#iwojnaswiatowa

2
186
LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 34 Zezwolenie na wyjazd z Suwałk
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne
Mijały dni pełne trosk, bo trudno było utrzymać troje dzieci, ale Bóg zesłał nowego przyjaciela - porucznika! dżentelmena, miłego i serdecznego. Kiedy poprosiłam o lekarza w Magistracie, przysłał jednego i jedzenie dla dzieci, i całe pół bochenka białego chleba! 
Byłam już spakowana. Myślę, że moja kucharka i inni ludzie również myśleli, że oszalałam, że mój mózg przestał pracować z powodu niepewności co do miejsca pobytu mojego męża i okropności, które przeżyliśmy. Stary ksiądz przyszedł ze mną porozmawiać, przekonany o tym, gdy usłyszał o moich przygotowaniach, że nie wszystko jest w porządku. 
Powiedziałam mu, że jestem „pewna, pewna, pewna uwolnienia, że nic nas teraz nie zatrzyma”. Potrząsnął głową, mówiąc, że jestem „albo szalona, albo świętą z wizją”. Nie byłam żadną z nich, tylko matką zdeterminowaną, by ratować swoje dzieci. 
Znowu Staś poczuł się trochę gorzej i tego dnia część naszego jedzenia nie została wysłana do sparaliżowanej pani. Noszono je codziennie, a pominięcie było przeoczeniem, z którym niewiele miałam do czynienia. To jednak nie zmniejszyło moich wyrzutów sumienia, gdy następnego ranka żołnierz wręczył mi notatkę, mówiącą, że została znaleziona obok zwłok kobiety, która ją napisała. Szkoda tych kilku linijek, mówiących, że „słyszała, że naprawdę wyjeżdżam”; i po przeżyciu jednego dnia bez przyjaciela postanowiła ze wszystkim skończyć. 
Wszystkim w mieście było tak źle, jak jej, że nie było dla niej nadziei. Bóg znał ciężar smutku i nieszczęścia spoczywający na Polsce i przebaczył jej odebranie sobie życia. Czyściec był na ziemi. Nie bała się tego, co miało nadejść. Z serdecznymi życzeniami lepszych dni dla nas oraz pozdrowieniami i błogosławieństwem dla mieszkańców miasta, podpisała się uroczyście, jak za dawnych czasów. 
Żołnierz powiedział mi, że ktoś ją odwiedził i znalazł ją wiszącą w szafie. 
Dni mijały aż do 6 września. Na pod koniec szarego dnia, gdy zabrakło mi odwagi, przyszedł do mnie żołnierz z rozkazem natychmiastowego stawienia się w urzędzie miejskich. Ubranie nie zajęło mi dużo czasu! Idąc przez miasto wczesnym zmierzchem, miejsce było chłodne, pełne żywych trupów, choć ciemne i zimne, z kominów nie unosił się dym, w oknach nie świeciły żadne światła. Jeszcze jedna noc ciemności do przeżycia. 
Po przybyciu do biura zostałam przyjęta z wielką ceremonią, zaprowadzona natychmiast do „Herr Presidial Rat”, który przywitał mnie imponująco, mówiąc: 
„Mam twoje pozwolenie na podróż do Berlina. Tam możesz sama zobaczyć, czy możesz dostać dalej pozwolenie na podróż do Ameryki! Nie mogę zrozumieć, dlaczego pozwolenie zostało wydane teraz, po tylu odmowach?”. 
Powiedziałam mu „Bo tak trzeba!” Następnie, pytając, jak szybko możemy wyjechać, powiedział mi, jak tylko będę gotowa! 
Cóż za wspaniałe wieści; aby móc wsiąść do pociągu i wyjechać na wolność! 
Po poinformowaniu mnie, że następnego ranka przyjdzie mężczyzna, który zrobi nam zdjęcia i przygotuje różne dokumenty, powiedziałam „dobry wieczór”. 
To inna kobieta zeszła tymi schodami! Chciałam śpiewać i tańczyć! Cieszyłam się, że na ulicach jest ciemno. Moja radość prawie mnie zawstydziła. 
Docierając do domu, kiedy spotkała mnie moja kucharka, złapałam ją, zmuszając do tańca! 
Dzieci były zdumione, ale chciały się cieszyć, tak jak mama! Mały Staś woła ze swojego łóżeczka, cichym, słabym głosikiem: „Dobrze, że mamusia się cieszy”. 
Mója kucharka myślała, że jestem zła, że nadszedł koniec. Kiedy w końcu zrozumiała, że naprawdę jedziemy, usiadła na podłodze z fartuchem na głowie, płacząc az wyjąc! To też doprowadziło mnie do płaczu, a potem oczywiście dzieci dołączyły do tego samego, aby przywrócić mnie do rozsądku! Nakarmiłam je, wykąpałam i położyłam do łóżek, bo dzieci trzeba kłaść do łóżek, cokolwiek by się nie działo. 
Następnego dnia przyszedł żołnierz, aby nas sfotografować, przyszedł też miły porucznik, aby mi pogratulować i udzielić mi różnych rad, mówiąc mi o drodze, żebym nie mówiła „ani po polsku, ani po angielsku, tylko po niemiecku”. Zapytałam go: „A co z dziećmi?" 
"Dzieci muszą zrozumieć niebezpieczeństwo. One umieją mówić po niemiecku”. 
Poza paszportem miałam mieć trzy dokumenty. 
Jeden, który bardzo sobie ceniłam, skierowany do Niemieckiego Czerwonego Krzyża, polecający „Siostrę Laurę von Turczynowicz, członkinię Polskiego Czerwonego Krzyża, i naczelnego komitetu w Warszawie, pod ich opieką - aby mi pomagali w jakikolwiek sposób mogą." 
Drugi dokument świadczył, że wszyscy mieliśmy tyfus w lutym i marcu. 
Trzeci, dosłowne tłumaczenie "Niniejszym zaświadcza się, że Pani Profesor Laura von Turczynowicz i jej trójka dzieci nie stanowi niebezpieczeństwa zarażenia wszami."
Tak, było to wstrętne słowo, podpisane przez oficjalnego lekarza. Och, mogło być gorzej. Mogli nas wysłać na dezynfekcję! Pociągu miało nie być aż do następnej niedzieli, 12-go, ponieważ wojska były ściągnięte z Polski i wysłany na front zachodni i nie było wagonów. 
Długo czekałam, ale to dobrze bo Staś był za słaby, żeby podróżować. Musiałabym go nieść, bo nie pozwolono mi wynająć żadnej pielęgniarki. Moja kucharka musiała również pozostać w Suwałkach! 
Wieści o moim wyjeździe rozeszły się po mieście. 
Któregoś dnia lekarz urzędowy zaproponował, żebyśmy się trochę przejechali! żeby raz Stasia wystawić na powietrze przed podróżą. Doroszka, którą wywieziono do Grodna w czasie ewakuacji stała na swoim dawnym miejscu. Ciekawie było znowu wsiąść do pojazdu. Woźnica powiedział mi, że widział mojego męża w Wilnie w marcu. Odwiózł go ze stacji. To było moje pierwsze słowo jakie usłyszałam o moim mężu! Ten człowiek powiedział mi też, że po niekończącej się, niebezpiecznej podróży przybyło do Wilna towarzystwo dzieci z naszą guwernantką. Nie wiedział o ich późniejszym miejscu pobytu.
Wyechaliśmy kawałek od Suwałk. Zastanawiałam się, dlaczego nie przyjechaliśmy do lasów augustowskich, ale potem zrozumiałam. Całe lasy zamieniły się w groby, miriady grobów. Błagałam mężczyznę, żeby zawrócił; to było zbyt cieżkie do zniesienia. Miasto opustoszałe, było w niewiele lepszym stanie. Domy bez dachów, bez okien i bez drzwi; żadnych zwierząt, żadnych ludzi i żadnych dzieci! Zniknęły! Lepiej było być w domu za zamkniętymi drzwiami. 
Wtedy też odbyłam pielgrzymkę po moim domu, aby pożegnać się z naszym starym domem, naszym pałacem! Większości pokoi nie widziałam od miesięcy, a teraz żałuję, że patrzyłam na to zbezczeszczenie. 
Stary ksiądz przyszedł do mnie uroczyście i pełen ostrzeżeń. Pobłogosławił nas, wysyłając nas w drogę, mówiąc, abym nie zapomniała o nich, kiedy wyruszę w świat i wysłała im pomoc. 
Ostatnim gościem u mnie był Pan W. Miał wiele wiadomości z Warszawy. Żydowi udało się przedostać z Warszawy do Suwałk, przywożąc mu wieści. Słyszał, że jego żona jest w Rosyjskim Czerwonym Krzyżu, a córki są bezpieczne w głębi Rosji. W Warszawie warunki były takie same jak u nas. Przewodniczący naszego Komitetu, który poszedł przywitać zdobywcę miasta, zamiast zostać przyjęty, został wtrącony do więzienia jako zakładnik. Pan W. był trochę szczęśliwszy, choć strasznie się o mnie niepokoił. Nalegałam, żeby dać mu sto rubli, bo ja wyruszałam w świat, podczas gdy on był nadal biednym więźniem! Pytając też, co jeszcze mogę zrobić, słysząc po raz pierwszy, że on i jego synowie spali bez poduszek i przykrycia. Powiedział łagodnym głosem: „Było zimno i twardo”. 
Wpadłam w totalną furię na wojnę! Dlaczego mamy cierpieć takie rzeczy? Ten człowiek i jego synowie dosłownie stanęli w obliczu zimna i głodu. Na ile starczyłoby sto rubli?
d63b70e5-b99e-413a-8745-44a94151fd2f
ciszej

@Hans.Kropson robisz świetną robotę z tymi wpisami! Dziękuję Ci jednocześnie niepojętym dla mnie jest niewydanie tej ksiazki w Polsce

Hans.Kropson

@ciszej Też się nad tym zastanawiałem dlaczego książka nie została wydana w Polsce?


Aż zadałem sobie pytanie, a kiedy miałaby być wydana?


W okresie międzywojennym?

Wtedy żyło jeszcze mnóstwo ludzi którzy pamiętali wojnę i dla nich nie było to nic nadzwyczajnego. Poza tym na rynku było dużo wspomnień, nawet ciekawszych.


Potem w okresie PRL-u wydawnictwa zostały upaństwowione. Wydawanie książki w której jest napisane że za cara żyło się dobrze byłoby nie do pomyślenia. Co by partia na to powiedziała?


Pozostaje tak naprawdę ostatnie 30-lat. I tu się z tobą zgadzam. Nie rozumiem dlaczego nie została wydana w Polsce?


Ja znalazłem fragmenty tej książki cytowane przez Petera Englunda (szwedzkiego historyka) w jego "Piękno i smutek wojny. Dwadzieścia niezwykłych losów z czasu światowej pożogi".

Zainteresowałem się losami tej kobiety i odnalazłem oryginał w Internecie. Czytając zacząłem wrzucać tłumaczenie na hejto.

ciszej

@Hans.Kropson uszczegóławiając miałam na myśli ostatnie trzydziestolecie - zwłaszcza lata 90', które obfitowały w mniejsze wydawnictwa wydające najróżniejsze pozycje

