Cześć 17 Via Dolorosa - Droga Krzyżowa - Suwałki luty 1915
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne
Gburowaty, ale życzliwy kapitan otrzymał także rozkaz wymarszu do Augustowa gdzie dniem i nocą słychać było tam odgłosy bitwy. Jednak najpilniejsze potrzeby i nędza były zbyt wielkie, by poświęcać im dużo uwagi. Ostatniego dnia, kiedy sztab był jeszcze w moim domu, zrobiłam jeszcze jeden krok na via dolorosa.
Był niedzielny poranek; jeńcy zostali usunięci z Kościoła rzymskokatolickiego. Trwały nabożeństwa, więc mieszczanie po raz pierwszy pojawili się na ulicach. Głupia, gadatliwa kobietka, która została z mężem i córeczką, przyszła do mnie w drodze z porannej mszy. Bałam się zostawić dzieci na tyle długo, aby podać funkcjonariuszom kawę, więc poprosiłam tę kobietę, aby usiadła z dziećmi, podczas gdy ja musiałam wyjść z pokoju. Otwierając drzwi, powiedziała do mnie: „Mówią, że Rosjanie są w Marjampolu, a rosyjski szef policji nigdy nie wyjeżdżał, on tu jest”. Powiedziałam jej ostro, żeby się nie ruszała. Odpowiedziała, że Niemcy nie rozumieją polskiego. Kiedy ja wyszłam do sąsiedniego pokoju, tuż przy drzwiach siedział student medycyny „lekarz” (ten który stwierdził że to nie tyfus). Zawsze się tu kręcił. Naprawdę nie zwracałam uwagi na to, co mówiła ta kobieta, ale po podaniu kawy ledwie wróciłam do dzieci, gdy wpadła moja kucharka, wykrzykując radośnie tę samą nowinę. Jej też kazałam milczeć (lekarz nadal siedział przy drzwiach i czytał), ale jakby ich dwóch nie wystarczyło, pielęgniarka Stefania również weszła z tą samą historią, ale z większą ilością szczegółów i we trójkę, mimo wszystko, co mogłam zrobić, dyskutowali głosno o tym.
W porze obiadowej, o godzinie drugiej, oficerowie skończyli jeść i pić, mieli właśnie napić się czarnej kawy, kiedy student medycyny zawołał kapitana. Po kilku chwilach wrócił z bardzo poważną miną i powiedział mi, że ktoś z tajnej policji chce się ze mną widzieć; radził całkowitą szczerość.
Prawie umarłam ze strachu, widząc twierdzę i lochy wszelkiego rodzaju wyłaniające się przed moimi oczami!
Okropny, wyglądający na zdegenerowanego człowieka tajny agent, który od razu powiedział mi, że policja wie, że jestem sympatykiem Rosji i że mam w domu ośrodek informacyjny, że karmię jeńców i ganiłam żołnierzy niemieckich za wykonywanie rozkazów wydawanych armii; że podżegałam społeczeństwo do oporu i jako zagrożenie dla armii miałam zostać wywieziona do Niemiec; że on został wysłany by mnie zabrać.
Powiedziałam mu, że to, co powiedział, było w większości nieprawdziwe, a reszta przeinaczona; że ludzie w Suwałkach naturalnie mnie szanowali i ufali mi; Nie mogłam powstrzymać ich przychodzenia do mnie, że mało czasu poświęcałam komukolwiek. Dałam chleb pojmanym żołnierzom rosyjskim, ale kiedy byli tu Rosjanie, pojmani Niemcy również otrzymali ode mnie pomoc.
Tajny agent powiedział, że miałam „coś na swoim koncie”, od razu podając szczegółowo rozmowę tych kobiet; ale powiedziałam mu, że to plotki w mieście.
„To tylko gorzej”, powiedział, że rozkaz został już wydany, a on przyszedł go wykonać. Miałam być usunięta z Suwałk!
Nie ma też sensu mówić mu o dzieciach; że byli na skraju śmierci. Powiedział po prostu, że nie interesuje to władz; tylko fakt, że byłam wrogo nastawiona i wzbudzałam w tym momencie sympatię ludzi.
Słyszałam, jak kapitan brzęczał ciężko w sąsiednim pokoju i w rozpaczy zawołałam go.
Duży, krzepki, z pogardliwym spojrzeniem na „Agenta” w cywilnym ubraniu, wszedł Kapitan.
Kiedy mu powiedziałam, że tajna policja chce mnie zabrać do twierdzy i dlaczego moje dzieci mają zginąć, a bez mojej opieki z pewnością umrą, wpadł w straszną wściekłość i kazał temu człowiekowi wyjść, mówiąc, że dał mi słowo, że jako człowiek i oficer nie pozwoli na coś takiego. Z tymi słowami chwycił Agenta prowadząc go do pokoju, w którym leżeli moi chłopcy.
„No, patrz! I idź powiedzieć tajnej policji, co widziałeś."
Ten człowiek zniknął; więcej o nim nie słyszałam! Kapitan stał oparty o łóżko mojego chłopca, kręcąc głową.
„To takie bzdury sprawiają, że jesteśmy tak znienawidzeni, tak jak w Belgii! Ale mówiłem ci, żebyś nie okazywał współczucia”.
Wyciągnąłam rękę.
„Kapitanie, na mojej dłoni mogą być zarazki tyfusu, ale są też podziękowania i błogosławieństwo matki, której życie uratowałeś!”
W jakiś sposób sprawy nabrały innego koloru po tym strasznym doświadczeniu. Wiedziałam wtedy, że są jeszcze gorsze rzeczy, niż te, które muszę znosić.
Kapitan powiedział mi, że każe Ober-Kommando zająć mój dom, bo ktoś musi, a jego pułk wyjeżdżał następnego ranka do Augustowa.
@Hans.Kropson Przechodzi moją skromną wyobraźnię siła tej kobiety..
Zaloguj się aby komentować