LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 24 Powrót kapitana
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne
MOJE dzieci stopniowo odzyskiwały siłę. Gdyby miały dostęp do dobrego pożywienia, powrót do zdrowia byłby szybki. Żyłam w nadziei na wyjazd, na wyjazd przez Szwecję do męża. Każdego dnia budziłam się z myślą "może dzisiaj moja prośba zostanie wysłuchana!" Byłam pewna, że zanim na drzewach pojawią się liście, powinniśmy się połączyć. Wiele razy byłam obojętna na petycję, myśląc, że zanim nadejdzie odpowiedź, Rosjanie wrócą. Potężne działa mówiły nam każdej nocy o naszych przyjaciołach w świecie. Od jedenastej do czwartej nad ranem był zwykły program bombardowania. No cóż, nadchodziło lato, bo nieustanne strzelaniny powodowały konieczność uchylania okien, żeby nie były stłuczone. Pewnego dnia nasz dobry przyjaciel, lekarz, powiedział mi, że w moim domu będzie szpital niemiecki. Moi dotychczasowi obrońcy, znaki „Tyfus” miały zostać usunięte, ale nie powinnam być molestowana przez wojsko, ponieważ cały dom podlegałby jurysdykcji naczelnego chirurga. Dostałam też pozwolenie na karmienie więźniów bez molestowania. To zawdzięczam dobremu lekarzowi.
Szpital został zorganizowany; sanitariusze śpiący w pokojach tuż za tymi zajmowanymi przez nas. Zabrano mi większość mebli, bo kiedy zniknęły znaki "Tyfus", wojsko mogło wejść bez pukania. Wielu z nich miało dobry gust, rozpoznając stary i cenny mebel, kiedy go tylko zobaczyli! Nasze zdjęcia zniknęły. Mój portret odbył podróż do Prus, oficer, który go zabrał, zapytał mnie, czy myślę, że dotrze bezpiecznie. Rama została rozebrana, wszystko było wypełnione ekstremalną, że tak powiem, pedanterią! Te rzeczy przestały mnie niepokoić. Niewiele było czasu na myślenie o sobie, z wyjątkiem długich nocy z ich wybuchającymi granatami i grzmiącymi armatami. Bardzo często się nie rozbierałam, myśląc, że na pewno Niemców wypędzą tym razem.
CZAS płynął. Niemcy zrobili porządki, nakazując posprzątać wszystkie ogrody. Jeńcy zostali zmuszeni do skopania i obsadzenia trawą parku w centrum miasta. Ponieważ znajdował się bezpośrednio przed naszymi oknami, mogłam obserwować wiele z tego, co się działo. Jak zwykle sprzątanie parku rozpoczęło się, gdy toczyła się wielka bitwa. W takich chwilach niezmiennie odbywała się dodatkowa demonstracja siły, aby zaimponować mieszczanom beznadziejnością oporu. Oddychaliśmy swobodniej, gdy zbliżały się wielkie działa. Fala podniecenia przełamująca otaczające nas szare morze nieszczęścia. Widziałam, jak jeńcy zatrzymywali się i słuchali, z ich postawy można było niemal odczytać ich myśli. Tuż między naszym domem a parkiem znajdowała się droga, która prowadziła do Prus Wschodnich.
Za każdym razem, gdy bitwa przybierała niefortunny obrót, widzieliśmy, jak kilka pozostałych sklepów jest pozbawianych towaru. Worki ze zbożem, nawet zapasy żywności w sklepach wojskowych, meble, fortepiany. Suwałki były zupełnie pozbawione towarów, ale zawsze wydawało się, że coś przeoczono. Ludzi pozostawiono bez garnka lub patelni do gotowania jedzenia, jeśli tylko można było to zabrać. Samowary zniknęły; więc nie było już gorącej wody do parzenia herbaty. Nadzieja budziła się za każdym razem, gdy zbliżała się bitwa, ale drogo za nią płaciliśmy. Na mieszczan nałożono najrozmaitsze kary za to, że ośmielili się okazać nieco większe zainteresowanie. Wtedy, gdy naprawdę cieszyliśmy się, myśląc, że wreszcie nadszedł ten moment, przez miasto ze śpiewem nadciągnęły posiłki dla Niemców. Ponownie zapanowało pandemonium i doszło do brutalnych czynów. Baliśmy się żołnierzy, kiedy śpiewali swoje pieśni! Znowu napłyną ranni, żałosne niedobitki ludzi, a co najgorsze, nowi jeńcy! To było najtrudniejsze do zniesienia.