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 33 Bekanntmachung/Obwieszczenia
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne
Komendant wywieszał obwieszczenia (Bekanntmachung) dotyczące żniw: „Każdy, kto dotknie lub użyje jakiegokolwiek zboża, ziemniaków lub warzyw z własnych ogrodów lub pól, zostanie ukarany z całą surowością prawa wojskowego!” Ponadto stwierdzono, że wszystkie plony będą zbierane pod nadzorem wojskowym.
Myślę, że krwawe łzy popłynęły z oczu ludzi, kiedy im o tym powiedziano. Wydawało się, że to tylko ostatnia kropla. Po długim, gorącym lecie, głodni, ale pracujący z poczuciem, że przynajmniej coś by się przydało na zimę, żeby to wszystko zebrać! Szczególnie byli zdumieni, gdy odkryli, jak sprytnie zostali zmuszeni do odkupienia własnego zboża, płacąc dwadzieścia pięć marek za miarę, aby zasadzić plony, które zostały teraz odebrane. 
Pamiętam jednego starego chłopa, który przyszedł do mnie, zastanawiając się nad tym faktem: „Czy nie ma w Prusach ludzi honoru, żeby tak biedaków oszukiwać?” zapytał. Potem, z prawdziwą chłopską filozofią, wzruszając ramionami, „Jeśli wezmą moje małe plony, wyrządzi im to więcej szkody niż mnie. Bóg nie zapomina”. 
Zabrali plony, do ostatniej fasoli i ziemniaka. Niewielu mogło wznieść się do filozofii tego starego człowieka. Wszyscy poszli o krok dalej na drodze do unicestwienia i wielu powiesiło się, kładąc kres swoim cierpieniom. 
Niedługo potem pojawiła się kolejna odezwa, tym razem o psach, również podpisana przez dowódcę armii. Dziesięć marek za utrzymanie psa! Większość zniknęła do tego czasu. Wiele chloroformowałam; tak nieszczęśliwy był widok chodzących głodnych stworzeń, a karmienie psów, kiedy wokół było tyle głodujących istot ludzkich, było niemożliwe. 
Pozostałe psy były wyjątkowymi pupilami, towarzyszami nieszczęścia, jak nasz mały Dash. Dwa małe szczeniaczki Dasha, zostały zabrane przez funkcjonariuszy. Dzieci płakały, że je straciły, ale Dasha trzymaliśmy się mocno! Zapłaciłam podatek, aby zatrzymać naszego prawdziwego przyjaciela, ale niewielu innych w mieście mogło sobie na to pozwolić. Zabranych zwierząt nie zabijano humanitarnie. Opowiedział mi o tym ze strasznymi szczegółami żołnierz, który był oburzony całą tą sprawą; ale był Polakiem i nie mógł brać udziału w takich zabawach. 
Wywieszono jeszcze jedno ogłoszenie o osobach do pracy w Prusach Wschodnich; wszystkie pełnosprawne osoby musiały się zgłosić. Ponieważ tego nie zrobili, żołnierze zostali wysłani, aby zabrać ich z domów. Z wielkim trudem wybłagałam o moją kucharkę, posuwając się nawet do tego, że poprosiłam policję o pozwolenie na jej zatrzymanie. To był okrutny widok, gdy te żałosne grupy ludzi, nie tylko chłopów, pędzono przez miasto na stację w drodze do Prus Wschodnich. Rodziny, które do tej pory trzymały się razem, teraz zostały bezlitośnie rozdarte. 
Z Prus Wschodnich wrócił człowiek, który chciał wskazać miejsce, gdzie przed wojną stały domy i od niego słyszałam, co się dzieje z naszym ludem. Kobiety i dziewczęta zostały zakwaterowane, mężczyźni spali na ziemi w pewnej odległości. Co się stało, nie mogę powiedzieć, ale ten człowiek, mówiąc powoli, żałośnie, opowiedział mi, jak często noc była rozdzierana krzykami kobiet. 
Po upadku Warszawy wiedzieliśmy, że Niemcy próbują otoczyć Rosjan w pobliżu Suwałk. Znowu przetoczyły przez nas wielkie siły wojska. Słyszeliśmy o rosyjskim odwrocie. Pewnego dnia usłyszeliśmy, że Sejny zajęto, a potem co dzień donoszono o nowych zdobyczach. Wojsko po prostu przechodziło teraz przez Suwałki; zaczęło brakować żywności, a miasto było takie ciche. Po nieustannych bitwach przez te wszystkie miesiące poczuliśmy bezruch jeszcze bardziej przytłaczający i beznadziejny. 
Gustaw przyszedł mi powiedzieć dzień po upadku Kowna, że wszyscy żołnierze stacjonujący w Suwałkach mają zostać przeniesieni. Straciliśmy znaczenie militarne! Mój wróg, Bezirkschef, został wyznaczony do gnębienia ludności w jakimś kurlandzkim powiecie zajętym przez Niemców. Biedni ludzie! Mieli moje współczucie, ale cieszyliśmy się, że my się go pozbyliśmy! Nic innego nie może być aż tak złe! Było mi przykro, że straciłam Gustawa, który gorzko płakał przy rozstaniu z nami, zastanawiając się, kto pomoże mi przezwyciężyć te wszytkie problemy. 
Wielu oficerów przyszło się z nami pożegnać, a wśród nich naczelny chirurg rosyjskiego szpitala! Utrata znaczenia militarnego miała swoje zalety! Chciał być miły i porozmawiać z dziećmi, ale one nie chciały tego zrobić. Spojrzał nawet na palec Władka, mówiąc, że jest w dobrym stanie i to tylko malutka „wada w jego urodzie!” Poradził mi ustatkować się i nie myśleć o ucieczce. 
Gdy tylko wojska odeszły, zaczęliśmy odczuwać biedę. Zabrano wszystko, często nie było nic do kupienia poza rumem. Tego było pod dostatkiem! Jedna Żydówka rzeczywiście przyszła do mnie z prośbą o pomoc w uzyskaniu pozwolenia na otwarcie karczmy. Powiedziałam jej: „Nie, ale poprosiłbym o pozwolenie na zamknięcie!”. Niewiele to pomogło. Dostała licencję, podobnie jak wielu innych. Pijaństwo było częścią codziennego życia miasta. Bez jedzenia, a tylko zupa w małych porcjach podawana miastu przez nasz komitet, za grosze można było kupić chwilową ulgę i zapomnienie. W ten sposób na lud spadła największa niesprawiedliwość; byli zdeprawowani. 
Kilka dni złego jedzenia i wszystkie moje dzieci zachorowały na dyzenterię. Oczywiście po tyfusie nie mogli jeść czarnego chleba. Przyszedł do nas lekarz, który zawsze był naszym życzliwym przyjacielem. On też miał wkrótce odejść. Użył serum na cholerę na dzieciach i przez kilka dni biedne maleństwa były bardzo chore. Wanda i Władek w pewnym stopniu wyzdrowiały, ale stan Stasia się pogorszył. Jeszcze raz walczyłam ze śmiercią mojego chłopca. Och, nędza tamtych dni! Na samą myśl o tym zalewa mnie pot. Noc i dzień, noc i dzień zawsze takie same. Dziecko stało się jak przezroczyste od ciągłej utraty krwi! 
Coś we mnie pękło w tamte dni. Doszedłam do punktu, w którym wiedziałam, że jeśli nie zostaniemy wypuszczeni, oznacza to śmierć moich dzieci; a teraz wolałam pozwolić im umżeć, niż patrzeć, jak cierpią. Być może właśnie dlatego poniosłam porażkę. Trzymałam się ich tak desperacko, wzywając ich, by mnie nie opuszczali. Pozostawiono je mi, ale teraz ja chciałam pozostawić decyzję Sile Wyższej, nie forsując rzeczy po swojemu. 
Patrząc Śmierci w oczy, traci się przed Nią strach. 
Nasz dobry przyjaciel, po trzecim podaniu Stasiowi zastrzyku z surowicy cholery, wydał dla niego werdykt: bedzie żyć, jeśli uda nam się wyjechać! Kiedy tak stał, patrząc na mojego chłopca, powiedział: „Musisz zostać wypuszczona. To nieludzkie trzymać cię tu dłużej. Spróbuj jeszcze raz o pozwolenie na wyjazd do Berlina. Masz tam swojego ambasadora."
Powiedziałam mu, że na moją ostatnią prośbę jeszcze nie ma odpowiedzi. Obiecano, że wkrótce ja otrzymam. 
Staś żył i w dniu moich urodzin, 28 sierpnia, wysłano życzliwego lekarza z Suwałk! Przyszedł pożegnać się z dwojgiem dzieci, które na nim wisiały - kochały go. Dla mnie nosi aureolę! Ileż zrobił, by ulżyć ciężarom nie tylko mnie, ale całamu miastu! 
Podczas gdy on był tam, żegnając się z nami, przyszedł żołnierz z ostateczną odmową mojej prośby. To był ciężki cios, ale po prostu nie zaakceptowałam jego ostateczności. Gdyby Bóg uratował życie mojemu chłopcu po raz drugi, kiedy byłam gotowa wydać go śmierci, to z pewnością oznaczało, że mamy być uwolnieni! 
Wtedy znowu poszłam do Zarządu Cywilnego Miasta. „Presidial Rat" zdziwił się moim uporem, uznał, że to nie ma sensu, ale w końcu zgodził się wysłać kolejną petycję, tym razem z prośbą o pozwolenie na wyjazd do Berlina, aby tam zapytać, czy można wyjechać do Ameryki?
W biurze był cudownie miły człowiek, porucznik, który powiedział mi, że tym razem mi pomoże. Na pewno bylibyśmy wolni. Dzień, który wydawał się być całkowicie ciemny, stał się jasny. Wróciłam do mojego chłopca z odrobiną nadziei na przyszłość. Był tak słaby, że ledwie mógł oddychać. Miałam butelkę czerwonego wina i karmiłam go kroplą po kropli. 
Być może zanim będzie potrzebował jedzenia, powinniśmy już być w drodze!
b31b1246-9def-443e-af80-9dd77a27c1b5

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 32 Upadek Warszawy
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne
Ciągle słyszeliśmy pogłoski o triumfach wojsk niemieckich. Pewnego popołudnia dzwony zaczęły straszliwie dzwonić! I wiedzieliśmy, że na biedną Polskę spadło nowe nieszczęście. 
Dzień był gorący i trudno było oddychać, zapach wojny przyprawiał o mdłości, był przytłaczający. Jakże się ucieszyłam, że okna były osłonięte przed ostrymi promieniami słońca. Nie mogli powiedzieć, że zamknęłam rolety na odgłos niemieckiego zwycięstwa, nakładając na mnie grzywnę. Dzieci były w ogrodzie z moją kucharką i Gustawem. Chciałbym, żeby byli w domu; dźwięk dzwonów był tak trudny do zniesienia w samotności. Wyjrzawszy zza firanki, ujrzałam pana W., polskiego szlachcica, który był niepełnosprawny, zbliżającego się do moich drzwi. Szybko schodząc po schodach, aby go wpuścić, spotkaliśmy się bez słowa. 
Wystarczył mi widok jego twarzy. Wiedziałam, zanim przemówił, że Warszawa upadła. 
Warszawa gdzie była jego żona i małe córki. Poszliśmy razem na górę. Rzucił się na krzesło, chowając twarz w dłoniach - żałosna postać. Dzwony biły dalej, jakby już nigdy nie zamierzały zostawić nas w spokoju. Po dłuższej chwili mój gość podniósł głowę. 
"Gdyby tylko dzwony przestały dzwonić! Och, Warszawo, Warszawo." Mówił tak, jakby słowa go dusiły, wybuchając szlochem, który wstrząsał całym jego ciałem i cieszyłam się, wiedząc, jaką ulgę przyniosą mu łzy. 
My, nieszczęśnicy, nie musieliśmy ukrywać przed sobą swoich uczuć. Po chwili weszły dzieci. Gustaw, z delikatnością, której nie przejawiała większość jego przełożonych, wyszedł bez słowa. Wanda z nieomylnym instynktem dzieciństwa podeszła do mojego gościa na kolanach i zapytała go, dlaczego płacze?
„Ponieważ mam dwie małe dziewczynki i nie wiem, gdzie one są” – powiedział jej. 
Dzieci sprawiły, że na chwilę odsunął od siebie myśl o Warszawie i rozmawialiśmy o moich perspektywach ucieczki. Gdy wojska zostaną wycofane z Suwałk, na pewno ludzie będą głodować. Nadchodziły czarne dni.
Następnego dnia poszłam jeszcze raz zobaczyć „Presidial Rat”. Powiedział mi, że moje papiery zostały sprawdzone przez "Główną Komendę" Armii, ale szanse na uzyskanie wymaganej zgody są niewielkie. Myśleli, że widziałam i wiedziałam za dużo, a moje współczucie było zbyt szczerze okazywane. Poza tym muszą być zaświadczenia, że moje dzieci rzeczywiście były wtedy chore na tyfus. 
Zdobycie takiego oświadczenia powinno być łatwe, tylko musiałam błagać tego brutala, obecnego naczelnego chirurga rosyjskiego szpitala, aby mi je dał. Natychmiast napisałam do niego wiadomość, prosząc o odpowiedź, a Gustav je dostarczył. 
Tym razem, będąc mniej zajęty, przyszedł szybko. Powiedziałam mu całkiem szczerze, co jest konieczne i dlaczego; a także, że za czas poświęcony na pomoc zapłacę według stawki drobnych operacji. 
Powiedział, że chce pięćdziesiąt marek z góry! Dałam mu je, a on poszedł, mówiąc mi, że zrobi wszystko, co w jego mocy, aby mi pomóc, nawet porozmawia z Bezirkschef. 
Zanim poszedł, powiedział mi o kilku moich meblach, które by mu się spodobały, naprawdę wybornych rzeczach, które trzymałam blisko siebie. 
Wszystko, by zatrzymać go po mojej stronie! Czy liczyło się teraz trochę mebli! 
Po trzech dniach wrócił w zupełnie innym nastroju! Niektóre z różnych not dyplomatycznych zostały wymienione pomiedzy Niemcami i Ameryką w sprawie okrętów podwodnych i Niemcy byli wściekli! 
Powiedział mi, że napisał świadectwo, ale to nic nie da; Nigdy się stąd nie wydostanę i mogę być wdzięczna za to własnemu krajowi. Ameryka przykładała nóż do gardła Niemcom itd.! Nazywał nas najrozmaitszymi obelgami, włączając w to całą rasę anglosaską. Ze spokojem słuchałam jego wściekłości, bo wolałbym raczej jego obelgi niż pochwałę. 
Było teraz mniej jeńców, mniej do roboty, więc przez dzień lub dwa pozwoliłam sobie na chorobę i położyłam się do łóżka. To tylko pogorszyło sytuację dzieci; poza tym, gdybym naprawdę się poddała, byłby to nasz koniec! 
Muszę teraz dokonać największego ze wszystkich wysiłków. Tak więc po raz kolejny ciężar został wzięty na moje barki. 
Ciągle docierały do nas wieści o jakimś nowym triumfie Niemców; dzwony brzęczały nam w uszach. Myślę, że przy każdym moście lub chacie, którą zdobyli, dzwoniono w dzwony! Noce były ciemne z wczesną ciemnością Północy.
Nie mieliśmy światła. Było zimno i paskudnie, a opału nie było. 
Widzieliśmy codziennie wielkie ładunki drzew z naszych lasów ściętych i przerobionych na kłody, wywożonych do Prus Wschodnich, często z mnóstwem mebli. Nie wiem, skąd to się wzięło. Nic więcej nie było już w domach, chyba że używali go funkcjonariusze. 
Nastąpiło ogromne poszukiwanie metali, a chłopi ukrywali to, co mogli mieć w ziemi, zamiast oddawać je na kule, którymi mogliby zestrzelić ich własnych ludzi. Kiedy usłyszeliśmy, że ma się odbyć taka rewizja, co oznacza, że zostaną zebrane wszystkie klamki, gałki w drzwiach i meblach, mocowania okien, wszystko, co można uznać za metalowe, bałam się, że moje papiery mogą zostać odkryte. 
Istniała możliwość, że jakiś oficer zdecyduje się wziąć dla siebie meble z mojej sypialni! Za pośrednictwem wieśniaczki, oddanej rodzinie, zabrałam moje papiery i zakopałam je głęboko w ziemi, w dwóch żelaznych garnkach, jeden włożony w drugi jako przykrywka, wszystkie zawinięte w prochowiec. Zakopano je pod miejscem, w którym grzebały się świnie. Świń już nie było, ale zagroda dla świń nadal stała. Tam nasze papiery wciąż leżą, czekając na ponowne zajęcie Suwałk. 
Wierzę, że Suwałki znów będą nasze i że odzyskamy nasze dokumenty.
Warszawa została zajęta bez walki 5 sierpnia 1915 roku. 
Poniżej mapa pokazująca zmiany linii frontu w okolicach Suwałk w okresie od maja do września 1915 roku w czasie tak zwanego "Wielkiego Odwrotu Rosjan", rozpoczętego po bitwie pod Gorlicami.
6bf0b6fa-7a5e-45b7-9423-7bd53da896cd

