Zdjęcie w tle
George_Stark

George_Stark

Autorytet
  • 429wpisy
  • 2610komentarzy
816 + 1 = 817

Tytuł: Historia pszczół
Autor: Maja Lunde
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 6/10

#bookmeter

Na szczęście pszczoły mogą pokonać wiele kilometrów dziennie, zapylić tysiące kwiatów. Bez nich kwiaty byłyby tak samo bezproduktywne jak uczestniczki konkursu piękności.

Wydaje się to być całkiem dobrym interesem: kupuje się jedną książkę, a dostaje trzy historie. No chyba, że chodzi o to, żeby w tej naszej odliczance się ścigać, to wtedy lepiej byłoby odwrotnie: jedna historia rozbita na trzy tomy na przykład. Ale w Historii pszczół historie są trzy, choć można potraktować je też jako osobne wątki jednej historii i wówczas w Historii pszczół mamy tylko jedną historię. Pszczół.

I chyba tak właśnie najlepiej byłoby traktować tę książkę, tym bardziej, że każdy z wątków, punktowo osadzonych w czasie na przestrzeni mniej więcej trzech wieków, w taki czy inny sposób łączy się ze sobą. Przeszłość wpływa na przyszłość i to w sposób niekiedy nie najlepszy. No ale jest jeszcze nadzieja.

Każdy z wątków, które łączy problematyka wymierania pszczół, opisana według klasycznej krzywej dramaturgicznej, z wyraźnie zaznaczonymi katastrofami, a która pokrywa się z historią przemysłu pszczelarskiego (CCD – zespół masowego ginięcia pszczoły miodnej był przecież powodem powstania tej książki) zbudowany jest też na własnej dramaturgii. Dramaturgia ta, w przypadku każdej z historii, dotyczy relacji rodzica z dzieckiem. Ciekawym jest to, że w historii Williama i Georga problem z potomkiem, z jakim zmagają się ojcowie, jest dokładnie odwrotny. Na dystansie kilku pokoleń ojcowie, którzy chcą dla swoich synów dobrze, ale dobrze po swojemu, mają wobec tych swoich potomków zupełnie odwrotne zamiary. To było ciekawe. Trzecia historia, rozgrywająca się w przyszłości, dotyczy innego rodzaju zmartwienia, jakie, tym razem matka, Tao, ma w związku ze swoim synem.

Te trzy wątki przeplatają się ze sobą nie tylko fabularnie, ale i narracyjnie. Kolejne rozdziały, prezentujące kolejną opowieść liniowo, przeplatają się ze sobą w różnej kolejności. To również ciekawy zabieg, który daje czytelnikowi wskazówkę, że to nie przypadek, że tak odległe zdarzenia opisane są w jednym tomie. Pomysł fajny.
Wykonanie też całkiem niezłe, choć z pewnymi zastrzeżeniami. Przede wszystkim wizja przyszłości, ta wątku Tao, nie bardzo mnie przekonała. Oparta była na jednym wyłącznie pomyśle, na wyginięciu pszczół, a wszystko inne w tej wizji świata było stworzone trochę po łebkach. Rozwiązania zastosowane przez panią Linde przy jego konstrukcji często wyglądały mi na pójście na łatwiznę po to, żeby dostępne były narzędzia, przy pomocy której można pchnąć fabułę do przodu. To mi zgrzytało i uważam, że autorce nie bardzo wyszło. Choć i tak to tło wątku dotyczącego przyszłości było lepsze niż tło przeszłości i przyszłości. Te z kolei, miałem wrażenie, zawieszone są w nicości. I wiem, że celem autorki było coś innego, i ten cel udało jej się osiągnąć, ale jakoś tak mało malowniczo było.

Dziwne też wydało mi się tłumaczenie. Co jakiś czas trafiałem na jakieś niebrzmiące zdania, jakieś zestawienia niepasujących do siebie wyrazów, jakieś niezgrabne sformułowania – co, szczerze mówiąc, dość mnie zdziwiło: w tej warstwie, akurat z pozycjami Wydawnictwa Literackiego, nie miałem do tej pory nieprzyjemnych przejść. To również sprawiało, że, choć same relacje między bohaterami i trawiące ich (a też świat i czasu, które reprezentowali) problemy, wymyślone były ciekawie, to sposób ich przedstawienia odbierał mi sporo przyjemności z lektury.

Ta książka, Historia pszczół, to pierwsza część Kwartetu klimatycznego pani Lunde, serii książek, które ostrzegać mają przed możliwymi konsekwencjami wynikającymi z zaniedbań, jakie, jako ludzie, czynimy względem środowiska. Z tego co czytam o kolejnych częściach, Błękicie, opowiadającym o wodzie, Ostatnim, opowiadającym o koniach Przewalskiego i wydanym w tym roku w Polsce, pochodzącym z 2022 roku Śnie o drzewie, opowiadającym – niespodzianka! – o drzewach, napisane według tego samego schematu – trzech narratorów, trzy plany czasowe, trzy łączące się ze sobą wątki i konsekwencje naszych ekologicznych zaniedbań. Zastanawiam się jednak, czy je same, po lekturze Historii pszczół, w ogóle mam ochotę czytać.
78839bba-abd9-4423-8e97-e3fcc2105437
KatieWee

@George_Stark no jakoś nie podeszła mi ta książka. O pszczołach, miodzie i wosku o wiele lepiej pisała Sue Monk Kidd

Zaloguj się aby komentować

Trochę nie mam cierpliwości do redagowania własnych tekstów, więc proszę o wyrozumiałość. Przede wszystkim chyba w sprawie dość swobodnej stylizacji językowej. Niemniej życzę przyjemności:

***

To który jest synem kogo?

28 października roku pańskiego 1660, z Bożej Łaski i z dynastii Habsburgów królowa, Maria Anna Austriaczka, powiła syna. W dziecięciu tym nowo narodzonym medycy nadworni pokładali większe nawet nadzieje niż ojciec jego, król z Bożej Łaski (i również z dynastii Habsburgów), mąż i jednocześnie wuj królowej Marii Anny, Filip IV, pokładał we wciąż żyjącym jeszcze starszym bracie noworodka, księciu Filipie Prospero. W tamtym bowiem czasie, po śmierci obydwóch synów z poprzedniego związku króla Filipa z królową z Bożej Łaski (i, tym razem, z dynastii Burbonów jednak), Elżbietą de France, po śmierci samej królowej Elżbiety, po ponownym małżeństwie króla, tym razem ze swoją siostrzenicą Marią Anną z dynastii Habsburgów, po śmierci drugiego syna ze związku z nią, wciąż jeszcze życiem cieszył się pierworodny syn z drugiego małżeństwa, wspomniany już książę Filip Prospero (z dynastii Habsburgów).

Książę Filip dziecięciem był słabym i chorowitym, co i może większą łaskę i miłość u ojca zaskarbiać mu mogło, albowiem on jeden, poza dwiema siostrami, spośród licznych zastępów prawego potomstwa władcy, utrzymywał się tak długo przy życiu. Król, w obawie bądź to o syna, bądź o sukcesję, nad zdrowiem jego się zamartwiał i sposoby rozmaite przedsiębrał ażeby śmierć od dziedzica tronu odegnać. Rad rozmaitych zasięgał, medyków sławnych ze wszystkich stron świata ściągał, na dwór kazał relikwie świętego Diego z Alcalá sprowadzić. Jak się później miało okazać, wszystko to zdało się jednak na nic.

28 października roku pańskiego 1660 jednakowoż, dziecię powite przez królową Marię, młodszy brat księcia Filipa, całkowicie zdrowym się być okazało. Chłopiec dorodny, rosły, aparycji i fizjognomii przyjemnej, nie wykazywał deformacyj ciała żadnych ni innych defektów, a które to defekta dziś nazwalibyśmy skutkami chorób genetycznych wynikających z długotrwałego chowu wsobnego.

Matka dziecięcia, królowa Maria Anna szczęśliwa i dumna z syna była. Król Filip zaś, choć, jako ojciec, udział brał w uroczystościach z okazji narodzin potomka, minę miał niemało zasromaną. Wrażenie sprawiał jakoby coś go gryzło i spokój jego mąciło.

