Zdjęcie w tle
Hans.Kropson

Hans.Kropson

Tytan
  • 171wpisy
  • 134komentarzy
LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 27 Czwarta petycja o wyjazd z Suwałk... do Norwegii
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
Byłam zdumiona, gdy pewnego ranka otrzymałam wezwanie przyniesione przez żołnierza na zebranie ludzi odpowiedzialnych za funkcjonowanie miasta. Miało to się odbyć w pomieszzeniach dżentelmena (szlachcica), który niestety pozostał, by chronić swoje interesy. Jego dom był mniej więcej w takim samym stanie jak mój, tylko ja miałam kilka pokoi, a on tylko dwa i nawet tam zwykli żołnierze, którzy zajmowali dom, czuli się jak u siebie, śpiąc w jego łóżku, jeśli im się podobało. Kiedy byłam na spotkaniu, było wielu ludzi, których nie widziałam od czasu, gdy zostaliśmy odcięci od świata, a wśród nich inżynier i szlachcic z dwoma synami, pan W. Zapytałam ich, dlaczego do mnie nie przyszli. Powiedzieli, że nie chcą wpędzać mnie w większe kłopoty. Powiedziałam im, że nie mogą mnie wpedzić w wieksze, więc równie dobrze mogą przyjść. 
Był tam nowy człowiek, bliski szefa zarządu cywilnego, Żyd z Kurlandii; mój wróg! Byłam tak uprzejma, jak tylko mogłam, tak aby nie odrzucił mojej prośby. Napisałam petycję i zastanawiałam się, co się z nią stanie. Może zmęczą się czytaniem moich próśb i pozwolą mi wyjechać, aby pozbyć się kłopotu! 
Kiedy Bezirkschef zaczął mówić, okazało się, że zostaliśmy wezwani do założenia szpitala tyfusowego dla miasta, w którym choroba się już skończyła. Chodziło o to, że mieliśmy znaleźć dom, łóżka, pościel, pielęgniarki i jedzenie. Niemcy kazaliby aptekarzom podawać wszystkie leki i środki dezynfekujące. 
Od razu powiedziałam, że mój czas jest więcej niż zapełniony, ponieważ zostałam wyznaczony do opieki nad więźniami pracującymi na ulicach i mam troje małych dzieci. Pani, która była pielęgniarką w rosyjskim szpitalu, pracując dzień i noc, powiedziała, że też nie może pomóc, ponieważ była przełożoną pielęgniarek tam, gdzie były operacje chirurgiczne. 
Mężczyzna był na nas wściekły za odpowiedź i powiedział, że to wszystko jedno; musieliśmy albo zrobić to sami, albo zapłacić za to, a on obciążyłby naszego gospodarza odpowiedzialnością za to. 
To było okropne widzieć, jak ta zwykła istota onieśmiela tych ludzi. Większość z nich mówiła po niemiecku bardzo słabo, bo nigdy nie chcieli sie uczyć tego języka, a teraz byli w niekorzystnej sytuacji, bo nie było nikogo, kto mógłby wziąć na siebie odpowiedzialność. Po różnych mrożących krew w żyłach groźbach kazano nam wracać do domu, zanim powiedziano mi, że na pewno zostanę wezwana do wykonania mojej części pracy pielęgniarskiej, na co odpowiedziałam, że oprócz dwóch podanych powodów wyjeżdżam z Suwałk! 
Jak się zaczął śmiać i mówił: „Nie, nigdy”. A także, że przyjdzie rzucić okiem na moje papiery. 
Cóż, powiedział, coś co nigdy nie przyszło mi do głowy, że ktoś będzie próbował przeglądać nasze dokumenty, które były wystarczająco sprytnie ukryte. W szafie, która stała w mojej sypialni, za ciężkim lustrem znajdowało się kilka szuflad. Wyciągając dolną, z tyłu ukryto bardzo dobry tajny schowek. Leżała tam skórzana teczka, w której znajdowały się nasze dokumenty. Przejrzałam je nerwowo, gdy tylko wróciłam ze spotkania, bojąc się, że ktoś mi przeszkodzi. Postanowiłam pokazać tylko trzy i dyplom mojego męża z Uniwersytetu w Monachium. Nie odważyłam się pokazać metryki ślubu, bo było tam napisane, że urodziłam się w Kanadzie! Mój ojciec był obywatelem amerykańskim, całe życie mieszkałam w Stanach Zjednoczonych, nigdy nie byłam w Kanadzie dłużej niż na krótkie wizyty. Jednak gdyby odkryto moje miejsce urodzenia, nic by mnie nie uratowało. 
Można było pokazać metryki chrztu moich dzieci. Byli Austriakami, bo dzieci urodziły się w Krakowie, gdzie mój mąż był Profesorem na Uniwersytecie. Zanim nasi synowie mieli dwa lata, wyjechaliśmy do Rosji, aby uczynić ich rosyjskimi poddanymi. Majątki rodzinne znajdowały się w Królestwie Polskim (rosyjskim), a mój mąż został powołany do służby w Departamencie Rolnictwa mającym pod swoją jurysdykcją dwie gubernie, Łomży i Suwałk. Specjalną gałęzią jego nauki była hydrotechnika. W świadectwach dzieci było proste zestawienie dat, moje imię i słowo, że mój mąż jest profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego! 
Te odłożyłam na bok i ukryłam resztę, niektóre stare i interesujące. Dokumenty te nosiliśmy przy sobie od początku wojny i później podczas pierwszej ewakuacji z Suwałk byly pod moją opieką. Jednym z nich był stary patent na francuski tytuł nadany przez Henryka Walazego, gdy został królem Polski. Wiele rodzin otrzymało ten sam tytuł, ale większość tych listów zaginęła z biegiem lat. W naszej rodzinie krążyła legenda, że pradziadek jechał saniami przez siedem dni, żeby uzyskać patent szlachecki w Piotrogrodzie, kiedy nowe prawa tego wymagały. Ten dokument przede wszystkim musiał być ukryty.
Po podjęciu decyzji, które dokumenty pokazać, napisałam petycję do „Herr Presidial Rat” z Suwałk (najbliższe angielskie określenie to doradca prezydenta, ale to nie to znaczy), prosząc o pozwolenie na osobiste złożenie petycji! Coraz bardziej się niecierpliwiłam i czułam, że im bardziej będę natrętna, tym bliższe będzie moje uwolnienie. W ciągu jednego lub dwóch dni moja prośba została spełniona i znalazłam ciekawskiego starca, „von”, raczej niekompetentnego, którego prawdopodobnie uważano tylko za figuranta. Moim wrogiem był prawdziwy naczelnik! Dałam mu dokumenty i przedstawiłam moją petycję, mówiąc mu, że to czwarta! 
Tym razem błagałam o pozwolenie na wyjazd do Norwegii, gdyby to nie było możliwe, to do Ameryki, chociaż nie widziałam jasnej drogi, aby się tam dostać, ale miałam żywe zaufanie do Opatrzności. Naczelnik był bardzo uprzejmy, z zainteresowaniem przyglądał się mojej wizytówce, ale powiedział mi, że jestem znana władzom jako sympatyk Rosji i okazywałam wielkie zmartwienie upadkiem Lwowa. 
Przyznałam się do tego, ale jak moglibyśmy czuć się inaczej, kiedy Polska była wdeptana w ziemię i eksterminowana! 
Odpowiedział, że gdybym tylko mógł spojrzeć na to z innej perespektywy, że Niemcy są jedynym przyjacielem i zbawieniem Polski, sprawy moje potoczą się prędko. Tak czy inaczej, petycję należy wysłać do naczelnego dowódcy armii, z jego rekomendacją, bo był zasmucony, widząc szlachetną kobietę doprowadzoną do takich kłopotów.
e0a5179b-d058-46cb-8dbd-37b69d0d4c6f

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. „Kiedy Prusacy przybyli do Polski. Doświadczenia Amerykanki podczas niemieckiej inwazji” - wydanie w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 26 Rosjanie próbują odbić Suwałki maj 1915
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne
MOJA odmowa wypicia toastu została ewidentnie zgłoszona władzom, dlatego 9 maja moja prośba o wyjazd do Szwecji została odrzucona! Nie pozwolono mi wrócić do męża. To był cios, który był na szczycie okropności tej orgii po zatopieniu Lusitanii. Ale nie pozwoliłam się zniechęcić, czując, że jeśli to się stanie, nigdy nie zostaniemy wypuszczeni. Natychmiast zabrałam się za napisanie kolejnej petycji.
Dwóch jeńców oddano na służbę starej Żydówce, która z dumą mówiła, że jest i zawsze była niemieckim szpiegiem. Musieli nosić dla niej drewno i wodę, otrzymując za to wiele zniewag. W przeciwieństwie do innej starej Żydówki, którą często widywałam i która pomagała, jak mogła, karmiąc tych nieszczęśników. Przychodziła z małym wiaderkiem zupy lub płatków owsianych, czymkolwiek się dało, a żołnierze stali wokół niej i zanurzali w niej własne łyżki. Biedna stara kobieta zawsze dzieliła się jedzeniem z mężczyznami, to było tylko kilka łyżek, ale dla nich jaka to była różnica! Czy padało, czy świeciło słońce, była tam ze swoim małym wiaderkiem, nie pytając o pozwolenie i z jakiegoś powodu nigdy nie została zatrzymana. Jej syn był gdzieś wśród rosyjskich żołnierzy.
Naród żydowski nie spotykał się z takim traktowaniem, jakiego mogli się spodziewać. Nieustannie nakładano na nich kary pieniężne. Wszystko zostało zabrane. Oczywiście byli na tyle sprytni, że ukryli pieniądze tam, gdzie nawet wróg nie mógł ich znaleźć, i wydobyli je, gdy nastał czas względnego spokoju. Wielu dostało pozwolenie na kupowanie towarów w Prusach. Odnieśliśmy z tego pewne korzyści, nawet jeśli drogo nas to kosztowało. Dostałam dziesięć funtów cukru, płacąc dziesięć rubli. To, co było naprawdę złe dla miasta, to fakt, że alkohol znów był w sprzedaży. Ludzie, którzy nie mogli kupić jedzenia, zaczęli pić rum!
ZBLIŻAJĄC SIĘ do ostatnich dni maja, rozegrała się straszna bitwa, trwająca cztery dni i noce. Kanonada była tak silna, że nikt nie pomyślał o pójściu do łóżka. Noce były jasne. Błagałam sanitariuszkę w szpitalu, żeby mi przyniosła świecę, tak mi się chciało siedzieć i słuchać bez żadnego zajęcia, że w te noce ubierałam lalkę Wandy. Czytanie było niemożliwe, a w moim dzienniku były tylko drobne sprawy do napisania. 
Musiałam czuwać; w rzeczywistości nie można było spać! Miasto było otoczone ogniem, gdyż Niemcy często używali tych okropnych buchających miotaczy ognia. Słyszeliśmy świst przelatujących pocisków i niecierpliwy tuk-tuk-tuk karabinów maszynowych. Z jakiegoś powodu tego dźwięku bałam się najbardziej, bardziej niż wielkich armat. 
Po pierwszej nocnej bitwie usłyszeliśmy, że Rosjanie zdobywają przewagę. Niemcy w mieście byli już spakowani. Jeńcy zostali wypędzeni do Prus Wschodnich, nadzieja była wielka! Rannych przybyło w takiej liczbie, że zamknięte już na czas ewakuacji szpitale musiały zostać ponownie otwarte. 
I wtedy pułk za pułkiem zaczęły przybywać posiłki i pędziły przez miasto ze śpiewem! Jakże przerażający znak. 
Pierwszego dnia niektórzy oficerowie zakwaterowali się w pokojach naszego domu, które były zarezerwowane dla mnie i czekali na rozkaz udania się do okopów. Jeden z nich, młody Herr Lieutenant, bawił się z dziećmi. Był dość młody i bardzo sympatyczny i chociaż dzieci stanowczo odmawiały zaprzyjaźnienia się z Niemcami, ten chyba im się spodobał. Po spędzeniu dnia w naszych pokojach oficer ten został wysłany tego wieczoru do okopów. Drugiej nocy nie byliśmy tak zadowoleni, ponieważ przybyły tak ogromne posiłki, że nie mogliśmy sobie wyobrazić że są siły wystarczające do ich pokonania. Następnego ranka wszyscy staliśmy w oknach i patrzyliśmy, jak ranni przybywają do szpitala, kiedy Herr Lieutenant wszedł do pokoju! 
Tylko jedna noc, ale trudno go było rozpoznać. Był ranny, postrzelony w łokieć i miał różne rany na ciele. Mundur był rozdarty, brudny i poplamiony krwią. Najbardziej niezwykłym wyrazem jego twarzy był wyraz chłopięcości całkowicie wymazany przez cierpienie. Biedak bardzo potrzebował pomocy, ale w szpitalu były takie tłumy, że musiał czekać. Oczywiście nie odważyłam się dotknąć jego rany będąc więźniem! Mogłam zrobić tylko to, co było możliwe, aby zapewnić mu komfort, był ledwie przytomny z bólu i głodu. Dzieciom było przykro i okazywały mu współczucie. Ciekawie było słyszeć, jak rozmawiają z nim po angielsku, gdy stał w pobliżu i pił czarną kawę.
Coś wydawało się rodzić w małych umysłach i w końcu wyszło nawieszch.
Staś powiedział:
„Mamo, jacy okropni są Niemcy, żeby strzelać do własnych oficerów!”
„Nie Niemcy go postrzelili, tylko Rosjanie! To były rosyjskie kule” – wyjaśniłam.
„Mamo, mamo, czy Rosjanie zabili tych wszystkich Niemców, których nieśli na noszach i wszystkich rannych w szpitalu, czy Rosjanie ich zastrzelili?”
W swoim pragnieniu pochwalenia się wiedzą Wanda natychmiast odpowiedziała.
„Tak, kochanie, Rosjanie to wszystko zrobili!”
„Oh goody goody” dzieci zaczęły tańczyć, szalejąc z radości...
Oficer był miły i powiedział:
„Nie zgłoszę tego. Jesteś bezpieczna, ale nie pozwól im mówić takich rzeczy, gdy inni są w pobliżu. Jesteś odpowiedzialna za swoje dzieci”.
Walka narastała przez cały dzień. Suwałki prawie opustoszały z Niemców. Jeszcze jedna noc, a potem strzelanina się oddaliła.
Och! okropność tego uczucia świadomości, że wróg wciąż jest w posiadaniu miasta, rozpacz, trudność w utrzymaniu jakiejkolwiek rutyny w życiu; w powietrzu czuło się cierpienie mieszkańców miasta, którzy byli "bestrafed"!
Poniżej mapa z linią frontu w maju 1915 roku
1f4064be-cb11-4dc0-a8cd-218497a53093

