Józef Dąbrowski "Katastrofa kaliska : opowieść naocznego świadka" wyd. Warszawa 1914 cz IV

#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #Kalisz1914

Poprzednie części pod tagiem #Kalisz1914

Śmiało‎ ‎można‎ ‎zapewnić,‎ ‎że‎ ‎nie‎ ‎było‎ ‎kaliszanina,‎ ‎któryby,‎ ‎obudziwszy‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎poniedziałek‎ ‎3-go sierpnia 1914,‎ ‎nie‎ ‎wybiegł‎ ‎na‎ ‎ulicę,‎ ‎bądź‎ ‎dla‎ ‎zasięgnięcia‎ ‎języka,‎ ‎bądź‎ ‎też‎ ‎choćby‎ ‎dla‎ ‎obejrzenia‎ ‎prusaków.‎ ‎Zaimponowały‎ ‎wszy‎stkim‎ ‎spokój‎ ‎i‎ ‎sprawność,‎ ‎z‎ ‎jakim‎ ‎zajęte‎ ‎zostało‎ ‎miasto,‎ ‎nastrój‎ ‎zaś, począwszy‎ ‎od‎ ‎dnia‎ ‎wczorajszego,‎ ‎był‎ ‎względem nich‎ ‎zupełnie‎ ‎przychylny. Rządy‎ ‎swoje‎ ‎pozatem‎ ‎gospodarni‎ ‎prusacy rozpoczęli‎ ‎od...‎ ‎zaboru‎ ‎kasy‎ ‎miejskiej‎ ‎oczywiście. Już‎ ‎o‎ ‎godz.‎ ‎9-ej‎ ‎w‎ ‎Ratuszu‎ ‎przystąpiono‎ ‎do‎ ‎tej sympatycznej‎ ‎czynności,‎ ‎którą‎ ‎załatwiał‎ ‎jakiś‎ ‎doktór‎ ‎wojskowy.‎ ‎Pozostawiwszy‎ ‎1600‎ ‎rb.‎ ‎na‎ ‎pokrycie‎ ‎bonów,‎ ‎resztę‎ ‎gotówki‎ ‎w‎ ‎sumie‎ ‎29‎ ‎przeszło tysięcy‎ ‎rb.‎ ‎opieczętowano.‎ ‎Następnie‎ ‎major‎ ‎Preusker,‎ ‎wezwawszy‎ ‎urzędników‎ ‎magistratu,‎ ‎oświadczył‎ ‎im,‎ ‎że‎ ‎wszyscy‎ ‎pozostają‎ ‎na‎ ‎swych‎ ‎stanowiskach‎ ‎i‎ ‎mają‎ ‎pełnić‎ ‎swe‎ ‎obowiązki‎ ‎sumiennie‎ ‎i‎ ‎ze zdwojoną‎ ‎wobec‎ ‎ciężkich‎ ‎czasów‎ ‎gorliwością,‎ ‎przedewszystkiem‎ ‎zaś dać‎ ‎wojsku‎ ‎śniadanie.‎ ‎Dalszym czynnościom‎ ‎majora‎ ‎przeszkodziło‎ ‎wezwanie‎ ‎do drukarni‎ ‎„Kaliszanina“,‎ ‎gdzie‎ ‎wynikła‎ ‎awantura. Na‎ ‎skutek‎ ‎jakiejś‎ ‎denuncjacji,‎ ‎że‎ ‎w‎ ‎drukarni tej‎ ‎(NB.‎ ‎mieszczącej‎ ‎się‎ ‎na‎ ‎parterze‎ ‎gmachu‎ ‎Tow. Rzem.‎ ‎Chrześciańskich,‎ ‎gdzie‎ ‎obozowało‎ ‎wojsko) — znajduje‎ ‎się‎ ‎telegraf‎ ‎iskrowy‎ ‎—‎ ‎wpadli‎ ‎żołnierze, wytarmosili‎ ‎zecerów‎ ‎i‎ ‎zaczęli‎ ‎badać‎ ‎motory,‎ ‎dopiero‎ ‎nadbiegły‎ ‎major‎ ‎ukrócił‎ ‎podwładnych,‎ ‎dając‎ ‎ostrą‎ ‎burę‎ ‎oficerowi.