***

Trzeciego dnia po narodzinach młodego księcia to było, kiedy guwernantka, dziecię uśpiwszy, królewskie komnaty opuściła w kołysce je tam zostawiając pod opieką królowej matki, bo takie było królowej matki życzenie. Król Filip natenczas weszedł do komnaty, nad kołyską się zatrzymał, na dziecię popatrzał, czoło zmarszczył, poczem wzrok na królową uniósł i w takie oto ozwał się słowa:

– Małżonko moja! Uszu mych plotki doszły i domysły rozmaite jakie się po dworze niosą, a i mnie samego zmartwienie wielkie ogarnia kiedy na dziecię to spoglądam! Albowiem ciało jego całe, a twarz osobliwie, żadnych oznak deformacyj nie zdradza. Szczęka jego cofnięta, nos zadarty, nogi proste. Słowem: niepodobny on do nas, Habsburgów, wogóle.
Królowa oburzyła się na to:
– Małżonku mój! Cóż ty mi insynuujesz tutaj, przypuszczenia jakieś wysnuwasz?! Czyż sugerujesz, żem niewierną ci była? Że dziecię moje nie z ciebie poczęte?
– Małżonko moja! Pytam jeno, bo na sercu dobro rodu i ojczyzny mi leży, a i poważanie króla we dworze istotnym mi jest. Nieledwie dziś kazałem ściąć dwóch żartownisiów, którzy to szeptali, że królowi korona już niepotrzebna, że rogi wystarczy mu pozłocić… I z czegóż to się śmiejesz, małżonko moja?
– Bo to wyborny żart jest, małżonku mój.
– Żart, zaiste, wyborny – tutaj król uśmiechnął się również – jednakowoż nie mogę sobie na takie żarty w stosunku do mojej osoby pozwolić. Sama rozumiesz, małżonko moja: majestat władzy. Ale, wracając do rzeczy: niestety, badań genetycznych jeszcze nie znamy, więc na medyków nie ma się co w tej sprawie spuszczać. Tyle zobaczą, co i ja sam widzę. Na Sąd Boży też się nie ma co zdawać, bo dziecię ani o czary oskarżone nie jest, ani nie chodzi o to, że, jeśli niewinne, to żeby Bóg je w dobroci swojej do swojego królestwa przyjął, a o to jedynie, że, jeśli moje, to żeby żywe na tron wstąpiło, gdyby Filip śmierci mej nie dożył. Co tu robić? Co robić? – zamartwiał się król.

Natenczas poruszyła się kotara we oknie królewskiej komnaty, a zza niej wynurzył się człowiek od stóp do głów w krwistą czerwień obleczony.
– Panie – ukłonił się przed królem.
– Panie… – odrzekł król – nie spodziewaliśmy się ciebie.
– Nikt się nie spodziewa hiszpańskiej inkwizycji! – odparł człowiek w czerwieni. – Juan Don de Balléron – przedstawił się – Przychodzę, panie, z radą. Otóż, królu, w sprawie, którą przed chwilą z małżonką swą dyskutować raczyłeś byłeś, śledztwo przeprowadzić należy!
– Śledztwo… – Król się zamyślił. – Śledztwo. Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać. Któż bowiem miałby takie śledztwo przeprowadzić?
– Panie! Nie po toż nas poprzednik twój szlachetny, Ferdynand, był powołał ażebyśmy heretyków… Wróć! – inkwizytor zreflektował się – Wybacz panie, roboty dużo, człowiek przemęczony, to i z przyzwyczajenia wersję oficjalną od razu podaje, a tu przecież sami swoi i wprost mówić należy. Przecież po to byliśmy zostaliśmy powołani żeby król swoich rąk krwią plamić nie miał potrzeby. Rzeknij, panie, tylko słowo, a sąd zrobimy nad kim trzeba. Nad całym dworem nawet! A przyznają się! Oj, przyznają! Przyzna się każdy i to do czego sobie tylko, panie, zażyczysz! I krew popłynie! I będzie płacz! I zgrzytanie zębów będzie! I stosy zapłoną! I, i… – w oczach inkwizytora, na podobieństwo wspomnianych stosów, zapaliły się iskierki. Twarz jego nabiegła purpurą i dziwny jakiś wyraz, ni to rozkoszy, ni to uniesienia, przybrała. Przerwał mu jednak król, w takie oto słowa się ozywając:
– Spokój! Spokój panie inkwizytorze! Cóż mi bowiem z tego, że cały dwór wymordujesz? Na cóż to być królem, kiedy nie ma nad kim rządzić? Rozsądku nam trzeba! Rozsądku!
– Cóż więc panie proponujesz? – zapytał inkwizytor przygaszonym głosem.
– Śledztwo chcesz przeprowadzić? – zgoda. Ale niech tym razem będzie uczciwe.
– Zawsze przecież…
– Nie przerywaj, kiedy król mówi! Tak jak powiedziałem: tym razem śledztwo ma być uczciwe. Ma na celu li tylko ustalić, czy chłopiec ten jest moim synem, czy też jest synem kogoś innego. Wnioski przestawisz mnie i tylko mnie. Wówczas zadecyduję co dalej czynić należy.
– Wedle rozkazu – inkwizytor ukłonił się królowi cokolwiek niedbale i skierował się do wyjścia.
– I jeszcze jedno – król zatrzymał urzędnika, kiedy ten otwierał już drzwi.
– Tak panie?
– Póki co, nie wolno ci nikogo spalić.
– Ale to może przedłużyć śledztwo!
– Ani torturować.
– Nikogo?
– Nikogo.

***

W ten oto sposób proste, wydawałoby się, śledztwo znacznie się skomplikowało. Inkwizytor chodził od komnaty do komnaty, od drzwi do drzwi, od chaty do chaty i wszędzie zadawał dworzanom, szlachcicom i chłopom to samo pytanie:
– Czy to ty jesteś ojcem królewskiego syna?
– Nie. – Za każdym razem dostawał tę samą odpowiedź. I cóż było robić? Mimo tego, że siedem razy podejrzewał kłamstwo, a w czterech przypadkach był nawet tego kłamstwa zupełnie pewien, został pozbawiony wszelkich narzędzi, które pozwoliłby mu wydobyć z przesłuchiwanych prawdę. Zmęczony przedłużającym się i nieefektywnym dochodzeniem udał się po radę do ojca Diego de Arce y Reinoso, który to natenczas pełnił obowiązki Inkwizytora Generalnego.

Czcigodnego starca zastał pochylonego nad księgami.
– W jakiejż to sprawie przybywasz do mnie, Juanie? – zapytał dobrotliwie Wielki Inkwizytor, kiedy podniósł zmęczony wzrok zza biurka. – Czy coś cię trapi?
– W istocie, ojcze, zmartwienie mam.
– To widać – starzec pokiwał głową. – Z ksiąg wynika, że nasz najskuteczniejszy człowiek od trzech tygodni nie przeprowadził żadnej egzekucji. Niedobrze. Niedobrze. Co się z tobą, Juanie, dzieje? Jedno, że statystyki nam spadają, a drugie, że drewno w magazynach już mi się powoli przestaje mieścić. A dostawy takie mamy, że ho, ho! Świerk ostatnio z Prus zaczęliśmy sprowadzać, najnowszy krzyk mody. Mówię ci, to drewno pali się tak fantastycznie! A zapach jaki! Żywicą wszystko przesiąka! Szkoda byłoby, żeby nam się to wszystko zmarnowało. A już znajdują się i tacy, co to głosy podnoszą, że za dużo drewna, żeby z niego zacząć budować, żeby go w ciesielce wykorzystać, tak jak to i Prusacy i Brytyjczycy robią, podłe heretyki! Może by i tych, co to nawołują, heretykami ogłosić? – Wielki Inkwizytor przez chwilę rozważał tę myśl z błogą miną, po czym wrócił ze słodkiej krainy wyobraźni i zwrócił się do Juana: – No ale, synu, wróćmy do twojego zmartwienia.
– Bo widzi ojciec – zaczął Juan – ten syn, co to się ostatnio był królowi narodził, to król podejrzewa, że to nie jego.
– Tak. Mówią, że królowi to już nawet korony nie potrzeba. Że rogi wystarczy mu tylko na złoto pomalować.
– Tak, słyszałem już, ojcze. Dobre to jest. Naprawdę wyborny żart. No ale ja faktycznie mam problem, bo król kazał był mi śledztwo przeprowadzić i ojca ustalić.
– To co to za problem? Dla ciebie? Nie wiesz jak to się robi? Bierzesz kogoś, najlepiej kogoś u kogo masz dług, na przesłuchanie i… Zresztą, co ja ci będę tłumaczył. Komu jak komu, ale tobie?
– Kiedy król był zabronił…
– Czego zabronił?
– Tortur.
– Tortur zabronił?!
– I palenia.
– I palenia?! To może by tak i jego heretykiem obwołać? – starzec ponownie się zamyślił. – No ale rzeczywiście masz, synu, problem – dodał po chwili, kiedy wrócił już do spraw przyziemnych i odzyskał wątek. – Tym większy, że nie mogę dłużej tolerować twojej opieszałości w obowiązkach i jeśli do końca tygodnia nie wykażesz się poprawą, to wiedz, że mnie król stosów rozpalać nie był zabronił.