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 25 Lusitania
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
Po odejściu Kapitana wojsko częściej korzystało z mojego mieszkania. Przychodzili i siedzieli, używając go jako Klubu. Bardzo często oficer zajmował tam swoją kwaterę na kilka dni. Tak było 7, 8 i 9 maja.
8-go rano moja kucharka wróciła z miasta, mówiąc mi, że Niemcy świętują jakiś wielki czyn. Nie wyjaśniła tej historii, ale tego dnia żołnierze otrzymali zezwolenie na świętowanie. Wystarczy nam nieszczęścia! 
Wieczorem oficerowie świętowali u mnie w domu, było ich bardzo dużo, proszono mnie, żebym im podała herbatę. Nie było sensu się sprzeciwiać, tylko sprowadziłoby to na nas nieszczęście, więc samowar za samowarem im cierpliwie podawałam. 
Herbata! Pół szklanki lub filiżanki rumu, trochę wody i herbaty. Mója kucharka powiedział mi, jak się sprawy mają wczesnym wieczorem. W pokoju oficerów wypili wielkie kieliszki pełne brandy i tak dalej, po czym podeszli do stołu, aby napić się herbaty. 
Języki rozwiązały się dość szybko i usłyszałam straszną historię Lusitanii. Czytają mi depesze, próbując skłonić do wyrażenia opinii. Co by się z nami stało, gdybym odważyła się wyrazić swoją opinię? Podejmowałam ryzyko, mówiąc: „Boże, zmiłuj się nad biednymi, którzy odeszli”, tak jak ja to zrobiłam, nie ufając sobie, że mogę mówić. Nawet to wywołało na mnie burzę protestów. 
Nikt nie był winny, tylko Anglicy, ludzie zostali ostrzeżeni, poszli na śmierć świadomi tego co robią i tak dalej, ad libitum, otwierając drogę do najstraszniejszej tyrady przeciwko Amerykanom. Wysłuchałam wystarczająco dużo okropnych rzeczy wypowiedzianych przeciwko Anglikom, by sprowadzić zniszczenie na mój dom, gdzie zostały wypowiedziane, nie śmiejąc powiedzieć ani słowa w proteście. Kosztowałoby to nasze życie. Ale kiedy zaczęli szantażować Amerykę i Amerykanów, poczynając od prezydenta, wtedy poczułam, że nadszedł czas, aby zrozumieli, że nie będę wszystkiego słuchała. 
Drżąc tak, że kolana prawie odmówiły mi posłuszeństwa, wstałam od stołu, mówiąc: „Nie będę słuchała ani jednego słowa więcej przeciwko Ameryce. Jestem chora na serce z powodu tej okropnej wiadomości. Musicie mnie zwolnić z dalszej służby”. 
To ich otrzeźwiło, pewien wysoki oficer powiedział: „Łaskawa pani ma rację!” Inny zasugerował, abym przed odejściem wypiła zdrowie Kaisera i zwycięstwo oręża niemieckiego. 
Mieli szampana, a ja pozwoliłam im nalać mi kieliszek bez protestu, przynosząc małą karafkę. Kiedy wypili toast, a ja po prostu opróżniłam szklankę do karafki, mówiąc, że skoro w mieście jest tyle chorób, te kilka kropel może uratować komuś życie. W tym momencie jeden z oficerów przyniósł mi ze swojego pokoju pełną butelkę szampana, mówiąc: „Teraz wypijesz nasz toast!” 
Przestraszona, ale jeszcze bardziej zdeterminowana, odpowiedziałam: „Nie! Nawet, gdyby były rzeki szampana!” zaraz dodając, „że strasznie się cieszę, że przyniosłam wino moim pacjentom, chociaż nie czułam się w obowiązku im za nie dziękować. Zabrali mi tak wiele”. 
Mówiąc „dobranoc”, z pewną ostatecznością tonu poszłam do moich dzieci. Przystawiłam krzesełko między łóżeczka chłopców i podnosząc małą Wandę z łóżka, trzymałam ją w ramionach, myśląc, że jeśli będą chcieli mnie zmusić do dolania herbaty, to będę miała wymówkę. Przez kilka minut po moim wyjściu oficerowie byli spokojni, ale wkrótce zaczęli śpiewać i krzyczeć „Hoch! Hoch! Hoch!”, stając się tak hałaśliwi w swojej hulance, że dzieci się obudziły. Tym razem byłam im wdzięczny, bo kiedy oficer przyszedł prosić mnie, abym jeszcze raz podszedł do stołu, byłam bardzo zajęta dziećmi, które kładły mi palec na ustach i potrząsały głową w odpowiedzi. 
Dash, nasz mały szpic, tej nocy nieustannie warczał. Wiedziała, że istnieje niebezpieczeństwo i na swój zwierzęcy sposób wyraziła współczucie! 
To była tak przerażająca noc w mieście z pijącymi żołnierzami, że niewiele osób spało. O godzinie trzeciej oficer przyszedł jeszcze raz, kołysząc się z boku na bok, usiłując utrzymać równowagę, i kazał mi podać im herbatę. Trzymałam córeczkę w ramionach, a ona zaczęła płakać, co dodało mi odwagi, by powiedzieć: „Nie! Nie mogę zostawić dziecka. Wszyscy macie dość. Czas iść do łóżka i pozwolić moim dzieciom spać. ” 
Przypuszczam, że sam fakt mówienia w ten sposób wywarł wrażenie na pijanym człowieku, a także, że nie okazywałam strachu. W każdym razie o czwartej po południu, kiedy armaty ucichły, w domu było cicho, a ja zastanawiałam się, ile takich nocy mogę przeżyć i zachować rozsądek w myśleniu o moim położeniu, że muszę być uprzejma dla mężczyzn którzy mogli się cieszyć z niewinnych istnień ludzkich, które zginęły, gdy Lusitania zatonęła.
Jak doszło do zatopienia Lusitani, statku podobnej wielkości do Titanica?
Zaraz po wybuchu wojny kraje Ententy założyły blokadę morską na Niemcy i Austro-Węgry (później także na Turcję i Bułgarię). Każdy statek (także pod banderą neutralną) płynący do Niemiec był konfiskowany wraz z towarem. W odpowiedzi również Państwa Centralne założyły blokadę morską na kraje Ententy. Niestety z powodu słabości floty, blokada ta mogła być tylko skuteczna na Bałtyku i Morzu Czarnym przeciwko Rosji (co spowoduje kryzys zaopatrzeniowy armii rosyjskiej w amunicję i w efekcie utratę ziem Królestwa Polskiego). Z powodu blokady Rosji, wojska Brytyjsko-Francuzkie wysadzą desant w Dardanelach zakończony klęską i wycofaniem się na początku 1916 roku. 
W lutym 1915 roku Niemcy ogłosiły wody wokół Wielkiej Brytanii strefą działań wojennych i zapowiedziały że będą przy pomocy U-botów zatapiać statki handlowe tam się znajdujące. Pasażerowie wsiadający na pokład Lusitani wiedzieli o tym. 
Dnia 7 maja 1915 roku Lusitania trafiona torpedą wystrzeloną prze U-20 zatonęła po 18 minutach w odległości ok 20 km od wybrzeża Irlandii, będącej wtedy częścią Zjednoczonego Królestwa. Zatonęło 1198 osób z 1959 znajdujących się na pokładzie, w tym 128 obywateli neutralnych wtedy Stanów Zjednoczonych.
Więcej pod linkiem https://en.wikipedia.org/wiki/Sinking_of_the_RMS_Lusitania
7cef38f5-434e-47e7-9b48-da59a37ee0fb
83997571-6229-4901-abc8-17ac527bec59

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 24 Powrót kapitana
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
MOJE dzieci stopniowo odzyskiwały siłę. Gdyby miały dostęp do dobrego pożywienia, powrót do zdrowia byłby szybki. Żyłam w nadziei na wyjazd, na wyjazd przez Szwecję do męża. Każdego dnia budziłam się z myślą "może dzisiaj moja prośba zostanie wysłuchana!" Byłam pewna, że zanim na drzewach pojawią się liście, powinniśmy się połączyć. Wiele razy byłam obojętna na petycję, myśląc, że zanim nadejdzie odpowiedź, Rosjanie wrócą. Potężne działa mówiły nam każdej nocy o naszych przyjaciołach w świecie. Od jedenastej do czwartej nad ranem był zwykły program bombardowania. No cóż, nadchodziło lato, bo nieustanne strzelaniny powodowały konieczność uchylania okien, żeby nie były stłuczone. Pewnego dnia nasz dobry przyjaciel, lekarz, powiedział mi, że w moim domu będzie szpital niemiecki. Moi dotychczasowi obrońcy, znaki „Tyfus” miały zostać usunięte, ale nie powinnam być molestowana przez wojsko, ponieważ cały dom podlegałby jurysdykcji naczelnego chirurga. Dostałam też pozwolenie na karmienie więźniów bez molestowania. To zawdzięczam dobremu lekarzowi.
Szpital został zorganizowany; sanitariusze śpiący w pokojach tuż za tymi zajmowanymi przez nas. Zabrano mi większość mebli, bo kiedy zniknęły znaki "Tyfus", wojsko mogło wejść bez pukania. Wielu z nich miało dobry gust, rozpoznając stary i cenny mebel, kiedy go tylko zobaczyli! Nasze zdjęcia zniknęły. Mój portret odbył podróż do Prus, oficer, który go zabrał, zapytał mnie, czy myślę, że dotrze bezpiecznie. Rama została rozebrana, wszystko było wypełnione ekstremalną, że tak powiem, pedanterią! Te rzeczy przestały mnie niepokoić. Niewiele było czasu na myślenie o sobie, z wyjątkiem długich nocy z ich wybuchającymi granatami i grzmiącymi armatami. Bardzo często się nie rozbierałam, myśląc, że na pewno Niemców wypędzą tym razem.
CZAS płynął. Niemcy zrobili porządki, nakazując posprzątać wszystkie ogrody. Jeńcy zostali zmuszeni do skopania i obsadzenia trawą parku w centrum miasta. Ponieważ znajdował się bezpośrednio przed naszymi oknami, mogłam obserwować wiele z tego, co się działo. Jak zwykle sprzątanie parku rozpoczęło się, gdy toczyła się wielka bitwa. W takich chwilach niezmiennie odbywała się dodatkowa demonstracja siły, aby zaimponować mieszczanom beznadziejnością oporu. Oddychaliśmy swobodniej, gdy zbliżały się wielkie działa. Fala podniecenia przełamująca otaczające nas szare morze nieszczęścia. Widziałam, jak jeńcy zatrzymywali się i słuchali, z ich postawy można było niemal odczytać ich myśli. Tuż między naszym domem a parkiem znajdowała się droga, która prowadziła do Prus Wschodnich. 
Za każdym razem, gdy bitwa przybierała niefortunny obrót, widzieliśmy, jak kilka pozostałych sklepów jest pozbawianych towaru. Worki ze zbożem, nawet zapasy żywności w sklepach wojskowych, meble, fortepiany. Suwałki były zupełnie pozbawione towarów, ale zawsze wydawało się, że coś przeoczono. Ludzi pozostawiono bez garnka lub patelni do gotowania jedzenia, jeśli tylko można było to zabrać. Samowary zniknęły; więc nie było już gorącej wody do parzenia herbaty. Nadzieja budziła się za każdym razem, gdy zbliżała się bitwa, ale drogo za nią płaciliśmy. Na mieszczan nałożono najrozmaitsze kary za to, że ośmielili się okazać nieco większe zainteresowanie. Wtedy, gdy naprawdę cieszyliśmy się, myśląc, że wreszcie nadszedł ten moment, przez miasto ze śpiewem nadciągnęły posiłki dla Niemców. Ponownie zapanowało pandemonium i doszło do brutalnych czynów. Baliśmy się żołnierzy, kiedy śpiewali swoje pieśni! Znowu napłyną ranni, żałosne niedobitki ludzi, a co najgorsze, nowi jeńcy! To było najtrudniejsze do zniesienia. 
Przy całej swojej przebiegłości Niemcy dawali się czasem oszukać; bo nie zawsze dowiadywali się, kim byli ich jeńcy. Pewnego razu doszło do wielkiej bitwy i czterech jeńców uciekło. Trzech było wystarczająco silnych, by spróbować przedostać się do rosyjskich okopów; mieli niemieckie mundury. Czwarty przyszedł do mnie i trzymałam go w ukryciu przez prawie dwa tygodnie i wiele osób o tym wiedziało. W końcu udało mi się załatwić dla niego jakieś ubranie, uznając, że przy pierwszej okazji powinien zostać oddany jako pomoc do pracy przy kuchni, jako krewny jednej z moich służących. 
Dokładnie tego samego dnia, kiedy uznałam, że można go umieścić w kuchni, gdzie wchodziło i wychodziło tak wiele osób, wrócił kapitan. 
To był szok. Kapitan miał gorączkę i większość czasu spędził w szpitalu; później pojechał jeszcze raz do Augustowa, a teraz przebywał na zwolnieniu lekarskim w Suwałkach. Witając mnie, zapytał, czy się nim zaopiekuję? Naturalnie musiałam. Więc raz jeszcze miałam wojsko w swoich pokojach i odrażających ordynasów kapitana: Maxa i Fritza. Zastanawiałam się, dlaczego Bóg pozwolił Maxowi żyć i zabrał tak wielu żołnierzy, którzy byli mili. Rosyjski żołnierz (Polak, lat dwadzieścia, ochotnik ukrywający się w kuchni) został wysłany, aby zanieść kapitanowi gorącą wodę, bo uważałam, że lepiej być odważnym, a kapitan nie powiedział ani słowa. 
Był naprawdę chory, absolutnie nie mógł niczego strawić i pił za dużo. Zrobiłam mu trochę kleiku, tym samym zdobywając zapas płatków owsianych Quaker dla dzieci. Zauważywszy coś dziwnego w wyglądzie kleiku pozostawionego na talerzu, postanowiłam dowiedzieć się, co to było następnym razem, i przyłapałam Kapitana na tym, jak wlewał pół butelki koniaku do kleiku. Powiedziałam mu, że dopóki jest moim pacjentem, nie może dotykać alkoholu, bo jestem odpowiedzialna przed lekarzem. Kapitan był chory, ale po dwóch dniach ogłosił swój wyjazd do okopów. Opowiedział mi, jak nabrał w nim nawyku picia, ponieważ wojna tak go denerwowała, wieczne niebezpieczeństwo i czekanie w okopach. 
Będąc w moim domu otrzymał nowe odznaczenie, mężnie prezentując je na swoim mundurze. Dobroduszny człowiek z tego kapitana; naprawdę wierzę, że brutalność, z którą musiał się zmierzyć, sprawiły, że picie było jego jedyną ucieczką przed własnymi myślami. Po pewnym czasie nie zdziwiłam się, gdy dowiedziałam się od jego ordynansa Fritza, że kapitan zmarł w "delirium tremens"; a Fritz, straciwszy swego pana, był w drodze do okopów. Max był w komisariacie. On był dobry, do tego żeby wycisnąć ostatnią kroplę krwi z ludzi. Po zatrzymaniu rosyjskiego żołnierza tak długo, jak się odważyłam, poszedł poprosić o pracę na kolei. Czy dostał za to zapłatę, to już inna historia. Przynajmniej dostał coś do jedzenia i był traktowany z większym szacunkiem niż jeniec wojskowy. To było straszne ryzyko, które jednak podjęłam!
441a8d81-fa56-401a-b98e-def2a1f89b9a

