Józef Dąbrowski "Katastrofa kaliska : opowieść naocznego świadka" wyd. Warszawa 1914 cz VIII
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #Kalisz1914
Poprzednie części pod tagiem #Kalisz1914
Tymczasem zbliżała się piąta godzina. Pieniądze zostały wypłacone w całości. Wydostano je z kas banków i Towarzystw pożyczkowo-oszczędnościowych — zakładników jednak nie puszczono - owszem — dołączono do nich jeszcze prezydenta Bukowińskiego.
Zamkniętych biedaków Preusker wręcz torturował moralnie. Jak opowiadał jeden z nich — Handtke — przy każdej salwie wchodził do więźniów i oświadczał:
„To rozstrzeliwają waszych — i na was kolej przyjdzie".
Wreszcie — koło godziny 5-ej po południu — ruch się wszczął między niemcami. Zaczął się pośpieszny odwrót z miasta, przyczem uciekający niemcy znów rozpoczęli rotowy ogień bezładny, a skierowany wzdłuż ulic do okien i do parku. Zakładników uszykowano w dwójki, przyłączono do nich jakimś wypadkiem drugiego kasjera z kasy gubernjalnej — Rudzkiego — popularnego w Kaliszu wioślarza—zwycięzcę na wielu regatach międzyklubowych — otoczono mocnym konwojem i powleczono za wojskiem w stronę Skalmierzyc. Pochód ten—opowiada Handtke—był dla nas nową torturą. Popychani i bici kolbami przez żołnierzy konwoju — zakładnicy — przeważnie ludzie w podeszłym wieku i nietęgiego zdrowia — wlekli się z trudnością, nie wiedząc dokąd i poco ich prowadzą. Dopełniał zaś grozy oficer, który z cynicznym uśmieszkiem wciąż zapowiadał:
„Gleich, gleich — noch einige Minuten“!
Chwile przychodziły okropne. Oto np. z zabudowań lazaretu straży pogranicznej, rozlega się trzask jakiś, podobny do strzału. Prusaków ogarnia panika. Zakładników zmuszają kolbami do rzucenia się na ziemię — i rozpoczynają się salwy w stronę miasta.
Podczas tej właśnie drogi zamordowany został fabrykant i obywatel kaliski, Frenkiel.
“Okoliczności, towarzyszące tej tragedji, tak były mi rozmaicie przedstawiane przez świadków, że nie mogłem sobie odtworzyć obrazu. Zresztą o tem napewno będą inni pisać dokładnie. Śmierć taka była zbyt głośna — aby przejść bez echa. Na mnie osobiście straszne wrażenie zrobił trup miljonera, walający się przy drodze, opuszczony i rzucony na poniewierkę.
Dziwnie demokratyczna jest śmierć czasami. Idą. „Marsz“! brzmi komenda i zakładnicy pchani kolbami wloką się dalej wstrząśnieni do ostateczności...
„Halt“! Więźniów wprowadzają na jakąś polankę. Oficer każe ze złowrogim uśmiechem ustawić ich w szeregu.
Biedacy — oczywiście pewni rozstrzelania, gotują się na śmierć. Nie — po kilku minutach — rozlega się zbawcze—
„weiter“! i znów pędzenie naprzód. Wreszcie wszystkich zamknięto w jakimś wiatraku, gdzie wielu, wyczerpanych ostatecznie, upadło niemal w omdleniu... W godzinę może po wyruszeniu zakładników z Kalisza — potężny huk zaczął raz po raz wstrząsać wiatrakiem: bombardowano Kalisz.
Mieszkańcy tego nie spodziewali się zupełnie. Po opłaceniu kontrybucji, aresztowaniu zakładników i wreszcie zupełnem opuszczeniu ulic i placów zdawało by się —kwestja załatwiona została w zupełności. To też dopiero gęsto padające na ulice i dachy domów szrapnele pruskie przy stale powtarzającym się huku strzałów działowych dały poznać niebezpieczeństwo i zmusiły lokatorów do przeniesienia się do piwnic i suteren. Mimo to już były ofiary. W Rynku szrapnel wpadł do mieszkania właściciela domu Batkowskiego — wczoraj dopiero przybyłego z kuracji. Batkowski padł trupem, żona zaś jego została ciężko ranna. Na Bypinku zabite zostało dziecko.