Przy całej swojej przebiegłości Niemcy dawali się czasem oszukać; bo nie zawsze dowiadywali się, kim byli ich jeńcy. Pewnego razu doszło do wielkiej bitwy i czterech jeńców uciekło. Trzech było wystarczająco silnych, by spróbować przedostać się do rosyjskich okopów; mieli niemieckie mundury. Czwarty przyszedł do mnie i trzymałam go w ukryciu przez prawie dwa tygodnie i wiele osób o tym wiedziało. W końcu udało mi się załatwić dla niego jakieś ubranie, uznając, że przy pierwszej okazji powinien zostać oddany jako pomoc do pracy przy kuchni, jako krewny jednej z moich służących.
Dokładnie tego samego dnia, kiedy uznałam, że można go umieścić w kuchni, gdzie wchodziło i wychodziło tak wiele osób, wrócił kapitan.
To był szok. Kapitan miał gorączkę i większość czasu spędził w szpitalu; później pojechał jeszcze raz do Augustowa, a teraz przebywał na zwolnieniu lekarskim w Suwałkach. Witając mnie, zapytał, czy się nim zaopiekuję? Naturalnie musiałam. Więc raz jeszcze miałam wojsko w swoich pokojach i odrażających ordynasów kapitana: Maxa i Fritza. Zastanawiałam się, dlaczego Bóg pozwolił Maxowi żyć i zabrał tak wielu żołnierzy, którzy byli mili. Rosyjski żołnierz (Polak, lat dwadzieścia, ochotnik ukrywający się w kuchni) został wysłany, aby zanieść kapitanowi gorącą wodę, bo uważałam, że lepiej być odważnym, a kapitan nie powiedział ani słowa.
Był naprawdę chory, absolutnie nie mógł niczego strawić i pił za dużo. Zrobiłam mu trochę kleiku, tym samym zdobywając zapas płatków owsianych Quaker dla dzieci. Zauważywszy coś dziwnego w wyglądzie kleiku pozostawionego na talerzu, postanowiłam dowiedzieć się, co to było następnym razem, i przyłapałam Kapitana na tym, jak wlewał pół butelki koniaku do kleiku. Powiedziałam mu, że dopóki jest moim pacjentem, nie może dotykać alkoholu, bo jestem odpowiedzialna przed lekarzem. Kapitan był chory, ale po dwóch dniach ogłosił swój wyjazd do okopów. Opowiedział mi, jak nabrał w nim nawyku picia, ponieważ wojna tak go denerwowała, wieczne niebezpieczeństwo i czekanie w okopach.
Będąc w moim domu otrzymał nowe odznaczenie, mężnie prezentując je na swoim mundurze. Dobroduszny człowiek z tego kapitana; naprawdę wierzę, że brutalność, z którą musiał się zmierzyć, sprawiły, że picie było jego jedyną ucieczką przed własnymi myślami. Po pewnym czasie nie zdziwiłam się, gdy dowiedziałam się od jego ordynansa Fritza, że kapitan zmarł w "delirium tremens"; a Fritz, straciwszy swego pana, był w drodze do okopów. Max był w komisariacie. On był dobry, do tego żeby wycisnąć ostatnią kroplę krwi z ludzi. Po zatrzymaniu rosyjskiego żołnierza tak długo, jak się odważyłam, poszedł poprosić o pracę na kolei. Czy dostał za to zapłatę, to już inna historia. Przynajmniej dostał coś do jedzenia i był traktowany z większym szacunkiem niż jeniec wojskowy. To było straszne ryzyko, które jednak podjęłam!