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 23 Okupacji ciąg dalszy
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
Pewnego dnia miałam gościa. Kogoś, kogo twarz przypominała Polaka i szlachcica. Znajomy, jeden z inżynierów budownictwa z wydziału mojego męża. Został złapany wraz z trzema innymi Polakami z wycofującą się armią, która za późno opuściła Suwałki. Jego konie naturalnie zostały zabrane, pudła i wszystko na wozie również; przez cały ten czas był trzymany w piwnicy na okazjonalnych kawałkach chleba. Nic dziwnego, że zmienił się nie do poznania. Powiedział, że tak się o nas martwił, że musiał przyjść i zapytać, chociaż nie jest to dla mnie dobre. Był „podejrzany” i nieustannie nękany, mężczyzna wyglądał na skraju szaleństwa. Karmił go ten sam człowiek, który karmił rosyjskiego lekarza i siostry. Nalegałam, aby dać mu pieniądze i papierosy, które jeszcze zostały. Był tak żałosnym przykładem tego, jaka jest pruska idea „wolnej” Polski! 
Niedługo potem miałam innego gościa, pana W., człowieka, który wyróżniał się przed wojną. Był bardzo bogatym Polakiem, szlachcicem, który przez to, że był inwalidą, sądził, że może pozostać bez problemów w swoich majątkach, dwóch bardzo dużych nowoczesnych pod Suwałkami. Jego żona i dwie córki były w Warszawie, a z nim dwóch młodych synów, czternaście i piętnaście lat. Pan W. stwierdził, że jego inwalidztwo go nie chroni; bo gdy przybyli "Kulturtraeger", natychmiast oskarżyli go o łączność telefoniczną z Rosjanami i związali nieszczęśnika we własnej piwnicy razem z jego małymi synami. Wojsko zajęło pałac, wywożąc z niego wszystko do Prus Wschodnich. Cały inwentarz, narzędzia rolnicze, samochody, wszystko zniknęło. Gdy po sześciu tygodniach wypuszczono z piwnicy pana W. i jego synów, dowódca zapytał go, co woli: „rządy niemieckie czy rosyjskie?” Pan W. odpowiedział, nie śmiejąc szczerze odpowiedzieć, że „Rosjanie nigdy go nie więzili!” Za tę odpowiedź dano mu jeszcze miesiąc w piwnicy! 
Potem ich wyprowadzono i wywieziono do Suwałk jak zwierzęta, dosłownie bez koszuli na grzbiecie. To traktowanie człowieka, szlachcica powszechnie szanowanego, człowieka, który żył w luksusie przed wojną. 
Znalazłam kilka koszul, kołnierzyków i krawatów mojego męża dla tej biednej ofiary, ale nie miałam dla niego ubrania. Jakże był zadowolony. Piliśmy razem herbatę. Błagałam go, żeby codziennie dzielił się naszym jedzeniem. Nie ośmielił się mówić o swojej żonie i córkach, ale opowiedział mi o swoich synach. Jeden zawsze był bardzo delikatny i spędzał zimy w Szwajcarii! Teraz bez jedzenia, z wyjątkiem kawałków chleba od czasu do czasu i wody, po przetrzymywaniu w ciemnej piwnicy, więc przez wiele tygodni! Dwóch chłopców wysłano do pracy przy nowej linii kolejowej, którą Niemcy budowali. Jego głos dźwięczy mi w uszach do tej pory.  
Powiedział mi, że ma nadzieję, że Niemcy coś mu zapłacą. Odmawiał przyjmowania posiłków, za które nie mógł zapłacić w restauracji, w której jadło wielu oficerów za darmo. Poprosił komendanta, aby dał mu trochę pieniędzy, niewielki zwrot za ogromną ilość rzeczy wywiezionych z jego majątku, opiewającą na znacznie ponad sto tysięcy rubli. 
Nie miał nawet dokumentu potwierdzającego, że te rzeczy zostały mu zabrane. Po wielkich staraniach otrzymał dokument że za samochody, maszyny rolnicze itp otrzyma odszkodowanie od rządu rosyjskiego i dwadzieścia marek od Niemców (!) za zrzeczenie się wszelkich roszczeń. 
Biedny człowiek! To była trudna sytuacja, ale odgłosy bitwy były tego dnia blisko, dodając mu odwagi. Ni e podpisał.
To samo przydarzyło się księdzowi z odległej wioski, jednemu z pierwszych na drodze wroga. Kiedy nadeszli Prusacy, dowódca kazał księdzu nakarmić jego ludzi i konie; mówiąc że zapłacą w jakiś sposób, bo wieś jest biedna. Oficer wiedział, że chłopi dla bezpieczeństwa przynieśli księdzu zboże i paszę (ci Niemcy wszystko wiedzieli). Ksiądz traktował oficerów najuprzejmiej, pozwalał im karmić konie, myśląc o pieniądzach dla swoich biednych parafian; ale kiedy żołnierze zabrali srebrne naczynia ołtarzowe i wysadzany klejnotami krzyż, zaprotestował. Dowódca nie powstrzymał swoich ludzi, ale zamiast tego dał księdzu papier do podpisania, płacąc za wszystko czterema markami!
Odmawiając podpisania, ksiądz został na oczach żołnierzy zapędzony do Suwałk, sądzony za stawianie oporu i obrazę wojska i wtrącony do więzienia. Do celi z wieloma innymi mężczyznami i kobietami, głównie Żydami! Było ich zbyt wielu, by się położyć. W brudzie i przerażeniu żyli trzy tygodnie, dwie kobiety urodziły dzieci. W końcu więzienie zostało uporządkowane, ksiądz dostał celę z dwoma innymi mężczyznami, z których jeden oszalał i odebrał sobie życie. Po tym ksiądz został zwolniony i pozwolono mu zamieszkać na plebanii. Widziałam go raz i nieprędko zapomnę jego męczeńską twarz. Wyrósł na starego świętego. Niejeden ksiądz wyhodował aureolę, tak byli prześladowani.
Poniżej mapa gospodarcza ziem polskich wydana w Londynie w roku 1907
Oats - Owies
rye - żyto
flax - len
hops - chmiel
hemp - konopie
tobacco - tytoń
sugar-beet - buraki cukrowe
silks - jedwab
sheep - owce
cattle - bydło
machinery - przemysl maszynowy
textiles - przemysł włókieniczy
hardware - przmysł metalowy
woolens - tkaniny wełniane
linen - tkaniny lniane
leather - skóry
pottery - garncarstwo
timber - drewno
salt - sól
zinc - cynk
iron - żelazo
coal - węgiel
cb08824d-ef66-4c40-9100-f170c1bbc33c
LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 22 Miotacz ognia
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
OD tego czasu byłam bliżej życia miasta. Każda chwilę próbowałam być zajęta, bo inaczej mogłam zwariować! Wiedziałam, że mój mąż musiał być blisko, za okopami, bo Rosjanie byli tylko pięć i pół mili stąd. Utrzymywali Sejny i Kalwarię. 
Pewnego dnia do kuchni wszedł niemiecki żołnierz. Mója kucharka, nie rozumiejąc, czego chce, błagała mnie, abym z nim porozmawiała. Chciał chwilę posiedzieć i napić się herbaty. Powiedziałam mu, że mógłby napić się herbaty, gdyby sam ją przyniósł i zaparzył; daliśmy mu gorącą wodę. Chciał z kimś porozmawiać i pokazał mi zdjęcia żony i dziecka. Jakże zawsze byli pełni pragnienia współczucia, ale nigdy nie mieli go dla innych! Żołnierz ten powiedział mi, że za dwie godziny idzie do okopów ostrzelać Rosjan; opowiedział, jak mógł sprawić, że płynny ogień wzniósł się na wysokość sześćdziesięciu pięciu stóp! Jak spalił wszystko, czego dotknął, na popiół, rozprzestrzeniając się na wszystkie strony. Musiałam słuchać, zafascynowany tym horrorem! 
Rosjanie czynili ogromne wysiłki, aby ponownie wkroczyć do Suwałk, Niemcy równie wielce starali się ich powstrzymać, gdyż była to brama do Prus Wschodnich. 
To słowo! Starałam się niczego nie nienawidzić, ale nawet wspomnienie Prus Wschodnich wzbudziło we mnie coś w rodzaju tego uczucia. Prusy Wschodnie były ich hasłem, kijem do bicia Polaków, do wbijania ich w ziemię! Każda kobieta zniewolona, jeśli nie miała szczęścia odebrać sobie życia, była zamykana w klatce „dla żołnierzy”. 
Meble codziennie wywożono do Prus Wschodnich, wycinano lasy, zabierano wszystkie narzędzia rolnicze! Wszystko z tego samego powodu: co to za paszcza te Prusy Wschodnie! 
Cała Polska miała być opróżniona i wywieziona, zmuszona do płacenia tych strasznych kontrybucji.
Zboże chłopów zabrano zaraz po przybyciu Niemców, nie zostało ani zboża ani kartofli, a teraz komendant zawiadomił wszystkich, którzy mają ziemię, żeby ją uprawiali i że siewne ziarno można mieć za dwadzieścia pięć marek miara. Używanie konia dwie marki dziennie, bez względu na to, do kogo należał koń! Po zasianiu ziemi wszystkie konie miały zostać zabrane przez wojsko. Każdy, kto nie kupował zboża i nie uprawiał pracowicie ziemi, miał zostać eksmitowany, wojsko przejmuje ziemię na posiadanie. 
Biedni ludzie! Ci, którzy mogli jakoś zebrać pieniądze, zrobili to, ale wielu zostało wypędzonych ze swoich kawałków ziemi, rzeczy, do których byli przywiązani przez wieki. W ten sposób zostali zmuszeni do przyłączenia się do szybko rosnącej populacji żebraków. Inni cierpliwie odkupywali własne zboże, pracując bezustannie w obawie, że zostaną wypędzeni.
77419d93-447c-4524-bf3e-233c8590d8a8

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 21 Dzieci zdrowieją - Wielkanoc
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
Następnej nocy Wanda zachorowała na tyfus i po raz drugi podczas mojej niewoli płakałam, aż zabrakło łez. Znowu ta stara, nieszczęsna historia, którą trzeba przejść, czuwanie w nocy i w dzień. 
Wanda miała zupełnie inną postać gorączki. Po kilku godzinach śpiewnej majaczącej gadaniny zamilkła i nie odezwała się ani nie otworzyła oczu, chyba że ją zmusiłam, przez czternaście dni. Jedyny sposób, w jaki wiedziałam, że żyje, patrząc na nią, to blado- czerwone plamy na jej policzkach. 
Kryzys minął, doszła do siebie szybciej niż jej bracia. Pojawiło się też mleko! Mogłam dostawać dwa kwarty dziennie, ale to kosztowało jednego rubla. Żyd jakoś trzymał dwie krowy. Cenny płyn tyle razy odbierali mojej kucharce żołnierze, chociaż dawała im do zrozumienia, że to dla chorych na tyfus, twierdzili że muszę mieć specjalne pozwolenie na noszenie mleka w spokoju ulicami. Kiedyś moja kucharka znalazła kurczaka! To też zostało jej odebrane. Płakała i złorzeczyła na złodziei, żołnierzy armii okupacyjnej, że powiedziałam jej, że zostanie zastrzelona, jeśli zrozumieją, co mówi. 
Niedługo potem Żyd przyniósł mi pięć kurczaków. Pięć rubli za sztukę! Gdybym mogła je zatrzymać, byłyby jajka dla dzieci. Więc kazałam je zamknąć w naszej pięknej bibliotece. Gnieździły się na ładnych, starych półkach, drapały książki, a mnie to nic nie obchodziło ani nie miałam z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia. Te rzeczy się skończyły, zniknęły z mojego życia. 
Potem mogliśmy kupić więcej jedzenia. Ziemniaki miały wysoką cenę, podobnie jak drewno. Wreszcie nadszedł dzień, kiedy Władek wstał z łóżka. Był taki wysoki, z nogami jak ołówki, nie przypominał mojego ślicznego chłopca. I głodny! Suchary się skończyły, ale Władek mógł zjeść tłuczone ziemniaki. Jak on błagał o różne rzeczy do jedzenia.
Był Wielki Tydzień. Dzieci już próbowały się bawić, siedząc podparte poduszkami w oknach, obserwując strumienie żołnierzy, wozów, dział i rannych. Bitwa była coraz głośniejsza. Pojawiła się nadzieja, że Rosjanie przyjadą na Wielkanoc, ale zamiast tego przybyły nowe wielkie posiłki dla Niemców. Znaki tyfusowe chroniły mnie przed kwaterowaniem wojska, ale reszta miasta była przez nie zajęta. W wielkanocne popołudnie miałam dwóch gości, jednego z naszych księży i niemieckiego generała, który kwaterował poprzednio w moim domu. Generał powiedział, że w Suwałkach jest bardzo niewygodnie, więc pomyślał, że przyjedzie zobaczyć, jak sobie radzimy? 
Jeśli wkrótce zostanie zniesiona kwarantanna to znowu będzie można zająć u mnie dobre kwatery. Polski ksiądz i niemiecki generał rozmawiali wspólnie o moich sprawach i w wyniku rozmowy moich gości napisałam pierwszą prośbę o pozwolenie na opuszczenie Suwałk. Z każdym dniem życie stawało się dla mnie coraz trudniejsze. Dzieci były wygłodniałe i potrzebowały delikatnego, pożywnego jedzenia, nie tylko ziemniaków i mleka, którego nie zawsze były dwie kwarty, choć płatne. Czarny chleb kosztował ogromnie dużo, ale od czasu do czasu można go było dostać, Żydzi żądali nawet trzech rubli za bochenek! Tego chleba nie można było dawać chorym na tyfus, o co prosiły dzieci. 
Kiedyś zobaczyłam na ulicy żołnierza wgryzającego się w pomarańczę, jakby pomarańcza była całkiem zwyczajną potrawą na Suwałkach, dałbym wszystko pod słońcem, żeby dostać tę pomarańczę dla dzieci, ale musiałam się cieszyć, że mają ciepło i mają mleko i ziemniaki.
9c6d2caf-1676-4757-8e7c-844bad4a370d

