LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 36 (ostatnia) Wolność
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne
W Berlinie powiedzieli mi, gdzie mam się zatrzymać w Rotterdamie, ale było to dalekie od moich zamiarów, bo chciałam być jak najdalej od widoku niemieckiej twarzy i dźwięku niemieckiego głosu. W pociągu pewien pan, który podróżował z trzema córkami, opowiedział mi o cichym hotelu w pobliżu dworca. Tam, w tym spokojnym miejscu, z oknami wychodzącymi na kanał, odpoczęliśmy po raz pierwszy. Przyjeżdżając późno w nocy, jedyne, co mogłam zrobić, to zanieść dzieci do łóżek z pomocą pokojówki. Oh! jak byłam zmęczona, ciałam i duszą, a moje łzy płynęły po twarzy, nie mogłam ich powstrzymać.
Rano, jak dziwnie było obudzić się bez tego przejmującego uczucia strachu, strachu przed Śmiercią, który był naszym towarzyszem przez całe miesiące! Mój chory chłopiec czuł się o wiele lepiej, że był w stanie stanąć na nogach, a uprzejmy tragarz zaniósł go na śniadanie. Kiedy dzieci zobaczyły stosy bułek i miodu były zachwycone, Wanda pytała mnie "czy mogą mieć tyle ile chcą, czy to także na jutro!" Biedne małe kruszynki, po tym wszystkim, przez co przeszły, jaka to była radość widzieć je ponownie jedzące jedzenie, którego potrzebowały i pragnęły. W Suwałkach często mieliśmy dość żywności na ten czas, ale nigdy nie wiedzieliśmy, czy będzie można kupić więcej.
Zaraz po śniadaniu portier odprowadził nas do konsulatu rosyjskiego, siedząc w dorożce z dziećmi i zabawiając je, kiedy ja byłam zajęta. Jakże wspaniałym wydarzeniem była dla mnie ta wizyta! Konsul był bardzo miły i sympatyczny, natychmiast wysłał telegram przez MSZ w Hadze do Piotrogrodu z informacją, że wszyscy żyjemy i jesteśmy w drodze do Ameryki. Jako nasz adres podałam rosyjski konsulat w Nowym Jorku. Konsul pomyślał, że dobrze będzie zaczekać w Rotterdamie na odpowiedź, ale ja czułam konieczność dotrzymania słowa i wypłynięcia 18-go września do Ameryki.
Te trzy dni w Holandii były dla mnie jak skrawek nieba; spokój, cisza! Czułam się jakbym śniła, że nigdzie na świecie nie było takiego spokoju. Wydawało się ciekawe, że wszystko stoi tam, gdzie powinno i wszędzie panuje porządek. Przez siedem miesięcy żyłam bez prawdziwej prywatności, nigdy nie było chwili, w której ktoś, gdyby chciał, nie mógłby „wmaszerować do nas, śpiących lub budzących się”. Po przejściu przez miażdżącą i mielącą pruską machinę wojenną trochę czasu zajęło dostosowanie myśli i pomysłów do nowych okoliczności.
Przed wypłynięciem była jeszcze jedna wizyta w rosyjskim konsulacie. Tym razem mogłam pomyśleć o kłopotach innych, nie tylko naszych własnych i opisałam przypadek rosyjskiego chłopca w Berlinie, myśląc w ten sposób, aby jego rodzice również wiedzieli, co się dzieje, o ciężkim losie jednego z rosyjskich lekarzy. Lekarz ten był naczelnym chirurgiem, schwytanym pod Wilkowiszkami, mniej więcej w czasie zdobycia Suwałk. Zmuszony do nieustannej pracy, bez jakiegokolwiek komfortu, lekarz mężnie wywiązywał się ze swoich obowiązków wobec jeńców, często podnosząc głos w proteście przeciwko szczególnie jaskrawym aktom brutalności. Był strasznie wycieńczony i w złym stanie fizycznym, kiedy wydano rozkaz, że wszyscy w mieście mają być zaszczepieni serum tyfusowym. Lekarz, który miał już tyfus, oczywiście odmówił. Następnie niemiecki chirurg rosyjskiego szpitala, człowiek, który tak brutalnie operował rękę mojego małego synka, rozkazał żołnierzom chwycić go i przytrzymać. Rosjanin błagał o szczepienie w nogę, ale nie pozwolono mu na to, ponieważ naczelny chirurg zaszczepił go w pierś. Po tym, jak go tak znieważono, podczas szczepienia żołnierze trzymający go zdarli z niego ubranie, lekarz rosyjski stanął przed sądem wojennym za niesubordynację, a ponieważ powiedział, że hańbi armię niemiecką robienie takich rzeczy, skazany został na dwa lata ciężkich robót.