Szkody naogół bombardowanie przyczyniło niewielkie: w Rynku zostało kilka domów uszkodzonych, w Alei Józefiny — rozwalono wieżyczkę kamienicy Friedmana — gdzieniegdzie znowu rozwalono komin lub części dachu zerwano. Naogół dano 50—60 strzałów, z których duża część nie szkodliwa była zupełnie, pociski bowiem pękały w parku, na łęgach okolicznych lub wreszcie na pustych ulicach. I tego jednak dość było, ażeby steroryzować ludność w zupełności. Wrażenie huku strzałów działowych i świstu szrapneli na niespodziewających się niczego spokojnych ludzi, którzy w dodatku o czemś podobnem nie mieli pojęcia, było straszne. W moich oczach — człowiek czterdziestokilkoletni, rzemieślnik, został rażony połowicznym paraliżem — dwoje zaś dzieci wymiotowało żółcią... Nie prędko więc, mimo ustania strzałów, ludzie wychodzili z kryjówek.
Straszny dla Kalisza ten dzień, który jednak jeszcze nie miał być najstraszniejszym, zakończył się wreszcie — czemś — będącem klasycznym przykładem iście szubienicznego humoru. Między godziną 8 a 9—zajaśniała w całym Kaliszu... iluminacja. Było to ścisłe wykonanie rozporządzenia Preuskera: „Od godziny 8-ej wszystkie bramy domów winny być zamknięte, a wszystkie okna oświetlone".
Jak sobie poradzili biedni kaliszanie z brakiem świec i nafty w wielu mieszkaniach — niewiem — prawdopodobnie rozpacz i obawa przed ponownem wejściem prusaków lub bombardowaniem — rozwinęły niesłychaną pomysłowość i energję — dość, że tak rzęsiście oświetlonych ulic i placów nie pamiętam w Kaliszu.
Groteskowo też wyglądały uiluminowane puściuteńkie ulice, w których zrzadka tylko głuchy odgłos kroków ciekawego przechodnia się rozlegał. Mimowoli przychodził na myśl obraz katafalku, obstawionego świecami w pustym kościele...Prusacy nocą nie weszli do miasta, tak że całe usiłowania kaliszan poszły na marne... Koło 5—6 rano, gdy wreszcie pochmurny dżdżysty poranek rozproszył mroki nocy—nareszcie ustała ta straszna iluminacja pogrzebowa w Kaliszu.
Ludzie wychodzili z domów zasięgnąć języka... zorjentować się, co robić dalej... Powoli, ostrożnie, najpierw pojedynczo, później coraz większemi grupami, schodzili się kaliszanie, udzielając sobie pogłosek i nowin. Nie można było zorjentować się, gdzie są ukryci prusacy. Bo w zupełne opuszczenie przez nich miasta nie wierzono bynajmniej.
Panika, wywołana gwałtami i bombardowaniem wtorkowem nie ustawała i przy lada okazji ujawniała się zaraz. Rano — na Rynku np. byłem świadkiem następującej sceny: Rozmawiamy z naczelnikiem straży ogniowej — Mrowińskim, oraz sekwestratorem Paszkiewiczem, którzy obaj energicznie zajmowali się oczyszczeniem ulic z trupów, gdy nagle na Rynek wbiega jakiś przerażony do ostatecznych granic młodzieniec. „Trup Frenkla na rogatce... idę się wyspowiadać... Prusacy są na Sielance"!., wypowiada urywane frazesy, gdy go zatrzymujemy.
„Jezus Marja"! — rozlega się czyjś wykrzyk histeryczny i cała grupa zebrana przed Ratuszem, koło ciał pięciu rozstrzelanych tam mężczyzn, o których mówiliśmy wyżej, w oka mgnieniu rozprasza się w przestrachu. Żadne przekonywania, żadne prośby o trochę choćby zimnej krwi i spokoju nie pomagają. Takich scen popłochu w różnych okolicach miasta spotkałem kilka, a wszystkie bez powodu.