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 20 Amerykański Attache odwiedza Suwałki
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
Stan moich chłopców powoli się poprawiał, poprzez okres, w którym ciągle spali, aż do punktu, w którym zaczęli płakać z głodu. Czasami udawało mi się kupić trochę jedzenia, jeśli było coś w mieście, moja kucharka na pewno je znalazła. Skąpą ręką nakarmiłam opiekanym chlebem i konfiturami. Skończył się cukier, kawa też, ale wciąż piłam herbatę. Byliśmy opuszczeni. Nikt się do nas nie zbliżał, z wyjątkiem dobrego lekarza. Przyjechał, więc utrzymywałam kontakt ze światem. Przed moimi oknami rozciągała się też nieustająca panorama. Stały tam samochody. Wiele razy byli już gotowi do ucieczki, Rosjanie robili postępy, tylko po to, by zostać odepchnięci. My w mieście nigdy porzuciliśmy nadziei. 
W Suwałkach przetrzymywano ogromną liczbę jeńców, którzy umierali z głodu! Rannych stłoczono bez wygody i czystości, a mieszczanom „pozwolono” ich nakarmić. Ci, którzy sami nic nie mieli!
Przez jakiś czas bałam się otwarcie pomagać, ale moja kucharka zaniosła wiadra z zupą (makaronem) do szpitala, gdzie ranni leżeli na podłodze, bez słomy na przenikliwym mrozie. Pewnego dnia powiedziała mi, że coś się dzieje. Sprzątano szpital dla jeńców, składano łóżka, a nawet dawano czystą bieliznę dla mężczyzn. 
Zaraz po tym, jak mi to powiedziała, przyszedł lekarz, nasz serdeczny przyjaciel. Zapytałam go, skąd ta nagła zmiana, i ku mojemu zadowoleniu usłyszałam, że mają złożyć wizytę attache z krajów neutralnych. W jakiś sposób wyszło na jaw, jak jeńcy byli traktowani i należało przeprowadzić śledztwo. Natychmiast napisałam petycję, aby pozwolono mi zobaczyć się z amerykańskim attache, myśląc w ten sposób, żeby zawiadomić męża, żeby wiedział, że jeszcze żyjemy. Obiecano mi wywiad pod warunkiem, że będę mówić tylko o kwestii komunikacji z mężem i ani słowa o tym, co widziałam w Suwałkach. Takie tam porządki były przez te trzy dni, kiedy oczekiwaliśmy ważnych gości. Więźniowie zostali nakarmieni. Ci w szpitalu dostali kakao, bardzo satysfakcjonujące dla pustego żołądka!
Byłam niespokojna o Wandę, widząc, jak więdnie na moich oczach jak mały kwiatek, ale perspektywa skomunikowania się z mężem sprawiła, że poczułam się lepiej niż zwykle. Przybyli attache, zobaczyli, jakie idealne warunki panują w Suwałkach (co najmniej przez trzy dni!) i pojechali! Nie pozwolono mi zobaczyć się z amerykańskim Attache i powiedziano mi tylko, że nie uznano tego za celowe.
Dziś zdjęcie które znalazłem na stronach loc.gov - Library of Congress a które może pochodzić z wizyty amerykańskiego Attache w szpitalu dla jeńców rosyjskich w Suwałkach.
17bb8906-cf0f-4505-bcca-bf08bc9f6b41

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 19 Kontrybucja nałożona na Suwałki
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
Niedługo potem, gdy sprawy żywnościowe miały jak najgorzej, do pokoju w którym zajmowałam się dziećmi, wszedł oficer, lekarz służby sanitarnej, polskiej krwi!
Oh! jak bardzo się ucieszyłam, że go widzę i jak łaskawie badał wszystkie szczegóły, nie tylko dotyczące zdrowia dzieci, ale także naszego życia, opowiedziałam mu także o brutalnym lekarzu. Tego popołudnia ten dobry lekarz z "Sanitats Rat" przysłał mi bochenek chleba i cztery jajka! Nic, co kiedykolwiek widziałam, żadne klejnoty nie były tak cenne w moich oczach jak ten biały chleb i jajka, bo w mieście wszystko zostało zabrane i nie było nic do kupienia!
Mniej więcej w tym czasie nałożono straszliwą kontrybucję na Suwałki w odpowiedzi na zajęty przez Rosjan Memel. Dwieście tysięcy marek do zebrania przez tych biednych ludzi! Armaty znajdowały się przed kościołem. Miasto miało zostać zburzone, chyba że do pewnego dnia ta wielka suma zostanie zapłacona. Widziałam, jak wzięli rosyjskiego popa i żydowskiego rabina (jednego z księży rzymsko-katolickich już dawno wzięto) jako zakładników, ciągnąc ich po ulicy na sznurku. Po polowaniu na Manię kazano mi zostać w domu i nie wychodzić. Jakub zniknął, zabrany do kopania okopów. To były przerażające czasy! Po opłaceniu mojej dużej części składki, zrezygnowaniu także z klejnotów, wydawało się, że jeśli będzie można kupić jedzenie jedynie po dotychczasowych cenach, wkrótce zostanę bez pieniędzy. Dobry lekarz próbował mi pomóc. Było wiele Sióstr Rosyjskiego Czerwonego Krzyża schwytanych wraz z armią rosyjską i przetrzymywanych w Suwałkach, ale nie pozwolono im przyść do mnie; chociaż przez sześć tygodni karmiłam moich chłopców i sama walczyłam z gorączką;
Kilka słów komentarza.
17 marca 1915 roku oddziały rosyjskiego pospolitego ruszenia (złożone z Litwinów i Łotyszy) pod dowództwem generała Potapowa zdobyły niemiecki Memel (obecnie Kłajpeda na Litwie), wtedy miasto na pograniczu rosyjsko-niemieckim ok 200 km od Suwałk. Z tego powodu nałożono kontrybucję wojenną na mieszkańców Suwałk w wysokości 200 tyś marek. Dlaczego? Niech nikt mnie nie pyta. A jako zakładników zapłacenia kontrybucji wzięto księdza, popa i rabina.
Dużo to czy mało? Skoro w poprzednim fragmencie, obcięcie palca przez chirurga, bez znieczulenia i dezynfekcji kosztowało 30 marek, to tyle co obcięcie 6 tysięcy... 
Dobra bez żartów...
Jaką wartość miało 200 tyś marek w tamtym okresie? Zakładając że było to 200 tyś marek w złocie.
Przed pierwszą wojną światową większość walut była wymieniana bez ograniczeń na złoto.
Kurs w przybliżeniu wynosił - wzór Kropsona
1 uncja złota = 4 funty szterlingi = 20 dolarów US = 40 rubli rosyjskich = 80 marek niemieckich = 100 franków szwajcarskich, koron austryiackich, franków francuskich
Co daje kontrybucję o wartości ok 2500 uncji złota . To już można jakoś przeliczyć na współczesne pieniądze (~5 mln $)
Wg Polskiego Rocznika Statystycznego wydanego w Krakowie w 1915 roku, Suwałki w roku 1913 miały 24 tysiące mieszkańców. Ile z nich było jeszcze marcu 1915 roku - tego nie wiadomo. 
Dokładne kursy walut opartych na parytecie złota podane są na poniższym obrazku. Kursy podane są w stosunku do głównej waluty ówczesnego świata - funta szterlinga.
1 funt = 20 shillings = 240 pence
a09bcce1-8d86-4477-b69f-358b73be1ee0
sebie_juki

czyli w przybliżeniu 1 uncja na 10 osób. Na dzisiejsze zrzuta po ~850zł / głowę.

Przy pobieżnych estymacjach - wychodziło coś z grubsza 0.6-0.8 miesięcznej pensji pracownika fizycznego / głowę.

Hans.Kropson

@sebie_juki bardzo dobre przybliżenie.

Oczywiście jeśli ktoś miał na utrzymaniu żonę i dzieci to odpowiednio mnożył ta kwotę.

No i kontrybucja była do zapłacenia natychmiast (kilka dni), więc trzeba było już mieć oszczędności.

Rozłożenie na raty czy "chwilówka w providencie" raczej nie wchodziła w rachubę

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 18 Tyfus i lekarz chirurg
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
Zakwaterowało się u nas czterech oficerów z Ober-Kommando. Powiedziałam im, że nie ma już jedzenia. Miałam tylko makaron, suchary i kilka słoiczków konfitur truskawkowych i malinowych i jakieś pół funta kawy i herbaty. Nie było ziemniaków. Dzieci były tego dnia tak bliskie śmierci, że chodziłam od jednego do drugiego, zmieniając okłady, zwilżając usta słabą herbatą (woda z roztopionego śniegu), błagając, by mnie nie opuszczały. Jeden z nowych oficerów powiedział mi, że tego dnia w Suwałkach był znany lekarz. Czy nie chciałabym go widzieć? Jakże pobłogosławiłam tego człowieka za jego pomysł. W krótkim czasie przyszedł lekarz. Oczywiście spojrzał tylko na dzieci i powiedział: „Tyfus, i że jeden z chłopców jest w stanie krytycznym”, że wkrótce trzeba będzie operować palec, a także, że wojsko nie będzie mogło już kwaterować w domu. Przynajmniej byłbym sama. Pielęgniarka Stephania nie wróciła po tym, jak dopadła ją tajna policja, więc tego dnia wezwałam córkę Jakuba, Manię, do pomocy w pokoju chorych. Kiedy oficerowie odeszli, stwierdziłam, że wszystkie nasze zapasy drewna zostały spalone; węgiel już dawno przestał istnieć w Suwałkach. Było zimno w tym wielkim pustym miejscu, wypełnionym już tylko wspomnieniami szczęśliwych dni. Noc jakoś minęła, ale już rano było widać, że palec Władka trzeba operować. Jego ręka była czarna, ramię spuchnięte. Wysłałam do komendanta kartkę z prośbą o lekarza, dodając, że kilkugodzinna zwłoka oznacza śmierć! Kucharka przyniosła odpowiedź, że zostanie przysłany lekarz. Przygotowałam stół ze wszystkim gotowy do operowania i czekałam. . . do dziewiątej wieczorem. Zamierzałam sama operować, gdyby lekarz nie przyszedł. Kiedy doktor przyszedł, stanęłam twarzą w twarz z żywym przykładem „Schrecklichkeit”. 
Powiedział: „Dobry wieczór. Moja opłata wynosi trzydzieści marek! W złocie!”
Powiedziałam mu, że trudno mu tak wiele dać, tak bardzo spadł na mnie koszty kontrybucji nałożonej na miasto. Powiedział po prostu, że bez zapłaty w złocie nie będzie operował, więc palec mojego chłopca musiał czekać, aż pieniądze zostaną przyniesione. Gdy opłata została wpłacona do kieszeni, dałam mu fartuch, a on poszedł obejrzeć dzieci, mówiąc od razu, że myśli, że obaj umrą. Zapytał mnie, co zrobiłam - powiedział, że to dobrze, i wrócił na stół operacyjny. Władka wyniosłam bez trudu, bo był jak cień dziecka. Ledwie usiadłam, machnięciem nożyczek chirurgicznych, nigdy tego nie zapomnę, chirurg chwycił Władka za palec i nawet go nie dezynfekując, ani nie używając eteru, który stał na stole, odciął go jak kawałek ze starego sukna. Krew trysnęły na mnie Władek krzyknął, a potem znieruchomiał. Lekarz wstał, mówiąc, że będę wiedziała, jak zdezynfekować i zabandażować ranę. Błagałam, żeby został i mi pomógł. Odpowiadając tylko: „Nie mam czasu” i wyszedł, zostawiając mnie samą z nieprzytomnym chłopcem. Bardzo trudno było poradzić sobie z tak okrutnie okaleczonym palcem i jednocześnie utrzymać dziecko. Nie czułam bicia jego serca. Staś w drugim pokoju płakał, ale ani kucharka, ani Mania nie przyszły. Rękę w końcu zabandażowałam i nałożyłam kompres, żeby była wilgotna. Po dołożeniu wszelkich starań w końcu udało mi się go obudzić, tak że biedak zaczął jęczeć. Kiedy zaniosłam go z powrotem do łóżka, zastałam jego brata omdlałego na podłodze! Cudowna sympatia między bliźniakami sprawiła, że Staś, nawet w delirium gorączki, chciał iść z pomocą bratu, a ja miałam dwóch nieprzytomnych, ale jeszcze żywych chłopców. Pokój był lodowato zimny!
50b49618-b35a-41bd-9b95-bce5a263eeea