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 31 Pruska dyscyplina
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
Cierpieli nie tylko jeńcy. Widziałam wielu niemieckich żołnierzy pobitych lub skatowanych! Byli wokół nas, trzeba było tylko uważnie obserwować! Żal mi było tych ludzi w szpitalu, bo zasady były tak surowe, że obowiązki sióstr zdawały się polegać na szorowaniu podłóg, a nie na ułatwianiu życia rannym mężczyznom. 
Pewien Polak, między nimi z Poznania, błagał mnie kiedyś o książkę do poczytania. Inni usłyszeli o tym i zażądano więcej książek. Nadal miałam różne regały z książkami, oprócz tych, na których kury gnieździły się w bibliotece. Stało się zwyczajem, że ranni żołnierze, nasi wrogowie, przychodzili przeglądać moje książki. Często siadali, pragnąc jak zawsze porozmawiać, nieuchronnie pokazując mi jakieś zdjęcie żony i dziecka lub ukochanej, z których każde tęsknie mówiło o końcu wojny. W rzadkich odstępach czasu odwiedzałam szpital. 
Kiedyś ze swojego balkonu byłam świadkiem następującej sytuacji. Nadszedł szef szpitala w naszym domu, czytając gazetę; wezwał ordynansa, aby wydał rozkaz, aby wszyscy pacjenci, którzy mogą chodzić, zostali zebrani przed szpitalem. Stało się tak, że mężczyźni w szatach w szare i białe paski wykuśtykali przed budynek. Wódz powiedział im następnie, że otrzymał rozkaz wysłania każdego mężczyzny, który był wystarczająco zdrowy, aby nosić mundur, aby stawił się na służbie. Wśród mężczyzn był jeden, który najwyraźniej nie miał rany, tylko jego szyja była obandażowana. W odpowiedzi nie było słychać jego głosu. Naczelny chirurg zapytał go, dlaczego tak cicho mówi? Biedak z trudem mówił głośniej. Wódz podniósł rękę, uderzając bezdźwięcznego mężczyznę w usta, powalając go na ziemię. Gdy się pozbierał, wódz jeszcze raz kazał mu mówić głośniej. Tym razem głos całkiem ucichł i żołnierz został wypuszczony z uwagą: „Teraz wydaje mi się, że nie możesz mówić!”. 
Podczas zdobywania Kalwaryi zginęło tak wielu ludzi, że nawet sanitariusze ze szpitali zostali wezwani do służby w okopach. Jeden w szpitalu pod moim dachem był młodym skrzypkiem. Często z nim rozmawiałam i kiedy tylko mógł, przynosił mi świece. Jego kariera dopiero się zaczynała, gdy wybuchła wojna. Jeszcze nie był w wojsku, zgłosił się więc na ochotnika do służby sanitarnej; bardzo nerwowy, wrażliwy, przeraziła się jego dusza, gdy został wezwany do okopów i wypił esencję octu, żeby się rozchorować. W jakiś sposób zostało to wykryte, a przynajmniej podejrzewane. Chłopiec został zhańbiony i pobity. 
Bardzo był chory, po przesłuchaniu położono go do łóżka w pokoju bezpośrednio pod moją sypialnią. Czując bliskość śmierci, w końcu wyciśnięto od niego zeznanie; potem wszystkim zabroniono zbliżać się do niego, nawet podać mu wodę do picia. 
Zamknięty sam w tym dużym pokoju, jego głos odbijał się dziwnym echem, błagając, błagając o litość, o łyk wody. Jedna z niemieckich sióstr wpadła w histerię na ten dźwięk i pomyślałam, że ona też zostanie pobita. Słyszeliśmy go przez dwa dni i noce, jęcząc, skomląc, czasem okropnie wrzeszcząc. Próbowałam pocieszyć się myślą, że ma delirium. Uspokojeni wreszcie śmiercią, o którą się modlił, widzieliśmy, jak wynoszono ciało, ubrane tylko w koszulę, wrzucone na chłopski wóz, ciągnięte przez dwóch rosyjskich żołnierzy. Żołnierzom niemieckim kazano wyjść to zobaczyć, jak potraktowano zdrajcę. Po długiej przemowie Rosjanie pod opieką żołnierza niemieckiego wyruszyli na miejsce pochówku.
Myślenie jest zabronione dla niemieckiego żołnierza. Dowodzeni są z największą surowością. Tylko w pewnych odstępach czasu dają im pozwolenie napić się tyle ile chcą pić, i zachęcają do robienia najstraszniejszych rzeczy. Dlatego ludzie na okupowanych terenach mają tak ciężko. 
Ciekawe jest to, że zawsze chcą być chwaleni. Zabiorą twoje meble, spakują je i będą oczekiwać, że staniesz zachwycony ich „szykownym” sposobem robienia tego. Nic nie jest tak trudne do zniesienia jak pogarda, z jaką są traktowani ludzie którzy nie są Niemcami. 
Nic nie jest dla nich święte! Zdziwiłam się, że niemiecki pastor naśladuje śpiew chłopów i księdza, wystawia ich na pośmiewisko, wyśpiewuje szyderczo słowa, które mają być tak święte. 
Pewnego dnia ten niemiecki pastor odprawiał nabożeństwo dla żołnierzy w okopach pod Wigrami, kiedy Rosjanie zaczęli ostrzeliwać ich z armat! Nastąpiło błyskawiczne rozproszenie jego zboru na cztery wiatry! Za niezwykłą odwagę, jaką wykazał się, nie pozwalając się uderzyć odłamkiem pocisku, ten ksiądz otrzymał Żelazny Krzyż! I oczywiście przyszedł świętować tę okazję w moim domu!
6765546e-11c9-4b6a-a045-c65bc3b21ffe

Zaloguj się aby komentować

Bronisław Świeykowski "Z dni grozy w Gorlicach od 25 IX 1914 do 2 V 1915"
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #historiapolski
Nadszedł Dzień Bożego Narodzenia 1914 roku — mroźny ale pogodny — wielu mieszkańców, którzy przed pierwszą inwazyą nie ulękli się „Mochów" — obecnie widząc przygotowujące się od rana do wyjazdu Władze, w ciągu dnia ulotniło się z miasta. Wieczorem miały wyjechać Władze. 
Przy pożegnaniu w mem biurze — był obecnym i ówczesny Komendant Etapowy — który na zapytanie moje wystosowane urzędowo „czy mam zarządzić ewakuacyę miasta, gdyż może grozi nam niebezpieczeństwo linii bojowej" — odrzekł ze śmiechem: 
„aber was? es ist absolut ausgeschlossenl" 
Więc uspokojony poszedłem spać. — Władze wyjechały na Zachód, a gdy z rana 27/XII zjawiłem się o 1/2 7. w biurze — dowiedziałem się, że i c. i k. Komenda Etapowa przed świtem jeszcze miasto opuściła. Ulice znów puste, żołnierza ani na pokaz nigdzie -- a więc znowu to samo, co było 15/11 — Oczekiwanie wejścia wojsk rosyjskich do miasta!!...
27/XII. 1914 Bitwa w Siarach, Sękowej, Dominikowicach; szrapnele popołudniu wpadają do miasta na ul. Cmentarną i Stróżowską, nim jeszcze wojska rosyjskie wkroczyły na terytoryum miasta. o godz. 4. popołudniu wjazd licznych oddziałów kawaleryi rosyjskiej — strzały na ulicach i w Rynku. Czerkiesi i Kozacy rozpoczęli rabowanie po domach prywatnych, wydzierając nie tylko żywność i gdzieniegdzie przygotowane na święta przysmaki, ale ponadto i odzież i wszystkie drogocenniejsze przedmioty. 
(...)
5/I. Znowu strzelanina cały dzień z małemi tylko przerwami, spalenie całej dzielnicy miejskiej „na Magdalenie" przez wojska nasze celem otwarcia widoku na pozycye rosyjskie, podobnież postąpiono i z drugą dzielnicą miejską: „Pocieszką".
(...)
14/I. Pierwszy granat uderza w fasadę kościoła parafialnego wybijając w ciosach ogromna dziurę; — jak później się dowiedziałem, armia nasza przez kogoś ze swej służby wywiadowczej fałszywie poinformowana, jakoby na wieży kościelnej był ustawiony rosyjski karabin maszynowy, skierowała pociski na kościół; zaznaczyć tu muszę, że przez cały czas inwazyj klucze od kościoła i wieży nie były ani razu w rękach rosyjskich, że wieża była zawsze zamkniętą, a nawet ze strony rosyjskiej nie wyszła nigdy propozycya, by im wieżę otworzyć; o ustawieniu zatem tamże karabinu maszynowego nie mogło być najmniejszej mowy. 
Tymczasem coraz liczniejsze pociski wymierzano na kościół; już w dniu 14 stycznia oprócz tego, który uderzył w fasadę padło pięć innych w pobliżu kościoła; gdyż dwa w ogród dworski tuż niedaleko mego mieszkania, dwa na plac kościelny a jeden obok dworskich gumien. Następnego dnia t. j. 15 stycznia padł granat w ulicę Podkościelną zabijając w mieszkaniu troje i raniąc jedynaścioro ludzi. Prawdziwego zniszczenia w kościele dokonano dopiero 16 . stycznia o godz. 3. popołudniu; licznemi granatami rozburzono część wieży kościelnej i rozbito nawę główną i nawę boczną z prawej strony, tak że właściwie z dniem tym, kościół budowany kosztem pól miliona Koron od r. 1874, — gdyż dawny kościół uległ zniszczeniu wskutek pożaru prawie całego miasta — do r. 1895. przestał istnieć. Tegoż samego dnia zburzono granatami plebanię i część magistratu, rzucono bombę z aeroplanu na miasto, burząc starodawną świątynię aryańską przemienioną na lamus dworski. 
Poniżej karta pocztowa wydana w Wiedniu w 1916 roku pokazująca zniszczony kościół w Gorlicach.
Artyleria austro-węgierska zburzyła kościół w Gorlicach (czyli na terenie ówczesnej Austrii) a potem wydawano kartki "sugerujące" że to zrobili rosjanie. Niestety to nie był pojedynczy przypadek w tamtej wojnie.
de4beca7-2dbe-43b2-8bf5-f6c3de8c6305
3f60b451-8b41-4fa1-98c3-a0999b3c920e

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 30 Zdobycie Kalwaryi przez Niemców
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
WIELE osób w mieście zostało ukaranych z tego samego powodu co Z ski. 
Czterech rosyjskich oficerów i dwóch żołnierzy próbowało uciec! Dowiedzieliśmy się, kiedy hojnie rozdawano grzywny i kary więzienia! Żołnierze zostali zastrzeleni, a jeden z oficerów schwytany; ale trzech albo dotarło do własnych linii, albo zginęło w lesie. 
Jeden z nich był zaręczony z dziewczyną w Suwałkach. Nie wiedziała nic o planie, ale to nie miało znaczenia. Dwukrotnie wyprowadzono przed pluton egzekucyjny, grożono dziewczynie roztrzelaniem, został w końcu wtrącona do więzienia; a następnie skazany na dziesięć lat ciężkich robót. Wraz z nią skazano także różnych młodych ludzi, a jej znajomi dostali od dwóch do pięciu lat. 
Pewna dzielna kobietka, nauczycielka naitive speaker, francuskiego, przeciwstawiła się wszelkim rozkazom, idąc zebrać trochę pieniędzy dla tych, którzy musieli wyruszyć do pruskiego więzienia. Ci, którzy sami mieli tak mało, byli zawsze gotowi do pomocy jeszcze bardziej nieszczęśliwym. Iluż z naszego małego miasteczka Suwałk męczy się w pruskich więzieniach ludzi, którzy absolutnie nic nie zrobili, chyba że być Polakiem i żyć, to zbrodnia. 
Rosyjski szpital otrzymał nowego naczelnego chirurga, lekarza, który operował palec mojego małego chłopca. On, wcielenie "Schrecklichkeit", zbyt twardy i okrutny, by dłużej tolerować go w niemieckim szpitalu, otrzymał dowództwo nad Rosjanami. Czy gorsze nieszczęście mogło spotkać bezbronnych ludzi? 
Kiedy się o tym dowiedziałam, wokół mojego stolika siedziało kilku oficerów i popijało kawę. Opowiedzieli to jako dobry żart.
Kiedy ten brutalny człowiek został mianowany - mówili śmiejąc się głośno - że jego pierwszym żądaniem było zwiększenie Leichen Halle (kostnica). Gratulując sobie nawzajem, że wkrótce będzie mniej jeńców. 
Wkrótce po ustanowieniu nad nimi tego nowego wodza przyszła do mnie pewna polska dama, pokazując mi ślady jego ręki na jej twarzy. Służenie jako pielęgniarka w takiej szczególnej brutalności było dla niej zbyt trudne. 
Mówiła mi w wyniku czego lekarz uderzył ją gwałtownie w twarz, przewracając ją. Ta sama kobieta opowiedziała, jak użyła wyrażenia „Módlcie się do Boga, aby wojna wkrótce się skończyła”. Naczelny chirurg powiedział, że modliła się po niewłaściwej stronie; jej modlitwy nie mogły zostać wysłuchane! 
Inny lekarz, Herr Professor, był mniej więcej tak samo zły. Ranny oficer wymagał natychmiastowej operacji amputacji nogi. Wezwany Herr-Professor odmówił operacji bez honorarium w wysokości dwustu marek. Oficer nie miał pieniędzy lub było ich zbyt mało, a zanim inni oficerowie i siostry w lazarecie podpisali weksel, gangrena zażądała swego! Było już za późno, oficer zmarł. 
Pewnego dnia ponownie zgłosiły się do mnie dwie panie, aby pomóc im w zdobyciu żywności dla rannych. Tyle było tyfusu, a mleka nie było, właściwie nic nie byłó oprócz grochówki. Nie wolno nam było pomagać, ale myśleliśmy, że są sposoby na obejście trudności. Dałam im dwadzieścia pięć rubli i pewną ilość proszku budyniowego, co starannie ukryły. 
Ledwo wyszły, kiedy moja kucharka powiedziała mi, że oficer mówiący po polsku przesłuchał ją i pytał, czego panie chciały? Moja kucharka była na tyle sprytna, by powiedzieć, że nie wie; ale pośpieszyła mi powiedzieć o okolicznościach. 
Oczywiście wysłałam ją natychmiast, żeby ostrzec panie, że są obserwowane i na szczęście Bezirkschef nikogo nie aresztował! 
Zachowywałam się bardzo cicho, licząc wbrew nadziei na jakąś zmianę, ale żadna odpowiedź na moją prośbę nie nadeszła i wiedziałam, że dopóki mój wróg stoi na czele Bezirkschef, nie ma możliwości wyjazdu. 
Złe wieści dotarły do nas ze świata. Słyszeliśmy, że Rosjanie są w odwrocie; ale u nas walka wciąż trwała. 
Po raz kolejny Wielki Człowiek był tam, kierując linią frontu. Oficer powiedział mi, że mają rozkaz zająć Kalwaryię za wszelką cenę. Rosjanie mieli baterię dział na szczycie małego wzgórza, a Niemcy nie mogli się tam przedostać. 
To był punkt tuż za Suwałkami. Przybyły ogromne posiłki, wśród nich „Czarni Bawarczycy”, ci, którzy, jak się mówi, nigdy nie wydali jeńców oddanych pod ich opiekę. „Więźniowie się zmęczyli” – mówili. 
A pułk za pułkiem próbował szturmować wzgórze. 
Dlaczego kontynuowano to bezsensowne marnowanie ludzkiego życia, nikt nie wiedział? To był rozkaz wydany na najwyższym poziomie dowodzenia! 
Pewien oficer opowiadając mi o straszliwej rzezi powiedział, że bagna wokół Kalwaryi są tak gęste od trupów jak bożonarodzeniowy placek z porzeczkami. W końcu Rosjanie wycofali się z Kalwary!
72e71d90-2454-42e3-8150-3b1e2b1dbe53
milew

Jest to może w polskiej wersji ?

Hans.Kropson

@milew Nie ma. Książka nigdy nie była wydana po polsku.

Jarasznikos

Absurd I wojny światowej rozpieprza mi czachę. Absolutny brak poszanowania życia własnych żołnierzy po obu stronach, któremu chyba nie dorównuje nawet podejście armii czerwonej w II wojnie światowej.

milew

Super opowieści. Przeczytałem parę części reszta w innych dniach. Cała moja okolica Suwałk jest usłana cmentarzami wojennymi z I wojny. Lasy są przeorane okopami. Cmentarzy których nikt nie odwiedza, nie wiadomo kto tam leży a raptem minęło tylko 100lat. Na Prusach wschodnich część tych cmentarzy wykorzystywali Niemcy propagandowo, zostały odnowione i wybudowane jako mauzolea. Teraz też niszczeją, zazwyczaj były usytuowane w ładnych miejscach, na wzgórzach. Te po polskiej stronie zazwyczaj biedniejsze, od niedawna stawiane duże drewniane krzyże. Są jakieś szczątki betonowych krzyży czy nagrobków. Czasami są to tylko kępy drzew pośrodku pół.

