Zdjęcie w tle
Hans.Kropson

Hans.Kropson

Tytan
  • 171wpisy
  • 134komentarzy
BRITISH DISASTER AT KUT na podstawie SOURCE RECORDS OF THE GREAT WAR cześć druga
BY GASTON BODART 
https://en.wikipedia.org/wiki/Gaston_Bodart

#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #Kut-el-Amara

Aby postawić zaporę przeciwko „niemieckiemu impulsowi ku Wschodowi”, Anglia przekształciła fikcję z 1912 r. o niepodległości Sułtanatu Kuwejtu w faktyczny tytuł własności i na początku listopada 1914 r. z tej podstawy wprowadziła Zatokę Perską pod panowanie brytyjskie.

Anglo-indyjski korpus ekspedycyjny pod dowództwem generała Nixona, składający się pierwotnie z 6 indyjskich brygad piechoty i jednej kawalerii, pomaszerował w górę Shatt-el-Arab, zajął Basrę, dawny port Bagdadu i punkt wyjścia arabskich najazdów na Indie . W tym wyczynie korpus był wspierany przez brytyjskie okręty wojenne. Oprócz motywów militarnych i politycznych w przypadku tej wyprawy wzięto pod uwagę także interesy ekonomiczne, ponieważ koncesja na ponowne nawodnienie Iraku i eksploatację bogatych złóż ropy naftowej i nafty, które leżały na pobliskim terytorium perskim wzdłuż rzeki Karun znajdowały się w rękach firm angielskich.

Z Basry grupa korpusu ekspedycyjnego pomaszerowała w rejon Karun, aby go zająć, chociaż był to neutralny teren perski. Po walkach z turecką awangardą, które jednak nie przeszkodziły w zdobyciu Komy u zbiegu Eufratu i Tygrysu (9 grudnia), Brytyjczycy zostali zatrzymani przez tureckie kontrataki z 20, 21 i 30 stycznia 1915 roku. Dopiero w połowie kwietnia udało im się przełamać opór (w Shaiba i Sobeir) dzięki energicznemu udziałowi ich kanonierek.

Następnie jedna kolumna maszerowała w górę Eufratu, a druga w górę Tygrysu, zawsze w towarzystwie kanonierek i parowców. W międzyczasie tureckie dowództwo wojskowe, w obliczu wielkich trudności, skoncentrowało swoją 6. Armię pod dowództwem Nur-ad-Dina (później pod dowództwem Khalifa Paszy) i ruszyło naprzód na obu rzekach. Kolumna Tygrysu pod Townshendem posunęła się stosunkowo szybko, odepchnęła Turków przed Amarą i 29 września 1915 roku zajęła ważny punkt Kut-el-Amara. Kolumny Anglików nad Eufratem pod Gorringe poniosły porażkę w dwóch miejscach, ale później 24 lipca zdobyły Nasariyeh.

Townshend, zbyt pewny swoich łatwo osiągalnych sukcesów, nie doceniając swojego wroga i nie spodziewając się posiłków, ruszył gwałtownie na Bagdad, napotkał 22 listopada w pobliżu ruin Ktezyfontu 4 dobrze okopane dywizje tureckie i poniósł dotkliwą klęskę. Pod naciskiem ścigających Turków, pod dowództwem feldmarszałka Von der Goltza, który przybył tu z Dardaneli, Townshend został zmuszony do wycofania się do swojego punktu wsparcia, Kut-el-Amara, gdzie został otoczony przez przeważające siły armii tureckiej.

Generał Percy Lake, który zastąpił generała Nixona na stanowisku głównego dowódcy korpusu ekspedycyjnego, ze swojej bazy w El Garbi zrobił wszystko, co w jego mocy, aby odciążyć Townshenda. W zaskakująco krótkim czasie pięć dywizji, w tym trzynasta pod dowództwem generała Maude, która na krótko przybyła z Dardaneli, została postawiona w gotowości i jako korpus Tygrysu oddana pod dowództwo generała Aylmera.

Ten ostatni na początku stycznia 1916 roku napotkał tureckich oblegających Kut-el-Amara pod Sheick-Saad i po ciągłych walkach udało mu się zepchnąć ich z powrotem do punktu w pobliżu El Gussa, oddalonego o jeden dzień marszu od zajmowanych pozycji przez oddział Townshenda. Aylmerowi udało się po przebiciu pierwszej tureckiej linii obrony dotrzeć do Fellahieh, podczas gdy kolumna Younghusbanda, która posuwała się wzdłuż południowego brzegu, posunęła się na mniej więcej równą odległość i zagroziła drugiej linii tureckiej pod Sanaaiyat. Jednak siły angielskie, osłabione ciężkimi stratami, niesprzyjającą pogodą i chorobami obozowymi, nie stanęły na wysokości zadania przełamania tej drugiej linii.

Chociaż byli w odległośći dziesięciu mil od celu, byli zmuszeni zrezygnować ze wszystkich zdobytych pozycji i wycofać się do punktu wyjścia, Amary, pozostawiając dzielnych obrońców Kut-el-Amara ich nieuniknionemu losowi. Zmuszony głodem Townshend poddał się 26 kwietnia 1916 roku z 13 000 ludźmi pod Kut-el-Amara. Był to najgorszy cios, jaki angielski prestiż poniósł w czasie wojny.

Poniżej niemiecka kartka pozostawiona przed pozycjami 8th Lancashire's Regiment in the Gommecourt Sector Francja, May 1916.
4ee408c0-70c2-478d-8e16-9e2dd4217c90

Zaloguj się aby komentować

BRITISH DISASTER AT KUT na podstawie SOURCE RECORDS OF THE GREAT WAR cześć pierwsza

#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #KutelAmara

Dzisiaj pierwszy z kilku wpisów dotyczących I wojny światowej na Bliskim Wschodzie, a dokładniej w Iraku. Dla łatwiejszego śledzenia dodałem tag Kut-el-Amara

Kapitulacja armii brytyjskiej pod Kut-el-Amara zrobiła wrażenie na świecie nie ze względu na liczbę jeńców – byla drobna w porównaniu z masami wziętymi przez którąkolwiek stronę na froncie rosyjskim – ale dlatego, że była to, ARMIA BRYTYJSKA a zwycięzcami byli AZJACI. Przez dwa stulecia garstka Brytyjczyków rozszerzała swoje panowanie na niezliczone miliony Orientu. Kapitulacja ta złamała tradycję ich władzy na lądzie, tak jak porażka w Cieśninie Dardanelskiej ujawniła granicę ich siły morskiej.

Każdy Brytyjczyk powie Ci teraz, że wyprawa do Bagdadu została podjęta nierozsądnie. Brytyjczycy bezpiecznie utrzymali region Zatoki Perskiej, ale nie mieli wystarczających sił, aby przedostać się na odległość ponad trzystu mil w górę prawie nieprzejezdnego bagnistego kraju doliny Eufratu. Przywódcy w samej Wielkiej Brytanii spierali się z przywódcami Indii co do tego, kto powinien dostarczyć żołnierzy na takie natarcie, a władze Indii ustąpiły jedynie w wyniku protestu. Już wtedy dowódca regionu, generał Nixon, oświadczył, że jego siły są zbyt małe, aby nacierać poza Kut, do którego we wrześniu 1915 r. udało się dotrzeć części żołnierzy pod dowództwem generała Townshenda. walcząc raczej z naturalnymi trudnościami kraju, niż z ostrym oporem tureckim.

To właśnie ten brak tureckiego oporu zwabił generała Nixona do próby zajęcia Bagdadu. Generał Townshend otrzymał w tym celu dowództwo większej kolumny i przedarł się przez stale narastający opór od Kut aż do Ktezyfonu, grupy starożytnych ruin znajdujących się jakieś dwadzieścia mil poniżej Bagdadu. Tutaj Townshend stoczył w listopadzie zaciętą i nieroztrzygniętą bitwę i zdał sobie sprawę, że masa Turków urosła zbyt mocno, aby można ją było odepchnąć dalej. Dla Brytyjczyków zatrzymanie się tak daleko od bazy zaopatrzenia we wrogim kraju było równoznaczne z porażką. Townshend wiedział, że nie pozostaje mu nic innego, jak tylko się wycofać. Odwrót prowadził po mistrzowsku; ale z każdym krokiem było coraz trudniej. Kiedy 3 grudnia jego przestarzałe wojska dotarły do Kut, Townshend rzeczywiście był zadowolony, że pozwolił im odpocząć za bezpieczną obroną, jaką zapewniała jego pozycja.

W Kut Brytyjczycy mieli pod dostatkiem zapasów i początkowo uważali się jedynie za obrońców zewnętrznej linii frontu brytyjskiego. Turcy natomiast gromadzili się wokół nich w coraz większej liczbie, aż odcięli Brytyjczyków od reszty świata. W styczniu 1916 roku Wielka Brytania w pełni uświadomiła sobie niebezpieczeństwo i podjęła próbę ratowania ich. Generała Nixona zastąpił Sir Percy Lake. Wysłał silne siły, aby przedrzeć się na ratunek Townshendowi; ale turecki dowódca Nur-ed-Din walczył z odsieczami tak energicznie, że w bitwie za bitwą Brytyjczycy nie robili nic więcej poza utrzymywaniem pozycji.

Jedna kolumna pod dowództwem generała Aylmera została odepchnięta; inna pod dowództwem generała Gorringe przedostał się w górę Eufratu na odległość dwudziestu mil od Kut. Tutaj 22 kwietnia zostali odrzuceni po desperackim ataku na tureckie umocnienia, które zagradzały mu drogę do Sanna-i-yat. Odparcie przypieczętowało los Townshenda; poddał się 29 kwietnia.

Podajemy tutaj własne oświadczenie Townshenda, a także szkic sporządzony przez jednego z jego oficerów, majora Barbera. Pogląd krzyżacki[org teutonic] przedstawia oficjalny austriacki badacz, dr Bodart. Historię kolumn odciążających opowiedział Edmund Candler, oficjalny brytyjski obserwator, który maszerował z nimi.
de3762a2-06cf-4332-9973-2717a3db299f
3a6f7011-398d-4367-a236-bbacb161349e

Zaloguj się aby komentować

"WŁOCHY NA WOJNIE I SOJUSZNICY NA ZACHODZIE" E. ALEXANDRA POWELLA wyd 1917

Alexander Powell korespondent "NEW YORK WORLD" Kwiecień 1917 roku

#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #isonzo

Ze wstępu
Kiedy powiedziałem przyjaciołom, że jadę na front włoski, uśmiechnęli się tylko pogardliwie.
„Będziesz tylko marnował swój czas” – ostrzegł mnie jeden z nich.
„Tam nic się nie dzieje” – stwierdził inny.
A kiedy wróciłem, przywitali mnie słowami: „Nie widziałeś zbyt wiele, prawda?” i „Co w ogóle robią Włosi?”

Gdybym miał czas, powiedziałbym im,
że Włochy utrzymują front dłuższy niż front francuski, brytyjski i belgijski razem wzięty (prześledź go na mapie, a przekonasz się, że ma on ponad czterysta pięćdziesiąt mil [720 km]); 
że jako jedyni wśród aliantów większość swoich walk toczą na ziemi wroga; [tekst napisany jeszcze przed bitwą pod Caporetto]
że walczą z armią, która jest czwarta w Europie pod względem liczebności, trzecia pod względem jakości i prawdopodobnie druga pod względem wyposażenia; 
że w jednej bitwie stracili więcej ludzi, niż padła po obu stronach pod Gettysburgiem; 
że wzięli do niewoli 100 000 jeńców; 
że aby przeciwstawić się ofensywie austriackiej w Trentino, zmobilizowali nową, półmilionową armię, całkowicie ją wyposażyli i przewieźli na front w ciągu siedmiu dni; 
że gdyby starannie wykończono linie okopów, sięgałyby one aż od Nowego Jorku do Salt Lake City; 
że zamiast kopać te rowy, większość z nich musieli wysadzić w litej skale; 
że zamontowali 8-calowe działa na półkach lodowych prawie dwie mile nad poziomem morza, w miejscach, na które wprawny alpinista uznałby wspinaczkę za niebezpieczną; 
że miejscami piechota posuwała się naprzód, wbijając żelazne kołki i pierścienie w prostopadłe ściany skały i wspinając się po tak skonstruowanych przyprawiających o zawrót głowy drabinach; 
że do wielu stanowisk można dotrzeć jedynie w koszach zawieszonych na zwisających drutach rozciągniętych nad głębokimi na mile przepaściami; 
że wielu jej żołnierzy żyje jak badacze Arktyki, w jaskiniach lodowych i śnieżnych; 
że na spalonej słońcem płaskowyżu Carso często znajdowano ciała zmarłych, spalone i zmumifikowane, podczas gdy w górach znajdowano je również sztywne, ale sztywne z zimna; 
że na nizinach Isonzo żołnierze walczyli w wodzie po pas, podczas gdy wodę dla armii walczących w Trentino trzeba było wydobywać z głębokości tysięcy stóp; 
i, co najważniejsze, że nadal walczy tam około czterdziestu dywizji austriackich (około 750 000 ludzi) – siła wystarczająca, aby przechylić szalę na korzyść mocarstw centralnych na którymkolwiek z pozostałych frontów.

I zwykle dodawałem: „Po tym, co tam zobaczyłem, mam ochotę zdjąć kapelusz i ukłonić się przed każdym Włochem, jakiego spotkam na swej drodze”.

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
Uwaga będzie długi tekst

W czasie gdy do Piotrogrodu z Krasnojarska przybywają nikomu nieznani Józef Dżugaszwili czy Lew Rozenfeld, mało znany Lew Bronstein kupuje dopiero bilet na statek z Nowego Yorku do Norwegii, a Niemcy dopiero organizują transport pociągiem ze Szwajcarii przez Niemcy i Szwecję do Rosji 30 szpicli pod przewodnictwem Włodzimierza Uljanowa i Karola Sobelsohna...

do Piotrogrodu przyjeżdża już ONA legenda rosyjskiej rewolucji. 

#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #rosja #ciekawostkihistoryczne #wielkawojna

The Little Grandmother of the Russian Revolution REMINISCENCES AND LETTERS OF CATHERINE BRESHKOVSKY wyd. Boston 1917

Jednym z pierwszych aktów Rządu Tymczasowego było ogłoszenie amnestii dla wszystkich więźniów politycznych i zesłańców. Mówiono, że na samej Syberii było ich sto tysięcy. Wszyscy, którzy mogli to zrobić, natychmiast wyruszyli do Rosji [tzn. europejskiej części]. Rząd wysłał pani Breszkowskiej specjalne zaproszenie do powrotu. Długa podróż do domu była jedną nieprzerwaną owacją. Żołnierze połączyli się z ludem, by nieść ją triumfalnie. Kiedy dotarła do Moskwy, wsadzono ją do carskiego samochodu państwowego i zawieziono w wojskowej eskorcie do sali, w której obradowała moskiewska Duma. Tam została oficjalnie powitana, z pozdrowieniami i oracjami.

„Obywatele” – powiedziała – „chodzi mi po głowie jedna myśl. Radość ustępuje miejsca trosce. Na każdej stacji i skrzyżowaniu dróg jest tylko jedno żądanie. To jęk ludu o literaturę, książki, nauczycieli”. Następnie usilnie apelowała o powszechną edukację. Powiedziała swoim amerykańskim przyjaciołom, że zamiast powoływać wszystkich młodych mężczyzn do służby wojskowej, jak to miało miejsce w starym reżimie, chciałaby, aby każdy mężczyzna i każda kobieta w Rosji, którzy potrafią czytać i pisać, zostali powołani nie do służby wojskowej lecz na kilka lat jako nauczyciel w szkole. W ten sposób wielki analfabetyzm w Rosji mógłby zostać wytępiony w bardzo krótkim czasie. 

W Piotrogrodzie całe miasto wyszło jej na spotkanie. Ogromny tłum wymachujący czerwonymi flagami i śpiewający Marsyliankę rozciągał się wzdłuż zachodniego krańca Newskiego Prospektu aż do stacji kolejowej Mikołajewsk. „Kiedy przybył korespondent Associated Press, zastał tłum usiłujący szturmować stację, do której nie wpuszczono nikogo poza weteranami rewolucjonistów i delegacją z Ministerstwa Sprawiedliwości, na czele z A. F. Kiereńskim, wraz z delegacjami powitalnymi z Piotrogrodu, Moskwy i Dorpatu, uniwersytety i szkoły średnie. Ochotnicza straż żołnierzy i studentów próbowała powstrzymać tłum. Zgodnie z sugestią Kiereńskiego powitanie madame Breshkovsky odbyło się we wspaniałym apartamencie na dworcu zwanym Cesarskimi Recepcjami, który za starego reżimu były używane tylko do przyjmowania osobistości królewskich. Byli tam wszyscy, którzy przeżyli „Starą Gwardię" wśród rewolucjonistów. Wokół dużego salonu były dziesiątki koszy i wieńców z kwiatami, z przewagą szkarłatnego tulipana, z takimi napisami jak: „Naszej kochanej Babci”, „Bohaterce Męczennicy Rosji”. Kiedy pociąg przyjechał, tłum ponownie próbował szturmować stację, krzycząc: „Pozwólmy zobaczyć się z Babcią!” Strażnicy uciszyli ich, wyjaśniając niebezpieczeństwo zgniecenia i zapewniając aby wszyscy mogli wziąć udział w powitaniu. 

„Nie sądzę, żeby gdziekolwiek na świecie była panna młoda, która dostała tyle kwiatów” – powiedziała stara bohaterka, uśmiechając się i wskazując na swój wagon w pociągu wypełniony kwiatami, które dostała w drodze z Syberii. Podczas jej długiej podróży na każdej stacji witały ją entuzjastyczne tłumy; widziała całą Rosję, wszystkie jej „wnuki”, robotników, żołnierzy, chłopów i obywateli wszystkich warstw, pozdrawiających ją jako symbol długiej walki o wolność.

W jej specjalnym samochodzie było kilku mężczyzn, z których kilku pojechało się z nią spotkać w Moskwie. Wśród nich był minister sprawiedliwości Kiereński. Minister Kiereński wręczył „Babci” bukiet czerwonych róż i pocałowali się trzy razy. Zwróciła się do niego poufale „ty” i z entuzjazmem opisała swoją wizytę w Moskwie. W drzwiach pojawiła się pani Breshkovsky, wsparta na ramieniu Kiereńskiego. Zdejmując kapelusz, Minister Sprawiedliwości zwrócił się do tłumu: „Towarzysze, Babcia Rewolucji Rosyjskiej wróciła wreszcie do wolnego kraju. Była w lochach, w karnych osadach nad Leną, była torturowana bez końca, a jednak mamy ją przy sobie, dzielną i szczęśliwą. Wykrzyknijmy „Hurra” naszej kochanej Babci!” Platforma aż zatrzęsła się od grzmotu aklamacji, który nastąpił, i przy akompaniamencie gorących oklasków ukochana Babcia, prowadzona przez Kiereńskiego, przeszła do sal przyjęć, gdzie czekały na nią liczne poselstwa.