***

– Ojcem twojego dziecka, panie, jest ojciec Diego de Arce y Reinoso.
– Ten starzec?! – zdziwił się Filip.
– Z boską pomocą nie ma rzeczy niemożliwych. – Juan Don de Balléron stał przed królem niewzruszony. Król natomiast podniósł się ze swojego stolca i minąwszy zaskoczonego inkwizytora, głośno myśląc, nerwowo przechadzał się po sali tronowej.
– Nie mogę oskarżyć Inkwizytora Generalnego, bo inkwizycja zwróci się przeciwko mnie. Nie mogę też udawać, że nic się nie stało, bo pewnego dnia mogą przyjść i upomnieć się o tron jak o swoje. O niedoczekanie! No ale cóż. Coś zrobić trzeba. Dzieciaka każe się cichcem utopić i powiedzie się, że zmarł w czasie snu. Żony trzeba będzie lepiej pilnować. Najlepiej chyba zamknąć ją w wieży? Coś jeszcze? A! Filip słabnie. Trzeba będzie postarać się o kolejnego potomka. Tak na wszelki wypadek.

Oblicze króla stało się jakby spokojniejsze, choć ten spokój nie do końca jeszcze zdążył się na nim rozgościć.
– Mam wrażenie że o czymś zapomniałem – powiedział, kiedy uniósł wzrok wbity w czasie marszu w podłogę i spojrzał na ciągle stojącego przed stołem inkwizytora.
– Nie, absolutnie nie, panie. Wszystko byłeś przemyślałeś bezbłędnie. Plan idealny. Żadnego bękarta, żadnego ryzyka, żadnych świadków.
– Świadkowie! Właśnie! Ty, Balléron, zdaje się, lubisz palenie? Bo coś mi się wydaje, że chyba przyjdzie nam kogoś dzisiaj uwędzić.

***

EDIT: A, OpenOffice mówi, że 1664 słowa.

***

#naopowiesci
#zafirewallem
em-te

@George_Stark Panie Jerzy, pan zawyża poziom. Wzbudził pan zainteresowanie Inkwizycji. Gratuluję.

splash545

@George_Stark nie spodziewałem się hiszpańskiej inkwizycji ( ͡° ͜ʖ ͡°) Podobał mi się użyty w tekście język, który fajnie współgrał z rozważaniami na temat badań genetycznych. Problem nadmiaru drewna u inkwizycji też mi się spodobał. No ale najlepszym momentem było jak król wstał ze stolca

Wrzoo

@George_Stark Nadrabiam teraz lekturę zaległych opowiadań, i ojej - świetnie się bawiłam przy tym opowiadaniu! Te badania genetyczne i powtórzenie dowcipu z rogami były wprost wyborne. Językowo bijesz nas wszystkich na łopatki. Cóż mogę rzec... Wincyj!

Zaloguj się aby komentować

809 + 1 = 810

Tytuł: Nigdzie
Autor: Małgorzata Boryczka
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 8/10

#bookmeter

I powtarzam sobie jak mantrę, że na koniec wszystko musi być dobrze, więc jeśli nie jest, to jeszcze nie koniec.

Pan George Orwell w swoim dziele Brak tchu przypuścił, że odpowiednie książki same przychodzą do człowieka w odpowiednim czasie. Jeśli założyć, że to jego przypuszczenie jest słuszne, zastanawiam się dlaczego w tak krótkim czasie kolejny raz, sama w zasadzie, przyszła do mnie książka opowiadająca o kobiecie, która wychowywała się porzucona przez rodziców i którą później w życiu kolejni ludzie porzucali. Albo to jej się tak wydawało, bo w tej książce wiele rzeczy jest płynnych, rzeczywistość miesza się w niej z wyobraźnią, a wyobraźnia jest często przez rzeczywistość brutalnie weryfikowana.

Zacząłem od tego Braku tchu nie bez przyczyny, bo w Nigdzie pani Boryczka opowiedziała mi bardzo podobną historię. Tak samo jak bohater pana Orwella, George Bowling, wraca do miejsca swojej młodości, tak i bohaterka tej książki, Aga, wraca do rodzinnej miejscowości. Tak samo jak życie George’a Bowlinga i jej życie straciło smak. Albo może nigdy go nie miało? W ogóle tych motywów, które znam z innych lektur, gdzieś w Nigdzie przewinęło się mnóstwo. Jak choćby sprawa tego jak różnie pamiętamy te same zdarzenia z przeszłości – rzecz, która mnie mocno ujęła pięknie przedstawiona w Uchu igielnym przez pana Wiesława Myśliwskiego.

W Nigdzie widać też obycie literackie autorki, bardzo sprytnie i umiejętnie zresztą wykorzystane. Zachwycił mnie poboczny wątek mieszkańców sąsiednich miast jednoczących się wokół Mickiewicza i Słowackiego niemal tak, jak jednoczą się kibice wokół klubów piłkarskich, z uśmiechem przyjmowałem pojawiającego się tu i tam na kartach powieści Norwida, który objawiał się nie tylko samym sobą, ale i w cytatach gdzieniegdzie kwitujących akapity. Podobała mi się vonnegutowska (dla mnie zawsze będzie ona vonnegutowska) maniera trafnych, ironicznych skojarzeń i podsumowań dotyczących rzeczywistości bohaterki. Z podziwem dawałem się ponieść licznym emocjom, jakie autorka w tej swojej, krótkiej jednak, książce zawarła. Opis tęsknoty kilkulatki za rodzicami i pewien rodzaj racjonalizacji braku kontaktu z ich strony to naprawdę był kawał świetnej literackiej roboty. I na koniec sama warstwa językowa: powiedzieć poprawna to byłoby mało; bo, mimo że nie ma w książce spektakularnych fajerwerków (a lubię je przecież ogromnie), to napisana jest tak, że czyta się szybko i z przyjemnością. A takie operowanie językiem to przecież też nie byle jaka umiejętność.

Zabrałem się za tę książkę, drugą w dorobku autorki, po przeczytaniu jej debiutanckiego zbioru opowiadań, O perspektywach rozwoju małych miasteczek . Zabrałem się za Nigdzie po to, żeby sprawdzić jak pani Boryczce poszło po tym świetnym debiucie i wiedzieć, czy mam za nią trzymać kciuki czy nie. Po zakończeniu lektury zacisnąłem te kciuki i przyjdzie mi tak niewygodnie przez dłuższy czas operować dłońmi, bo, z tego co wyczytałem, autorka w kwietniu zeszłego roku rozpoczęła zaplanowaną na dwa lata pracę nad nową powieścią. No trudno, poczekam. Choć z pewną niecierpliwością.
634b4d8a-4b4e-4e95-aa47-45657912b5a8

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
808 + 1 = 809

Tytuł: Książę
Autor: Niccolò Machiavelli
Kategoria: filozofia, etyka
Ocena: 7/10

#bookmeter

Ktoby zawżdy i wszędzie tylko dobrych uczynków był zwolennikiem, ten wśród mnóstwa złych ludzi musi upaść.

To jest jedna z tych książek, których nigdy bym pewnie nie przeczytał, choć zalegają mi na czytniku już od dawna – kiedyś miałem taki pomysł, żeby zostać człowiekiem światłym i prześledzić rozwój myśli ludzkiej w obszarach rozmaitych – bo to ani księciem być nie chcę, ani, na szczęście, się na to nie zanosi. Mało mnie wobec tego filozofia rządzenia interesuje. No ale, taki już urok uczestniczenia w dyskusyjnych klubach książki, że nie zawsze mówi się tam akurat o tym, o czym ja chciałbym żeby mówiono. I tutaj pojawia się moja słabość, bo, w przeciwieństwie do dzisiejszych(?) trendów, jeśli już mam o czymś dyskutować, to lubię znać przedmiot dyskusji – w znaczeniu takim, że pewniej się czuję zapoznawczy się z tym przedmiotem wcześniej.

Książę został przez autora pomyślany jako prezent (albo coś w rodzaju wkupnego czy innej łapówki) dla Wawrzyńca Medyceusza, w którego łaski Machiavelli próbował się wkupić, po upadku Republiki Florenckiej. Dość ironicznym wydaje mi się ten prezent w kontekście tego, co zostało wyłożone w dalszej części dzieła. W dalszej części dzieła bowiem, po przedstawieniu przeglądu możliwych organizacji księstw, Machiavelli skupia się między innymi na problemie doradców, jakimi powinien otaczać się książę. Pisze tam o tym, że władca owszem, powinien zasięgać rad, ale wyłącznie na własne żądanie. A z tego, co mi wiadomo, Wawrzyniec do Machiavellego z żadnym żądaniem się nie zwrócił.