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 17 Via Dolorosa - Droga Krzyżowa - Suwałki luty 1915
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
Gburowaty, ale życzliwy kapitan otrzymał także rozkaz wymarszu do Augustowa gdzie dniem i nocą słychać było tam odgłosy bitwy. Jednak najpilniejsze potrzeby i nędza były zbyt wielkie, by poświęcać im dużo uwagi. Ostatniego dnia, kiedy sztab był jeszcze w moim domu, zrobiłam jeszcze jeden krok na via dolorosa. 
Był niedzielny poranek; jeńcy zostali usunięci z Kościoła rzymskokatolickiego. Trwały nabożeństwa, więc mieszczanie po raz pierwszy pojawili się na ulicach. Głupia, gadatliwa kobietka, która została z mężem i córeczką, przyszła do mnie w drodze z porannej mszy. Bałam się zostawić dzieci na tyle długo, aby podać funkcjonariuszom kawę, więc poprosiłam tę kobietę, aby usiadła z dziećmi, podczas gdy ja musiałam wyjść z pokoju. Otwierając drzwi, powiedziała do mnie: „Mówią, że Rosjanie są w Marjampolu, a rosyjski szef policji nigdy nie wyjeżdżał, on tu jest”. Powiedziałam jej ostro, żeby się nie ruszała. Odpowiedziała, że Niemcy nie rozumieją polskiego. Kiedy ja wyszłam do sąsiedniego pokoju, tuż przy drzwiach siedział student medycyny „lekarz” (ten który stwierdził że to nie tyfus). Zawsze się tu kręcił. Naprawdę nie zwracałam uwagi na to, co mówiła ta kobieta, ale po podaniu kawy ledwie wróciłam do dzieci, gdy wpadła moja kucharka, wykrzykując radośnie tę samą nowinę. Jej też kazałam milczeć (lekarz nadal siedział przy drzwiach i czytał), ale jakby ich dwóch nie wystarczyło, pielęgniarka Stefania również weszła z tą samą historią, ale z większą ilością szczegółów i we trójkę, mimo wszystko, co mogłam zrobić, dyskutowali głosno o tym.
W porze obiadowej, o godzinie drugiej, oficerowie skończyli jeść i pić, mieli właśnie napić się czarnej kawy, kiedy student medycyny zawołał kapitana. Po kilku chwilach wrócił z bardzo poważną miną i powiedział mi, że ktoś z tajnej policji chce się ze mną widzieć; radził całkowitą szczerość. 
Prawie umarłam ze strachu, widząc twierdzę i lochy wszelkiego rodzaju wyłaniające się przed moimi oczami!
Okropny, wyglądający na zdegenerowanego człowieka tajny agent, który od razu powiedział mi, że policja wie, że jestem sympatykiem Rosji i że mam w domu ośrodek informacyjny, że karmię jeńców i ganiłam żołnierzy niemieckich za wykonywanie rozkazów wydawanych armii; że podżegałam społeczeństwo do oporu i jako zagrożenie dla armii miałam zostać wywieziona do Niemiec; że on został wysłany by mnie zabrać. 
Powiedziałam mu, że to, co powiedział, było w większości nieprawdziwe, a reszta przeinaczona; że ludzie w Suwałkach naturalnie mnie szanowali i ufali mi; Nie mogłam powstrzymać ich przychodzenia do mnie, że mało czasu poświęcałam komukolwiek. Dałam chleb pojmanym żołnierzom rosyjskim, ale kiedy byli tu Rosjanie, pojmani Niemcy również otrzymali ode mnie pomoc. 
Tajny agent powiedział, że miałam „coś na swoim koncie”, od razu podając szczegółowo rozmowę tych kobiet; ale powiedziałam mu, że to plotki w mieście.
„To tylko gorzej”, powiedział, że rozkaz został już wydany, a on przyszedł go wykonać. Miałam być usunięta z Suwałk!
Nie ma też sensu mówić mu o dzieciach; że byli na skraju śmierci. Powiedział po prostu, że nie interesuje to władz; tylko fakt, że byłam wrogo nastawiona i wzbudzałam w tym momencie sympatię ludzi. 
Słyszałam, jak kapitan brzęczał ciężko w sąsiednim pokoju i w rozpaczy zawołałam go. 
Duży, krzepki, z pogardliwym spojrzeniem na „Agenta” w cywilnym ubraniu, wszedł Kapitan.
Kiedy mu powiedziałam, że tajna policja chce mnie zabrać do twierdzy i dlaczego moje dzieci mają zginąć, a bez mojej opieki z pewnością umrą, wpadł w straszną wściekłość i kazał temu człowiekowi wyjść, mówiąc, że dał mi słowo, że jako człowiek i oficer nie pozwoli na coś takiego. Z tymi słowami chwycił Agenta prowadząc go do pokoju, w którym leżeli moi chłopcy.
„No, patrz! I idź powiedzieć tajnej policji, co widziałeś."
Ten człowiek zniknął; więcej o nim nie słyszałam! Kapitan stał oparty o łóżko mojego chłopca, kręcąc głową.
„To takie bzdury sprawiają, że jesteśmy tak znienawidzeni, tak jak w Belgii! Ale mówiłem ci, żebyś nie okazywał współczucia”.
Wyciągnąłam rękę.
„Kapitanie, na mojej dłoni mogą być zarazki tyfusu, ale są też podziękowania i błogosławieństwo matki, której życie uratowałeś!”
W jakiś sposób sprawy nabrały innego koloru po tym strasznym doświadczeniu. Wiedziałam wtedy, że są jeszcze gorsze rzeczy, niż te, które muszę znosić. 
Kapitan powiedział mi, że każe Ober-Kommando zająć mój dom, bo ktoś musi, a jego pułk wyjeżdżał następnego ranka do Augustowa.
461d55db-ce1a-4460-a9da-dd2c2681c7dc
WolandWspanialy

@Hans.Kropson Przechodzi moją skromną wyobraźnię siła tej kobiety..

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 16 Gruba ryba przybywa do Suwałk - luty 1915
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
Następnego dnia, w piątek, zakwaterowano u nas Wielkiego Człowieka, a oficerowie sztabowi znaleźli sobie inne miejsce do spania i przychodzili tylko na posiłki. Pojawiło się też dużo jedzenia, więc moje kanapy wciąż były nienaruszone. Miałam nadzieję, że zostanę pozostawiona w spokoju, że służba nie będzie konieczna; ale nie pozwolono mi na ten luksus. Trzeba było podawać kawę i wyglądać na zadowolonego z tego. Po posiłku pokazałam działanie samowara obrzydliwemu Maksowi i wyszłam. Wielki Człowiek nie zwracał na mnie uwagi, z wyjątkiem kurtuazyjnego powitania. Mogłabym zrobić to z mniejszą kurtuazją, gdyby wydał wojsku inne rozkazy. Na całe nieszczęście, wszystkie okropne rozkazy pochodziły od niego, "Shrecklichkeit" z którym mieliśmy do czynienia.
Na jego rozkaz jeńcy zostali pozbawieni żywności, a na ludność cywilną nałożono kontrybucje. Nie sądzę, żeby żołnierze znaczyli dla niego cokolwiek jako ludzie, byli po prostu stworzeniami podległymi jego woli, służącymi jego celom. Mówi się, że wszyscy wielcy ludzie są egoistami, ten z pewnością nim był. Byliśmy całkowicie w mocy tego człowieka, a on był bezwzględny!
Kiedy osobowość człowieka przytłacza otaczających go beznadziejną depresją, w Polsce mówią: „siedzi mi na głowie”. To cudownie ekspresyjne określenie. Wielki Człowiek „usiadł mi na głowie” bardzo ciężko. Pił obficie ( w rzeczywistości nigdy nie widziałam takiej zdolności do sznapsa), jadł niesamowicie, a jedynym tematem rozmowy było to, co zrobił lub zamierzał zrobić.
Mój dom miał być używany tylko przez jeden dzień. Urządzano dla niego inne kwatery.
Wielki Człowiek odszedł, a ja byłam szczerze wdzięczna, ponieważ jego atmosfera nieubłaganej siły, która nas zmiażdżyła, była prawie nie do zniesienia. To było tak, jakby czarna chmura została usunięta z naszego horyzontu; choć nadal odczuwaliśmy skutki rozkazów wydanych wojsku, to jednak nie musieliśmy na niego patrzeć ani podawać mu kawy. 
Kim był "Wielki Człowiek"? W ksiażce nie pada jego nazwisko. Niektórzy historycy piszą, że był to Paul von Hindenburg.
Ponieważ jednak przyjazd "Wielkiego Człowieka" nastąpił w kilka dni po zajęciu Suwałk, ja uważam, że był to dowódca 10 Armii Hermann von Eichhorn (zdjęcie poniżej), którego sztab 19 lutego 1915 roku (w piątek!) przeniósł się z Gołdapi do Suwałk. Sztab Hindendurga w tym czasie nadal znajdował się w Insterburgu/Wystruć/Chernyakhovsk.
https://en.wikipedia.org/wiki/Hermann_von_Eichhorn
Hermann von Eichhorn zginął w zamachu bombowym 30 lipca 1918 roku w Kijowie
1baa68f1-0acb-49f8-849f-d04193857b5e

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 15 Okupacja Suwałk dzień trzeci
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
Około godziny piątej rano zapanował wielki ruch. Nowe oddziały niemieckie skierowano do Augustowa. Wielu z naszego domu wyjeżdżało. Sztab pozostał na miejscu.
Tego ranka przyszedł do mnie Żyd i powiedział, że ma trochę chleba. Płacąc mu dobrze, dał mi całkiem sporo chleba. Nasze zapasy były na wyczerpaniu. Nadeszła co prawda mesa oficerska, która zaserwowała im mięso, ale ja miałam jeszcze sporo do wyżywienia, a to był dopiero trzeci dzień!
Tego ranka w domu było znacznie ciszej, tak że głosy niosły się do salonu. Co jakiś czas Staś wrzeszczał przeraźliwie, przerażając mnie jeszcze bardziej; ale z reguły w ciągu dnia leżeli, ciągle poruszając rękami i głową, bez przerwy rozmawiając, nie poznając mnie i nie śpiąc. Powinnam dać im mleko, ale mleka nie było, jedyne, co miałam, to herbata lub kawa, które szybko znikały.
Pogoda była bardzo zła, padał śnieg, taki lodowaty, że aż twarz boli gdy na nia pada; wydawało się, że pogoda pasuje do kolejnego nieszczęścia.
Oficerowie byli uprzejmi podczas obiadu. Wkrótce po obiedzie wszyscy rozeszli się, zostawiając tylko adiutantów do pilnowania. Dwójka należąca do Kapitana była szczególnie nieprzyjemna.
Nie mogłam ich znieść, zwłaszcza Maxa. Fritz był brutalny i głupi, ale Max był okrutny i nie był głupi! 
W czasie mojej zwykłej pracy i próbie rozbawienia Wandy, wszyscy nagle znieruchomieliśmy, zasłyszani w dźwięki z ulicy! Wanda zawołała:
„Och, mamo, nasi żołnierze wrócili, słyszę ich głosy”...
Tak, wrócili, ale jak! 
Ulica była ich pełna, tysiące, pędzonych jak psy, wyszydzanych, bitych, jeśli upadli, kopanych, aż albo wstali, albo pozostali w bezruchu na zawsze; głodni, wyczerpani długim odwrotem i straszliwą bitwą. Nie mogłam płakać na widok tego co działo się na moich oczach, bo musiałam uciszyć moją biedna mała dziewczynkę która gorzko płakała.
Powiedziałam jej, żeby zaniosła chleb Rosjanom.
Moj kucharka przyniósła chleb pokrojony na kawałki. Kazałam jej zejść na dół z Wandą, myśląc, że na pewno małe delikatne dziecko będzie szanowane i że to najpewniejszy sposób na przekazanie jeńcom chleba. Wydawało mi się, że gdybym nie mogła pomóc niektórym z tych ludzi, zwariowałbym. Zostawiając pielęgniarkę z synami, wyszłam na balkon, widząc wiele znajomych twarzy w towarzystwie nieszczęścia. 
Gdy Wanda z kucharką doszli do drogi, zapanował niesamowity tumult za chlebem; drżące ręce wyciągnęły się tylko po to, by zostać odepchniętym lub uderzonym. Pewien Niemiec wziął kawałek z rączek mojej małej dziewczynki, odłamał kawałeczki i podrzucił je w powietrze, żeby zobaczyć, jak ci wygłodniali mężczyźni je wyrywają, a potem polują na nie w błocie. W końcu jeden z nich, zlitował się, pomógł kucharce; chleb trafiał do mężczyzn, tylko my mieliśmy tak mało chleba. 
Wtedy stało się coś tak strasznego, że póki żyję, nie da się tego wymazać z mojej pamięci. Wanda, moje delikatne, wrażliwe dziecko, trzymała w ręku kromkę chleba, podając ją jeńcowi, kiedy podszedł Max, ordynans Kapitana. Wziąwszy chleb z jej ręki, rzucił nim w błoto, depcząc po nim! Biedny głodny jeniec z płaczliwym okrzykiem schylił się, szukając kromki chleba, kiedy Max podniósł nogę i kopnął go gwałtownie w twarz! 
Wanda aż krzyknęła. Krew trysnęła na nią całą!
Zbiegając po schodach, wzięłam w ramiona moją biedną małą dziewczynkę, której całe ciało drżało od szlochu, i stanęłam twarzą w twarz z bestią, która dokonała tego czynu.
„Jakiej religii jesteś, Max?”
"Rzymskokatolickiej"
„W takim razie mam nadzieję, że Matka Boża nie będzie się modliła za ciebie, kiedy umrzesz, bo obraziłeś jedno z dzieci Bożych”.
Żołnierz z krwawiącymi ustami leżał na poboczu drogi; moja kucharka próbowała mu pomóc, ale została brutalnie przepędzona.
Trudno było cokolwiek innego zrobić - kiedy wróciłam do pokoju, w którym leżeli moi mali synowie - niż tylko usiąść i nakarmić moją sześcioletnią dziewczynkę, która widziała takie widoki! Wanda płakała tak histerycznie, że musiała dostać bromek; dziecko było chore. Chyba nie było już nic gorszego? 
Kapitan, słysząc odgłosy i chcąc zjeść kolację, wszedł do pokoju.
-"Wyjdź stąd, kapitanie, jeśli jesteś człowiekiem i zostaw mnie samą z moimi dziećmi”.
-"W czym problem? Czy dziewczynka też jest chora?"
-"Widziałeś, co się dzieje z rosyjskimi żołnierzami, wziętymi do niewoli?”
-"Tak, widziałem."
Opowiedziałam mu, co zrobił jego ordynans, Max.
Odpowiedział powoli i poważnie:
— Tak, to źle.
– Gdzie są ci wszyscy więźniowie?
-"Teraz są w kościołach”.
Potem powiedział: „Nie okazuj tyle współczucia, bo tylko sobie tym zaszkodzisz, a nikomu nie pomożesz. Jutro zakwateruje się tu wielki człowiek. Nie pozwól mu zobaczyć cię w takim stanie; pewnego dnia, kiedy dzieci będą zdrowe, będziesz chciała stąd wyjechać”.
„Ale Rosjanie odbiją Suwałki na długo przed tym dniem, a mój mąż będzie wtedy tutaj”.
„Nigdy, przenigdy, dopóki są żołnierze niemieccy! Teraz bądź dzielna i uśmiechnij się, a pomogę ci, jak będzie to leżało w mojej mocy". 
Przynajmniej tego wieczoru nie zostałam wzywana do podawania herbaty!
761a874a-dade-4b6b-98f0-d4e8f759fa29