Na pierwszy ogień poszła grupa pielęgniarek, które wręczyły jej kwiaty i wymachiwały czerwoną flagą z napisem: „Niech żyje Babcia Rewolucji Rosyjskiej!”. Rzeczniczka powiedziała: „My, pielęgniarki, jesteśmy tylko nieskończenie małą grupą tych wszystkich sióstr, które w tym szczęśliwym dla Rosji dniu przesyłają wam pokorne i pełne czci pozdrowienia”. Była otoczona ze wszystkich stron; kobiety przepychały się, by całować jej ręce, mężczyźni zdejmowali kapelusze i krzyczeli „Hurra!” gdy pani Breshkovsky w towarzystwie Kiereńskiego udała się do czekającego samochodu, którym miała zostać przewieziona na Zjazd Delegatów Robotniczych. 
Trwało posiedzenie Rady Delegatów Żołnierskich. Kiedy nadeszła wiadomość, że przyjechała „Babcia”, wszyscy obecni wstali i bili brawa. Owacje trwały długo. Jako pierwszy zabrał głos Kiereński. Powiedział: „Jestem szczęśliwy i dumny, że mogę cię powitać. Babciu, w imieniu rosyjskiej demokracji i Rządu Tymczasowego. Cieszę się, że mogę cię powitać, którą stary rząd prześladował i którą teraz spotykamy z takim honorem”. 
„W imieniu Komitetu Wykonawczego Rady Delegatów Żołnierskich i Robotniczych”, powiedział N. S. Czeidze, „Pozdrawiam kobietę, która zainspirowała rewolucję rosyjską. Miejmy nadzieję, że z tą samą wiarą w słuszność sprawy , będzie nas nadal inspirować w naszej pracy nad dalszymi podbojami na drodze wyzwolenia Rosji. Jeszcze raz witam was pokornie i pozdrawiam!” 
Jeden po drugim przedstawiciele różnych środowisk powstali, by powitać ukochaną Babcię. Głęboko wzruszona pani Breshkovsky odpowiedziała na te pozdrowienia. Każdy się podniósł. 

Powiedziała: „Przebyłam długą drogę. Jestem stara i nie pamiętam wszystkiego. Kiedy wyszłam na peron, zobaczyłam ludzi; dookoła widziałam robotników. Przybyłam do tej świątyni wolności i widzę organizacje wojskowe, robotnicy, Kozacy, marynarze. Tak więc miałem dzisiaj szczęście widzieć przedstawicieli całej zorganizowanej Rosji, Czy to nie jest zupełne szczęście! Dowodzi to, że możemy pracować zgodnie, wolni i szczęśliwi, bez niezgody, jak jeden dotrzymywania zobowiązań. Nigdy nie było żadnych kłótni ani sporów w mojej partii z mojego powodu. Zawsze szanowałem zdanie moich towarzyszy i orzeczenia partii do tego stopnia, że niezmiennie opowiadałem się za polubownym załatwieniem najbardziej spornych kwestii. „Czy nie widzę, że wszyscy jesteście dziećmi tej samej sprawy? Żołnierz — czyż nie jest taki sam jak robotnik? Wszyscy jesteście dziećmi naszej jednej wielkiej matki, Rosji, i dlaczego nagle mielibyście się kłócić z innymi?” 

Żołnierz zbliżył się blisko platformy, na której przemawiała „Babcia”. Wyjęła różę ze swojego bukietu i wręczyła ją swojemu „wnukowi”. Żołnierz czule pocałował ją w rękę. Madame Breshkovsky delikatnie pogłaskała żołnierza po włosach i wśród gromkich oklasków mówiła dalej: „Jeżeli wszyscy dążymy do wolności i równości, jakie mogą być między nami różnice? O co tu się nie zgadzać? Po co wkładać sobie nawzajem kije w szprychy kół? Jeśli dążymy do pokonania takiego wroga, tak zaciekłego wroga Rosji jak Wilhelm, czy nie możemy przezwyciężyć naszych małych różnic? Niewiele mówiłoby to o naszej mądrości, gdybyśmy nie potrafili ich zwalczać."

„Wszystkie te pozdrowienia, skierowane ze wszystkich stron do tej samej osoby – którą nazywacie swoją Babcią – dowodzą, że jesteście jednomyślni. Wszyscy mówią: „Umrzemy za wolność”. W tym widzę solidarność. Wszyscy rozumieją, że jeśli nie pokonamy wroga, to kraj nasz pogrąży w żałobie, on, nasz krwawy wróg, przyjdzie i będzie nam dyktował swoje prawa. Jestem pewna, że nikt tego nie chce. Nie chciejcie żadnych zaborów, nie chcemy zrujnować innych, ale dać się podeptać, stracić szacunek dla siebie, to byłoby niegodne wielkiej Rosji!
„Moje dzieci, nic nie otrzymuje się za darmo. Bez ciężkiej pracy nie można osiągnąć całkowitej wolności. Może wiecie lepiej ode mnie, że nic nie dokonuje się samo – umysł i duch są potrzebne. Od trzech lat Rosja cierpi, jak nikt nie cierpiał, i być może trzeba będzie znieść więcej cierpienia, zanim osiągniemy cel. Zatem zjednoczmy się i walczmy, aby żadne drobne różnice nie zatarły drogi do naszego głównego celu - wolności i szczęścia całego narodu.

Madame Breshkovsky zakończyła pośród entuzjastycznych i ciągłych oklasków. Krzesło, na którym usiadłą, zostało podniesione przez Kiereńskiego, Czeidze, minstra pracy, Skobielewa i innych, którzy ostrożnie położyli je sobie na ramionach i przy bezprecedensowych oklaskach przenieśli do sali Jekaterynińskiej, gdzie powitano ich dalszymi brawami i owacje. Kwiaty niesiono przed krzesłem. Wokół utworzono pierścień, aby oczyścić przejście, a ukochaną Babcię zaniesiono do wejścia. Tu czekało na nią duże zgromadzenie przedstawicieli armii, z okopów i rezerw. 
„W imieniu 25-tysięcznego garnizonu staroruskiego, pozwól mi, Babciu, cię pozdrowić!” 
„Babcia” delikatnie poklepała żołnierza i wręczyła mu różę. „Wracaj” – powiedziała – „i powiedz im, że Babcia przysłała im różę i pozdrowienia”. 
Podeszła pielęgniarka Czerwonego Krzyża. „W imieniu pielęgniarek na froncie północnym, pozwólcie mi się pocałować” „Babcia” pocałowała ją i również dała różę. 
„Byłem cztery razy ranny” — powiedział stojący w pobliżu oficer. „Mój brat stracił życie za wolność. Ojciec wiele wycierpiał. Z trudem uzyskałem pozwolenie na przywdzianie munduru, aby stanąć w szeregach armii. Pozwólcie, że pozdrowię was w imieniu inwalidów”. – Dziękuję, kochanie, dziękuję.
A. A. Nazarow, Kozak, członek Dumy, pozdrawiał ją w imieniu członków Dumy: „Niech żyje wielka Babcia Rosyjska! W młodości zasiałeś ziarno wolności, a na starość uczyniłeś Rosję szczęśliwą Niech żyją niosący pokój, niech żyje Rosjanka!”

Samochód zabrał „Babcię” i Kiereńskiego. Towarzystwo Ekonomiczne Gwardii organizowało spotkanie w Teatrze Dramatu Muzycznego i zaprosiło ją, aby zaszczyciła ich swoją obecnością. Byli obecni dwaj inni bohaterowie rewolucji rosyjskiej — Wera Figner i Herman Łopatin, obaj spędzili ćwierć wieku w twierdzy Schlusselburg. Trudno opisać przyjęcie, z jakim spotkała się „Babcia” i pozostali weterani rewolucji. Publiczność chłonęła każde jej słowo, każdy gest i na wszystko reagowała z entuzjazmem. Kiedy mówiła o jedności ludu, władzy, którą można uzyskać tylko dzięki jedności, kiedy wskazywała na innych weteranów starej gwardii rewolucji rosyjskiej, Werę Figner i Hermana Łopatina, i opowiadała, jak zastępowali się nawzajem w rewolucyjnym froncie w dawnych czasach i podkreślali, że są silni tylko dlatego, że nie było między nimi podziału; kiedy wezwała wszystkich swoich przyjaciół i „dzieci”, by zjednoczyli umysł i serce w jednym celu, w imię wolności — tłum słuchał z zachwytem, a po chwili martwej ciszy wybuchnął aplauzem. 

Łopatin powiedział: „Nie ma zbyt drogiej ceny za tę wolność, którą teraz mamy. I jestem szczęśliwy, że pod koniec moich lat przed końcem - staję się głuchy i ślepy - mogę zobaczyć triumf wyzwolonej Rosji." 
Wera Figner była niedysponowana i zmęczona, nie mówiła. Publiczność jak jeden mąż wstała i gromko oklaskiwała starych bojowników o wolność Rosji. Kiedy ukochaną Babcię Rewolucji przenoszono z sali do jej samochodu, przy dźwiękach Marsylianki granej przez żołnierzy pułku wołyńskiego, setki oczu śledziły tę prostą i cichą staruszkę, z twarzy której można było wyczytać: kronika wielkiej walki i radości wielkiego triumfu.
91a32010-4e40-408e-9556-f1911b0e25e5
em-te

pierwszy raz o niej słyszę

Hans.Kropson

@em-te O Leninie też wtedy jeszcze nikt nie słyszał.

Czarmiel

@Hans.Kropson bo Uljanow siedział dopiero w pociągu ze Szwajcarii ;))

StaryMokasyn

@Hans.Kropson taktyk do przeczytania

Zaloguj się aby komentować

DOUGLAS WILSON JOHNSON TOPOGRAPHY AND STRATEGY IN THE WAR wyd 1917 roku

#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #isonzo

Front Trentino

Było wiele powodów, dla których Trentino powinno być przedmiotem jednej z dwóch kampanii podjętych po raz pierwszy przez Włochy. 
Jako „utracona prowincja”, zamieszkana w dużej mierze przez Włochów, jej okupacja została obliczona na wzbudzenie entuzjazmu w armii wyzwoleńczej i w piersiach ludzi, którzy muszą wspierać armię. Jako wysunięta część wrogiego terytorium, wysunięta daleko w głąb Italii, Trentino stanowiło niebezpieczeństwo, które można było usunąć jedynie poprzez jego podbój. 

Spośród wszystkich dolin lodowcowych prowadzących na południe przez Alpy, dolina Adige (Etsch), która przecina Trentino na pół z północy na południe, jest jedną z najbardziej niezwykłych i najważniejsza pod względem gospodarczym i strategicznym. Jej płaskie dno, szerokie na mniej niż jedną milę do ponad dwóch mil, poprzecinane jest dwiema znakomitymi drogami jezdnymi i linią kolejową o najwyższej możliwej wartości strategicznej. Przez niską przełęcz Brenner (4495 stóp) [1,370 m 47° 0'8"N 11°30'17"E] zarówno drogi dojazdowe, jak i kolej zapewniały główny środek komunikacji między Włochami a Niemcami, podczas gdy kolej była jedyną linią, którą Austria mogła wysyłać posiłki, amunicję i zaopatrzenie do Trentino. 
Ufortyfikowane miasto Trydent i odległa forteca Rovereto, dwanaście mil dalej na południe, leżą w tym samym korycie. Była to najbogatsza dolina, główny szlak handlowy i najłatwiejsza naturalna linia inwazji otwarta dla Włochów, oprócz miast, których zdobycie miałoby największe znaczenie militarne. (Patrz Mapa poniżej)

Na szczęście dla Włoch istnieją inne szlaki inwazji zbiegające się w Trydencie, tak że trudności w posuwaniu się wąską doliną Adygi zostały w pewnym stopniu zrekompensowane możliwością współpracy z kolumnami wspierającymi w sąsiednich dolinach. Na południowy wierzchołek półwyspu Trentino można się dostać przez rynnę lodowcową na zachód od Adygi, zajmowaną przez jezioro Garda i rzekę Sarca, lub dalej na zachód przez rynnę równoległą zajmowaną przez jezioro Idro i rzekę Chiese, znaną jako Giudicaria dolina. 

Armie włoskie posuwały się na północ przez wszystkie trzy koryta polodowcowe, a zaciekłe walki toczyły się na Monte Baldo, wysokim grzbiecie, który oddziela koryta Adige i Garda-Sarca i dominuje w operacjach wojskowych w obu. 
Z obu stron półwyspu Trentino ataki boczne na dolinę Adygi i jej ważną linię kolejową były możliwe za pośrednictwem innych rynien lodowcowych i przełęczy górskich. 

Po wschodniej stronie, wzdłuż wielkiego koryta rzeki Brenta, znanej jako Val Sugana, można podążać na zachód, do miejsca, gdzie płynie niskim przesmykiem u samych bram Trydentu. Linia kolejowa biegnąca przez dolinę zwiększa jej strategiczne znaczenie, a duża armia włoska ruszyła tą trasą do Trydentu. 

Inne armie zaatakowały przełęcz Monte Croce (5374 stóp) [Passo di Monte Croce Carnico/Plöcken Pass 1,357 m 46°36'11"N 12°56'41"E], przełęcz Tre Croci (5932 stóp) [ 1,808 m Tre Croci Pass (Cortina do Auronzo) 46°33'23"N 12°12'11"E], przełęcz Ampezzo (5066 stóp) [1,544 m ], przełęcz Fugazze [45°45'35"N 11°10'24"E] przez południowe ramię Monte Pasubio, przełęcze górnych dolin Assa i Astico oraz inne przez które drogi kołowe przecinają grzbiety górskie z Włoch na wschodnią stronę Trentino. 

Po zachodniej stronie rozpoczęto ważny postęp przez przełęcz Tonale (6181 stóp) [1,883 m 46°15′29″N 10°34′51″E]. Ze wszystkich stron Trentino walki zostały szybko przeniesione na terytorium Austrii. 
Można wątpić, czy włoskie naczelne dowództwo włoskie spodziewało się natychmiastowego podboju Trentino. Trudności w ofensywie w tym dzikim, górskim regionie są kolosalne i może się zdarzyć, że Cadorna zdecydował się trzymać tu Austriaków na dystans słabszą liczebnie, podczas gdy on koncentrował swoją energię na kampanii o Triest. Aby usunąć groźbę inwazji austriackiej i powstrzymać swoje armie w Trentino na okres miesięcy, a być może lat, zażądał, aby każda brama do Włoch została zajęta i zapieczętowana przez armię włoską. 
Samo to wymagało ogromnego wysiłku żołnierzy Cadorny, którzy zostali zmuszeni do zaatakowania problemu z niekorzystnego niższego terenu na południe od granicy. Żadna armia nie mogła być bezpieczna na froncie Isonzo, dopóki jej linie komunikacyjne, które przecinały równinę Piemontu na południe od Trentino, były zagrożone jakąkolwiek możliwością natarcia z tego okręgu; stąd bramy muszą być utrzymywane w absolutnym bezpieczeństwie. 
Najlepiej można to zrobić, przepychając się przez nie na terytorium Austrii i wzmacniając ich północne podejścia. Jeśli Austriacy nie byli w wystarczającej sile, aby zapobiec dalszemu postępowi i szybkiemu podbojowi prowincji, tym lepiej. Niezależnie od tego, jaki był jego bezpośredni cel, Cadorna działał energicznie, armie uderzające na północ przez trzy równoległe linie Adige (Etsch), Garda i rynny lodowcowe Giudicaria zdobyły ufortyfikowane miasto Rovereto i posunęły się prawie na odległość wzroku od stolicy Trydentu, usuwając w ten sposób groźba wtargnięcia Hunów przez południowe wyjścia z Trentino. 

Na zachodzie Stelvio, Tonale i inne mniejsze przełęcze były bezpiecznie zablokowane. Na wschodzie armia w korycie Sugana pozostawiła granicę kilka mil za nią, podczas gdy wysokie przełęcze dalej na północ zostały zajęte i mocno utrzymane. Dzięki szybkiej akcji i bohaterskim wysiłkom żołnierze z południa zneutralizowali do pewnego stopnia przewagę, jaką początkowo posiadał ich wróg z północy.

W załączeniu mapy z książki z tego okresu. Obecna granica tylko w niewielkim stopniu pokrywa się z tą z roku 1914
2f70adfa-50cc-45a9-a5b1-54e7afe381e3
10caed0d-804c-492e-83d5-ef68384063f0

Zaloguj się aby komentować

DOUGLAS WILSON JOHNSON "TOPOGRAPHY AND STRATEGY IN THE WAR" wyd. 1917 roku

#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #isonzo

Front nad Isonzo

Stojąc na włoskiej granicy na południowy wschód od Udine, ma się przed sobą szeroką panoramę równiny i gór. Przed nami rozciąga się gładki Piemont opadający łagodnie w stronę morza. W dół tego zbocza z północy na południe rzeka Isonzo płynie leniwie, usiana niezliczonymi łachami i wędrująca przez podmokłe równiny. Niskie groble trzymają wody w ryzach, aby nie płynęły zbyt daleko na sąsiednią nizinę. Za rzeką wznosi się stroma górska ściana, której grzbiety są równe na południu, ale dalej na północ łączą się ze złożoną masą alpejskich szczytów. Naprzeciwko, w szerokim zagłębieniu w ścianie górskiej, utworzonej przez szeroką dolinę Wippach, widoczne są wieże austriackiego miasta Görz - Gorizia od czasu zdobycia go przez Włochów [Uwaga książka była wydana przed zakończeniem I wojny światowej a nawet przed bitwą pod Caporetto]. Na południe od miasta równy grzbiet muru to szczyt słynnego płaskowyżu Carso; podczas gdy na północy płaskowyż Bainsizza stoi na straży po drugiej stronie miasta. Na zachód od rzeki długa ostroga Alp Julijskich biegnie na południe, aby chronić bramy miasta. Takie są naturalne fortyfikacje blokujące drogę do Triestu. Trasa do tego portu wzdłuż morza biegnie wzdłuż południowej podstawy płaskowyżu Carso, podczas gdy druga trasa, przez Gorycję, wznosi się doliną Wippach. 

Wyobraź sobie siebie na zachód od Isonzo, podejmującego się zadania armii włoskiej. Gorizia, ważna baza wojskowa, to jeden z twoich pierwszych celów. Tam leży tuż za rzeką, bezpiecznie gnieżdżąc się w swojej górskiej twierdzy. Zbliżasz się do zdradzieckiego Isonzo i odkrywasz, że mosty są częściowo zniszczone. Działa z Monte Sabotino i Podgory na zboczu Alp Julijskich ostrzeliwują was z północy; działa z Monte Santo, San Gabriele i San Daniele, wysokie punkty na skraju płaskowyżu Bainsizza, zagrażają ci z północnego wschodu; działa z Monte San Michele na grzbiecie Carso plują stalą na was z południa. Łodzie i mosty pontonowe są niszczone w tym huraganie ognia krzyżowego, a ty zaczynasz zdawać sobie sprawę, że nie możesz przekroczyć rzeki, dopóki nie zdobędziesz chroniących go gór, i nie możesz dotrzeć do gór, dopóki nie przekroczysz rzeki. 

Jesteście gotowi uwierzyć w memorandum, które podobno zostało wystosowane do żołnierzy austriackich na początku walki na froncie Isonzo: „Musimy utrzymać w posiadaniu teren ufortyfikowany przez Naturę. Przed nami wielki ciek wodny; za nami grzbiet, z którego możemy strzelać jak z dziesięciopiętrowego budynku". 

Wykonać pozornie niemożliwe zadanie przekroczenia Isonzo pod ciężkim ostrzałem, szturmować płaskowyże Carso i Bainsizza oraz alpejskie szczyty i zdobyć otoczoną górskimi ścianami twierdzę Gorizia było pierwszym problemem, przed którym stanęła armia włoska. Historia pomyślnego rozwiązania tego problemu będzie żyła długo w annałach włoskiej wojny. Cudem nie jest to, że zadanie trwało tak długo, ale raczej to, że kiedykolwiek zostało wykonane. 
Wojna została wypowiedziana przez Włochy wieczorem 23 maja 1915 roku. Cadorna [Luigi Cadorna - szef sztabu armii włoskiej, zwolniony pod koniec 1917 roku po bitwie pod Caporetto] uderzył bez chwili zwłoki, a rano jego armie przekroczyły granicę na równinie i posuwały się szybko w kierunku Bariery Isonzo. 

