Zdjęcie w tle
George_Stark

George_Stark

Autorytet
  • 429wpisy
  • 2610komentarzy
Taka stara piosenka zespołu Nocna Zmiana Bluesa mi się przypomniała no i postanowiłem sobie pokombinować coś w tym kierunku:

***

Rozmowa z Janem Wędrownikiem

Pogadać tak chciałem. Wie pan, panie Janku…
No usiądź pan. Ciągle wędrujesz. Stale gdzieś kroczysz.
A usiąść nam trzeba i usta zamoczyć.
I porozmawiać. Może o szwanku?

Jakim? Tym, co go tutaj, w naszym zaścianku,
doznaje człowiek, kiedy po nocy
znów w dzień kolejny przychodzi mu wkroczyć.
I tak codziennie. Ranek po ranku.

Nie żebym mówił, że życie kłopotem,
no ale, wie pan – codzienność zasrana.
Czasami wszystko wychodzi już bokiem.
Miało epicko być. No a jest dramat.

Zza okularów pan na mnie okiem
spogląda? A nie oprawki to. To lustra rama.

***

#nasonety
#zafirewallem
moll

@George_Stark też lubię pogadać sama do siebie, chociaż najlepsze rozmowy w moim życiu to były te z katalogiem bibliotecznym

Zaloguj się aby komentować

Król
czyli Noc z panem Twardochem

Niestety, nie dla mnie piękno poranków –
za wcześnie wtedy, by z łóżka wyskoczyć.
No, chyba że zdarzy się jedna z tych nocy
kiedy zajęty, zapomnę o spanku.

Kiedy oddaję się rymowanku,
lub kiedy silną potrzebę skończyć
mam książkę, którą aż tak żem się zauroczył
że czas, ten czas co gna wciąż, co gna bez ustanku,
znaczenie swe gubi. Obchodzi mnie bokiem.

I tak kolejna noc nieprzespana,
spędzona, no cóż… no, z panem Twardochem.
Warszawa mnie pochłonęła przezeń opisana
i dopiero gdy świt się wlewał do okien
senność mnie naszła. Tak z siebie sama.

***

#nasonety
#zafirewallem

Zaloguj się aby komentować

Napad na sklep warzywno-owocowy

– Tłumacz się teraz! Tłumacz po manku,
kiedy w kasetce brak dwustu złotych!
A wzywaj sobie! Wzywaj pomocy!
Bóg nie pomoże! Już lepiej w banku
niech saldo twoje doznaje szwanku.
Jak nie policzysz: suma, iloczyn
na minus dwieście rachunek skończysz;
jak wytłumaczysz manko, bałwanku?

– Wszedł tutaj dzisiaj powolnym krokiem
mężczyzna w płaszczu skórzanym i w glanach
dwa kroki zrobił i oparł łokieć
na parapecie – tym, proszę pana -
i tak ustawił się do mnie bokiem.
A później ze skrzynki wyciągnął granat.

***

#nasonety
#zafirewallem
splash545

@George_Stark dobre

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
Na głowie ma kraśny wianek, w ręku zielony badylek […] – znacie te słowa, nie? Ale jakoś tak to trochę inaczej leciało, co? Otóż odpowiadam: nie, nie leciało to inaczej. Autorem tych słów nie jest bowiem, jak mogłoby się wydawać (i, jak i mnie się kiedyś wydawało) żaden z panów Staszewskich. Ani pan Stanisław, ani pan Kazimierz nawet, choć pięknie je sobie ten starszy z nich (czyli pan Stanisław) w swój własny tekst wkomponował. Autorem tych słów jest pan Adam. Adam Mickiewicz konkretnie. A że koleżanka @moll uznała, że XLV edycja konkursu #nasonety w kawiarni #zafirewallem będzie edycją mickiewiczowską , to postanowiłem się dostosować. Tym bardziej, że pisaliśmy dziś trochę o Dziadach , to niechże te Dziady pojawią się w końcu w tej naszej kawiarence! – listopad przecież się zbliża! Co prawda komentarze te dotyczyły części trzeciej, a ja mój dziadoski wytwór oparłem na części drugiej, no ale koleżanka organizatorka ma problemy z liczeniem, to może nie zauważy.

***

A przed nią bieżył baranek. Ale już nie bieży.
czyli Co się dzieje, gdy kobieta nie bierze (za męża – żeby nie było!)

Baś, baś, baranku! Baś, baś, baranku!
Zostaw już Zosię, przed którą tak kroczysz
bo Zosia serce ma twardsze od broszy
tej którą nosi, z górskich kryształków.

Józio, co dawał jej wstążkę do wianku,
gdy nie przyjęła – do rzeki skoczył.
Antoś, który aże krwią broczył,
po sercu wyrwanym, nie uszedł szwanku
na zdrowiu i skonał nade potokiem.

Jedyny Oleś, co przetrwał dramat.
Gołąbki zabrał, do Hani poszedł
i, kiedy Zosia została sama,
kolejny prezent wymyślił, kokiet:
– „Z baranka także ucieszy się Hania.”
splash545

@bojowonastawionaowca wołajo

Zaloguj się aby komentować

No i znowu na mnie padło, bo przecież dziś akurat to mi nie pasuje!

Ale jedziemy:

rymy: spali - mądrali - życie - wicie
temat: bitwa pod Maratonem

Wesołej zabawy!

#zafirewallem
#naczteryrymy
splash545

Greccy żołnierze dość smacznie spali

Gdy ich poderwano na rozkaz mądrali

Co nagły atak chciał wcielić już w życie

Bo konnicy nie było lecz przecież to wicie

mpower

Grecy za zasiekami oliwnymi spali,

To dzięki radzie pewnego mądrali.

Ta jego decyzja uratowała im życie,

6k martwych persów naliczyli o świcie.

PaczamTylko

Pod sklepem sportowym "Maraton" spali

promki na otwarcie wymyśliło paru mądrali

z rana wybuchła walka na śmierć i życie

ludzie w amoku, sklep splądrowany niesamowicie

Zaloguj się aby komentować

Dobra, ostatni już chyba na dziś. Byle tylko do czterech rymów dotrwać.

***

AMERICANA

WELCOME TO AMERI-CANA
Kaseta Offspringa w kółko słuchana
była, gdy byłem jeszcze chłopięciem młodym.
No ale już takim, co to się buntował.

Nad miejskim zalewem mieliśmy Kalifornię
i dżinsy z dziurami, bo tam, na betonie
niejeden z nas czasem przewrócić się musiał.
I włosy też czasem stawialiśmy sobie. Na cukier.

Baterie się do Kasprzaka wkładało
na naszej Malibu się z niego grało
aż czasem pytał któryś z rodziców:
„Co to za wariat tak głośno tam krzyczy?”

Dzisiaj już miewam tak, jak wtedy mama
gdy głośnik jest bardziej forte niż piano,
bo gust przez te lata mi zmienił się przecież.
Lecz Offspring czasami jeszcze poleci.

***

#nasonety
#zafirewallem
Piechur

Już się kiedyś chwaliłem, ale dalej mam - moja pierwsza oryginalna kaseta kupiona za własne oszczędności Bardzo pozytywny utwór

dbf78543-e99c-4672-85ec-f2a909437d08

Zaloguj się aby komentować

Nie wiem czy znacie, albo może czy pamiętacie te doniesienia na temat anatomicznych odkryć radzieckich naukowców? Tym, którzy nie znają przedstawiam, tym, którzy znają, ale zapomnieli, przypominam:

***

Porażka wstecznej medycyny „ludowej” w starciu z przodującą nauką radziecką
czyli Radzieccy uczeni odkryli nerw łączący oko z dupą

Coś tam ajurweda mówi o czakramach?
Nie będzie nas tu pouczał doktor Dalajlama!
Bo też do wyników uzyskanych w sposób naukowy
nijak się ma ta wsteczna tradycja ludowa.

Zresztą tam: ludowa! Co i to, to nie!
Lud to na nauce, nie na zabobonie
polegać powinien. Na pracy! W fartuchach!
Jak ten kowal, co to przyszłość w trudzie nam wykuwa!