Może ja się na stare lata jakimś republikaninem czy innym ideowym komunistą podświadomie zrobiłem, ale jeśli miałbym określić ten utwór jednym słowem, to byłoby to słowo „cynizm”. Wszystko to, o czym pisze Machiavelli, wszystkie rady których w Księciu udziela można sprowadzić do tego, że jedyną wartością określającą rządy jest ich skuteczność. Nie odraza on, a wręcz zaleca stosowania przemocy, podstępu, zbrodni i okrucieństwa zawsze wtedy, kiedy skuteczność takie działanie uzasadnia. Popiera to wszystko licznymi przykładami, sięgając głównie do starożytności i do czasów jemu współczesnych. Smutne jest w tym wszystkim to, że, jeśli tak się zastanowić, to w zasadzie ma rację. Może i pocieszenia można by szukać w fakcie, że, poza okrucieństwem koniecznym, radzi wstrzymać się z każdym innym. Tyle, że rada ta nie wynika z żadnych przyczyn etycznych a jedynie – znów: ze względu na skuteczność. Niepotrzebne okrucieństwo powoduje bowiem niezadowolenie poddanych, a tego, z powodów jak najbardziej praktycznych, lepiej jest unikać, kiedy tylko się da. Kilka innych rad, jakie daje Machiavelli to też między innymi to żeby okrucieństwa czynić cudzymi rękami, rozsądnie gospodarować finansami własnymi, a hojnie cudzymi, zaskarbiać sobie względy przyjaźń tych, którzy mogą stanowić zagrożenie (albo ich wymordować, to też jest opcja, którą warto rozważyć zależnie od okoliczności). We wszystkim tym zwraca uwagę na to, że władca powinien kierować się dalekowzrocznością i wszelkie działania podejmować kiedy problemy są jeszcze w zarodku, albo wręcz stosować działania prewencyjne, bo kiedy trudności urosną, wtedy jest już zwykle za późno.

Nie mam pojęcia, czy dostępne jest jakieś inne polskie tłumaczenie – ja czytałem przekład pana Antoniego Sozańskiego. Niby dziewiętnastowieczny, ale język, jakim Książę jest napisany ogromnie mnie wymęczył. Długie, wielokrotnie złożone zdania z jakąś dziwną wewnętrzną logiką powodowały, że nieraz traciłem wątek. Klarowność przekazu to nie jest to, co mógłbym uznać jako rzecz cechującą to wydanie.

Ten wpis to nie jest próba dyskusji z obserwacjami Machiavellego, choć z przykrością, ale przyznaję, że autor miał rację. To, że mi się to nie podoba, to zupełnie inna sprawa. Ten wpis to takie trochę moje przemyślenia natury ogólnej zainspirowane nawet nie dziełem, ale rzeczywistością ukazaną poprzez to dzieło. Ale może ta lektura jednak przyda mi się i, wysnuwszy z niej wnioski, zdominuję ten dyskusyjny klub książki tak, że od tej pory będziemy mówić tylko o tym, co mnie interesuje? Nie mam pojęcia, czas pokaże. Dążył do tego, a już szczególnie po trupach, jednak nie będę.
0f0f82da-242c-4c77-82db-5ac0520dc8da

Zaloguj się aby komentować

Do byłej pani menadżer

Niby umyta, a brudna cholera!
A wszystko to z powodu jej kłamstw:
najpierw, chłodnym sposobem jesieniar,
pisze: – Sonet jesienny chcę napisać!

A później – może Ci trzeba transfuzji? –
twierdzi, że poetyckiej energii jej brak;
sposobem kobiecym swe zdanie zmienia
i sprawia, że ten jesienny czas

jest jeszcze smutniejszy. Ten smutek, jak mgła,
wilgotny, zimny – jesienna to łza –
i nie że mnie, ale kawiarnię nam otula.

Zawiodłem się, Pacha, na Tobie, wiesz?
Zdymisjonowałby Cię z przyjemnością,
no ale sama kliknęłaś gdzieś źle.

***

#nasonety
#zafirewallem
vredo

@George_Stark Panie tak się nie robi, paszka to nasz hejtowy skarb ლ(ಠ_ಠ ლ)

Zaloguj się aby komentować

W modelowym podejściu wolnorynkowym to popyt określa podaż. Czasami jednak zdarza się i tak, że złośliwa rzeczywistość nie pokrywa się z założeniami modelu i podaż wyprzedza popyt. Cóż wówczas pozostaje innego niż ten popyt sztucznie wytworzyć? Tak właśnie działali strażacy ochotnicy, którzy to okazywali się sprawcami podpaleń, tak zrobił też i bohater poniższej historii:

***

Kuba Otwieracz

Ksywkę miał na osiedlu „Otwieracz”,
pogromcą był kłódek, zamków i krat,
ale tej swojej się sławy wypierał.
Mówił, że na chrzcie mu dali Kuba.

Był wśród mieszkańców przyczyną konfuzji,
bo chociaż z zamka zostawiał wrak
to nie posuwał się do okradzenia.
Skupiał się tylko na otwartych drzwiach.

Sąsiedzi w końcu zaczęli się bać
że ktoś mógłby ich jednak okraść,
a bieda była, brak pracy... Był krach.

„Po siódme” – powtarzał – „kradzieżą nie grzesz”;
i odtąd na życie pracowitością
zarabiał, bo znalazł posadę. Jest z niego cieć.

***

#nasonety
#zafirewallem

No i di proposta.
splash545

Rozumiem, że jako cieć mógł sobie pootwierać i pozamykać mnóstwo drzwi pracując

Zaloguj się aby komentować

Wiać za oknem wcale nie przestało, pozostając więc w nastroju sentymentalnym:

***

Jabłuszko z Sandomierza

Słuchało się Armii i Dezertera,
czasami też Włochaty nam grał;
i KSU było, i była Siekiera –
Skąd człowiek te wszystkie nagrania miał?

I ferwor całonocnych dyskusji,
które podlewał tanich win kwas;
a później butelki się szło wymieniać –
na flaszkę więcej było nas stać.

A słodki pierwszych zalotów smak?
Choć prowadziły nieraz do drak
i zamiast róży był tulipan.

Czasami tęsknię za tym. No wiesz,
nie że za biedą, lecz za młodością –
barwniejszą niż z szarych wynika zdjęć.

***

#nasonety
#zafirewallem

No i tekst di proposta.

I zdjęcie znowu nie moje. Znowu ukradzione. Ja je tylko poszarzyłem.
b0a61634-2c8e-403d-907a-9cebd5b0a301
UmytaPacha

@George_Stark szykuje się seria? ( ͡° ͜ʖ ͡°)

CzosnkowySmok

No i nostalgłem po raz drugi. Tym razem tęskniąc za tanim winem i klimatem tamtych lat.

Dziś ma gitara się tylko kurzy a irlandzkiej w gardle tuli mnie smak.

splash545

@George_Stark pancurowy sonet, nie może być nic lepszego no chyba, że taki o kupie

Zaloguj się aby komentować

A ten wrześniowy za oknem wiatr
sentymentalne mi nuty gra.
Wrzesień – czas powrotu do nauki.
Lecz wcześniej robiło się jeszcze zakupy:

***

Dżinsy z USA

Się na kartonach człowiek przebierał,
gdzieś pośród różnych straganów i wiat,
a mama, wyjmując pieniądze z portfela,
z czułością mówiła: „Mój przystojniak”.

Swetry i dżinsy z importu, z Turcji,
choć się marzyły nam z USA,
a spełnialiśmy te swoje marzenia
wmawiając kolegom, że „to Levi Strauss”.

Później, gdzieś w grudniu, już pierwsze z łat
tata przyszywał na kolanach,
bo święta za pasem, więc forsy brak.

Czasami tęsknię za tym. No wiesz,
nie że za biedą, lecz za młodością –
barwniejszą niż z szarych wynika zdjęć.

***

#nasonety
#zafirewallem

I jeszcze tekst di proposta.

A zdjęcie nie moje, ukradzione z Internetu. Aż tak wysoki to w podstawówce nie byłem.
098919f5-a95f-481d-b6d8-d5bf879ec007
UmytaPacha

@George_Stark bardzo ładnie

CzosnkowySmok

@George_Stark noatalgłem. Ale za brudnymi kartonami nie tęsknię xD

Wrzoo

@George_Stark To chyba jeden z moich ulubionych dotychczas.

Zaloguj się aby komentować

803 + 1 = 804

Tytuł: Gdzie śpiewają raki
Autor: Delia Owens
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 8/10

#bookmeter

Naznaczyliśmy ją i odrzuciliśmy, bo uznaliśmy, że jest inna. Tylko, drodzy państwo, czy wykluczyliśmy ją, bo była inna, czy też stała się inna, bo ją wykluczyliśmy.