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 14 Okupacja Suwałk dzień drugi
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
Kiedy wybiła godzina szósta rano, do pokoju wtargnął kapitan, żądając śniadania i mając nadzieję, że dobrze spałam.
Budząc tych biednych ludzi leżących na podłodze, odświeżyłam własny kostium, starając się wyglądać jak najbardziej formalnie. Nie było chleba. Poinformowany o tym kapitan przyniósł bochenek.
Skończyli moje masło i wypili ogromną ilość kawy. Kiedy im służyłam, przyszła kucharka i powiedziała mi, że czeka wielu ludzi, błagając mnie, abym wstawiła się za nimi. Starzec rzucił się za nią, rzucił się na podłogę, całując moje ręce i kolana, płacząc opowiadając, jak go zatrzymali żołnierze, zabrali jego dwie małe córki, splądrowali chatę, aż do pieniędzy zakopanych w ziemi pod podłogą. Potem poszli, zabierając ze sobą dziewczyny. Biedny ojciec czołgał się wokół stołu, całując ręce oficerów. A oni śmiali się głośno, gdy jeden z nich pchnął go tak, że upadł na podłogę.
Kapitan, widząc moje zdegustowane spojrzenie (później nauczyłam się lepiej ukrywać swoje uczucia), zapytał mnie: „Co za problem, dlaczego tak wył!”
Po tym, jak mu powiedziałam, co się stało, Kapitan przez chwilę wyglądał na zmieszanego i milczącego; potem powiedział, że nic nie może zrobić. Dziewczyny należały teraz do żołnierzy i nawet widziałam, że było mu przykro. Jednak jeden z pozostałych roześmiał się, mówiąc, że ojciec był głupi, że zatrzymał się, kiedy nie było takiej potrzeby. To było moje wprowadzenie do pruskiego Schrecklichkeit.
Inni czekający ludzie zostali w większości wyrzuceni za drzwi swoich domów - podczas gdy żołnierze spali w ich łóżkach - lub prosili o pomoc w odzyskaniu świni lub konia, albo byli pobici. Powiedziałam im, żeby odeszli i cieszyli się, że mają swoje życie, że na razie nie ma ratunku, ale zrobię wszystko, co leży w mojej mocy.
Cały dzień słyszeliśmy odgłosy bitwy od drogi augustowskiej. Wydawało się to naszym jedynym łącznikiem ze światem. 
Kolejny dzień ogromnego niepokoju, chłopiec w coraz gorszym stanie i kłopoty z zapewnieniem żywności wszystkim tym mężczyznom.
Wiedziałam, że pozorna, przyjazna postawa z mojej strony jest naszym zbawieniem. Kapitan pomimo całej swojej szorstkości miał dobre serce, ale już w tak krótkim czasie nauczyłam się, co oznacza niemiecki system.
Ich ideą jest tak przestraszyć ludzi, aby wytępić wszelkie odruchy człowieczeństwa! Za każdym razem, gdy działo się coś strasznego, mówili, że trzeba zapłacić za Prusy Wschodnie.
Pewna pani, która została, przyszła prosić mnie, abym błagała, aby nie zabierali całej jej pościeli. Kapitan zapytał, czy rzeczy, o które prosiłam, są moje.
"NIE."
- W takim razie nie mogę się wtrącać. Kiedy coś zostanie zabrane z mojej kwatery, wystarczy czasu, by przeprowadzić dochodzenie.
Było to mniej więcej w porze obiadowej, kiedy to się stało i jakby w odwecie, oficerowie mieli właśnie usiąść, kiedy moja kucharka wpadła z krzykiem, że dwóch żołnierzy weszło do kuchni, podczas gdy jeden ją trzymał (jestem pewna, że nosił ślady jej paznokci!) drugi uciekł z szynką i ziemniakami gotowymi na stół.
Oficerowie byli wściekli i postanowili szukać sprawców. Znaleziono ich, a także część szynki i ziemniaków. Obaj otrzymali straszliwe baty, wystarczające, by pozbawić ich całej tej pychy.
Kiedy powiedziano mi to, gdy podawano im kolację, zapytałam, dlaczego mężczyźni zostali ukarani? Przecież wszyscy mieli pozwolenie na robienie, co im się podobało? Tego dnia w Suwałkach zdjęto z pieców wiele obiadów. 
„Ale nie tam, gdzie są Herrn Offiziere!” 
Oto była cała historia. My nie istnieliśmy, więc nikt nie mógł zostać ukarany za to, co mógł zrobić, aby nas skrzywdzić!
Podczas tej kolacji wydawało się, że wszyscy oficerowie z Suwałk przyszli się pożegnać. Ledwo opróżniłam jeden samowar i poszłam do dzieci, a oni prosily o następny, wyrażając jednocześnie żal z powodu mojego kłopotu i mówiąc, że oficerowie chcą się spotkać z Amerykanką, a ja nie śmiałam odmówić! Ze względu na chore dziecko można było przynajmniej uniknąć podania ręki na powitanie. Jakże nieszczęśliwie jest być tak rozdartym! Być tam z tymi mężczyznami, kiedy moje dziecko potrzebowało mnie w każdej minucie, ale co można było zrobić? 
"Cest la Guerre", jak wszyscy Niemcy mówili posługując się wyjątkowo kiepską francuszczyzną. 
Ta noc była gorsza niż pierwsza, nadjechały furgony z zaopatrzeniem! Zaczęło się picie. Po tym, jak podałam wiele samowarów herbaty, jeśli można to tak nazwać, pół filiżanki rumu i trochę herbaty, wchodząc i wychodząc, od dzieci do stołu.
Ta druga noc była jak pierwsza, tylko Staś też zaczął szaleć, mówiąc tym dziwnym, przeciągłym, prawie śpiewnym tonem. Kto to słyszał, nie zapomina tego strasznego znaku!
Chodzenie z jednego łóżka do drugiego, robienie okładów, zwilżanie tak okrutnie suchych ust, zmienianie pościeli, podczas gdy w sąsiednim pokoju ci mężczyźni hulali! Tylko Boże miłosierdzie utrzymywało mnie przy zdrowych zmysłach. Bojąc się założyć szlafrok, pozostałam przez całą noc w ubraniu.
35ac2f98-e8e3-4b07-ae5b-49d4321a8027
GrindFaterAnona

@Hans.Kropson swietne, moze kupię tą książkę

Hans.Kropson

@GrindFaterAnona Z kupnem może być kłopot.

Książka nigdy nie została wydana w języku polskim, a i po angielsku nie słyszałem o innych wydaniach poza tym oryginalnym.

Pozostaje Ci jedynie wersja elektroniczna. Na szczęście prawa autorskie już wygasły, wiec jest za darmo dostępna.

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 13 Okupacja Suwałk dzień pierwszy
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
W mieście wrzało, wszyscy zdawali się przekrzykiwać. Kiedy wyjrzałem przez okno, moja ręka dotknęła modlitewnika leżącego na stole.
„Panie, daj mi słowo, obietnicę, abym zachowała niezłomność i zdrowy rozsądek!” Księga otworzyła się na Psalmie 55. „A ja wołam do Boga, a Pan mnie ocali”. Nawet w stresie przeczytałam do końca rozdział „Zrzuć swoją troskę na Pana”. Nabrałam wtedy przekonania, że Bóg zapewni nam wszystkim bezpieczeństwo!
Wkrótce musiałam się ocnąć i zorientować się, że dom jest plądrowany. Jakub, jego żona i córka wbiegli do pokoju. Żołnierze przewracali ich, zabierając całe jedzenie, jakie wpadło im w ręce. Rozpętało się pandemonium! Przyszedł podoficer, aby zrobić kontrybucję na moje jedzenie dla wojska idącego na Augustow.
On ze swoimi ludźmi zajrzał do każdej dziury i kąta, ale nie pomyślał o zajrzeniu do kanap, które były pełne różnych rzeczy! Widzieć, jak twoje zapasy są zabierane przez wroga, nie jest przyjemnym uczuciem.
Zapytałam podoficera, czy to możliwe, żeby miasto zostało splądrowane i spalone.
„Zrabowane tak, by zemścić się na Prusach Wschodnich! Spalone, jeszcze nie, dopóki nie odejdziemy!”
Ci pierwsi ludzie mieli czarne nakrycia na czapkach, a potem słyszałam, że byli z artylerii. Zawsze najgorsze! Właśnie w tym czasie w pokojach pod nami, gdzie urządzono szpital, rozległ się wielki tętent koni, rozległo się gromkie pukanie do drzwi i wszedł kapitan ze swoim personelem. Niesamowicie duży człowiek, zdawał się wypełniać całe to miejsce!
„Guten Tag.”
„Guten Tag, meine Schwester. Hier habe ich quartier”.
"Nie boisz się tyfusu?"
„Bzdura, wszyscy jesteśmy zaszczepieni... Czy naprawdę tu jest tyfus?”
- Czy ma pan lekarza, kapitanie? Niech on zadecyduje!
Przedstawiono mi bardzo grubego chłopaka prosto z uniwersytetu. Taki młody, dwudziestotrzyletni i niedoświadczony, by ponosić taką odpowiedzialność. Badając Władka stwierdził, że to dyzenteria i podarł moje napisy "Tyfus"!
Ponieważ nie było od tego odwołania, starałam się być miła.
Herr Kapitain nie był taki zły; oczyścił dom i przynajmniej tylko oficerowie przyszli na kwaterę; ale dla nas została tylko sypialnia. Dzieci, służba, wszyscy spakowani razem z chorym na tyfus. Kapitan był dość uprzejmy, ale powiedział, że będę musiał nakarmić sztab i żołnierzy. Ten dzień wydawał się nie mieć końca. Z każdą chwilą przybywały nowe wojska i cieszyłam się, że Herr Kapitain zajął już mój dom. Przynajmniej nie było grabieży. Reszta domu była wypełniona po brzegi żołnierzami. Naturalnie obwiniali Rosjan za ten straszny chaos. Wkrótce zaczął działać telefon i byliśmy kwaterą główną. Były tam różnego rodzaju druty i pręt wystający z dachu. Nie wolno nam było zbliżać się do tej części domu.
Co kilka minut ktoś przychodził z miasta do mnie z prośbą o pomoc; biedni ludzie myśleli, że mogę zmusić żołnierzy do rezygnacji ze świń, koni lub kur.
O szóstej kapitan powiedział mi, że życzy sobie kolację za pół godziny. Kucharka zdawała się być na skraju załamania nerwowego, gdy ktoś ciągle robił nalot na kuchnię, ale zdążyła się wyrobić na siódmą. Przy stole siedziało ośmiu oficerów, którzy zażądali wina.
„Nie mam wina”.
„Stara Żydówka powiedziała nam, że przyniosłaś do domu dwie butelki wina, kiedy wyjeżdżali Rosjanie”.
„To zostało mi dane dla moich dzieci”.
„Dzieci nie mają tyfusu - mówi lekarz - więc wina nie trzeba im podawać”
Więc zrezygnowałam z moich cennych butelek. Niemieckie zaopatrzenie jeszcze nie nadjechało; nie mieli ze sobą jedzenia ani wina, ale miasto nakarmiło ich do syta. Skończyli o wpół do dziesiątej, pozostawiając ciężką atmosferę, którą można było ciąć nożem. Było tak gęsto od dymu tytoniowego! 
Znów mogłam być bez przerwy z moimi dziećmi, bo musiałam służyć oficerom, nalewać im herbaty itp.; wydawało się, że nie można przeżyć kolejnego takiego dnia. Mój chłopiec był nieprzytomny, gadał i gadał całą noc bez odpoczynku dla mnie! Potrzebował ciągłej uwagi, a jego brat Staś też bardzo gorączkował. Wanda była tak zdenerwowana i podekscytowana, że nie mogła spać, chcąc porozmawiać z matką. Tej nocy, pierwszej nocy okupacji niemieckiej, zaczęłam prowadzić dziennik, aby opisać wszystko, co się wydarzyło - jak codzienny list do męża. 
Miałam nadzieję, że Niemcy nie zostaną tu długo! O moim chłopcu wiedziałam, że jest chory na tyfus, wiedzieli to też oficerowie, tylko nie podobało im się, że tak mówić. I postanowiłam nie zwracać uwagi na to, co ten grubas, student medycyny, mu przypisywał. Chciał podawać najrozmaitsze lekarstwa, gdy najlepszym lekarstwem były ciągłe kąpiele (które w danych warunkach były niemożliwe) lub zimne okłady na ciało dla obniżenia temperatury. Wiedziałam, że to walka serca z gorączką. Lekarstwem była łyżka szampana w chwilach wielkiego osłabienia - ale to już oficerowie wykończyli! - i łyżkę mleka jako pokarm, ale to też nie wchodziło w rachubę. Mimo wszystko byłam zdeterminowana, żeby coś znaleźć. Czarna kawa nie została wypita i okazała się moim jedynym lekarstwem.
Noc mijała. Dziecko okropnie osłabło około godziny czwartej i wydawało się, że umiera i jest tylko utrzymane przy życiu przez samą siłę mojej woli. Gdyby tylko mógł spać! Staś spał niespokojnie. Małej Wandzie żal było mamy, co chwilę budziła się i pytała, dlaczego Mamusia się nie położyła.
PS. W tamtym czasie przeciwko tyfusowi nie było ani szczepionek ani leków.
Na załączonym obrazku plan niemieckiej ofensywy zimowej 1915 roku.
61b40557-7a8c-4717-802a-4eb272078a7e