Jak rzeka została przekroczona pod morderczym ostrzałem, dowiemy się dopiero, gdy cała historia zostanie opowiedziana po wojnie. Słyszymy o mostach pontonowych niszczonych i odnawianych z gorączkową aktywnością, o łodziach i tratwach stawiających czoła gradowi stali i o żołnierzach zanurzających się w strumieniu w wyścigu po zwycięstwo. Wiemy, że w niektórych miejscach na wschodnim brzegu szybko zdobyto przyczółek, podczas gdy mijały tygodnie, zanim inne części zostały przekroczone.

Podczas jednej z przepraw u podnóża Carso rzeka była wezbrana i niszcząc wały, Austriacy zalali okoliczne tereny na głębokość sześciu stóp. Aby osiągnąć swój cel, Włosi byli zmuszeni przedrzeć się przez zalane tereny, w pełni narażeni na piekilny ogień z długiej skarpy płaskowyżu, naprawić wały przeciwpowodziowe i pozwolić na ustąpienie wody, przeprawić się przez rzekę i przebić się przez błotniste drogi równiny do podstawy klifu, a następnie mozolnie wspinać się po stromych skalistych zboczach na ufortyfikowaną wyżynę powyżej. 

Każdy krok tej trudnej wyprawy odbywał się pod ostrzałem wysokich szczytów i skarp płaskowyżu, które otaczały atakujących z trzech stron, każdy stopień był wystawiony na widok nieprzyjaciela, który spoglądał na równinę ze swoich wysokich stanowisk obserwacyjnych, ale każdy krok oznaczał zniszczenie lub podbój fortyfikacji wroga, od dawna uważanych za nie do zdobycia. Czy można się dziwić, że postęp Włoch był powolny od momentu osiągnięcia bariery Isonzo? 

Od Monte Sabotino i Podgora na północy po Monfalcone na południu pierwsza fala włoskiego natarcia uderzyła w skalistą barierę wzdłuż rzeki i została powstrzymana. 

Minął rok, zanim łacińska fala podniosła się na tyle wysoko, by przelać grzbiet teutońskiej tamy. Nie można było zająć Gorizii ani otworzyć dróg do Triestu, dopóki przynajmniej część budzącego grozę płaskowyżu Carso nie została wyrwana spod kontroli austriackiej. Nie jest łatwo odpowiednio wyobrazić sobie zdumiewające trudności terenu Carso. Płaskowyż to góra o płaskim wierzchołku, szeroka na cztery do sześciu mil, która biegnie równolegle do wybrzeża i nigdzie nie jest od niego odległa. Jego zbocza są strome, a gdy wznosi się od trzystu lub czterystu do ponad tysiąca stóp ponad okoliczne niziny, tworzy gigantyczny zamek o kamiennych ścianach, którego działa z łatwością kontrolują miasto Gorizia, przeprawy przez Isonzo i dwie drogi do Triestu. 

Niższe zbocza są częściowo zalesione, ale wyżej stroma skarpa jest naga i skalista. Samo wdrapanie się na mury jest więc wyczynem wojskowym niemałej wielkości. Wyżynna powierzchnia to gorąca, wyschnięta, smagana wiatrem pustynia. Skała to wapień, a gotowe rozwiązanie pozwala na rozwój podziemnych kanałów, którymi cała wilgoć szybko ucieka na duże głębokości. 

Skąpa roślinność tylko nieznacznie łagodzi jałowy wygląd tej odludnej krainy bez rzek, potoków i źródeł. Jest to typowa sucha, skalista pustynia typu krasowego, której nazwa Carso jest włoskim odpowiednikiem. Podobnie jak inne tereny krasowe, powierzchnia jest nadmiernie nieregularna, usiana niezliczonymi zagłębieniami i podkopana podziemnymi jaskiniami. Zapadliska lub „dolinen” to wgłębienia w kształcie lejów o średnicy od pięćdziesięciu do kilkuset stóp i głębokości od pięćdziesięciu do stu stóp. Kończą się korytarzami łączącymi się z rozległym labiryntem podziemnych jaskiń i galerii. 

Nad powierzchnią wznosi się wiele niskich wzgórz i sporadycznie masyw bardziej imponujących rozmiarów, jak Monte San Michele. W ten sposób natura dostarczyła gotowych do ręki niezliczonych ukrytych miejsc dla ciężkiej artylerii, stanowisk karabinów maszynowych, stacji obserwacyjnych i bezpiecznych podziemnych schronień dla ogromnej liczby żołnierzy. A to, co Natura zaoferowała Austriakom, zostało zaakceptowane i ulepszone przez długie lata skomplikowanych fortyfikacji. Wykuto okopy w litej skale, wykopano skomplikowane systemy galerii i tuneli, przygotowano stanowiska dla dział w wykopanych w tym celu dołach, a cały system połączony krytymi rowami komunikacyjnymi i zasilany wodą pompowano na spragnioną powierzchnię i rozprowadzano rurociągami.
4ba48065-c04e-448c-9caa-57f65a9b63f5
Magnetar_Mike

Spoko, kiedyś mocno interesowałem się dość egzotycznym frontem południowym, na szafie stoją ze dwie monografie - aż sobie zajrzę. Chyba już trochę pozapominałem, bo przecież w zainteresowaniu są zazwyczaj inne fronty.

Hans.Kropson

@Magnetar_Mike 

Planuję kilkoma wpisami przybliżyć podstawowe informacje o froncie włoskim, zanim zacznę cytować obszernie wspomnienia uczestnika walk na tym terenie: na podstawie "SCENES FROM ITALY'S WAR" G. M. TREVELYAN komendanta brytyjskiej jednostki czerwonego krzyża we Włoszech VIII 1915 - XII 1918 roku


Nie wiem na ile mi wystarczy czasu i samozaparcia żeby to wykonać i czy w ogóle będzie tym tematem zainteresowanie?

Tym niemniej miło mi będzie jeśli ze swojej strony podzielisz się na forum swoimi informacjami czy poglądami.

mikocjusz

@Hans.Kropson  ja tam 3mam kciuki i wierze bo jedyne poza frontem zachodnim i wschodnim to kojarzę Galipoli

Zaloguj się aby komentować

Chłopiec z gitarą byłby dla mnie parą 
Chcę przez życie śpiewająco razem iść. 
Chłopiec z gitarą byłby dla mnie parą 
Może mnie o rękę prosić choćby dziś.

Tak śpiewała kiedyś Karin Stanek.

Włoski chłopiec z gitarą ze zdjęcia, "nie poprosi nikogo o rękę"... Zginął w ataku gazowym 24 października 1917 roku w czasie XII bitwy nad rzeką Isonzo.

W rok po zakończeniu I wojny światowej, włoskie ministerstwo wojny (wtedy jeszcze "ministerstwa wojny" nie nazywano "ministerstwem obrony"), policzyło ilość żołnierzy włoskich którzy w niej zginęli.
Wyszło im ponad 600 tysięcy samych tylko zabitych żołnierzy. Bez uwzględniania rannych którzy zostali kalekami na całe życie. Bez uwzględniania cywili.

Można to zestawić z ok 400 tyś poległych na wszystkich frontach żołnierzy amerykańskich (od Pearl Harbor przez Algierię, Tunezję, Włochy, Francję nałąbie kończąc) czy jeszcze mniejsza liczbą (384 tyś) poległych żołnierzy brytyjskich w II wojnie światowej.
W I wojnie światowej światowej poległo prawie 900 tyś żołnierzy brytyjskich (amerykanów tylko 115 tysięcy). Ogromna większość z nich na polach Francji.

Po co podaje te liczby? 

Bez ich znajomości nie sposób zrozumieć tego, jak zachowywały się armie tych samych krajów w II wojnie światowej, która wybuchnie po 20 latach i będzie toczona przez następne pokolenie.
To dlatego włoscy żołnierze, będą się poddawać przy pierwszej lepszej okazji. Bo to był najlepszy sposób na przeżycie przez zwykłego żołnierza (oficera też) I wojny światowej.
Oczywiście ci którzy walczyli w I wojnie, dowiedzieli się o tym dopiero, gdy wojna się skończyła, a ci którzy ją przeżyli w niewoli wrócili do domów.

To dlatego Brytyjczycy będą tworzyć "drugi front" w Afryce, na Sycylii, we Włoszech, na Bałkanach i wszędzie indziej - byleby tylko nie we Francji. 
Pamięć poprzedniej wojny będzie tak silna, że ludzie - czy to szeregowi żołnierze, czy przywódcy (Churchill)- będą podejmować decyzje, tak jak by to była poprzednia wojna.

Ale to już będzie zupełnie inna wojna. Wojna, w której zginie więcej żołnierzy rumuńskich niż Anglików czy Amerykanów. Warto o tym pamiętać. 

#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #isonzo
d4cec24f-9908-45b1-b473-cd5bf2afdb62
KLH

Ależ dobrze napisany post! Jest tak dobry, że nawet nie przeszkadza "tyś" i nie ma znaczenia, że nie mam pojęcia, o co chodzi w "nałąbie kończąc". Poważnie

Yossarian

@KLH poza tym ludzie

Hans.Kropson

@KLH Dzieki za wychwycenie bledow. Chodzilo oczywiscie o taka rzeke przeplywajaca przez Niemcy. Laba/Elba gdzie zakonczyl sie szlak bojowy armii amerykanskiej.

Zaloguj się aby komentować

STANLEY WASHBURN (Special Correspondent of "The Times" with the Russian Armies) - THE RUSSIAN CAMPAIGN APRIL TO AUGUST, 1915 

#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #bolimow1915

Długo rozwodziłem się nad tematem zatrutych gazów, ale ponieważ istnieją dowody wskazujące na to, że Niemcy planują uczynić z tego ważny element swojej kampanii, wydaje się, że warto zwrócić uwagę świata zewnętrznego wszystkie konsekwencje, jakie pociąga za sobą stosowanie tej praktyki. Słyszę teraz z doskonałych źródeł, że Niemcy wyposażają wielką fabrykę w Płońsku w celu wyraźnego wytwarzania trujących gazów na dużą skalę. W tym, co napisałem wcześniej, wspomniałem tylko o wpływie gazu na operacje ściśle wojskowe, ale w tej nowej praktyce należy zwrócić uwagę na jeszcze jedną kwestię, a jest to efekt, jaki wywiera ona i będzie wywierać coraz bardziej na nieszczęsną ludność chłopską i cywilna, której nędznym losem jest życie za liniami frontu.

Nie znam charakteru i mocy gazu używanego na Zachodzie [22.04.1915 pod Ypres], ale ostatnio przeczytałem w gazecie, że był on tak śmiercionośny, że jego skutki były widoczne na całą milę od linii bitwy. Tutaj były widoczne z odległości 25 mil od linii, a jednostki pokonywano już w odległości 14 wiorst od pozycji. Generał dowodzący Korpusem Syberyjskim powiedział mi, że wartownik przed jego bramą padł na ziemię od wdychania zatrutego powietrza, chociaż jego kwatera główna jest oddalona o ponad 10 mil od miejsca, w którym Niemcy wypuścili swój diabelski wynalazek. Generał dowodzący 1. dywizją tego samego korpusu syberyjskiego, przeciwko któremu dokonano ataku, powiedział mi, że gazy dotarły do jego kwatery głównej dokładnie 1 godzinę po tym, jak minęły pozycje, które, jak mi powiedział, znajdowały się między 5 a 6 wiorstami od jego kwatery. Rano opary leżały jak mgła na trawie, a później w ciągu dnia były odczuwalne z taką siłą, że powodowały mdłości i bóle głowy w Grodzisku, 30 wiorst od okopów. 

Wszędzie mówiono mi o cierpieniach i panice wśród chłopów, którzy chwiejnie napływali ze wszystkich stron do stacji i kwater Rosyjskiego Czerwonego Krzyża. Ci oczywiście nie zostali tak dotkliwie dotknięci jak żołnierze na froncie i o ile wiem, żaden z nich nie zginął, ale władze rosyjskie opiekowały się setkami, a wśród nich, jak mi powiedziano, było wiele kobiet i dzieci. W rzeczywistości logiczne jest oczekiwanie, że największe cierpienie w przyszłości będzie wśród dzieci, ponieważ gaz wisi bardzo nisko, a tam, gdzie mężczyzna mający 6 stóp mógłby trzymać nos z dala od oparów, dwu- lub trzyletnie dziecko prawie na pewno zginie. 

Żywy inwentarz ucierpiał mniej lub bardziej, ale wydaje się, że istniała wielka różnica we wpływie gazów na różne rodzaje zwierząt. Konie były doprowadzane niemal do szału, krowy odczuwały to znacznie mniej, a świniom podobno nie przeszkadzało. W jego wpływie na rośliny i kwiaty można zauważyć dużą rozpiętość wyników wśród różnych odmian. Bratki były nieco zwiędłe, lwie paszcze absolutnie, podczas gdy niektóre małe niebieskie kwiatki, których nazwy nie znam, prawie w ogóle nie zostały dotknięte. Niektóre czubki traw były zabarwione na brązowo, podczas gdy liście na niektórych drzewach były całkowicie pozbawione jakiegokolwiek koloru. Nie potrafię wyjaśnić różnych skutków. Mam w kieszeni liść, którego dwie trzecie jest białe jak kartka papieru, a pozostała jedna trzecia jest zielona jak trawa. Na tym samym drzewie niektóre liście zostały zabite, a inne nie zostały w ogóle dotknięte. 

Efekty są również bardzo zróżnicowane w różnych częściach kraju. Z tego, co mogłem zaobserwować, gaz płynął do wszystkich nisko położonych miejsc, gdzie wisiał godzinami. Mówi się, że w lesie dryfował ze złymi skutkami, które utrzymywały się przez kilka dni. To, co opisałem powyżej, jest pierwszym skutkiem dla kraju, ale jeśli Niemcy mają kontynuować tę praktykę przez resztę lata, myślę, że muszą wystąpić skutki, które ostatecznie spowodują znacznie większe szkody dla chłopów, którzy nie są przygotowani, inaczej niż żołnierze nauczeni walki z gazami. 

Po pierwsze, wydaje się niezwykle prawdopodobne, że gaz płynący do nizin prawie zawsze osadza się w jeziorach, bagnach i wszystkich zbiornikach wód stojących w promieniu 20 do 30 wiorst od linii. Nie jestem wystarczająco dobrze zorientowany w chemii, aby wypowiadać się autorytatywnie, ale nie wydaje się nieprawdopodobne, że skutkiem tego będzie stopniowe przekształcenie każdego małego zbiornika wodnego w tej okolicy w rozcieńczony roztwór kwasu chlorowodorowego, roztwór, który stanie się coraz bardziej bardziej skoncentrowany z każdą falą gazu przechodzącą przez wieś. W takim przypadku Polska może być świadkiem powolnego zatrucia chloralem ogromnej liczby koni, krów i innego żywego inwentarza, podczas gdy mieszkańców może spotkać podobny los.

Przy deszczowej pogodzie i wilgotnej glebie nadejdzie okres, kiedy chlor trafi do ziemi w dużych ilościach. Nie wiem, jaki to będzie miało wpływ na przyszłe zbiory, ale wyobrażam sobie, że nie pomoże to w tegorocznych żniwach, podczas gdy jego szkodliwe skutki mogą rozciągnąć się na wiele w przyszłości. Innymi słowy, wydaje się, że Niemcy, aby wyrządzić Rosjanom ewentualne straty militarne, planują kampanię, której straszne skutki spadną w większości nie na żołnierzy, ale na niegroźnych niewalczących, którzy mieszkają w z tyłu linii. 

Ta praktyka jest tak samo nieuzasadniona, jak umieszczanie pływających min na morzu z powodu możliwej szansy zatopienia wrogiego statku, przy czym prawdopodobieństwo, że ofiara okaże się niewinna, wynosi dziesięć do jednego. Stoimy teraz w obliczu tutaj, a przypuszczam, że także na Zachodzie, kampanii zatrutego powietrza, której wpływ na sytuację militarną zostanie zneutralizowany przez represje; ale jednocześnie ta kampania zwiększy cierpienie i nędzę żołnierzy o sto procent, a w ostatecznych wynikach przyniesie więcej nędzy ludności w różnych regionach w pobliżu linii niż kiedykolwiek wcześniej wojna. 

Dla Niemców musi być już całkiem jasne, że ich plan terroru się nie powiódł, a ich cel wyrządzenia ogromnych szkód legł w gruzach. Kiedy nadejdą represje, a muszą, jeśli Niemcy będą kontynuować tę nieludzką politykę, nie zyskawszy niczego ze swojego eksperymentu, niepotrzebnie spowodują śmierć tysięcy własnych żołnierzy, a także cierpienia i spustoszenie wśród klas wiejskich. Wydaje się, że skoro polityka niemiecka jest tak wyraźnie bezowocna, to powinno być możliwe za pośrednictwem jakiegoś kraju neutralnego osiągnięcie porozumienia przewidującego całkowite zaniechanie na wszystkich frontach tej okropnej praktyki. Z pewnością, kiedy jest tak wiele tysięcy niewinnych ludzi, którzy muszą cierpieć z powodu jej trwania, byłoby dobrze, gdyby władze różnych krajów rozważyły wspomnianą możliwość, zanim uciekną się do użycia tej śmiercionośnej broni, która często okazuje się tak niebezpieczne dla użytkowników, jak i dla wroga, przeciwko któremu jest skierowane.
Hans.Kropson

Pierwsze maski przeciwgazowe z węglowym pochłaniaczem i gumową częścia twarzową, które są powszechnie używane do dziś - zostały wyprodukowane w Rosji. Mikołaj Zieliński opracował pochłaniacz, a Emond Kumman gumową część twarzową. Wkrótce wszystkie kraje zaczęły stosować maski tego typu. Na zdjęciu poniżej żołnierz armii rumuńskiej w 1917 roku.

a19553a0-160f-4b11-ac68-7af289dc9ccb

Zaloguj się aby komentować

Opis skótków ataku gazowego przeprowadzonego 31 maja 1915 roku pod Bolimowem nad rzeka Rawką na podstawie książki wydanej w 1915 roku

STANLEY WASHBURN (Special Correspondent of "The Times" with the Russian Armies) - THE RUSSIAN CAMPAIGN APRIL TO AUGUST, 1915 

#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #bolimow1915

Odkąd w zeszłym tygodniu wróciłem z frontu południowego, praktycznie cały czas spędzałem na badaniu i analizowaniu najnowszej fazy zastraszania praktykowanej przez władze niemieckie. Dziesięć miesięcy wojny i wcześniejsze doświadczenie w Mandżurii - nędzy, jaką ona przedstawia, nawet jeśli jest prowadzona w najbardziej humanitarny sposób, nie sprawiły, że stałem się nadwrażliwy na widoki i cierpienia, które są nieuniknionym towarzyszem konfliktu między nowoczesnymi armiami; ale to, co widziałem w ostatnim tygodniu, wywarło na mnie większe wrażenie niż suma wszystkich innych okropności, które widziałem w tej i innych kampaniach razem wziętych. 

Skutki nowych metod wojennych pociągają za sobą okropne cierpienia i nie mają żadnej wartości militarnej (jeśli wyniki na tym froncie są typowe); podczas gdy sprowadzają wojnę do barbarzyństwa i okrucieństwa, których nie można usprawiedliwić z żadnego punktu widzenia, nawet gdyby wyniki uzyskane dla sprawy użytkownika były tysiąckrotnie większe niż okazały się. Po powrocie z frontu południowego zastałem całą Warszawę w gorączce buntu przeciwko Niemcom i narodowi niemieckiemu w wyniku przybycia pierwszej fali ofiar gazu przywiezionych z frontu nad Bzurą. 