Ciężkie jest życie czytelnika, ciężkie są też rozmowy między czytelnikami. No bo jak taka rozmowa mogłaby wyglądać?
– Czytałeś może [tytuł książki]?
– Nie.
– A to jest świetna rzecz!
I to w zasadzie tyle. Czytelnik pytający rozumie bowiem swojego rozmówcę i, nie chcą psuć mu przyjemności, niewiele może o polecanej książce powiedzieć. Sam nie chciałby przecież żeby ktoś zdradził mu fabułę pozycji, za którą być może się zabierze.

Właśnie taką książką, o której słyszałem wiele dobrego, ale – na szczęście! – żadnych konkretów, jest Gdzie śpiewają raki pani Delii Owens. Lubię czasami zabrać się za polecaną z różnych stron lekturę, o której nie mam pojęcia czego dotyczy. Czasami kończy się to źle, ale w tym przypadku – na szczęście! – skończyło się to dobrze, bo Gdzie śpiewają raki też polubiłem.

Stało się tak dlatego, że lubię książki, o których nie do końca potrafię powiedzieć jaki był ich temat przewodni. Napisałabym prawdę, jeśli stwierdziłbym, że to książka o samotności. Napisałbym prawdę, jeśli stwierdziłbym, że to książka o wpływie dzieciństwa na późniejsze życie. Napisałbym prawdę, jeśli stwierdziłbym, że to książka o bezmyślności społeczeństwa, o instynkcie stadnym. Napisałbym prawdę, jeśli stwierdziłbym, że to książka o przyjaźni albo miłości. I jeszcze kilka takich prawd mógłbym tutaj napisać, a każda z nich byłaby prawdziwa, ale żadna z nich nie byłaby pełna. Bo Gdzie śpiewają raki to opowieść o człowieku, o Dziewczynie z Bagien prezentująca bohaterkę przekrojowo i wielowymiarowo na bardzo szerokim tle przyrodniczym. Kapitalne w tej powieści było to, jak mocno szeroko i wspaniale zaprezentowane otoczenie mokradeł, gdzie rozgrywa się większość akcji, wpływało i kształtowało Kyę. Fantastyczne w tej powieści było to, jak wiele świetnie przeprowadzonych analogii między światem przyrody a stosunkami międzyludzkimi zostało przez autorkę przeprowadzonych. Świetny w tej powieści był balans emocjonalny jaki rozegrał się między smutkiem a radością, którą razem z bohaterką przeżywałem. Niezwykle interesujące w tej powieści było pokazanie w jaki sposób ludzie są w stanie naginać prawdę do swoich przekonań i jak wiele są skłonni zrobić, żeby osiągnąć swoje cele albo pozostać przy raz powziętej opinii. I jeszcze na dodatek zachwyciły mnie opisy przyrody, które wyszły spod pióra pani Owens (tutaj nachodzi mnie, niepokojąca jednak, refleksja, że może czas już spróbować chociaż przeprosić się z panią Orzeszkową?).

Z kronikarskiego tylko obowiązku otworzę na chwilę swój Kącik Marudy i wspomnę, że przy prezentacji głównej bohaterki (ale nie tylko) autorce zdarzyło się trochę, moim zdaniem, pogubić. Było kilka takich momentów, w których nie byłem w stanie uwierzyć w to, że Kya, która dorosła w takich warunkach, w jakich dorosła, potrafi wypowiadać się w taki sposób. Czasami nie rozumiałem też, skąd rozumie koncepcje, które powinny dla niej być zupełnie obce; w końcu spotykała się z nimi pierwszy raz w życiu. Zdziwił mnie jej brat który znał ją na tyle dobrze, by wiedzieć że nieczęsto zdobywa się na taki gest, a to dlatego, że treści wynikało, że ten brat jej właśnie tak dobrze nie znał. Jednak przy całej powieści te małe zgrzyty były niemal zupełnie nieistotne i nie wpływały negatywnie na mój jej odbiór. To też, swoją drogą, ciekawe spostrzeżenie, ile potrafię autorowi wybaczyć (bo przy mniej pasjonującej historii mój pedantyzm literacki na tego typu rzeczy reaguje histerią), jeśli tylko zainteresuje mnie opowieścią.

Jest też w tej opowieści trochę humoru, co zawsze przyjmuję z uznaniem. Szczególnie jeśli jest to humor takiego typu, jaki w Gdzie śpiewają raki był. Bo jak tu się nie uśmiechnąć, kiedy czyta się na przykład o skunksie imieniem Chanel?

Najbardziej jednak podobało mi się w tej książce to, że z bohaterami (tak pozytywnymi, jak i negatywnymi) można się, przynajmniej w części – większej lub mniejszej, utożsamić. Oczywiście, szanując tych, którzy jeszcze książki nie czytali, a może mają (lub będą mieli) taki zamiar, a także mając na uwadze uniknięcie niepotrzebnego uzewnętrzniania się w Internecie, nie będę wdawał się w szczegółową analizę porównawczą bohaterów z samym sobą. Jedną rzecz z tego całego obszaru pozwolę sobie wyciągnąć na wierzch, a mianowicie pewien rodzaj tak bliskiego mi romantyzmu, który to uzewnętrznia się w tym oto dialogu:

Ciekawe co sprawia, że gwiazdy migoczą – zagadnął Chase.
Zawirowania w atmosferze, wiatry w jej wyższych partiach.
ab620495-5125-4055-a96b-1b52c39b1a26
wirtuuoza

Nie przepadam za autorką. Kiedy dowiedziałam się jakie zarzuty na niej ciążą, zupełnie zmienił się dla mnie odbiór książki.

Zaloguj się aby komentować

Ponieważ nic tak nie motywuje jak komplement – no, chyba że pieniądze – to w przypływie natchnienia trzeci już dziś ostatni sonet napisałem.

Całe szczęście, że zaraz północ no i niedługo będzie już jutro.

***

Hurtownia bez zysków

Kwitnie nam Jerzy, hurtownię otwiera,
sonety się sypią jak z wywrotki piach;
miał spać już się kłaść, no ale spoziera
wzrokiem swym wieszczym na wieszczy swój skład:

regały metafor, skrzynie aluzji,
kartony rymów, palety fraz –
jakiegoś dziwnego doznał natchnienia:
– „A skrobnę se jeszcze dzisiaj coś raz”.

I wzrokiem omiótł ten cały nieład
i sam już nie wie – jest rad czy nie-rad;
sonety składać – ciężki to fach.

Bo do roboty ty rano wstaniesz,
coś tam zarobisz pracowitością,
a co poecie? A z głodu śmierć!

***

#nasonety
#zafirewallem

No i znowu – wpis z tekstem di proposta.
ErwinoRommelo

Ale się kierownik dzisiaj odpalił same sztosowe soneciki.

pingWIN

@George_Stark Kolejny dobry sonet To poniżej bez złośliwości, proszę pisać dalej!


Kiedy minęła dopiero doba, a już masz 9 sonetów do podsumowania, w tym 6 dżordża, ale on dopiero się rozgrzewa:

8fb8d1c0-e9ab-475f-abaf-92fb328945c9
UmytaPacha

@George_Stark to rzucę jeszcze raz komplementem bo przynajmniej darmowe xd

bardzo ładnie, zakreciło dżordżowego bączka i nie idzie zatrzymać!

Zaloguj się aby komentować

Ten poprzedni miał być ostatni, ale włączył mi się przypadkowo taki stary kawałek – wiedzieliście w ogóle, że jest polska wersja Sweet home Alabama?

Zawsze mnie w tym polskim tekście – bo bardzo lubię takie obrazki – zachwycały wersy:

Co noc do ciebie list układam
bo spytać o to stary muszę
co się na spód walizki wkłada
gdy na zawsze w świat wyruszasz?
Kwiaty zostawiasz u sąsiada
wyłączasz światło i wychodzisz

No i w związku z tym tak mi się napisało:

***

Nie byłeś nigdy

Jak sójka za morze w świat się wybierasz:
i palcem miliony zwiedziłeś już map,
i przygotowałeś sobie bagaż
i coś do tego świata cię gna.

Lecz boisz się, że tam ludzie mogą być różni,
że może języków za dobrze nie znasz,
że to, że tamto – długo wymieniać.
I plan swój odkładasz. Znów na „za jakiś czas”.

I znowu ta myśl, że inni – nie ja;
i znowu ta myśl, że „może by tak?”;
i znowu, jak sójce – to przecież ptak –
skrzydła ci rosną. Znów lotki rwiesz.

A może im i marzeniom pozwól urosnąć?
Daj sąsiadowi kwiaty. I leć.

***

#nasonety
#zafirewallem

No i tekst di proposta.
pingWIN

@George_Stark Ładny sonet.


