LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 34 Zezwolenie na wyjazd z Suwałk
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne
Mijały dni pełne trosk, bo trudno było utrzymać troje dzieci, ale Bóg zesłał nowego przyjaciela - porucznika! dżentelmena, miłego i serdecznego. Kiedy poprosiłam o lekarza w Magistracie, przysłał jednego i jedzenie dla dzieci, i całe pół bochenka białego chleba! 
Byłam już spakowana. Myślę, że moja kucharka i inni ludzie również myśleli, że oszalałam, że mój mózg przestał pracować z powodu niepewności co do miejsca pobytu mojego męża i okropności, które przeżyliśmy. Stary ksiądz przyszedł ze mną porozmawiać, przekonany o tym, gdy usłyszał o moich przygotowaniach, że nie wszystko jest w porządku. 
Powiedziałam mu, że jestem „pewna, pewna, pewna uwolnienia, że nic nas teraz nie zatrzyma”. Potrząsnął głową, mówiąc, że jestem „albo szalona, albo świętą z wizją”. Nie byłam żadną z nich, tylko matką zdeterminowaną, by ratować swoje dzieci. 
Znowu Staś poczuł się trochę gorzej i tego dnia część naszego jedzenia nie została wysłana do sparaliżowanej pani. Noszono je codziennie, a pominięcie było przeoczeniem, z którym niewiele miałam do czynienia. To jednak nie zmniejszyło moich wyrzutów sumienia, gdy następnego ranka żołnierz wręczył mi notatkę, mówiącą, że została znaleziona obok zwłok kobiety, która ją napisała. Szkoda tych kilku linijek, mówiących, że „słyszała, że naprawdę wyjeżdżam”; i po przeżyciu jednego dnia bez przyjaciela postanowiła ze wszystkim skończyć. 
Wszystkim w mieście było tak źle, jak jej, że nie było dla niej nadziei. Bóg znał ciężar smutku i nieszczęścia spoczywający na Polsce i przebaczył jej odebranie sobie życia. Czyściec był na ziemi. Nie bała się tego, co miało nadejść. Z serdecznymi życzeniami lepszych dni dla nas oraz pozdrowieniami i błogosławieństwem dla mieszkańców miasta, podpisała się uroczyście, jak za dawnych czasów. 
Żołnierz powiedział mi, że ktoś ją odwiedził i znalazł ją wiszącą w szafie. 
Dni mijały aż do 6 września. Na pod koniec szarego dnia, gdy zabrakło mi odwagi, przyszedł do mnie żołnierz z rozkazem natychmiastowego stawienia się w urzędzie miejskich. Ubranie nie zajęło mi dużo czasu! Idąc przez miasto wczesnym zmierzchem, miejsce było chłodne, pełne żywych trupów, choć ciemne i zimne, z kominów nie unosił się dym, w oknach nie świeciły żadne światła. Jeszcze jedna noc ciemności do przeżycia. 
Po przybyciu do biura zostałam przyjęta z wielką ceremonią, zaprowadzona natychmiast do „Herr Presidial Rat”, który przywitał mnie imponująco, mówiąc: 
„Mam twoje pozwolenie na podróż do Berlina. Tam możesz sama zobaczyć, czy możesz dostać dalej pozwolenie na podróż do Ameryki! Nie mogę zrozumieć, dlaczego pozwolenie zostało wydane teraz, po tylu odmowach?”. 
Powiedziałam mu „Bo tak trzeba!” Następnie, pytając, jak szybko możemy wyjechać, powiedział mi, jak tylko będę gotowa! 
Cóż za wspaniałe wieści; aby móc wsiąść do pociągu i wyjechać na wolność! 
Po poinformowaniu mnie, że następnego ranka przyjdzie mężczyzna, który zrobi nam zdjęcia i przygotuje różne dokumenty, powiedziałam „dobry wieczór”. 
To inna kobieta zeszła tymi schodami! Chciałam śpiewać i tańczyć! Cieszyłam się, że na ulicach jest ciemno. Moja radość prawie mnie zawstydziła. 
Docierając do domu, kiedy spotkała mnie moja kucharka, złapałam ją, zmuszając do tańca! 
Dzieci były zdumione, ale chciały się cieszyć, tak jak mama! Mały Staś woła ze swojego łóżeczka, cichym, słabym głosikiem: „Dobrze, że mamusia się cieszy”. 
Mója kucharka myślała, że jestem zła, że nadszedł koniec. Kiedy w końcu zrozumiała, że naprawdę jedziemy, usiadła na podłodze z fartuchem na głowie, płacząc az wyjąc! To też doprowadziło mnie do płaczu, a potem oczywiście dzieci dołączyły do tego samego, aby przywrócić mnie do rozsądku! Nakarmiłam je, wykąpałam i położyłam do łóżek, bo dzieci trzeba kłaść do łóżek, cokolwiek by się nie działo. 
Następnego dnia przyszedł żołnierz, aby nas sfotografować, przyszedł też miły porucznik, aby mi pogratulować i udzielić mi różnych rad, mówiąc mi o drodze, żebym nie mówiła „ani po polsku, ani po angielsku, tylko po niemiecku”. Zapytałam go: „A co z dziećmi?" 
"Dzieci muszą zrozumieć niebezpieczeństwo. One umieją mówić po niemiecku”. 
Poza paszportem miałam mieć trzy dokumenty. 
Jeden, który bardzo sobie ceniłam, skierowany do Niemieckiego Czerwonego Krzyża, polecający „Siostrę Laurę von Turczynowicz, członkinię Polskiego Czerwonego Krzyża, i naczelnego komitetu w Warszawie, pod ich opieką - aby mi pomagali w jakikolwiek sposób mogą." 
Drugi dokument świadczył, że wszyscy mieliśmy tyfus w lutym i marcu. 
Trzeci, dosłowne tłumaczenie "Niniejszym zaświadcza się, że Pani Profesor Laura von Turczynowicz i jej trójka dzieci nie stanowi niebezpieczeństwa zarażenia wszami."
Tak, było to wstrętne słowo, podpisane przez oficjalnego lekarza. Och, mogło być gorzej. Mogli nas wysłać na dezynfekcję! Pociągu miało nie być aż do następnej niedzieli, 12-go, ponieważ wojska były ściągnięte z Polski i wysłany na front zachodni i nie było wagonów. 
Długo czekałam, ale to dobrze bo Staś był za słaby, żeby podróżować. Musiałabym go nieść, bo nie pozwolono mi wynająć żadnej pielęgniarki. Moja kucharka musiała również pozostać w Suwałkach! 
Wieści o moim wyjeździe rozeszły się po mieście. 
Któregoś dnia lekarz urzędowy zaproponował, żebyśmy się trochę przejechali! żeby raz Stasia wystawić na powietrze przed podróżą. Doroszka, którą wywieziono do Grodna w czasie ewakuacji stała na swoim dawnym miejscu. Ciekawie było znowu wsiąść do pojazdu. Woźnica powiedział mi, że widział mojego męża w Wilnie w marcu. Odwiózł go ze stacji. To było moje pierwsze słowo jakie usłyszałam o moim mężu! Ten człowiek powiedział mi też, że po niekończącej się, niebezpiecznej podróży przybyło do Wilna towarzystwo dzieci z naszą guwernantką. Nie wiedział o ich późniejszym miejscu pobytu.
Wyechaliśmy kawałek od Suwałk. Zastanawiałam się, dlaczego nie przyjechaliśmy do lasów augustowskich, ale potem zrozumiałam. Całe lasy zamieniły się w groby, miriady grobów. Błagałam mężczyznę, żeby zawrócił; to było zbyt cieżkie do zniesienia. Miasto opustoszałe, było w niewiele lepszym stanie. Domy bez dachów, bez okien i bez drzwi; żadnych zwierząt, żadnych ludzi i żadnych dzieci! Zniknęły! Lepiej było być w domu za zamkniętymi drzwiami. 
Wtedy też odbyłam pielgrzymkę po moim domu, aby pożegnać się z naszym starym domem, naszym pałacem! Większości pokoi nie widziałam od miesięcy, a teraz żałuję, że patrzyłam na to zbezczeszczenie. 
Stary ksiądz przyszedł do mnie uroczyście i pełen ostrzeżeń. Pobłogosławił nas, wysyłając nas w drogę, mówiąc, abym nie zapomniała o nich, kiedy wyruszę w świat i wysłała im pomoc. 
Ostatnim gościem u mnie był Pan W. Miał wiele wiadomości z Warszawy. Żydowi udało się przedostać z Warszawy do Suwałk, przywożąc mu wieści. Słyszał, że jego żona jest w Rosyjskim Czerwonym Krzyżu, a córki są bezpieczne w głębi Rosji. W Warszawie warunki były takie same jak u nas. Przewodniczący naszego Komitetu, który poszedł przywitać zdobywcę miasta, zamiast zostać przyjęty, został wtrącony do więzienia jako zakładnik. Pan W. był trochę szczęśliwszy, choć strasznie się o mnie niepokoił. Nalegałam, żeby dać mu sto rubli, bo ja wyruszałam w świat, podczas gdy on był nadal biednym więźniem! Pytając też, co jeszcze mogę zrobić, słysząc po raz pierwszy, że on i jego synowie spali bez poduszek i przykrycia. Powiedział łagodnym głosem: „Było zimno i twardo”. 
Wpadłam w totalną furię na wojnę! Dlaczego mamy cierpieć takie rzeczy? Ten człowiek i jego synowie dosłownie stanęli w obliczu zimna i głodu. Na ile starczyłoby sto rubli?
d63b70e5-b99e-413a-8745-44a94151fd2f
ciszej