Wszystko‎ ‎to‎ ‎razem‎ ‎stało‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎ciągu‎ ‎jakiejś godziny,‎ ‎a‎ ‎było‎ ‎zawiele‎ ‎na‎ ‎prezydenta,‎ ‎człowieka chorego,‎ ‎nerwowego‎ ‎w‎ ‎najwyższym‎ ‎stopniu,‎ ‎a‎ ‎w‎ ‎dodatku‎ ‎niedawno‎ ‎dotkniętego‎ ‎katastrofą‎ ‎rodzinną. Przechodząc‎ ‎obok‎ ‎rynku‎ ‎z‎ ‎posłem‎ ‎Parczewskim‎ ‎i‎ ‎adwokatem‎ ‎Kożuchowskim,‎ ‎nagle‎ ‎ujrzałem prezydenta‎ ‎mocno‎ ‎podnieconego,‎ ‎wołającego‎ ‎nas z‎ ‎dorożki.‎ ‎„Wojsko‎ ‎się‎ ‎burzy,‎ ‎trzeba‎ ‎mu‎ ‎dać‎ ‎jeść co‎ ‎prędzej,‎ ‎może‎ ‎stać‎ ‎się‎ ‎wielkie‎ ‎nieszczęście. Idźcie‎ ‎panowie‎ ‎do‎ ‎sklepów‎ ‎i‎ ‎nakazujcie‎ ‎przysyłać kawę,‎ ‎cukier‎ ‎i‎ ‎pieczywo‎ ‎do‎ ‎magistratu — mleko z‎ ‎Ziemiańskiej‎ ‎już‎ ‎wzięte“. Okazało‎ ‎się,‎ ‎że‎ ‎z‎ ‎poblizkich‎ ‎sklepów‎ ‎już‎ ‎potrzebne‎ ‎produkty‎ ‎posłano,‎ ‎a‎ ‎źle‎ ‎tylko,‎ ‎że‎ ‎magistrat nie‎ ‎chciał‎ ‎wydawać‎ ‎kwitów. Poza‎ ‎temi‎ ‎incydentami‎ ‎wszystko‎ ‎w‎ ‎mieście układało‎ ‎się‎ ‎jaknajlepiej.‎ 

‎Wojsko,‎ ‎w‎ ‎którem,‎ ‎jak się‎ ‎okazało,‎ ‎była‎ ‎ogromna‎ ‎ilość‎ ‎polaków‎ ‎landwerzystów‎ ‎z‎ ‎okolic‎ ‎Ostrowa,‎ ‎bratało‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎publicznością.‎ ‎Przyjacielskie‎ ‎rozmowy‎ ‎żołnierzy‎ ‎z‎ ‎mieszczanami‎ ‎na‎ ‎ulicach‎ ‎były‎ ‎na‎ ‎porządku‎ ‎dziennym. W‎ ‎cukierni‎ ‎Meyera‎ ‎kilku‎ ‎podoficerów‎ ‎rubasznie bawiło‎ ‎publiczność‎ ‎dowcipami‎ ‎na‎ ‎temat‎ ‎bezkrwawego‎ ‎zdobycia‎ ‎tak‎ ‎wielkiego‎ ‎miasta.‎ ‎„To‎ ‎szwinstwo,‎ ‎żeby‎ ‎nam‎ ‎nie‎ ‎dali‎ ‎ani‎ ‎raz‎ ‎wystrzelić‎ ‎do‎ ‎nieprzyjaciela",‎ ‎twierdzi‎ ‎jakiś‎ ‎dobrze‎ ‎odżywiany‎ ‎feldfebel.‎ ‎„Jak‎ ‎taka‎ ‎wojna‎ ‎dalej‎ ‎będzie,‎ ‎to‎ ‎niewesoło". Na‎ ‎mostku‎ ‎Tynieckim‎ ‎w‎ ‎parku,‎ ‎gdzie‎ ‎zebrało‎ ‎się sporo‎ ‎żołnierzy‎ ‎wolnych‎ ‎od‎ ‎służby,‎ ‎odbywa‎ ‎się kompletny‎ ‎miting.