Prusacy, jakby zamarli. Wycofawszy się z miasta, zaczęli oni sypać okopy na polach Dóbrzeckich, zajmując akurat pole pamiętnej bitwy 1706 roku, oraz jeszcze jak w danej chwili — pamiętniejszych słynnych rosyjsko-pruskich manewrów w r. 1835. Mimowoli przychodzi na myśl ironja zawierająca się w napisie pomnika na placu Św. Józefa:?* „Niech Bóg błogosławi wieczną przyjaźń Prus i Rosji na strach wspólnych ich nieprzyjaciół".
Koło 9-ej rano zjawili się w Kaliszu dwaj zwolnieni z misją uspokojenia miasta, a podobno i wyszukania sprawców strzałów zakładnicy: Handtke i Scholtz. Handtke, zupełnie nerwowo rozbity, niezdolny do niczego, odrazu położył się do łóżka, Scholtz zaś w rozmowach z napotkanemi znajomymi starał się misję swą wypełnić, z wprost przeciwnym jednak skutkiem. Wreszcie panika doszła do zenitu, gdy koło 10-ej rozległ się ponownie huk strzałów armatnich.
Byłem w tym czasie akurat u posła Parczewskiego, z którym naradzaliśmy się nad sposobem przedostania się do wyższej komendy pruskiej dla wyjaśnienia nieporozumienia, jakiemu przypisywaliśmy wypadki, zaszłe w dniu wczorajszym, gdy padły pierwsze wystrzały działowe. Pożegnałem pp. Parczewskich i mimo zatrzymywań z ich strony, ruszyłem do domu. Na ulicach, któremi dążyłem do domu, popłoch i przerażenie panowały nie do opisania. Tłumy ludzi, którzy zdecydowali się już uciec i biegły ulicami z tobołkami, nagle zatrzymane hukiem strzałów i świstem pocisków rzucały się obłędnie do bram domów, chcąc ukryć się pod osłoną murów. Pociski szły tym razem w dzielnicę żydowską w północno-zachodniej części miasta, było ich naogół niewiele i niewielkie
też szkody zrządziły.
Ogółem dali prusacy 12 wystrzałów, co było jednak dosyć, ażeby wśród ludności przerażonej od 36 godzin trwającemi gwałtami, strzelaniną, rozstrzeliwaniami i wreszcie bombardowaniem, wzniecić popłoch niesłychany... Szczęśliwie dostaję się do domu. Rodzinę zastałem w najwyższym stopniu zdenerwowania w suterenach wraz z tłumem lokatorów. Podnie cenie, płacz, strach ogólny i wreszcie zbiorowa sugestja, czyniąca prawdopodobnemi najdziksze przypuszczenia i obrazy, robią dłuższy pobyt w mieście niemożliwym dla kobiet i dzieci. Po krótkiej też naradzie z D-rem K. postanawiamy rodziny poprowadzić z powrotem na letnisko.
Gdy dowiedziano się o naszej decyzji wśród lokatorów zebranych w suterenach, zaczęły się rozgrywać sceny nie do opisania. Żegnano nas z płaczem i błogosławieństwami — odzywały się nawet głosy — „jak można dzieci tak ryzykować" — „przecież to śmierć pewna"! „Niechże państwo litość mają“! — Decyzję jednak wykonywamy. Nie słysząc już oddawna wystrzałów, wychodzimy. Służące biorą dzieci, my — nieco ubrania. Wśród płaczu i błogosławieństw obecnych przekraczamy bramę, którą momentalnie zatrzaskują za nami. Słyszymy przekręcenie klucza i ruszamy puściutką ulicą ku parkowi, a stamtąd przez Tyniec na szosę turecką.
Po godzinnym marszu, łącznie z pp. K., a wśród całej masy uciekających z miasta odbywanym, stajemy na opuszczonym w niedzielę letnisku.
Stąd już obserwujemy formalny exodus ludności kaliskiej. Dorożki, powozy, karety, bryki, wozy zwyczajne i wreszcie tłumy pieszych mężczyzn, kobiet i dzieci szły do wieczora szosą i bocznemi drogami. Koło 10 tysięcy ludności prawdopodobnie opuściło Kalisz dnia tego.
