Józef Dąbrowski "Katastrofa kaliska : opowieść naocznego świadka" wyd. Warszawa 1914 cz IX
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #Kalisz1914
Poprzednie części pod tagiem #Kalisz1914
Usadowiwszy się ponownie na Pólku, gdzie przynajmniej miało się kartofle, ogrodowizny i mleko na czas dłuższy do wyżywienia i nie było się zamkniętym w ciasnych ulicach pod ciągłą grozą szrapneli i kul pruskich, mogliśmy się choć częściowo uspokoić. Należało jednak ściągnąć z Kalisza najpotrzebniejsze rzeczy, a następnie i nieco zasięgnąć języka oraz zorjentować się, co dalej robić. Stąd też wynikały częste wyprawy do miasta, dzięki czemu byliśmy o wszystkiem doskonale poinformowani.
Logika nakazywała przypuszczać, że prusacy, nastrzelawszy dowoli bezbronnych mieszkańców, wziąwszy kontrybucję, zrabowawszy całkowicie nieomal kasę miejską i zbombardowawszy według sił i możności chwilowej miasto, dadzą spokój nareszcie, osiągnąwszy dostateczną chyba satysfakcję za własną głupotę i tchórzostwo, oraz prowokację, napewno obcych Kaliszowi żywiołów. Przygotowani też byliśmy do powrotu za dni kilka. W mniemaniu tem wzmocniły nas obserwacje, których mieliśmy sposobność dokonać podczas pobytu w mieście popołudniu w dniu ucieczki naszej, we środę. Musieliśmy z D-rem K. przewieźć do szpitala dyrektora Zakładu Hydropatycznego inż. O., którego cała służba i wszyscy literalnie, prócz żony, opuścili, a który parę dni przed wybuchem wojny przebył ciężką operację. Na szczęście uzyskawszy powóz i konie od znanych pp. B., krok za krokiem jechaliśmy przez całe miasto, do którego tymczasem weszli ponownie prusacy. Wypadło nam przebyć kilka kordonów rozciągniętych na ulicach. Wogóle nauczeni widocznie doświadczeniem, Prusacy obecnie zachowywali przeróżne środki ostrożności i postępowali krok za krokiem, bacznie kontrolując publiczność. Z niemałym zdziwieniem ujrzałem znów nawiązujące się stosunki wojska z publicznością. Oto np. na Wrocławskiej stoi kordon pruski: obok dowodzącego oficera dwie młode Żydóweczki! Flirt idzie w najlepsze. Z okien wychyla się coraz więcej głów i pomału zaczynają wychodzić z domów siedzący w strachu kaliszanie... Miasto chce przybrać normalny wygląd... Koło godziny 7-ej prusacy opuścili miasto, które znów od 8-ej zajaśniało iluminacją, mimo ich nieobecności — na całą noc.
Czwartek 6-go sierpnia był nieco spokojniejszy w Kaliszu. Prusacy, co prawda na Wrocławskiej, obok cmentarzy postawili kordon i nikogo przezeń nie puszczali. Koło południa zaś do miasta weszły oddziały piechoty, które rozpoczęły aresztowania wśród pozostałych w mieście rosjan. Aresztowano prezesa sądu okręgowego — Zelanda, sekretarza biura policmajstra Cieślaka, naczelnika więzienia Zirickija, komisarza 2-go cyrkułu i przejściowego naczelnika policji — Kostienkę, naczelnika wydziału śledczego Sawickija i wreszcie niewiadomo z jakich powodów właściciela popularnej cukierni i ogniomistrza straży ogniowej — Schauba, niemca. Aresztowanych pod silnym konwojem odesłano do szańców pruskich, a następnie wraz z pierwszemi zakładnikami wywieziono do Ostrowa. Żadnych stosunków z uwięzionemi nie dopuszczano — jedynie Bukowińskiemu pozwolono na pisać list do żony.