‎ ‎Na‎ ‎ulicach‎ ‎oglądanie‎ ‎prusaków‎ ‎przybiera‎ ‎formy‎ ‎nieprzyzwoite.‎ ‎Z‎ ‎wielką‎ ‎uwagą‎ ‎badają‎ ‎grubość‎ ‎sukna‎ ‎mundurów,‎ ‎guziki,‎ ‎oglądają‎ ‎buty — coś — jak‎ ‎małpy‎ ‎w‎ ‎ogrodzie‎ ‎zoologicznym.‎ ‎Zaczynamy‎ ‎podziwiać‎ ‎cierpliwość‎ ‎prusaków. Choć‎ ‎zdarzają‎ ‎się‎ ‎epizody‎ ‎wręcz‎ ‎przeciwne‎ ‎—‎ ‎na ul.‎ ‎Browarnej‎ ‎do‎ ‎sklepu‎ ‎wpada‎ ‎złodziej,‎ ‎chwyta coś‎ ‎z‎ ‎kontuaru‎ ‎i‎ ‎ucieka.‎ ‎Na‎ ‎krzyk‎ ‎właścicielki leci‎ ‎tłum,‎ ‎a‎ ‎tuż‎ ‎znalazł‎ ‎się‎ ‎patrol‎ ‎pruski.‎ ‎Okrzyk—Halt!‎ ‎złodziej‎ ‎pędzi‎ ‎dalej,‎ ‎pada‎ ‎strzał,‎ ‎nikt‎ ‎na‎ ‎szczęście‎ ‎nie‎ ‎ranny.‎ ‎Złodzieja‎ ‎złapano.‎ ‎„Będzie‎ ‎za‎ ‎godzinę‎ ‎rozstrzelany!" — oświadcza‎ ‎podoficer‎ ‎dowodzący‎ ‎patrolem.

Koło‎ ‎12-tej‎ ‎zjawia‎ ‎się‎ ‎na‎ ‎rogach‎ ‎ulic‎ ‎proklamacja‎ ‎majora‎ ‎Preuskera,‎ ‎komendanta‎ ‎Kalisza. Nowa‎ ‎władza‎ ‎w‎ ‎trzech‎ ‎językach‎ ‎ogłasza‎ ‎miastu, że‎ ‎przechodzi‎ ‎pod‎ ‎zarząd‎ ‎wojskowych‎ ‎władz‎ ‎pruskich,‎ ‎wszyscy‎ ‎broń‎ ‎mają‎ ‎wydać‎ ‎prusakom,‎ ‎nad porządkiem‎ ‎ma‎ ‎czuwać‎ ‎policja‎ ‎rosyjska‎ ‎pod zwierzchnictwem‎ ‎władzy‎ ‎wojskowej,‎ ‎zarząd‎ ‎wewnętrzny‎ ‎miasta‎ ‎oddany‎ ‎w‎ ‎ręce‎ ‎urzędników‎ ‎magistratu.‎ ‎Poza‎ ‎tem‎ ‎szły‎ ‎bardzo‎ ‎niejasne‎ ‎i‎ ‎ogólnikowe‎ ‎przepisy,‎ ‎które‎ ‎na‎ ‎ogół,‎ ‎nie‎ ‎uczyniły‎ ‎żadnego‎ ‎wrażenia.

Dodać‎ ‎należy,‎ ‎że‎ ‎Preusker‎ ‎przyjął‎ ‎jeszcze‎ ‎rano‎ ‎redaktorów‎ ‎obu‎ ‎gazet‎ ‎miejscowych,‎ ‎z‎ ‎któremi rozmawiał‎ ‎bardzo‎ ‎łaskawie,‎ ‎prosząc‎ ‎o‎ ‎wpływanie na‎ ‎publiczność‎ ‎dla‎ ‎jej‎ ‎uspokojenia‎ ‎i‎ ‎przepraszając za‎ ‎„konieczną"‎ ‎na‎ ‎wojnie‎ ‎cenzurę‎ ‎prewencyjną gazet.