Opisałem już atak na pozycję rosyjską, jego całkowite niepowodzenie i jego skutek w postaci podniesienia morale wojsk rosyjskich. Muszę teraz spróbować przekazać czytelnikowi wyobrażenie o skutkach, których osobiście byłem świadkiem i które potwierdziłem, badając cały temat z pierwszej ręki. Śledztwo poprowadziło mnie od warszawskich szpitali, przez różne armie, korpusy, dywizje i dowództwa pułków, aż do okopów natarcia, na które faktycznie przeprowadzono atak. Rozmawiałem z każdym możliwym, od generałów po szeregowych, od chirurgów po pielęgniarki i same ofiary, i dlatego czuję, że mogę pisać z dużym autorytetem. 

Sam gaz, jak mi powiedziano na froncie, to prawie czyste opary chloru; ale w tutejszych szpitalach poinformowano mnie, że istnieją oznaki obecności niewielkiej ilości bromu, chociaż dokładna analiza okazała się nieco trudna. Działanie gazu przy wdychaniu ma spowodować natychmiastowe i bardzo bolesne podrażnienie płuc i oskrzeli, co powoduje natychmiastowe ostre cierpienie. Gaz, docierając do płuc i stykając się z krwią, natychmiast powoduje zatory i zakrzepy zaczynają tworzyć się nie tylko w samych płucach, ale także w naczyniach krwionośnych i większych tętnicach, podczas gdy sama krew staje się tak gęsta, że z wielkim trudem serce jest w stanie przepchnąć go przez żyły. Pierwszymi skutkami są więc uduszenia, bóle w całym ciele, w których tworzą się skrzepy, oraz dodatkowe podrażnienia, jakie kwaśne gazy powodują we wszystkich błonach śluzowych, na które jest ono narażone. Niektóre ze śmiertelnych przypadków zostały zbadane przez chirurgów na stole sekcyjnym i okazało się, że płuca były tak zatkane zakrzepłą krwią, że jak powiedział mi jeden z lekarzy na froncie, przypominały raczej wielkie kawałki surowej wątroby niż płuca w ogóle. Serce było mocno nadwyrężone wysiłkiem, by wykonywać swoje funkcje przeciwko takim przeszkodom, a śmierć była wynikiem uduszenia. 

Chociaż nieszczęśnicy, którzy zmarli od razu, cierpieli okropnie, ich los był łatwy w porównaniu z losem nieszczęśników, którzy przeżyli i zmarli później. Można by niemal powiedzieć, że nawet ci, którzy wracają do zdrowia, cierpieli tak potwornie, że życie jest drogie. Ci, których można było szybko leczyć, w większości walczyli o powrót do życia. Tylko czas pokaże, czy całkowicie wyzdrowieją, ale na podstawie uzyskanych dowodów jestem skłonny wierzyć, że wielu z nich zostanie przywróconych do umiarkowanego dobrego stanu zdrowia po wyleczeniu ich płuc. 

Pierwszym zabiegiem stosowanym przez Rosjan, kiedy ich pacjenci trafiają do szpitali, jest rozebranie ich do wszystkich ubrań, zrobienie im gorącej kąpieli i włożenie ich w czyste ubrania. Odbywa się to w celu ochrony pielęgniarek, jak również ofiar, ponieważ stwierdzono, że wielu pomocników musiało zmagać się z problemam zdrowotnymi przez pozostałości oparów pozostawionych na ubraniu, tak śmiercionośny był charakter użytego związku chemicznego.

Nawet po przywiezieniu tych pacjentów do Warszawy i umieszczeniu ich w czystych lnianych piżamach i nieskazitelnych łóżkach, gaz wciąż wydzielany z ich płuc podczas wydechu tak zatruwał powietrze w szpitalu, że niektóre pielęgniarki cierpiały na silne bóle głowy i nudności . Można z tego wywnioskować, że siła działania związku chloru jest niezwykle zabójcza. Niewiarygodne jest to, że z tysięcy dotkniętych chorobą zaledwie tysiąc zginęło w okopach, a spośród 1300 do 1500 przywiezionych do Warszawy tylko 2 procent zmarło do tej pory. Prawdopodobnie prawdą jest, że rosyjski żołnierz "mużik" jest najtwardszą jednostką w Europie; dodajmy do tego fakt, że od dziesięciu miesięcy żaden z nich nie tknął alkoholu [po wybuchu wojny car wprowadził prohibicję która będzie trwała aż do jego abdykacji], co prawdopodobnie jest jednym z powodów ich zadziwiającej żywotności w walce z tą śmiertelną trucizną i walce o powrót do życia. 

Po umyciu ofiar dokłada się wszelkich starań, aby złagodzić zatory. Na stopy nakłada się plastry musztardowe, podskórnie podaje się zastrzyki z kamfory i podaje się kofeinę lub, w rozpaczliwych przypadkach, naparstnicę, aby pomóc sercu utrzymać swoje zadanie wbrew dużym przeciwnościom. Następnie od pacjenta pobiera się krew i wstrzykuje do żył pewną ilość soli i wody, aby zająć jej miejsce i rozrzedzić to, co pozostaje. 

Słyszałem, że w cięższych przypadkach krew nawet z arterii ledwo płynie i jest głęboko purpurowa i prawie tak lepka jak melasa. W skrajnych przypadkach w ogóle odmawia przepływu. Ofiarom, które umierają szybko, oszczędza się najgorszych skutków, ale ci, którzy żyją i ostatecznie umierają, cierpią tortury, których do dni Inkwizycji trudno dorównać. Wielu z nich, starając się wdychać, połknęło ilości gazu, a w tych przypadkach, które wydają się powszechne, sekcja zwłok ujawnia fakt, że wielkie dziury w ich żołądkach i jelitach zostały zjedzone prawie na surowo przez działanie kwas w gazie. Ci ludzie umierają nie tylko z powodu uduszenia, które samo w sobie jest powolną torturą, ale w ostatnich chwilach ich narządy wewnętrzne są powoli zjadane przez kwasy, które przyjęli do swoich żołądków. 

Kilku lekarzy powiedziało mi, że w takich przypadkach mężczyźni gwałtownie wariują z czystej agonii i że wielu z nich trzeba siłą trzymać w łóżkach, aby uniemożliwić im wyskakiwanie z okien lub wpadanie w amok w szpitalach. Trudno jest uspokoić ich wystarczającą ilością morfiny, aby uśmierzyć ból bez podania przedawkowania, w wyniku czego wielu biedaków prawdopodobnie cierpi do ostatniego tchu. To właśnie jest efekt fizyczny jaki jest wytwarzany na ofiarach najnowszego niemieckiego urządzenia do wygrania wojny. Byłem w wielu szpitalach i nigdy w życiu nie byłem bardziej poruszony niż żałosnym widokiem tych wspaniałych okazów męskości leżących na łóżkach, wijących się z bólu lub łapiąc oddech, a każda walka była torturą. 

Rosjanie znoszą cierpienie ze stoicyzmem, którego obserwacja rozdziera serce i myślę, że z pewnością poruszyłoby to nawet najbardziej cynicznego niemieckiego chemika, gdyby zobaczył swoje ofiary, purpurowe na twarzach, usta spienione czerwienią od krwawiących płuc, z głową odrzuconą do tyłu i zaciśnięte zęby, by powstrzymać jęki udręki, gdy walczą z subtelną trucizną, która została wprowadzona do ich organizmu. Pewien biedak powiedział do pielęgniarki, która siedziała przy jego łóżku i trzymała go za rękę: „Och, gdyby cesarz niemiecki mógł znosić ból, który mi jest zadany, nigdy nie zadałby nam tych tortur. Z pewnością musi być przygotowane straszne miejsce dla niego w życiu ostatecznym”.

Wpływ na żołnierzy na froncie, którzy widzieli cierpienia swoich towarzyszy lub którzy sami ich dotknęli, był dość niezwykły. Niektórzy bardziej cyniczni twierdzą, że niemiecki pomysł obejmował to cierpienie jako część ich kampanii zastraszania, wierząc, że wywoła to panikę w sercach wszystkich żołnierzy, którzy to zobaczą i doprowadzi do całkowitej demoralizacji armii rosyjskiej . Jeśli to prawda, niemieccy psychologowie nigdy nie popełnili głupszej gafy, gdyż w ciągu tej jednej nocy zbudowali sobie w sercu każdego rosyjskiego "mużika" osobistą nienawiść i wstręt, które rozprzestrzeniły się jak pożar we wszystkich częściach armii i sprawił, że wojska rosyjskie były nieskończenie bardziej zaciekłe zarówno w ataku, jak iw obronie niż w jakimkolwiek innym okresie wojny. 
Żaden żołnierz ani oficer, z którymi rozmawiałem, nie okazał najmniejszych oznak strachu o przyszłość i wszyscy modlą się o możliwość zemsty. Niestety w kolejnych atakach, w których ta słuszna wściekłość będzie widoczna, to nieszczęsny niemiecki żołnierz będzie musiał zapłacić cenę w miejscu bagnetu, podczas gdy zimnokrwiści nędznicy, którzy to wszystko obmyślili, unikną kary którą Rosjanie zamierzają administrować zimną stalą i kolbą swoich karabinów. 
W międzyczasie Rosjanie podjęli kroki, które według wszelkiego prawdopodobieństwa sprawią, że przyszłe ataki będą praktycznie nieszkodliwe. Każdy żołnierz otrzymuje respirator, małą maskę nasączoną jakimś preparatem chemicznym i zapakowaną w hermetyczny woreczek gotowy do użycia. Uważa się, że preparat zatrzymuje opary przez co najmniej godzinę. Jest wysoce nieprawdopodobne, aby jakikolwiek taki okres upłynął, zanim gazy zostaną rozproszone przez wiatr; ale w każdym przypadku dodatkowe ilości roztworu będą przechowywane w okopach, aby umożliwić żołnierzom odświeżenie masek, jeśli gazy nie zostaną usunięte w ciągu godziny. Oprócz tego w okopach zostaną wykopane otwarte rowy i wypełnione wodą, która natychmiast zasysa gaz, który w przeciwnym razie utrzymywałby się w nieskończoność. 

Proponuje się również rozsypanie przed stanowiskami słomy i polewanie wodą przed atakiem gazowym, aby trucizna wchłonęła jak najwięcej, zanim w ogóle dotrze do okopów. Kiedy pamięta się, że chociaż pierwszy atak nastąpił bez żadnych przygotowań i był dla Rosjan zupełnie nowym doświadczeniem, to jednak zakończył się niepowodzeniem w przeważającej mierze, myślę, że nie trzeba się martwić o skutki, jakie nastąpią po kolejnym ataku kiedy Rosjanie poczynili wszelkie przygotowania do jej otrzymania.
12fb6f25-92eb-42be-8ad3-ff1a498425d1
Hans.Kropson

@Gepard_z_Libii za pozno. Juz nie moge edytowac.

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 36 (ostatnia) Wolność 

#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne

W Berlinie powiedzieli mi, gdzie mam się zatrzymać w Rotterdamie, ale było to dalekie od moich zamiarów, bo chciałam być jak najdalej od widoku niemieckiej twarzy i dźwięku niemieckiego głosu. W pociągu pewien pan, który podróżował z trzema córkami, opowiedział mi o cichym hotelu w pobliżu dworca. Tam, w tym spokojnym miejscu, z oknami wychodzącymi na kanał, odpoczęliśmy po raz pierwszy. Przyjeżdżając późno w nocy, jedyne, co mogłam zrobić, to zanieść dzieci do łóżek z pomocą pokojówki. Oh! jak byłam zmęczona, ciałam i duszą, a moje łzy płynęły po twarzy, nie mogłam ich powstrzymać. 

Rano, jak dziwnie było obudzić się bez tego przejmującego uczucia strachu, strachu przed Śmiercią, który był naszym towarzyszem przez całe miesiące! Mój chory chłopiec czuł się o wiele lepiej, że był w stanie stanąć na nogach, a uprzejmy tragarz zaniósł go na śniadanie. Kiedy dzieci zobaczyły stosy bułek i miodu były zachwycone, Wanda pytała mnie "czy mogą mieć tyle ile chcą, czy to także na jutro!" Biedne małe kruszynki, po tym wszystkim, przez co przeszły, jaka to była radość widzieć je ponownie jedzące jedzenie, którego potrzebowały i pragnęły. W Suwałkach często mieliśmy dość żywności na ten czas, ale nigdy nie wiedzieliśmy, czy będzie można kupić więcej. 
Zaraz po śniadaniu portier odprowadził nas do konsulatu rosyjskiego, siedząc w dorożce z dziećmi i zabawiając je, kiedy ja byłam zajęta. Jakże wspaniałym wydarzeniem była dla mnie ta wizyta! Konsul był bardzo miły i sympatyczny, natychmiast wysłał telegram przez MSZ w Hadze do Piotrogrodu z informacją, że wszyscy żyjemy i jesteśmy w drodze do Ameryki. Jako nasz adres podałam rosyjski konsulat w Nowym Jorku. Konsul pomyślał, że dobrze będzie zaczekać w Rotterdamie na odpowiedź, ale ja czułam konieczność dotrzymania słowa i wypłynięcia 18-go września do Ameryki.

Te trzy dni w Holandii były dla mnie jak skrawek nieba; spokój, cisza! Czułam się jakbym śniła, że nigdzie na świecie nie było takiego spokoju. Wydawało się ciekawe, że wszystko stoi tam, gdzie powinno i wszędzie panuje porządek. Przez siedem miesięcy żyłam bez prawdziwej prywatności, nigdy nie było chwili, w której ktoś, gdyby chciał, nie mógłby „wmaszerować do nas, śpiących lub budzących się”. Po przejściu przez miażdżącą i mielącą pruską machinę wojenną trochę czasu zajęło dostosowanie myśli i pomysłów do nowych okoliczności. 

Przed wypłynięciem była jeszcze jedna wizyta w rosyjskim konsulacie. Tym razem mogłam pomyśleć o kłopotach innych, nie tylko naszych własnych i opisałam przypadek rosyjskiego chłopca w Berlinie, myśląc w ten sposób, aby jego rodzice również wiedzieli, co się dzieje, o ciężkim losie jednego z rosyjskich lekarzy. Lekarz ten był naczelnym chirurgiem, schwytanym pod Wilkowiszkami, mniej więcej w czasie zdobycia Suwałk. Zmuszony do nieustannej pracy, bez jakiegokolwiek komfortu, lekarz mężnie wywiązywał się ze swoich obowiązków wobec jeńców, często podnosząc głos w proteście przeciwko szczególnie jaskrawym aktom brutalności. Był strasznie wycieńczony i w złym stanie fizycznym, kiedy wydano rozkaz, że wszyscy w mieście mają być zaszczepieni serum tyfusowym. Lekarz, który miał już tyfus, oczywiście odmówił. Następnie niemiecki chirurg rosyjskiego szpitala, człowiek, który tak brutalnie operował rękę mojego małego synka, rozkazał żołnierzom chwycić go i przytrzymać. Rosjanin błagał o szczepienie w nogę, ale nie pozwolono mu na to, ponieważ naczelny chirurg zaszczepił go w pierś. Po tym, jak go tak znieważono, podczas szczepienia żołnierze trzymający go zdarli z niego ubranie, lekarz rosyjski stanął przed sądem wojennym za niesubordynację, a ponieważ powiedział, że hańbi armię niemiecką robienie takich rzeczy, skazany został na dwa lata ciężkich robót.

18 września wieczorem wypłynęliśmy z Rotterdamu, opuszczając Holandię, która była dla nas dosłownie krainą mlekiem i miodem płynącą. Mieliśmy mało ubrań, bo bałam się wydać pieniądze, zanim usłyszę coś od męża. Wiele razy byłam zmuszana do noszenia mojego uniformu Czerwonego Krzyża, który znajdował się w weekendowej torbie, którą mieliśmy szczęście zabrać. Na parowcu znalazłam trzy fotografie, mój modlitewnik i metryki chrztów moich dzieci, przesłane z Bentheim przez władze niemieckie. Wśród podróżujących była jednostka Amerykańskiego Czerwonego Krzyża wracająca z Niemiec. Siostry były tak beznadziejnie proniemieckie, że ich towarzystwo sprawiało mi niewielką satysfakcję. Lekarz z Columbus w stanie Ohio nie był taki i przez całą długą drogę był najserdeczniejszym przyjacielem. Obejrzał moje dzieci i stwierdził, że wszystko jest zdumiewająco dobrze, a potrzeba jedynie spokoju dla nerwów i porządnego pokarmu dla organizmu. Pan doktor pomógł mi w wielu trudnych chwilach. Im bardziej zbliżaliśmy się do Ameryki, tym bardziej czułam się samotna. Wyobrażałam sobie różne rzeczy; ani jedna żywa dusza nie wiedziała, gdzie jesteśmy, czy żyjemy, czy nie! Sytuacja nie była łatwa dla matki trójki małych, bezbronnych dzieci.

W końcu długa podróż dobiegła końca! a porcie spotkało mnie kilku Niemców, dwie kobiety i mężczyzna. Skąd wiedzieli o mnie i mojej historii, pozostało tajemnicą, ale wylewnie zaoferowali mi pomoc w polecaniu Hotelu itp.! Przeszył mnie dreszcz tym ich przyjęciem! Żeby szli za mną, nawet w Krainie Wolności! Może jednak była to tylko uprzejmość? 
„Drogi amerykański lekarz”, jak dzieci nazywały chirurga Czerwonego Krzyża, poradził mi, żebym udał się do pewnego Hotelu dla „pań” i zrobiliśmy to tak szybko, jak to możliwe. 
Nie mogłam przystosować się do życia w Ameryce. To była taka zmiana! Wielkie budynki, po życiu w zdewastowanej Polsce, przerażały mnie, wydawało mi się, że samolot musi wyłonić się ponad jednym z nich i zrzucić na nas bombę. Zmęczyli mnie ludzie w pośpiechu! Po jakimś czasie, kiedy zacząłam spotykać się z ludźmi i ponownie odnajdywać moich przyjaciół i krewnych, ich obojętność była prawie nie do zniesienia. Miałam ochotę się rozpłakać, zapytać, czy rozumieją, co się dzieje w ogarniętej wojną Europie, błagać, by przysłali pomoc tym, z którymi żyłam i cierpiałam.

Ktoś mnie kiedyś zapytał, ile wierzyć doniesieniom prasowym, ile odjąć od sumy wszystkiego, co mówią! Odpowiedziałam: „Pomnóż przez dwadzieścia, to będziesz miał blade pojęcie o tym, co się dzieje w Polsce!”. W Polsce zdobywca nie ma żadnych ograniczeń i nie ma w nim ani litości, ani miłosierdzia. Tam nikogo się nie boją, bo nie ma tam nikogo, kto by się zgłosił, z wyjątkiem tych, którzy patrzą przez pruskie okulary. W Belgii ludzie widzą i wiedzą, co się dzieje, nie są odcięci od świata. Ale kto wie o egzekucjach, o uwięzieniach Polaków? A jednak wiem, że karanie, karanie, karanie to codzienność Kultur Trager! Wdeptać ludzi w ziemię, aby wymazać z ich twarzy wszelkie pozory człowieczeństwa, aby drżeli na dźwięk pruskiego buta. 

Często myślę o tym, jak uśmiercano psy w Suwałkach. Śniło mi się to po nocach, co by ich powstrzymało przed zrobieniem tego ludziom? Ile kobiet wolało się powiesić, niż znieść wstyd gwałtów. Jakby tego wszystkiego było mało, na lud spadła największa niesprawiedliwość; sprzedają im rum, żeby ich wykończyć, żeby nikt nie uciekł! To była jedyna rzecz, która była tania, kiedy stamtąd wyjeżdżałam. A chłopi byli już przesiąknięci i oszołomieni sprzedawanym towarem; upragniony przez Żydów przywilej sprzedaży był dla Niemców pewnym źródłem dochodów. 

