LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 27 Czwarta petycja o wyjazd z Suwałk... do Norwegii
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne
Byłam zdumiona, gdy pewnego ranka otrzymałam wezwanie przyniesione przez żołnierza na zebranie ludzi odpowiedzialnych za funkcjonowanie miasta. Miało to się odbyć w pomieszzeniach dżentelmena (szlachcica), który niestety pozostał, by chronić swoje interesy. Jego dom był mniej więcej w takim samym stanie jak mój, tylko ja miałam kilka pokoi, a on tylko dwa i nawet tam zwykli żołnierze, którzy zajmowali dom, czuli się jak u siebie, śpiąc w jego łóżku, jeśli im się podobało. Kiedy byłam na spotkaniu, było wielu ludzi, których nie widziałam od czasu, gdy zostaliśmy odcięci od świata, a wśród nich inżynier i szlachcic z dwoma synami, pan W. Zapytałam ich, dlaczego do mnie nie przyszli. Powiedzieli, że nie chcą wpędzać mnie w większe kłopoty. Powiedziałam im, że nie mogą mnie wpedzić w wieksze, więc równie dobrze mogą przyjść.
Był tam nowy człowiek, bliski szefa zarządu cywilnego, Żyd z Kurlandii; mój wróg! Byłam tak uprzejma, jak tylko mogłam, tak aby nie odrzucił mojej prośby. Napisałam petycję i zastanawiałam się, co się z nią stanie. Może zmęczą się czytaniem moich próśb i pozwolą mi wyjechać, aby pozbyć się kłopotu!
Kiedy Bezirkschef zaczął mówić, okazało się, że zostaliśmy wezwani do założenia szpitala tyfusowego dla miasta, w którym choroba się już skończyła. Chodziło o to, że mieliśmy znaleźć dom, łóżka, pościel, pielęgniarki i jedzenie. Niemcy kazaliby aptekarzom podawać wszystkie leki i środki dezynfekujące.
Od razu powiedziałam, że mój czas jest więcej niż zapełniony, ponieważ zostałam wyznaczony do opieki nad więźniami pracującymi na ulicach i mam troje małych dzieci. Pani, która była pielęgniarką w rosyjskim szpitalu, pracując dzień i noc, powiedziała, że też nie może pomóc, ponieważ była przełożoną pielęgniarek tam, gdzie były operacje chirurgiczne.
Mężczyzna był na nas wściekły za odpowiedź i powiedział, że to wszystko jedno; musieliśmy albo zrobić to sami, albo zapłacić za to, a on obciążyłby naszego gospodarza odpowiedzialnością za to.
To było okropne widzieć, jak ta zwykła istota onieśmiela tych ludzi. Większość z nich mówiła po niemiecku bardzo słabo, bo nigdy nie chcieli sie uczyć tego języka, a teraz byli w niekorzystnej sytuacji, bo nie było nikogo, kto mógłby wziąć na siebie odpowiedzialność. Po różnych mrożących krew w żyłach groźbach kazano nam wracać do domu, zanim powiedziano mi, że na pewno zostanę wezwana do wykonania mojej części pracy pielęgniarskiej, na co odpowiedziałam, że oprócz dwóch podanych powodów wyjeżdżam z Suwałk!
Jak się zaczął śmiać i mówił: „Nie, nigdy”. A także, że przyjdzie rzucić okiem na moje papiery.
Cóż, powiedział, coś co nigdy nie przyszło mi do głowy, że ktoś będzie próbował przeglądać nasze dokumenty, które były wystarczająco sprytnie ukryte. W szafie, która stała w mojej sypialni, za ciężkim lustrem znajdowało się kilka szuflad. Wyciągając dolną, z tyłu ukryto bardzo dobry tajny schowek. Leżała tam skórzana teczka, w której znajdowały się nasze dokumenty. Przejrzałam je nerwowo, gdy tylko wróciłam ze spotkania, bojąc się, że ktoś mi przeszkodzi. Postanowiłam pokazać tylko trzy i dyplom mojego męża z Uniwersytetu w Monachium. Nie odważyłam się pokazać metryki ślubu, bo było tam napisane, że urodziłam się w Kanadzie! Mój ojciec był obywatelem amerykańskim, całe życie mieszkałam w Stanach Zjednoczonych, nigdy nie byłam w Kanadzie dłużej niż na krótkie wizyty. Jednak gdyby odkryto moje miejsce urodzenia, nic by mnie nie uratowało.
Można było pokazać metryki chrztu moich dzieci. Byli Austriakami, bo dzieci urodziły się w Krakowie, gdzie mój mąż był Profesorem na Uniwersytecie. Zanim nasi synowie mieli dwa lata, wyjechaliśmy do Rosji, aby uczynić ich rosyjskimi poddanymi. Majątki rodzinne znajdowały się w Królestwie Polskim (rosyjskim), a mój mąż został powołany do służby w Departamencie Rolnictwa mającym pod swoją jurysdykcją dwie gubernie, Łomży i Suwałk. Specjalną gałęzią jego nauki była hydrotechnika. W świadectwach dzieci było proste zestawienie dat, moje imię i słowo, że mój mąż jest profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego!