Nie‎ ‎przewidując‎ ‎nic‎ ‎w‎ ‎mieście,‎ ‎postanowiliśmy‎ ‎udać‎ ‎się‎ ‎po‎ ‎nowości‎ ‎do‎ ‎Skalmierzyc.‎ ‎Wraz też‎ ‎z‎ ‎dyrektorem‎ ‎Gazowni‎ ‎p.‎ ‎B.‎ ‎i‎ ‎dyrektorem‎ ‎Banku‎ ‎Handlowego‎ ‎p.‎ ‎D.‎ ‎jedziemy‎ ‎do‎ ‎komendanta‎ ‎po pozwolenie.‎ ‎Okazuje‎ ‎się,‎ ‎że‎ ‎komendant‎ ‎wyjechał do‎ ‎Skalmierzyc.‎ ‎Wspaniale.‎ ‎Jedziemy‎ ‎po‎ ‎pozwolenie‎ ‎do‎ ‎Skalmierzyc.‎ ‎Furman‎ ‎nakłada‎ ‎na‎ ‎rękaw szeroką‎ ‎czerwoną‎ ‎przepaskę‎ ‎z‎ ‎widocznym‎ ‎stemplem:‎ ‎„Verwaltung‎ ‎der‎ ‎Gasanstalt‎ ‎in‎ ‎Kalisch“‎ ‎i‎ ‎ruszamy‎ ‎z‎ ‎kopyta.‎ ‎Za‎ ‎miastem‎ ‎posterunki.‎ ‎
„Halt!‎" „Wohin?‎" ‎— „Zurück!“‎ ‎Tłomaczymy,‎ ‎że‎ ‎absolutnie niemożliwe‎ ‎jest‎ ‎„Zurück",‎ ‎jedziemy‎ ‎bowiem‎ ‎do komendanta,‎ ‎który‎ ‎jest‎ ‎w‎ ‎Skalmierzycach.‎ ‎„Prosić‎ ‎oficera"!‎ ‎kończymy.‎ ‎Wszystko‎ ‎to‎ ‎jakoś‎ ‎podziałało‎ ‎na‎ ‎prusaków.‎ ‎Puszczają,‎ ‎aby‎ ‎o‎ ‎jakieś‎ ‎ćwierć kilometra‎ ‎nowy‎ ‎djalog‎ ‎nas‎ ‎spotkał.‎ ‎Tym‎ ‎razem i‎ ‎my‎ ‎jesteśmy‎ ‎lakoniczni. 
„Halt!‎ ‎Pass!‎"
Siedząc‎ ‎z‎ ‎miną‎ ‎grandów,‎ ‎wymownie‎ ‎wyciągamy‎ ‎wskazujące‎ ‎palce‎ ‎ku‎ ‎czerwonej‎ ‎przepasce‎ ‎na ręku‎ ‎furmana.‎ ‎Prusak‎ ‎ogląda.‎ ‎Niemiecki‎ ‎napis‎ ‎widocznie‎ ‎zapada‎ ‎mu‎ ‎w‎ ‎duszę.‎ ‎Robi‎ ‎jednak‎ ‎z‎ ‎urzędu‎ ‎wymowną‎ ‎„Zweifel‎ ‎Mine“.
„Nun??“
„Jak‎ ‎nie‎ ‎puścicie,‎ ‎miasto‎ ‎zostanie‎ ‎bez‎ ‎gazu. W‎ ‎tej‎ ‎sprawie‎ ‎jedziemy‎ ‎do‎ ‎komendanta"‎.
„Ahaa!‎ ‎Weiter!‎"
Grzecznie‎ ‎salutuje‎ ‎—‎ ‎wydostajemy‎ ‎się‎ ‎wreszcie‎ ‎za‎ ‎linję‎ ‎placówek.