A z frontu nauki w przodującym kraju
spiker Jurij Lewitan wiadomość podaje,
że wspaniałym odkryciem się mogą poszczycić
radzieccy uczeni, łomonosownicy:

kiedy igła w oko komuś jest wbijana
skutkiem tego będzie bielizna osrana;
a jak się tą igłą w dupę ukłujecie
to nerw powoduje, że łza z oka leci.

***

#nasonety
#zafirewallem
DiscoKhan

@George_Stark ostatnio chyba ze dwa razy ns hejto czytałem jak ktoś pisał o rosyjskich naukowcach, a nie uczonych, już wiarę w nasz naród zacząłem tracić. Miło jest sobie poczytać jak ktoś się zna i wie jak sprawy opisywać xd

Zaloguj się aby komentować

Jest to jakiś rodzaj uzależnienia albo choroby psychicznej nawet, kiedy się siada do komputera z myślą: „a, jeden wiersz napiszę i pójdę się zająć czym pożytecznym”, a później się w głowie same układają następne. Co to dokładnie jest – czy uzależnienie, czy też może choroba – to jeszcze nie zdiagnozowałem, w każdym razie jest to pewnego rodzaju problem. A na problemy to ja już znam taki jeden sposób:

***

Hamak
czyli Jakoś leci

Gdy cię życie męczy, gdy ci miesza w planach
mam odpowiedź na to. A brzmi ona: hamak!
Prostej to konstrukcji mebel ogrodowy:
kilka tylko linek i płaszcz nylonowy,

a gdy jest już chłodniej, bo to lata koniec,
można na stojaku rozpiąć go w salonie
i tam na nim leżeć lub lekko się huśtać.
Hamak to jest wolność – zapomnij o musie.

Mówią o kłopotach? Odpowiedz: nie znaju,
a jak dalej męczą, każ: niech spierdalają.
Puszczaj mimo uszu, gdy ktoś „Problem!” krzyczy.
Niech się martwi martwią. Najlepiej w kostnicy

Nie czekaj na zmiany. Sam bądź sobie zmianą.
Zapomnij o wszystkim co w głowę ci wkładano
że czas szybko mija. Fakt: skończył się już wrzesień.
Ja chuj na to kładę. No i jakoś leci.

***

#nasonety
#zafirewallem
KatieWee

@George_Stark dlaczego uważasz, że pisanie wierszy to nie jest coś pożytecznego?

Zaloguj się aby komentować

Niedawno jeszcze myślałem że jestem człowiekiem dojrzałym, pod różnymi względami, w tym i pod względem muzycznym, ukształtowanym. Ale nie. Przylazł bowiem pewnego razu kolega @splash545 i podrzucił mi kawałek A co jeśli się uda? . No i mu się udało, temu Splaszu, bo od tamtego czasu często u mnie w głośnikach gości ten raper, którego nie znałem. Ten cały Łona. Teraz zresztą mam na ripicie jego fantastyczny Kocyk . Jakby ktoś pytał.

A tak naprawdę muzycznie zupełnie nie jest to moja bajka, ale teksty tego człowieka są niesamowite. To, jak nieoczywiste rymy potrafi znaleźć, zachwyca mnie niemal za każdym razem. Tak, zdarza się i tak, że zachwycam się kolejny raz tym samym rymem. No i czegoś podobnego chciałem w tym wytworze spróbować, jakiejś takiej nieoczywistości właśnie. Jak mi to wyszło? No tak właśnie:

***

Skąd się biorą poeci?

Wstyd! Hańba! Kompromitacja! Blamaż! –
krzyczą. A tutaj tak naprawdę rozegrał się dramat.
Ten chłopak, co stoi tam w kącie, ten młodzian,
sens życia swój stracił. Gdzieś mu się zapodział.

Wybranka jego, jak Julia, stała na balkonie.
On, z wysokości chodnika, zęby szczerzył do niej
i, jak stał tam wtedy, to aż sobie usiadł
bo, przechodząc, za rękę wzięła go mamusia.

Ej, ty! Maminsynek! Pizda! Ciota! Laluś! –
takie epitety ku niemu padają
odkąd w obecności swej oblubienicy
utracił szacunek młodzieży w dzielnicy.

Przyszłość legła w gruzach, cała połamana;
już nie Amor w sercu, ale w sercu rana
od gniewu, co wstąpił w to dziecię.

W taki właśnie sposób powstają poeci.

***

#nasonety
#zafirewallem
xsomx

@George_Stark Mój ulubiony polski raper. A koncertu z The Pimps w S-1 to słuchałem z 10 razy.

Pstronk

@George_Stark Mimo że od zawsze słucham raczej cięższego grania to akurat Łona też mi zawsze siadał. Z innych nielicznych raperów których lubię to L.U.C szczególnie na pierwszych płytach.

100mph

Stare płyty Łony mnie ukształtowały jako młodego człowieka. Rewelacyjny rap.

Zaloguj się aby komentować

No to żeby mieć wolne co najmniej do piątku, to publikuję jeszcze i to.

Mało sielankowa mi coś ta sielanka wyszła, no ale trudno. Najwyżej zostanę zdyskwalifikowany.

***

Trzysta trzydziestka

Normalnie to tatuś mówił na niego po prostu trzysta trzydziestka. No ale czasami, a zwłaszcza po ciężkim dniu, kiedy to było kupę roboty, a każda jedna była pilniejsza od drugiej, i każda do zrobienia koniecznie dziś, to nazywał go wtedy niedźwiadkiem. Albo i delikatniej nawet, i misiem też go czasami wtedy nazywał. A wzięło mu się to stąd, że, po rusku – albo może i po niemiecku?; dokładnie to nie pamiętam, tatuś zresztą chyba też nie do końca wiedział, bo zdaje mi się, że raz mówił tak, a raz tak – że to „ursus” po tym rusku czy po niemiecku to właśnie „niedźwiedź” znaczyło. Tatuś pamiętał jeszcze, ja już tego nie pamiętam, jak to się w polu koniami robiło no i umiał docenić to ułatwienie, jakie do naszego gospodarstwa zawitało, kiedy to wreszcie udało mu się kupić traktor.

We wsi były też już wtedy i inne traktory. Niektórzy mieli radzieckie Władymiriece, większość jednak polskie Ursusy. Głównie trzysta trzydziestki, tak jak my. Pamiętam, że na innych trzysta trzydziestkach, tych co to sąsiedzi je mieli, na kominie – tak z Heniem nazywaliśmy rurę wydechową; tatuś to na początku nas poprawiał bo wtedy nie wiedzieliśmy, że to nazywa się rura wydechowa, a później to już się denerwował, bo kiedyśmy już zapamiętali, to specjalnie mówiliśmy wtedy że to „komin”, może właśnie po to żeby go trochę podenerwować? – to pamiętam, że na tych kominach to były takie klapki, żeby woda deszczowa nie dostawała się do środka. Jak ciągnik był odpalony to ta klapka tak się unosiła pod wpływem spalin. Na wolnym biegu unosiła się i opadała, klapała tak, czasami uderzając o krawędź komina i wydawała wtedy taki dźwięk jak to wtedy, kiedy metal uderza o metal. No a kiedy dodało się więcej gazu, to wtedy stawała prawie do pionu. Na tyle, na ile mogła. Jakiś ogranicznik tam chyba miała czy coś takiego? No strasznie mi się ta klapka wtedy podobała.

No ale my takiej klapki w naszej trzysta trzydziestce nie mieliśmy. Kiedyś, niedziela to chyba była, albo jakieś inne święto, bo ciepło było, a my nie pojechaliśmy w pole, postanowiliśmy z Heniusiem sprawdzić jak to jest z tą naszą klapką. Zastanawialiśmy się wtedy, czy ona była i odpadła bo wypadła z niej zawleczka albo śrubka jakaś się odkręciła, czy może w ogóle nigdy jej tam nie było. Klapki były montowane na takich opaskach. Obejmach może? Zaciskach takich blaszanych, co to na górze dookoła komina były zaciśnięte. Myśmy sobie to wtedy wymyślili tak, że jak taka opaska kiedyś tam była, to ślad po niej powinien był zostać. Było to jakoś zaraz po tym, jak żeśmy z tatusiem ławkę na podwórku rozbierali, bo deski w niej zbutwiały i ta ławka była wtedy właśnie takimi zaciskami stalowymi połapana, no i się te zaciski na drewnie odcisnęły. A jak na drewnie się odcisnęły, to i na chyba na kominie powinny? – tak jak mówiłem, tak żeśmy sobie to właśnie wtedy z Heniem pomyśleli.

