Oblężenie TSINGTAO na podstawie MY ESCAPE FROM DONINGTON HALL by Gunther Plüschow roku część 8.

#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #Tsingtao

Byliśmy bardzo zaskoczeni działalnością japońskiej armii oblegającej. Po pierwszym bombardowaniu Tsingtao wszyscy myśleliśmy, że Japończycy będą próbowali szturmem zdobyć twierdzę, bo przecież nie mogli nie wiedzieć, jak słabi jesteśmy, a między nimi a nami była tylko jedna plątanina drutu kolczastego. Krążyły wśród nas najdziksze pogłoski: „Japończycy nie ważą się nas atakować, skoro w Europie idzie nam tak dobrze!” lub „Amerykanie wysyłają nam na pomoc swoją flotę i zmuszą Japończyków do wycofania się!”. I znowu: „Japończycy chcą nas tylko zagłodzić; chcą, żeby Kiao-Chow wpadł w ich ręce z jak najmniejszymi zniszczeniami!" Ale nigdy nie wyszliśmy poza zwykłe przypuszczenia. Cicho i systematycznie, bez naszej możliwości powstrzymania ich, Japończycy wylądowali ze swoimi żołnierzami, zbudowali drogi i linie kolejowe, zgromadzili ciężką artylerię i amunicję, okopali się przed naszymi zasiekami i powoli posuwali się w kierunku naszej linii obrony. 

Zacząłem teraz zajmować się moim głównym zadaniem, jakim było rozpoznanie pozycji ciężkich baterii wroga. Codziennie, gdy tylko pozwala na to pogoda i śmigło [które było uszkodzone i klejone przed każdym nowym lotem] wczesnym świtem, gdy tylko zrobiło się jasno, wyruszyłem w podróż w nieznane. A kiedy wzeszło słońce, zawisałem jak srebrna plamka wysoko w eterze, krążąc godzinami wokół pozycji wroga i mając widok na cały nasz ukochany Protektorat, najechany przez bezczelnego wroga, który chciał nas zaatakować i zniszczyć. Moja praca była ciężka, ale sprawiała mi przyjemność i została uwieńczona sukcesem, a nieustanne wysiłki wroga, by mnie zestrzelić, utwierdzały mnie w przekonaniu, że mi się udało. Jak wspomniałem wcześniej, byłem teraz jedynym lotnikiem w Kiao-Chow, „królewskim ptakiem Kiao-Chow”, jak nazywali mnie Chińczycy. Miałem też do dyspozycji tylko jednego Taubego [nazwa samolotu]. Musiałem zachować ostrożność i nie podejmować niepotrzebnego ryzyka, w przeciwnym razie moja praca zakończyłaby się. 

W ten sposób przeprowadzałem rekonesans: gdy tylko przeleciałem tuż nad wrogiem, zdusiłem silnik w taki sposób, aby samoczynnie utrzymywał wysokość. Następnie powiesiłem mapę na stojaku, wziąłem ołówek i notatnik i obserwowałem, co dzieje się na dole poprzez przestrzeń pomiędzy skrzydłami a ogonem. Puściłem drążek i sterowałem wyłącznie stopami. Następnie krążyłem wokół pozycji, aż dokładnie opanowałem jej szczegóły, zrobiłem ich szkic i zapisałem w swoim notatniku. Wkrótce nabyłem taką biegłość, że mogłem pisać i rysować nieprzerwanie przez godzinę lub dwie. Kiedy poczułem, że kark mi sztywnieje, odwróciłem się i patrzyłem w dół, po drugiej stronie. Robiłem to, dopóki nie byłem usatysfakcjonowany swoimi notatkami, a czasami byłem tak pochłonięty pracą, że spojrzenie na mój rejestrator benzynowy ostrzegało mnie, że najwyższy czas wrócić do domu. 

Zawsze wracałem tą samą drogą. Latałem dumnie wokół nabrzeży i miasta, a kiedy dotarłem nad lotnisko, zgasiłem silnik i stromym, szybującym lotem zschodziłem na ziemię, dzięki czemu lądowałem cały i zdrowy w ciągu czterech minut. Trzeba było się bowiem spieszyć. Ogień piechoty i karabinów maszynowych był stale kierowany na mój samolot, gdy przelatywał nad pozycjami wroga; kiedy to okazało się bezskuteczne, wróg użył pocisków odłamkowych, co było najbardziej niepożądane. 