Nie myślicie realnie czasem o powrocie? Zostawiliście rodzinę i wszystko czy raczej wyjechaliście na zasadzie "nic mnie tu nie trzyma, lecę w świat!"? Głównie pytanie do Ciebie i @UmytaPacha, bo wiem, że jesteście na emigracji. Czasem tak myślałem o wyjeździe, raz 2 miesiące spędziłem na drugim końcu Polski, ale jakaś taka pustka była trochę, ale może to kwestia miejsca akurat też, nie wiem. Dobrych wyborów przyszłych podróży, bo widziałem, że szykuje się zmiana!

Zaloguj się aby komentować

To prawdopodobnie ostatni, przynajmniej na dziś.
No chyba że Pacha napisze coś o jesieni, to stanę w opozycji, jakkolwiek by do tematu nie podeszła. Przynajmniej jeśli nie usnę.

***

Parówkowym skrytożercom mówimy: współczuję

To był parówek skryty pożeracz:
cały kuchenny wyczyścił blat,
później od razu lodówkę otwierał –
nie straszny był mu parówek tych skład.

A tam w fabryce doszło do fuzji:
benzoesany, siarkowy kwas;
na wszelkie zasady zdrowego żywienia
producent parówek zdawał się plwać.

Teraz tu leży, biedny, na wznak
i żali się, że coś boli go flak,
a tego flaka to trawi mu rak.

Tak to już bywa gdy za dużo zjesz
parówek, co nie są zdrową żywnością:
po chemii teraz chemią się lecz.

***

#nasonety
#zafirewallem

I jeszcze tekst di proposta.
splash545

Na szczęście skład większości parówek poza tymi popularnymi berlinkami uległ znaczącej poprawie. No ale Ci parówkożercy sprzed choćby 10 lat to pewnie już gryzą piach

Zaloguj się aby komentować

Miało być o alkoholu... i jest! Przeziębienie przecież najlepiej leczyć jakąś Becherovką czy innym Jägermeistrem, prawda? Można też stosować zapobiegawczo. No bo co tu robić, jak pada?

***

Dla chorych – z życzeniami wyzdrowienia

I przyszła pieprzona jesień! Cholera!
Za oknem nic, deszcz tylko i wiatr.
Szlag jasny mnie od tej pogody strzela;
pogoda jest jak w jakimś U-Ka!

Tęsknię do jakiejś – ja wiem? – Andaluzji?
Do ciepłych Wysp Kanaryjskich plaż?
Do miejsca gdzie, jeśli pogoda się zmienia,
to amplituda rozsądnych trzyma się pasm.

No ale Londyn tu zrobił się nam:
deszcz, zimno, smog czasem – no fuck!
Się przeziębiłem – sick jestem. Bad luck.

A zadedykować chciałem ten wiersz
tym, co do jesieni pałają miłością –
trzeba być chorym, by tego chcieć.

***

#nasonety
#zafirewallem

I tekst di proposta.
UmytaPacha

@ErwinoRommelo patrz dla ciebie wierszyk!

UmytaPacha

@George_Stark Jerzy marudo chcesz sonet o pięknie jesieni?

splash545

Też mi się marzy w cieplejszym klimacie leżenie na plaży

Zaloguj się aby komentować

Obiecany erosomański proszę:

***

Epidemia osiedlowa

Groźnie jej imię brzmiało: Wenera;
a jednak bogini miłości był rad,
gdy pod nieobecność swej westalki nieraz
to z nią się w pokoju na wersalce kładł.

Choć dokonywał po wszystkim ablucji,
(mydło zawiera laurynowy kwas)
to doszło u niego do owrzodzenia
i lekarz powiedział mu: – Syfa pan masz!

A było też przecież z żoną rach-ciach:
różnie: bo raz był pod nią, a raz był nad.
… a później jeszcze z tyłu, jak psiak –

przypomniał sobie, a myśli tej nie potrafił znieść,
bo zastanawiał się: co z jej wiernością?
Bo sąsiad podobno też złapał coś gdzieś.

***

#nasonety
#zafirewallem

I tekst di proposta.
UmytaPacha

… a później jeszcze z tyłu, jak psiak –

@George_Stark tak prawie a propos to w "Lizystracie" Arystofanesa ta pozycja się 'na lwicę' nazywała

Zaloguj się aby komentować

Dobrze, kochani, wracamy do źródeł inspiracyjnych! Zara jeszcze jakiś erosomański się walnie, a później to może coś o alkoholu?

***

Gdzieś

Czuję ogromny ucisk na zwieracz:
o wolność woła wczorajszy kebab;
ale jest problem, bo czym się podcierać
gdy po papierze pusty jest hak?

A gruz olbrzymi, jak góry Gruzji,
jak Elbrus, jak cały Wielki Kaukaz,
i nie wytrzymam tego ciśnienia;
co mogę zrobić, gdy nadszedł już czas?

Ulgę ogromną poczuł mój zad,
i pocałunek Neptuna był – chlap!,
a ja jestem lżejszy o pięćset dag.

A teraz posrany zjada mnie stres,
lecz zastępuję go silną złością:
a, nie podetrę się – i mam to gdzieś.

***

#nasonety
#zafirewallem

I tekst di proposta .
splash545

Kwintesencja #zafirewallem ! Co naśmiałem się to moje Te porównania do gór szczególnie mnie urzekły.

UmytaPacha

@George_Stark XDDDD

jakie to było wspaniałe

a ja jestem lżejszy o pięćset dag.

matkobosko, to taki sam potwór co z dupy splasza w ostatniej części Pana Jerzego!

@splash545

plemnik_w_piwie

@George_Stark

Pięćset dag

Chryste panie, matko przenajświętsza... pełnoprawny poród.

Zalecam odstawić opioidy. Takie balasy kończą się cesarką bo potrafią zabić

Zaloguj się aby komentować

798 + 1 = 799

Tytuł: Prawomił albo niedawne przedawnienie
Autor: Petr Stančík
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 5/10

#bookmeter

Stamtąd ruszyliśmy do restauracji Šroubek, gdzie akurat komunistyczni prominenci świętowali rocznicę Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej. Zanim się obejrzeli, wyjedliśmy im wszystkie przysmaki i wypiliśmy całą wódkę.

Zaczyna się całkiem ciekawie, bo trochę jakby po szpiegowsku, choć tak naprawdę po skrytobójczemu. No i jest trup. A z trupem związana jest tajemnica.

Ta książka to niby przedstawiona w formie dziennika historia Prawomiła Raichla, urodzonego 31 stycznia 1921 roku chłopca, dla którego to starodawne i niezwykłe imię wybrał jego ojciec, głęboko wierząc że wraz z każdym wypowiedzeniem wpajać [mu] będzie szacunek dla prawdy i miłość do Ojczyzny. Ojciec nie mógł wiedzieć, że ten szacunek dla prawdy i miłość do Ojczyzny w życiu Prawomiła poddany będzie wielu próbom, bo tak dla Czechosłowacji, jak i dla Europy nadchodziły ciężkie czasy. Najpierw, w 1938 roku, postanowieniami Układu Monachijskiego Czechosłowacja traci na rzecz Rzeszy Niemieckiej część swoich ziem. Później Hitler napada na Polskę (której z „pomocą” przychodzą Anglia i Francja, kraje które „sprzedały” ojczyznę Prawomiła rok wcześniej). A kiedy Związkowi Radzieckiemu udało się w końcu przepędzić hitlerowców aż do Berlina, okazało się, że ceną wyzwolenia jest komunizm. Komunizm, który sięgnął po władzę również i w Pradze. W tym wszystkim Prawomił, który przysiągł działać dla dobra Ojczyzny, musi się jakoś odnaleźć. Początkowo odnajduje się w działalności partyzanckiej, później zostaje wcielony do armii, na końcu zaś działa dla dobra Ojczyzny wbrew woli narodu. A wszystko to gęsto okraszone absurdami, jakimi lubi operować czeski humor.