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #Kalisz1914
Poprzednie części pod tagiem #Kalisz1914
Tymczasem zbliżała się piąta godzina. Pieniądze zostały wypłacone w całości. Wydostano je z kas banków i Towarzystw pożyczkowo-oszczędnościowych — zakładników jednak nie puszczono - owszem — dołączono do nich jeszcze prezydenta Bukowińskiego.
Zamkniętych biedaków Preusker wręcz torturował moralnie. Jak opowiadał jeden z nich — Handtke — przy każdej salwie wchodził do więźniów i oświadczał:
„To rozstrzeliwają waszych — i na was kolej przyjdzie".
Wreszcie — koło godziny 5-ej po południu — ruch się wszczął między niemcami. Zaczął się pośpieszny odwrót z miasta, przyczem uciekający niemcy znów rozpoczęli rotowy ogień bezładny, a skierowany wzdłuż ulic do okien i do parku. Zakładników uszykowano w dwójki, przyłączono do nich jakimś wypadkiem drugiego kasjera z kasy gubernjalnej — Rudzkiego — popularnego w Kaliszu wioślarza—zwycięzcę na wielu regatach międzyklubowych — otoczono mocnym konwojem i powleczono za wojskiem w stronę Skalmierzyc. Pochód ten—opowiada Handtke—był dla nas nową torturą. Popychani i bici kolbami przez żołnierzy konwoju — zakładnicy — przeważnie ludzie w podeszłym wieku i nietęgiego zdrowia — wlekli się z trudnością, nie wiedząc dokąd i poco ich prowadzą. Dopełniał zaś grozy oficer, który z cynicznym uśmieszkiem wciąż zapowiadał:
„Gleich, gleich — noch einige Minuten“!
Chwile przychodziły okropne. Oto np. z zabudowań lazaretu straży pogranicznej, rozlega się trzask jakiś, podobny do strzału. Prusaków ogarnia panika. Zakładników zmuszają kolbami do rzucenia się na ziemię — i rozpoczynają się salwy w stronę miasta.
Podczas tej właśnie drogi zamordowany został fabrykant i obywatel kaliski, Frenkiel.
“Okoliczności, towarzyszące tej tragedji, tak były mi rozmaicie przedstawiane przez świadków, że nie mogłem sobie odtworzyć obrazu. Zresztą o tem napewno będą inni pisać dokładnie. Śmierć taka była zbyt głośna — aby przejść bez echa. Na mnie osobiście straszne wrażenie zrobił trup miljonera, walający się przy drodze, opuszczony i rzucony na poniewierkę.
Dziwnie demokratyczna jest śmierć czasami. Idą. „Marsz“! brzmi komenda i zakładnicy pchani kolbami wloką się dalej wstrząśnieni do ostateczności...
„Halt“! Więźniów wprowadzają na jakąś polankę. Oficer każe ze złowrogim uśmiechem ustawić ich w szeregu.
Biedacy — oczywiście pewni rozstrzelania, gotują się na śmierć. Nie — po kilku minutach — rozlega się zbawcze—
„weiter“! i znów pędzenie naprzód. Wreszcie wszystkich zamknięto w jakimś wiatraku, gdzie wielu, wyczerpanych ostatecznie, upadło niemal w omdleniu... W godzinę może po wyruszeniu zakładników z Kalisza — potężny huk zaczął raz po raz wstrząsać wiatrakiem: bombardowano Kalisz.
Mieszkańcy tego nie spodziewali się zupełnie. Po opłaceniu kontrybucji, aresztowaniu zakładników i wreszcie zupełnem opuszczeniu ulic i placów zdawało by się —kwestja załatwiona została w zupełności. To też dopiero gęsto padające na ulice i dachy domów szrapnele pruskie przy stale powtarzającym się huku strzałów działowych dały poznać niebezpieczeństwo i zmusiły lokatorów do przeniesienia się do piwnic i suteren. Mimo to już były ofiary. W Rynku szrapnel wpadł do mieszkania właściciela domu Batkowskiego — wczoraj dopiero przybyłego z kuracji. Batkowski padł trupem, żona zaś jego została ciężko ranna. Na Bypinku zabite zostało dziecko.