Borsuki upodobały sobie te miejsca bo nikt tam nie zachodzi, wykopują ostatnie szczątki tych ludzi.

Natura zaciera co wydarzyło się kiedyś.

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 29 Aresztowanie Z-skiego
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
15 lipca 1915 roku powiedziano nam, że jeńcy mają dostać dziesięć fenigów dziennie i kawałek chleba! Po raz pierwszy od tych wszystkich męczących miesięcy wzięto pod uwagę fakt, że wziętymi do niewoli żołnierzami byli mężczyźni, a ciężar ich wyżywienia i zmuszenia do patrzenia na nich zdjęto z mieszczan. Większość jeńców wywieziono do Prus. Mieliśmy nadzieję, że tam będzie im lepiej. Bardzo się ucieszyłam, gdy nadeszła wiadomość o racjach żywnościowych dla mężczyzn, ale jak zawsze moja radość była krótkotrwała, bo odebrano mi pozwolenie na ich wyżywienie. 
Karmienie jeńca było teraz wykroczeniem, za które groziła grzywna i więzienie. Z dziesięcioma fenigami dziennie i odrobiną suchego chleba mężczyźni nie byliby w lepszej sytuacji, ale wiedziałam, że będzie gorzej; przy najmniejszym wykroczeniu racje żywnościowe byłyby odcinane.
Gustav nadal nam pomagał, ale nie odważyłam się kupić już tak dużo jak na początku, ludzie ze sklepu dają tylko określone rzeczy i nie przekraczają ustalonej kwoty. Po raz kolejny w mieście zaczęło brakować żywności. Miałam więcej szczęścia niż ktokolwiek inny, ale z dnia na dzień zastanawiałam się, czy następnego dnia powinniśmy mieć porządne jedzenie. Ponieważ ludzie w mieście odczuwali szczyptę głodu, poczułam się zobowiązana do podzielenia się tym, co mieliśmy. Panowie pan W. i inżynier przychodzili bardzo często na obiady. Jedliśmy w milczeniu, z wyjątkiem dzieci; czułe drobiazgi, były też cichsze niż przed wojną. Jedną osobą, której zawsze wysyłałam jedzenie, była ciotka naszej znajomej, sędzi. Biedna pani postanowiła pozostać, gdy miasto zostało ewakuowane, myśląc, że Rosjanie wkrótce wrócą. Miała mnóstwo funduszy i powinna czuć się komfortowo. Już pierwszego dnia okupacji pruskiej dom został splądrowany i zajęty przez pospólstwo. Zabrali jej pokojówkę, która była jedyną istotą, która jej pozostała po ewakuacji i ze strachu przed tym, co się z nią dzieje, biedna pani dostała ataku paraliżu. Samotna i bezradna, jak smutny był jej przypadek. Chciałam ją zabrać do domu, gdzie nie byłaby sama, ale oczywiście nie pozwolono mi na to. 
Gustav kazał mi przestać pozwalać dwóm mężczyznom aby przychodzili do mnie na posiłki. Inżynier był podejrzanym przez Bezirkschefa. Nasz przyjaciel, człowiek, w którego domu odbyło się zebranie w sprawie zorganizowania szpitala tyfusowego, przebywał w więzieniu. Został wyciągnięty z łóżka w środku nocy i wywieziony.
Gustaw przyniósł mi kiedyś kawałek kiełbasy, którym była owinięta kartka „Rozkaz dzienny” z Komendantury. Naturalnie przejrzałam go z zainteresowaniem. 
Długa lista skonfiskowanych rzeczy i ukaranych ludzi. Z ski, skazany na 5 lat ciężkiego więzienia. Byłam tak przejęta tą wiadomością, że trudno było mi zachować spokój. Wysłałam moją kucharkę, aby zdobyła jak najwięcej wiadomości o biedaku. Wróciła z informacją, że wrócił do domu, że sprawa została zakończona!
Po dokładnym przemyśleniu wszytkiego postanowiłam zaryzykować i pójść do naszego kolegi Z ski, aby mu powiedzieć, co przeczytałam. 
Kucharka po wysłuchaniu mojego planu wpadła w histerię. Około piątej poszłam załatwiać swoje sprawy, spacerując dusznymi ulicami, nie rozglądając się ani w prawo, ani w lewo. Było gorąco, a powietrze było ciężkie od zapachów wojny; nędza czasu ciągnęła się jak ołowiany ciężar po umysłach i nogach. Kiedy dotarłam do domu Z ski'ego, gdzie pilnował go żołnierz, zastałam go siedzącego przed stołam z pustymi oczami wpatrzonymi w przestrzeń. 
W końcu mnie rozpoznał i prawie uśmiech pojawił się na jego ustach. Zapytał mnie, jak się mają dzieci? Biedny człowieku! Gdzieś masz troje dzieci i bardzo ładną żonę. 
Jego stara służąca krzątała się i błagała mnie, abym nakłoniła jej pana do wzięcia gorącej kąpieli, którą dla niego przygotowała. Pozbywając się jej, zapytałam go, co mu powiedziano, kiedy został zwolniony? 
"Nic." 
Zapytałam go, czy wie, że żołnierz jest na warcie? 
Również "nie." 
Musiałam mu powiedzieć, czego się dowiedziałam, błagając go, jeśli jest jakaś wiadomość dla jego żony, aby mi ją przekazał, a także prosząc go, aby milczał i pomyślał o wszystkim, co chce mi powiedzieć. 
Walczył dzielnie, twierdząc, że to nie może być prawda, że nie zrobił nic złego - jakby to było konieczne! - Dawał pieniądze tylko wziętym do niewoli oficerom. Nie mógł uwierzyć, że informacja była prawdziwa. 
Błagałam go, aby zdał sobie sprawę ze swojej pozycji, aby wróg nie zaskoczył go. 
Zaczął pisać do żony, zatrzymał się i podarł. „Powiedz mojej żonie! Powiedz jej, że ją kochałam i już nigdy jej nie zobaczę. Moi synowie muszą zrozumieć los swojego ojca, że są Polakami”. 
Mówił jak tonący, łapiąc powietrze. 
Myślałam, że umrze na moich oczach,  
Nagle powiedział mi, że chce mi coś dać, czego Niemcy nie powinni dostać, pieniądze, wyciągając z kryjówki wielki stos banknotów! 
Kiedy to liczył, wszedł żołnierz na warcie, pytając, co robimy? 
Powiedziałam mu po prostu, że ten dżentelmen pożycza mi trochę pieniędzy, ponieważ moje fundusze są na wyczerpaniu, pokazując mu, że odszedł od nas, zadowolony i odkryłam, że było 1500 rubli i trzy tysiące marek, wkładając pieniądze do mojej torby. 
Z trudem rozmawialiśmy razem. Zauważyłam, jak jego oczy wędrowały od jednego przedmiotu do drugiego, wpatrując się, ale nic nie widząc. Po jakimś czasie powiedział mi, żebym się o niego zbytnio nie martwiła, jego serce jest słabe, koniec nadejdzie prędzej niż skończy się wojna, albo Rosjanie odbiją Suwałki. 
Patrzyłam na niego, zastanawiając się, czy ta jego żona gdzieś rozpozna swojego męża w białym i załamanym staruszku przede mną. 
Przypomniałam sobie, jak zobaczyłam ich po raz pierwszy, na balu w Suwałkach niecałe dwa lata temu, ona ładna, wesoła, przepięknie ubrana. On szarmancki, o włosach czarnych jak noc, z „wielkimi manierami” polskiego szlachcica. Podziwiałam jego wspaniały taniec mazura. 
Wkrótce powiedziałam mu, że w końcu uda nam się wydostać. Moja wiara nie zachwiała się, inaczej nie dałoby się przeżyć tych dni. Któregoś dnia dostarczę jego żonie zarówno wiadomości, jak i pieniądze, z których w międzyczasie cieszyłam się. Złapaliśmy się za ręce, patrząc na siebie w milczeniu. 
Następnego ranka zabrano go do Prus Wschodnich a mi kazano mi trzymać się w domu.
5162ead9-e13d-4c6b-8dc1-ea5a9e153f8b

Zaloguj się aby komentować

Włoska flaga na szczycie Monte Santo di Goricia zdobytym w czasie XI ofensywy nad rzeką Isonzo w sierpniu 1917 roku.
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
Leżące o kilka kilometrów dalej na północny wschód, na tym samym wschodnim brzegu rzeki Isonzo góry Kuk i Vodice zostały zdobyte przez Włochów w maju 1917 roku w czasie X ofensywy nad rzeką Isonzo i chociaż próbowano również zdobyc Monte Santo, wszystkie ataki zostały odparte przez armię austro-węgierską.
Monte Santo udało się dopiero zdobyc w czasie XI ofensywy nad Isonzo która trwała od 18 sierpnia do 12 września. Straty w zabitych, rannych, wziętych do niewoli lub zaginionych po obu stronach sięgnęły w sumie prawie 300 tys. żołnierzy, a front przesunął się o kilka kilometrów.  
współrzędne: https://www.google.com/maps/@45.9941188,13.646463,3348m/data=!3m1!1e3?entry=ttu
60d90fca-1824-4ec8-b884-aa1b1c268723
52c9687f-564b-43ca-a585-316502be5ac7
f93eec44-9579-4b31-9363-cf148008855c

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 28 Mały Gustaw
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
Głównym rezultatem tej ostatniej petycji było to, że Niemcy zaczęli nazywać mnie Frau Professorin! 
Niemal natychmiast po tym poznaliśmy nowego przyjaciela, skromnego, ale prawdziwego. Dzieci spacerowały po ogrodzie z moją kucharką, kiedy spotkały żołnierza, który rozmawiał z nimi po angielsku; polubili go i zaprowadzili do domu, aby zobaczył się z mamą. Powiedział mi, że był kelnerem w Waldorf-Astoria w Nowym Jorku, później w Brukseli. Tam został złapany w momencie wybuchu wojny i zmuszony do wyjazdu do Niemiec, co oznaczało dla niego wojsko. Był wielkim, wysokim chłopcem, a dzieci nazywały go „kochanym małym Gustawem!” Jakże żałował, że nie był w Ameryce, i z pewnością nie był zachwycony wojną! Służył lekarzowi jako sanitariusz i mam dla niego wiele życzliwości, za które mu dziękuję. Chodził z dziećmi na spacery, często przynosząc nam jakiś przysmak. Kiedyś w cudownym pudełku przyszedł do niego prezent od ukochanej! Było tam wiele różnych rzeczy, bochenek dziwnego, czarnego „sandkuchen”, ciasta, które było bardzo lubiane w Niemczech, ale które nie nadawało się do zrobienia z czarnej mąki i niewielkiej ilości cukru; słoik konfitury malinowej, olbrzymia kiełbasa, chleb, maleńka paczka soli, co bardzo mnie ucieszyło, bo sól kosztowała rubla za funt! Mały garnek masła! Wszystkie te wspaniałe rzeczy Gustaw przyniósł mi dla dzieci, a ja przyjęłam je po prostu z wdzięcznym sercem. Ten życzliwy gość zaproponował petycję z prośbą o pozwolenie na zakup w niemieckim sklepie wojskowym. Były tam owoce, marmolady, wędzone ryby, konserwy jarzynowe, ekstrakty mięsne do zup, wszystko, co można było mieć, ale mieszczanie odważali się tylko patrzeć na towary z daleka. Żołnierz stał na warcie przed drzwiami. Trudno było być głodnym, mieć pieniądze, a jednocześnie nie wolno było kupować jedzenia!
Ludzie stali w kółko, próbując nakłonić jakiegoś dobrodusznego żołnierza, żeby im coś kupił, może pomarańczę dla chorego lub dziecka. Nie odważyli się jednak tego zrobić, ale Gustav często kupował dla mnie różne rzeczy, narażając się na wykrycie. Tuż przed szesnastym czerwca, urodzinami mojej córeczki, dzięki życzliwemu lekarzowi otrzymałam pozwolenie na zakup dla mojej rodziny. Potem Gustav przynosił codziennie całą masę rzeczy, bo ja kupowałam dla miasta! Mieliśmy niezły jubileusz! Pewnego dnia Gustav przyszedł ze wspaniałą wiadomością, że są tam do kupienia kubły z marmoladą, i zapewnił sobie jeden, wiedząc, że tego sobie życzę. Kiedy z podnieceniem obserwowałam otwieranie się kubła, wszedł nasz ksiądz! On też był podekscytowany! Natychmiast wypiliśmy herbatę i kromki czarnego chleba, gęstego od dżemu! Było tego pięć funtów, więc wysłałam pięć szklanek ludziom, o których wiedziałam, że szczególnie potrzebują „pokrzepienia”. Gustaw dobrodusznie zaoferował, że przyniesie więcej, jeśli któreś z dzieci pójdzie z nim, to znaczy z Wandą, bo ją uwielbiał! Przyniósł jeszcze dwa kubły. Jeden zatrzymałam drugi różnymi sposobami i po drodze, bo tego nie było wolno, dotarł do rosyjskiego szpitala. Inną rzeczą, którą tam znalazłam, był „kisiel w proszku”, rodzaj płatków śniadaniowych, które pęczniały podczas gotowania, znacznie zwiększając objętość. Najbardziej pożądana cecha w czasie wojny! Był słodki i doprawiony owocami, dzieci były zachwycone tym różowym. To też udało mi się zdobyć w pewnej ilości, wysyłając do chorych na tyfus w rosyjskim szpitalu. Więźniów na ulicy uszczęśliwiały kubły herbaty z plasterkami cytryny, niesłychany luksus. Tak wielu miało szkorbut, że był to dla nich lek.
Najtrudniejszą rzeczą, jaką dla mnie, było narysowanie linii, aby powiedzieć, że już nie ma. Chciałam ich wszystkich nakarmić. Czułam się jak matka miasta! Moje fundusze dawno by się wyczerpały, gdyby kucharka nie powstrzymała mnie, mówiąc, że dzieciom nic nie będzie. To było szalone, widzieć takie cierpienie i móc tak niewiele z niego ulżyć. To oznaczało karmienie czterdziestu dwóch osób dziennie, z dodaniem może jeszcze dziesięciu, ponieważ nie mogłam odmówić. To była mniej niż kropla w morzu cierpiących tysięcy! 
Coraz więcej ludzi „było zatrudnionych" w lasach, przy budowie mostów, przy kopaniu okopów, a wielu wysłano jeszcze dalej. Los Suwałk często wisiał na włosku, tak bardzo wydawało się że Rosjanie je wkrótce odbiją. W pewnym okresie takiej niepewności, Bałam się wypuścić dzieci i trzymałam je na balkonie. Przechodzący obok oficer powiedział coś do więźnia rosyjskiego zatrudnionego przy czyszczeniu rynsztoka. Rosjanin, nie rozumiejąc i naturalnie spodziewając się ciosu, skulił się, podnosząc rękę z łopatą do głowy, jak sądzę, chcąc osłonić twarz. Oficer wyciągnął pistolet i zastrzelił go, zabraniając usunięcia ciała. „Niech rosyjskie psy mają nauczkę!”. Moje dzieci to wszystko widziały.
Tej nocy, kiedy pomyślały o tym, zaczynały krzyczeć. Ich pierwszym pytaniem rano było, czy rosyjski żołnierz został pochowany. Biedne ciało leżało tam, dopóki oficer nie został przeniesiony ze swoim pułkiem do innej miejscowości. Pozostało odkryte, a było już lato. 
Czego ja bym nie dała, żeby wymazać to wspomnienie z umysłów moich dzieci, horror tego rozkładającego się ciała pod naszymi drzwiami. Czy można się dziwić, że z trudem można było oddychać powietrzem? Osobliwy, mdlący, słodki zapach wojny! Jak to wszystko przeniknął! Tak więc żyliśmy przy stale rosnącej liczbie trupów leżących w lasach i na bagnach.
Przed wojną jedną z rozkoszy polskiego lata były wspaniałe słowiki śpiewające, tysiące skowronków, które swoją cudowną, radosną melodią obsypywały z chmur ludzi, którzy ciężko pracowali, ale też potrafili być weseli. Ktoś, kto widział polskie „dożynki”, nie może o tym zapomnieć. Tańce chłopskie, cudowne i pełne wdzięku, waleczne i swobodne jak śpiew skowronków; wzruszały każdego swoją spontanicznością. Ze wszystkich ptaków, ze wszystkich odmian pozostały tylko wrony padlinożerne, których setki rechotały ochryple, napełniając człowieka przerażeniem i odrazą. 
Chłopi mówili, że są duchami złych uczynków, jakie się wokół nas dokonały. Można by prawie w to uwierzyć.
9024fbf3-78a6-4e87-beab-8eecd715d52a