Drugą nieprzyjemną chwilą dla Kalisza w tym czasie były salwy karabinowe i strzały armatnie, jakie nieco popołudniu rozległy się z szańców pruskich. Strzelano do samolotu, naturalnie własnego, przyczem zabito oficera, a pilot, acz ranny kulą w rękę, zdołał wylądować szczęśliwie. Podczas tej jednak strzelaniny, kilka pocisków armatnich spadło na Rypinek i do Parku, nie przyczyniając jednak szkód wielkich. Dzień ten zdołał w znacznej części uspokoić publiczność. Powracało nawet sporo tych, co po przedniego dnia uciekli i nocowali w Kokaninie, Dembem, Nędzarzewie, Tłokini lub wprost w lasach podmiejskich. Sporo jednak było i takich, którzy, wynająwszy fury, zajeżdżali do miasta po rzeczy i umykali co prędzej. Sklepy pootwierano i wogóle miało się wrażenie nadchodzącego spokoju, tymbardziej, zważywszy na pewien nastrój świąteczny i nabożeństwa dodatkowe z okazji dnia Przemienienia. Na noc oczywiście miasto znów uiluminowano, choć w wielu oknach widniały już karty z napisem niemieckim: „lokator nieobecny".
W Piątek 7-go sierpnia 1914, dzień targowy, duże ożywienie panowało w mieście od rana. W kościołach było pełno pobożnych, sklepy handlowały po kilkudniowym zastoju, ruch panował ogromny. Na Rynek zeszło się nawet z przyzwyczajenia, mimo grozę wypadków ubiegłych, sporo bab wiejskich ze swemi produktami. Do uspokojenia niemało przyczyniały się nowe odezwy, hektografowane, które zapewniały ponownie spokój i bezpieczeństwo o życiu i mieniu mieszkańców, odwoływały genjalną groźbę rozstrzeliwania „co dziesiątego mieszkańca“, i wreszcie pozwalały na nowo wychodzić gazetom miejscowym z warunkiem oczywiście cenzury prewencyjnej ze strony komendy wojskowej. W razie ponownych strzałów do wojska, odezwa zapowiadała bombardowanie. Najbardziej też optymistyczne nadzieje zapanowały wśród ludności, oparte na jak najniedorzeczniejszych pogłoskach. „Zawieszenie broni zawarto na 5 dni“! „Dziś o 6-ej będzie podpisany pokój“! „Umarł Franciszek Józef “! „Preuskera oddano pod sąd wojenny“ i t. d., opowiadano sobie po ulicach.
Naprawdę zaś na zmianę stosunków kalisko - niemieckich zanosiło się o tyle, że sławetny, a tak upamiętniony w dziejach Kalisza, 155 regiment piechoty wycofano wraz z majorem Preuskerem zupełnie, a na miejsce prusaków miały wejść wojska saskie. Prusacy pozostali jedynie na baterjach koło wiatraków na polach dóbrzeckich, panujących nad miastem. Stojąca tam artylerja pruska została wzmocniona znacznie nowoprzybyłemi kilku baterjami dział polowych. Sasi jednak okazali się nie lepszemi od prusaków znawcami stosunków. Wiedząc dobrze o stanie miasta i mieszkańców, o nocnej strzelaninie, podejrzeniu pruskiem, że możliwe są zasadzki, nie zawiązali z miastem żadnych stosunków, poza, jak się zdaje, dokonanemi z ich już inicjatywy czwartkowemi aresztowaniami rosjan, oraz powyższą odezwą, jakgdyby niosącą „nowy kurs“ Kaliszowi.
Dokonane zaś w takich warunkach wkroczenie sasów, zakończyło się straszliwą wręcz katastrofą. „Koło godziny 2-ej popołudniu, opowiada naoczny świadek p. Zofja G., byłam w sklepiku wekslarskim przy ul. Wrocławskiej. Nagle usłyszałam hałas zapuszczanych żaluzji w oknach i do sklepiku wpadł przerażony żyd — „idą“. Natychmiast sklepik zamknięto, paniczna trwoga ogarnęła wszystkich, na ulicy cisza zapanowała grobowa, którą wkrótce przerwał odgłos miarowych kroków. Przez szparę we drzwiach widzę maszerującą kompanję piechoty, za nią w kilka minut przejechało ze 30 ułanów... Niemcy przeszli. Wypuszczono mnie ze sklepu i pustą ulicą podążyłam domu... Takiem było przyjęcie sasów na krańcu miasta. W miarę jednak posuwania się ku Rynkowi, panika mijała, publiczność nie uciekała, w sklepach handlowano dalej.