Szkody naogół bombardowanie przyczyniło niewielkie: w Rynku zostało kilka domów uszkodzonych, w Alei Józefiny — rozwalono wieżyczkę kamienicy Friedmana — gdzieniegdzie znowu rozwalono komin lub części dachu zerwano. Naogół dano 50—60 strzałów, z których duża część nie szkodliwa była zupełnie, pociski bowiem pękały w parku, na łęgach okolicznych lub wreszcie na pustych ulicach. I tego jednak dość było, ażeby steroryzować ludność w zupełności. Wrażenie huku strzałów działowych i świstu szrapneli na niespodziewających się niczego spokojnych ludzi, którzy w dodatku o czemś podobnem nie mieli pojęcia, było straszne. W moich oczach — człowiek czterdziestokilkoletni, rzemieślnik, został rażony połowicznym paraliżem — dwoje zaś dzieci wymiotowało żółcią... Nie prędko więc, mimo ustania strzałów, ludzie wychodzili z kryjówek.
Straszny dla Kalisza ten dzień, który jednak jeszcze nie miał być najstraszniejszym, zakończył się wreszcie — czemś — będącem klasycznym przykładem iście szubienicznego humoru. Między godziną 8 a 9—zajaśniała w całym Kaliszu... iluminacja. Było to ścisłe wykonanie rozporządzenia Preuskera: „Od godziny 8-ej wszystkie bramy domów winny być zamknięte, a wszystkie okna oświetlone".
Jak sobie poradzili biedni kaliszanie z brakiem świec i nafty w wielu mieszkaniach — niewiem — prawdopodobnie rozpacz i obawa przed ponownem wejściem prusaków lub bombardowaniem — rozwinęły niesłychaną pomysłowość i energję — dość, że tak rzęsiście oświetlonych ulic i placów nie pamiętam w Kaliszu.
Groteskowo też wyglądały uiluminowane puściuteńkie ulice, w których zrzadka tylko głuchy odgłos kroków ciekawego przechodnia się rozlegał. Mimowoli przychodził na myśl obraz katafalku, obstawionego świecami w pustym kościele...Prusacy nocą nie weszli do miasta, tak że całe usiłowania kaliszan poszły na marne... Koło 5—6 rano, gdy wreszcie pochmurny dżdżysty poranek rozproszył mroki nocy—nareszcie ustała ta straszna iluminacja pogrzebowa w Kaliszu.
Ludzie wychodzili z domów zasięgnąć języka... zorjentować się, co robić dalej... Powoli, ostrożnie, najpierw pojedynczo, później coraz większemi grupami, schodzili się kaliszanie, udzielając sobie pogłosek i nowin. Nie można było zorjentować się, gdzie są ukryci prusacy. Bo w zupełne opuszczenie przez nich miasta nie wierzono bynajmniej.
Panika, wywołana gwałtami i bombardowaniem wtorkowem nie ustawała i przy lada okazji ujawniała się zaraz. Rano — na Rynku np. byłem świadkiem następującej sceny: Rozmawiamy z naczelnikiem straży ogniowej — Mrowińskim, oraz sekwestratorem Paszkiewiczem, którzy obaj energicznie zajmowali się oczyszczeniem ulic z trupów, gdy nagle na Rynek wbiega jakiś przerażony do ostatecznych granic młodzieniec. „Trup Frenkla na rogatce... idę się wyspowiadać... Prusacy są na Sielance"!., wypowiada urywane frazesy, gdy go zatrzymujemy.
„Jezus Marja"! — rozlega się czyjś wykrzyk histeryczny i cała grupa zebrana przed Ratuszem, koło ciał pięciu rozstrzelanych tam mężczyzn, o których mówiliśmy wyżej, w oka mgnieniu rozprasza się w przestrachu. Żadne przekonywania, żadne prośby o trochę choćby zimnej krwi i spokoju nie pomagają. Takich scen popłochu w różnych okolicach miasta spotkałem kilka, a wszystkie bez powodu.
