LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 33 Bekanntmachung/Obwieszczenia
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne
Komendant wywieszał obwieszczenia (Bekanntmachung) dotyczące żniw: „Każdy, kto dotknie lub użyje jakiegokolwiek zboża, ziemniaków lub warzyw z własnych ogrodów lub pól, zostanie ukarany z całą surowością prawa wojskowego!” Ponadto stwierdzono, że wszystkie plony będą zbierane pod nadzorem wojskowym.
Myślę, że krwawe łzy popłynęły z oczu ludzi, kiedy im o tym powiedziano. Wydawało się, że to tylko ostatnia kropla. Po długim, gorącym lecie, głodni, ale pracujący z poczuciem, że przynajmniej coś by się przydało na zimę, żeby to wszystko zebrać! Szczególnie byli zdumieni, gdy odkryli, jak sprytnie zostali zmuszeni do odkupienia własnego zboża, płacąc dwadzieścia pięć marek za miarę, aby zasadzić plony, które zostały teraz odebrane.
Pamiętam jednego starego chłopa, który przyszedł do mnie, zastanawiając się nad tym faktem: „Czy nie ma w Prusach ludzi honoru, żeby tak biedaków oszukiwać?” zapytał. Potem, z prawdziwą chłopską filozofią, wzruszając ramionami, „Jeśli wezmą moje małe plony, wyrządzi im to więcej szkody niż mnie. Bóg nie zapomina”.
Zabrali plony, do ostatniej fasoli i ziemniaka. Niewielu mogło wznieść się do filozofii tego starego człowieka. Wszyscy poszli o krok dalej na drodze do unicestwienia i wielu powiesiło się, kładąc kres swoim cierpieniom.
Niedługo potem pojawiła się kolejna odezwa, tym razem o psach, również podpisana przez dowódcę armii. Dziesięć marek za utrzymanie psa! Większość zniknęła do tego czasu. Wiele chloroformowałam; tak nieszczęśliwy był widok chodzących głodnych stworzeń, a karmienie psów, kiedy wokół było tyle głodujących istot ludzkich, było niemożliwe.
Pozostałe psy były wyjątkowymi pupilami, towarzyszami nieszczęścia, jak nasz mały Dash. Dwa małe szczeniaczki Dasha, zostały zabrane przez funkcjonariuszy. Dzieci płakały, że je straciły, ale Dasha trzymaliśmy się mocno! Zapłaciłam podatek, aby zatrzymać naszego prawdziwego przyjaciela, ale niewielu innych w mieście mogło sobie na to pozwolić. Zabranych zwierząt nie zabijano humanitarnie. Opowiedział mi o tym ze strasznymi szczegółami żołnierz, który był oburzony całą tą sprawą; ale był Polakiem i nie mógł brać udziału w takich zabawach.
Wywieszono jeszcze jedno ogłoszenie o osobach do pracy w Prusach Wschodnich; wszystkie pełnosprawne osoby musiały się zgłosić. Ponieważ tego nie zrobili, żołnierze zostali wysłani, aby zabrać ich z domów. Z wielkim trudem wybłagałam o moją kucharkę, posuwając się nawet do tego, że poprosiłam policję o pozwolenie na jej zatrzymanie. To był okrutny widok, gdy te żałosne grupy ludzi, nie tylko chłopów, pędzono przez miasto na stację w drodze do Prus Wschodnich. Rodziny, które do tej pory trzymały się razem, teraz zostały bezlitośnie rozdarte.
Z Prus Wschodnich wrócił człowiek, który chciał wskazać miejsce, gdzie przed wojną stały domy i od niego słyszałam, co się dzieje z naszym ludem. Kobiety i dziewczęta zostały zakwaterowane, mężczyźni spali na ziemi w pewnej odległości. Co się stało, nie mogę powiedzieć, ale ten człowiek, mówiąc powoli, żałośnie, opowiedział mi, jak często noc była rozdzierana krzykami kobiet.
