Tytuł: Gdzie śpiewają raki
Autor: Delia Owens
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 8/10
#bookmeter
Naznaczyliśmy ją i odrzuciliśmy, bo uznaliśmy, że jest inna. Tylko, drodzy państwo, czy wykluczyliśmy ją, bo była inna, czy też stała się inna, bo ją wykluczyliśmy.
Ciężkie jest życie czytelnika, ciężkie są też rozmowy między czytelnikami. No bo jak taka rozmowa mogłaby wyglądać?
– Czytałeś może [tytuł książki]?
– Nie.
– A to jest świetna rzecz!
I to w zasadzie tyle. Czytelnik pytający rozumie bowiem swojego rozmówcę i, nie chcą psuć mu przyjemności, niewiele może o polecanej książce powiedzieć. Sam nie chciałby przecież żeby ktoś zdradził mu fabułę pozycji, za którą być może się zabierze.
Właśnie taką książką, o której słyszałem wiele dobrego, ale – na szczęście! – żadnych konkretów, jest Gdzie śpiewają raki pani Delii Owens. Lubię czasami zabrać się za polecaną z różnych stron lekturę, o której nie mam pojęcia czego dotyczy. Czasami kończy się to źle, ale w tym przypadku – na szczęście! – skończyło się to dobrze, bo Gdzie śpiewają raki też polubiłem.
Stało się tak dlatego, że lubię książki, o których nie do końca potrafię powiedzieć jaki był ich temat przewodni. Napisałabym prawdę, jeśli stwierdziłbym, że to książka o samotności. Napisałbym prawdę, jeśli stwierdziłbym, że to książka o wpływie dzieciństwa na późniejsze życie. Napisałbym prawdę, jeśli stwierdziłbym, że to książka o bezmyślności społeczeństwa, o instynkcie stadnym. Napisałbym prawdę, jeśli stwierdziłbym, że to książka o przyjaźni albo miłości. I jeszcze kilka takich prawd mógłbym tutaj napisać, a każda z nich byłaby prawdziwa, ale żadna z nich nie byłaby pełna. Bo Gdzie śpiewają raki to opowieść o człowieku, o Dziewczynie z Bagien prezentująca bohaterkę przekrojowo i wielowymiarowo na bardzo szerokim tle przyrodniczym. Kapitalne w tej powieści było to, jak mocno szeroko i wspaniale zaprezentowane otoczenie mokradeł, gdzie rozgrywa się większość akcji, wpływało i kształtowało Kyę. Fantastyczne w tej powieści było to, jak wiele świetnie przeprowadzonych analogii między światem przyrody a stosunkami międzyludzkimi zostało przez autorkę przeprowadzonych. Świetny w tej powieści był balans emocjonalny jaki rozegrał się między smutkiem a radością, którą razem z bohaterką przeżywałem. Niezwykle interesujące w tej powieści było pokazanie w jaki sposób ludzie są w stanie naginać prawdę do swoich przekonań i jak wiele są skłonni zrobić, żeby osiągnąć swoje cele albo pozostać przy raz powziętej opinii. I jeszcze na dodatek zachwyciły mnie opisy przyrody, które wyszły spod pióra pani Owens (tutaj nachodzi mnie, niepokojąca jednak, refleksja, że może czas już spróbować chociaż przeprosić się z panią Orzeszkową?).
Z kronikarskiego tylko obowiązku otworzę na chwilę swój Kącik Marudy i wspomnę, że przy prezentacji głównej bohaterki (ale nie tylko) autorce zdarzyło się trochę, moim zdaniem, pogubić. Było kilka takich momentów, w których nie byłem w stanie uwierzyć w to, że Kya, która dorosła w takich warunkach, w jakich dorosła, potrafi wypowiadać się w taki sposób. Czasami nie rozumiałem też, skąd rozumie koncepcje, które powinny dla niej być zupełnie obce; w końcu spotykała się z nimi pierwszy raz w życiu. Zdziwił mnie jej brat który znał ją na tyle dobrze, by wiedzieć że nieczęsto zdobywa się na taki gest, a to dlatego, że treści wynikało, że ten brat jej właśnie tak dobrze nie znał. Jednak przy całej powieści te małe zgrzyty były niemal zupełnie nieistotne i nie wpływały negatywnie na mój jej odbiór. To też, swoją drogą, ciekawe spostrzeżenie, ile potrafię autorowi wybaczyć (bo przy mniej pasjonującej historii mój pedantyzm literacki na tego typu rzeczy reaguje histerią), jeśli tylko zainteresuje mnie opowieścią.
Jest też w tej opowieści trochę humoru, co zawsze przyjmuję z uznaniem. Szczególnie jeśli jest to humor takiego typu, jaki w Gdzie śpiewają raki był. Bo jak tu się nie uśmiechnąć, kiedy czyta się na przykład o skunksie imieniem Chanel?
Najbardziej jednak podobało mi się w tej książce to, że z bohaterami (tak pozytywnymi, jak i negatywnymi) można się, przynajmniej w części – większej lub mniejszej, utożsamić. Oczywiście, szanując tych, którzy jeszcze książki nie czytali, a może mają (lub będą mieli) taki zamiar, a także mając na uwadze uniknięcie niepotrzebnego uzewnętrzniania się w Internecie, nie będę wdawał się w szczegółową analizę porównawczą bohaterów z samym sobą. Jedną rzecz z tego całego obszaru pozwolę sobie wyciągnąć na wierzch, a mianowicie pewien rodzaj tak bliskiego mi romantyzmu, który to uzewnętrznia się w tym oto dialogu:
– Ciekawe co sprawia, że gwiazdy migoczą – zagadnął Chase.
– Zawirowania w atmosferze, wiatry w jej wyższych partiach.
Nie przepadam za autorką. Kiedy dowiedziałam się jakie zarzuty na niej ciążą, zupełnie zmienił się dla mnie odbiór książki.
@wirtuuoza O, a jakie to zarzuty? Wikipedia nic o tym nie mówi, zresztą mnie bardziej interesuje książka niż autorka.
@George_Stark W skrócie wiele lat temu przeniosła się z mężem do Zambii by chronić słonie. Zorganizowała korpus ochrony zwierząt który uzbroiła w pistolety i organizowali naloty na obozy kłusownicze. W którymś momencie jedna z telewizji postanowiła zrobić o nich program dokumentalny i mąż Deli bez żadnego oporu tropił przed kamerami uciekającego przed nim nieuzbrojonego człowieka i dosłownie dokonał na nim egzekucji kiedy chował się przed pogonią w wysokiej trawie. Według Deli i męża, kłusowników nie wystarczy odstraszać, ale trzeba tropić i zabijać. Ogólnie mąż i pasierb Deli urządzali sobie regularne polowania na ludzi przy jej pełnym poparciu, które podkreśliła w swojej poprzedniej książce.
Zaloguj się aby komentować