Prusacy, jakby zamarli. Wycofawszy się z miasta, zaczęli oni sypać okopy na polach Dóbrzeckich, zajmując akurat pole pamiętnej bitwy 1706 roku, oraz jeszcze jak w danej chwili — pamiętniejszych słynnych rosyjsko-pruskich manewrów w r. 1835. Mimowoli przychodzi na myśl ironja zawierająca się w napisie pomnika na placu Św. Józefa:?* „Niech Bóg błogosławi wieczną przyjaźń Prus i Rosji na strach wspólnych ich nieprzyjaciół".
Koło 9-ej rano zjawili się w Kaliszu dwaj zwolnieni z misją uspokojenia miasta, a podobno i wyszukania sprawców strzałów zakładnicy: Handtke i Scholtz. Handtke, zupełnie nerwowo rozbity, niezdolny do niczego, odrazu położył się do łóżka, Scholtz zaś w rozmowach z napotkanemi znajomymi starał się misję swą wypełnić, z wprost przeciwnym jednak skutkiem. Wreszcie panika doszła do zenitu, gdy koło 10-ej rozległ się ponownie huk strzałów armatnich.
Byłem w tym czasie akurat u posła Parczewskiego, z którym naradzaliśmy się nad sposobem przedostania się do wyższej komendy pruskiej dla wyjaśnienia nieporozumienia, jakiemu przypisywaliśmy wypadki, zaszłe w dniu wczorajszym, gdy padły pierwsze wystrzały działowe. Pożegnałem pp. Parczewskich i mimo zatrzymywań z ich strony, ruszyłem do domu. Na ulicach, któremi dążyłem do domu, popłoch i przerażenie panowały nie do opisania. Tłumy ludzi, którzy zdecydowali się już uciec i biegły ulicami z tobołkami, nagle zatrzymane hukiem strzałów i świstem pocisków rzucały się obłędnie do bram domów, chcąc ukryć się pod osłoną murów. Pociski szły tym razem w dzielnicę żydowską w północno-zachodniej części miasta, było ich naogół niewiele i niewielkie
też szkody zrządziły.
Ogółem dali prusacy 12 wystrzałów, co było jednak dosyć, ażeby wśród ludności przerażonej od 36 godzin trwającemi gwałtami, strzelaniną, rozstrzeliwaniami i wreszcie bombardowaniem, wzniecić popłoch niesłychany... Szczęśliwie dostaję się do domu. Rodzinę zastałem w najwyższym stopniu zdenerwowania w suterenach wraz z tłumem lokatorów. Podnie cenie, płacz, strach ogólny i wreszcie zbiorowa sugestja, czyniąca prawdopodobnemi najdziksze przypuszczenia i obrazy, robią dłuższy pobyt w mieście niemożliwym dla kobiet i dzieci. Po krótkiej też naradzie z D-rem K. postanawiamy rodziny poprowadzić z powrotem na letnisko.
Gdy dowiedziano się o naszej decyzji wśród lokatorów zebranych w suterenach, zaczęły się rozgrywać sceny nie do opisania. Żegnano nas z płaczem i błogosławieństwami — odzywały się nawet głosy — „jak można dzieci tak ryzykować" — „przecież to śmierć pewna"! „Niechże państwo litość mają“! — Decyzję jednak wykonywamy. Nie słysząc już oddawna wystrzałów, wychodzimy. Służące biorą dzieci, my — nieco ubrania. Wśród płaczu i błogosławieństw obecnych przekraczamy bramę, którą momentalnie zatrzaskują za nami. Słyszymy przekręcenie klucza i ruszamy puściutką ulicą ku parkowi, a stamtąd przez Tyniec na szosę turecką.
Po godzinnym marszu, łącznie z pp. K., a wśród całej masy uciekających z miasta odbywanym, stajemy na opuszczonym w niedzielę letnisku.
Stąd już obserwujemy formalny exodus ludności kaliskiej. Dorożki, powozy, karety, bryki, wozy zwyczajne i wreszcie tłumy pieszych mężczyzn, kobiet i dzieci szły do wieczora szosą i bocznemi drogami. Koło 10 tysięcy ludności prawdopodobnie opuściło Kalisz dnia tego.
Zaloguj się aby komentować