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 12 Niemcy ponownie zajmują Suwałki
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
8 lutego nadeszły złe wieści. Mąż musiał wrócić ponownie do wojska, a Suwałki znowu miały być ewakuowane.
9 lutego Władek nie czuł się lepiej. Podejrzewaliśmy tyfus. Tej nocy nalegałam, żeby mąż wyjechał, mówiąc, że spotkam się z nim w Warszawie.
Dłuższe przebywanie było dla niego niebezpieczne. Nie nie mógł dać się złapać Niemcom, a ja z chorym dzieckiem nie mogłam wyjechać. Biedne małe dziecko zaczęło majaczyć.
Ach! tej nocy, kiedy siedzieliśmy razem i rozmawialiśmy tak, jakby nie zbliżało się wielkie rozstanie i pożegnanie!
Wsłuchiwałam się w kroki męża na zamarzniętym śniegu, ostatnie spojrzenie, a potem cisza.
Wiedziałam, że nie można jechać z Władkiem, a jego brat bliźniak też był chory.
Rano lekarz obiecał przyjść ponownie po południu, ale kiedy w końcu przyszedł wieczorem, to tylko na chwilę. Powiedział, że przyjdzie rano i.. . . poszedł prosto na stację. Dobrze wiedział, co to było, ale nie chciał mi powiedzieć.
10-go lutego całe miasto poruszało się w pośpiechu i było przenikliwie zimno. Były tylko nieogrzewane wagony towarowe, gdybym chciała zaryzykować życie mojego chłopca podczas ewakuacji. Wydawało mi się, że lepiej pozwolić mu umrzeć w swoim łóżku, niż na otwartej przestrzeni. Czułam się jak szczur w pułapce. 
Pozostało wiele osób, które wyjechały podczas pierwszej ewakuacji, myśląc, że jeśli przyjdą Niemcy, to ich pobyt będzie krótki.
I wszyscy lekarze wyjechali! Starałam się wyrzucić z głowy wszystkie myśli z wyjątkiem moich dzieci; zaakceptować nieuniknione.
Znowu zakupiono i przywieziono zapasy, wszystko, co mogłam dostać, a chwilę, w której można było opuścić Władka, spędziłam ukrywając je w różnych miejscach, gdzie mało prawdopodobne było, aby ktokolwiek zajrzał.
11 lutego 1915 roku Suwałki znów były zupełnie puste. Wszystkie drogi ucieczki zostały zamknięte. Czekaliśmy na nieuniknione. Armia rosyjska cofała się.
Następnego ranka nadeszła odwilż. Ludzie i zwierzęta cierpieli i byli niezadowoleni. Wyszłam, aby znaleźć lekarza, który do nas przyjedzie.
W końcu zastałam chirurga, który wyglądał jak generał i przyszedł bardzo chętnie.
Diagnoza brzmiała: tyfus, zły rodzaj. Sama to wiedziałam. 
Lekarz powiedział: "Bądź dzielna, od ciebie zależy życie twojego dziecka. Bóg ci pomoże. On uratuje chłopca bez lekarza!"
Dobra dusza, często myślałam i modliłam się za niego.
Wróciłam z nim do miejsca, gdzie czekał jego personel. Dał mi dwie butelki szampana. Nasze piwnice zostały opróżnione przez Niemców i było bardzo potrzebne coś dla mojego biednego dziecka.
Czterech ciężko chorych żołnierzy, z trudem chodzących, powierzono mi pod opiekę przez lekarza, którego spotkałam w drodze powrotnej. Powiedział, że ze mną będzie im lepiej. Nie było sensu męczyć ich ciągnięciem za sobą, więc zabrałam ich do domu, oddając pod opiekę mojej kucharki.
Stan Władka stawał się coraz gorszy. Mała Wanda i Staś nadal bawili się razem, choć zauważyłam, że Staś nie był sobą. To, co miał jeden z bliźniaków, drugi niezmiennie również łapał.
Została z nami pielęgniarka - Panna Jadwiga pojechała z tymi dziećmi do Wilna gdy miasto było ewakuowane - moja kucharka, Służący Jakub, jego żona i córka, dziewczyna, która nie ma jeszcze siedemnastu lat.
Jakub mieszkał w tym, co było naszą kuchnią, w zasięgu dzwonka. Mogło być gorzej, powiedziałam sobie i przygotowałam się na stawienie czoła tej sytuacji.
Armia rosyjska odeszła nagle, idąc w stronę Sejn ani żywego ducha na ulicach. Cisza! Trzy lub cztery godziny później wrócili i przeszli szybko przez miasto w kierunku Augustowa i znowu cisza. O jedenastej na ulicach wciąż stały furgony artyleryjskie. Poszłam do czterech żołnierzy. Kucharz dał im jedzenie, leżeli w wygodnych łóżkach i byli tak żałośnie wdzięczni. Powiedzieli: „Jeśli przyjdą Niemcy, zostawimy cię, siostrzyczko!”
To była okropna noc! Musiałam trzymać Władka w łóżku. Mały język nie zatrzymywał się ani na chwilę.
Byłam wyczerpana, będąc już trzy noce bez przerwy na nogach, ale nareszcie rano wstałam w pustym mieście. W zasięgu wzroku nie było ani jednego żołnierza, ani konia.
Około dziewiątej przyszedł wieśniak i oznajmił, że idą Niemcy! Ktoś ich widział. Dałam czterem żołnierzom jeść, dałam im jedzenie i papierosy, żeby je zatrzymali.
Byli to chorzy ludzie. Po wzajemnym błogosławieństwie wrócili, by czekać na swój los.
O jedenastej na ulicach znów zrobiło się cicho i zobaczyłam, jak pierwszy żołnierz w pikel-haube wyszedł zza rogu z odbezpieczonym karabinem, wypatrując snajperów!
ZA TYM pierwszym wkrótce przyszli jego towarzysze.
Potem oficer, który skręcił za róg, zatrzymując się dokładnie przed naszymi oknami. Wyszła stara Żydówka i mówiąc "Guten Tag" podała mu plik papierów i dużo gestykulując pokazywała różne kierunki. 
Szpieg pod naszymi drzwiami! Kobieta, którą widziałam wiele razy!
Na zdjęcie Suwałki z okresu I wojny światowej.
f215b6dd-bf19-4439-bd88-c0ec13241deb

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 11 Powrót z Witebska do Suwałk
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
16 grudnia 1914 roku byłam znowu w Witebsku, zastałam wszystko bardzo dobrze utrzymane i naglącą prośbę, abym zaśpiewał na koncercie Czerwonego Krzyża (na rzecz warszawskich cierpiących, aby zdobyć dla nich węgiel itp.) w wigilijny wieczór w Operze Warszawskiej. Chociaż nie śpiewałam od początku wojny, nie mogłam odmówić.
Koncert okazał się wielkim sukcesem, mimo że front znajdował się 50 km na zachód od Warszawy. Nasze "tableau" lub żywe obrazy zostały zmienione w ostatniej chwili z obawy, że zrobiliśmy je zbyt wyraziste, ale były patriotyczne!
Byłam Brytanią. Oczywiście najpiękniejszą dziewczyną w stroju narodowym była Rosja; biedna mała Belgia zapomniała swoich kwestii. Francja zażądała pudwyższenia, na którym mogłaby stać, bo nie było jej widać itp., ale koncert i zdjęcia się udały. Zebrano coś ponad trzy tysiące rubli.
Wróciłam z Warszawy do Witebska i ciągle oczekiwałam męża, ale on nie przybywał. Nowy Rok i wciąż sama!
Cały styczeń upłynął w niespokojnym oczekiwaniu. W końcu, 28-go, przyjechał niezapowiedziany.
Urządzając szpital zakaźny pod Lwowem, zachorował, i to poważnie, i naprawdę nie nadawał się do podróży. 
To było pierwsza z serii nieszczęść, bo miał pozwolenie na nasz powrót do Suwałk i postanowiliśmy jechać. Wezwano mnie do pracy w szpitalu, a my byliśmy tak niewygodnie usytuowani w Witebsku. Gdziekolwiek byśmy byli, separacja była taka sama. Własny dom był zawsze lepszy. 
Suwałki były spokojne, szkoły otwarte, władze lokalne urzędowały, więc postanowiliśmy wracać 2 lutego do Suwałk.
Tym razem podróż odbyła się bez trudności w wagonach pierwszej klasy. Przyjechaliśmy o północy 3-go lutego. Pamiętam jazdę po śniegu, dzwonki sań, wspaniałe światło księżyca, przez spokojne miasteczko do naszego domu. Naszego, nawet jeśli został zbezczeszczony. Jakub urządził sześć pokoi w lewym skrzydle, a kuchnię przeniósł do dawnej łazienki, wystarczająco dużej na dwie kuchnie! Po energicznym procesie czyszczenia było wystarczająco dużo mebli do tego apartamentu. Reszta domu była całkowicie odcięta. Mimo że było strasznie zimno, odetchnąłam z ulgą, że wróciłam po całej tej wędrówce.
Mój mąż był zmęczony podróżą, więc skupiłam całą swoją energię na zapewnieniu mu komfortu.
Jednak miałam nowego pacjenta. Mój synek Władek gorączkował. Nie miałam zbyt wiele czasu na pracę poza domem! Ale wystarczyło, żeby zobaczyć, jak sobie radzą małe dzieci zbierane na polach.
Z naszą Panną Jadwigą były zadbane i coraz bardziej przypominały dzieci.
Jedzenie do kupienia znaleźliśmy w obfitości. Nafta i kilka butelek denaturatu do lamp, które również odkryliśmy.
Mieszkańcy byli bardzo zadowoleni z naszego powrotu.
To było dość wzruszające. Gdyby wszyscy byli zdrowi, byłabym prawie szczęśliwa przez dwa dni, pomagając urządzać szpital na pierwszym piętrze naszego domu.
Stan Władka sie nie polepszał. Dziwny letarg opanował dziecko. Lekarz nie mógł określić, co to za dolegliwość, ale gorączka rosła.
W załączeniu mapa niemiecka pokazująca linię frontu wschodniego z tego okresu (początek lutego 1915).
Jeśli uda się ją wam powiększyć, na północy pomiędzy Tylżą i Insterburgiem zostały już skoncentrowane 3 nowe niemieckie korpusy piechoty przeciwko jednej rosyjskiej dywizji kawalerii. Jest to nowo sformowana 10 Armia niemiecka.
Stamtąd (i na południe od Jezior Mazurskich pod Johannisburgiem/Pisz) 7 lutego 1915 nastąpi niemieckie uderzenie znane jako "Wielka Operacja Zimowa 1915 roku".
W jej wyniku Suwałki znowu zostaną opanowane przez Niemców a w lasach Augustowskich zostanie okrążony XX rosyjski korpus armijny.
Ale o tym w następnych odcinkach
3377b2fa-42ab-416c-be2c-01417777ae07
Alky

denaturatu do lamp


Aaaa, czyli do tego służy denaturat

Dobra, nieważne ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Hans.Kropson

@Alky Przecież car po ogłoszeniu mobilizacji wprowadził prohibicję więc nie można było tak normalnie kupić alkoholu.... Chyba że do lampy