Tak, ta książka to niby przedstawiona w formie dziennika historia Prawomiła Rachla, ale tak naprawdę to taka trochę historia Europy w XX wieku oglądana praskimi oczami, choć tym oczom zdarzyło się być nie tylko poza Pragą, ale i poza Czechosłowacją. No i właśnie. Nie wiem co autor miał na myśli, ale wydaje mi się, że wybór takiej formy jak dziennik nie był wyborem najszczęśliwszym. Bohater był wszędzie i nigdzie, kolejne etapy jego wędrówki przez Europę opisane są dość pobieżnie. Nie bardzo dane było mi poznać ani samego Prawomiła – w tym swoim dzienniku skupia się raczej na wydarzeniach, a nie na przeżyciach, ani nie dane było mi poznać ludzi, których Prawomił w czasie tej swojej wędrówki spotkał – opisani są raczej pobieżnie. Może autorowi chodziło więc o opowiedzenie o tym, co przetoczyło się przez kontynent mniej więcej od zakończenia I Wojny Światowej aż do roku 2002? To już wydaje mi się bardziej prawdopodobne i tak właśnie ta książka wygląda. Jest trochę slapstickowa i choć slapstick lubię (przynajmniej w filmie), tak tutaj miałem mieszane uczucia. Bo owszem, zdarzyło mi się kilka razy uśmiechnąć, jak choćby czytając historię kaprala Juraja Horhora, który zastrzelił się na własnym grobie, to Prawmił nie przemawia do mnie jako powieść. Dla mnie wygląda to jak zbiór anegdot luźno ze sobą powiązanych jakimś tam (być może ciekawym – jak pisałem, autor nie raczył mnie z nim poznać) bohaterem. Owszem, są tutaj elementy spajające tę historię w jedną całość, ale jakoś nie mogę pozbyć się wrażenia, że są one zastosowane bardzo na siłę.

Tak samo jak zresztą coś w rodzaju klamry kompozycyjnej. Przy okazji książki W kleszczach lęku pana Jamesa ubolewałem, że dziś nie pisze się już książek opartych na schemacie „opowieść w opowieści”, który bardzo lubię. Okazuje się, że jednak się pisze. A przynajmniej próbuje się tak pisać. Bo pan Stančík wykorzystał ten zabieg, ale zrobił to dość nieudolnie, a tego nie lubię. Tak samo jak nie lubię, kiedy obiecuje mi się w książce dwie historie, po czym jedną porzuca się. A ja zastanawiam się nie tylko nad tym po co w ogóle było ją rozpoczynać, ale także nad tym co z tą kobietą z początku książki? Nie wspominając już o scenach erotycznych, prawda: nie bardzo dosłownych, całe szczęście, ale które znalazły się w książce nie wiem skąd i po co. Być może – nomen omen – z dupy? Bo, mimo że zdarzyło mi się przy Prawomile momentami pośmiać, to po całości czuję mocny niedosyt. Może to przez to że za mało we mnie humoru? Albo czeskości?
3d0898b0-a0f7-4b8b-88dd-91f32a7bc53d
adamszuba

Bardzo dziękuję że to wrzuciłeś. Nie wiedziałem, że wyszła ta książka. A to jeden z moich ulubionych czeskich autorów. Już kupiłem i czytam.

Zaloguj się aby komentować

797 + 1 = 798

Tytuł: Czas życia i czas śmierci
Autor: Erich Maria Remarque
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 8/10

#bookmeter

Będziemy świętować wszystko naraz. Nie mamy już czasu na obchodzenie wielu poszczególnych uroczystości. Ani na to, żeby je w ogóle rozróżniać.

Świetnie się ta książka zaczyna, bardzo obrazowo. Śmierć miała inny zapach w Rosji niż w Afryce. Takim właśnie zdaniem wprowadza postać Ernsta Graebera, niemieckiego żołnierza, który w czasie II wojny światowej walczył najpierw w Afryce, a później trafił na front wschodni – do Rosji. Graebera, jak i zresztą sporą część część jego oddziału czytelnik poznaje w momencie kiedy „front trzeba skracać”, ale nie jest to problemem, bo niedługo już zostanie dostarczona tajna broń, która odmieni oblicze wojny, jak zapewniają rządowe komunikaty. Żołnierze frontowi wiedzą jednak swoje i mówią o tym co widzą, a mówić o tym nie wolno. Za sianie defetyzmu grozi nawet rozstrzelanie. I tak właśnie na początku książki czytelnik ma okazję zaobserwować różne postawy żołnierzy w obliczu zastanej przez nich sytuacji.

Ernst Graeber dość nieoczekiwanie dostaje zgodę na pierwszy od dwóch lat urlop. Wraca do domu, z czego nawet nie ma odwagi się cieszyć. Tyle, po tych dwóch latach, w domu nie jest tak jak było, a i odwagi żeby cieszyć się nie potrzeba, bo cieszyć się nie ma z czego. Przede wszystkim przez „dom” należy rozumieć tutaj rodzinne Werden Ernsta, bo jego dom, rozumiany jako budynek, został w czasie nalotów zredukowany do frontonu. I tak urlop, a przynajmniej jego początek, upływa Ernstowi na poszukiwaniu rodziców, z którymi nie wiadomo co się stało.

Co jeszcze mamy w Czasie życia i czasie śmierci? Przede wszystkim historię miłości i poświęcenia osadzoną w trudnych, wojennych realiach – to jedna z głównych osi fabularnych tej książki. Poza tym wyraźnie i szeroko przedstawione postawy biorących w tej wojnie udział ludzi; tutaj jest to o tyle ciekawe, że cała fabuła rozgrywa się po stronie niemieckiej – a więc po stronie agresora – i to też jest jeden z problemów, jakie pan Remarque podejmuje – postawa wobec wojny, kiedy wszystko wskazywało na to, że ją wygramy kontra postawa wobec wojny teraz, kiedy „skracamy fronty”. Dalej zaprezentowani są Niemcy (i zaprezentowane są Niemcy), którzy w wojnie nie biorą udziału: kobiety, starcy, „podludzie”, którzy nie zostali wcieleni do armii a jakimś cudem udało im się na terenie III Rzeszy przetrwać. Albo też wysocy rangą dygnitarze, dla których wojna jest okazją do bogacenia się, zdobywania uznania i przywilejów, pięcia się coraz wyżej w hierarchii nie tylko wojskowej, ale i społecznej, a także do zemsty za dawne, ale niezapomniane krzywdy – kapitalnie napisana postać Alfonsa Bindinga. Ale zaprezentowani są też ci, którzy w tej wojnie już nie biorą udziału: rannych, którzy zostali kalekami – wygląda na to, że schemat przydatności żołnierza rozsławiony przez Hollywood na przykładzie weteranów z Wietnamu jest starszy, a być może nawet uniwersalny. To co powyżej, to tak z grubsza, to to, co najbardziej z tej książki zapamiętałem, bo spraw wartych wspomnienia w Czasie życia i czasie śmierci jest zdecydowanie więcej.

Jak nie lubię tych zawadiackich książek wojennych o wesołych opowieściach z frontu albo o innych bohaterskich czynach, tak wojna w opisie pana Remarque’a ma w sobie coś fascynującego. Jest u tego autora czymś, co niby jest trochę w tle i służy przede wszystkim do tego, żeby pozwolić mu wyeksploatować bohaterów. Pan Remarque stawiał ich w skrajnych sytuacjach i w takim obliczu prezentował ich charaktery, a robił to po mistrzowsku. Zawsze mam przy lekturach jego autorstwa ten dysonans – bo te książki są świetne, są fantastycznie napisane, ale z drugiej strony rzeczywistość, jaka dała im inspirację, już jest zdecydowanie mniej świetna. Z drugiej jednak strony ta wojna u pana Remarque’a jednak jest i choć jakby w tle, to objawia się w najbardziej chyba brutalnym wydaniu, bo nie w tym opartym na mapach, liczbach czy statystykach, ale na historiach ludzi. Na ich uczuciach i emocjach. Na ich życiu i na ich śmierci.
071f3930-8db3-42a7-9d3e-95b8f19de270
Vargtimmen

@George_Stark polecam Zapomniany żołnierz Guy Sajer. Autor wspomina swoje przeżycia jako młody żołnierz Wehrmachtu na froncie wschodnim. Różne książki wojenne czytałem, ale nigdy nic tak wstrząsającego.

Zaloguj się aby komentować

Moi drodzy!

Ponieważ jestem na nieplanowanym wyjeździe i mam do dyspozycji tylko telefon, dziś nie będzie linków do wszystkich Waszych wspaniałych oraz moich wytworów, które powstały w ramach XLI edycji konkursu #nasonety w kawiarni #zafirewallem - szlag by mnie trafił gdybym musiał tyle w ten telefon klepać.

Ale edycję trzeba zakończyć. Jej zwycięzcą ogłaszam kolegę @pingWIN, któremu serdecznie gratuluję! Mam nadzieję, że wiesz jakie obowiązki wiążą się ze zwycięstwem?

Decyzję postaram się jakoś uzasadnić w komentarzu w terminie późniejszym, jak i zebrać również linki do wierszy; niech pod tagiem #podsumowanienasonety powstaje jakieś w miarę uporządkowane archiwum. Ale nie obiecuję. Mogę na przykład zapomnieć.

***

Jeszcze dwa słowa od siebie: cieszy mnie wysyp wspaniałych wytworów "na ostatnią chwilę". Mniej cieszy mnie fakt, że koleżanka @moll nie dała rady napisać czwartego wiersza. Ale, @moll , to nic złego. @UmytaPacha nie napisała ani jednego!

