎ ‎milicji.‎ ‎Zostali‎ ‎milicjanci jedynie‎ ‎na‎ ‎stacji‎ ‎telefonów‎ ‎w‎ ‎charakterze‎ ‎izolatora‎ ‎między‎ ‎żołnierzami‎ ‎i‎ ‎telefonistkami. Dobrze‎ ‎już‎ ‎po‎ ‎12‎ ‎i‎ ‎pół‎ ‎znów‎ ‎prowadzone przez‎ ‎mimowolnych‎ ‎„guide’ów“,‎ ‎idących‎ ‎pod‎ ‎rewolwerami,‎ ‎przybył‎ ‎bataljon‎ ‎piechoty,‎ ‎z‎ ‎tak‎ ‎osławionym‎ ‎później‎ ‎majorem‎ ‎Preuskerem‎ ‎na‎ ‎czele.
Przed‎ ‎Ratuszem‎ ‎odbyła‎ ‎się‎ ‎charakterystyczna rozmowa‎ ‎majora‎ ‎z‎ ‎prezydentem.
„Obejmuję‎ ‎miasto‎ ‎w‎ ‎imieniu‎ ‎J.‎ ‎C.‎ ‎M.‎ ‎Cesarza‎ ‎Niemiec.‎ ‎Za‎ ‎spokój‎ ‎i‎ ‎porządek‎ ‎odpowiada‎ ‎Pan głową.‎ ‎Jakie‎ ‎panowie‎ ‎macie‎ ‎pomieszczenie‎ ‎dla wojska"?‎ ‎„Koszary‎ ‎—‎ ‎rzucił‎ ‎krótko‎ ‎Bukowiński — a‎ ‎dla‎ ‎komendy‎ ‎i‎ ‎oficerów‎ ‎zarezerwowano‎ ‎lokale w‎ ‎hotelu‎ ‎Europejskim". „Proszę‎ ‎pokazać‎ ‎koszary". W‎ ‎wyborze‎ ‎locum‎ ‎Preusker‎ ‎okazał‎ ‎się‎ ‎bardzo‎ ‎wybrednym‎ ‎i‎ ‎nieufnym. „Fur‎ ‎Schweine — rzucił‎ ‎lakonicznie, — a‎ ‎czy‎ ‎Pan ręczysz,‎ ‎że‎ ‎nie‎ ‎są‎ ‎one‎ ‎podminowane‎"‎? „Ręczyć‎ ‎nie‎ ‎mogę,‎ ‎może‎ ‎tylko‎ ‎przed‎ ‎panami wejść‎ ‎do‎ ‎nich‎ ‎oddział‎ ‎straży‎ ‎ogniowej‎ ‎wraz‎ ‎ze mną“ — odpowiedział‎ ‎prezydent. Mimo‎ ‎taką‎ ‎gwarancję — prusacy‎ ‎nie‎ ‎zajęli‎ ‎koszar,‎ ‎żądając‎ ‎gmachów‎ ‎z‎ ‎dużemi‎ ‎salami.‎ ‎Zajęte zostały‎ ‎przez‎ ‎nich‎ ‎gmachy‎ ‎Tow.‎ ‎Muzycznego,‎ ‎Stowarzyszenia‎ ‎Rzemieślników‎ ‎Chrześciańskich,‎ ‎maneż‎ ‎wojskowy‎ ‎na‎ ‎Rypinkowskiej‎ ‎i‎ ‎dom‎ ‎Pułaskiego‎ ‎przy‎ ‎zbiegu‎ ‎szos:‎ ‎Łódzkiej,‎ ‎Konińskiej‎ ‎i‎ ‎Tureckiej.‎ ‎Rozległy‎ ‎jednak‎ ‎kompleks‎ ‎koszarowy‎ ‎na‎ ‎Nowym‎ ‎Swiecie‎ ‎zarezerwowano‎ ‎dla‎ ‎ułanów‎ ‎i‎ ‎artylerji,‎ ‎których‎ ‎przybycie‎ ‎zapowiedział‎ ‎Preusker.
Na‎ ‎zapytanie,‎ ‎czy‎ ‎ma‎ ‎pozostać‎ ‎milicja‎ ‎obywatelska,‎ ‎major‎ ‎odrzekł: 
„Do‎ ‎rana‎ ‎przyjmuję‎ ‎usługi‎ ‎panów‎ ‎z‎ ‎wdzięcznością.‎ ‎Potem‎ ‎ja‎ ‎sam‎ ‎będę‎ ‎myślał‎ ‎o‎ ‎porządku i‎ ‎rozstawię‎ ‎swoje‎ ‎patrole‎"‎. W‎ ‎jaki‎ ‎zaś‎ ‎sposób‎ ‎prezydent‎ ‎odpowiadać miał‎ ‎„głową"‎ ‎za‎ ‎porządek,‎ ‎którego‎ ‎miał‎ ‎pilnować major,‎ ‎o‎ ‎tem‎ ‎zdobywca‎ ‎Kalisza‎ ‎nie‎ ‎pomyślał. Już‎ ‎koło‎ ‎4-ej‎ ‎rano,‎ ‎gdy‎ ‎wracały‎ ‎ostatnie‎ ‎warty‎ ‎milicyjne‎ ‎z‎ ‎dworca,‎ ‎zastąpione‎ ‎tam‎ ‎przez‎ ‎prusaków, nadciągnęły kartaczownice, konwojowane przez pół szwadronu ułanów. 
„Czołem panowie"! powitał popolsku jadący na przodzie oficer, salutując stojących na trotuarze milicjantów i strażników. 
„Czołem"! — odkrzyknięto ochoczo. 
A pokraczne, mające coś żmijowatego i zarazem żabiego w swej postaci, kartaczownice długim sznurem ciągnęły ku miastu...Konie raźno parskały wśród ciszy sierpniowego poranka...Po 108 latach prusacy wracali do Kalisza...
48635efb-65f1-4c3b-bd35-06f6096d36f2
b2905edb-778b-4f53-b3e4-4ae76784bcd3
alaMAkota

Człowieku, z pracy mnie wywala. Świetnie wpisy :) możesz wołać do kolejnych?

Zaloguj się aby komentować