Siedem lat wtedy może miałem, albo osiem, no a Heniuś młodszy o rok był, to, żeby to sprawdzić, to go podsadziłem i pomogłem mu na maskę wleźć, bo stamtąd lepiej mógł się przyjrzeć i zobaczyć czy ślad na tym kominie to tam jest, czy też go tam nie ma. Awantura się wtedy zrobiła, bo tatuś jak przez okno zobaczył, że Heniuś się na ten ciągnik wspina, to przyleciał wtedy i krzyczał na nas, że spaść stamtąd można. Krzywdę sobie można zrobić. Tatuś rzadko na nas krzyczał, no chyba że, tak jak wtedy, miał do tego krzyczenia jakiś powód. Czy ślad po tej klapce na naszej trzysta trzydziestce był, czy go tam nie było, to nie pamiętam. Nie pamiętam czy Heniuś w ogóle to wtedy sprawdził czy też tego nie sprawdził, bo nie zdążył zanim go tatuś stamtąd ściągnął.

No ale klapki nie było. Tatuś z tą wodą to radził sobie tak, że jak ciągnik stał, to zakładał mu na komin plastikową butelkę. Taką uciętą tak w dwóch trzecich wysokości, zaraz za tym jak to zwężenie od szyjki się kończy. No ale czasami ta butelka gdzieś ginęła. Gdzieś się zawieruszała. Zwykle działo się to po tym, jak pan Władek przywoził nam ropę w takich stalowych dwustulitrowych beczkach. Miał ją trochę taniej niż na stacji można było dostać. Skąd ją miał, to nie wiem. Ani ja, ani Heniuś żeśmy wtedy tatusia o to nie pytali. No ale ta butelka po tych jego wizytach to nam często ginęła. Myśmy sobie nawet z Heniusiem tak kiedyś wymyślili, że to może pan Władek nam tę butelkę zabiera, jak ona tak często ginie zaraz po tym jak on do nas przyjeżdża? Powiedzieliśmy nawet o tym tatusiowi, ale on się wtedy tylko roześmiał.
– Nie, to przypadek jest, chłopcy – powiedział. – Niech wam tylko do głowy nie przyjdzie Władka o to pytać – przestrzegł nas. – Jeszcze sobie pomyśli, że za jakiegoś złodzieja go mamy.

No więc nie pytaliśmy pana Władka o nic, ale kiedy przyjeżdżał, to pilne go żeśmy wtedy z Heniusiem obserwowali. Faktycznie, nigdy nie udało nam się zobaczyć żeby tę naszą butelkę ze sobą zabierał. Zwykle to nawet koło ciągnika się nie kręcił. Mimo to jednak butelka dalej ginęła. Tatuś wołał nas wtedy, wyciągał pieniądze z kieszeni i mówił:
– Chłopcy, idźcie do sklepu, kupcie sobie jakiś napój, a jak go wypijecie, to butelkę się utnie i na rurę wydechową się założy.
No i szliśmy wtedy z Heniem do tego sklepu i kupowaliśmy ten napój, Colę jakąś albo Fantę, jak Heniuś miał na pomarańczowe ochotę, bo ja to za pomarańczowym nie przepadałem, dalej nie przepadam, no ale czasami to się zgadzałem żeby bratu tę przyjemność zrobić. No i żeśmy ten napój na spółkę sobie wypijali. Boże, jak on nam wtedy smakował! Jaki był inny od tego kompotu, co go mamusia nasza robiła! Chociaż ten kompot to też dobry był, jak tak sobie go teraz przypominam.

Jak to dziwnie jest z tą pamięcią, prawda? Tak mi się to wszystko przypomniało teraz, jak na tej ławce siedzę. Przed chwilą był Łukasz, syn pana Władka. Ropę przywiózł, co to ją w Spółdzielni Rolniczej po trochu z maszyn odciąga. Trochę taniej niż na stacji można u niego kupić. Trochę człowiek może zaoszczędzić, a tu każdy grosz się przecież liczy. No i tak sobie siedzę i tak sobie patrzę na tę trzysta trzydziestkę po ojcu i tak mi się ta historia przypomniała. I wstaję z ławki, i patrzę gdzie są chłopcy. Łuk sobie zrobili z tego kija wiklinowego, cośmy to go wczoraj nad rzeką ucięli, jak żeśmy się kąpać poszli. Taki łuk to dobra rzecz jest, zabawka dobra. Bierze się nylonowy sznurek od snopowiązałki, wiąże się go na górze i na dole. Strzały to też z wikliny się robi. Kijki cienkie trzeba znaleźć, zaostrzyć je później trzeba. A jak kto lepiej chce – i umie – to i kurze pióra można z tyłu przywiązać. Lotki takie zrobić. Lepiej wtedy niesie. Ale to trzeba umieć. Ja nie umiałem. Chłopcy też nie umieją, bo kto by ich miał tego nauczyć, jak ojciec nie umie? No ale i bez lotek zabawa jest niezła. Sam się tak bawiłem. No i patrzę na tę trzysta trzydziestkę i podchodzę do niej. Patrzę jeszcze raz na chłopców, ale oni mnie nie widzą. Nie patrzą w moją stronę. Zajęci są zabawą. I ściągam z rury wydechowej tę plastikową butelkę, i chowam ją do garażu. Później się ją spali. I wracam na ławkę. I wołam chłopców:
– Maciek! Kuba!
Chłopcy odwracają się i przybiegają do ojca. A kiedy już do mnie przybiegają, to wyciągam z kieszeni pieniądze i podaję im banknot.
– Chłopcy – mówię – gdzieś mi się zawieruszyła ta butelka na rurę wydechową. Skoczcie no do sklepu, picie jakieś sobie kupcie, tylko w butelce plastikowej. A jak już je wypijecie, to się tę butelkę utnie i na rurę wydechową się ją założy.

***

1277 słów

***

#naopowiesci
#zafirewallem
KatieWee

@George_Stark ależ bardzo sielankowa jest ta sielanka!

A kompot to nadpicie i proszę z tym nie dyskutować

Zaloguj się aby komentować

Trochę tłumacząc się z nieobecności, trochę chwaląc się wyjazdem, trochę polecając festiwal zamieszczam swoją odpowiedź na wiersz di proposta od kolegi @Piechur w XLIV edycji konkursu #nasonety w kawiarni #zafirewallem.

To jeden z tych rzadkich przypadków, kiedy wytwór mój inspirowany jest własnym doświadczeniem, co też dokumentuję zdjęciami. Generalnie nie wierzę we wszelkiej maści znaki, amulety i inne talizmany. Ale może to, co mi się w tej Łodzi przydarzyło, to znak, że warto by zacząć w to wszystko wierzyć?

***

Pan Julian Tuwim i Light Move Festival

Na ławce w Łodzi leżała bandana.
Dosiadłem się tam do pana Juliana
Tuwima. Zauważyłem ją w czasie rozmowy.
A kolor tej bandany to był fioletowy.

To wczesny był wieczór, Łódź zwykle tonie
w półmroku wtedy; latarnie są wówczas jeszcze zgaszone
i nie zauważyłbym jej może, gdybym tak tam usiadł
innego wieczoru. Lub nie tam, na Piotrkowskiej, a choćby na Brusie.

Bo, tak już jest w łódzkim, wrześniowym zwyczaju,
że centrum jej dwie noce co rok rozświetlają
instalacje, mappingi – światło na ulicy.
Co można tym światłem zrobić na starej kamienicy!

W tym świetle dostrzegłem ją. Zabrałem – to moja bandana!
I – tak trochę się łudzę – że mi tam ją dano
celowo. Żebym, gdy piszę, to wtedy… No, wiecie…
Jak Łódź wrześniem świeci, bym i ja tak świecił.
aa7b2288-5db4-4a68-9405-60c7cc916ad5
a7aa8c4a-1afa-42c0-897f-1d0732fab8bc
5e1e59e9-d99b-486d-a232-9cbf76f0b665
George_Stark

No widziałem tę ławeczkę przecież.