Po upadku Warszawy wiedzieliśmy, że Niemcy próbują otoczyć Rosjan w pobliżu Suwałk. Znowu przetoczyły przez nas wielkie siły wojska. Słyszeliśmy o rosyjskim odwrocie. Pewnego dnia usłyszeliśmy, że Sejny zajęto, a potem co dzień donoszono o nowych zdobyczach. Wojsko po prostu przechodziło teraz przez Suwałki; zaczęło brakować żywności, a miasto było takie ciche. Po nieustannych bitwach przez te wszystkie miesiące poczuliśmy bezruch jeszcze bardziej przytłaczający i beznadziejny.
Gustaw przyszedł mi powiedzieć dzień po upadku Kowna, że wszyscy żołnierze stacjonujący w Suwałkach mają zostać przeniesieni. Straciliśmy znaczenie militarne! Mój wróg, Bezirkschef, został wyznaczony do gnębienia ludności w jakimś kurlandzkim powiecie zajętym przez Niemców. Biedni ludzie! Mieli moje współczucie, ale cieszyliśmy się, że my się go pozbyliśmy! Nic innego nie może być aż tak złe! Było mi przykro, że straciłam Gustawa, który gorzko płakał przy rozstaniu z nami, zastanawiając się, kto pomoże mi przezwyciężyć te wszytkie problemy.
Wielu oficerów przyszło się z nami pożegnać, a wśród nich naczelny chirurg rosyjskiego szpitala! Utrata znaczenia militarnego miała swoje zalety! Chciał być miły i porozmawiać z dziećmi, ale one nie chciały tego zrobić. Spojrzał nawet na palec Władka, mówiąc, że jest w dobrym stanie i to tylko malutka „wada w jego urodzie!” Poradził mi ustatkować się i nie myśleć o ucieczce.
Gdy tylko wojska odeszły, zaczęliśmy odczuwać biedę. Zabrano wszystko, często nie było nic do kupienia poza rumem. Tego było pod dostatkiem! Jedna Żydówka rzeczywiście przyszła do mnie z prośbą o pomoc w uzyskaniu pozwolenia na otwarcie karczmy. Powiedziałam jej: „Nie, ale poprosiłbym o pozwolenie na zamknięcie!”. Niewiele to pomogło. Dostała licencję, podobnie jak wielu innych. Pijaństwo było częścią codziennego życia miasta. Bez jedzenia, a tylko zupa w małych porcjach podawana miastu przez nasz komitet, za grosze można było kupić chwilową ulgę i zapomnienie. W ten sposób na lud spadła największa niesprawiedliwość; byli zdeprawowani.
Kilka dni złego jedzenia i wszystkie moje dzieci zachorowały na dyzenterię. Oczywiście po tyfusie nie mogli jeść czarnego chleba. Przyszedł do nas lekarz, który zawsze był naszym życzliwym przyjacielem. On też miał wkrótce odejść. Użył serum na cholerę na dzieciach i przez kilka dni biedne maleństwa były bardzo chore. Wanda i Władek w pewnym stopniu wyzdrowiały, ale stan Stasia się pogorszył. Jeszcze raz walczyłam ze śmiercią mojego chłopca. Och, nędza tamtych dni! Na samą myśl o tym zalewa mnie pot. Noc i dzień, noc i dzień zawsze takie same. Dziecko stało się jak przezroczyste od ciągłej utraty krwi!
Coś we mnie pękło w tamte dni. Doszedłam do punktu, w którym wiedziałam, że jeśli nie zostaniemy wypuszczeni, oznacza to śmierć moich dzieci; a teraz wolałam pozwolić im umżeć, niż patrzeć, jak cierpią. Być może właśnie dlatego poniosłam porażkę. Trzymałam się ich tak desperacko, wzywając ich, by mnie nie opuszczali. Pozostawiono je mi, ale teraz ja chciałam pozostawić decyzję Sile Wyższej, nie forsując rzeczy po swojemu.
Patrząc Śmierci w oczy, traci się przed Nią strach.