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 27 Czwarta petycja o wyjazd z Suwałk... do Norwegii
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
Byłam zdumiona, gdy pewnego ranka otrzymałam wezwanie przyniesione przez żołnierza na zebranie ludzi odpowiedzialnych za funkcjonowanie miasta. Miało to się odbyć w pomieszzeniach dżentelmena (szlachcica), który niestety pozostał, by chronić swoje interesy. Jego dom był mniej więcej w takim samym stanie jak mój, tylko ja miałam kilka pokoi, a on tylko dwa i nawet tam zwykli żołnierze, którzy zajmowali dom, czuli się jak u siebie, śpiąc w jego łóżku, jeśli im się podobało. Kiedy byłam na spotkaniu, było wielu ludzi, których nie widziałam od czasu, gdy zostaliśmy odcięci od świata, a wśród nich inżynier i szlachcic z dwoma synami, pan W. Zapytałam ich, dlaczego do mnie nie przyszli. Powiedzieli, że nie chcą wpędzać mnie w większe kłopoty. Powiedziałam im, że nie mogą mnie wpedzić w wieksze, więc równie dobrze mogą przyjść. 
Był tam nowy człowiek, bliski szefa zarządu cywilnego, Żyd z Kurlandii; mój wróg! Byłam tak uprzejma, jak tylko mogłam, tak aby nie odrzucił mojej prośby. Napisałam petycję i zastanawiałam się, co się z nią stanie. Może zmęczą się czytaniem moich próśb i pozwolą mi wyjechać, aby pozbyć się kłopotu! 
Kiedy Bezirkschef zaczął mówić, okazało się, że zostaliśmy wezwani do założenia szpitala tyfusowego dla miasta, w którym choroba się już skończyła. Chodziło o to, że mieliśmy znaleźć dom, łóżka, pościel, pielęgniarki i jedzenie. Niemcy kazaliby aptekarzom podawać wszystkie leki i środki dezynfekujące. 
Od razu powiedziałam, że mój czas jest więcej niż zapełniony, ponieważ zostałam wyznaczony do opieki nad więźniami pracującymi na ulicach i mam troje małych dzieci. Pani, która była pielęgniarką w rosyjskim szpitalu, pracując dzień i noc, powiedziała, że też nie może pomóc, ponieważ była przełożoną pielęgniarek tam, gdzie były operacje chirurgiczne. 
Mężczyzna był na nas wściekły za odpowiedź i powiedział, że to wszystko jedno; musieliśmy albo zrobić to sami, albo zapłacić za to, a on obciążyłby naszego gospodarza odpowiedzialnością za to. 
To było okropne widzieć, jak ta zwykła istota onieśmiela tych ludzi. Większość z nich mówiła po niemiecku bardzo słabo, bo nigdy nie chcieli sie uczyć tego języka, a teraz byli w niekorzystnej sytuacji, bo nie było nikogo, kto mógłby wziąć na siebie odpowiedzialność. Po różnych mrożących krew w żyłach groźbach kazano nam wracać do domu, zanim powiedziano mi, że na pewno zostanę wezwana do wykonania mojej części pracy pielęgniarskiej, na co odpowiedziałam, że oprócz dwóch podanych powodów wyjeżdżam z Suwałk! 
Jak się zaczął śmiać i mówił: „Nie, nigdy”. A także, że przyjdzie rzucić okiem na moje papiery. 
Cóż, powiedział, coś co nigdy nie przyszło mi do głowy, że ktoś będzie próbował przeglądać nasze dokumenty, które były wystarczająco sprytnie ukryte. W szafie, która stała w mojej sypialni, za ciężkim lustrem znajdowało się kilka szuflad. Wyciągając dolną, z tyłu ukryto bardzo dobry tajny schowek. Leżała tam skórzana teczka, w której znajdowały się nasze dokumenty. Przejrzałam je nerwowo, gdy tylko wróciłam ze spotkania, bojąc się, że ktoś mi przeszkodzi. Postanowiłam pokazać tylko trzy i dyplom mojego męża z Uniwersytetu w Monachium. Nie odważyłam się pokazać metryki ślubu, bo było tam napisane, że urodziłam się w Kanadzie! Mój ojciec był obywatelem amerykańskim, całe życie mieszkałam w Stanach Zjednoczonych, nigdy nie byłam w Kanadzie dłużej niż na krótkie wizyty. Jednak gdyby odkryto moje miejsce urodzenia, nic by mnie nie uratowało. 
Można było pokazać metryki chrztu moich dzieci. Byli Austriakami, bo dzieci urodziły się w Krakowie, gdzie mój mąż był Profesorem na Uniwersytecie. Zanim nasi synowie mieli dwa lata, wyjechaliśmy do Rosji, aby uczynić ich rosyjskimi poddanymi. Majątki rodzinne znajdowały się w Królestwie Polskim (rosyjskim), a mój mąż został powołany do służby w Departamencie Rolnictwa mającym pod swoją jurysdykcją dwie gubernie, Łomży i Suwałk. Specjalną gałęzią jego nauki była hydrotechnika. W świadectwach dzieci było proste zestawienie dat, moje imię i słowo, że mój mąż jest profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego! 
Te odłożyłam na bok i ukryłam resztę, niektóre stare i interesujące. Dokumenty te nosiliśmy przy sobie od początku wojny i później podczas pierwszej ewakuacji z Suwałk byly pod moją opieką. Jednym z nich był stary patent na francuski tytuł nadany przez Henryka Walazego, gdy został królem Polski. Wiele rodzin otrzymało ten sam tytuł, ale większość tych listów zaginęła z biegiem lat. W naszej rodzinie krążyła legenda, że pradziadek jechał saniami przez siedem dni, żeby uzyskać patent szlachecki w Piotrogrodzie, kiedy nowe prawa tego wymagały. Ten dokument przede wszystkim musiał być ukryty.
Po podjęciu decyzji, które dokumenty pokazać, napisałam petycję do „Herr Presidial Rat” z Suwałk (najbliższe angielskie określenie to doradca prezydenta, ale to nie to znaczy), prosząc o pozwolenie na osobiste złożenie petycji! Coraz bardziej się niecierpliwiłam i czułam, że im bardziej będę natrętna, tym bliższe będzie moje uwolnienie. W ciągu jednego lub dwóch dni moja prośba została spełniona i znalazłam ciekawskiego starca, „von”, raczej niekompetentnego, którego prawdopodobnie uważano tylko za figuranta. Moim wrogiem był prawdziwy naczelnik! Dałam mu dokumenty i przedstawiłam moją petycję, mówiąc mu, że to czwarta! 
Tym razem błagałam o pozwolenie na wyjazd do Norwegii, gdyby to nie było możliwe, to do Ameryki, chociaż nie widziałam jasnej drogi, aby się tam dostać, ale miałam żywe zaufanie do Opatrzności. Naczelnik był bardzo uprzejmy, z zainteresowaniem przyglądał się mojej wizytówce, ale powiedział mi, że jestem znana władzom jako sympatyk Rosji i okazywałam wielkie zmartwienie upadkiem Lwowa. 
Przyznałam się do tego, ale jak moglibyśmy czuć się inaczej, kiedy Polska była wdeptana w ziemię i eksterminowana! 
Odpowiedział, że gdybym tylko mógł spojrzeć na to z innej perespektywy, że Niemcy są jedynym przyjacielem i zbawieniem Polski, sprawy moje potoczą się prędko. Tak czy inaczej, petycję należy wysłać do naczelnego dowódcy armii, z jego rekomendacją, bo był zasmucony, widząc szlachetną kobietę doprowadzoną do takich kłopotów.
e0a5179b-d058-46cb-8dbd-37b69d0d4c6f

Zaloguj się aby komentować

Z okazji Dnia Dziecka zrobiłem sobie prezent na Dzień Dziecka ( ͡° ͜ʖ ͡°)
#ksiazkiwhoresbane 'a - tag, pod którym chwale się nowymi nabytkami oraz wrzucam newsy o książkach
Chcesz mnie wesprzeć? Mój Onlyfans ( ͡° ͜ʖ ͡°) ⇒ patronite.pl/ksiazkiWhoresbane
#ksiazki #czytajzhejto #chwalesie #wydawnictwoliterackie #historia #pierwszawojnaswiatowa #iwojnaswiatowa #andrzejchwalba
3ed93621-e401-4cd1-9d60-f57fbccfec12
Cerber108

Prezent od siebie dla siebie nie może być nieudany - dlatego je lubię.

moll

@Whoresbane a kiedy przeczytasz? xD

Whoresbane

@moll (╯ ͠° ͟ʖ ͡°)╯┻━┻

moll

@Whoresbane musiałam zapytać, nie mogłam się powstrzymać

UmytaPacha

@Whoresbane przeczytałam, dobrej zabawy ( ͡° ͜ʖ ͡°) dla mnie jako miłośnika historii kultury lekki niedosyt, ale to bardzo porządna baza wiedzy nt. 1WŚ

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. „Kiedy Prusacy przybyli do Polski. Doświadczenia Amerykanki podczas niemieckiej inwazji” - wydanie w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 26 Rosjanie próbują odbić Suwałki maj 1915
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne
MOJA odmowa wypicia toastu została ewidentnie zgłoszona władzom, dlatego 9 maja moja prośba o wyjazd do Szwecji została odrzucona! Nie pozwolono mi wrócić do męża. To był cios, który był na szczycie okropności tej orgii po zatopieniu Lusitanii. Ale nie pozwoliłam się zniechęcić, czując, że jeśli to się stanie, nigdy nie zostaniemy wypuszczeni. Natychmiast zabrałam się za napisanie kolejnej petycji.
Dwóch jeńców oddano na służbę starej Żydówce, która z dumą mówiła, że jest i zawsze była niemieckim szpiegiem. Musieli nosić dla niej drewno i wodę, otrzymując za to wiele zniewag. W przeciwieństwie do innej starej Żydówki, którą często widywałam i która pomagała, jak mogła, karmiąc tych nieszczęśników. Przychodziła z małym wiaderkiem zupy lub płatków owsianych, czymkolwiek się dało, a żołnierze stali wokół niej i zanurzali w niej własne łyżki. Biedna stara kobieta zawsze dzieliła się jedzeniem z mężczyznami, to było tylko kilka łyżek, ale dla nich jaka to była różnica! Czy padało, czy świeciło słońce, była tam ze swoim małym wiaderkiem, nie pytając o pozwolenie i z jakiegoś powodu nigdy nie została zatrzymana. Jej syn był gdzieś wśród rosyjskich żołnierzy.
Naród żydowski nie spotykał się z takim traktowaniem, jakiego mogli się spodziewać. Nieustannie nakładano na nich kary pieniężne. Wszystko zostało zabrane. Oczywiście byli na tyle sprytni, że ukryli pieniądze tam, gdzie nawet wróg nie mógł ich znaleźć, i wydobyli je, gdy nastał czas względnego spokoju. Wielu dostało pozwolenie na kupowanie towarów w Prusach. Odnieśliśmy z tego pewne korzyści, nawet jeśli drogo nas to kosztowało. Dostałam dziesięć funtów cukru, płacąc dziesięć rubli. To, co było naprawdę złe dla miasta, to fakt, że alkohol znów był w sprzedaży. Ludzie, którzy nie mogli kupić jedzenia, zaczęli pić rum!
ZBLIŻAJĄC SIĘ do ostatnich dni maja, rozegrała się straszna bitwa, trwająca cztery dni i noce. Kanonada była tak silna, że nikt nie pomyślał o pójściu do łóżka. Noce były jasne. Błagałam sanitariuszkę w szpitalu, żeby mi przyniosła świecę, tak mi się chciało siedzieć i słuchać bez żadnego zajęcia, że w te noce ubierałam lalkę Wandy. Czytanie było niemożliwe, a w moim dzienniku były tylko drobne sprawy do napisania. 
Musiałam czuwać; w rzeczywistości nie można było spać! Miasto było otoczone ogniem, gdyż Niemcy często używali tych okropnych buchających miotaczy ognia. Słyszeliśmy świst przelatujących pocisków i niecierpliwy tuk-tuk-tuk karabinów maszynowych. Z jakiegoś powodu tego dźwięku bałam się najbardziej, bardziej niż wielkich armat. 
Po pierwszej nocnej bitwie usłyszeliśmy, że Rosjanie zdobywają przewagę. Niemcy w mieście byli już spakowani. Jeńcy zostali wypędzeni do Prus Wschodnich, nadzieja była wielka! Rannych przybyło w takiej liczbie, że zamknięte już na czas ewakuacji szpitale musiały zostać ponownie otwarte. 
I wtedy pułk za pułkiem zaczęły przybywać posiłki i pędziły przez miasto ze śpiewem! Jakże przerażający znak. 
Pierwszego dnia niektórzy oficerowie zakwaterowali się w pokojach naszego domu, które były zarezerwowane dla mnie i czekali na rozkaz udania się do okopów. Jeden z nich, młody Herr Lieutenant, bawił się z dziećmi. Był dość młody i bardzo sympatyczny i chociaż dzieci stanowczo odmawiały zaprzyjaźnienia się z Niemcami, ten chyba im się spodobał. Po spędzeniu dnia w naszych pokojach oficer ten został wysłany tego wieczoru do okopów. Drugiej nocy nie byliśmy tak zadowoleni, ponieważ przybyły tak ogromne posiłki, że nie mogliśmy sobie wyobrazić że są siły wystarczające do ich pokonania. Następnego ranka wszyscy staliśmy w oknach i patrzyliśmy, jak ranni przybywają do szpitala, kiedy Herr Lieutenant wszedł do pokoju! 
Tylko jedna noc, ale trudno go było rozpoznać. Był ranny, postrzelony w łokieć i miał różne rany na ciele. Mundur był rozdarty, brudny i poplamiony krwią. Najbardziej niezwykłym wyrazem jego twarzy był wyraz chłopięcości całkowicie wymazany przez cierpienie. Biedak bardzo potrzebował pomocy, ale w szpitalu były takie tłumy, że musiał czekać. Oczywiście nie odważyłam się dotknąć jego rany będąc więźniem! Mogłam zrobić tylko to, co było możliwe, aby zapewnić mu komfort, był ledwie przytomny z bólu i głodu. Dzieciom było przykro i okazywały mu współczucie. Ciekawie było słyszeć, jak rozmawiają z nim po angielsku, gdy stał w pobliżu i pił czarną kawę.
Coś wydawało się rodzić w małych umysłach i w końcu wyszło nawieszch.
Staś powiedział:
„Mamo, jacy okropni są Niemcy, żeby strzelać do własnych oficerów!”
„Nie Niemcy go postrzelili, tylko Rosjanie! To były rosyjskie kule” – wyjaśniłam.
„Mamo, mamo, czy Rosjanie zabili tych wszystkich Niemców, których nieśli na noszach i wszystkich rannych w szpitalu, czy Rosjanie ich zastrzelili?”
W swoim pragnieniu pochwalenia się wiedzą Wanda natychmiast odpowiedziała.
„Tak, kochanie, Rosjanie to wszystko zrobili!”
„Oh goody goody” dzieci zaczęły tańczyć, szalejąc z radości...
Oficer był miły i powiedział:
„Nie zgłoszę tego. Jesteś bezpieczna, ale nie pozwól im mówić takich rzeczy, gdy inni są w pobliżu. Jesteś odpowiedzialna za swoje dzieci”.
Walka narastała przez cały dzień. Suwałki prawie opustoszały z Niemców. Jeszcze jedna noc, a potem strzelanina się oddaliła.
Och! okropność tego uczucia świadomości, że wróg wciąż jest w posiadaniu miasta, rozpacz, trudność w utrzymaniu jakiejkolwiek rutyny w życiu; w powietrzu czuło się cierpienie mieszkańców miasta, którzy byli "bestrafed"!
Poniżej mapa z linią frontu w maju 1915 roku
1f4064be-cb11-4dc0-a8cd-218497a53093