George_Stark

@UmytaPacha


To co w związku z tym? Mam skrytykować kiepski kadr?


Cza było się przysiąść!

Piechur

Ty nie świecisz a lśnisz panie Stark Pięknie napisane. Nie wiedziałem w ogóle, że taki festiwal ma miejsce, będę się musiał przejechać z dziewczynami jak podrosną

splash545

@George_Stark ładna bandana

Zaloguj się aby komentować

Trochę jestem zajęty, więc narobiło mi się zaległości kawiarenkowych, które postaram się nadrobić, niemniej tę jedną rzecz chciałbym zrobić od ręki. No bo jest niedziela i może ktoś się będzie akurat nudził i w ramach walki z tą nudą coś napisze? Albo chociaż, z tych nudów, coś komuś może do głowy przyjdzie?

Otóż, wpisem tym otwieram X edycję zabawy #naopowiesci w kawiarni #zafirewallem. Tak szybciutkio i w skrócie, odhaczając tylko niezbędne punkty.

Gatunek: sielanka – tak, wiem że sielanka to gatunek poetycki, ale kto nam zabroni pisać sielanki prozą?; choć proza ta może być, oczywiście, poetycka, tutaj nie mam nic przeciwko.
Temat: lekki ciągnik rolniczy Ursus C-330.
Termin: 13 października 2024.
Objętość tekstu: 1000 – 2500 słów.

Miłej zabawy i zobaczenia za dwa tygodnie podczas podsumowania. Albo może i wcześniej? Ale to przy innej okazji.
ErwinoRommelo

Xdd tematycznie ciężkie się wylosowało, czekamy na odpowiedź @moderacja_sie_nie_myje

KatieWee

@ErwinoRommelo no dla mnie i dla mojej fascynacji wsią sprzed pięćdziesięciu lat to jest po prostu samograj

ErwinoRommelo

@KatieWee najlepsze w #naopowiesci jest właśnie to jak się za tematykę / gatunek każdy z was na swój sposób zabiera !

moll

@George_Stark u dziadków taki był! Nawet nim kierowałam za dzieciaka

splash545

Cholera! I jak ja tu jakąś śmierć wcisnę do sielanki

George_Stark

@splash545


No jak to jak? Jest jakiś sołtys czy inny proboszcz z zapędami dyktatorskimi, później umiera no i właśnie wtedy zaczyna się sielanka.

Zaloguj się aby komentować

Chyba wypadło na mnie, bo z tych wczorajszych wpisów mam najwięcej lajków?

Trochę nie mam czasu więc krótko:

rymy: tańca - połowa - franca - głowa
temat: struna

I miłej zabawy!

#naczteryrymy
#zafirewallem
BiggusDickus

Nie wiem, czy można dwa, ale spróbuję ¯⁠\⁠_⁠(⁠ツ⁠)⁠_⁠/⁠¯


Gumka pękła jak struna w czasie godowego tańca

Zrzuciła mnie z siebie ta niby lepsza połowa

Czy na fifolu będzie teraz jakaś cholerna franca?

Już czuję że swędzi mnie ta druga głowa

splash545

@BiggusDickus a pewnie, że można

pingWIN

Żona rwie się do tańca

Nie pójdę. Flaszki połowa

Żona ciągnie, ta franca

Nie wie, że od tańca boli głowa?

UmytaPacha

@George_Stark @bojowonastawionaowca chciałam tylko powiadomić, że szanowna administracja przywróciła mi kawiarniany stołek a mówiliście, że się nie da

moll

@UmytaPacha gratulacje

Zaloguj się aby komentować

Jest taka teoria, że w literaturze dobrze sprawdzają się kontrasty. Kierując się nią, wróciłem dziś do swojego wczorajszego wiersza i postanowiłem dopisać do niego kolejny, tak żeby powstał z tego wszystkiego dyptyk. Niezależnie jednak od tego wczorajszego mojego wytworu, jest to również kolejna odpowiedź, czyli di risposta na wiersz di proposta zaproponowany przez koleżankę @UmytaPacha w trwającej właśnie XLIII edycji konkursu #nasonety w kawiarni #zafirewallem :

***

Wiersz o rozwolnieniu

Gówniana trąba w symfonii dup
swą dętą partię wygrywa kolejną.
W fotokomórce czas skończył się już
i światło zgasło. Zrobiło się ciemno.

Wcześniej, jak skrzypek, ktoś obok wyżynał
dźwięki wysokie, w tonacji H.
Druga zaś, po mojej lewej, kabina
rytm nadawała. Bo grał tam bas.

Smectę, Stoperan żarłem jak prosię;
Laremid, Imodium doza po dozie
łykałem – efektów ni śladu!

I zastanawiam się: „Co też ja zjadłem?!”
No, były śliwki. I mleko zsiadałe.
I teraz leci. Jak z wodospadu.
Wrzoo

@George_Stark Masz ci, zapomniałam przy swoim wspomnieć, że poza Gripeksem i Ferveksem inspiracją dla mojego wiersza była też Twoja Xenna!

Ta druga kabina z basem mnie urzekła.

George_Stark

@Wrzoo Dziękuję.


A o brak wspomnienia o Xennie się nie gniewam.

Wrzoo

@George_Stark Przy okazji przypomniałeś mi tym o książce mojej "zbuntowanej" młodości o tytule "Xenna moja miłość". Wtedy ten tytuł był mniej skażony skojarzeniem gastrofarmakologicznym

UmytaPacha

@George_Stark bardziej niż wodospad przypomina to gejzer, ale by się nie rymował

George_Stark

@UmytaPacha


Gejzer również, jak sama nazwa wskazuje, jest gejowski.

splash545

@George_Stark wspaniały! A w szczególności ten wers:

Gówniana trąba w symfonii dup

Zaloguj się aby komentować

828 + 1 = 829

Tytuł: Klinika
Autor: Pavel Rankov
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 6/10

#bookmeter

Pan profesor jest wprawdzie nadzwyczaj pracowity, ale też wyjątkowo zapracowany.

Absurdalną, jak się tak nad nią zastanowiłem, wydała mi się kwestia absurdu. Może nawet nie tyle kwestia absurdu samego w sobie, ale mojego, dość absurdalnego, do tego absurdu podejścia. Bo, co sobie z zaskoczeniem uświadomiłem, kiedy coś tam sobie czasami piszę, to opowieść sama często ucieka mi w jakieś absurdalno-groteskowe rejony. Pojawia się jakaś postać, jakaś myśl, jakieś zdanie, które często pchają tę historię, którą właśnie próbuję spisać właśnie w tę, a nie inną stronę. Często daję się tej sile ponieść, bywa, że czasami nawet jestem z efektów zadowolony. Jeśli natomiast chodzi o rzecz przeciwną, o mój odbiór czyjegoś absurdu, to, poza nielicznymi wyjątkami, jak pan Vonnegut czy pan Beckett, raczej jest z tym średnio.

I tak właśnie średnio było z ostatnią lekturą, którą skończyłem. Z Kliniką słowackiego pisarza, pana Pavla (Pavela?) Rankova. Jak to często zdarza się w absurdalnych historiach, tak i tutaj bohater ma przed sobą jasny i, zdawało by się, prosty cel. W tym przypadku bohater, który jednocześnie jest narratorem, chce dostać się do profesora psychiatrii. To proste, jak by się wydawało zadanie, komplikuje się na skutek okoliczności zewnętrznych: tego, że profesor jest człowiekiem niezwykle zajętym, tego, że w soboty i niedziele klinika jest nieczynna, tego, że w klinice obowiązują przepisy. No i o tym właśnie ta historia opowiada. Opowiada o wytrwałości pacjenta i sposobach radzenia sobie z napotkanymi przeszkodami. To w warstwie fabularnej.