Nasz dobry przyjaciel, po trzecim podaniu Stasiowi zastrzyku z surowicy cholery, wydał dla niego werdykt: bedzie żyć, jeśli uda nam się wyjechać! Kiedy tak stał, patrząc na mojego chłopca, powiedział: „Musisz zostać wypuszczona. To nieludzkie trzymać cię tu dłużej. Spróbuj jeszcze raz o pozwolenie na wyjazd do Berlina. Masz tam swojego ambasadora."
Powiedziałam mu, że na moją ostatnią prośbę jeszcze nie ma odpowiedzi. Obiecano, że wkrótce ja otrzymam.
Staś żył i w dniu moich urodzin, 28 sierpnia, wysłano życzliwego lekarza z Suwałk! Przyszedł pożegnać się z dwojgiem dzieci, które na nim wisiały - kochały go. Dla mnie nosi aureolę! Ileż zrobił, by ulżyć ciężarom nie tylko mnie, ale całamu miastu!
Podczas gdy on był tam, żegnając się z nami, przyszedł żołnierz z ostateczną odmową mojej prośby. To był ciężki cios, ale po prostu nie zaakceptowałam jego ostateczności. Gdyby Bóg uratował życie mojemu chłopcu po raz drugi, kiedy byłam gotowa wydać go śmierci, to z pewnością oznaczało, że mamy być uwolnieni!
Wtedy znowu poszłam do Zarządu Cywilnego Miasta. „Presidial Rat" zdziwił się moim uporem, uznał, że to nie ma sensu, ale w końcu zgodził się wysłać kolejną petycję, tym razem z prośbą o pozwolenie na wyjazd do Berlina, aby tam zapytać, czy można wyjechać do Ameryki?
W biurze był cudownie miły człowiek, porucznik, który powiedział mi, że tym razem mi pomoże. Na pewno bylibyśmy wolni. Dzień, który wydawał się być całkowicie ciemny, stał się jasny. Wróciłam do mojego chłopca z odrobiną nadziei na przyszłość. Był tak słaby, że ledwie mógł oddychać. Miałam butelkę czerwonego wina i karmiłam go kroplą po kropli.
Być może zanim będzie potrzebował jedzenia, powinniśmy już być w drodze!
Cześć 33 Bekanntmachung/Obwieszczenia
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne
Komendant wywieszał obwieszczenia (Bekanntmachung) dotyczące żniw: „Każdy, kto dotknie lub użyje jakiegokolwiek zboża, ziemniaków lub warzyw z własnych ogrodów lub pól, zostanie ukarany z całą surowością prawa wojskowego!” Ponadto stwierdzono, że wszystkie plony będą zbierane pod nadzorem wojskowym.
Myślę, że krwawe łzy popłynęły z oczu ludzi, kiedy im o tym powiedziano. Wydawało się, że to tylko ostatnia kropla. Po długim, gorącym lecie, głodni, ale pracujący z poczuciem, że przynajmniej coś by się przydało na zimę, żeby to wszystko zebrać! Szczególnie byli zdumieni, gdy odkryli, jak sprytnie zostali zmuszeni do odkupienia własnego zboża, płacąc dwadzieścia pięć marek za miarę, aby zasadzić plony, które zostały teraz odebrane.
Pamiętam jednego starego chłopa, który przyszedł do mnie, zastanawiając się nad tym faktem: „Czy nie ma w Prusach ludzi honoru, żeby tak biedaków oszukiwać?” zapytał. Potem, z prawdziwą chłopską filozofią, wzruszając ramionami, „Jeśli wezmą moje małe plony, wyrządzi im to więcej szkody niż mnie. Bóg nie zapomina”.
Zabrali plony, do ostatniej fasoli i ziemniaka. Niewielu mogło wznieść się do filozofii tego starego człowieka. Wszyscy poszli o krok dalej na drodze do unicestwienia i wielu powiesiło się, kładąc kres swoim cierpieniom.
Niedługo potem pojawiła się kolejna odezwa, tym razem o psach, również podpisana przez dowódcę armii. Dziesięć marek za utrzymanie psa! Większość zniknęła do tego czasu. Wiele chloroformowałam; tak nieszczęśliwy był widok chodzących głodnych stworzeń, a karmienie psów, kiedy wokół było tyle głodujących istot ludzkich, było niemożliwe.