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 25 Lusitania
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
Po odejściu Kapitana wojsko częściej korzystało z mojego mieszkania. Przychodzili i siedzieli, używając go jako Klubu. Bardzo często oficer zajmował tam swoją kwaterę na kilka dni. Tak było 7, 8 i 9 maja.
8-go rano moja kucharka wróciła z miasta, mówiąc mi, że Niemcy świętują jakiś wielki czyn. Nie wyjaśniła tej historii, ale tego dnia żołnierze otrzymali zezwolenie na świętowanie. Wystarczy nam nieszczęścia! 
Wieczorem oficerowie świętowali u mnie w domu, było ich bardzo dużo, proszono mnie, żebym im podała herbatę. Nie było sensu się sprzeciwiać, tylko sprowadziłoby to na nas nieszczęście, więc samowar za samowarem im cierpliwie podawałam. 
Herbata! Pół szklanki lub filiżanki rumu, trochę wody i herbaty. Mója kucharka powiedział mi, jak się sprawy mają wczesnym wieczorem. W pokoju oficerów wypili wielkie kieliszki pełne brandy i tak dalej, po czym podeszli do stołu, aby napić się herbaty. 
Języki rozwiązały się dość szybko i usłyszałam straszną historię Lusitanii. Czytają mi depesze, próbując skłonić do wyrażenia opinii. Co by się z nami stało, gdybym odważyła się wyrazić swoją opinię? Podejmowałam ryzyko, mówiąc: „Boże, zmiłuj się nad biednymi, którzy odeszli”, tak jak ja to zrobiłam, nie ufając sobie, że mogę mówić. Nawet to wywołało na mnie burzę protestów. 
Nikt nie był winny, tylko Anglicy, ludzie zostali ostrzeżeni, poszli na śmierć świadomi tego co robią i tak dalej, ad libitum, otwierając drogę do najstraszniejszej tyrady przeciwko Amerykanom. Wysłuchałam wystarczająco dużo okropnych rzeczy wypowiedzianych przeciwko Anglikom, by sprowadzić zniszczenie na mój dom, gdzie zostały wypowiedziane, nie śmiejąc powiedzieć ani słowa w proteście. Kosztowałoby to nasze życie. Ale kiedy zaczęli szantażować Amerykę i Amerykanów, poczynając od prezydenta, wtedy poczułam, że nadszedł czas, aby zrozumieli, że nie będę wszystkiego słuchała. 
Drżąc tak, że kolana prawie odmówiły mi posłuszeństwa, wstałam od stołu, mówiąc: „Nie będę słuchała ani jednego słowa więcej przeciwko Ameryce. Jestem chora na serce z powodu tej okropnej wiadomości. Musicie mnie zwolnić z dalszej służby”. 
To ich otrzeźwiło, pewien wysoki oficer powiedział: „Łaskawa pani ma rację!” Inny zasugerował, abym przed odejściem wypiła zdrowie Kaisera i zwycięstwo oręża niemieckiego. 
Mieli szampana, a ja pozwoliłam im nalać mi kieliszek bez protestu, przynosząc małą karafkę. Kiedy wypili toast, a ja po prostu opróżniłam szklankę do karafki, mówiąc, że skoro w mieście jest tyle chorób, te kilka kropel może uratować komuś życie. W tym momencie jeden z oficerów przyniósł mi ze swojego pokoju pełną butelkę szampana, mówiąc: „Teraz wypijesz nasz toast!” 
Przestraszona, ale jeszcze bardziej zdeterminowana, odpowiedziałam: „Nie! Nawet, gdyby były rzeki szampana!” zaraz dodając, „że strasznie się cieszę, że przyniosłam wino moim pacjentom, chociaż nie czułam się w obowiązku im za nie dziękować. Zabrali mi tak wiele”. 
Mówiąc „dobranoc”, z pewną ostatecznością tonu poszłam do moich dzieci. Przystawiłam krzesełko między łóżeczka chłopców i podnosząc małą Wandę z łóżka, trzymałam ją w ramionach, myśląc, że jeśli będą chcieli mnie zmusić do dolania herbaty, to będę miała wymówkę. Przez kilka minut po moim wyjściu oficerowie byli spokojni, ale wkrótce zaczęli śpiewać i krzyczeć „Hoch! Hoch! Hoch!”, stając się tak hałaśliwi w swojej hulance, że dzieci się obudziły. Tym razem byłam im wdzięczny, bo kiedy oficer przyszedł prosić mnie, abym jeszcze raz podszedł do stołu, byłam bardzo zajęta dziećmi, które kładły mi palec na ustach i potrząsały głową w odpowiedzi. 
Dash, nasz mały szpic, tej nocy nieustannie warczał. Wiedziała, że istnieje niebezpieczeństwo i na swój zwierzęcy sposób wyraziła współczucie! 
To była tak przerażająca noc w mieście z pijącymi żołnierzami, że niewiele osób spało. O godzinie trzeciej oficer przyszedł jeszcze raz, kołysząc się z boku na bok, usiłując utrzymać równowagę, i kazał mi podać im herbatę. Trzymałam córeczkę w ramionach, a ona zaczęła płakać, co dodało mi odwagi, by powiedzieć: „Nie! Nie mogę zostawić dziecka. Wszyscy macie dość. Czas iść do łóżka i pozwolić moim dzieciom spać. ” 
Przypuszczam, że sam fakt mówienia w ten sposób wywarł wrażenie na pijanym człowieku, a także, że nie okazywałam strachu. W każdym razie o czwartej po południu, kiedy armaty ucichły, w domu było cicho, a ja zastanawiałam się, ile takich nocy mogę przeżyć i zachować rozsądek w myśleniu o moim położeniu, że muszę być uprzejma dla mężczyzn którzy mogli się cieszyć z niewinnych istnień ludzkich, które zginęły, gdy Lusitania zatonęła.
Jak doszło do zatopienia Lusitani, statku podobnej wielkości do Titanica?
Zaraz po wybuchu wojny kraje Ententy założyły blokadę morską na Niemcy i Austro-Węgry (później także na Turcję i Bułgarię). Każdy statek (także pod banderą neutralną) płynący do Niemiec był konfiskowany wraz z towarem. W odpowiedzi również Państwa Centralne założyły blokadę morską na kraje Ententy. Niestety z powodu słabości floty, blokada ta mogła być tylko skuteczna na Bałtyku i Morzu Czarnym przeciwko Rosji (co spowoduje kryzys zaopatrzeniowy armii rosyjskiej w amunicję i w efekcie utratę ziem Królestwa Polskiego). Z powodu blokady Rosji, wojska Brytyjsko-Francuzkie wysadzą desant w Dardanelach zakończony klęską i wycofaniem się na początku 1916 roku. 
W lutym 1915 roku Niemcy ogłosiły wody wokół Wielkiej Brytanii strefą działań wojennych i zapowiedziały że będą przy pomocy U-botów zatapiać statki handlowe tam się znajdujące. Pasażerowie wsiadający na pokład Lusitani wiedzieli o tym. 
Dnia 7 maja 1915 roku Lusitania trafiona torpedą wystrzeloną prze U-20 zatonęła po 18 minutach w odległości ok 20 km od wybrzeża Irlandii, będącej wtedy częścią Zjednoczonego Królestwa. Zatonęło 1198 osób z 1959 znajdujących się na pokładzie, w tym 128 obywateli neutralnych wtedy Stanów Zjednoczonych.
Więcej pod linkiem https://en.wikipedia.org/wiki/Sinking_of_the_RMS_Lusitania
7cef38f5-434e-47e7-9b48-da59a37ee0fb
83997571-6229-4901-abc8-17ac527bec59
LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 24 Powrót kapitana
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
MOJE dzieci stopniowo odzyskiwały siłę. Gdyby miały dostęp do dobrego pożywienia, powrót do zdrowia byłby szybki. Żyłam w nadziei na wyjazd, na wyjazd przez Szwecję do męża. Każdego dnia budziłam się z myślą "może dzisiaj moja prośba zostanie wysłuchana!" Byłam pewna, że zanim na drzewach pojawią się liście, powinniśmy się połączyć. Wiele razy byłam obojętna na petycję, myśląc, że zanim nadejdzie odpowiedź, Rosjanie wrócą. Potężne działa mówiły nam każdej nocy o naszych przyjaciołach w świecie. Od jedenastej do czwartej nad ranem był zwykły program bombardowania. No cóż, nadchodziło lato, bo nieustanne strzelaniny powodowały konieczność uchylania okien, żeby nie były stłuczone. Pewnego dnia nasz dobry przyjaciel, lekarz, powiedział mi, że w moim domu będzie szpital niemiecki. Moi dotychczasowi obrońcy, znaki „Tyfus” miały zostać usunięte, ale nie powinnam być molestowana przez wojsko, ponieważ cały dom podlegałby jurysdykcji naczelnego chirurga. Dostałam też pozwolenie na karmienie więźniów bez molestowania. To zawdzięczam dobremu lekarzowi.
Szpital został zorganizowany; sanitariusze śpiący w pokojach tuż za tymi zajmowanymi przez nas. Zabrano mi większość mebli, bo kiedy zniknęły znaki "Tyfus", wojsko mogło wejść bez pukania. Wielu z nich miało dobry gust, rozpoznając stary i cenny mebel, kiedy go tylko zobaczyli! Nasze zdjęcia zniknęły. Mój portret odbył podróż do Prus, oficer, który go zabrał, zapytał mnie, czy myślę, że dotrze bezpiecznie. Rama została rozebrana, wszystko było wypełnione ekstremalną, że tak powiem, pedanterią! Te rzeczy przestały mnie niepokoić. Niewiele było czasu na myślenie o sobie, z wyjątkiem długich nocy z ich wybuchającymi granatami i grzmiącymi armatami. Bardzo często się nie rozbierałam, myśląc, że na pewno Niemców wypędzą tym razem.
CZAS płynął. Niemcy zrobili porządki, nakazując posprzątać wszystkie ogrody. Jeńcy zostali zmuszeni do skopania i obsadzenia trawą parku w centrum miasta. Ponieważ znajdował się bezpośrednio przed naszymi oknami, mogłam obserwować wiele z tego, co się działo. Jak zwykle sprzątanie parku rozpoczęło się, gdy toczyła się wielka bitwa. W takich chwilach niezmiennie odbywała się dodatkowa demonstracja siły, aby zaimponować mieszczanom beznadziejnością oporu. Oddychaliśmy swobodniej, gdy zbliżały się wielkie działa. Fala podniecenia przełamująca otaczające nas szare morze nieszczęścia. Widziałam, jak jeńcy zatrzymywali się i słuchali, z ich postawy można było niemal odczytać ich myśli. Tuż między naszym domem a parkiem znajdowała się droga, która prowadziła do Prus Wschodnich. 
Za każdym razem, gdy bitwa przybierała niefortunny obrót, widzieliśmy, jak kilka pozostałych sklepów jest pozbawianych towaru. Worki ze zbożem, nawet zapasy żywności w sklepach wojskowych, meble, fortepiany. Suwałki były zupełnie pozbawione towarów, ale zawsze wydawało się, że coś przeoczono. Ludzi pozostawiono bez garnka lub patelni do gotowania jedzenia, jeśli tylko można było to zabrać. Samowary zniknęły; więc nie było już gorącej wody do parzenia herbaty. Nadzieja budziła się za każdym razem, gdy zbliżała się bitwa, ale drogo za nią płaciliśmy. Na mieszczan nałożono najrozmaitsze kary za to, że ośmielili się okazać nieco większe zainteresowanie. Wtedy, gdy naprawdę cieszyliśmy się, myśląc, że wreszcie nadszedł ten moment, przez miasto ze śpiewem nadciągnęły posiłki dla Niemców. Ponownie zapanowało pandemonium i doszło do brutalnych czynów. Baliśmy się żołnierzy, kiedy śpiewali swoje pieśni! Znowu napłyną ranni, żałosne niedobitki ludzi, a co najgorsze, nowi jeńcy! To było najtrudniejsze do zniesienia. 
Przy całej swojej przebiegłości Niemcy dawali się czasem oszukać; bo nie zawsze dowiadywali się, kim byli ich jeńcy. Pewnego razu doszło do wielkiej bitwy i czterech jeńców uciekło. Trzech było wystarczająco silnych, by spróbować przedostać się do rosyjskich okopów; mieli niemieckie mundury. Czwarty przyszedł do mnie i trzymałam go w ukryciu przez prawie dwa tygodnie i wiele osób o tym wiedziało. W końcu udało mi się załatwić dla niego jakieś ubranie, uznając, że przy pierwszej okazji powinien zostać oddany jako pomoc do pracy przy kuchni, jako krewny jednej z moich służących. 
Dokładnie tego samego dnia, kiedy uznałam, że można go umieścić w kuchni, gdzie wchodziło i wychodziło tak wiele osób, wrócił kapitan. 
To był szok. Kapitan miał gorączkę i większość czasu spędził w szpitalu; później pojechał jeszcze raz do Augustowa, a teraz przebywał na zwolnieniu lekarskim w Suwałkach. Witając mnie, zapytał, czy się nim zaopiekuję? Naturalnie musiałam. Więc raz jeszcze miałam wojsko w swoich pokojach i odrażających ordynasów kapitana: Maxa i Fritza. Zastanawiałam się, dlaczego Bóg pozwolił Maxowi żyć i zabrał tak wielu żołnierzy, którzy byli mili. Rosyjski żołnierz (Polak, lat dwadzieścia, ochotnik ukrywający się w kuchni) został wysłany, aby zanieść kapitanowi gorącą wodę, bo uważałam, że lepiej być odważnym, a kapitan nie powiedział ani słowa. 
Był naprawdę chory, absolutnie nie mógł niczego strawić i pił za dużo. Zrobiłam mu trochę kleiku, tym samym zdobywając zapas płatków owsianych Quaker dla dzieci. Zauważywszy coś dziwnego w wyglądzie kleiku pozostawionego na talerzu, postanowiłam dowiedzieć się, co to było następnym razem, i przyłapałam Kapitana na tym, jak wlewał pół butelki koniaku do kleiku. Powiedziałam mu, że dopóki jest moim pacjentem, nie może dotykać alkoholu, bo jestem odpowiedzialna przed lekarzem. Kapitan był chory, ale po dwóch dniach ogłosił swój wyjazd do okopów. Opowiedział mi, jak nabrał w nim nawyku picia, ponieważ wojna tak go denerwowała, wieczne niebezpieczeństwo i czekanie w okopach. 
Będąc w moim domu otrzymał nowe odznaczenie, mężnie prezentując je na swoim mundurze. Dobroduszny człowiek z tego kapitana; naprawdę wierzę, że brutalność, z którą musiał się zmierzyć, sprawiły, że picie było jego jedyną ucieczką przed własnymi myślami. Po pewnym czasie nie zdziwiłam się, gdy dowiedziałam się od jego ordynansa Fritza, że kapitan zmarł w "delirium tremens"; a Fritz, straciwszy swego pana, był w drodze do okopów. Max był w komisariacie. On był dobry, do tego żeby wycisnąć ostatnią kroplę krwi z ludzi. Po zatrzymaniu rosyjskiego żołnierza tak długo, jak się odważyłam, poszedł poprosić o pracę na kolei. Czy dostał za to zapłatę, to już inna historia. Przynajmniej dostał coś do jedzenia i był traktowany z większym szacunkiem niż jeniec wojskowy. To było straszne ryzyko, które jednak podjęłam!
441a8d81-fa56-401a-b98e-def2a1f89b9a