Bezsilni, aby pomóc, do szału doprowadzała mnie myśl o tym wszystkim, co dzieje się w Polsce, bo w obecnej sytuacji żadna pomoc nie jest możliwa, nic do nich nie może dotrzeć. Jaki jest pożytek z jednego okruszka chleba, kiedy wszystkie plony zostaną odebrane, a ludzie zamienieni w niewolników? Kobiety, te z nich, które uniknęły gorszego losu, są zmuszone do pracy dla Prusaków, które muszą dla nich prać, gotować! Jak ciężki jest ich los, ich dzieci odeszły, zmiecione przez choroby i głód. Jednak wielu żyje dalej! przez niekończące się szare dni, bez światła, bez nafty, w beznadziejnej nędzy. Jeśli poruszy ich myśl o wyzwoleniu, przełamując szarą monotonię, jeśli dotrze do nich pogłoska, że Niemcy „się cofają”, ich los jest nieskończenie straszniejszy. Za ich chwilową wizję uwolnienia, jaka straszną ponoszą cenę!

W tej wielkiej, wolnej Ameryce, pod opieką „Gwiaździstego Sztandaru”, który ocalił nam życie w kraju wroga, ciągle myślę o tych ludziach w Polsce, tym dzielnym kraju, będącym męczennikiem od wieków! Czy nie ma ona prawa do „gonienia za szczęściem”? Wierzę, że jej dzień nadchodzi! Ci, którzy przeżyli terror śmierci i zniszczenia, zobaczą, jak ich kraj powstaje z popiołów spalonych domów. 

Co do Polaków, to mają cudowną słowiańską naturę; ci, którzy przeżyją, szybko zareagują na najlepsze lekarstwo na świecie, na Nadzieję! Niech mają tylko szansę! 
W mojej wizji przyszłości widzę ich, jak cierpliwie budują, pracują, a nawet tańczą jeszcze raz mazura! Ponieważ mają wspaniałą jakość jako ludzie. 

To jedyna myśl, która pomaga mi przetrwać te dni wojny, wiedząc, że bliscy mojego męża przeżywają okropności podobne do tych, które przeżyliśmy ja i moje dzieci, tylko gorsze. Bo jego matka i siostry, tam w miejscu odległym od Suwałk [Lublin], nie mogą prosić o ochronę „Gwiaździstego Sztandaru”. Jeśli chodzi o nas, tutaj, w błogosławionej przez Boga Ameryce, czekamy na koniec wojny. Wojna musi się kiedyś skończyć! 
Staliśmy się bardzo cierpliwi, stawiamy niewiele wymagań życiu. Niewiele? Ah nie! Prosimy o jedyne rzeczy, które warto mieć lub dla których warto żyć! Pokój i zdrowie oraz ponowne połączenie z tymi, których kochamy! Być z tymi, których kochamy, służyć tym, którzy nas otaczają, to wszystko, co jest w życiu ważne! Dobytek nie ma znaczenia, można bez niego żyć, ale każdemu człowiekowi potrzebny jest Pokój, Pokój duszy i Ojczyzny.

KONIEC
25c0346b-9fa4-4dae-b04d-f3ac0fb8b4b6
raikage

@Hans.Kropson będziesz dalej wrzucał?

Hans.Kropson

@raikage Masz na myśli inne książki?

Mam kilka ciekawych pozycji z I wojny światowej. Z wojny w Serbii albo z frontu włoskiego, Rumunii. Trochę o rewolucji w Rosji.

Wojtas78

@Hans.Kropson Dajesz, To było super. Jak będzie wydanie w papierze to jesteś numero uno.

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 35 Podróż
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne
12 września 1915 roku wyruszyliśmy w podróż! Zaledwie rok wcześniej przybyliśmy do Wilna, po pierwszej ewakuacji Suwałk. Cóż, nie wiedziałam wtedy, co mnie czeka, co będę przeżywać, chwila po chwili? Tej nocy nie poszłam do łóżka, ale siedziałam i rozmawiałam z moim prawdziwym i wypróbowanym przyjacielem, kucharką. Już wtedy próbowała nakłonić mnie do zmiany zdania, mając pewność, że Niemcy zrobią nam tam straszne rzeczy. Wszyscy byliśmy gotowi i czekaliśmy, kiedy o siódmej przyszedł po nas żołnierz. Ledwie zerknąłam na nasz stary dom, teraz prawie pozbawiony mebli, który nic już dla mnie nie znaczył, tylko cierpienie! Ostatnią wizją było moje pianino w ogrodzie, z odłamaną nogą, przechylone z jednej strony, z otwartym wnętrzem, białym od deszczu i słońca. Tej jazdy na dworzec przez szarą wrześniową mgłę, zimną i niewygodną, niełatwo zapomnieć. 
Zastaliśmy stację otoczoną wojskami, które miały jechać tym samym pociągiem. Kilku z nich tłoczyło się wokół, próbując przemówić do dzieci. Nie byłam już w uniformie czerwonego krzyża i może myśleli, że nie jesteśmy Polakami! 
Był tam porucznik i przedstawiał kapitana, który miał nas odwieźć do Margrabowej [Olecko]. Jeszcze raz rozmawiałam z moją kucharką, mówiąc jej, żeby uważała na swoje pieniądze, żeby nikt ich nie znalazł. Również po to, aby dostarczyć pieniądze, które zostawiłam dla rosyjskiego szpitala; niewiele, ale wystarczy na zakup tygodniowego mleka. Zobaczyłam, że moje trzy pudła są z nami i w końcu wiedziałam, że jestem w drodze. Nikt nie zamierzał nas powstrzymywać! 
Mały pies Dash wydawał się wiedzieć, że coś się dzieje. Opowiedziałam kucharce, gdzie stoi butelka eteru i jak jej użyć, jeśli nadejdzie czas, kiedy nie będzie jedzenia dla Dasha. 
Dowodzący oficer powiedział mojej kucharce, żeby odeszła, bo już czas, a ja zostałam sama z trójką moich dzieci i udawałam się do wrogiego kraju. Kiedy pociąg odjechał, dzieci spostrzegły Pana W., szarmancko wymachującego kapeluszem, żeby pożegnać nas na naszą drogę. Chciałbym wiedzieć, czy przeżyje zimę? 
Przejeżdżaliśmy przez ograbiony kraj; nie było lasów ani domów. wszędzie tam pracowali więźniowie. Kapitan, który nas odwoził, był tak zmęczony, że ledwie mógł mówić. Sześć tygodni był w ruchu ze swoimi ludźmi. Zauważyłam mężczyzn, siwych, młodych-starych, z pomarszczonymi i zmęczonymi twarzami. 
W końcu dotarliśmy do Margrabowej w Prusach Wschodnich i wyciągnięto nas z pociągu wojskowego na stację, bo trzeba było przejrzeć dokumenty. Na stacji skuliliśmy się w kącie; nie było nawet krzesła, na którym można by usiąść, chociaż Stasia trzymałam w ramionach, inne dzieci przytuliły się do mnie, bo się przestraszyły. Czekaliśmy i czekaliśmy, przyglądając się z zaciekawieniem wielu całkiem zwyczajnym ludziom zgromadzonym tam, głównie kobietom i dziewczętom w swoich „niedzielnych strojach” czekających na pociągi sanitarne przywożące rannych. Dzieci zrobiły się niespokojne, bolały ich nóżki. Szepnęłam im, żeby usiedli na podłodze. Po chwili, sama prawie padając ze zmęczenia, dzieci zaczęły płakać, błagać, żeby już iść. 
Zapomniałam się i powiedziałam: 
- „Hush dearies! the train is soon coming be patient!” 
Niektóre kobiety z tyłu nagle zakrzyczały do mnie „Englanderin” [Angielka]. 
Stanąłam przed nimi, mówiąc: „Nein Americanerin” [Nie Amerykanka].
„Alles gleich” (wszystko jedno). 
Zaczęli w nas rzucać przedmiotami, pluć na nas. Zebrałam przed sobą moje dzieci, okrywając je spódnicą, modląc się o przybycie oficera. Przybył, jak mi się zdawało, stu latach, odpychając na bok naszych dręczycieli. 
„Prowadź nas szybko, Herr Offizier. Wolę twoich żołnierzy od twoich kobiet!” 
Kiedy weszliśmy do pociągu, musiałam wyszorować płaszcz i spódnicę. Długi dzień w pociągu, dzieci były nieszczęśliwe, trochę głodne i spragnione. Staś był bardzo słaby. 
Wieczorem dotarliśmy do Insterburga, aby tam przesiąść się do innego pociągu. Dostaliśmy wygodne coupe, ale wkrótce musieliśmy z niego zrezygnować, bo spodobało się jednemu człowiekowi. Musiałam ustąpić, chociaż miałam bilet pierwszej klasy. 
Po niekończącej się nocy dotarliśmy do Berlina o szóstej rano. Na stacji nie było tragarzy ani taksówek. Miejsce, w którym miałam się zatrzymać, było na szczęście niedaleko, ale zanim do niego dotarłam, prawie upadłam ze zmęczenia. Osobie nieprzyzwyczajonej trudno jest nosić dziecko, nawet jeśli jest ono lekkie. 
„Hotel” był najstraszliwszą dziurą, w której stale czuwała policja. Młody Rosjanin internowany tam, syn zamożnej rodziny piotrogrodzkiej, został zmuszony do wykonywania obowiązków tragarza i chętnie to robił, zamiast przebywać w obozie dla internowanych. Zaprowadzono nas do pokoju, zatęchłego „zamkniętego, żeby nie wnikał kurz”, a po nakarmieniu dzieci - było mleko, jajka i masło - byłam zmuszona je opuścić, aby zgłosić się na policję. Następnie zaczęłam zwiedzać zmęczona okolice Komendy Głównej Policji i Komendantury. Kazano mi porozumieć się z moją ambasadą i naturalnie poszłam do Amerykańskiej! 
Powiedziano mi, że nic nie mogą dla mnie zrobić - Byłam obywatelką rosyjską! 
To było trudne, w tym momencie, ponieważ opierałam się na tym, że ktoś przynajmniej trochę mi pomoże. Nie pozostało mi jednak nic innego jak udać się do konsulatu hiszpańskiego, tak jak mi polecono. Tam zostałam przyjęta z najwyższą życzliwością, powiedzieli mi, żebym się nie martwiła, mój paszport zostanie wydany! 
Zmuszona do ciągłego powiadamiania policji, gdzie się znajduję, trudno było zrobić to, co było konieczne. Na przykład musiałam ciągle chodzić do biura linii parowcowych, zastanawiając się, co się dzieje z moimi dziećmi pod opieką kobiety, która była właścicielką „Hotelu!”. Tej nocy kapitan policji z dystryktu przyszedł zobaczyć, czy jestem w domu i przejrzeć nasze rzeczy. 
Następnego ranka ta sama męcząca runda. Ale około południa powiedziano mi, że mój paszport zostanie wydany, gdy tylko ktoś zidentyfikuje mnie jako obywatela amerykańskiego, przed moim ślubem z Polakiem-obywatelem rosyjskim. Serce dochodzoiło mi do gardła, ale znał mnie człowiek z konsulatu amerykańskiego. Powiedział, że słyszał, jak śpiewałam "The Star Spangled Banner" na amerykańskiej kolacji z okazji Święta Dziękczynienia w Berlinie jakieś dziewięć lat temu, rok przed moim ślubem! 
To wydawało się zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe! Przypomniałam sobie tą kolację, kiedy śpiewałam, by zadowolić amerykańskiego lekarza, dobrego przyjaciela, który był rozczarowany swoim solistą. Moja nauczycielka, która była tam z żoną i córkami, przekonywała mnie, że mam ładną sukienkę i umiem śpiewać! To miało nas uratować! "Star Spangled Banner" znaczy dla mnie więcej niż narodowy hymn.
Dostałam paszport, udałam się do konsula Holandii, który go sprawdzał. Zaklinał mnie, żebym nie próbowała niczego przemycać, nawet najdrobniejszego papieru. Dla mnie oznaczałoby zamknięcie w twierdzy. 
Pytali mnie też, jak mnie traktowano, mówili, że konsulat to terytorium Holandii, więc odważyłam się mówić. Powiedziałam mu, że obawiam się, że w Berlinie same mury mają uszy. 
Raz jeszcze musiałam stawić się w Komendzie, gdzie potraktowano mnie z niezwykłą surowością, przesłuchiwano ostro również innych przechodzących przez to samo Anglików i Rosjan traktowanych jak psy. W końcu powiedziano mi że o ósmej następnego ranka, mój pociąg odjeżdża do Holandii. 
Tej nocy, kiedy już wszystko było załatwione, wróciłam do moich dzieci, prawie o dziewiątej, tak zmęczona, że padłam! Dzieci chciały rozmawiać i bawić się po kolacji, a ja cieszyłam się, że mam chwilę wytchnienia. Staśowi było lepiej po zmianie powietrza. Kiedy zacząłam kłaść dwójkę do łóżka, Władek chciał się bawić, nie wiedział, jak bardzo zmęczona jest jego mama, i biegał po pokoju, tam i z powrotem, między tymi niemieckimi łóżkami! 
Kapitan policji otworzył drzwi i poprosiłam go o pomoc. Złapał Władka, porozmawiał z nim, trochę się pobawił, żeby wszystkie dzieci się zainteresowały, a on go rozebrał, składając ubranka dziecka w schludny stosik, a ja po prostu siedziałam spokojnie i mu na to pozwalałam! Powiedział: „Bardzo mi przykro. Sam mam ośmioro dzieci!” 
Kiedy dzieci już spały, musiałam jeszcze spakować i rozpróć pluszowego misia Wandy, który zawierał bardzo potrzebne papiery i listy. Jeden pochodził od żołnierzy, których karmiłam, opowiadających różne rzeczy, niemal dziecinne w swojej prostocie. Dokument lub dwa, które chciałam przejrzeć. Zniszczyłam je wszystkie, spalając je i jeszcze raz, zaszywając Misia. Tej nocy nie położyłam się, prześladowana strachem przed spóźnieniem się na pociąg. 
W końcu był ranek i czas na pociąg. Mieliśmy jedzenie na drogę, nawet szynkę! Pięć marek za funt, masło za cztery marki. Po trochu wszystkiego, chleb i marmolada. Przyszedł rosyjski chłopak, żeby zanieść nasze rzeczy i chwilę razem porozmawialiśmy. Opowiedział mi o zamieszkach związanych z chlebem poprzedniego dnia, podczas których wezwano policję. Mógł napisać tylko kilka słów do swoich rodziców i zawsze bał się, co może mu się stać. 
Mój rachunek raczej mnie zdumiał, trzydzieści marek dziennie! Ale w końcu byliśmy w drodze. Żegnaj Berlinie! Zostawiłam tam wiele fotografii, których już nigdy nie spodziewam się zobaczyć, bojąc się zabrać je na granicę.
Kolejny długi dzień w pociągu przez większość czasu z opuszczonymi zasłonami! Tuż przed Bentheim widziałam grupę jeńców angielskich i belgijskich pracujących przy drodze. Pociąg się zatrzymał, ale oni nawet nie spojrzeli w górę, wychudzeni, obdarci, bez wystarczającej chęci życia, by cokolwiek ich dotyczyło. Pragnąłam im pomóc, ale nie mogłam nawet wyglądać, jakbym to zrobiła, byłoby to dla nas zbyt niebezpieczne. 
W Bentheim, dzięki mojemu certyfikatowi Czerwonego Krzyża, zostałam zabrana jako pierwsza do kontroli. Spodziewali się mnie, oczywiście! Zostaliśmy rozebrani do każdego centymetra skóry, zbadana przez kobietę, która wyrzuciła nasze ubrania dyżurującym funkcjonariuszom. Upokarzające jest czesanie włosów z obawy, że coś zostało napisane na skórze głowy. Dzieci bardzo się zdenerwowały i obraziły. Po tym przeszukaniu wyglądaliśmy jak worki na szmaty, z wyrwanymi podszewkami z czapek, butów, płaszczy. 
Usilnie błagałam o zatrzymanie pokazywanych w Suwałkach papierów. W końcu zgodzili się wysłać je na parowiec razem z moim modlitewnikiem. Kufry nie dotarły i powiedziano mi, że prawdopodobnie nie przybędą! Zapytana, co zawierają, powiedziałam, że „futra, ubrania i płótno” „Futra i płótno są konfiskowane na okupowanym terytorium”. Moje ubrania mogą zostać odzyskane po zakończeniu wojny! 
Biedne dzieci były tak wyczerpane czekaniem na stacji, że kiedy w końcu wsiedliśmy do pociągu, z trudem zorientowałam się, że pokonany został ostatni punkt oporu, że za kilka minut będziemy poza terytorium Niemiec! 
Kiedy rzeczywiście byliśmy w Holandii, zaczęłam się tak gwattownie trzęść, że wydawało mi się, że rozpadnę się na kawałki; ale jak zwykle moje dzieci mnie potrzebowały i były głodne. 
Byliśmy wolni! Aby oddychać wolnym powietrzem, aby po raz kolejny nie mówiono już, co robić, a czego nie? Aby już nie widzieć więźniów bezradnych, aby im pomóc. Aby mieć biały chleb dla dzieci. Co to wszystko dla mnie znaczyło? Całe siedem miesięcy niewoli sprawiło, że doceniłam wolność. Nadal nie miałam wieści od męża, ale teraz mogłam wysłać telegram do Piotrogrodu, informując go, że żyjemy, choć jesteśmy w drodze do Ameryki, bo dałam słowo, że jedziemy do Ameryki.
957c6415-a291-4423-b1ee-f6c788133825