Nagle... w Rynku ukazał się wojskowy koń w pełnym galopie bez jeźdźca. Szalona panika ogarnęła sasów, szyk został złamany, oficerowie i żołnierze, piechota i ułani przemieszani ze sobą, rzucili się do ucieczki. W popłochu ku zdziwieniu nierozumiejącej nic publiczności, niemcy „rwali“ Wrocławską aż do szpitala, gdzie spotkali nowy oddział. Po chwili, oba oddziały skomunikowawszy się z obozem wróciły, a za parę minut do niespodziewającej się niczego publiczności zaczęto strzelać na Głównym Rynku i natychmiast jakby to było sygnałem umówionym — zaczęła się znów bezładna strzelanina po całem mieście. Co się działo z niespodziewającą się literalnie nic podobnego i zgromadzoną na ulicach publicznością łatwo sobie wyobrazić. Prażeni zewsząd ogniem karabinowym, ludzie padali całemi dziesiątkami ranni lub zabici: końskie i ludzkie trupy pomostem zaległy ul. Rabiną, Józefinę, Główny Rynek, Skarszewską, Wrocławską i wreszcie Wały i Aleje Parku. Oszalały z przerażenia tłum z wyciem nieludzkiem rzucał się bez pamięci do bram i wylotów ulic w tą lub inną stronę, stając się wręcz tarczą dla kul. Szczególniej okropną i groźną stała się katastrofa, gdy na rogatce Wrocławskiej i na Rynku ustawiono kartaczownice i „polewano" niemi przez całą długość ulice przyległe — Rynek i plac S-go Józefa. Trzask kartaczownic, przypominający nieco darcie twardego płótna, wciąż trwające salwy w różnych stronach miasta, jęki rozdzierające rannych, brzęk szyb rozbijanych kulami wręcz masowo, krzyki przerażenia, zlewały się w hałas iście piekielny. Pod tym straszliwym ogniem Kalisz trwał przeszło trzy kwadranse. Salwy, to cichły, to znów słabiej lub silniej wybuchały. Tu i owdzie rozległ się jeszcze trzask kartaczownicy, wreszcie zakończyły strzelaninę pojedyncze strzały karabinowe lub rewolwerowe: to waleczni rycerze polowali pojedynczo na zapóżnionych przechodniów lub głowy, ukazujące się w oknie...
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #Kalisz1914
Poprzednie części pod tagiem #Kalisz1914
Usadowiwszy się ponownie na Pólku, gdzie przynajmniej miało się kartofle, ogrodowizny i mleko na czas dłuższy do wyżywienia i nie było się zamkniętym w ciasnych ulicach pod ciągłą grozą szrapneli i kul pruskich, mogliśmy się choć częściowo uspokoić. Należało jednak ściągnąć z Kalisza najpotrzebniejsze rzeczy, a następnie i nieco zasięgnąć języka oraz zorjentować się, co dalej robić. Stąd też wynikały częste wyprawy do miasta, dzięki czemu byliśmy o wszystkiem doskonale poinformowani.
Logika nakazywała przypuszczać, że prusacy, nastrzelawszy dowoli bezbronnych mieszkańców, wziąwszy kontrybucję, zrabowawszy całkowicie nieomal kasę miejską i zbombardowawszy według sił i możności chwilowej miasto, dadzą spokój nareszcie, osiągnąwszy dostateczną chyba satysfakcję za własną głupotę i tchórzostwo, oraz prowokację, napewno obcych Kaliszowi żywiołów. Przygotowani też byliśmy do powrotu za dni kilka. W mniemaniu tem wzmocniły nas obserwacje, których mieliśmy sposobność dokonać podczas pobytu w mieście popołudniu w dniu ucieczki naszej, we środę. Musieliśmy z D-rem K. przewieźć do szpitala dyrektora Zakładu Hydropatycznego inż. O., którego cała służba i wszyscy literalnie, prócz żony, opuścili, a który parę dni przed wybuchem wojny przebył ciężką operację. Na szczęście uzyskawszy powóz i konie od znanych pp. B., krok za krokiem jechaliśmy przez całe miasto, do którego tymczasem weszli ponownie prusacy. Wypadło nam przebyć kilka kordonów rozciągniętych na ulicach. Wogóle nauczeni widocznie doświadczeniem, Prusacy obecnie zachowywali przeróżne środki ostrożności i postępowali krok za krokiem, bacznie kontrolując publiczność. Z niemałym zdziwieniem ujrzałem znów nawiązujące się stosunki wojska z publicznością. Oto np. na Wrocławskiej stoi kordon pruski: obok dowodzącego oficera dwie młode Żydóweczki! Flirt idzie w najlepsze. Z okien wychyla się coraz więcej głów i pomału zaczynają wychodzić z domów siedzący w strachu kaliszanie... Miasto chce przybrać normalny wygląd... Koło godziny 7-ej prusacy opuścili miasto, które znów od 8-ej zajaśniało iluminacją, mimo ich nieobecności — na całą noc.