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 23 Okupacji ciąg dalszy
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
Pewnego dnia miałam gościa. Kogoś, kogo twarz przypominała Polaka i szlachcica. Znajomy, jeden z inżynierów budownictwa z wydziału mojego męża. Został złapany wraz z trzema innymi Polakami z wycofującą się armią, która za późno opuściła Suwałki. Jego konie naturalnie zostały zabrane, pudła i wszystko na wozie również; przez cały ten czas był trzymany w piwnicy na okazjonalnych kawałkach chleba. Nic dziwnego, że zmienił się nie do poznania. Powiedział, że tak się o nas martwił, że musiał przyjść i zapytać, chociaż nie jest to dla mnie dobre. Był „podejrzany” i nieustannie nękany, mężczyzna wyglądał na skraju szaleństwa. Karmił go ten sam człowiek, który karmił rosyjskiego lekarza i siostry. Nalegałam, aby dać mu pieniądze i papierosy, które jeszcze zostały. Był tak żałosnym przykładem tego, jaka jest pruska idea „wolnej” Polski! 
Niedługo potem miałam innego gościa, pana W., człowieka, który wyróżniał się przed wojną. Był bardzo bogatym Polakiem, szlachcicem, który przez to, że był inwalidą, sądził, że może pozostać bez problemów w swoich majątkach, dwóch bardzo dużych nowoczesnych pod Suwałkami. Jego żona i dwie córki były w Warszawie, a z nim dwóch młodych synów, czternaście i piętnaście lat. Pan W. stwierdził, że jego inwalidztwo go nie chroni; bo gdy przybyli "Kulturtraeger", natychmiast oskarżyli go o łączność telefoniczną z Rosjanami i związali nieszczęśnika we własnej piwnicy razem z jego małymi synami. Wojsko zajęło pałac, wywożąc z niego wszystko do Prus Wschodnich. Cały inwentarz, narzędzia rolnicze, samochody, wszystko zniknęło. Gdy po sześciu tygodniach wypuszczono z piwnicy pana W. i jego synów, dowódca zapytał go, co woli: „rządy niemieckie czy rosyjskie?” Pan W. odpowiedział, nie śmiejąc szczerze odpowiedzieć, że „Rosjanie nigdy go nie więzili!” Za tę odpowiedź dano mu jeszcze miesiąc w piwnicy! 
Potem ich wyprowadzono i wywieziono do Suwałk jak zwierzęta, dosłownie bez koszuli na grzbiecie. To traktowanie człowieka, szlachcica powszechnie szanowanego, człowieka, który żył w luksusie przed wojną. 
Znalazłam kilka koszul, kołnierzyków i krawatów mojego męża dla tej biednej ofiary, ale nie miałam dla niego ubrania. Jakże był zadowolony. Piliśmy razem herbatę. Błagałam go, żeby codziennie dzielił się naszym jedzeniem. Nie ośmielił się mówić o swojej żonie i córkach, ale opowiedział mi o swoich synach. Jeden zawsze był bardzo delikatny i spędzał zimy w Szwajcarii! Teraz bez jedzenia, z wyjątkiem kawałków chleba od czasu do czasu i wody, po przetrzymywaniu w ciemnej piwnicy, więc przez wiele tygodni! Dwóch chłopców wysłano do pracy przy nowej linii kolejowej, którą Niemcy budowali. Jego głos dźwięczy mi w uszach do tej pory.  
Powiedział mi, że ma nadzieję, że Niemcy coś mu zapłacą. Odmawiał przyjmowania posiłków, za które nie mógł zapłacić w restauracji, w której jadło wielu oficerów za darmo. Poprosił komendanta, aby dał mu trochę pieniędzy, niewielki zwrot za ogromną ilość rzeczy wywiezionych z jego majątku, opiewającą na znacznie ponad sto tysięcy rubli. 
Nie miał nawet dokumentu potwierdzającego, że te rzeczy zostały mu zabrane. Po wielkich staraniach otrzymał dokument że za samochody, maszyny rolnicze itp otrzyma odszkodowanie od rządu rosyjskiego i dwadzieścia marek od Niemców (!) za zrzeczenie się wszelkich roszczeń. 
Biedny człowiek! To była trudna sytuacja, ale odgłosy bitwy były tego dnia blisko, dodając mu odwagi. Ni e podpisał.
To samo przydarzyło się księdzowi z odległej wioski, jednemu z pierwszych na drodze wroga. Kiedy nadeszli Prusacy, dowódca kazał księdzu nakarmić jego ludzi i konie; mówiąc że zapłacą w jakiś sposób, bo wieś jest biedna. Oficer wiedział, że chłopi dla bezpieczeństwa przynieśli księdzu zboże i paszę (ci Niemcy wszystko wiedzieli). Ksiądz traktował oficerów najuprzejmiej, pozwalał im karmić konie, myśląc o pieniądzach dla swoich biednych parafian; ale kiedy żołnierze zabrali srebrne naczynia ołtarzowe i wysadzany klejnotami krzyż, zaprotestował. Dowódca nie powstrzymał swoich ludzi, ale zamiast tego dał księdzu papier do podpisania, płacąc za wszystko czterema markami!
Odmawiając podpisania, ksiądz został na oczach żołnierzy zapędzony do Suwałk, sądzony za stawianie oporu i obrazę wojska i wtrącony do więzienia. Do celi z wieloma innymi mężczyznami i kobietami, głównie Żydami! Było ich zbyt wielu, by się położyć. W brudzie i przerażeniu żyli trzy tygodnie, dwie kobiety urodziły dzieci. W końcu więzienie zostało uporządkowane, ksiądz dostał celę z dwoma innymi mężczyznami, z których jeden oszalał i odebrał sobie życie. Po tym ksiądz został zwolniony i pozwolono mu zamieszkać na plebanii. Widziałam go raz i nieprędko zapomnę jego męczeńską twarz. Wyrósł na starego świętego. Niejeden ksiądz wyhodował aureolę, tak byli prześladowani.
Poniżej mapa gospodarcza ziem polskich wydana w Londynie w roku 1907
Oats - Owies
rye - żyto
flax - len
hops - chmiel
hemp - konopie
tobacco - tytoń
sugar-beet - buraki cukrowe
silks - jedwab
sheep - owce
cattle - bydło
machinery - przemysl maszynowy
textiles - przemysł włókieniczy
hardware - przmysł metalowy
woolens - tkaniny wełniane
linen - tkaniny lniane
leather - skóry
pottery - garncarstwo
timber - drewno
salt - sól
zinc - cynk
iron - żelazo
coal - węgiel
cb08824d-ef66-4c40-9100-f170c1bbc33c
LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 22 Miotacz ognia
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
OD tego czasu byłam bliżej życia miasta. Każda chwilę próbowałam być zajęta, bo inaczej mogłam zwariować! Wiedziałam, że mój mąż musiał być blisko, za okopami, bo Rosjanie byli tylko pięć i pół mili stąd. Utrzymywali Sejny i Kalwarię. 
Pewnego dnia do kuchni wszedł niemiecki żołnierz. Mója kucharka, nie rozumiejąc, czego chce, błagała mnie, abym z nim porozmawiała. Chciał chwilę posiedzieć i napić się herbaty. Powiedziałam mu, że mógłby napić się herbaty, gdyby sam ją przyniósł i zaparzył; daliśmy mu gorącą wodę. Chciał z kimś porozmawiać i pokazał mi zdjęcia żony i dziecka. Jakże zawsze byli pełni pragnienia współczucia, ale nigdy nie mieli go dla innych! Żołnierz ten powiedział mi, że za dwie godziny idzie do okopów ostrzelać Rosjan; opowiedział, jak mógł sprawić, że płynny ogień wzniósł się na wysokość sześćdziesięciu pięciu stóp! Jak spalił wszystko, czego dotknął, na popiół, rozprzestrzeniając się na wszystkie strony. Musiałam słuchać, zafascynowany tym horrorem! 
Rosjanie czynili ogromne wysiłki, aby ponownie wkroczyć do Suwałk, Niemcy równie wielce starali się ich powstrzymać, gdyż była to brama do Prus Wschodnich. 
To słowo! Starałam się niczego nie nienawidzić, ale nawet wspomnienie Prus Wschodnich wzbudziło we mnie coś w rodzaju tego uczucia. Prusy Wschodnie były ich hasłem, kijem do bicia Polaków, do wbijania ich w ziemię! Każda kobieta zniewolona, jeśli nie miała szczęścia odebrać sobie życia, była zamykana w klatce „dla żołnierzy”. 
Meble codziennie wywożono do Prus Wschodnich, wycinano lasy, zabierano wszystkie narzędzia rolnicze! Wszystko z tego samego powodu: co to za paszcza te Prusy Wschodnie! 
Cała Polska miała być opróżniona i wywieziona, zmuszona do płacenia tych strasznych kontrybucji.
Zboże chłopów zabrano zaraz po przybyciu Niemców, nie zostało ani zboża ani kartofli, a teraz komendant zawiadomił wszystkich, którzy mają ziemię, żeby ją uprawiali i że siewne ziarno można mieć za dwadzieścia pięć marek miara. Używanie konia dwie marki dziennie, bez względu na to, do kogo należał koń! Po zasianiu ziemi wszystkie konie miały zostać zabrane przez wojsko. Każdy, kto nie kupował zboża i nie uprawiał pracowicie ziemi, miał zostać eksmitowany, wojsko przejmuje ziemię na posiadanie. 
Biedni ludzie! Ci, którzy mogli jakoś zebrać pieniądze, zrobili to, ale wielu zostało wypędzonych ze swoich kawałków ziemi, rzeczy, do których byli przywiązani przez wieki. W ten sposób zostali zmuszeni do przyłączenia się do szybko rosnącej populacji żebraków. Inni cierpliwie odkupywali własne zboże, pracując bezustannie w obawie, że zostaną wypędzeni.
77419d93-447c-4524-bf3e-233c8590d8a8