Co natomiast znalazłem w warstwie symbolicznej? Przede wszystkim świetny pomysł, od którego wyszedł autor. Uczynienie głównym bohaterem człowieka, który chce dostać się do psychiatry, zapewne więc borykającego się z problemami psychicznymi i osadzenie go w zupełnie zwariowanym świecie, który to z kolei świat jest przedstawiony jako coś normalnego i naturalnego, to wspaniały punkt wyjścia. Poza tym podobały mi się kreacje tych, których bohater na swojej drodze spotykał, a właściwie relacje między nimi. Skonstruowanie dwóch par, palacz-recepcjonistka oraz asystent-pielęgniarka, według takiego samego schematu było urocze. I jeszcze, rzecz bardziej osobista, samo przygotowywanie się bohatera do rozmowy z profesorem. To zastanawianie się co, jak i kiedy mu powiedzieć tak bardzo przypominało mi rozmowy z moją chorującą na cukrzycę babcią, której za nic nie dało się przekonać, że wstrzymywanie się z jedzeniem słodyczy na tydzień przed wizytą u lekarza po to, żeby wyniki wyszły dobre, nie jest najlepszym pomysłem.

Mimo świetnych, tych wymienionych wyżej, ale też i kilku innych, pomysłów, pan Rankov nie przekonał mnie wykonaniem. Narracja, gdzie często trafiałem na ściany tekstu nie porwała mnie. Nie bardzo mogłem sympatyzować z głównym bohaterem, bo on w zasadzie, poza dostaniem się do profesora, nie miał żadnego innego celu, a i w tej sprawie zachowywał się jakoś biernie. Jeśli już podejmował działania, to takie, na jakie pozwalały mu okoliczności. I zdaję sobie sprawę, że prawdopodobnie było to celowe i nie mam też pomysłu na to jak tę historię można by przedstawić inaczej, tak żeby była dla mnie ciekawsza. No ale w takiej formie, w jakiej ją dostałem ciekawa i interesująca jako opowieść, czyli jako całość, niestety nie była.
e95a22ac-7897-42d2-a2c4-707b66d62f28
Wrzoo

@George_Stark O widzisz, nieco inny odbiór tej książki jednak mamy Co do sympatyzowania z bohaterem, to ja również nie odczułam z nim jakiejś więzi ani tendencji do utożsamienia się, ale wydaje mi się, że taka ta postać miała być. Może trochę, żeby nim gardzić, może mu współczuć, może być oburzonym jego postępowaniem, ale nie utożsamiać się z nim. Wydaje mi się, że autor nas wrzuca tu w rolę takiego wielkiego brata (tych kamer, które w pewnym momencie zauważa bohater), obserwatora szczura laboratoryjnego, który próbuje zachowywać się logicznie w coraz bardziej nielogicznych okolicznościach.

George_Stark

@Wrzoo Co do bohatera, to mam takie samo zdanie. Właśnie tak mi się wydaje, że on miła taki być. Jeśli tak, to to się całkowicie autorowi udało i tutaj rzeczywiście ma moje uznanie. Co nie zmienia faktu, że nawet jeśli dzieło zostało dobrze wykonane, to może mi się nie bardzo podobać. Raczej staram się unikać kategorycznych sądów że coś jest dobre, a już szczególnie, że jest złe (chyba, że naprawdę jest fatalne). Raczej staram się pisać czy mnie się podobało, czy nie.

Wrzoo

@George_Stark Naturalnie, jak najbardziej rozumiem. Mi chyba akurat ta książka wpadła na czytnik w odpowiednim momencie, kiedy sama przebywałam w oniryczno-delirycznym stanie skupienia, dlatego "wjechała". Jestem ciekawa, jak bym do niej podeszła przy drugiej, już trochę bardziej świadomej lekturze...

Zaloguj się aby komentować

Ku ogólnej atmosfery ciężkiej rozluźnieniu
śmiem zaproponować

Wiersz o zatwardzeniu

W pewnej sprawie co nieco doradzić bym mógł,
a radę tę niektórzy mogą znaleźć cenną;
tym, co trawienia nie mają już jak młody bóg
mówię: zatwardzenia można leczyć Xenną.

Siedzący tryb życia, tak to się zaczyna.
I śmieciowe żarcie: błonnika w nim brak,
i o nawodnieniu gdy się zapomina
kończy się to wszystko patologią srak.

Wtedy na sedesie całe godzin osiem
spędzam – prawie jak w robocie –
i boli mnie końcówka trawienia układu.

Znowu bez nadziei na kibelku siadłem
a tu niespodzianka! To było tak nagłe!
I mogę już pomachać do strawionych obiadów.

***

#nasonety
#zafirewallem
UmytaPacha

@George_Stark też zawsze macham

George_Stark

@UmytaPacha A masz zapas Xenny? Ja łykam częściej niż Prozac.

UmytaPacha

@George_Stark zatwardzenia to nie miałam ho-ho, albo i dawniej

za to kilka dni temu objadłam się śliwek.

moll

@George_Stark **sonet zawiera lokowanie produktu**

George_Stark

@moll Jutro pewnie przyjdzie przelew od producenta. Tantiem nam nie płacą, a za coś żyć trzeba.

moll

@George_Stark ważne że płacą terminowo

pingWIN

Wtedy na sedesie całe godzin osiem

spędzam – prawie jak w robocie –

To już wiem czemu jak pytam "Co robiłeś w pracy?" to ludzie odpowiadają "Gówno" ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Zaloguj się aby komentować

Di risposta do wiersza di prosta koleżanki @UmytaPacha. Starałem się pozostać w temacie, choć nie jesiennym akurat.

***

Fatum

Zaraza, Wojna, na końcu Głód
defilowali przez Ziemię kolejno.
Dosięgał za nimi w kapturze trup
tych, których oni nie mogli dosięgnąć.

Pod pracy ciężarem uginał
się człowiek – ile już lat?;
kiedy cywilizację budować zaczynał
czy się spodziewał, że skończy się tak?

Choćbyś i w ciągłym znajdował się wzniosie
to Fatum przesądza o twoim losie;
to ono gościem uczyni cię dziadów.

I kiedy w końcu na zawsze już zbladłeś
kładą cię – a wczoraj sam jeszcze się kładłeś! –
pod ziemię. Na dół.

***

#nasonety
#zafirewallem
Piechur

Mam ogromną słabość do tematyki Fatum, a podana w ten sposób to już w ogóle cud miód

Zaloguj się aby komentować

827 + 1 = 828

Tytuł: Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję
Autor: Mateusz Pakuła
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 4/10

#bookmeter

Tak, kościółkowe ludki, będę obrażał waszego bożka, na którego się spuszczacie kremem z zasranych kremówek.

To jest kolejna książka o której dużo słyszałem i która zalegała mi w czytniku już od dłuższego czasu. A tak to już jest, że kiedy człowiek postanowi wyjść z domu, to później, w związku z tym postanowionym wyjściem, pojawiają się komplikacje. Tak też było i tym razem ze mną i z książką pana Pakuły. Dowiedziałem się bowiem, że w najbliższą niedzielę odbędzie się w Kielcach spotkanie z autorem właśnie wokół Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję. – „O, pójdę!” – pomyślałem sobie i pojawił się problem, bo książkę wypadałoby najpierw przeczytać. A miałem czytać inne rzeczy.

Śmierć rodzica wydaje się rzeczą przykrą, choć potrafię sobie wyobrazić, że może być inaczej. Umieranie na raka, trwające długo, bolesne, z całym repertuarem dodatkowych wrażeń nie jest niczym pięknym. Stąd, chciałbym to zaznaczyć, nie odnoszę się w ogóle do tego co ta książka zawiera, a tylko do tego jak to prezentuje. I może trochę do tego po co powstała. Nie w sensie osobistym, nie będę rozważał dlaczego autor zdecydował się opisać śmierć swojego ojca. Raczej co może ona wnieść do dyskusji publicznej.