W‎ ‎połowie‎ ‎drogi‎ ‎spotykamy‎ ‎wojsko‎ ‎—‎ ‎szwadron‎ ‎ułanów‎ ‎eskortuje‎ ‎kuchnie‎ ‎polowe,‎ ‎furgony z‎ ‎amunicją‎ ‎i‎ ‎kilka‎ ‎dział.‎ ‎Za‎ ‎niemi‎ ‎w‎ ‎pewnej‎ ‎odległości‎ ‎mija‎ ‎nas‎ ‎mały‎ ‎wojskowy‎ ‎samochodzik, w‎ ‎nim‎ ‎jakiś‎ ‎jenerał‎ ‎z‎ ‎p.‎ ‎Preuskerem.‎ ‎Oczywiście już‎ ‎nie‎ ‎fatygujemy‎ ‎pana‎ ‎komendanta‎ ‎naszą‎ ‎prośbą o‎ ‎pozwolenie‎ ‎i‎ ‎dojeżdżamy‎ ‎do‎ ‎Szczypiorna.
Po‎ ‎otwarciu‎ ‎granicy‎ ‎całe‎ ‎mnóstwo‎ ‎podróżnych‎ ‎rzuciło‎ ‎się‎ ‎przez‎ ‎rogatkę.‎ ‎Widzimy‎ ‎też‎ ‎całą grupę‎ ‎jadących‎ ‎lub‎ ‎idących‎ ‎z‎ ‎pakunkami‎ ‎zapóźnionych‎ ‎podróżnych‎ ‎albo‎ ‎obieżysasów.‎ ‎Mijają‎ ‎nas kaliskie‎ ‎dorożki,‎ ‎omnibusy‎ ‎nawet,‎ ‎puszczone‎ ‎przez komendę‎ ‎pruską‎ ‎na‎ ‎dworzec‎ ‎skalmierzycki.‎ ‎Wśród tego‎ ‎wszystkiego‎ ‎przejeżdżamy‎ ‎rogatkę‎ ‎graniczną obok‎ ‎gmachu‎ ‎komory,‎ ‎skąd‎ ‎przez‎ ‎okna‎ ‎wygląda ją‎ ‎pruscy‎ ‎żołnierze,‎ ‎—‎ ‎no‎ ‎i...‎ ‎jesteśmy‎ ‎w‎ ‎Poznańskiem...
Halt!
O,‎ ‎do‎ ‎licha — czyżby‎ ‎nowa‎ ‎pikieta.‎ ‎Na‎ ‎szczęście‎ ‎nie — podąża‎ ‎ku‎ ‎nam‎ ‎urzędnik‎ ‎celny. 
„Haben‎ ‎sie‎ ‎etwas‎ ‎zu‎ ‎verzollen“? 
Wybuchamy‎ ‎śmiechem.‎ ‎Wokoło‎ ‎wre‎ ‎wojna — granica‎ ‎od‎ ‎36‎ ‎godzin‎ ‎unicestwiona‎ ‎—‎ ‎wojska‎ ‎niemieckie‎ ‎posunęły‎ ‎się‎ ‎o‎ ‎kilkanaście‎ ‎kilometrów wgłąb‎ ‎kraju‎ ‎—‎ ‎a‎ ‎dla‎ ‎tego‎ ‎poczciwca‎ ‎to‎ ‎wszystko nie‎ ‎istnieje.‎ ‎On‎ ‎na‎ ‎swoje‎ ‎„Zoll"‎ ‎uważa... 
Wreszcie‎ ‎i‎ ‎służbista-celnik‎ ‎śmiać‎ ‎się‎ ‎zaczyna, puszczając‎ ‎nas‎ ‎cało‎ ‎i‎ ‎zdrowo.‎ ‎Wpadamy‎ ‎wreszcie na‎ ‎pocztę,‎ ‎gdzie‎ ‎wysyłamy‎ ‎depesze‎ ‎i‎ ‎karty..‎ ‎Zachodzą‎ ‎pewne‎ ‎wątpliwości.‎ ‎„Pan‎ ‎do‎ ‎Częstochowy? przyjąć‎ ‎nie‎ ‎mogę!‎ ‎To‎ ‎nie‎ ‎u‎ ‎nas“. 