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 34 Zezwolenie na wyjazd z Suwałk
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne
Mijały dni pełne trosk, bo trudno było utrzymać troje dzieci, ale Bóg zesłał nowego przyjaciela - porucznika! dżentelmena, miłego i serdecznego. Kiedy poprosiłam o lekarza w Magistracie, przysłał jednego i jedzenie dla dzieci, i całe pół bochenka białego chleba! 
Byłam już spakowana. Myślę, że moja kucharka i inni ludzie również myśleli, że oszalałam, że mój mózg przestał pracować z powodu niepewności co do miejsca pobytu mojego męża i okropności, które przeżyliśmy. Stary ksiądz przyszedł ze mną porozmawiać, przekonany o tym, gdy usłyszał o moich przygotowaniach, że nie wszystko jest w porządku. 
Powiedziałam mu, że jestem „pewna, pewna, pewna uwolnienia, że nic nas teraz nie zatrzyma”. Potrząsnął głową, mówiąc, że jestem „albo szalona, albo świętą z wizją”. Nie byłam żadną z nich, tylko matką zdeterminowaną, by ratować swoje dzieci. 
Znowu Staś poczuł się trochę gorzej i tego dnia część naszego jedzenia nie została wysłana do sparaliżowanej pani. Noszono je codziennie, a pominięcie było przeoczeniem, z którym niewiele miałam do czynienia. To jednak nie zmniejszyło moich wyrzutów sumienia, gdy następnego ranka żołnierz wręczył mi notatkę, mówiącą, że została znaleziona obok zwłok kobiety, która ją napisała. Szkoda tych kilku linijek, mówiących, że „słyszała, że naprawdę wyjeżdżam”; i po przeżyciu jednego dnia bez przyjaciela postanowiła ze wszystkim skończyć. 
Wszystkim w mieście było tak źle, jak jej, że nie było dla niej nadziei. Bóg znał ciężar smutku i nieszczęścia spoczywający na Polsce i przebaczył jej odebranie sobie życia. Czyściec był na ziemi. Nie bała się tego, co miało nadejść. Z serdecznymi życzeniami lepszych dni dla nas oraz pozdrowieniami i błogosławieństwem dla mieszkańców miasta, podpisała się uroczyście, jak za dawnych czasów. 
Żołnierz powiedział mi, że ktoś ją odwiedził i znalazł ją wiszącą w szafie. 
Dni mijały aż do 6 września. Na pod koniec szarego dnia, gdy zabrakło mi odwagi, przyszedł do mnie żołnierz z rozkazem natychmiastowego stawienia się w urzędzie miejskich. Ubranie nie zajęło mi dużo czasu! Idąc przez miasto wczesnym zmierzchem, miejsce było chłodne, pełne żywych trupów, choć ciemne i zimne, z kominów nie unosił się dym, w oknach nie świeciły żadne światła. Jeszcze jedna noc ciemności do przeżycia. 
Po przybyciu do biura zostałam przyjęta z wielką ceremonią, zaprowadzona natychmiast do „Herr Presidial Rat”, który przywitał mnie imponująco, mówiąc: 
„Mam twoje pozwolenie na podróż do Berlina. Tam możesz sama zobaczyć, czy możesz dostać dalej pozwolenie na podróż do Ameryki! Nie mogę zrozumieć, dlaczego pozwolenie zostało wydane teraz, po tylu odmowach?”. 
Powiedziałam mu „Bo tak trzeba!” Następnie, pytając, jak szybko możemy wyjechać, powiedział mi, jak tylko będę gotowa! 
Cóż za wspaniałe wieści; aby móc wsiąść do pociągu i wyjechać na wolność! 
Po poinformowaniu mnie, że następnego ranka przyjdzie mężczyzna, który zrobi nam zdjęcia i przygotuje różne dokumenty, powiedziałam „dobry wieczór”. 
To inna kobieta zeszła tymi schodami! Chciałam śpiewać i tańczyć! Cieszyłam się, że na ulicach jest ciemno. Moja radość prawie mnie zawstydziła. 
Docierając do domu, kiedy spotkała mnie moja kucharka, złapałam ją, zmuszając do tańca! 
Dzieci były zdumione, ale chciały się cieszyć, tak jak mama! Mały Staś woła ze swojego łóżeczka, cichym, słabym głosikiem: „Dobrze, że mamusia się cieszy”. 
Mója kucharka myślała, że jestem zła, że nadszedł koniec. Kiedy w końcu zrozumiała, że naprawdę jedziemy, usiadła na podłodze z fartuchem na głowie, płacząc az wyjąc! To też doprowadziło mnie do płaczu, a potem oczywiście dzieci dołączyły do tego samego, aby przywrócić mnie do rozsądku! Nakarmiłam je, wykąpałam i położyłam do łóżek, bo dzieci trzeba kłaść do łóżek, cokolwiek by się nie działo. 
Następnego dnia przyszedł żołnierz, aby nas sfotografować, przyszedł też miły porucznik, aby mi pogratulować i udzielić mi różnych rad, mówiąc mi o drodze, żebym nie mówiła „ani po polsku, ani po angielsku, tylko po niemiecku”. Zapytałam go: „A co z dziećmi?" 
"Dzieci muszą zrozumieć niebezpieczeństwo. One umieją mówić po niemiecku”. 
Poza paszportem miałam mieć trzy dokumenty. 
Jeden, który bardzo sobie ceniłam, skierowany do Niemieckiego Czerwonego Krzyża, polecający „Siostrę Laurę von Turczynowicz, członkinię Polskiego Czerwonego Krzyża, i naczelnego komitetu w Warszawie, pod ich opieką - aby mi pomagali w jakikolwiek sposób mogą." 
Drugi dokument świadczył, że wszyscy mieliśmy tyfus w lutym i marcu. 
Trzeci, dosłowne tłumaczenie "Niniejszym zaświadcza się, że Pani Profesor Laura von Turczynowicz i jej trójka dzieci nie stanowi niebezpieczeństwa zarażenia wszami."
Tak, było to wstrętne słowo, podpisane przez oficjalnego lekarza. Och, mogło być gorzej. Mogli nas wysłać na dezynfekcję! Pociągu miało nie być aż do następnej niedzieli, 12-go, ponieważ wojska były ściągnięte z Polski i wysłany na front zachodni i nie było wagonów. 
Długo czekałam, ale to dobrze bo Staś był za słaby, żeby podróżować. Musiałabym go nieść, bo nie pozwolono mi wynająć żadnej pielęgniarki. Moja kucharka musiała również pozostać w Suwałkach! 
Wieści o moim wyjeździe rozeszły się po mieście. 
Któregoś dnia lekarz urzędowy zaproponował, żebyśmy się trochę przejechali! żeby raz Stasia wystawić na powietrze przed podróżą. Doroszka, którą wywieziono do Grodna w czasie ewakuacji stała na swoim dawnym miejscu. Ciekawie było znowu wsiąść do pojazdu. Woźnica powiedział mi, że widział mojego męża w Wilnie w marcu. Odwiózł go ze stacji. To było moje pierwsze słowo jakie usłyszałam o moim mężu! Ten człowiek powiedział mi też, że po niekończącej się, niebezpiecznej podróży przybyło do Wilna towarzystwo dzieci z naszą guwernantką. Nie wiedział o ich późniejszym miejscu pobytu.
Wyechaliśmy kawałek od Suwałk. Zastanawiałam się, dlaczego nie przyjechaliśmy do lasów augustowskich, ale potem zrozumiałam. Całe lasy zamieniły się w groby, miriady grobów. Błagałam mężczyznę, żeby zawrócił; to było zbyt cieżkie do zniesienia. Miasto opustoszałe, było w niewiele lepszym stanie. Domy bez dachów, bez okien i bez drzwi; żadnych zwierząt, żadnych ludzi i żadnych dzieci! Zniknęły! Lepiej było być w domu za zamkniętymi drzwiami. 
Wtedy też odbyłam pielgrzymkę po moim domu, aby pożegnać się z naszym starym domem, naszym pałacem! Większości pokoi nie widziałam od miesięcy, a teraz żałuję, że patrzyłam na to zbezczeszczenie. 
Stary ksiądz przyszedł do mnie uroczyście i pełen ostrzeżeń. Pobłogosławił nas, wysyłając nas w drogę, mówiąc, abym nie zapomniała o nich, kiedy wyruszę w świat i wysłała im pomoc. 
Ostatnim gościem u mnie był Pan W. Miał wiele wiadomości z Warszawy. Żydowi udało się przedostać z Warszawy do Suwałk, przywożąc mu wieści. Słyszał, że jego żona jest w Rosyjskim Czerwonym Krzyżu, a córki są bezpieczne w głębi Rosji. W Warszawie warunki były takie same jak u nas. Przewodniczący naszego Komitetu, który poszedł przywitać zdobywcę miasta, zamiast zostać przyjęty, został wtrącony do więzienia jako zakładnik. Pan W. był trochę szczęśliwszy, choć strasznie się o mnie niepokoił. Nalegałam, żeby dać mu sto rubli, bo ja wyruszałam w świat, podczas gdy on był nadal biednym więźniem! Pytając też, co jeszcze mogę zrobić, słysząc po raz pierwszy, że on i jego synowie spali bez poduszek i przykrycia. Powiedział łagodnym głosem: „Było zimno i twardo”. 
Wpadłam w totalną furię na wojnę! Dlaczego mamy cierpieć takie rzeczy? Ten człowiek i jego synowie dosłownie stanęli w obliczu zimna i głodu. Na ile starczyłoby sto rubli?
d63b70e5-b99e-413a-8745-44a94151fd2f
ciszej

@Hans.Kropson robisz świetną robotę z tymi wpisami! Dziękuję Ci jednocześnie niepojętym dla mnie jest niewydanie tej ksiazki w Polsce

Hans.Kropson

@ciszej Też się nad tym zastanawiałem dlaczego książka nie została wydana w Polsce?


Aż zadałem sobie pytanie, a kiedy miałaby być wydana?


W okresie międzywojennym?

Wtedy żyło jeszcze mnóstwo ludzi którzy pamiętali wojnę i dla nich nie było to nic nadzwyczajnego. Poza tym na rynku było dużo wspomnień, nawet ciekawszych.


Potem w okresie PRL-u wydawnictwa zostały upaństwowione. Wydawanie książki w której jest napisane że za cara żyło się dobrze byłoby nie do pomyślenia. Co by partia na to powiedziała?


Pozostaje tak naprawdę ostatnie 30-lat. I tu się z tobą zgadzam. Nie rozumiem dlaczego nie została wydana w Polsce?


Ja znalazłem fragmenty tej książki cytowane przez Petera Englunda (szwedzkiego historyka) w jego "Piękno i smutek wojny. Dwadzieścia niezwykłych losów z czasu światowej pożogi".

Zainteresowałem się losami tej kobiety i odnalazłem oryginał w Internecie. Czytając zacząłem wrzucać tłumaczenie na hejto.

ciszej

@Hans.Kropson uszczegóławiając miałam na myśli ostatnie trzydziestolecie - zwłaszcza lata 90', które obfitowały w mniejsze wydawnictwa wydające najróżniejsze pozycje

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 33 Bekanntmachung/Obwieszczenia
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne
Komendant wywieszał obwieszczenia (Bekanntmachung) dotyczące żniw: „Każdy, kto dotknie lub użyje jakiegokolwiek zboża, ziemniaków lub warzyw z własnych ogrodów lub pól, zostanie ukarany z całą surowością prawa wojskowego!” Ponadto stwierdzono, że wszystkie plony będą zbierane pod nadzorem wojskowym.
Myślę, że krwawe łzy popłynęły z oczu ludzi, kiedy im o tym powiedziano. Wydawało się, że to tylko ostatnia kropla. Po długim, gorącym lecie, głodni, ale pracujący z poczuciem, że przynajmniej coś by się przydało na zimę, żeby to wszystko zebrać! Szczególnie byli zdumieni, gdy odkryli, jak sprytnie zostali zmuszeni do odkupienia własnego zboża, płacąc dwadzieścia pięć marek za miarę, aby zasadzić plony, które zostały teraz odebrane. 
Pamiętam jednego starego chłopa, który przyszedł do mnie, zastanawiając się nad tym faktem: „Czy nie ma w Prusach ludzi honoru, żeby tak biedaków oszukiwać?” zapytał. Potem, z prawdziwą chłopską filozofią, wzruszając ramionami, „Jeśli wezmą moje małe plony, wyrządzi im to więcej szkody niż mnie. Bóg nie zapomina”. 
Zabrali plony, do ostatniej fasoli i ziemniaka. Niewielu mogło wznieść się do filozofii tego starego człowieka. Wszyscy poszli o krok dalej na drodze do unicestwienia i wielu powiesiło się, kładąc kres swoim cierpieniom. 
Niedługo potem pojawiła się kolejna odezwa, tym razem o psach, również podpisana przez dowódcę armii. Dziesięć marek za utrzymanie psa! Większość zniknęła do tego czasu. Wiele chloroformowałam; tak nieszczęśliwy był widok chodzących głodnych stworzeń, a karmienie psów, kiedy wokół było tyle głodujących istot ludzkich, było niemożliwe. 
Pozostałe psy były wyjątkowymi pupilami, towarzyszami nieszczęścia, jak nasz mały Dash. Dwa małe szczeniaczki Dasha, zostały zabrane przez funkcjonariuszy. Dzieci płakały, że je straciły, ale Dasha trzymaliśmy się mocno! Zapłaciłam podatek, aby zatrzymać naszego prawdziwego przyjaciela, ale niewielu innych w mieście mogło sobie na to pozwolić. Zabranych zwierząt nie zabijano humanitarnie. Opowiedział mi o tym ze strasznymi szczegółami żołnierz, który był oburzony całą tą sprawą; ale był Polakiem i nie mógł brać udziału w takich zabawach. 
Wywieszono jeszcze jedno ogłoszenie o osobach do pracy w Prusach Wschodnich; wszystkie pełnosprawne osoby musiały się zgłosić. Ponieważ tego nie zrobili, żołnierze zostali wysłani, aby zabrać ich z domów. Z wielkim trudem wybłagałam o moją kucharkę, posuwając się nawet do tego, że poprosiłam policję o pozwolenie na jej zatrzymanie. To był okrutny widok, gdy te żałosne grupy ludzi, nie tylko chłopów, pędzono przez miasto na stację w drodze do Prus Wschodnich. Rodziny, które do tej pory trzymały się razem, teraz zostały bezlitośnie rozdarte. 
Z Prus Wschodnich wrócił człowiek, który chciał wskazać miejsce, gdzie przed wojną stały domy i od niego słyszałam, co się dzieje z naszym ludem. Kobiety i dziewczęta zostały zakwaterowane, mężczyźni spali na ziemi w pewnej odległości. Co się stało, nie mogę powiedzieć, ale ten człowiek, mówiąc powoli, żałośnie, opowiedział mi, jak często noc była rozdzierana krzykami kobiet. 
Po upadku Warszawy wiedzieliśmy, że Niemcy próbują otoczyć Rosjan w pobliżu Suwałk. Znowu przetoczyły przez nas wielkie siły wojska. Słyszeliśmy o rosyjskim odwrocie. Pewnego dnia usłyszeliśmy, że Sejny zajęto, a potem co dzień donoszono o nowych zdobyczach. Wojsko po prostu przechodziło teraz przez Suwałki; zaczęło brakować żywności, a miasto było takie ciche. Po nieustannych bitwach przez te wszystkie miesiące poczuliśmy bezruch jeszcze bardziej przytłaczający i beznadziejny. 
Gustaw przyszedł mi powiedzieć dzień po upadku Kowna, że wszyscy żołnierze stacjonujący w Suwałkach mają zostać przeniesieni. Straciliśmy znaczenie militarne! Mój wróg, Bezirkschef, został wyznaczony do gnębienia ludności w jakimś kurlandzkim powiecie zajętym przez Niemców. Biedni ludzie! Mieli moje współczucie, ale cieszyliśmy się, że my się go pozbyliśmy! Nic innego nie może być aż tak złe! Było mi przykro, że straciłam Gustawa, który gorzko płakał przy rozstaniu z nami, zastanawiając się, kto pomoże mi przezwyciężyć te wszytkie problemy. 
Wielu oficerów przyszło się z nami pożegnać, a wśród nich naczelny chirurg rosyjskiego szpitala! Utrata znaczenia militarnego miała swoje zalety! Chciał być miły i porozmawiać z dziećmi, ale one nie chciały tego zrobić. Spojrzał nawet na palec Władka, mówiąc, że jest w dobrym stanie i to tylko malutka „wada w jego urodzie!” Poradził mi ustatkować się i nie myśleć o ucieczce. 
Gdy tylko wojska odeszły, zaczęliśmy odczuwać biedę. Zabrano wszystko, często nie było nic do kupienia poza rumem. Tego było pod dostatkiem! Jedna Żydówka rzeczywiście przyszła do mnie z prośbą o pomoc w uzyskaniu pozwolenia na otwarcie karczmy. Powiedziałam jej: „Nie, ale poprosiłbym o pozwolenie na zamknięcie!”. Niewiele to pomogło. Dostała licencję, podobnie jak wielu innych. Pijaństwo było częścią codziennego życia miasta. Bez jedzenia, a tylko zupa w małych porcjach podawana miastu przez nasz komitet, za grosze można było kupić chwilową ulgę i zapomnienie. W ten sposób na lud spadła największa niesprawiedliwość; byli zdeprawowani. 
Kilka dni złego jedzenia i wszystkie moje dzieci zachorowały na dyzenterię. Oczywiście po tyfusie nie mogli jeść czarnego chleba. Przyszedł do nas lekarz, który zawsze był naszym życzliwym przyjacielem. On też miał wkrótce odejść. Użył serum na cholerę na dzieciach i przez kilka dni biedne maleństwa były bardzo chore. Wanda i Władek w pewnym stopniu wyzdrowiały, ale stan Stasia się pogorszył. Jeszcze raz walczyłam ze śmiercią mojego chłopca. Och, nędza tamtych dni! Na samą myśl o tym zalewa mnie pot. Noc i dzień, noc i dzień zawsze takie same. Dziecko stało się jak przezroczyste od ciągłej utraty krwi! 
Coś we mnie pękło w tamte dni. Doszedłam do punktu, w którym wiedziałam, że jeśli nie zostaniemy wypuszczeni, oznacza to śmierć moich dzieci; a teraz wolałam pozwolić im umżeć, niż patrzeć, jak cierpią. Być może właśnie dlatego poniosłam porażkę. Trzymałam się ich tak desperacko, wzywając ich, by mnie nie opuszczali. Pozostawiono je mi, ale teraz ja chciałam pozostawić decyzję Sile Wyższej, nie forsując rzeczy po swojemu. 
Patrząc Śmierci w oczy, traci się przed Nią strach. 
Nasz dobry przyjaciel, po trzecim podaniu Stasiowi zastrzyku z surowicy cholery, wydał dla niego werdykt: bedzie żyć, jeśli uda nam się wyjechać! Kiedy tak stał, patrząc na mojego chłopca, powiedział: „Musisz zostać wypuszczona. To nieludzkie trzymać cię tu dłużej. Spróbuj jeszcze raz o pozwolenie na wyjazd do Berlina. Masz tam swojego ambasadora."
Powiedziałam mu, że na moją ostatnią prośbę jeszcze nie ma odpowiedzi. Obiecano, że wkrótce ja otrzymam. 
Staś żył i w dniu moich urodzin, 28 sierpnia, wysłano życzliwego lekarza z Suwałk! Przyszedł pożegnać się z dwojgiem dzieci, które na nim wisiały - kochały go. Dla mnie nosi aureolę! Ileż zrobił, by ulżyć ciężarom nie tylko mnie, ale całamu miastu! 
Podczas gdy on był tam, żegnając się z nami, przyszedł żołnierz z ostateczną odmową mojej prośby. To był ciężki cios, ale po prostu nie zaakceptowałam jego ostateczności. Gdyby Bóg uratował życie mojemu chłopcu po raz drugi, kiedy byłam gotowa wydać go śmierci, to z pewnością oznaczało, że mamy być uwolnieni! 
Wtedy znowu poszłam do Zarządu Cywilnego Miasta. „Presidial Rat" zdziwił się moim uporem, uznał, że to nie ma sensu, ale w końcu zgodził się wysłać kolejną petycję, tym razem z prośbą o pozwolenie na wyjazd do Berlina, aby tam zapytać, czy można wyjechać do Ameryki?
W biurze był cudownie miły człowiek, porucznik, który powiedział mi, że tym razem mi pomoże. Na pewno bylibyśmy wolni. Dzień, który wydawał się być całkowicie ciemny, stał się jasny. Wróciłam do mojego chłopca z odrobiną nadziei na przyszłość. Był tak słaby, że ledwie mógł oddychać. Miałam butelkę czerwonego wina i karmiłam go kroplą po kropli. 
Być może zanim będzie potrzebował jedzenia, powinniśmy już być w drodze!
b31b1246-9def-443e-af80-9dd77a27c1b5