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 10 Podróż do Suwałk cd
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
Ksiądz zaproponował, abym pojechała na wieś odebrać dzieci pozostawione same na polach przez Niemców, którzy zabrali wszystkich sprawnych chłopów ze sobą, mężczyzn i kobiety.
W lekkim powozie wraz z żoną lekarza wyjechaliśmy z Suwałk drogą, która prowadziła do naszej willi. W pobliżu wioski miał nas powitać samochód Czerwonego Krzyża.
Ze wszystkich stron Suwałk były walki. W ziemi poswtały wielkie dziury, wykopano rowy i pochowano ludzi. Na jednym z pagórków, które mijaliśmy, gdzie deszcz zmył lekką warstwę ziemi, zobaczyliśmy sterczące buty! Mężczyzna, który nas wiózł, powiedział, że pochowano tam dziesięć tysięcy, za co nie mogę ręczyć, ale wydawało się, że to może być prawda. Gdziekolwiek się udaliśmy, tam były groby, wielkie groby, zrobione w pośpiechu, nawet teraz ludzie pracowali nad zasypywaniem ziemią niedostatecznie pochowanych. Gdy dotarliśmy do lasu, nie widzieliśmy tak wielu śladów walk, ale droga była rojeżdżona przez wozy artyleryjskie, drzewa były połamane.
Musieliśmy teraz iść, przerażająca rzecz w tym nawiedzonym lesie. 
W pewnym miejscu natknęliśmy się na naszego leśniczego. Pracował, ale rozpoznając mnie, rzucił narzędzia z pozdrowieniem: „Och! moja pani, myśleliśmy, że wszyscy nie żyjecie, ponieważ wasz pies jest tutaj”.
Nasz piesek Dasz, zabrany przemocą wraz z wozem przez naszą znajomą podczas ewakuacji Suwałk, zaginął w lesie za Sejnami. Szukał nas. Przybywszy wreszcie do naszej willi, tam nas oczekiwał. Leśniczy zabrał go do swojej chaty, nakarmił i opiekował się nim. To było jak niesamowite, kiedy zobaczyła nas ta wijąca się masa szczęścia. Leśniczy powiedział mi, że nasza willa została spalona przez Niemców; że zabrano całe jedzenie, wykopano ziemniaki itp.
Poszliśmy dalej i wkrótce zbliżyliśmy się do niedawnych pól bitewnych i znaleźliśmy błąkające się dzieci, zostawione przez rodziców wywiezionych do Prus Wschodnich; jedno czteroletnie dziecko nosiło sześciomiesięczne dziecko. W skrajnym głodzie jedli ziemię. Ile dni błąkali się po okolicy?
Nasza misja trwała ponad dwa dni, zawsze znajdując biedne, małe sieroty, które nie miały dachu nad głową. Każda chata została spalona; makabryczna to była praca.
Wiele razy widzieliśmy martwych ludzi. Zastanawiałam się, dlaczego tak bardzo walczyliśmy o uratowanie życia, skoro tak wielu zginęło. Idąc o zmierzchu przez las, usłyszeliśmy płacz dziecka, ale nie mogliśmy go zlokalizować. Podczas naszych poszukiwań natknął się na nas ranny koń, przedzierający się przez zarośla. Przeszedł tak blisko, że mogłam go dotknąć. Przestraszona schowałam się za drzewo, ratując życie.
Jakże cieszyliśmy się, że czekał na nas samochód. Zebraliśmy ponad osiemdziesięciu głodujących, dosłownie umierających z głodu. 
W Suwałkach umieszczono ich w budynku szkolnym. Moja guwernantka miała sie nimi zaopiekować.
Tej samej nocy pociąg sanitarny odjeżdżał do Witebska z ogromnym ładunkiem rannych, było dość pracy przy nich. Podczas tej prawie trzydniowej podróży mały pies Dash pomagał rannym oficerom zabić czas. Wsiadałam do wagonu operacyjnego o ósmej rano, wychodziłam tylko na posiłki, zostawałam do dziewiątej wieczorem; to była wyczerpująca praca. Wysiłek stania sam w sobie jest duży, ale widok tak wielkiego cierpienia ściska serce; i nigdy nie mozna sie do tego przyzwyczaić! 
Zatrzymaliśmy się na kilka godzin w Wilnie, aby popracować w dużym pomieszczeniu do tego celu na stacji. Wszyscy byli wyczerpani i nie mogliśmy wziąć wszystkich ludzi do wagonu operacyjnego. Na stacji można było obsłużyć jednocześnie dwudziestu. Większość mężczyzn poza ranami odczuwała ból zębów i wszyscy kaszleli. Wydawało się, że przynajmniej w tym klimacie regułą jest, że wszyscy ranni cierpią na płuca w takiej czy innej formie, stany zapalne były na porządku dziennym! Bolące zęby malowaliśmy jodyną, wkładając w nie chłonną watę. Wyobrażam sobie, że myśl, że coś się dla nich robi, pomogła bardziej niż cokolwiek, co faktycznie zrobiono.
Przybywszy do Witebska - bez żadnych zaskakujących przygód- zostałam przezabawnie powitana przez dzieci, które nie spodziewały się zobaczyć Dasha.
Znowu czas względnego spokoju. Każdy dzień był jak tydzień. Czas płynął tak wolno.
Żadnych listów od męża, tylko jak ktoś posłany obiście mi je przyniósł. 
Telegramy, które otrzymywałam każdego dnia, były tak błędnie napisany, że nie miały w sobie zbyt wiele sensu i dawały mało satysfakcji.
91c04498-0d1d-44f9-9162-45203ded46fb
tak_bylo

@Hans.Kropson wstrząsające wspomnienia

Hans.Kropson

@tak_bylo I wojna światowa, jest zupełnie zapomnianą wojną w Polsce.


Można przeczytać, że jakieś armie zaborcze walczyły ze soba przez 4 lata. Coś tam może o Legionach Piłsudskiego (kilkanaście tysięcy żołnierzy). A przecież w tych zaborczych armiach zostało zmobilizowanych 3 miliony żołnierzy polskiej narodowości. Ilu zginęło nikt nie jest w stanie policzyć.

Jak już się coś pisze o jakiś walkach w I wojnie światowej - to na zachodzie: Verdun, Somma, Ypres może Gallipoli a walkach w Polsce?

Może Tannenberg czy Gorlice i to wszystko... pozostały tylko cmentarze - na których brak nazwisk, są tylko liczby.

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 9 Podróż do Suwałk cd
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
O wpół do ósmej wyruszyłam do naszego domu. Jakub, nasz służący, wiedział, że nadchodzę zaledwie pół godziny przed moim przybyciem, więc widziałam rzeczy takimi, jakie były. Niestety! Mój piękny dom legł w gruzach. Rzeczy porozrzucane po podłodze, każda szuflada, każda szafa opróżniona! Papiery, książki, nawet ubrania, które mój mąż przywiózł do Witebska, leżały porozrzucane po podlodze.
Szedłam przez salony, starając się ze wszystkich sił nie oddychać, dopóki nie wystawię głowy przez okno, ale kiedy dotarłam do biblioteki, poddałam się. Była tak ohydnie zaświniona; książki były podarte na kawałki, patrzyłam ze zdumieniem na to. Że też ludzie mogli zrobić tak zdegenerowaną rzecz! 
Mieliśmy tak cenną kolekcję starych ksiąg, rękopisów, pieczęci, rycin, obszerną angielską bibliotekę, kilka pięknych okazów polskiej sztuki chłopskiej w rzeźbie i tkactwie, a wszystko to zostało wrzucone w to ohydne plugastwo! Mój mąż powiedział mi, że nie ma sensu mówić o tym, jak wygląda dom, że lepiej jak sama zobaczę! Teraz to zrozumiałam! Myślał, że uczyni mnie lepszą Polką, gdy zobaczę, jak zachowuje się niemieckie wojsko, które przybyło ich wyzwolić i odpowiednio uczyć naszych chłopców.
Po tych dwóch okropnych pokojach, które były moim oczkiem w głowie, Jakub zaprosił mnie do jadalni i spiżarni. O niebiosa! Czy może istnieć gorszy obraz bezmyślnego spustoszenia? Porcelana, szkło, obrusy, deptane; używane i wyrzucone. Ale spiżarnie przewyższyły wszystko inne szatańską, zdegenerowaną pomysłowością, ponieważ rzędy słoiczków z dżemem, marmoladą, konfiturami i kieliszkami do miodu zostały opróżnione z zawartości, wypełnione ekskrementami i wróciły na półki.
Ten dom był jak piekło; nie tak, jakby ludzie go zajmowali - to chlew, nie ma porównania!
Jakub powiedział mi, że było wielu oficerów i około czterdziestu żołnierzy. Kwaterowali też żołnierzy w szpitalu na pierwszym piętrze.
Biedny stary dom! Wydawał się ludzki i prosił o ulgę. Zastanawiałam się, co jeszcze mogliby zrobić, gdyby okupacja trwała dłużej.
Po przeprowadzeniu oględzin do samego końca, kazałam Jakubowi z pomocą żony i córki posprzątać i przygotować do zamieszkania.
Po tych wszystkich okropnych rzeczach Jakub miał dla mnie jedną przyjemną wiadomość. Po moim wyjeździe, zdjął moją amerykańską flagę ze ściany buduaru i położył ją pod ciężka szafą. To przynajmniej nie zostało znieważone!
Zostawiając Jakuba z jego niemiłą robotą, udałam się do Komendanta Policji, który wyprowadzał porządek w miasteczku, opowiadając mu, czego brakuje. O ile mogłam ocenić, były to futra mojego męża, walizki podróżne, nasze zapasy żywności, wina, całe płótno, większość srebra, dużo biżuterii.
Uciekając zabrałam ze sobą tylko to, co miałam w walizce. Wszystkie te pozostałę rzeczy zniknęły. To co pozostało mogłoby być wyczyszczone.
Spełniwszy swój obowiązek, wyruszyłam zobaczyć miasto. Wszędzie ta sama historia co u mnie w domu. Czy ludzie mogli to zrobić? Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, kiedy zobaczyłam rosyjską cerkiew! Niemożliwe do napisania - góry brudu, ołtarz zbezczeszony, tak samo jak ikony!
Przemknął mi przez myśl werset z Nowego Testamentu: „Nie łudźcie się. Z Boga się nie da naśmiewać, bo co człowiek sieje, to i żąć będzie”. Jakże często od tego dnia miałam na myśli ten werset. Prędzej czy później armia, która zbezcześciła dom Boży i domy ludzi, zapłaci rachunek!
Poszłam do szpitala, gdzie po oddaniu przyniesionych ze sobą instrumentów znalazłam przyjaciela jednego z księży. W Kościele katolickim nie było zniszczenia. Był pełen ludzi, którzy bali się wracać do domu, ksiądz nieprzerwanie prowadził nabożeństwa. Ksiądz ten zaproponował, abym pojechała na wieś odebrać dzieci pozostawione same na polach przez Niemców, którzy zabrali wszystkich sprawnych chłopów, mężczyzn i kobiety.
W lekkim powozie wraz z żoną lekarza wyjechaliśmy z Suwałk drogą, która prowadziła do naszej willi. W pobliżu wioski miał nas powitać samochód Czerwonego Krzyża.
Na zdjęciu poniżej cerkiew w Suwałkach w czasach I wojny światowej
9b63882f-bb0f-45f1-8db6-07cef9510e3b

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 8 Podróż do Suwałk
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
W dniu 22 października pozwolono mi pojechać do Suwałk, mając dużo instrumentów, które zostały zakupione i opłacone w Warszawie jeszcze za czasów istnienia naszego szpitala. Takich sprzętów potrzebowano w Suwałkach, a ja tęskniłam za powrotem do pracy w szpitalu. Pomagałam tylko sporadycznie, głównie w pociągach sanitarnych.
Ze względu na pośpiech nie jechałam wolno jadącymi pustymi pociągami Czerwonego Krzyża. Dzieci były w doskonałych rękach i całkiem możliwe, że wyjechałam na tydzień lub dłużej.
W Witebsku stacja była pełna ludzi szykujących się na front, teraz armia rosyjska była daleko w Prusach.
Moja podróż do Wilna była dość spokojna i tam musiałam czekać kilka godzin na pociąg do Suwałk; wystarczająco długo, aby zobaczyć nasze mieszkanie i wielu ludzi, którzy byli naszymi współuchodźcami. Jak dotąd nie zachęcono ich do powrotu. Pociąg odjeżdżał o szóstej wieczorem. Co za osobliwa mieszanka wszelkiego rodzaju i stanu ludzi, żołnierzy, cywilów, Żydów zajmujących się handlem itp. Wszystko szło dobrze, aż dotarliśmy do Olity, miejsca, gdzie ten człowiek podawał herbatę i świeży chleb ludziom pod moją opieką; tutaj również mieli kłopoty, a miasto wydawało się bardzo opustoszałe. To nie było dobre miejsce, żeby zostać wyrzuconym o pierwszej w nocy z pociągu. Podróżowaliśmy tak wolno, a tu ani śladu pociągu w dalszą drogę.
Na stacji było wielu Kozaków czekających na wysłanie ich z końmi na front. Ich kapitan był bardzo miły, gdy moja towarzyszka, żona lekarza, wyjaśniła, że niosę instrumenty do szpitala w Suwałkach, nakrzyczał na zawiadowcę stacji, mówiąc, że musi być pociąg, na który Kozacy mają dość czekania i że my mamy zająć miejsce w tym pociągu.
Ustawiono pociąg i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pojawiło się wielu nędznie wyglądających Żydów; zawiadowca stacji został zmuszony do sprzedaży biletów. 
Wyruszyliśmy ale zamiast szybko dotrzeć do Suwałk, czekaliśmy godzinami, a potem jechaliśmy przez chwilę i znów czekaliśmy. I tak przez cały dzień i wieczór, i to nawet w niewielkiej odległości od Suwałk. Ale już widzieliśmy ślady wojny, krzyże wystające na tle nieba, oznaczające miejsca, w których leżeli zabici.
Całą noc znowu czekaliśmy, aż zesztywniali z zimna, ale o wpół do szóstej rano naprawdę naprawdę dojechaliśmy do Suwałk. Zniszczoną linię kolejową właśnie odbudowano w pośpiechu.
Ciekawy był ten powrót! Stara stacja została zniszczona, ale nadal pełna ludzi. Wielu wyjeżdżało z Suwałk; tych, którzy byli tam w czasie okupacji niemieckiej. Pojazdów tam oczywiście nie było! Nalegając, by ruszyć pieszo, choć było ciemno, pogrążyliśmy się w mroku na drodze tak wyboistej, że doceniliśmy trudności, jakie napotkał pociąg.
Było wiele rzeczy, które przykuwały naszą uwagę; zrujnowane domy, zerwane płoty. Wszystko nie tam, gdzie należało. Maszerujące wojska, które błyskawicznie utorowały nam drogę, skwapliwie doradzając, jak unikać pułapek. Zgromadzili się wokół nas z zaciekawieniem oficerowie i żołnierze.
Robiło się coraz mniej ciemno, gdy dotarliśmy w okolice naszego dawnego domu, ale nie mając odwagi iść tam bez odrobiny odpoczynku i przygotowania, udałam się najpierw z żoną lekarza do jej domu. Jej mąż obozował w ich bardzo uroczym domu. Kucharka miała prawdziwy wyraz „wojny” wypisany na twarzy, taki sam wyraz twarzy muszą mieć ci, którzy przeżyli trzęsienie ziemi. Była jednak bohaterką, bo kiedy oficerowie niemieccy wyszli, bez pożegnania i podpalili dom - jeden wylał zawartość lampy na środek łóżka i podpalił zapałkę - ona, ukrywając się w szafie z obawy, że zostanie zabrana ze sobą, dostrzegła ten uroczy sposób odwdzięczenia się za gościnę i ugasiła pożar. Ręce miała okropnie poparzone, ale jej postawa była godna pozazdroszczenia. Dom prawie nie nadawał się do zamieszkania, ale przynajmniej dostaliśmy kawę.
Na zdjęciu poniżej zniszczony most kolejowy (obecnie wiadukt) w Łowiczu. Niemcy wysadzili go w czasie odwrotu spod Warszawy pod koniec października 1914 roku. Jak na ironię, Łowicz pod koniec listopada 1914 został ponownie zdobyty przez Niemców i był przez nich okupowany aż do końca wojny.
W podobny sposób była zniszczona linia kolejowa z Olity do Suwałk
55b226db-1be3-4170-bfc4-914128599928

Zaloguj się aby komentować