18 września wieczorem wypłynęliśmy z Rotterdamu, opuszczając Holandię, która była dla nas dosłownie krainą mlekiem i miodem płynącą. Mieliśmy mało ubrań, bo bałam się wydać pieniądze, zanim usłyszę coś od męża. Wiele razy byłam zmuszana do noszenia mojego uniformu Czerwonego Krzyża, który znajdował się w weekendowej torbie, którą mieliśmy szczęście zabrać. Na parowcu znalazłam trzy fotografie, mój modlitewnik i metryki chrztów moich dzieci, przesłane z Bentheim przez władze niemieckie. Wśród podróżujących była jednostka Amerykańskiego Czerwonego Krzyża wracająca z Niemiec. Siostry były tak beznadziejnie proniemieckie, że ich towarzystwo sprawiało mi niewielką satysfakcję. Lekarz z Columbus w stanie Ohio nie był taki i przez całą długą drogę był najserdeczniejszym przyjacielem. Obejrzał moje dzieci i stwierdził, że wszystko jest zdumiewająco dobrze, a potrzeba jedynie spokoju dla nerwów i porządnego pokarmu dla organizmu. Pan doktor pomógł mi w wielu trudnych chwilach. Im bardziej zbliżaliśmy się do Ameryki, tym bardziej czułam się samotna. Wyobrażałam sobie różne rzeczy; ani jedna żywa dusza nie wiedziała, gdzie jesteśmy, czy żyjemy, czy nie! Sytuacja nie była łatwa dla matki trójki małych, bezbronnych dzieci.
W końcu długa podróż dobiegła końca! a porcie spotkało mnie kilku Niemców, dwie kobiety i mężczyzna. Skąd wiedzieli o mnie i mojej historii, pozostało tajemnicą, ale wylewnie zaoferowali mi pomoc w polecaniu Hotelu itp.! Przeszył mnie dreszcz tym ich przyjęciem! Żeby szli za mną, nawet w Krainie Wolności! Może jednak była to tylko uprzejmość?
„Drogi amerykański lekarz”, jak dzieci nazywały chirurga Czerwonego Krzyża, poradził mi, żebym udał się do pewnego Hotelu dla „pań” i zrobiliśmy to tak szybko, jak to możliwe.
Nie mogłam przystosować się do życia w Ameryce. To była taka zmiana! Wielkie budynki, po życiu w zdewastowanej Polsce, przerażały mnie, wydawało mi się, że samolot musi wyłonić się ponad jednym z nich i zrzucić na nas bombę. Zmęczyli mnie ludzie w pośpiechu! Po jakimś czasie, kiedy zacząłam spotykać się z ludźmi i ponownie odnajdywać moich przyjaciół i krewnych, ich obojętność była prawie nie do zniesienia. Miałam ochotę się rozpłakać, zapytać, czy rozumieją, co się dzieje w ogarniętej wojną Europie, błagać, by przysłali pomoc tym, z którymi żyłam i cierpiałam.
Ktoś mnie kiedyś zapytał, ile wierzyć doniesieniom prasowym, ile odjąć od sumy wszystkiego, co mówią! Odpowiedziałam: „Pomnóż przez dwadzieścia, to będziesz miał blade pojęcie o tym, co się dzieje w Polsce!”. W Polsce zdobywca nie ma żadnych ograniczeń i nie ma w nim ani litości, ani miłosierdzia. Tam nikogo się nie boją, bo nie ma tam nikogo, kto by się zgłosił, z wyjątkiem tych, którzy patrzą przez pruskie okulary. W Belgii ludzie widzą i wiedzą, co się dzieje, nie są odcięci od świata. Ale kto wie o egzekucjach, o uwięzieniach Polaków? A jednak wiem, że karanie, karanie, karanie to codzienność Kultur Trager! Wdeptać ludzi w ziemię, aby wymazać z ich twarzy wszelkie pozory człowieczeństwa, aby drżeli na dźwięk pruskiego buta.
