#bookmeter 91 + 1 = 92
Tytuł:  Trzech panów w łódce (nie licząc psa)
Autor: Jerome K. Jerome
Gatunek: literatura piękna
Ocena: 7/10
Krótka historia o wypadzie trzech angielskich znajomych na rejs po Tamizie. Utrzymana w humorystycznym, acz dość specyficznym, stylu, w którym czuć jednak, że jest to poczucie humoru XIX-wiecznego Brytyjczyka. Są zatem momenty zabawne, ale nie ma ich aż tyle, aby do zalet tej pozycji nie zaliczać jej nikłej objętości.
Wspomnieć wypada jeszcze o tym, że spora część książki to nie bezpośredni opis rzeczonej wycieczki łódką, ale dygresje i przytaczanie historii z przeszłości, które tyczą się poszczególnych dżentelmenów (oraz psa oczywiście).

Dłuż­szą chwi­lę sie­dzia­łem zmar­twia­ły z prze­ra­że­nia; potem, zo­bo­jęt­nia­ły z roz­pa­czy, za­czą­łem znów wer­to­wać książ­kę. Do­sze­dłem do ty­fu­su — prze­czy­ta­łem ob­ja­wy — od­kry­łem, że mam tyfus, i to od wielu mie­się­cy — po­my­śla­łem sobie, cie­ka­we, co jesz­cze mam. Prze­wró­ci­łem stro­ni­cę na ta­niec św. Wita; zgod­nie z ocze­ki­wa­nia­mi stwier­dzi­łem, że i plą­sa­wi­ca mi nie prze­pu­ści­ła. Po­sta­no­wi­łem za­po­znać się ze swoim przy­pad­kiem do­głęb­nie. I tak, roz­po­czy­na­jąc al­fa­be­tycz­nie, prze­stu­dio­wa­łem cho­ro­bę Ad­di­so­na, stwier­dzi­łem, że na nią za­pa­dam, a faza ostra czeka mnie za ja­kieś dwa ty­go­dnie. Z ulgą się do­wie­dzia­łem, że cho­ro­ba Bri­gh­ta wy­stę­pu­je u mnie w for­mie zła­go­dzo­nej i, je­śli­by na tym się skoń­czy­ło, mogę li­czyć na wiele lat życia. Cho­le­rę mia­łem z po­waż­ny­mi po­wi­kła­nia­mi, a z dy­fte­ry­tem chyba się uro­dzi­łem. Su­mien­nie prze­brną­łem przez wszyst­kie li­te­ry al­fa­be­tu i je­dy­ną cho­ro­bą, któ­rej mo­głem się nie oba­wiać, było za­pa­le­nie ka­let­ki ma­zio­wej rzep­ki (cier­pią na to sprzą­tacz­ki, które dużo klę­czą). (...) Wsze­dłem do czy­tel­ni jako szczę­śli­wy, zdro­wy czło­wiek. Wy­sze­dłem jako nie­do­łęż­ny wrak.
Co się tyczy ubrań, Geo­r­ge orzekł, iż wy­star­czą po dwie pary kom­ple­tów fla­ne­lo­wych, je­że­li bę­dzie­my je sami prali w rzece, gdy się zbru­dzą. Spy­ta­li­śmy, czy pró­bo­wał kie­dyś prać fla­ne­lę w rzece, na co od­parł, że „sam oso­bi­ście niby nie”, ale zna ja­kichś gości, któ­rzy prali, z do­brym skut­kiem.
Geo­r­ge nie ode­zwał się ani sło­wem. Gdy po­de­szli­śmy do jego łóżka, oka­za­ło się, że śpi. Usta­wi­li­śmy mied­ni­cę tak, żeby się o nią po­tknął, wsta­jąc rano z łóżka, i po­szli­śmy w jego ślady.
Skro­ba­li­śmy więc, co oka­za­ło się jesz­cze trud­niej­sze. Ziem­nia­ki przy­bie­ra­ją takie nie­sa­mo­wi­te kształ­ty; skła­da­ją się z sa­mych guzów, ku­rza­jek i doł­ków. Pra­co­wa­li­śmy pil­nie przez dwa­dzie­ścia pięć minut i mie­li­śmy prze­rób w licz­bie czte­rech ziem­nia­ków.
Potem po­sprzą­ta­li­śmy i po­ukła­da­li­śmy rze­czy (nie­koń­czą­ca się praca, dzię­ki któ­rej za­czą­łem mieć jasny po­gląd na kwe­stię, która za­wsze mnie in­try­go­wa­ła, a mia­no­wi­cie, co ko­bie­ta, która ma na swo­jej gło­wie tylko jeden dom, robi z resz­tą czasu).
Po­dróż mie­li­śmy przy­jem­ną i skła­dam ser­decz­ne dzię­ki Ma­tecz­ce Ta­mi­zie, ale myślę, żeśmy się słusz­nie zwi­nę­li. Piję za zdro­wie trzech panów w jak naj­więk­szym od­da­le­niu od łódki!
#ksiazki #czytajzhejto #literatura
1f13670e-da78-4f74-bcc0-c572a4ad457d

Zaloguj się aby komentować