Unleashed Apothecary - Afrikaan Ambergris
Niech zacznie się prosto. Ale nie idźcie jeszcze do kibla, bo mam ciekawe spostrzeżenia.
Pierwsza myśl: szpital. Druga: nie wiem skąd, ale wysmagane wiatrem futro dzikiego zwierza. I teraz: ile dzikich zwierząt powąchałem? Znam zapach lisa, niedźwiedzia. Martwego bażanta. Może to głupie, ale wąchałem też myszy, chomiki, króliki, swinki morskie. I to chyba będą one, a bardziej ich otoczenie. Gdzie zatem czai ten dziki zwierz? Hej! To wcale nie musi być Lampart. To może być walcząca o każdy kolejny dzień Ryjówka. Aj, dobra, pójdźmy w jeszcze mniejsze gabaryty. Proszę Cię teraz: na następny spacer zabierz ze sobą słoik i zanurz go w takim bajorku, porośniętym na powierzchni rzęsą wodną. Jeśli spojrzysz wystarczająco wnikliwie w ten kalejdoskop, ujrzysz prawdziwą walkę o byt. Brutalny ekosystem, kill or get killed w Twoim słoiku.
W każdym razie, takie futerko gryzonia - dzikiego i zdeterminowanego jak sqrvysyn!
Są takie rodzaje plastiku, które palą się oddając podobny zapach. Wciąż kojarzy mi się on ze szpitalem i futrem.
Z czasem ten medyczno/futerkowy zapach robi się trochę bardziej warsztatowy - ale jest to skojarzenie z pracownią, w której obrabia się drewno. Woń drzewnych wiórów zmieszana z chemią maszyn do obróbki drewna. Zapach parującego z wierteł chłodziwa. To z mojej strony wciąż próba interpretacji hyraceum - a być może mamy do czynienia z brudną (nie białą), tańszą ambrą. Bo jednak przewodzi tu wciąż taki medyczny, ale też słonowodny, złożony z kilku dźwięków akord, obecny od samego początku aż do skąpanej w waniliowo-irysowym puddingu śmierci. Ale o tym będzie za chwil parę.
Afrikaan Ambergris nie daje o sobie zapomnieć; jest tu coś magnetycznego. Jakość składników, nieoczywistość skojarzeń. Pewna liczba (bo nie mnogość) niuansów, żądających rozwiązania. I z czasem coraz bardziej i bardziej pojawia się ten oczywisty, choć nie pudrowy irys (początkowo cholernie kompatybilny z tą główną nutą) - i w zasadzie jest to moment, kiedy nasz artysta stopniowo od planu "A" zaczyna przechodzić bezpośrednio do planu "Ż" (tutaj oznacza on "żegnam"). Za irysem wkracza bowiem wanilia. Bardzo ładna - a i owszem. Na tym etapie zaczynamy jednak mieć sytuację, w której można już spokojnie wyjść do ludzi z tym zapachem. Początkowe, niejednoznaczne wrażenia coraz bardziej rozpływają się w tym nowym, oczywistym duecie. A czy na pewno o to chodziło w perfumach, które na starcie posiadały aż tak ciekawy ładunek kontrowersji? Czy jest tu jakaś specyficzna filozofia, czy jednak to kolejny niedokończony pomysł na pachnidło, którego ostatecznym celem jest to, jak bardzo uspokaja się z czasem?
Mimo, że wciąż jest naprawdę miło, to zaczyna mi to przeszkadzać w odczytaniu tej głównej historii - a bardziej w doczytaniu jej do końca. Pierwsza godzina spędzona z Afrikaan Ambergris zdecydowanie odkryła mi jakąś nową drogę; dobrze czułem się w jego otoczeniu, choć zdecydowanie w tej fazie nie nadawał się on między ludzi - tam tylko by wkurwiał, bo był zbyt osobisty, by wąchać i oceniać go "w przelocie". Dla osób postronnych potrzebowałby wyjaśnienia, jakiejś genezy. Wytłumaczenia, co będzie później.
Nie, czekaj. Bez sensu.
Spróbujmy odwrócić linię czasową tych perfum. Jako że knajpy są (podobnie, jak Bieszczady czy Roztocze) moim naturalnym środowiskiem - załóżmy, że wchodzisz do knajpy w otoczeniu pięknej wanilii połączonej z irysem, czyli dokładnie końcówka tego zapachu. Tutaj chciałbym nadmienić, że nieraz szukałem kameralnej, nocnej knajpy, po zakończonej o 3:00 w nocy zmianie w gastro, czy zagranym w jakiejś knajpie gigu, by stworzyć sobie jakiś gradient pomiędzy natłokiem ludzi, słów, dźwięków, a domową ciszą. Miejsca, w którym bez szoku przejdę do kontaktu z sobą samym. I kiedy w takie miejsce psiknę się Naxosem, to niestety - zawsze ktoś się przyjebie o zapach. I zdarzyło mi się zacząć w ten sposób długie rozmowy o pięknie prostej poezji, o wąchaniu kwiatków na grani, i poszukiwaniu ciszy, dojeniu łoszy, malowaniu na krowach napisu "Milka". Głównie jednak sprowadza się to wszystko do rozmów prostych. Żeby nie było: takie też są miłe. Ja jednak najczęściej staram się uderzać w bardziej czułe struny - sensoryka człowieka bardziej mnie interesuje. Wdychanie ludzi. To, co naprawdę myślą. Nie zawsze jednak myślą wiele. I to prawdopodobnie też nie jest niczym złym. Tylko wtedy nie za bardzo jest co wdychać.
Dobra. Wiem, że większość tagowiczy załatwia się szybciej, niż da się przeczytać moje posty.
Afrikaan Ambergris od tyłu brzmi mniej więcej tak: wchodzisz do jakiegoś miejsca, ktoś zagaduje Cię, że super zapach. Pierwsze minuty rozmowy odkrywają, że jesteś miły, nawet dość elokwentny i nie myślisz od razu o taksówce do łóżka, tylko naprawdę chcesz dobrze porozmawiać. W trakcie rozmowy wanilia stopniowo zanika i pojawia się trudniejszy w odbiorze irys. I to jesteś w stanie wytłumaczyć, bo patrzycie sobie w oczy a Ty nie kłamiesz. Wiesz, jak wygląda kolejny rozdział tej historii. Wejdzie stolarka, chłodziwo, lakier... a skończy się na szpitalu.
I jeśli zrobisz to dobrze, z wyczuciem oraz poszanowaniem drugiej osoby, to zostanie ona z Tobą do samego końca tej historii.
Jeśli wybierasz się w najbliższym czasie na klasowe spotkanie... i zamierzasz zabrać tam stare, tureckie spodnie sprzed trzydziestu lat - właśnie te, których celowo nie wyprałeś od trzydziestu lat, żeby zachować w nich ducha czasów - to wiedz, że jest to zajebisty pomysł. Ważne jest jednak, na którym etapie spotkania dasz je im wszystkim do powąchania. Moim zdaniem powinno to być gdzieś pod koniec...
Tego najbardziej żałuję w Afrikaan Ambergris, ale też w wielu innych perfumach. Gdyby odwrócić bieg zdarzeń, moglibyśmy lepiej opowiadać o takich zapachach. Zaczynałoby się niewinnie, a z czasem bylibyśmy w stanie opowiedzieć, dlaczego kończą się tak, a nie inaczej.
Nie jestem pewny, czy dostatecznie oddałem myśl. Ale chyba tak.
8/10
#perfumy #recenzjeperfum