Często myślę o tym, jak uśmiercano psy w Suwałkach. Śniło mi się to po nocach, co by ich powstrzymało przed zrobieniem tego ludziom? Ile kobiet wolało się powiesić, niż znieść wstyd gwałtów. Jakby tego wszystkiego było mało, na lud spadła największa niesprawiedliwość; sprzedają im rum, żeby ich wykończyć, żeby nikt nie uciekł! To była jedyna rzecz, która była tania, kiedy stamtąd wyjeżdżałam. A chłopi byli już przesiąknięci i oszołomieni sprzedawanym towarem; upragniony przez Żydów przywilej sprzedaży był dla Niemców pewnym źródłem dochodów.
Bezsilni, aby pomóc, do szału doprowadzała mnie myśl o tym wszystkim, co dzieje się w Polsce, bo w obecnej sytuacji żadna pomoc nie jest możliwa, nic do nich nie może dotrzeć. Jaki jest pożytek z jednego okruszka chleba, kiedy wszystkie plony zostaną odebrane, a ludzie zamienieni w niewolników? Kobiety, te z nich, które uniknęły gorszego losu, są zmuszone do pracy dla Prusaków, które muszą dla nich prać, gotować! Jak ciężki jest ich los, ich dzieci odeszły, zmiecione przez choroby i głód. Jednak wielu żyje dalej! przez niekończące się szare dni, bez światła, bez nafty, w beznadziejnej nędzy. Jeśli poruszy ich myśl o wyzwoleniu, przełamując szarą monotonię, jeśli dotrze do nich pogłoska, że Niemcy „się cofają”, ich los jest nieskończenie straszniejszy. Za ich chwilową wizję uwolnienia, jaka straszną ponoszą cenę!
W tej wielkiej, wolnej Ameryce, pod opieką „Gwiaździstego Sztandaru”, który ocalił nam życie w kraju wroga, ciągle myślę o tych ludziach w Polsce, tym dzielnym kraju, będącym męczennikiem od wieków! Czy nie ma ona prawa do „gonienia za szczęściem”? Wierzę, że jej dzień nadchodzi! Ci, którzy przeżyli terror śmierci i zniszczenia, zobaczą, jak ich kraj powstaje z popiołów spalonych domów.
Co do Polaków, to mają cudowną słowiańską naturę; ci, którzy przeżyją, szybko zareagują na najlepsze lekarstwo na świecie, na Nadzieję! Niech mają tylko szansę!
W mojej wizji przyszłości widzę ich, jak cierpliwie budują, pracują, a nawet tańczą jeszcze raz mazura! Ponieważ mają wspaniałą jakość jako ludzie.
To jedyna myśl, która pomaga mi przetrwać te dni wojny, wiedząc, że bliscy mojego męża przeżywają okropności podobne do tych, które przeżyliśmy ja i moje dzieci, tylko gorsze. Bo jego matka i siostry, tam w miejscu odległym od Suwałk [Lublin], nie mogą prosić o ochronę „Gwiaździstego Sztandaru”. Jeśli chodzi o nas, tutaj, w błogosławionej przez Boga Ameryce, czekamy na koniec wojny. Wojna musi się kiedyś skończyć!
Staliśmy się bardzo cierpliwi, stawiamy niewiele wymagań życiu. Niewiele? Ah nie! Prosimy o jedyne rzeczy, które warto mieć lub dla których warto żyć! Pokój i zdrowie oraz ponowne połączenie z tymi, których kochamy! Być z tymi, których kochamy, służyć tym, którzy nas otaczają, to wszystko, co jest w życiu ważne! Dobytek nie ma znaczenia, można bez niego żyć, ale każdemu człowiekowi potrzebny jest Pokój, Pokój duszy i Ojczyzny.