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 32 Upadek Warszawy
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne
Ciągle słyszeliśmy pogłoski o triumfach wojsk niemieckich. Pewnego popołudnia dzwony zaczęły straszliwie dzwonić! I wiedzieliśmy, że na biedną Polskę spadło nowe nieszczęście. 
Dzień był gorący i trudno było oddychać, zapach wojny przyprawiał o mdłości, był przytłaczający. Jakże się ucieszyłam, że okna były osłonięte przed ostrymi promieniami słońca. Nie mogli powiedzieć, że zamknęłam rolety na odgłos niemieckiego zwycięstwa, nakładając na mnie grzywnę. Dzieci były w ogrodzie z moją kucharką i Gustawem. Chciałbym, żeby byli w domu; dźwięk dzwonów był tak trudny do zniesienia w samotności. Wyjrzawszy zza firanki, ujrzałam pana W., polskiego szlachcica, który był niepełnosprawny, zbliżającego się do moich drzwi. Szybko schodząc po schodach, aby go wpuścić, spotkaliśmy się bez słowa. 
Wystarczył mi widok jego twarzy. Wiedziałam, zanim przemówił, że Warszawa upadła. 
Warszawa gdzie była jego żona i małe córki. Poszliśmy razem na górę. Rzucił się na krzesło, chowając twarz w dłoniach - żałosna postać. Dzwony biły dalej, jakby już nigdy nie zamierzały zostawić nas w spokoju. Po dłuższej chwili mój gość podniósł głowę. 
"Gdyby tylko dzwony przestały dzwonić! Och, Warszawo, Warszawo." Mówił tak, jakby słowa go dusiły, wybuchając szlochem, który wstrząsał całym jego ciałem i cieszyłam się, wiedząc, jaką ulgę przyniosą mu łzy. 
My, nieszczęśnicy, nie musieliśmy ukrywać przed sobą swoich uczuć. Po chwili weszły dzieci. Gustaw, z delikatnością, której nie przejawiała większość jego przełożonych, wyszedł bez słowa. Wanda z nieomylnym instynktem dzieciństwa podeszła do mojego gościa na kolanach i zapytała go, dlaczego płacze?
„Ponieważ mam dwie małe dziewczynki i nie wiem, gdzie one są” – powiedział jej. 
Dzieci sprawiły, że na chwilę odsunął od siebie myśl o Warszawie i rozmawialiśmy o moich perspektywach ucieczki. Gdy wojska zostaną wycofane z Suwałk, na pewno ludzie będą głodować. Nadchodziły czarne dni.
Następnego dnia poszłam jeszcze raz zobaczyć „Presidial Rat”. Powiedział mi, że moje papiery zostały sprawdzone przez "Główną Komendę" Armii, ale szanse na uzyskanie wymaganej zgody są niewielkie. Myśleli, że widziałam i wiedziałam za dużo, a moje współczucie było zbyt szczerze okazywane. Poza tym muszą być zaświadczenia, że moje dzieci rzeczywiście były wtedy chore na tyfus. 
Zdobycie takiego oświadczenia powinno być łatwe, tylko musiałam błagać tego brutala, obecnego naczelnego chirurga rosyjskiego szpitala, aby mi je dał. Natychmiast napisałam do niego wiadomość, prosząc o odpowiedź, a Gustav je dostarczył. 
Tym razem, będąc mniej zajęty, przyszedł szybko. Powiedziałam mu całkiem szczerze, co jest konieczne i dlaczego; a także, że za czas poświęcony na pomoc zapłacę według stawki drobnych operacji. 
Powiedział, że chce pięćdziesiąt marek z góry! Dałam mu je, a on poszedł, mówiąc mi, że zrobi wszystko, co w jego mocy, aby mi pomóc, nawet porozmawia z Bezirkschef. 
Zanim poszedł, powiedział mi o kilku moich meblach, które by mu się spodobały, naprawdę wybornych rzeczach, które trzymałam blisko siebie. 
Wszystko, by zatrzymać go po mojej stronie! Czy liczyło się teraz trochę mebli! 
Po trzech dniach wrócił w zupełnie innym nastroju! Niektóre z różnych not dyplomatycznych zostały wymienione pomiedzy Niemcami i Ameryką w sprawie okrętów podwodnych i Niemcy byli wściekli! 
Powiedział mi, że napisał świadectwo, ale to nic nie da; Nigdy się stąd nie wydostanę i mogę być wdzięczna za to własnemu krajowi. Ameryka przykładała nóż do gardła Niemcom itd.! Nazywał nas najrozmaitszymi obelgami, włączając w to całą rasę anglosaską. Ze spokojem słuchałam jego wściekłości, bo wolałbym raczej jego obelgi niż pochwałę. 
Było teraz mniej jeńców, mniej do roboty, więc przez dzień lub dwa pozwoliłam sobie na chorobę i położyłam się do łóżka. To tylko pogorszyło sytuację dzieci; poza tym, gdybym naprawdę się poddała, byłby to nasz koniec! 
Muszę teraz dokonać największego ze wszystkich wysiłków. Tak więc po raz kolejny ciężar został wzięty na moje barki. 
Ciągle docierały do nas wieści o jakimś nowym triumfie Niemców; dzwony brzęczały nam w uszach. Myślę, że przy każdym moście lub chacie, którą zdobyli, dzwoniono w dzwony! Noce były ciemne z wczesną ciemnością Północy.
Nie mieliśmy światła. Było zimno i paskudnie, a opału nie było. 
Widzieliśmy codziennie wielkie ładunki drzew z naszych lasów ściętych i przerobionych na kłody, wywożonych do Prus Wschodnich, często z mnóstwem mebli. Nie wiem, skąd to się wzięło. Nic więcej nie było już w domach, chyba że używali go funkcjonariusze. 
Nastąpiło ogromne poszukiwanie metali, a chłopi ukrywali to, co mogli mieć w ziemi, zamiast oddawać je na kule, którymi mogliby zestrzelić ich własnych ludzi. Kiedy usłyszeliśmy, że ma się odbyć taka rewizja, co oznacza, że zostaną zebrane wszystkie klamki, gałki w drzwiach i meblach, mocowania okien, wszystko, co można uznać za metalowe, bałam się, że moje papiery mogą zostać odkryte. 
Istniała możliwość, że jakiś oficer zdecyduje się wziąć dla siebie meble z mojej sypialni! Za pośrednictwem wieśniaczki, oddanej rodzinie, zabrałam moje papiery i zakopałam je głęboko w ziemi, w dwóch żelaznych garnkach, jeden włożony w drugi jako przykrywka, wszystkie zawinięte w prochowiec. Zakopano je pod miejscem, w którym grzebały się świnie. Świń już nie było, ale zagroda dla świń nadal stała. Tam nasze papiery wciąż leżą, czekając na ponowne zajęcie Suwałk. 
Wierzę, że Suwałki znów będą nasze i że odzyskamy nasze dokumenty.
Warszawa została zajęta bez walki 5 sierpnia 1915 roku. 
Poniżej mapa pokazująca zmiany linii frontu w okolicach Suwałk w okresie od maja do września 1915 roku w czasie tak zwanego "Wielkiego Odwrotu Rosjan", rozpoczętego po bitwie pod Gorlicami.
6bf0b6fa-7a5e-45b7-9423-7bd53da896cd

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 31 Pruska dyscyplina
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
Cierpieli nie tylko jeńcy. Widziałam wielu niemieckich żołnierzy pobitych lub skatowanych! Byli wokół nas, trzeba było tylko uważnie obserwować! Żal mi było tych ludzi w szpitalu, bo zasady były tak surowe, że obowiązki sióstr zdawały się polegać na szorowaniu podłóg, a nie na ułatwianiu życia rannym mężczyznom. 
Pewien Polak, między nimi z Poznania, błagał mnie kiedyś o książkę do poczytania. Inni usłyszeli o tym i zażądano więcej książek. Nadal miałam różne regały z książkami, oprócz tych, na których kury gnieździły się w bibliotece. Stało się zwyczajem, że ranni żołnierze, nasi wrogowie, przychodzili przeglądać moje książki. Często siadali, pragnąc jak zawsze porozmawiać, nieuchronnie pokazując mi jakieś zdjęcie żony i dziecka lub ukochanej, z których każde tęsknie mówiło o końcu wojny. W rzadkich odstępach czasu odwiedzałam szpital. 
Kiedyś ze swojego balkonu byłam świadkiem następującej sytuacji. Nadszedł szef szpitala w naszym domu, czytając gazetę; wezwał ordynansa, aby wydał rozkaz, aby wszyscy pacjenci, którzy mogą chodzić, zostali zebrani przed szpitalem. Stało się tak, że mężczyźni w szatach w szare i białe paski wykuśtykali przed budynek. Wódz powiedział im następnie, że otrzymał rozkaz wysłania każdego mężczyzny, który był wystarczająco zdrowy, aby nosić mundur, aby stawił się na służbie. Wśród mężczyzn był jeden, który najwyraźniej nie miał rany, tylko jego szyja była obandażowana. W odpowiedzi nie było słychać jego głosu. Naczelny chirurg zapytał go, dlaczego tak cicho mówi? Biedak z trudem mówił głośniej. Wódz podniósł rękę, uderzając bezdźwięcznego mężczyznę w usta, powalając go na ziemię. Gdy się pozbierał, wódz jeszcze raz kazał mu mówić głośniej. Tym razem głos całkiem ucichł i żołnierz został wypuszczony z uwagą: „Teraz wydaje mi się, że nie możesz mówić!”. 
Podczas zdobywania Kalwaryi zginęło tak wielu ludzi, że nawet sanitariusze ze szpitali zostali wezwani do służby w okopach. Jeden w szpitalu pod moim dachem był młodym skrzypkiem. Często z nim rozmawiałam i kiedy tylko mógł, przynosił mi świece. Jego kariera dopiero się zaczynała, gdy wybuchła wojna. Jeszcze nie był w wojsku, zgłosił się więc na ochotnika do służby sanitarnej; bardzo nerwowy, wrażliwy, przeraziła się jego dusza, gdy został wezwany do okopów i wypił esencję octu, żeby się rozchorować. W jakiś sposób zostało to wykryte, a przynajmniej podejrzewane. Chłopiec został zhańbiony i pobity. 
Bardzo był chory, po przesłuchaniu położono go do łóżka w pokoju bezpośrednio pod moją sypialnią. Czując bliskość śmierci, w końcu wyciśnięto od niego zeznanie; potem wszystkim zabroniono zbliżać się do niego, nawet podać mu wodę do picia. 
Zamknięty sam w tym dużym pokoju, jego głos odbijał się dziwnym echem, błagając, błagając o litość, o łyk wody. Jedna z niemieckich sióstr wpadła w histerię na ten dźwięk i pomyślałam, że ona też zostanie pobita. Słyszeliśmy go przez dwa dni i noce, jęcząc, skomląc, czasem okropnie wrzeszcząc. Próbowałam pocieszyć się myślą, że ma delirium. Uspokojeni wreszcie śmiercią, o którą się modlił, widzieliśmy, jak wynoszono ciało, ubrane tylko w koszulę, wrzucone na chłopski wóz, ciągnięte przez dwóch rosyjskich żołnierzy. Żołnierzom niemieckim kazano wyjść to zobaczyć, jak potraktowano zdrajcę. Po długiej przemowie Rosjanie pod opieką żołnierza niemieckiego wyruszyli na miejsce pochówku.
Myślenie jest zabronione dla niemieckiego żołnierza. Dowodzeni są z największą surowością. Tylko w pewnych odstępach czasu dają im pozwolenie napić się tyle ile chcą pić, i zachęcają do robienia najstraszniejszych rzeczy. Dlatego ludzie na okupowanych terenach mają tak ciężko. 
Ciekawe jest to, że zawsze chcą być chwaleni. Zabiorą twoje meble, spakują je i będą oczekiwać, że staniesz zachwycony ich „szykownym” sposobem robienia tego. Nic nie jest tak trudne do zniesienia jak pogarda, z jaką są traktowani ludzie którzy nie są Niemcami. 
Nic nie jest dla nich święte! Zdziwiłam się, że niemiecki pastor naśladuje śpiew chłopów i księdza, wystawia ich na pośmiewisko, wyśpiewuje szyderczo słowa, które mają być tak święte. 
Pewnego dnia ten niemiecki pastor odprawiał nabożeństwo dla żołnierzy w okopach pod Wigrami, kiedy Rosjanie zaczęli ostrzeliwać ich z armat! Nastąpiło błyskawiczne rozproszenie jego zboru na cztery wiatry! Za niezwykłą odwagę, jaką wykazał się, nie pozwalając się uderzyć odłamkiem pocisku, ten ksiądz otrzymał Żelazny Krzyż! I oczywiście przyszedł świętować tę okazję w moim domu!
6765546e-11c9-4b6a-a045-c65bc3b21ffe

Zaloguj się aby komentować

Bronisław Świeykowski "Z dni grozy w Gorlicach od 25 IX 1914 do 2 V 1915"
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #historiapolski
Nadszedł Dzień Bożego Narodzenia 1914 roku — mroźny ale pogodny — wielu mieszkańców, którzy przed pierwszą inwazyą nie ulękli się „Mochów" — obecnie widząc przygotowujące się od rana do wyjazdu Władze, w ciągu dnia ulotniło się z miasta. Wieczorem miały wyjechać Władze. 
Przy pożegnaniu w mem biurze — był obecnym i ówczesny Komendant Etapowy — który na zapytanie moje wystosowane urzędowo „czy mam zarządzić ewakuacyę miasta, gdyż może grozi nam niebezpieczeństwo linii bojowej" — odrzekł ze śmiechem: 
„aber was? es ist absolut ausgeschlossenl" 
Więc uspokojony poszedłem spać. — Władze wyjechały na Zachód, a gdy z rana 27/XII zjawiłem się o 1/2 7. w biurze — dowiedziałem się, że i c. i k. Komenda Etapowa przed świtem jeszcze miasto opuściła. Ulice znów puste, żołnierza ani na pokaz nigdzie -- a więc znowu to samo, co było 15/11 — Oczekiwanie wejścia wojsk rosyjskich do miasta!!...
27/XII. 1914 Bitwa w Siarach, Sękowej, Dominikowicach; szrapnele popołudniu wpadają do miasta na ul. Cmentarną i Stróżowską, nim jeszcze wojska rosyjskie wkroczyły na terytoryum miasta. o godz. 4. popołudniu wjazd licznych oddziałów kawaleryi rosyjskiej — strzały na ulicach i w Rynku. Czerkiesi i Kozacy rozpoczęli rabowanie po domach prywatnych, wydzierając nie tylko żywność i gdzieniegdzie przygotowane na święta przysmaki, ale ponadto i odzież i wszystkie drogocenniejsze przedmioty. 
(...)
5/I. Znowu strzelanina cały dzień z małemi tylko przerwami, spalenie całej dzielnicy miejskiej „na Magdalenie" przez wojska nasze celem otwarcia widoku na pozycye rosyjskie, podobnież postąpiono i z drugą dzielnicą miejską: „Pocieszką".
(...)
14/I. Pierwszy granat uderza w fasadę kościoła parafialnego wybijając w ciosach ogromna dziurę; — jak później się dowiedziałem, armia nasza przez kogoś ze swej służby wywiadowczej fałszywie poinformowana, jakoby na wieży kościelnej był ustawiony rosyjski karabin maszynowy, skierowała pociski na kościół; zaznaczyć tu muszę, że przez cały czas inwazyj klucze od kościoła i wieży nie były ani razu w rękach rosyjskich, że wieża była zawsze zamkniętą, a nawet ze strony rosyjskiej nie wyszła nigdy propozycya, by im wieżę otworzyć; o ustawieniu zatem tamże karabinu maszynowego nie mogło być najmniejszej mowy. 
Tymczasem coraz liczniejsze pociski wymierzano na kościół; już w dniu 14 stycznia oprócz tego, który uderzył w fasadę padło pięć innych w pobliżu kościoła; gdyż dwa w ogród dworski tuż niedaleko mego mieszkania, dwa na plac kościelny a jeden obok dworskich gumien. Następnego dnia t. j. 15 stycznia padł granat w ulicę Podkościelną zabijając w mieszkaniu troje i raniąc jedynaścioro ludzi. Prawdziwego zniszczenia w kościele dokonano dopiero 16 . stycznia o godz. 3. popołudniu; licznemi granatami rozburzono część wieży kościelnej i rozbito nawę główną i nawę boczną z prawej strony, tak że właściwie z dniem tym, kościół budowany kosztem pól miliona Koron od r. 1874, — gdyż dawny kościół uległ zniszczeniu wskutek pożaru prawie całego miasta — do r. 1895. przestał istnieć. Tegoż samego dnia zburzono granatami plebanię i część magistratu, rzucono bombę z aeroplanu na miasto, burząc starodawną świątynię aryańską przemienioną na lamus dworski. 
Poniżej karta pocztowa wydana w Wiedniu w 1916 roku pokazująca zniszczony kościół w Gorlicach.
Artyleria austro-węgierska zburzyła kościół w Gorlicach (czyli na terenie ówczesnej Austrii) a potem wydawano kartki "sugerujące" że to zrobili rosjanie. Niestety to nie był pojedynczy przypadek w tamtej wojnie.
de4beca7-2dbe-43b2-8bf5-f6c3de8c6305
3f60b451-8b41-4fa1-98c3-a0999b3c920e

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 30 Zdobycie Kalwaryi przez Niemców
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
WIELE osób w mieście zostało ukaranych z tego samego powodu co Z ski. 
Czterech rosyjskich oficerów i dwóch żołnierzy próbowało uciec! Dowiedzieliśmy się, kiedy hojnie rozdawano grzywny i kary więzienia! Żołnierze zostali zastrzeleni, a jeden z oficerów schwytany; ale trzech albo dotarło do własnych linii, albo zginęło w lesie. 
Jeden z nich był zaręczony z dziewczyną w Suwałkach. Nie wiedziała nic o planie, ale to nie miało znaczenia. Dwukrotnie wyprowadzono przed pluton egzekucyjny, grożono dziewczynie roztrzelaniem, został w końcu wtrącona do więzienia; a następnie skazany na dziesięć lat ciężkich robót. Wraz z nią skazano także różnych młodych ludzi, a jej znajomi dostali od dwóch do pięciu lat. 
Pewna dzielna kobietka, nauczycielka naitive speaker, francuskiego, przeciwstawiła się wszelkim rozkazom, idąc zebrać trochę pieniędzy dla tych, którzy musieli wyruszyć do pruskiego więzienia. Ci, którzy sami mieli tak mało, byli zawsze gotowi do pomocy jeszcze bardziej nieszczęśliwym. Iluż z naszego małego miasteczka Suwałk męczy się w pruskich więzieniach ludzi, którzy absolutnie nic nie zrobili, chyba że być Polakiem i żyć, to zbrodnia. 
Rosyjski szpital otrzymał nowego naczelnego chirurga, lekarza, który operował palec mojego małego chłopca. On, wcielenie "Schrecklichkeit", zbyt twardy i okrutny, by dłużej tolerować go w niemieckim szpitalu, otrzymał dowództwo nad Rosjanami. Czy gorsze nieszczęście mogło spotkać bezbronnych ludzi? 
Kiedy się o tym dowiedziałam, wokół mojego stolika siedziało kilku oficerów i popijało kawę. Opowiedzieli to jako dobry żart.
Kiedy ten brutalny człowiek został mianowany - mówili śmiejąc się głośno - że jego pierwszym żądaniem było zwiększenie Leichen Halle (kostnica). Gratulując sobie nawzajem, że wkrótce będzie mniej jeńców. 
Wkrótce po ustanowieniu nad nimi tego nowego wodza przyszła do mnie pewna polska dama, pokazując mi ślady jego ręki na jej twarzy. Służenie jako pielęgniarka w takiej szczególnej brutalności było dla niej zbyt trudne. 
Mówiła mi w wyniku czego lekarz uderzył ją gwałtownie w twarz, przewracając ją. Ta sama kobieta opowiedziała, jak użyła wyrażenia „Módlcie się do Boga, aby wojna wkrótce się skończyła”. Naczelny chirurg powiedział, że modliła się po niewłaściwej stronie; jej modlitwy nie mogły zostać wysłuchane! 
Inny lekarz, Herr Professor, był mniej więcej tak samo zły. Ranny oficer wymagał natychmiastowej operacji amputacji nogi. Wezwany Herr-Professor odmówił operacji bez honorarium w wysokości dwustu marek. Oficer nie miał pieniędzy lub było ich zbyt mało, a zanim inni oficerowie i siostry w lazarecie podpisali weksel, gangrena zażądała swego! Było już za późno, oficer zmarł. 
Pewnego dnia ponownie zgłosiły się do mnie dwie panie, aby pomóc im w zdobyciu żywności dla rannych. Tyle było tyfusu, a mleka nie było, właściwie nic nie byłó oprócz grochówki. Nie wolno nam było pomagać, ale myśleliśmy, że są sposoby na obejście trudności. Dałam im dwadzieścia pięć rubli i pewną ilość proszku budyniowego, co starannie ukryły. 
Ledwo wyszły, kiedy moja kucharka powiedziała mi, że oficer mówiący po polsku przesłuchał ją i pytał, czego panie chciały? Moja kucharka była na tyle sprytna, by powiedzieć, że nie wie; ale pośpieszyła mi powiedzieć o okolicznościach. 
Oczywiście wysłałam ją natychmiast, żeby ostrzec panie, że są obserwowane i na szczęście Bezirkschef nikogo nie aresztował! 
Zachowywałam się bardzo cicho, licząc wbrew nadziei na jakąś zmianę, ale żadna odpowiedź na moją prośbę nie nadeszła i wiedziałam, że dopóki mój wróg stoi na czele Bezirkschef, nie ma możliwości wyjazdu. 
Złe wieści dotarły do nas ze świata. Słyszeliśmy, że Rosjanie są w odwrocie; ale u nas walka wciąż trwała. 
Po raz kolejny Wielki Człowiek był tam, kierując linią frontu. Oficer powiedział mi, że mają rozkaz zająć Kalwaryię za wszelką cenę. Rosjanie mieli baterię dział na szczycie małego wzgórza, a Niemcy nie mogli się tam przedostać. 
To był punkt tuż za Suwałkami. Przybyły ogromne posiłki, wśród nich „Czarni Bawarczycy”, ci, którzy, jak się mówi, nigdy nie wydali jeńców oddanych pod ich opiekę. „Więźniowie się zmęczyli” – mówili. 
A pułk za pułkiem próbował szturmować wzgórze. 
Dlaczego kontynuowano to bezsensowne marnowanie ludzkiego życia, nikt nie wiedział? To był rozkaz wydany na najwyższym poziomie dowodzenia! 
Pewien oficer opowiadając mi o straszliwej rzezi powiedział, że bagna wokół Kalwaryi są tak gęste od trupów jak bożonarodzeniowy placek z porzeczkami. W końcu Rosjanie wycofali się z Kalwary!
72e71d90-2454-42e3-8150-3b1e2b1dbe53
milew

Jest to może w polskiej wersji ?