Pan Pakuła, jak czytam sobie w Internecie, jest dramatopisarzem. To w tym tekście czuć. Nawet nie dlatego, że dwa jego rozdziały napisane są w formie dramatu (jeden to jego sztuka Stanisław Lem vs Philip K. Dick, drugi to rozmowa z babcią Haliną), ale dlatego, że – przynajmniej według mnie – autor nie poradził sobie z przekazaniem w tym tekście emocji. Tak jakby, sposobem dramatopisarzy, tę część pozostawił aktorom i może reżyserowi swojej sztuki (swoją drogą, Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję zostało wystawione na deskach kieleckiego teatru imienia Stefana Żeromskiego – nie widziałem, jakoś nie miałem ochoty, teraz nie mam jeszcze bardziej). Jako miłośnik długich i nudnych dziewiętnastowiecznych powieści przyzwyczajony jestem do czegoś innego. Nie przemawia do mnie przedstawienie złości czy frustracji, które są dużą częścią tej historii i często uważałem je za uzasadnione, poprzez nagromadzenie wulgaryzmów i oskarżanie całego świata. Oczywiście, wydaje mi się, że rozumiem to co poczuł autor i – tak jak mówiłem – wcale nie to oceniam. Chodzi mi tylko o to, że nie uważam, żeby udało mu się tego przekazać w taki sposób, żeby to do mnie trafiło.

Sprawy które porusza pan Pakuła opisując śmierć swojego ojca to przede wszystkim kwestia eutanazji (ojciec prosił o pomoc w tym, żeby umrzeć) oraz bezduszność systemu, dodatkowo jeszcze wzmocniona zewnętrznymi okolicznościami związanymi z epidemicznymi ograniczeniami. Tak, sama scena kapelana, który wychodzi z oddziału paliatywnego wówczas, kiedy rodzina nie ma dostępu do swoich bliskich daje do myślenia, że coś tutaj jest nie tak. Z drugiej strony kawałek dalej autor bulwersuje się na wymóg zakładania szpitalnego fartucha, którego nigdzie nie może dostać, przed wejściem na oddział. Znów, z jednej strony rozumiem to, mnie samemu czasami w emocjach czy w zdenerwowaniu przychodzą do głowy rozmaite rzeczy. Z drugiej zaś, dwukrotnie chyba pisze Fakty, nie wartości! Fakty! Rozmawiajmy o faktach! A dla mnie fakty są takie, że, niezależnie, czy kapelan na salę wchodzi w fartuchu czy bez (albo czy w ogóle wchodzi czy nie), wejście kolejnej osoby bez fartucha jest zwiększeniem zagrożenia.

I wreszcie kwestia tego po co?. Jeśli ta książka miała być głosem zabranym w dyskusji o eutanazji czy funkcjonowaniu służby zdrowia, to, w moim pojmowaniu świata, głos taki jest bez wartości. Jest to swojego rodzaju krzyk i stawianie się w pozycji kogoś w rodzaju autorytetu, z założeniem z góry, że ja mam rację, a druga strona jej nie ma. Dla mnie dyskusja to coś zupełnie innego. Tyle, że obserwując debaty publiczne, coraz częściej mam wrażenie, że jestem w tym postrzeganiu jakiś odosobniony. Bo co zrobić, kiedy druga strona też twardo trwa na swoim fundamentalnym stanowisku i też stosuje metodę krzyku i agresji? Nie znam rozwiązania, nie umiem sobie w takich dyskusjach poradzić i zdaję sobie sprawę, że być może jest to moja wada. No ale nie zmienia to faktu, że mojej wewnętrznej zgody na coś takiego nie ma.

Pan Pakuła, który jest dramatopisarzem, uświadomił mi tą książką dlaczego z coraz mniejszą ochotą chodzę do teatru. I, tak się teraz zastanawiam, czy po lekturze Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję w ogóle mam ochotę iść na to spotkanie żeby posłuchać rozmowy wokół tej książki. Czy nie lepiej byłoby spożytkować niedzielne popołudnie jakoś inaczej? Na przykład czytając którąś z długich i nudnych dziewiętnastowiecznych powieści?

***

Jedna rzecz, która wyjątkowo mi się podobała, to ten, cytowany za chwilę akapit. Bo uwielbiam takie rozważania. Ale jeden akapit w całej książce to jednak dla mnie trochę za mało.

Nic. Bo poza rzeczywistością nic nie istnieje. I to podwójne zaprzeczenie nie jest przypadkowe. Ponieważ nic nie istnieje. Nie ma nicości. Nicość nie istnieje.
3b77b490-d4fb-4254-8987-3a9c5d601216
nyszom

Czyli cały dramat "Stanisław Lem vs Philip K. Dick" można znaleźć w tej książce? Główny temat mnie nie interesuje, ale akurat chętnie bym zobaczył jak sobie poradził z tym tematem, bo tych dwóch pisarzy zawsze działało mi na wyobraźnię.

George_Stark

@nyszom Tak, ta sztuka jest tam w całości.

Zaloguj się aby komentować

826 + 1 = 827

Tytuł: Proces
Autor: Franz Kafka
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 6/10

#bookmeter
\
Zobacz, Wilhelm, on przyznaje, że nie nie zna prawa, a jednocześnie twierdzi, że jest niewinny.

Ja z kolei, w przeciwieństwie do Józefa K., nie twierdzę czy jestem winny czy też nie, przyznaję się jednak, że niemal cztery lata temu przeczytałem tę książkę po raz pierwszy, a dokładnie trzy lata i dziewięć miesięcy temu dodałem na jej temat taki wpis . Teraz postanowiłem przeczytać ją jeszcze raz i jeszcze raz spróbować zebrać w jakiś sposób wrażenia z lektury. Co się przez ten czas zmieniło? Czy mój jej odbiór był taki sam, czy inny niż za pierwszym razem? To będzie bardziej wpis o tym, niż o samej książce. Tak mi się przynajmniej wydaje.

Pierwsza i zasadnicza różnica była taka, że tym razem czytałem inny przekład. Tym razem mój wybór padł na tłumaczenie autorstwa pana Jakuba Ekiera, w czym miałem szczęście, bo nie tylko nie wiedziałem, że Proces został w Polsce wydany w kilku różnych tłumaczeniach, ale i wybór akurat tego a nie innego wydania był zupełnie przypadkowy. W czasie lektury coś mi się nie zgadzało z tym, co pamiętałem z poprzedniej lektury; postanowiłem to sprawdzić. Nie wiem dlaczego jako ilustrację do tamtego wpisu sprzed czterech lat wybrałem okładkę pochodzącą z nakładu Świata Książki, zawsze starałem się dodawać okładki dokładnie tych wydań, które czytałem. Może nie mogłem jej wtedy znaleźć? Tym razem jednak poszukałem, choć czegoś zupełnie innego, bo pliku z książką, którą miałem na poprzednim czynniku. Zajrzałem do swojego archiwum, gdzie rzeczywiście go znalazłem. Faktycznie, jest w nim informacja, że tamto tłumaczenie było autorstwa pana Bruno Schulza (co, swoją drogą, nie jest prawdą; tamten przekład jest autorstwa pani Józefiny Szelińskiej, pan Schulz go tylko przejrzał i, tak na marginesie, Proces spotkał się z jego uznaniem, dostrzegł w nim przede wszystkim mnogość – czy może nieskończoność?; dokładnie nie pamiętam – możliwych interpretacji).

To, co zwróciło moją uwagę, to fakt, że pamiętałem, że przy poprzednim czytaniu część rozdziałów kończyła się informacją, że nie zostały dokończone. U pana Ekiera takiej informacji nie ma. U pani Szelińskiej te dziesięć rozdziałów to była całość, która została opublikowana, u pana Ekiera po treści właściwej zamieszczone są jeszcze fragmenty, których Kafka chyba do powieści nie włączył (albo z niej wyłączył?). Bo rzeczywiście, ta powieść nie została ukończona. Prace nad nią zostały przez autora zarzucone.

To tyle na temat różnic w wydaniach, teraz na temat różnic w moim odbiorze wtedy i dziś. Po zakończonej lekturze wróciłem do tego swojego starego wpisu i zdziwiłem się. Tym razem przede wszystkim nie potrafiłbym uzasadnić tamtej swojej opinii. Dlaczego przychylałem się wtedy do interpretacji Fromma? Tym razem, już w czasie lektury, przede wszystkim pojawiała mi się w głowie myśl o tym, że w przedstawionym przez pana Kafkę świecie jesteśmy samotni i ze wszystkich stron poddawani ciągłym osądom. Ten jego sąd jest wszędzie, każdy chyba człowiek, którego Józef K. spotyka na swojej drodze jest jego częścią. A czy nie jest tak, że i my sami na co dzień jesteśmy przez innych oceniani? Mało tego: czy nie jest też tak, że i my na co dzień oceniamy? Kogoś lubimy, kogoś nie lubimy; uważamy, że ktoś zrobił dobrze czy źle. No i jeszcze może wywnioskowałem coś o potędze, wszechobecności i bezwładności biurokracji. Myślę, że miały na to wpływ moje doświadczenia, których doznałem w tym okresie między pierwszym a drugim czytaniem. Moje zderzenie się z tą bezduszną machiną. I to, co jeszcze zapamiętam z tego drugiego podejścia, to zwrócenie uwagi na bezrefleksyjność trybów tej maszyny. Wydaje mi się, że zdanie: Najęli mnie do batożenia, więc batożę zostanie ze mną na dłużej.