KONIEC
Cześć 36 (ostatnia) Wolność
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne
W Berlinie powiedzieli mi, gdzie mam się zatrzymać w Rotterdamie, ale było to dalekie od moich zamiarów, bo chciałam być jak najdalej od widoku niemieckiej twarzy i dźwięku niemieckiego głosu. W pociągu pewien pan, który podróżował z trzema córkami, opowiedział mi o cichym hotelu w pobliżu dworca. Tam, w tym spokojnym miejscu, z oknami wychodzącymi na kanał, odpoczęliśmy po raz pierwszy. Przyjeżdżając późno w nocy, jedyne, co mogłam zrobić, to zanieść dzieci do łóżek z pomocą pokojówki. Oh! jak byłam zmęczona, ciałam i duszą, a moje łzy płynęły po twarzy, nie mogłam ich powstrzymać.
Rano, jak dziwnie było obudzić się bez tego przejmującego uczucia strachu, strachu przed Śmiercią, który był naszym towarzyszem przez całe miesiące! Mój chory chłopiec czuł się o wiele lepiej, że był w stanie stanąć na nogach, a uprzejmy tragarz zaniósł go na śniadanie. Kiedy dzieci zobaczyły stosy bułek i miodu były zachwycone, Wanda pytała mnie "czy mogą mieć tyle ile chcą, czy to także na jutro!" Biedne małe kruszynki, po tym wszystkim, przez co przeszły, jaka to była radość widzieć je ponownie jedzące jedzenie, którego potrzebowały i pragnęły. W Suwałkach często mieliśmy dość żywności na ten czas, ale nigdy nie wiedzieliśmy, czy będzie można kupić więcej.
Zaraz po śniadaniu portier odprowadził nas do konsulatu rosyjskiego, siedząc w dorożce z dziećmi i zabawiając je, kiedy ja byłam zajęta. Jakże wspaniałym wydarzeniem była dla mnie ta wizyta! Konsul był bardzo miły i sympatyczny, natychmiast wysłał telegram przez MSZ w Hadze do Piotrogrodu z informacją, że wszyscy żyjemy i jesteśmy w drodze do Ameryki. Jako nasz adres podałam rosyjski konsulat w Nowym Jorku. Konsul pomyślał, że dobrze będzie zaczekać w Rotterdamie na odpowiedź, ale ja czułam konieczność dotrzymania słowa i wypłynięcia 18-go września do Ameryki.
Te trzy dni w Holandii były dla mnie jak skrawek nieba; spokój, cisza! Czułam się jakbym śniła, że nigdzie na świecie nie było takiego spokoju. Wydawało się ciekawe, że wszystko stoi tam, gdzie powinno i wszędzie panuje porządek. Przez siedem miesięcy żyłam bez prawdziwej prywatności, nigdy nie było chwili, w której ktoś, gdyby chciał, nie mógłby „wmaszerować do nas, śpiących lub budzących się”. Po przejściu przez miażdżącą i mielącą pruską machinę wojenną trochę czasu zajęło dostosowanie myśli i pomysłów do nowych okoliczności.
Przed wypłynięciem była jeszcze jedna wizyta w rosyjskim konsulacie. Tym razem mogłam pomyśleć o kłopotach innych, nie tylko naszych własnych i opisałam przypadek rosyjskiego chłopca w Berlinie, myśląc w ten sposób, aby jego rodzice również wiedzieli, co się dzieje, o ciężkim losie jednego z rosyjskich lekarzy. Lekarz ten był naczelnym chirurgiem, schwytanym pod Wilkowiszkami, mniej więcej w czasie zdobycia Suwałk. Zmuszony do nieustannej pracy, bez jakiegokolwiek komfortu, lekarz mężnie wywiązywał się ze swoich obowiązków wobec jeńców, często podnosząc głos w proteście przeciwko szczególnie jaskrawym aktom brutalności. Był strasznie wycieńczony i w złym stanie fizycznym, kiedy wydano rozkaz, że wszyscy w mieście mają być zaszczepieni serum tyfusowym. Lekarz, który miał już tyfus, oczywiście odmówił. Następnie niemiecki chirurg rosyjskiego szpitala, człowiek, który tak brutalnie operował rękę mojego małego synka, rozkazał żołnierzom chwycić go i przytrzymać. Rosjanin błagał o szczepienie w nogę, ale nie pozwolono mu na to, ponieważ naczelny chirurg zaszczepił go w pierś. Po tym, jak go tak znieważono, podczas szczepienia żołnierze trzymający go zdarli z niego ubranie, lekarz rosyjski stanął przed sądem wojennym za niesubordynację, a ponieważ powiedział, że hańbi armię niemiecką robienie takich rzeczy, skazany został na dwa lata ciężkich robót.