Czwartek 6-go sierpnia był nieco spokojniejszy w Kaliszu. Prusacy, co prawda na Wrocławskiej, obok cmentarzy postawili kordon i nikogo przezeń nie puszczali. Koło południa zaś do miasta weszły oddziały piechoty, które rozpoczęły aresztowania wśród pozostałych w mieście rosjan. Aresztowano prezesa sądu okręgowego — Zelanda, sekretarza biura policmajstra Cieślaka, naczelnika więzienia Zirickija, komisarza 2-go cyrkułu i przejściowego naczelnika policji — Kostienkę, naczelnika wydziału śledczego Sawickija i wreszcie niewiadomo z jakich powodów właściciela popularnej cukierni i ogniomistrza straży ogniowej — Schauba, niemca. Aresztowanych pod silnym konwojem odesłano do szańców pruskich, a następnie wraz z pierwszemi zakładnikami wywieziono do Ostrowa. Żadnych stosunków z uwięzionemi nie dopuszczano — jedynie Bukowińskiemu pozwolono na pisać list do żony.
Drugą nieprzyjemną chwilą dla Kalisza w tym czasie były salwy karabinowe i strzały armatnie, jakie nieco popołudniu rozległy się z szańców pruskich. Strzelano do samolotu, naturalnie własnego, przyczem zabito oficera, a pilot, acz ranny kulą w rękę, zdołał wylądować szczęśliwie. Podczas tej jednak strzelaniny, kilka pocisków armatnich spadło na Rypinek i do Parku, nie przyczyniając jednak szkód wielkich. Dzień ten zdołał w znacznej części uspokoić publiczność. Powracało nawet sporo tych, co po przedniego dnia uciekli i nocowali w Kokaninie, Dembem, Nędzarzewie, Tłokini lub wprost w lasach podmiejskich. Sporo jednak było i takich, którzy, wynająwszy fury, zajeżdżali do miasta po rzeczy i umykali co prędzej. Sklepy pootwierano i wogóle miało się wrażenie nadchodzącego spokoju, tymbardziej, zważywszy na pewien nastrój świąteczny i nabożeństwa dodatkowe z okazji dnia Przemienienia. Na noc oczywiście miasto znów uiluminowano, choć w wielu oknach widniały już karty z napisem niemieckim: „lokator nieobecny".
W Piątek 7-go sierpnia 1914, dzień targowy, duże ożywienie panowało w mieście od rana. W kościołach było pełno pobożnych, sklepy handlowały po kilkudniowym zastoju, ruch panował ogromny. Na Rynek zeszło się nawet z przyzwyczajenia, mimo grozę wypadków ubiegłych, sporo bab wiejskich ze swemi produktami. Do uspokojenia niemało przyczyniały się nowe odezwy, hektografowane, które zapewniały ponownie spokój i bezpieczeństwo o życiu i mieniu mieszkańców, odwoływały genjalną groźbę rozstrzeliwania „co dziesiątego mieszkańca“, i wreszcie pozwalały na nowo wychodzić gazetom miejscowym z warunkiem oczywiście cenzury prewencyjnej ze strony komendy wojskowej. W razie ponownych strzałów do wojska, odezwa zapowiadała bombardowanie. Najbardziej też optymistyczne nadzieje zapanowały wśród ludności, oparte na jak najniedorzeczniejszych pogłoskach. „Zawieszenie broni zawarto na 5 dni“! „Dziś o 6-ej będzie podpisany pokój“! „Umarł Franciszek Józef “! „Preuskera oddano pod sąd wojenny“ i t. d., opowiadano sobie po ulicach.