Później przeszedłem do lektury zamieszczonych na końcu szkiców na temat Procesu, ale i samego Kafki, autorstwa tłumacza, pana Ekierta, oraz pana Łukasza Musiała. I okazało się, że jeśli ktoś wskaże mi palcem, to i ta interpretacja, do której się te kilka lat temu przychylałem, okazuje się mieć uzasadnienie. W którymś z tych tekstów, nie pamiętam już w którym dokładnie, przedstawiony jest bowiem fakt, że K. nic w swojej sprawie nie zrobił, choć zrobić mógł. Że jedyne jego działania miały na celu odwlekanie procesu. Unikanie go. Że nie działał, a szukał kogoś, kto zrobi coś za niego. Tyle, że kiedy już znalazł, kiedy zwrócił się o pomoc do adwokata, te robił to samo co K. Muszę jeszcze przemyśleć, jak to rozumiem. Z tych dwóch tekstów, znów nie pamiętam z którego dokładnie, dowiedziałem się jeszcze dwóch ciekawych rzeczy. Pierwszą jest ta, że z dzienników pana Kafki wynika, że K. był winny – nie wiem tylko czego. Drugą natomiast jest ta, że za pisanie Procesu autor zabrał się po zerwaniu z nim zaręczyn przez Felice Bauer, co odbyło się w formie sądu nad jego osobą. Stąd właśnie prawdopodobnie wzięła się u Kafki inspiracja.

Jeszcze jedna rzecz, którą wtedy, te cztery niemal lata temu napisałem, to spójnej, przyczynowo-skutkowej historii. Nie pamiętam jak to było wtedy, ale teraz czytałem Proces powoli i wnikliwie. Po takiej lekturze jestem w stanie stwierdzić, a nawet udowodnić na przykładach, że w tej historii taki związek między przyczyną a skutkiem jest bardzo mocno obecny, że działania (albo zaniechania) K. mają swoje konsekwencje. Czasami absurdalne, ale jednak logiczne, a cały świat przedstawiony jest bardzo spójny. Czy do tego, żeby zauważyć ten związek potrzebowałem wspomnianej uważności, tego innego (może lepszego?) przekładu, czy też większego bagażu doświadczeń? Tego nie jestem pewien. Może było to wszystko po trochu.

Tak jak pisałem wcześniej, ta powieść nie została przez autora dokończona. Może byłaby lepsza, gdyby udało mu się doprowadzić ją do końca, może trochę przeredagować. Podana w takiej formie, choć doceniam wizję, podniesione problemy, sposób ich przedstawienia i jeszcze kilka innych rzeczy, jaka całość mnie jednak dalej mnie nie zachwyciła. Może znowu wrócę do niej za kilka lat, bogatszy nowe doświadczania (obym wtedy mógł napisać, że pan Kafka się mylił). A może źle adresuję te swoje pretensje? Może powinienem kierować je nie do powieści, a do świata, który ta powieść opisuje? Może to nie jest tak, że nie podoba mi się ta powieść, ale nie podoba mi się właśnie ten świat?

***

EDIT: A jeszcze jedna rzecz odnośnie spójności, tym razem spójności wydania. W tekście Parametry Kafki, autorstwa pana Łukasza Musiała, tym zamieszczonym na końcu książki jest takie zdanie (podaję fragment): [...] i oto nagle Kafka, ten realny, wskakuje do swojej opowieści, w której bezwzględnie trzymał się do tej pory narracji trzecioosobowej, i pisze, dosłownie wchodząc w swoją postać, niczym dybuk: U n i o s ł e m [...]. Być może tak było w oryginale, bo kiedy wracam do tekstu, który przeczytałem, znajduję tam: K. uniósł dłonie i rozstawił palce. Tak samo jest zresztą w przekładzie pani Szelińskiej: Podniósł ręce i rozwarł wszystkie palce. Spójność wydania to jedna rzecz, drugą natomiast jest to, ile w przekładzie tekst może stracić. Zresztą, pan Ekiert też temat trudności przekładu porusza w tym drugim tekście z końca książki, Nie przed zwykłym sądem.
16ad33cb-4c5e-47dc-92c9-6c64b38d8d4e
Dzemik_Skrytozerca

Takie recenzje czytam z przyjemnością. Dziękuję!

George_Stark

@Hilalum


Ale wiesz, z Procesem było tak, że po śmierci Kafki, wbrew jego wyli, wydał go Max Brod. I jakąś tam redakcję przeprowadził. Żeby to rzeczywiście sprawdzić, to trzeba by spojrzeć na rękopis. Ja nie mówię, że to błąd tłumacza, tam jest podane, na podstawie którego wydania był robiony przekład. Ale jednak nieścisłość między tymi dwiema informacjami w książce jest.


@Dzemik_Skrytozerca Dziękuję.

SuperSzturmowiec

miałem mnie zabierać ale na jednej stronie z książka w opsie dali spoiler kto zginął. wiec odpuszczam

Zaloguj się aby komentować

Tak jak obiecałem, lirycznie milczę w ramach protestu, więc wypowiem się prozatorsko. Apeluję jednak w tym miejscu do innych, choć czasu jeszcze sporo, a apel mój dotyczy napisania swoich opowiadań w konkursie #naopowiesci tak, aby zmniejszyć prawdopodobieństwo mojej w tym konkursie wygranej, która to byłaby mi zupełnie nie na rękę.

Jeśli jednak taka wygrana by mi się przydarzyła, przyjmę ją, choć z bólem (ale i z honorem) i wywiążę się z wynikających z niej obowiązków. Bo tak jest po prostu w porządku wobec innych, którzy w zabawie chcieliby dalej uczestniczyć.

Dobra, koniec tego pierdololo, zapraszam do lektury:

***

Zaognia

czyli

Powiastka ku rozwadze o zabawie, o koleżeństwie oraz o etyce

Lato zbliżało się już do swojego kresu i chłód jakiś dziwny nadciągnął nad królestwo, które miejscowi Zaognią zwali. Nie był to jednak li tylko chłód związany ze zmianą pory roku. Był to chłód, który zmroził serca mieszańców tej krainy.

Zaognia była państwem małym, otoczonym murem na wzór chiński, na którym to murze, na w pewnych odległościach rozmieszczonych wieżach strażniczych, płonęły ogniska Wiecznego Ognia Sztuki. Mieszkańcy Zaogni dbali o podtrzymywanie tych płomieni. Pełniły one nie tylko funkcje obronne, ale i zagrzewały ich serca do twórczości, Zaognia bowiem w tamtym czasie była światową stolicą sztuki lirycznej.

Mieszkańcy równie wysoko jak twórczość własną cenili sobie tradycję. Zaognia była krainą dziwną, zorganizowaną po części jako republika, po części jako anarchia. Władzę w tej krainie dzierżył bowiem lud, a mieszkańcy jej żyli w zgodzie, szczęściu i bez konfliktów, choć praw spisanych nie posiadali niemal żadnych. Ze względu na wymogi formalne zgodzono się, że oficjalną formą ustroju będzie monarchia, a ponieważ nikt nie chciał wywyższać się ponad innych i zasiadać na tronie, ustalono, że królową zostanie muza Eutrepe, tak jak król Jan Kazimierz kilka wieków później nadał godność Królowej Polski Matce Boskiej.

Sprawowanie rzeczywistej władzy spoczywało w rękach ministrów, a było tych ministrów na tamten moment trzech: wybierany na najkrótszą kadencję Minister Formy Lirycznej Krótkiej, wybierany na dłuższą kadencję Minister Formy Lirycznej Dłuższej oraz, wybierany na najdłuższą kadencję, Minister Formy Prozatorskiej.