Cześć 24 Powrót kapitana
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne
MOJE dzieci stopniowo odzyskiwały siłę. Gdyby miały dostęp do dobrego pożywienia, powrót do zdrowia byłby szybki. Żyłam w nadziei na wyjazd, na wyjazd przez Szwecję do męża. Każdego dnia budziłam się z myślą "może dzisiaj moja prośba zostanie wysłuchana!" Byłam pewna, że zanim na drzewach pojawią się liście, powinniśmy się połączyć. Wiele razy byłam obojętna na petycję, myśląc, że zanim nadejdzie odpowiedź, Rosjanie wrócą. Potężne działa mówiły nam każdej nocy o naszych przyjaciołach w świecie. Od jedenastej do czwartej nad ranem był zwykły program bombardowania. No cóż, nadchodziło lato, bo nieustanne strzelaniny powodowały konieczność uchylania okien, żeby nie były stłuczone. Pewnego dnia nasz dobry przyjaciel, lekarz, powiedział mi, że w moim domu będzie szpital niemiecki. Moi dotychczasowi obrońcy, znaki „Tyfus” miały zostać usunięte, ale nie powinnam być molestowana przez wojsko, ponieważ cały dom podlegałby jurysdykcji naczelnego chirurga. Dostałam też pozwolenie na karmienie więźniów bez molestowania. To zawdzięczam dobremu lekarzowi.
Szpital został zorganizowany; sanitariusze śpiący w pokojach tuż za tymi zajmowanymi przez nas. Zabrano mi większość mebli, bo kiedy zniknęły znaki "Tyfus", wojsko mogło wejść bez pukania. Wielu z nich miało dobry gust, rozpoznając stary i cenny mebel, kiedy go tylko zobaczyli! Nasze zdjęcia zniknęły. Mój portret odbył podróż do Prus, oficer, który go zabrał, zapytał mnie, czy myślę, że dotrze bezpiecznie. Rama została rozebrana, wszystko było wypełnione ekstremalną, że tak powiem, pedanterią! Te rzeczy przestały mnie niepokoić. Niewiele było czasu na myślenie o sobie, z wyjątkiem długich nocy z ich wybuchającymi granatami i grzmiącymi armatami. Bardzo często się nie rozbierałam, myśląc, że na pewno Niemców wypędzą tym razem.
CZAS płynął. Niemcy zrobili porządki, nakazując posprzątać wszystkie ogrody. Jeńcy zostali zmuszeni do skopania i obsadzenia trawą parku w centrum miasta. Ponieważ znajdował się bezpośrednio przed naszymi oknami, mogłam obserwować wiele z tego, co się działo. Jak zwykle sprzątanie parku rozpoczęło się, gdy toczyła się wielka bitwa. W takich chwilach niezmiennie odbywała się dodatkowa demonstracja siły, aby zaimponować mieszczanom beznadziejnością oporu. Oddychaliśmy swobodniej, gdy zbliżały się wielkie działa. Fala podniecenia przełamująca otaczające nas szare morze nieszczęścia. Widziałam, jak jeńcy zatrzymywali się i słuchali, z ich postawy można było niemal odczytać ich myśli. Tuż między naszym domem a parkiem znajdowała się droga, która prowadziła do Prus Wschodnich.
Za każdym razem, gdy bitwa przybierała niefortunny obrót, widzieliśmy, jak kilka pozostałych sklepów jest pozbawianych towaru. Worki ze zbożem, nawet zapasy żywności w sklepach wojskowych, meble, fortepiany. Suwałki były zupełnie pozbawione towarów, ale zawsze wydawało się, że coś przeoczono. Ludzi pozostawiono bez garnka lub patelni do gotowania jedzenia, jeśli tylko można było to zabrać. Samowary zniknęły; więc nie było już gorącej wody do parzenia herbaty. Nadzieja budziła się za każdym razem, gdy zbliżała się bitwa, ale drogo za nią płaciliśmy. Na mieszczan nałożono najrozmaitsze kary za to, że ośmielili się okazać nieco większe zainteresowanie. Wtedy, gdy naprawdę cieszyliśmy się, myśląc, że wreszcie nadszedł ten moment, przez miasto ze śpiewem nadciągnęły posiłki dla Niemców. Ponownie zapanowało pandemonium i doszło do brutalnych czynów. Baliśmy się żołnierzy, kiedy śpiewali swoje pieśni! Znowu napłyną ranni, żałosne niedobitki ludzi, a co najgorsze, nowi jeńcy! To było najtrudniejsze do zniesienia.