Naprawdę zaś na zmianę stosunków kalisko - niemieckich zanosiło się o tyle, że sławetny, a tak upamiętniony w dziejach Kalisza, 155 regiment piechoty wycofano wraz z majorem Preuskerem zupełnie, a na miejsce prusaków miały wejść wojska saskie. Prusacy pozostali jedynie na baterjach koło wiatraków na polach dóbrzeckich, panujących nad miastem. Stojąca tam artylerja pruska została wzmocniona znacznie nowoprzybyłemi kilku baterjami dział polowych. Sasi jednak okazali się nie lepszemi od prusaków znawcami stosunków. Wiedząc dobrze o stanie miasta i mieszkańców, o nocnej strzelaninie, podejrzeniu pruskiem, że możliwe są zasadzki, nie zawiązali z miastem żadnych stosunków, poza, jak się zdaje, dokonanemi z ich już inicjatywy czwartkowemi aresztowaniami rosjan, oraz powyższą odezwą, jakgdyby niosącą „nowy kurs“ Kaliszowi.
Dokonane zaś w takich warunkach wkroczenie sasów, zakończyło się straszliwą wręcz katastrofą. „Koło godziny 2-ej popołudniu, opowiada naoczny świadek p. Zofja G., byłam w sklepiku wekslarskim przy ul. Wrocławskiej. Nagle usłyszałam hałas zapuszczanych żaluzji w oknach i do sklepiku wpadł przerażony żyd — „idą“. Natychmiast sklepik zamknięto, paniczna trwoga ogarnęła wszystkich, na ulicy cisza zapanowała grobowa, którą wkrótce przerwał odgłos miarowych kroków. Przez szparę we drzwiach widzę maszerującą kompanję piechoty, za nią w kilka minut przejechało ze 30 ułanów... Niemcy przeszli. Wypuszczono mnie ze sklepu i pustą ulicą podążyłam domu... Takiem było przyjęcie sasów na krańcu miasta. W miarę jednak posuwania się ku Rynkowi, panika mijała, publiczność nie uciekała, w sklepach handlowano dalej.
Nagle... w Rynku ukazał się wojskowy koń w pełnym galopie bez jeźdźca. Szalona panika ogarnęła sasów, szyk został złamany, oficerowie i żołnierze, piechota i ułani przemieszani ze sobą, rzucili się do ucieczki. W popłochu ku zdziwieniu nierozumiejącej nic publiczności, niemcy „rwali“ Wrocławską aż do szpitala, gdzie spotkali nowy oddział. Po chwili, oba oddziały skomunikowawszy się z obozem wróciły, a za parę minut do niespodziewającej się niczego publiczności zaczęto strzelać na Głównym Rynku i natychmiast jakby to było sygnałem umówionym — zaczęła się znów bezładna strzelanina po całem mieście. Co się działo z niespodziewającą się literalnie nic podobnego i zgromadzoną na ulicach publicznością łatwo sobie wyobrazić. Prażeni zewsząd ogniem karabinowym, ludzie padali całemi dziesiątkami ranni lub zabici: końskie i ludzkie trupy pomostem zaległy ul. Rabiną, Józefinę, Główny Rynek, Skarszewską, Wrocławską i wreszcie Wały i Aleje Parku. Oszalały z przerażenia tłum z wyciem nieludzkiem rzucał się bez pamięci do bram i wylotów ulic w tą lub inną stronę, stając się wręcz tarczą dla kul. Szczególniej okropną i groźną stała się katastrofa, gdy na rogatce Wrocławskiej i na Rynku ustawiono kartaczownice i „polewano" niemi przez całą długość ulice przyległe — Rynek i plac S-go Józefa. Trzask kartaczownic, przypominający nieco darcie twardego płótna, wciąż trwające salwy w różnych stronach miasta, jęki rozdzierające rannych, brzęk szyb rozbijanych kulami wręcz masowo, krzyki przerażenia, zlewały się w hałas iście piekielny. Pod tym straszliwym ogniem Kalisz trwał przeszło trzy kwadranse. Salwy, to cichły, to znów słabiej lub silniej wybuchały. Tu i owdzie rozległ się jeszcze trzask kartaczownicy, wreszcie zakończyły strzelaninę pojedyncze strzały karabinowe lub rewolwerowe: to waleczni rycerze polowali pojedynczo na zapóżnionych przechodniów lub głowy, ukazujące się w oknie...
Zaloguj się aby komentować