Zdarzyło się razu pewnego tak, że wzorem króla Bolesława Chrobrego, który to sprowadził kilka wieków wcześniej do Polski wielbłąda tylko po to, żeby ofiarować go w darze Ottonowi III, i do Zaogni sprowadzono zwierza egzotycznego, choć z innych zupełnie stron świata, bo z chłodnych krańców południowej półkuli, zwierzem tym był bowiem pingwin królewski. Różnica nie tylko leżała w miejscu pochodzenia stworzenia, ale i w celu, w jakim zwierzę to egzotyczne zostało do kraju ściągnięte. Pingwin ten nie miał być dla nikogo prezentem, nikt nie myślał o oddaniu go komukolwiek, ale miał posłużyć mieszkańcom jako wyrocznia i wskazać kto z mieszkańców na kolejny okres obejmie rządy w Ministerstwie Formy Lirycznej Dłuższej, co miało rozwiązać zwyczajowy problem z brakiem chętnych do pełnienia tego urzędu. Pingwin wyznaczone mu zadanie wypełnił znakomicie i wskazał niewiastę imieniem Róża. Od tego właśnie momentu w Zaogni rozpoczęły się kłopoty.

Na początku nic nie wskazywało na to, że sytuacja przybierze taki obrót, jaki obrała. Zdarzało się bowiem i wcześniej tak, że nowo obrany Minister, zajęty swoimi własnymi sprawami, nakazany tradycją dekret wydawał z opóźnieniem. Służba publiczna w Zaogni była służbą honorową, nie wiązały się z nią żadne profity, oprócz może zaszczytu, a i to w wąskim jedynie gronie mieszkańców tej krainy. Czasami Ministrowi, zajętemu swoimi własnymi sprawami, o ciążącym na nim obowiązku należało przypomnieć. Bywało i tak, a zdarzało się to w najbardziej dynamicznym Ministerstwie Formy Lirycznej Krótkiej, że obrany urzędnik swoich obowiązków nie spełnił. Znajdował się wówczas śmiałek, który go na stanowisku zastępował, tak aby ciągłość władzy została zachowana. Te zastępstwa były również częścią tradycji, a wynikały z prostej, pragmatycznej przyczyny: ze wspomnianej wcześniej dynamicznej specyfiki tegoż Ministerstwa. Nigdy wcześniej nic takiego nie zdarzyło się jednak ani w Ministerstwie Formy Prozatorskiej, ani w Ministerstwie Formy Lirycznej Dłuższej. Aż do tego feralnego okresu z przełomu lata i jesieni, o którym to jest ta opowieść.

Pierwsze niepokoje wśród spokojnych zazwyczaj mieszkańców pojawiły się trzeciego dnia po obiorze Róży na nowego Ministra. Przedłużająca się zwłoka w wydaniu spodziewanego rozporządzenia zaniepokoiła dwójkę z najstarszych mieszkańców: błazna na królewskim dworze Eutrepe, mężczyznę imieniem Narcyz i piękną miejscową pisarkę-kucharkę, kobietę o równie kwiatowym imieniu Dalia. Oboje, zaniepokojeni sytuacją, wystąpili równolegle z taką samą, precedensową w historii królestwa, propozycją zastąpienia obranego Ministra w pełnieniu wyznaczonych mu zaszczytnych, choć uciążliwych obowiązków. Rozumieli oni bowiem, że różnie w życiu się układa. Rozumieli, że ożna nie mieć czasu, ochoty, siły, możliwości; różne mogą być powody odwlekania obowiązków. Propozycję swoją Narcyz i Dali wystosowali do milczącej od pewnego czasu Róży, propozycja ta jednak została przez Różę odrzucona. Róża twierdziła, że przygotowuje coś specjalnego.

Nastroje w królestwie podupadały. Pojawiły się głosy nawołujące do buntu. Grożono Róży agresją słowną. Pierwszy na rynku zabrał głos królewski koniuszy, który wykorzystywał swoją pozycję do nielegalnego hodowania pająków w niezmiatanych od niepamiętnych czasów pajęczynach zalegających w narożnikach stajni. Oskarżał panią Minister-elekt o małostkowość pobudek, o złośliwość, o opieszałość, w czym znajdował poparcie coraz bardziej zagubionego w nowej, niespodziewanej i nieprzyjemnej sytuacji tłumu. Róża zabrała głos w sprawie kierowanych pod jej adresem gróźb i oskarżeń, twierdząc, że wszystko co miała do powiedzenia już powiedziała, tym samym metodą terrorystyczną utrzymując mieszkańców w stanie ciągłego i przedłużającego się niepokoju. Drugim, który w tej publicznej debacie zabrał głos, był królewski sekretarz, człowiek-grzyb, którego głównym zadaniem, pochłaniającym całe jego dnie, było studiowanie kalendarzy. Ten z kolei, widząc nieskuteczność groźby zastosowanej przez koniuszego, spróbował innej metody. Spróbował prośby. Wyświetlał Róży możliwe katastrofalne skutki jej zaniechania dotyczące prawdopodobnego wystąpienia szkód w uzębieniu mieszkańców krainy na skutek tych zębów niecierpliwego zaciskania. Mało brakło, a wzorem królów Kacpra, Melchiora i Baltazara, którzy kilka wieków wcześniej przybyli do Betlejem z darami, również człowiek-grzyb złożyłby przed obliczem Róży dary. Nie byłyby to jednak ani mirra, ani kadzidło, ani nawet złoto, a cenniejsza od nich wszystkich biała substancja pochodząca z odległej krainy Kielce, majonezem zwana. Czy ta prośba człowieka-grzyba została przez Różę wysłuchana? – nie wiadomo. Pewnym jest jednak to, że nie tylko nie uczyniono tej prośbie zadość, ale też i to, że pozostała ona zupełnie bez odpowiedzi.

Byli też i tacy, którzy próbowali prowadzić śledztwa. Próbowali dochodzić tak do tego, czy prośba wystosowana przez królewskiego sekretarza trafiła do adresatki, jak również do tego, co może być przyczyną przedłużającej się opieszałości owo obranej Minister. Śledztwa te prywatne, prowadzone na własną rękę nie przynosiły rezultatów. Na skutek działań Róży więzy społeczne w Zagoni rozluźniały się, ludzie nie współpracowali ze sobą tak chętnie i intensywnie jak dotychczas, bo nie mieli ku temu okazji. Wspólne działania, przynoszące więcej korzyści niż dziania nawet nie egoistyczne, ale prowadzone wyłącznie w pojedynkę, nie zostały podjęte również w obszarze prowadzonych śledztw. Tak jak nieużywanie narządów ciała prowadzi do ich zaniku, tak samo dzieje się z umiejętnościami społecznymi. To właśnie była przyczyna niepowodzeń w prowadzonych na zaognijskim dworze Eutrepe prywatnych śledztw, o których powiedzieliśmy powyżej.

Powiastka ta nie jest bajką, nie ma więc w niej morału. Ocenę zachowań Róży, nie znając powodów jej opieszałości, pozostawiamy etykom. W tym miejscu stwierdzamy tylko, że miała możliwości aby nie pozbawiać mieszkańców radości z zabawy, która to zabawa była częścią ich życia w tej szczęśliwej dotąd krainie. Uczciwie stwierdzamy jednak, że powody, dla których z tych możliwości nie skorzystała, również nie są nam wiadome.

Czy Róża zachowała się w porządku? Czy mogła zrobić inaczej? Czy gdyby zrobiła inaczej, sprawy przybrałyby lepszy obrót? Jaki los spotka Zaognię na skutek jej zaniechania, a jaki spotkałby gdyby wybrała jakiekolwiek inne rozwiązanie? Tego, niestety, również nie wiemy. W tym przypadku zadajemy się na to, co przyniesie czas, a ocenę pozostawiamy historii i historykom.

***

1146 słów

***

#zafirewallem
#naopowiesci
splash545

@George_Stark świetnie dołączyłeś tym opowiadaniem! Zawsze miałeś talent do wplatania losów kawiarenki do swojej twórczości

Zaloguj się aby komentować