18 września wieczorem wypłynęliśmy z Rotterdamu, opuszczając Holandię, która była dla nas dosłownie krainą mlekiem i miodem płynącą. Mieliśmy mało ubrań, bo bałam się wydać pieniądze, zanim usłyszę coś od męża. Wiele razy byłam zmuszana do noszenia mojego uniformu Czerwonego Krzyża, który znajdował się w weekendowej torbie, którą mieliśmy szczęście zabrać. Na parowcu znalazłam trzy fotografie, mój modlitewnik i metryki chrztów moich dzieci, przesłane z Bentheim przez władze niemieckie. Wśród podróżujących była jednostka Amerykańskiego Czerwonego Krzyża wracająca z Niemiec. Siostry były tak beznadziejnie proniemieckie, że ich towarzystwo sprawiało mi niewielką satysfakcję. Lekarz z Columbus w stanie Ohio nie był taki i przez całą długą drogę był najserdeczniejszym przyjacielem. Obejrzał moje dzieci i stwierdził, że wszystko jest zdumiewająco dobrze, a potrzeba jedynie spokoju dla nerwów i porządnego pokarmu dla organizmu. Pan doktor pomógł mi w wielu trudnych chwilach. Im bardziej zbliżaliśmy się do Ameryki, tym bardziej czułam się samotna. Wyobrażałam sobie różne rzeczy; ani jedna żywa dusza nie wiedziała, gdzie jesteśmy, czy żyjemy, czy nie! Sytuacja nie była łatwa dla matki trójki małych, bezbronnych dzieci.
W końcu długa podróż dobiegła końca! a porcie spotkało mnie kilku Niemców, dwie kobiety i mężczyzna. Skąd wiedzieli o mnie i mojej historii, pozostało tajemnicą, ale wylewnie zaoferowali mi pomoc w polecaniu Hotelu itp.! Przeszył mnie dreszcz tym ich przyjęciem! Żeby szli za mną, nawet w Krainie Wolności! Może jednak była to tylko uprzejmość?
„Drogi amerykański lekarz”, jak dzieci nazywały chirurga Czerwonego Krzyża, poradził mi, żebym udał się do pewnego Hotelu dla „pań” i zrobiliśmy to tak szybko, jak to możliwe.
Nie mogłam przystosować się do życia w Ameryce. To była taka zmiana! Wielkie budynki, po życiu w zdewastowanej Polsce, przerażały mnie, wydawało mi się, że samolot musi wyłonić się ponad jednym z nich i zrzucić na nas bombę. Zmęczyli mnie ludzie w pośpiechu! Po jakimś czasie, kiedy zacząłam spotykać się z ludźmi i ponownie odnajdywać moich przyjaciół i krewnych, ich obojętność była prawie nie do zniesienia. Miałam ochotę się rozpłakać, zapytać, czy rozumieją, co się dzieje w ogarniętej wojną Europie, błagać, by przysłali pomoc tym, z którymi żyłam i cierpiałam.
Ktoś mnie kiedyś zapytał, ile wierzyć doniesieniom prasowym, ile odjąć od sumy wszystkiego, co mówią! Odpowiedziałam: „Pomnóż przez dwadzieścia, to będziesz miał blade pojęcie o tym, co się dzieje w Polsce!”. W Polsce zdobywca nie ma żadnych ograniczeń i nie ma w nim ani litości, ani miłosierdzia. Tam nikogo się nie boją, bo nie ma tam nikogo, kto by się zgłosił, z wyjątkiem tych, którzy patrzą przez pruskie okulary. W Belgii ludzie widzą i wiedzą, co się dzieje, nie są odcięci od świata. Ale kto wie o egzekucjach, o uwięzieniach Polaków? A jednak wiem, że karanie, karanie, karanie to codzienność Kultur Trager! Wdeptać ludzi w ziemię, aby wymazać z ich twarzy wszelkie pozory człowieczeństwa, aby drżeli na dźwięk pruskiego buta.