Japończycy zawsze mieli dla mnie nowe niespodzianki. Pewnego dnia, na przykład w dzień z błękitnymo niebem i wspaniałym słońcem, kiedy wracałem z rekonesansu i miałem już lądować, zauważyłem dużą liczbę puszystych białych chmur, które z góry wyglądały cudownie, unosząc się nad moim lotniskiem na wysokości około 300 metrów. Ale szybko zauważyłem, że Japończycy próbowali powtórzyć jeden ze swoich żartów, bo te ładne chmurki powstały w wyniku wystrzelenia 10-centymetrowych pocisków odłamkowych! Nie pozostało nic innego jak zacisnąć zęby i przebić się przez to. Cztery minuty później moja maszyna spadła z wysokości 2000 metrów i jak najszybciej wepchnąłem ją pod szopę, której dach był chroniony ziemią. 

Musiałem teraz uciekać się do podstępu. Czasami, gdy wciąż unosiłem się nad obozem wroga, nagle wyłączałem silnik i opadałem prostopadle w róg mojego lotniska, tak że Japończycy byli przekonani, że mnie ustrelili. Zanim otrząsnęli się ze zdziwienia, ja już odpychałem moją maszynę w bezpieczne miejsce, a ich odłamki eksplodowały o wiele za późno. Kiedy jednak niestrudzenie wracałem, Japończycy w odwecie umieścili dwie swoje lO-centymetrowe baterie tak daleko z tyłu i tak bardzo z boku, że ich odłamki z łatwością dosięgły mnie, gdy krążyłem nad ich głowami. Było to bardzo nieprzyjemne i często mój los byłby przesądzony, gdyby nie moja zwinność w wykonywaniu ostrych zakrętów i unikaniu w ten sposób trafienia. Następnie odłamki pękły tak blisko, że pomimo hałasu silnika mogłem usłyszeć brzydkie szczeknięcie eksplozji i poczuć gwałtowne ciśnienie powietrza, które sprawiło, że mój samolot kołysał się jak stara barka na morzu, co niezwykle utrudniało obserwację. 

Muszę przyznać, że za każdym razem, gdy bezpiecznie lądowałem, odczuwałem przemożną dumę i satysfakcję ze swojego osiągnięcia i witałem się radośnie, całą mocą płuc. Po godzinach największego wysiłku i niebezpieczeństwa znów poczułem pod stopami twardą ziemię, mimo broni i odłamków. Gdy tylko dotknąłem ziemi, moich czterech pomocników przybiegło do pomocy, nie obawiając się niebezpieczeństwa ze strony gradu odłamków, i pomogli mi schować maszynę. Mój wierny pies Husdent skakał wokół nich i radośnie szczekał. I podczas gdy cała czwórka była zajęta przygotowywaniem mojego samolotu do następnego lotu, ja już siedziałem za kierownicą mojego samochodu, ze wszystkimi mapami i raportami w kieszeni, z Husdentem u boku i ponownie ścigałem się drogą pod odłamkami ognia do gmachu rządowego, gdzie z niecierpliwością oczekiwano na moje raporty. 

Wierzę, że każdy będzie odczuwał moją radość i dumę, kiedy pozwalano mi zaprezentować moje rysunki i obserwacje. W niektóre dni udawało mi się bowiem odkryć aż pięć lub sześć baterii wroga i często moje obserwacje zajmowały cztery strony formularzy raportów. Ciepły uścisk dłoni, którym Gubernator i Szef Sztabu dziękowali mi za moją pracę, był wystarczającą nagrodą. I kiedy jechałem do domu, aby zjeść lunch i odpocząć, usłyszałem już grzmot naszych dział, gdy ciskali żelaznymi pociskami w pozycje właśnie odkrytego przeze mnie wroga.
89a77637-9b7c-4325-b005-cfa1553219b1
0da07fe1-8974-4581-a6bc-279363d700e9
8fe8a694-3097-40c1-974e-af49a758743e
8babd260-1ff4-4d27-bc28-d18ec42921fb

Zaloguj się aby komentować