Przy całej swojej przebiegłości Niemcy dawali się czasem oszukać; bo nie zawsze dowiadywali się, kim byli ich jeńcy. Pewnego razu doszło do wielkiej bitwy i czterech jeńców uciekło. Trzech było wystarczająco silnych, by spróbować przedostać się do rosyjskich okopów; mieli niemieckie mundury. Czwarty przyszedł do mnie i trzymałam go w ukryciu przez prawie dwa tygodnie i wiele osób o tym wiedziało. W końcu udało mi się załatwić dla niego jakieś ubranie, uznając, że przy pierwszej okazji powinien zostać oddany jako pomoc do pracy przy kuchni, jako krewny jednej z moich służących.
Dokładnie tego samego dnia, kiedy uznałam, że można go umieścić w kuchni, gdzie wchodziło i wychodziło tak wiele osób, wrócił kapitan.
To był szok. Kapitan miał gorączkę i większość czasu spędził w szpitalu; później pojechał jeszcze raz do Augustowa, a teraz przebywał na zwolnieniu lekarskim w Suwałkach. Witając mnie, zapytał, czy się nim zaopiekuję? Naturalnie musiałam. Więc raz jeszcze miałam wojsko w swoich pokojach i odrażających ordynasów kapitana: Maxa i Fritza. Zastanawiałam się, dlaczego Bóg pozwolił Maxowi żyć i zabrał tak wielu żołnierzy, którzy byli mili. Rosyjski żołnierz (Polak, lat dwadzieścia, ochotnik ukrywający się w kuchni) został wysłany, aby zanieść kapitanowi gorącą wodę, bo uważałam, że lepiej być odważnym, a kapitan nie powiedział ani słowa.
Był naprawdę chory, absolutnie nie mógł niczego strawić i pił za dużo. Zrobiłam mu trochę kleiku, tym samym zdobywając zapas płatków owsianych Quaker dla dzieci. Zauważywszy coś dziwnego w wyglądzie kleiku pozostawionego na talerzu, postanowiłam dowiedzieć się, co to było następnym razem, i przyłapałam Kapitana na tym, jak wlewał pół butelki koniaku do kleiku. Powiedziałam mu, że dopóki jest moim pacjentem, nie może dotykać alkoholu, bo jestem odpowiedzialna przed lekarzem. Kapitan był chory, ale po dwóch dniach ogłosił swój wyjazd do okopów. Opowiedział mi, jak nabrał w nim nawyku picia, ponieważ wojna tak go denerwowała, wieczne niebezpieczeństwo i czekanie w okopach.
Będąc w moim domu otrzymał nowe odznaczenie, mężnie prezentując je na swoim mundurze. Dobroduszny człowiek z tego kapitana; naprawdę wierzę, że brutalność, z którą musiał się zmierzyć, sprawiły, że picie było jego jedyną ucieczką przed własnymi myślami. Po pewnym czasie nie zdziwiłam się, gdy dowiedziałam się od jego ordynansa Fritza, że kapitan zmarł w "delirium tremens"; a Fritz, straciwszy swego pana, był w drodze do okopów. Max był w komisariacie. On był dobry, do tego żeby wycisnąć ostatnią kroplę krwi z ludzi. Po zatrzymaniu rosyjskiego żołnierza tak długo, jak się odważyłam, poszedł poprosić o pracę na kolei. Czy dostał za to zapłatę, to już inna historia. Przynajmniej dostał coś do jedzenia i był traktowany z większym szacunkiem niż jeniec wojskowy. To było straszne ryzyko, które jednak podjęłam!
Zaloguj się aby komentować