Pozostałe psy były wyjątkowymi pupilami, towarzyszami nieszczęścia, jak nasz mały Dash. Dwa małe szczeniaczki Dasha, zostały zabrane przez funkcjonariuszy. Dzieci płakały, że je straciły, ale Dasha trzymaliśmy się mocno! Zapłaciłam podatek, aby zatrzymać naszego prawdziwego przyjaciela, ale niewielu innych w mieście mogło sobie na to pozwolić. Zabranych zwierząt nie zabijano humanitarnie. Opowiedział mi o tym ze strasznymi szczegółami żołnierz, który był oburzony całą tą sprawą; ale był Polakiem i nie mógł brać udziału w takich zabawach.
Wywieszono jeszcze jedno ogłoszenie o osobach do pracy w Prusach Wschodnich; wszystkie pełnosprawne osoby musiały się zgłosić. Ponieważ tego nie zrobili, żołnierze zostali wysłani, aby zabrać ich z domów. Z wielkim trudem wybłagałam o moją kucharkę, posuwając się nawet do tego, że poprosiłam policję o pozwolenie na jej zatrzymanie. To był okrutny widok, gdy te żałosne grupy ludzi, nie tylko chłopów, pędzono przez miasto na stację w drodze do Prus Wschodnich. Rodziny, które do tej pory trzymały się razem, teraz zostały bezlitośnie rozdarte.
Z Prus Wschodnich wrócił człowiek, który chciał wskazać miejsce, gdzie przed wojną stały domy i od niego słyszałam, co się dzieje z naszym ludem. Kobiety i dziewczęta zostały zakwaterowane, mężczyźni spali na ziemi w pewnej odległości. Co się stało, nie mogę powiedzieć, ale ten człowiek, mówiąc powoli, żałośnie, opowiedział mi, jak często noc była rozdzierana krzykami kobiet.
Po upadku Warszawy wiedzieliśmy, że Niemcy próbują otoczyć Rosjan w pobliżu Suwałk. Znowu przetoczyły przez nas wielkie siły wojska. Słyszeliśmy o rosyjskim odwrocie. Pewnego dnia usłyszeliśmy, że Sejny zajęto, a potem co dzień donoszono o nowych zdobyczach. Wojsko po prostu przechodziło teraz przez Suwałki; zaczęło brakować żywności, a miasto było takie ciche. Po nieustannych bitwach przez te wszystkie miesiące poczuliśmy bezruch jeszcze bardziej przytłaczający i beznadziejny.
Gustaw przyszedł mi powiedzieć dzień po upadku Kowna, że wszyscy żołnierze stacjonujący w Suwałkach mają zostać przeniesieni. Straciliśmy znaczenie militarne! Mój wróg, Bezirkschef, został wyznaczony do gnębienia ludności w jakimś kurlandzkim powiecie zajętym przez Niemców. Biedni ludzie! Mieli moje współczucie, ale cieszyliśmy się, że my się go pozbyliśmy! Nic innego nie może być aż tak złe! Było mi przykro, że straciłam Gustawa, który gorzko płakał przy rozstaniu z nami, zastanawiając się, kto pomoże mi przezwyciężyć te wszytkie problemy.
Wielu oficerów przyszło się z nami pożegnać, a wśród nich naczelny chirurg rosyjskiego szpitala! Utrata znaczenia militarnego miała swoje zalety! Chciał być miły i porozmawiać z dziećmi, ale one nie chciały tego zrobić. Spojrzał nawet na palec Władka, mówiąc, że jest w dobrym stanie i to tylko malutka „wada w jego urodzie!” Poradził mi ustatkować się i nie myśleć o ucieczce.