Często myślę o tym, jak uśmiercano psy w Suwałkach. Śniło mi się to po nocach, co by ich powstrzymało przed zrobieniem tego ludziom? Ile kobiet wolało się powiesić, niż znieść wstyd gwałtów. Jakby tego wszystkiego było mało, na lud spadła największa niesprawiedliwość; sprzedają im rum, żeby ich wykończyć, żeby nikt nie uciekł! To była jedyna rzecz, która była tania, kiedy stamtąd wyjeżdżałam. A chłopi byli już przesiąknięci i oszołomieni sprzedawanym towarem; upragniony przez Żydów przywilej sprzedaży był dla Niemców pewnym źródłem dochodów.
Bezsilni, aby pomóc, do szału doprowadzała mnie myśl o tym wszystkim, co dzieje się w Polsce, bo w obecnej sytuacji żadna pomoc nie jest możliwa, nic do nich nie może dotrzeć. Jaki jest pożytek z jednego okruszka chleba, kiedy wszystkie plony zostaną odebrane, a ludzie zamienieni w niewolników? Kobiety, te z nich, które uniknęły gorszego losu, są zmuszone do pracy dla Prusaków, które muszą dla nich prać, gotować! Jak ciężki jest ich los, ich dzieci odeszły, zmiecione przez choroby i głód. Jednak wielu żyje dalej! przez niekończące się szare dni, bez światła, bez nafty, w beznadziejnej nędzy. Jeśli poruszy ich myśl o wyzwoleniu, przełamując szarą monotonię, jeśli dotrze do nich pogłoska, że Niemcy „się cofają”, ich los jest nieskończenie straszniejszy. Za ich chwilową wizję uwolnienia, jaka straszną ponoszą cenę!
W tej wielkiej, wolnej Ameryce, pod opieką „Gwiaździstego Sztandaru”, który ocalił nam życie w kraju wroga, ciągle myślę o tych ludziach w Polsce, tym dzielnym kraju, będącym męczennikiem od wieków! Czy nie ma ona prawa do „gonienia za szczęściem”? Wierzę, że jej dzień nadchodzi! Ci, którzy przeżyli terror śmierci i zniszczenia, zobaczą, jak ich kraj powstaje z popiołów spalonych domów.
Co do Polaków, to mają cudowną słowiańską naturę; ci, którzy przeżyją, szybko zareagują na najlepsze lekarstwo na świecie, na Nadzieję! Niech mają tylko szansę!
W mojej wizji przyszłości widzę ich, jak cierpliwie budują, pracują, a nawet tańczą jeszcze raz mazura! Ponieważ mają wspaniałą jakość jako ludzie.
To jedyna myśl, która pomaga mi przetrwać te dni wojny, wiedząc, że bliscy mojego męża przeżywają okropności podobne do tych, które przeżyliśmy ja i moje dzieci, tylko gorsze. Bo jego matka i siostry, tam w miejscu odległym od Suwałk [Lublin], nie mogą prosić o ochronę „Gwiaździstego Sztandaru”. Jeśli chodzi o nas, tutaj, w błogosławionej przez Boga Ameryce, czekamy na koniec wojny. Wojna musi się kiedyś skończyć!
Staliśmy się bardzo cierpliwi, stawiamy niewiele wymagań życiu. Niewiele? Ah nie! Prosimy o jedyne rzeczy, które warto mieć lub dla których warto żyć! Pokój i zdrowie oraz ponowne połączenie z tymi, których kochamy! Być z tymi, których kochamy, służyć tym, którzy nas otaczają, to wszystko, co jest w życiu ważne! Dobytek nie ma znaczenia, można bez niego żyć, ale każdemu człowiekowi potrzebny jest Pokój, Pokój duszy i Ojczyzny.
KONIEC
@Hans.Kropson będziesz dalej wrzucał?
@raikage Masz na myśli inne książki?
Mam kilka ciekawych pozycji z I wojny światowej. Z wojny w Serbii albo z frontu włoskiego, Rumunii. Trochę o rewolucji w Rosji.
@Hans.Kropson Dajesz, To było super. Jak będzie wydanie w papierze to jesteś numero uno.
Zaloguj się aby komentować