Hans.Kropson

@milew Nie ma. Książka nigdy nie była wydana po polsku.

Jarasznikos

Absurd I wojny światowej rozpieprza mi czachę. Absolutny brak poszanowania życia własnych żołnierzy po obu stronach, któremu chyba nie dorównuje nawet podejście armii czerwonej w II wojnie światowej.

milew

Super opowieści. Przeczytałem parę części reszta w innych dniach. Cała moja okolica Suwałk jest usłana cmentarzami wojennymi z I wojny. Lasy są przeorane okopami. Cmentarzy których nikt nie odwiedza, nie wiadomo kto tam leży a raptem minęło tylko 100lat. Na Prusach wschodnich część tych cmentarzy wykorzystywali Niemcy propagandowo, zostały odnowione i wybudowane jako mauzolea. Teraz też niszczeją, zazwyczaj były usytuowane w ładnych miejscach, na wzgórzach. Te po polskiej stronie zazwyczaj biedniejsze, od niedawna stawiane duże drewniane krzyże. Są jakieś szczątki betonowych krzyży czy nagrobków. Czasami są to tylko kępy drzew pośrodku pół.

Borsuki upodobały sobie te miejsca bo nikt tam nie zachodzi, wykopują ostatnie szczątki tych ludzi.

Natura zaciera co wydarzyło się kiedyś.

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 29 Aresztowanie Z-skiego
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
15 lipca 1915 roku powiedziano nam, że jeńcy mają dostać dziesięć fenigów dziennie i kawałek chleba! Po raz pierwszy od tych wszystkich męczących miesięcy wzięto pod uwagę fakt, że wziętymi do niewoli żołnierzami byli mężczyźni, a ciężar ich wyżywienia i zmuszenia do patrzenia na nich zdjęto z mieszczan. Większość jeńców wywieziono do Prus. Mieliśmy nadzieję, że tam będzie im lepiej. Bardzo się ucieszyłam, gdy nadeszła wiadomość o racjach żywnościowych dla mężczyzn, ale jak zawsze moja radość była krótkotrwała, bo odebrano mi pozwolenie na ich wyżywienie. 
Karmienie jeńca było teraz wykroczeniem, za które groziła grzywna i więzienie. Z dziesięcioma fenigami dziennie i odrobiną suchego chleba mężczyźni nie byliby w lepszej sytuacji, ale wiedziałam, że będzie gorzej; przy najmniejszym wykroczeniu racje żywnościowe byłyby odcinane.
Gustav nadal nam pomagał, ale nie odważyłam się kupić już tak dużo jak na początku, ludzie ze sklepu dają tylko określone rzeczy i nie przekraczają ustalonej kwoty. Po raz kolejny w mieście zaczęło brakować żywności. Miałam więcej szczęścia niż ktokolwiek inny, ale z dnia na dzień zastanawiałam się, czy następnego dnia powinniśmy mieć porządne jedzenie. Ponieważ ludzie w mieście odczuwali szczyptę głodu, poczułam się zobowiązana do podzielenia się tym, co mieliśmy. Panowie pan W. i inżynier przychodzili bardzo często na obiady. Jedliśmy w milczeniu, z wyjątkiem dzieci; czułe drobiazgi, były też cichsze niż przed wojną. Jedną osobą, której zawsze wysyłałam jedzenie, była ciotka naszej znajomej, sędzi. Biedna pani postanowiła pozostać, gdy miasto zostało ewakuowane, myśląc, że Rosjanie wkrótce wrócą. Miała mnóstwo funduszy i powinna czuć się komfortowo. Już pierwszego dnia okupacji pruskiej dom został splądrowany i zajęty przez pospólstwo. Zabrali jej pokojówkę, która była jedyną istotą, która jej pozostała po ewakuacji i ze strachu przed tym, co się z nią dzieje, biedna pani dostała ataku paraliżu. Samotna i bezradna, jak smutny był jej przypadek. Chciałam ją zabrać do domu, gdzie nie byłaby sama, ale oczywiście nie pozwolono mi na to. 
Gustav kazał mi przestać pozwalać dwóm mężczyznom aby przychodzili do mnie na posiłki. Inżynier był podejrzanym przez Bezirkschefa. Nasz przyjaciel, człowiek, w którego domu odbyło się zebranie w sprawie zorganizowania szpitala tyfusowego, przebywał w więzieniu. Został wyciągnięty z łóżka w środku nocy i wywieziony.
Gustaw przyniósł mi kiedyś kawałek kiełbasy, którym była owinięta kartka „Rozkaz dzienny” z Komendantury. Naturalnie przejrzałam go z zainteresowaniem. 
Długa lista skonfiskowanych rzeczy i ukaranych ludzi. Z ski, skazany na 5 lat ciężkiego więzienia. Byłam tak przejęta tą wiadomością, że trudno było mi zachować spokój. Wysłałam moją kucharkę, aby zdobyła jak najwięcej wiadomości o biedaku. Wróciła z informacją, że wrócił do domu, że sprawa została zakończona!
Po dokładnym przemyśleniu wszytkiego postanowiłam zaryzykować i pójść do naszego kolegi Z ski, aby mu powiedzieć, co przeczytałam. 
Kucharka po wysłuchaniu mojego planu wpadła w histerię. Około piątej poszłam załatwiać swoje sprawy, spacerując dusznymi ulicami, nie rozglądając się ani w prawo, ani w lewo. Było gorąco, a powietrze było ciężkie od zapachów wojny; nędza czasu ciągnęła się jak ołowiany ciężar po umysłach i nogach. Kiedy dotarłam do domu Z ski'ego, gdzie pilnował go żołnierz, zastałam go siedzącego przed stołam z pustymi oczami wpatrzonymi w przestrzeń. 
W końcu mnie rozpoznał i prawie uśmiech pojawił się na jego ustach. Zapytał mnie, jak się mają dzieci? Biedny człowieku! Gdzieś masz troje dzieci i bardzo ładną żonę. 
Jego stara służąca krzątała się i błagała mnie, abym nakłoniła jej pana do wzięcia gorącej kąpieli, którą dla niego przygotowała. Pozbywając się jej, zapytałam go, co mu powiedziano, kiedy został zwolniony? 
"Nic." 
Zapytałam go, czy wie, że żołnierz jest na warcie? 
Również "nie." 
Musiałam mu powiedzieć, czego się dowiedziałam, błagając go, jeśli jest jakaś wiadomość dla jego żony, aby mi ją przekazał, a także prosząc go, aby milczał i pomyślał o wszystkim, co chce mi powiedzieć. 
Walczył dzielnie, twierdząc, że to nie może być prawda, że nie zrobił nic złego - jakby to było konieczne! - Dawał pieniądze tylko wziętym do niewoli oficerom. Nie mógł uwierzyć, że informacja była prawdziwa. 
Błagałam go, aby zdał sobie sprawę ze swojej pozycji, aby wróg nie zaskoczył go. 
Zaczął pisać do żony, zatrzymał się i podarł. „Powiedz mojej żonie! Powiedz jej, że ją kochałam i już nigdy jej nie zobaczę. Moi synowie muszą zrozumieć los swojego ojca, że są Polakami”. 
Mówił jak tonący, łapiąc powietrze. 
Myślałam, że umrze na moich oczach,  
Nagle powiedział mi, że chce mi coś dać, czego Niemcy nie powinni dostać, pieniądze, wyciągając z kryjówki wielki stos banknotów! 
Kiedy to liczył, wszedł żołnierz na warcie, pytając, co robimy? 
Powiedziałam mu po prostu, że ten dżentelmen pożycza mi trochę pieniędzy, ponieważ moje fundusze są na wyczerpaniu, pokazując mu, że odszedł od nas, zadowolony i odkryłam, że było 1500 rubli i trzy tysiące marek, wkładając pieniądze do mojej torby. 
Z trudem rozmawialiśmy razem. Zauważyłam, jak jego oczy wędrowały od jednego przedmiotu do drugiego, wpatrując się, ale nic nie widząc. Po jakimś czasie powiedział mi, żebym się o niego zbytnio nie martwiła, jego serce jest słabe, koniec nadejdzie prędzej niż skończy się wojna, albo Rosjanie odbiją Suwałki. 
Patrzyłam na niego, zastanawiając się, czy ta jego żona gdzieś rozpozna swojego męża w białym i załamanym staruszku przede mną. 
Przypomniałam sobie, jak zobaczyłam ich po raz pierwszy, na balu w Suwałkach niecałe dwa lata temu, ona ładna, wesoła, przepięknie ubrana. On szarmancki, o włosach czarnych jak noc, z „wielkimi manierami” polskiego szlachcica. Podziwiałam jego wspaniały taniec mazura. 
Wkrótce powiedziałam mu, że w końcu uda nam się wydostać. Moja wiara nie zachwiała się, inaczej nie dałoby się przeżyć tych dni. Któregoś dnia dostarczę jego żonie zarówno wiadomości, jak i pieniądze, z których w międzyczasie cieszyłam się. Złapaliśmy się za ręce, patrząc na siebie w milczeniu. 
Następnego ranka zabrano go do Prus Wschodnich a mi kazano mi trzymać się w domu.
5162ead9-e13d-4c6b-8dc1-ea5a9e153f8b

Zaloguj się aby komentować

Włoska flaga na szczycie Monte Santo di Goricia zdobytym w czasie XI ofensywy nad rzeką Isonzo w sierpniu 1917 roku.
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
Leżące o kilka kilometrów dalej na północny wschód, na tym samym wschodnim brzegu rzeki Isonzo góry Kuk i Vodice zostały zdobyte przez Włochów w maju 1917 roku w czasie X ofensywy nad rzeką Isonzo i chociaż próbowano również zdobyc Monte Santo, wszystkie ataki zostały odparte przez armię austro-węgierską.
Monte Santo udało się dopiero zdobyc w czasie XI ofensywy nad Isonzo która trwała od 18 sierpnia do 12 września. Straty w zabitych, rannych, wziętych do niewoli lub zaginionych po obu stronach sięgnęły w sumie prawie 300 tys. żołnierzy, a front przesunął się o kilka kilometrów.  
współrzędne: https://www.google.com/maps/@45.9941188,13.646463,3348m/data=!3m1!1e3?entry=ttu
60d90fca-1824-4ec8-b884-aa1b1c268723
52c9687f-564b-43ca-a585-316502be5ac7
f93eec44-9579-4b31-9363-cf148008855c

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 28 Mały Gustaw
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
Głównym rezultatem tej ostatniej petycji było to, że Niemcy zaczęli nazywać mnie Frau Professorin! 
Niemal natychmiast po tym poznaliśmy nowego przyjaciela, skromnego, ale prawdziwego. Dzieci spacerowały po ogrodzie z moją kucharką, kiedy spotkały żołnierza, który rozmawiał z nimi po angielsku; polubili go i zaprowadzili do domu, aby zobaczył się z mamą. Powiedział mi, że był kelnerem w Waldorf-Astoria w Nowym Jorku, później w Brukseli. Tam został złapany w momencie wybuchu wojny i zmuszony do wyjazdu do Niemiec, co oznaczało dla niego wojsko. Był wielkim, wysokim chłopcem, a dzieci nazywały go „kochanym małym Gustawem!” Jakże żałował, że nie był w Ameryce, i z pewnością nie był zachwycony wojną! Służył lekarzowi jako sanitariusz i mam dla niego wiele życzliwości, za które mu dziękuję. Chodził z dziećmi na spacery, często przynosząc nam jakiś przysmak. Kiedyś w cudownym pudełku przyszedł do niego prezent od ukochanej! Było tam wiele różnych rzeczy, bochenek dziwnego, czarnego „sandkuchen”, ciasta, które było bardzo lubiane w Niemczech, ale które nie nadawało się do zrobienia z czarnej mąki i niewielkiej ilości cukru; słoik konfitury malinowej, olbrzymia kiełbasa, chleb, maleńka paczka soli, co bardzo mnie ucieszyło, bo sól kosztowała rubla za funt! Mały garnek masła! Wszystkie te wspaniałe rzeczy Gustaw przyniósł mi dla dzieci, a ja przyjęłam je po prostu z wdzięcznym sercem. Ten życzliwy gość zaproponował petycję z prośbą o pozwolenie na zakup w niemieckim sklepie wojskowym. Były tam owoce, marmolady, wędzone ryby, konserwy jarzynowe, ekstrakty mięsne do zup, wszystko, co można było mieć, ale mieszczanie odważali się tylko patrzeć na towary z daleka. Żołnierz stał na warcie przed drzwiami. Trudno było być głodnym, mieć pieniądze, a jednocześnie nie wolno było kupować jedzenia!
Ludzie stali w kółko, próbując nakłonić jakiegoś dobrodusznego żołnierza, żeby im coś kupił, może pomarańczę dla chorego lub dziecka. Nie odważyli się jednak tego zrobić, ale Gustav często kupował dla mnie różne rzeczy, narażając się na wykrycie. Tuż przed szesnastym czerwca, urodzinami mojej córeczki, dzięki życzliwemu lekarzowi otrzymałam pozwolenie na zakup dla mojej rodziny. Potem Gustav przynosił codziennie całą masę rzeczy, bo ja kupowałam dla miasta! Mieliśmy niezły jubileusz! Pewnego dnia Gustav przyszedł ze wspaniałą wiadomością, że są tam do kupienia kubły z marmoladą, i zapewnił sobie jeden, wiedząc, że tego sobie życzę. Kiedy z podnieceniem obserwowałam otwieranie się kubła, wszedł nasz ksiądz! On też był podekscytowany! Natychmiast wypiliśmy herbatę i kromki czarnego chleba, gęstego od dżemu! Było tego pięć funtów, więc wysłałam pięć szklanek ludziom, o których wiedziałam, że szczególnie potrzebują „pokrzepienia”. Gustaw dobrodusznie zaoferował, że przyniesie więcej, jeśli któreś z dzieci pójdzie z nim, to znaczy z Wandą, bo ją uwielbiał! Przyniósł jeszcze dwa kubły. Jeden zatrzymałam drugi różnymi sposobami i po drodze, bo tego nie było wolno, dotarł do rosyjskiego szpitala. Inną rzeczą, którą tam znalazłam, był „kisiel w proszku”, rodzaj płatków śniadaniowych, które pęczniały podczas gotowania, znacznie zwiększając objętość. Najbardziej pożądana cecha w czasie wojny! Był słodki i doprawiony owocami, dzieci były zachwycone tym różowym. To też udało mi się zdobyć w pewnej ilości, wysyłając do chorych na tyfus w rosyjskim szpitalu. Więźniów na ulicy uszczęśliwiały kubły herbaty z plasterkami cytryny, niesłychany luksus. Tak wielu miało szkorbut, że był to dla nich lek.
Najtrudniejszą rzeczą, jaką dla mnie, było narysowanie linii, aby powiedzieć, że już nie ma. Chciałam ich wszystkich nakarmić. Czułam się jak matka miasta! Moje fundusze dawno by się wyczerpały, gdyby kucharka nie powstrzymała mnie, mówiąc, że dzieciom nic nie będzie. To było szalone, widzieć takie cierpienie i móc tak niewiele z niego ulżyć. To oznaczało karmienie czterdziestu dwóch osób dziennie, z dodaniem może jeszcze dziesięciu, ponieważ nie mogłam odmówić. To była mniej niż kropla w morzu cierpiących tysięcy! 
Coraz więcej ludzi „było zatrudnionych" w lasach, przy budowie mostów, przy kopaniu okopów, a wielu wysłano jeszcze dalej. Los Suwałk często wisiał na włosku, tak bardzo wydawało się że Rosjanie je wkrótce odbiją. W pewnym okresie takiej niepewności, Bałam się wypuścić dzieci i trzymałam je na balkonie. Przechodzący obok oficer powiedział coś do więźnia rosyjskiego zatrudnionego przy czyszczeniu rynsztoka. Rosjanin, nie rozumiejąc i naturalnie spodziewając się ciosu, skulił się, podnosząc rękę z łopatą do głowy, jak sądzę, chcąc osłonić twarz. Oficer wyciągnął pistolet i zastrzelił go, zabraniając usunięcia ciała. „Niech rosyjskie psy mają nauczkę!”. Moje dzieci to wszystko widziały.
Tej nocy, kiedy pomyślały o tym, zaczynały krzyczeć. Ich pierwszym pytaniem rano było, czy rosyjski żołnierz został pochowany. Biedne ciało leżało tam, dopóki oficer nie został przeniesiony ze swoim pułkiem do innej miejscowości. Pozostało odkryte, a było już lato. 
Czego ja bym nie dała, żeby wymazać to wspomnienie z umysłów moich dzieci, horror tego rozkładającego się ciała pod naszymi drzwiami. Czy można się dziwić, że z trudem można było oddychać powietrzem? Osobliwy, mdlący, słodki zapach wojny! Jak to wszystko przeniknął! Tak więc żyliśmy przy stale rosnącej liczbie trupów leżących w lasach i na bagnach.
Przed wojną jedną z rozkoszy polskiego lata były wspaniałe słowiki śpiewające, tysiące skowronków, które swoją cudowną, radosną melodią obsypywały z chmur ludzi, którzy ciężko pracowali, ale też potrafili być weseli. Ktoś, kto widział polskie „dożynki”, nie może o tym zapomnieć. Tańce chłopskie, cudowne i pełne wdzięku, waleczne i swobodne jak śpiew skowronków; wzruszały każdego swoją spontanicznością. Ze wszystkich ptaków, ze wszystkich odmian pozostały tylko wrony padlinożerne, których setki rechotały ochryple, napełniając człowieka przerażeniem i odrazą. 
Chłopi mówili, że są duchami złych uczynków, jakie się wokół nas dokonały. Można by prawie w to uwierzyć.
9024fbf3-78a6-4e87-beab-8eecd715d52a

Zaloguj się aby komentować