Te odłożyłam na bok i ukryłam resztę, niektóre stare i interesujące. Dokumenty te nosiliśmy przy sobie od początku wojny i później podczas pierwszej ewakuacji z Suwałk byly pod moją opieką. Jednym z nich był stary patent na francuski tytuł nadany przez Henryka Walazego, gdy został królem Polski. Wiele rodzin otrzymało ten sam tytuł, ale większość tych listów zaginęła z biegiem lat. W naszej rodzinie krążyła legenda, że pradziadek jechał saniami przez siedem dni, żeby uzyskać patent szlachecki w Piotrogrodzie, kiedy nowe prawa tego wymagały. Ten dokument przede wszystkim musiał być ukryty.
Po podjęciu decyzji, które dokumenty pokazać, napisałam petycję do „Herr Presidial Rat” z Suwałk (najbliższe angielskie określenie to doradca prezydenta, ale to nie to znaczy), prosząc o pozwolenie na osobiste złożenie petycji! Coraz bardziej się niecierpliwiłam i czułam, że im bardziej będę natrętna, tym bliższe będzie moje uwolnienie. W ciągu jednego lub dwóch dni moja prośba została spełniona i znalazłam ciekawskiego starca, „von”, raczej niekompetentnego, którego prawdopodobnie uważano tylko za figuranta. Moim wrogiem był prawdziwy naczelnik! Dałam mu dokumenty i przedstawiłam moją petycję, mówiąc mu, że to czwarta!
Tym razem błagałam o pozwolenie na wyjazd do Norwegii, gdyby to nie było możliwe, to do Ameryki, chociaż nie widziałam jasnej drogi, aby się tam dostać, ale miałam żywe zaufanie do Opatrzności. Naczelnik był bardzo uprzejmy, z zainteresowaniem przyglądał się mojej wizytówce, ale powiedział mi, że jestem znana władzom jako sympatyk Rosji i okazywałam wielkie zmartwienie upadkiem Lwowa.
Przyznałam się do tego, ale jak moglibyśmy czuć się inaczej, kiedy Polska była wdeptana w ziemię i eksterminowana!
Odpowiedział, że gdybym tylko mógł spojrzeć na to z innej perespektywy, że Niemcy są jedynym przyjacielem i zbawieniem Polski, sprawy moje potoczą się prędko. Tak czy inaczej, petycję należy wysłać do naczelnego dowódcy armii, z jego rekomendacją, bo był zasmucony, widząc szlachetną kobietę doprowadzoną do takich kłopotów.
Cześć 27 Czwarta petycja o wyjazd z Suwałk... do Norwegii
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne
Byłam zdumiona, gdy pewnego ranka otrzymałam wezwanie przyniesione przez żołnierza na zebranie ludzi odpowiedzialnych za funkcjonowanie miasta. Miało to się odbyć w pomieszzeniach dżentelmena (szlachcica), który niestety pozostał, by chronić swoje interesy. Jego dom był mniej więcej w takim samym stanie jak mój, tylko ja miałam kilka pokoi, a on tylko dwa i nawet tam zwykli żołnierze, którzy zajmowali dom, czuli się jak u siebie, śpiąc w jego łóżku, jeśli im się podobało. Kiedy byłam na spotkaniu, było wielu ludzi, których nie widziałam od czasu, gdy zostaliśmy odcięci od świata, a wśród nich inżynier i szlachcic z dwoma synami, pan W. Zapytałam ich, dlaczego do mnie nie przyszli. Powiedzieli, że nie chcą wpędzać mnie w większe kłopoty. Powiedziałam im, że nie mogą mnie wpedzić w wieksze, więc równie dobrze mogą przyjść.
Był tam nowy człowiek, bliski szefa zarządu cywilnego, Żyd z Kurlandii; mój wróg! Byłam tak uprzejma, jak tylko mogłam, tak aby nie odrzucił mojej prośby. Napisałam petycję i zastanawiałam się, co się z nią stanie. Może zmęczą się czytaniem moich próśb i pozwolą mi wyjechać, aby pozbyć się kłopotu!
Kiedy Bezirkschef zaczął mówić, okazało się, że zostaliśmy wezwani do założenia szpitala tyfusowego dla miasta, w którym choroba się już skończyła. Chodziło o to, że mieliśmy znaleźć dom, łóżka, pościel, pielęgniarki i jedzenie. Niemcy kazaliby aptekarzom podawać wszystkie leki i środki dezynfekujące.
Od razu powiedziałam, że mój czas jest więcej niż zapełniony, ponieważ zostałam wyznaczony do opieki nad więźniami pracującymi na ulicach i mam troje małych dzieci. Pani, która była pielęgniarką w rosyjskim szpitalu, pracując dzień i noc, powiedziała, że też nie może pomóc, ponieważ była przełożoną pielęgniarek tam, gdzie były operacje chirurgiczne.
Mężczyzna był na nas wściekły za odpowiedź i powiedział, że to wszystko jedno; musieliśmy albo zrobić to sami, albo zapłacić za to, a on obciążyłby naszego gospodarza odpowiedzialnością za to.
