Tylko na chwilę wstąpiłem do sklepu spożywczo-przemysłowego, by powiedzieć, że jestem, a już właścicielka sklepu spożywczo-przemysłowego włożyła czarny płaszcz i udała się ze mną do Żelaznej Ręki, pełniącej funkcję sztabu podczas pogrzebu Joany. W Żelaznej Ręce, podobnie jak właścicielka sklepu spożywczo-przemysłowego, zamówiłem mały gulasz i wraz z właścicielką sklepu spożywczo-przemysłowego czekałem na partnera życiowego Joany. Około wpół do dwunastej partner życiowy Joany wszedł i usiadł przy naszym stole. Gdy ludzie ubrani są na czarno, sprawiają wrażenie jeszcze bledszych niż zwykle, więc życiowy partner Joany (nawiasem mówiąc, właścicielka sklepu spożywczo-przemysłowego mówiła za każdym razem Elfryda) miał tak bladą twarz, jakby lada moment miał zwymiotować. Skądinąd, gdy podszedł do stolika, rzeczywiście zebrało mu się na wymioty, ponieważ wracał z przykościelnej kostnicy, gdzie wstrząśnięty do głębi, jak powiedział, nagłymi wypadkami, musiał znieść widok Joany wsadzonej do plastikowego worka, bo grabarz, czyli miejscowy stolarz, jak to zwykle bywa, który aż do pojawienia się życiowego partnera przed południem nie otrzymał jednoznacznych rozporządzeń co do pochówku, wsadził zwłoki najtańszym sposobem tylko do plastikowego worka i położył na katafalku z desek w kostnicy kościoła w Kilb. Życiowy partner relacjonował w Żelaznej Ręce, że na widok plastikowego worka zrobiło mu się niedobrze i dał kościelnemu polecenie, by zwłoki ubrano w giezło i złożono w bukowej trumnie, co tymczasem przy jego udziale nastąpiło. Jedząc, podobnie jak my, gulasz, powiedział, że nie jest w stanie opisać tych czynności, a mianowicie wyjęcia zwłok Joany z plastikowego worka i obleczenia ich w giezło, bo takie to było straszne. Ostatecznie wybrał dla Joany najdroższą trumnę, jaką miejscowy stolarz miał na składzie. Zjadłszy połowę gulaszu, wyszedł na korytarz gospody, by umyć ręce; kiedy wrócił, dostrzegłem łzy w jego oczach. Joana nie miała przecież żadnych krewnych, powiedział, wszyscy jej poumierali, dlatego sprawy związane z pogrzebem spadły na niego, stwierdził partner życiowy. Myślał, że właścicielka sklepu spożywczo-przemysłowego zatroszczy się o zmarłą Joanę i wszystko, co nastąpiło po jej samobójstwie, ale właścicielka sklepu spożywczo-przemysłowego tylko pokiwała na to głową, nie mogła ani na godzinę zostawić sklepu i myślała, że on, partner życiowy, wziął, że tak powiem, sprawy w swoje ręce. Wszystko jedno. Partner życiowy jadł gulasz z takim pośpiechem, że skończył, kiedy ja dopiero zjadłem połowę gulaszu. Wykrochmaloną białą koszulę pochlapał sobie sosem, w rzeczywistości wykrochmalony biały karczek, bo, jak stwierdziłem, wcale nie miał na sobie koszuli, tylko karczek włożony na wełniany podkoszulek, myślałem w uszatym fotelu. Ten wykrochmalony karczek poplamiony sosem z gulaszu potwierdza w mniejszym lub większym stopniu, że w przypadku partnera życiowego Joany chodzi o ostatniego łachmytę, myślałem w uszatym fotelu. Gdy tylko zjadł gulasz, z niecierpliwością oczekiwał, że właścicielka sklepu spożywczo-przemysłowego i ja przestaniemy jeść, ale właścicielka sklepu spożywczo-przemysłowego, podobnie jak ja, była w stanie jeść tylko bardzo wolno. Koniec końców ja zostawiłem niemal połowę gulaszu, a właścicielka sklepu spożywczo-przemysłowego wcisnęła w siebie cały gulasz.
#literatura #ksiazki #czytajzhejto
Zaloguj się aby komentować