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 21 Dzieci zdrowieją - Wielkanoc
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
Następnej nocy Wanda zachorowała na tyfus i po raz drugi podczas mojej niewoli płakałam, aż zabrakło łez. Znowu ta stara, nieszczęsna historia, którą trzeba przejść, czuwanie w nocy i w dzień. 
Wanda miała zupełnie inną postać gorączki. Po kilku godzinach śpiewnej majaczącej gadaniny zamilkła i nie odezwała się ani nie otworzyła oczu, chyba że ją zmusiłam, przez czternaście dni. Jedyny sposób, w jaki wiedziałam, że żyje, patrząc na nią, to blado- czerwone plamy na jej policzkach. 
Kryzys minął, doszła do siebie szybciej niż jej bracia. Pojawiło się też mleko! Mogłam dostawać dwa kwarty dziennie, ale to kosztowało jednego rubla. Żyd jakoś trzymał dwie krowy. Cenny płyn tyle razy odbierali mojej kucharce żołnierze, chociaż dawała im do zrozumienia, że to dla chorych na tyfus, twierdzili że muszę mieć specjalne pozwolenie na noszenie mleka w spokoju ulicami. Kiedyś moja kucharka znalazła kurczaka! To też zostało jej odebrane. Płakała i złorzeczyła na złodziei, żołnierzy armii okupacyjnej, że powiedziałam jej, że zostanie zastrzelona, jeśli zrozumieją, co mówi. 
Niedługo potem Żyd przyniósł mi pięć kurczaków. Pięć rubli za sztukę! Gdybym mogła je zatrzymać, byłyby jajka dla dzieci. Więc kazałam je zamknąć w naszej pięknej bibliotece. Gnieździły się na ładnych, starych półkach, drapały książki, a mnie to nic nie obchodziło ani nie miałam z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia. Te rzeczy się skończyły, zniknęły z mojego życia. 
Potem mogliśmy kupić więcej jedzenia. Ziemniaki miały wysoką cenę, podobnie jak drewno. Wreszcie nadszedł dzień, kiedy Władek wstał z łóżka. Był taki wysoki, z nogami jak ołówki, nie przypominał mojego ślicznego chłopca. I głodny! Suchary się skończyły, ale Władek mógł zjeść tłuczone ziemniaki. Jak on błagał o różne rzeczy do jedzenia.
Był Wielki Tydzień. Dzieci już próbowały się bawić, siedząc podparte poduszkami w oknach, obserwując strumienie żołnierzy, wozów, dział i rannych. Bitwa była coraz głośniejsza. Pojawiła się nadzieja, że Rosjanie przyjadą na Wielkanoc, ale zamiast tego przybyły nowe wielkie posiłki dla Niemców. Znaki tyfusowe chroniły mnie przed kwaterowaniem wojska, ale reszta miasta była przez nie zajęta. W wielkanocne popołudnie miałam dwóch gości, jednego z naszych księży i niemieckiego generała, który kwaterował poprzednio w moim domu. Generał powiedział, że w Suwałkach jest bardzo niewygodnie, więc pomyślał, że przyjedzie zobaczyć, jak sobie radzimy? 
Jeśli wkrótce zostanie zniesiona kwarantanna to znowu będzie można zająć u mnie dobre kwatery. Polski ksiądz i niemiecki generał rozmawiali wspólnie o moich sprawach i w wyniku rozmowy moich gości napisałam pierwszą prośbę o pozwolenie na opuszczenie Suwałk. Z każdym dniem życie stawało się dla mnie coraz trudniejsze. Dzieci były wygłodniałe i potrzebowały delikatnego, pożywnego jedzenia, nie tylko ziemniaków i mleka, którego nie zawsze były dwie kwarty, choć płatne. Czarny chleb kosztował ogromnie dużo, ale od czasu do czasu można go było dostać, Żydzi żądali nawet trzech rubli za bochenek! Tego chleba nie można było dawać chorym na tyfus, o co prosiły dzieci. 
Kiedyś zobaczyłam na ulicy żołnierza wgryzającego się w pomarańczę, jakby pomarańcza była całkiem zwyczajną potrawą na Suwałkach, dałbym wszystko pod słońcem, żeby dostać tę pomarańczę dla dzieci, ale musiałam się cieszyć, że mają ciepło i mają mleko i ziemniaki.
9c6d2caf-1676-4757-8e7c-844bad4a370d

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 20 Amerykański Attache odwiedza Suwałki
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
Stan moich chłopców powoli się poprawiał, poprzez okres, w którym ciągle spali, aż do punktu, w którym zaczęli płakać z głodu. Czasami udawało mi się kupić trochę jedzenia, jeśli było coś w mieście, moja kucharka na pewno je znalazła. Skąpą ręką nakarmiłam opiekanym chlebem i konfiturami. Skończył się cukier, kawa też, ale wciąż piłam herbatę. Byliśmy opuszczeni. Nikt się do nas nie zbliżał, z wyjątkiem dobrego lekarza. Przyjechał, więc utrzymywałam kontakt ze światem. Przed moimi oknami rozciągała się też nieustająca panorama. Stały tam samochody. Wiele razy byli już gotowi do ucieczki, Rosjanie robili postępy, tylko po to, by zostać odepchnięci. My w mieście nigdy porzuciliśmy nadziei. 
W Suwałkach przetrzymywano ogromną liczbę jeńców, którzy umierali z głodu! Rannych stłoczono bez wygody i czystości, a mieszczanom „pozwolono” ich nakarmić. Ci, którzy sami nic nie mieli!
Przez jakiś czas bałam się otwarcie pomagać, ale moja kucharka zaniosła wiadra z zupą (makaronem) do szpitala, gdzie ranni leżeli na podłodze, bez słomy na przenikliwym mrozie. Pewnego dnia powiedziała mi, że coś się dzieje. Sprzątano szpital dla jeńców, składano łóżka, a nawet dawano czystą bieliznę dla mężczyzn. 
Zaraz po tym, jak mi to powiedziała, przyszedł lekarz, nasz serdeczny przyjaciel. Zapytałam go, skąd ta nagła zmiana, i ku mojemu zadowoleniu usłyszałam, że mają złożyć wizytę attache z krajów neutralnych. W jakiś sposób wyszło na jaw, jak jeńcy byli traktowani i należało przeprowadzić śledztwo. Natychmiast napisałam petycję, aby pozwolono mi zobaczyć się z amerykańskim attache, myśląc w ten sposób, żeby zawiadomić męża, żeby wiedział, że jeszcze żyjemy. Obiecano mi wywiad pod warunkiem, że będę mówić tylko o kwestii komunikacji z mężem i ani słowa o tym, co widziałam w Suwałkach. Takie tam porządki były przez te trzy dni, kiedy oczekiwaliśmy ważnych gości. Więźniowie zostali nakarmieni. Ci w szpitalu dostali kakao, bardzo satysfakcjonujące dla pustego żołądka!
Byłam niespokojna o Wandę, widząc, jak więdnie na moich oczach jak mały kwiatek, ale perspektywa skomunikowania się z mężem sprawiła, że poczułam się lepiej niż zwykle. Przybyli attache, zobaczyli, jakie idealne warunki panują w Suwałkach (co najmniej przez trzy dni!) i pojechali! Nie pozwolono mi zobaczyć się z amerykańskim Attache i powiedziano mi tylko, że nie uznano tego za celowe.
Dziś zdjęcie które znalazłem na stronach loc.gov - Library of Congress a które może pochodzić z wizyty amerykańskiego Attache w szpitalu dla jeńców rosyjskich w Suwałkach.
17bb8906-cf0f-4505-bcca-bf08bc9f6b41

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 19 Kontrybucja nałożona na Suwałki
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
Niedługo potem, gdy sprawy żywnościowe miały jak najgorzej, do pokoju w którym zajmowałam się dziećmi, wszedł oficer, lekarz służby sanitarnej, polskiej krwi!
Oh! jak bardzo się ucieszyłam, że go widzę i jak łaskawie badał wszystkie szczegóły, nie tylko dotyczące zdrowia dzieci, ale także naszego życia, opowiedziałam mu także o brutalnym lekarzu. Tego popołudnia ten dobry lekarz z "Sanitats Rat" przysłał mi bochenek chleba i cztery jajka! Nic, co kiedykolwiek widziałam, żadne klejnoty nie były tak cenne w moich oczach jak ten biały chleb i jajka, bo w mieście wszystko zostało zabrane i nie było nic do kupienia!
Mniej więcej w tym czasie nałożono straszliwą kontrybucję na Suwałki w odpowiedzi na zajęty przez Rosjan Memel. Dwieście tysięcy marek do zebrania przez tych biednych ludzi! Armaty znajdowały się przed kościołem. Miasto miało zostać zburzone, chyba że do pewnego dnia ta wielka suma zostanie zapłacona. Widziałam, jak wzięli rosyjskiego popa i żydowskiego rabina (jednego z księży rzymsko-katolickich już dawno wzięto) jako zakładników, ciągnąc ich po ulicy na sznurku. Po polowaniu na Manię kazano mi zostać w domu i nie wychodzić. Jakub zniknął, zabrany do kopania okopów. To były przerażające czasy! Po opłaceniu mojej dużej części składki, zrezygnowaniu także z klejnotów, wydawało się, że jeśli będzie można kupić jedzenie jedynie po dotychczasowych cenach, wkrótce zostanę bez pieniędzy. Dobry lekarz próbował mi pomóc. Było wiele Sióstr Rosyjskiego Czerwonego Krzyża schwytanych wraz z armią rosyjską i przetrzymywanych w Suwałkach, ale nie pozwolono im przyść do mnie; chociaż przez sześć tygodni karmiłam moich chłopców i sama walczyłam z gorączką;
Kilka słów komentarza.
17 marca 1915 roku oddziały rosyjskiego pospolitego ruszenia (złożone z Litwinów i Łotyszy) pod dowództwem generała Potapowa zdobyły niemiecki Memel (obecnie Kłajpeda na Litwie), wtedy miasto na pograniczu rosyjsko-niemieckim ok 200 km od Suwałk. Z tego powodu nałożono kontrybucję wojenną na mieszkańców Suwałk w wysokości 200 tyś marek. Dlaczego? Niech nikt mnie nie pyta. A jako zakładników zapłacenia kontrybucji wzięto księdza, popa i rabina.
Dużo to czy mało? Skoro w poprzednim fragmencie, obcięcie palca przez chirurga, bez znieczulenia i dezynfekcji kosztowało 30 marek, to tyle co obcięcie 6 tysięcy... 
Dobra bez żartów...
Jaką wartość miało 200 tyś marek w tamtym okresie? Zakładając że było to 200 tyś marek w złocie.
Przed pierwszą wojną światową większość walut była wymieniana bez ograniczeń na złoto.
Kurs w przybliżeniu wynosił - wzór Kropsona
1 uncja złota = 4 funty szterlingi = 20 dolarów US = 40 rubli rosyjskich = 80 marek niemieckich = 100 franków szwajcarskich, koron austryiackich, franków francuskich
Co daje kontrybucję o wartości ok 2500 uncji złota . To już można jakoś przeliczyć na współczesne pieniądze (~5 mln $)
Wg Polskiego Rocznika Statystycznego wydanego w Krakowie w 1915 roku, Suwałki w roku 1913 miały 24 tysiące mieszkańców. Ile z nich było jeszcze marcu 1915 roku - tego nie wiadomo. 
Dokładne kursy walut opartych na parytecie złota podane są na poniższym obrazku. Kursy podane są w stosunku do głównej waluty ówczesnego świata - funta szterlinga.
1 funt = 20 shillings = 240 pence
a09bcce1-8d86-4477-b69f-358b73be1ee0
sebie_juki

czyli w przybliżeniu 1 uncja na 10 osób. Na dzisiejsze zrzuta po ~850zł / głowę.

Przy pobieżnych estymacjach - wychodziło coś z grubsza 0.6-0.8 miesięcznej pensji pracownika fizycznego / głowę.

Hans.Kropson

@sebie_juki bardzo dobre przybliżenie.

Oczywiście jeśli ktoś miał na utrzymaniu żonę i dzieci to odpowiednio mnożył ta kwotę.

No i kontrybucja była do zapłacenia natychmiast (kilka dni), więc trzeba było już mieć oszczędności.

Rozłożenie na raty czy "chwilówka w providencie" raczej nie wchodziła w rachubę

Zaloguj się aby komentować

LAURA DE GOZDAWA TURCZYNOWICZ. "When the Prussians Came to Poland. The Experiences of an American Woman during the German Invasion" - wydana w Nowym Jorku w 1916 roku
Cześć 18 Tyfus i lekarz chirurg
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne 
Zakwaterowało się u nas czterech oficerów z Ober-Kommando. Powiedziałam im, że nie ma już jedzenia. Miałam tylko makaron, suchary i kilka słoiczków konfitur truskawkowych i malinowych i jakieś pół funta kawy i herbaty. Nie było ziemniaków. Dzieci były tego dnia tak bliskie śmierci, że chodziłam od jednego do drugiego, zmieniając okłady, zwilżając usta słabą herbatą (woda z roztopionego śniegu), błagając, by mnie nie opuszczały. Jeden z nowych oficerów powiedział mi, że tego dnia w Suwałkach był znany lekarz. Czy nie chciałabym go widzieć? Jakże pobłogosławiłam tego człowieka za jego pomysł. W krótkim czasie przyszedł lekarz. Oczywiście spojrzał tylko na dzieci i powiedział: „Tyfus, i że jeden z chłopców jest w stanie krytycznym”, że wkrótce trzeba będzie operować palec, a także, że wojsko nie będzie mogło już kwaterować w domu. Przynajmniej byłbym sama. Pielęgniarka Stephania nie wróciła po tym, jak dopadła ją tajna policja, więc tego dnia wezwałam córkę Jakuba, Manię, do pomocy w pokoju chorych. Kiedy oficerowie odeszli, stwierdziłam, że wszystkie nasze zapasy drewna zostały spalone; węgiel już dawno przestał istnieć w Suwałkach. Było zimno w tym wielkim pustym miejscu, wypełnionym już tylko wspomnieniami szczęśliwych dni. Noc jakoś minęła, ale już rano było widać, że palec Władka trzeba operować. Jego ręka była czarna, ramię spuchnięte. Wysłałam do komendanta kartkę z prośbą o lekarza, dodając, że kilkugodzinna zwłoka oznacza śmierć! Kucharka przyniosła odpowiedź, że zostanie przysłany lekarz. Przygotowałam stół ze wszystkim gotowy do operowania i czekałam. . . do dziewiątej wieczorem. Zamierzałam sama operować, gdyby lekarz nie przyszedł. Kiedy doktor przyszedł, stanęłam twarzą w twarz z żywym przykładem „Schrecklichkeit”. 
Powiedział: „Dobry wieczór. Moja opłata wynosi trzydzieści marek! W złocie!”
Powiedziałam mu, że trudno mu tak wiele dać, tak bardzo spadł na mnie koszty kontrybucji nałożonej na miasto. Powiedział po prostu, że bez zapłaty w złocie nie będzie operował, więc palec mojego chłopca musiał czekać, aż pieniądze zostaną przyniesione. Gdy opłata została wpłacona do kieszeni, dałam mu fartuch, a on poszedł obejrzeć dzieci, mówiąc od razu, że myśli, że obaj umrą. Zapytał mnie, co zrobiłam - powiedział, że to dobrze, i wrócił na stół operacyjny. Władka wyniosłam bez trudu, bo był jak cień dziecka. Ledwie usiadłam, machnięciem nożyczek chirurgicznych, nigdy tego nie zapomnę, chirurg chwycił Władka za palec i nawet go nie dezynfekując, ani nie używając eteru, który stał na stole, odciął go jak kawałek ze starego sukna. Krew trysnęły na mnie Władek krzyknął, a potem znieruchomiał. Lekarz wstał, mówiąc, że będę wiedziała, jak zdezynfekować i zabandażować ranę. Błagałam, żeby został i mi pomógł. Odpowiadając tylko: „Nie mam czasu” i wyszedł, zostawiając mnie samą z nieprzytomnym chłopcem. Bardzo trudno było poradzić sobie z tak okrutnie okaleczonym palcem i jednocześnie utrzymać dziecko. Nie czułam bicia jego serca. Staś w drugim pokoju płakał, ale ani kucharka, ani Mania nie przyszły. Rękę w końcu zabandażowałam i nałożyłam kompres, żeby była wilgotna. Po dołożeniu wszelkich starań w końcu udało mi się go obudzić, tak że biedak zaczął jęczeć. Kiedy zaniosłam go z powrotem do łóżka, zastałam jego brata omdlałego na podłodze! Cudowna sympatia między bliźniakami sprawiła, że Staś, nawet w delirium gorączki, chciał iść z pomocą bratu, a ja miałam dwóch nieprzytomnych, ale jeszcze żywych chłopców. Pokój był lodowato zimny!
50b49618-b35a-41bd-9b95-bce5a263eeea

Zaloguj się aby komentować