Zwycięzcy jeszcze raz gratuluję (i współczuję), uczestnikom dziękuję i do kolejnego razu!
UmytaPacha

@George_Stark Dżordżu proszę mi tu nie wytykać, jestem zajęta przywracaniem stołka!

George_Stark

Tak jak obiecałem, zbieram w jednym miejscu niemal sonety, które wzięły udział w XLI edycji bitwy #nasonety w kawiarni #zafirewallem.


Udział wzięli:


@KatieWee, która napisała jeden wiersz:

Bycie nastolatkiem jest do kitu


@George_Stark, który wyprodukował cztery wytwory:

Postawa romantyczna w obliczu schyłku romantyzmu

Zajęta

Rewolucja wrześniowa

@moll i tak trzeciego nie napisze, więc z nią nawet nie będę próbował


@RogerThat z dwoma wierszami:

Może źle, może dobrze

Jesień


@moll z niemal czterema (czyli trzema) utworami:

Zawartość dorosłości w dorosłości

Na specjalne nie-zamówienie @George_Stark (to chyba tytuł?)

Ten trzeci, o żałobie


@splash545 z jednym wierszem

...


@Piechur z jednym wierszem o mylącym tytule

Czternasty


@pingWIN z wierszem

Suplementy


oraz @Wrzoo, która zdążyła jeszcze z jednym wierszem

Co oznacza prosto z pani wyjęty


***


Miałem jeszcze uzasadnić dlaczego zwycięstwo przyznałem koledze @pingWIN, więc uzasadniam:

wczoraj był piątek trzynastego a jest to, jak wiadomo, dzień pechowy. Trzynasty w kolejności wpis konkursowy w XLI edycji konkursu #nasonety w kawiarni #zafirewallem był właśnie wiersz Suplementy, który to przyniósł koledze pecha w postaci zwycięstwa.


Dziękuję za uwagę.

George_Stark

A, zapomniałem napisać, że @UmytaPacha i @bojowonastawionaowca wspólnie nie napisali żadnego wiersza.

Zaloguj się aby komentować

784 + 1 = 785

Tytuł: Dżozef
Autor: Jakub Małecki
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 6/10

#bookmeter

Takich ludzi już nie ma, skończyli się razem z powodami, dla których w ogóle istnieli. Wojna, powstanie, żegluga, w stronę nieznanych lądów. Gdy nie ma potrzeby, bohaterowie po prostu się nie rodzą.

Jakoś dziwnie mnie w ostatnim czasie ten uznany pisarz, pan Joseph Conrad, prześladuje. Znienacka pojawia się to tu, to tam. Wprost albo nie wprost. Bo zabrałem się za tę książkę, za którą zresztą już od jakiegoś czasu miałem się zabrać, po spotkaniu z panem Jakubem Małeckim, które to miało miejsce jakoś w zeszłym tygodniu w ramach IV Festiwalu imienia Gustawa Herlinga-Grudzińskiego w Kielcach. Jakoś nie wpadłem na to, że już sam tytuł, Dżozef, mógłby mi coś o jej treści powiedzieć.

Bo ten uznany pisarz, pan Joseph Conrad, zainspirował autora i opętał jedną z postaci, którą ten autor stworzył. Książka opowiada o tym co zdarzyło się w szpitalnej sali na której spotkało się czterech mężczyzn. Różnych mężczyzn. Dwóch z nich, Grzegorza i Kurza, pan Małecki pozwolił poznać dość dobrze, głównie przez pryzmat ich problemów, wątpliwości i słabości – to zawsze mocniej zapada czytelnikowi w pamięć, zwłaszcza jeśli tym czytelnikiem jestem ja. Jednego, Stanisława Baryłczaka, pozwolił poznać bardzo mocno, natomiast ostatniego, czwartego – Marudę umieścił tam nie wiadomo po co. Znów sparafrazuję pana Czechowa: jeśli nie masz zamiaru przeprowadzić na panu Marudzie wiwisekcji w drugim akcie, to nie umieszczaj go w szpitalnym łóżku w akcie pierwszym. To mój pierwszy zarzut do tej książki.

Drugim zarzutem jest trochę słaba konstrukcja tej opowieści (mimo że czytałem wydanie poprawione, z roku 2018; nie wiem jak było w pierwszej wersji, z roku 2011, no bo jej nie czytałem), która objawia się przede wszystkim w szybko przeprowadzonym i – dla mnie – trochę naciąganym zakończeniu tej historii. Z jednej strony ma to – przynajmniej tempo rozwiązania – uzasadnienie fabularne, z drugiej jednak, to nagłe zrozumienie, które spływa na jednego z bohaterów, nie wynika – znów: moim zdaniem – z niczego.

Mimo tego wszystkiego jednak, uważam że warto było poświęcić te kilka godzin na lekturę tej niedługiej w zasadzie pozycji. Bardzo podobał mi się w niej pomysł na ujęcie powiedzenia, że kiedy człowiek przenosi się w świat wykreowany przez autora rzeczywisty świat obok niego przestaje istnieć, bardzo podobała mi się również pewnego rodzaju polemika (nie wiem czy zamierzona przez autora, czy tylko zrodzona w mojej głowie) z twierdzeniem pana Umberto Eco, który miał powiedzieć „Kto czyta książki, ten żyje podwójnie”. Fakt, że może wyjść na to, że żadne z tych żyć nie jest tak naprawdę jego.

Nie znam wiele z całkiem obszernej twórczości pana Małeckiego. Ot, do tej pory czytałem (dość dawno) Dygot i (ostatnio) Korowód. W mojej ocenie Dżozef jest pozycją sporo słabszą od tych dwóch wymienionych przed chwilą. Z tej pozycji, z której podszedłem do tej lektury ciekawe było to, że można było trochę podejrzeć a jaki sposób rozwijał się autor. Bo faktycznie, w Dżozefie pan Małecki błyszczał momentami. Dopiero w późniejszych jego utworach te błyski przybierają na sile; zamieniają się może nawet w pewien rodzaj blasku. Co będzie później, po Korowodzie? Nie mam pojęcia. Ale chętnie się przekonam, bo na spotkaniu autor przyznał, że pracuje nad kolejną opowieścią.
1589001c-78a3-407c-adf6-2b6515b5848f

Zaloguj się aby komentować

Mam pewne przecieki od jury i wiem, że w tej edycji konkursu #nasonety w kawiarni #zafirewallem na pewno nie wygram, więc mogę sobie pozwolić na publikację kolejnego wytworu:

@moll i tak trzeciego nie napisze, więc z nią nawet nie będę próbował

Zadowolony dość jestem z tego
że swój komentarz dziś zamieszczając
(w nim w sposób jawny @moll podpuszczając)
wiersza się doczekałem drugiego.

A teraz ponownie będę się silić,
kolejny sukces osiągnąć próbując,
by - jakby to grzecznie ująć? -
@UmytaPacha ! Pisać! W tej chwili!

Zakładam, że w niebo nie będziesz wzięta
apelem mym, ale i w sposób samolotowy.

Patrz: @KatieWee już napisała, zadanie ma z głowy,
daruję @Wrzoo - a niech tam, spokój jej urlopowy...
Lecz Ciebie, Pacha, to mam zamiar nękać.
kopytakonia

Hejka masz może jakieś przecieki kto dziś wygra?

George_Stark

@splash545 Tytuł, Panie. Tytuł.


@moll Bo ja w tej edycji reprezentuję nurt feministyczny i walczę o parytety. No a owca to jednak baran.


@kopytakonia Zakładam, że "dziś" odnosi się do naszej drugiej zabawy, #naczteryrymy? Bo innych konkursów dziś nie rozstrzygamy. Jeśli tak, to wygrał @jakibytulogin i czekamy na zadanie od niego!


***


A poza tym uważam, że @UmytaPacha powinna napisać (niemal) sonet!

kopytakonia

@George_Stark tak o to mi chodziło właśnie próbuje się odnaleźć w tych tagach i konkursach ale póki co słabo eh

George_Stark

@kopytakonia


Jeśli kolega nawali i do 21 nie doda nowego zadania., to Ty możesz zostać zwycięzcą i dodać. Chcesz?

DiscoKhan

@UmytaPacha nie pisze sonetów, bo cierpi na analfabetyzm i dlatego się wozi po restauracjach z książkami żeby stan faktyczny przekłamać. Miałem nikomu o tym nie mówić ale analfabetyzm wynika z urazu głowy to pewnie i tak nie kojarzy.

George_Stark

@DiscoKhan


Jak nie napisze niemal sonetu to dopiero wtedy będzie cierpieć!

UmytaPacha

@DiscoKhan się wożę po pizzerii w podróży, bąku

Zaloguj się aby komentować