To było okropne widzieć, jak ta zwykła istota onieśmiela tych ludzi. Większość z nich mówiła po niemiecku bardzo słabo, bo nigdy nie chcieli sie uczyć tego języka, a teraz byli w niekorzystnej sytuacji, bo nie było nikogo, kto mógłby wziąć na siebie odpowiedzialność. Po różnych mrożących krew w żyłach groźbach kazano nam wracać do domu, zanim powiedziano mi, że na pewno zostanę wezwana do wykonania mojej części pracy pielęgniarskiej, na co odpowiedziałam, że oprócz dwóch podanych powodów wyjeżdżam z Suwałk!
Jak się zaczął śmiać i mówił: „Nie, nigdy”. A także, że przyjdzie rzucić okiem na moje papiery.
Cóż, powiedział, coś co nigdy nie przyszło mi do głowy, że ktoś będzie próbował przeglądać nasze dokumenty, które były wystarczająco sprytnie ukryte. W szafie, która stała w mojej sypialni, za ciężkim lustrem znajdowało się kilka szuflad. Wyciągając dolną, z tyłu ukryto bardzo dobry tajny schowek. Leżała tam skórzana teczka, w której znajdowały się nasze dokumenty. Przejrzałam je nerwowo, gdy tylko wróciłam ze spotkania, bojąc się, że ktoś mi przeszkodzi. Postanowiłam pokazać tylko trzy i dyplom mojego męża z Uniwersytetu w Monachium. Nie odważyłam się pokazać metryki ślubu, bo było tam napisane, że urodziłam się w Kanadzie! Mój ojciec był obywatelem amerykańskim, całe życie mieszkałam w Stanach Zjednoczonych, nigdy nie byłam w Kanadzie dłużej niż na krótkie wizyty. Jednak gdyby odkryto moje miejsce urodzenia, nic by mnie nie uratowało.
Można było pokazać metryki chrztu moich dzieci. Byli Austriakami, bo dzieci urodziły się w Krakowie, gdzie mój mąż był Profesorem na Uniwersytecie. Zanim nasi synowie mieli dwa lata, wyjechaliśmy do Rosji, aby uczynić ich rosyjskimi poddanymi. Majątki rodzinne znajdowały się w Królestwie Polskim (rosyjskim), a mój mąż został powołany do służby w Departamencie Rolnictwa mającym pod swoją jurysdykcją dwie gubernie, Łomży i Suwałk. Specjalną gałęzią jego nauki była hydrotechnika. W świadectwach dzieci było proste zestawienie dat, moje imię i słowo, że mój mąż jest profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego!
Te odłożyłam na bok i ukryłam resztę, niektóre stare i interesujące. Dokumenty te nosiliśmy przy sobie od początku wojny i później podczas pierwszej ewakuacji z Suwałk byly pod moją opieką. Jednym z nich był stary patent na francuski tytuł nadany przez Henryka Walazego, gdy został królem Polski. Wiele rodzin otrzymało ten sam tytuł, ale większość tych listów zaginęła z biegiem lat. W naszej rodzinie krążyła legenda, że pradziadek jechał saniami przez siedem dni, żeby uzyskać patent szlachecki w Piotrogrodzie, kiedy nowe prawa tego wymagały. Ten dokument przede wszystkim musiał być ukryty.
Po podjęciu decyzji, które dokumenty pokazać, napisałam petycję do „Herr Presidial Rat” z Suwałk (najbliższe angielskie określenie to doradca prezydenta, ale to nie to znaczy), prosząc o pozwolenie na osobiste złożenie petycji! Coraz bardziej się niecierpliwiłam i czułam, że im bardziej będę natrętna, tym bliższe będzie moje uwolnienie. W ciągu jednego lub dwóch dni moja prośba została spełniona i znalazłam ciekawskiego starca, „von”, raczej niekompetentnego, którego prawdopodobnie uważano tylko za figuranta. Moim wrogiem był prawdziwy naczelnik! Dałam mu dokumenty i przedstawiłam moją petycję, mówiąc mu, że to czwarta!
Tym razem błagałam o pozwolenie na wyjazd do Norwegii, gdyby to nie było możliwe, to do Ameryki, chociaż nie widziałam jasnej drogi, aby się tam dostać, ale miałam żywe zaufanie do Opatrzności. Naczelnik był bardzo uprzejmy, z zainteresowaniem przyglądał się mojej wizytówce, ale powiedział mi, że jestem znana władzom jako sympatyk Rosji i okazywałam wielkie zmartwienie upadkiem Lwowa.
Przyznałam się do tego, ale jak moglibyśmy czuć się inaczej, kiedy Polska była wdeptana w ziemię i eksterminowana!
Odpowiedział, że gdybym tylko mógł spojrzeć na to z innej perespektywy, że Niemcy są jedynym przyjacielem i zbawieniem Polski, sprawy moje potoczą się prędko. Tak czy inaczej, petycję należy wysłać do naczelnego dowódcy armii, z jego rekomendacją, bo był zasmucony, widząc szlachetną kobietę doprowadzoną do takich kłopotów.
Zaloguj się aby komentować