Gdy tylko wojska odeszły, zaczęliśmy odczuwać biedę. Zabrano wszystko, często nie było nic do kupienia poza rumem. Tego było pod dostatkiem! Jedna Żydówka rzeczywiście przyszła do mnie z prośbą o pomoc w uzyskaniu pozwolenia na otwarcie karczmy. Powiedziałam jej: „Nie, ale poprosiłbym o pozwolenie na zamknięcie!”. Niewiele to pomogło. Dostała licencję, podobnie jak wielu innych. Pijaństwo było częścią codziennego życia miasta. Bez jedzenia, a tylko zupa w małych porcjach podawana miastu przez nasz komitet, za grosze można było kupić chwilową ulgę i zapomnienie. W ten sposób na lud spadła największa niesprawiedliwość; byli zdeprawowani.
Kilka dni złego jedzenia i wszystkie moje dzieci zachorowały na dyzenterię. Oczywiście po tyfusie nie mogli jeść czarnego chleba. Przyszedł do nas lekarz, który zawsze był naszym życzliwym przyjacielem. On też miał wkrótce odejść. Użył serum na cholerę na dzieciach i przez kilka dni biedne maleństwa były bardzo chore. Wanda i Władek w pewnym stopniu wyzdrowiały, ale stan Stasia się pogorszył. Jeszcze raz walczyłam ze śmiercią mojego chłopca. Och, nędza tamtych dni! Na samą myśl o tym zalewa mnie pot. Noc i dzień, noc i dzień zawsze takie same. Dziecko stało się jak przezroczyste od ciągłej utraty krwi!
Coś we mnie pękło w tamte dni. Doszedłam do punktu, w którym wiedziałam, że jeśli nie zostaniemy wypuszczeni, oznacza to śmierć moich dzieci; a teraz wolałam pozwolić im umżeć, niż patrzeć, jak cierpią. Być może właśnie dlatego poniosłam porażkę. Trzymałam się ich tak desperacko, wzywając ich, by mnie nie opuszczali. Pozostawiono je mi, ale teraz ja chciałam pozostawić decyzję Sile Wyższej, nie forsując rzeczy po swojemu.
Patrząc Śmierci w oczy, traci się przed Nią strach.
Nasz dobry przyjaciel, po trzecim podaniu Stasiowi zastrzyku z surowicy cholery, wydał dla niego werdykt: bedzie żyć, jeśli uda nam się wyjechać! Kiedy tak stał, patrząc na mojego chłopca, powiedział: „Musisz zostać wypuszczona. To nieludzkie trzymać cię tu dłużej. Spróbuj jeszcze raz o pozwolenie na wyjazd do Berlina. Masz tam swojego ambasadora."
Powiedziałam mu, że na moją ostatnią prośbę jeszcze nie ma odpowiedzi. Obiecano, że wkrótce ja otrzymam.
Staś żył i w dniu moich urodzin, 28 sierpnia, wysłano życzliwego lekarza z Suwałk! Przyszedł pożegnać się z dwojgiem dzieci, które na nim wisiały - kochały go. Dla mnie nosi aureolę! Ileż zrobił, by ulżyć ciężarom nie tylko mnie, ale całamu miastu!
Podczas gdy on był tam, żegnając się z nami, przyszedł żołnierz z ostateczną odmową mojej prośby. To był ciężki cios, ale po prostu nie zaakceptowałam jego ostateczności. Gdyby Bóg uratował życie mojemu chłopcu po raz drugi, kiedy byłam gotowa wydać go śmierci, to z pewnością oznaczało, że mamy być uwolnieni!
Wtedy znowu poszłam do Zarządu Cywilnego Miasta. „Presidial Rat" zdziwił się moim uporem, uznał, że to nie ma sensu, ale w końcu zgodził się wysłać kolejną petycję, tym razem z prośbą o pozwolenie na wyjazd do Berlina, aby tam zapytać, czy można wyjechać do Ameryki?
W biurze był cudownie miły człowiek, porucznik, który powiedział mi, że tym razem mi pomoże. Na pewno bylibyśmy wolni. Dzień, który wydawał się być całkowicie ciemny, stał się jasny. Wróciłam do mojego chłopca z odrobiną nadziei na przyszłość. Był tak słaby, że ledwie mógł oddychać. Miałam butelkę czerwonego wina i karmiłam go kroplą po kropli.
Być może zanim będzie potrzebował jedzenia, powinniśmy już być w drodze!
Zaloguj się aby komentować