„Ależ‎ ‎panie,‎ ‎Częstochowa‎ ‎już‎ ‎zajęta‎"‎.
„Tak,‎ ‎ale‎ ‎przez‎ ‎austryaków‎"... [bład autora - Austryjacy nie mogli zająć w tym czasie Częstochowy, bo wypowiedzą wojnę Rosji dopiero 6 sierpnia 1914]
Łaskawszym‎ ‎jest‎ ‎dla‎ ‎depeszy‎ ‎do‎ ‎Londynu. 
„Przyjmuję,‎ ‎ale‎ ‎ostrzegam,‎ ‎że‎ ‎może‎ ‎nie‎ ‎dojść‎". [UK wypowie wojnę Niemcom następnego dnia 4 sierpnia 1914]
„Czyżby?‎"...
„Tak — wojna‎ ‎jeżeli‎ ‎już‎ ‎nie‎ ‎wybuchła,‎ ‎to‎ ‎lada chwila‎ ‎będzie.‎ ‎A‎ ‎no,‎ ‎niech‎ ‎pan‎ ‎ryzykuje!‎" 
Ryzykuję...‎ ‎no‎ ‎i‎ ‎pędzimy‎ ‎na‎ ‎dworzec,‎ ‎rzucając‎ ‎się‎ ‎na‎ ‎gazety. Wieści‎ ‎chaotyczne.‎ ‎Jaures‎ ‎zamordowany[francuski polityk przeciwnik wojny].‎ ‎Norymbergę‎ ‎bombardowali‎ ‎lotnicy‎ ‎francuscy.‎ ‎Kozacy‎ ‎w‎ ‎Prusach‎ ‎Wschodnich.‎ ‎Ejdkuny‎ ‎zajęte‎ ‎przez rosjan.‎ ‎Walki‎ ‎pod‎ ‎Miłosławiem,‎ ‎Iławą,‎ ‎Ełkiem...Krążownik‎ ‎„Augsburg‎"‎ ‎pali‎ ‎Libawę...‎ ‎Mobilizacja powszechna‎ ‎aż‎ ‎do‎ ‎pierwszych‎ ‎powołań‎ ‎landszturmu...‎ ‎Cesarz‎ ‎wyznaczył‎ ‎„Dzień‎ ‎modlitwy"‎ ‎za‎ ‎pomyślność‎ ‎oręża.
Naogół‎ ‎ton‎ ‎minorowy.‎ ‎Snać‎ ‎niemcy‎ ‎nie‎ ‎nazbyt‎ ‎wojowniczo‎ ‎usposobieni.‎ ‎Co‎ ‎ważniejsza — inicjatywa‎ ‎przechodzi‎ ‎w‎ ‎ręce‎ ‎rosjan.‎ ‎Cóż‎ ‎więc‎ ‎znaczy odwrót‎ ‎z‎ ‎Kalisza‎ ‎i‎ ‎popłoch‎ ‎ogólny?‎ ‎W‎ ‎początkach wojny‎ ‎obaj‎ ‎przeciwnicy‎ ‎wzajemnie‎ ‎boją‎ ‎się‎ ‎siebie. Zaopatrzywszy‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎najnowsze‎ ‎Tageblaty i‎ ‎Anzeigery,‎ ‎bez‎ ‎żadnych‎ ‎tym‎ ‎razem‎ ‎przeszkód‎ ‎powracamy‎ ‎do‎ ‎Kalisza,‎ ‎gdzie‎ ‎stajemy‎ ‎już‎ ‎dobrze‎ ‎wieczorem. 
@alaMAkota
c47b1287-3876-4181-a5ec-9464518d8a4c
5ccd282d-1e48-4997-9c4a-b6f35affd2e3
60e4d074-7c4b-4627-a9ac-81e5753b2bba