@Hans.Kropson robisz świetną robotę z tymi wpisami! Dziękuję Ci jednocześnie niepojętym dla mnie jest niewydanie tej ksiazki w Polsce

Hans.Kropson

@ciszej Też się nad tym zastanawiałem dlaczego książka nie została wydana w Polsce?


Aż zadałem sobie pytanie, a kiedy miałaby być wydana?


W okresie międzywojennym?

Wtedy żyło jeszcze mnóstwo ludzi którzy pamiętali wojnę i dla nich nie było to nic nadzwyczajnego. Poza tym na rynku było dużo wspomnień, nawet ciekawszych.


Potem w okresie PRL-u wydawnictwa zostały upaństwowione. Wydawanie książki w której jest napisane że za cara żyło się dobrze byłoby nie do pomyślenia. Co by partia na to powiedziała?


Pozostaje tak naprawdę ostatnie 30-lat. I tu się z tobą zgadzam. Nie rozumiem dlaczego nie została wydana w Polsce?


Ja znalazłem fragmenty tej książki cytowane przez Petera Englunda (szwedzkiego historyka) w jego "Piękno i smutek wojny. Dwadzieścia niezwykłych losów z czasu światowej pożogi".

Zainteresowałem się losami tej kobiety i odnalazłem oryginał w Internecie. Czytając zacząłem wrzucać tłumaczenie na hejto.

ciszej

@Hans.Kropson uszczegóławiając miałam na myśli ostatnie trzydziestolecie - zwłaszcza lata 90', które obfitowały w mniejsze wydawnictwa wydające najróżniejsze pozycje

Zaloguj się aby komentować