Józef Dąbrowski "Katastrofa kaliska : opowieść naocznego świadka" wyd. Warszawa 1914 cz VI
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #Kalisz1914
Poprzednie części pod tagiem #Kalisz1914
Powoli zaczyna być możliwe odtworzenie obrazu całej katastrofy. Buchalter gazowni M. po 10-ej wieczorem wracał powozem z dworca kolei, mija koło 20-tu żołnierzy podnieconych, śpieszą niemal w popłochu. Dwuch żołnierzy wskakuje na stopnie powozu. „Proszę nas podwieźć do miasta, nieprzyjaciel się zbliża! będzie alarm“! „Ale skąd“? — pyta p. M., "nie może być! Z tej strony? z Niemiec“? „Panie, jak jesteśmy we dwudziestu, tak wszyscyśmy widzieli kolumnę, a jest kilku, co bliżej podeszli do niej, mowę rosyjską słyszeli. Jedź pan, na miłość boską prędko"! Jak się okazało, owa „kolumna" byli to „artielszczycy" ze Szczypiorna. Pozostawieni tam na los szczęścia nie mając co jeść, ruszyli w głąb kraju. Chcąc w nocy obejść Kalisz, zajęty przez prusaków, szli polem. Przed miastem jadący z p. M. żołnierze spotkali oficera. Zeskoczyli z powozu i zameldowali mu widocznie o owej kolumnie. Oficer natychmiast siadł w dorożkę i popędził co koń wyskoczy do miasta. Ten to właśnie oficer dał strzał rewolwerowy na alarm, który słyszałem, siedząc przy biurku, u siebie. Widzieli to na własne oczy adwokat W., Dr. K., właściciel przedsiębiorstwa „Hygjena“, którzy, odprowadziwszy do domu mecenasa Z., szli zwolna ulicą, oraz niezależnie od nich, właściciel warsztatu ślusarskiego K. Wszyscy oni zgodnie opowiadają, że oficer pruski, stojąc w pędzącej na Wrocławską co sił dorożce, strzelił w górę z rewolweru...
Wieść o zbliżających się rosjanach spadła jak grom na raczących się wesoło kolacją, zakrapianą obficie szampanem, w towarzystwie okolicznych bon-viveurów Ch., D., B. i paru innych, w Hotelu Europejskim oficerów pruskich. Zamieszanie wśród nich powstało ogromne. Zbiegł z numeru komendant, cywilów oczywiście wyproszono. Nie przyjęto nawet przybyłych z przekładem odezwy do mieszkańców pp. M. i Sch.
„Komendantowi teraz nie odezwy w głowie“ — rzucił im adjutant. Zamieszanie wzmogło się jeszcze bardziej, gdy na rowerze wpadł zziajany i wystraszony żołnierz z pikiet na szosie Łódzkiej z doniesieniem, że od Opatówka idzie nowa kolumna rosjan. Prusaków ogarnia panika. Pozostawiając przy komendanturze kilkunastu ułanów z rewolwerami i rozkazem „strzelania w łeb“ każdemu, co się zbliży do hotelu, oraz umieściwszy w tymże celu piechurów w oknach, oficerowie w dorożkach, a Preusker konno, momentalnie ruszyli galopem do swych oddziałów.
Owi rosjanie, idący od Opatówka, byli to zapasowi, których porzucono w Łasku, a którzy, nic nie wiedząc o zajęciu Kalisza, szli kupą, śpiewając pieśni żołnierskie. Wśród strzelaniny padło ich kilkunastu, kilkudziesięciu po uprzedniem zmaltretowaniu w Rynku przed Ratuszem, zamknięto w więzieniu.
Oszaleli widocznie ze strachu przed osaczeniem, prusacy rozpoczęli strzelaninę bezładną. Ustawiwszy się u wylotów i na przecięciach ulic, prusacy strzelali bezładnemi salwami na wszystkie strony, widocznie pragnąc przestraszyć mniemanego nieprzyjaciela. Zamieszanie i przerażenie panowało wśród nich niesłychane! Inżynier G., leżąc na pochyłym brzegu kanału Prosny koło baru „a la Hawełka“, słyszał, jak tuż nad nim Preusker krzyczał głosem, pełnym irytacji do oficerów:
„Na miłość Boską, czegoście panowie narobili"!
Salwy brzmiały za salwami bez komendy, bez żadnego porządku. Kule gwizdały na ulicach, raniąc przechodniów, co jeszcze nie zdołali ukryć się do bram i mieszkań, oraz żołnierzy, strzelających w innych miejscach.
Wśród tej strzelaniny, a nawet zdaje się na jej początku padły podobno strzały do wojska z domów. Fakt tych strzałów nie zostanie na pewno nigdy stwierdzony. Zdaje się jednak, że miały one miejsce niestety. Z pomiędzy całej masy najrozmaitszych opowieści o nich, rzekomo naocznych świadków wiarogodne zupełnie są dwa. Jedno, to żołnierza, rannego kulą rewolwerową marnego kalibru w udo, które to opowiadanie przytoczyłem wyżej, a drugie dorożkarza Nr 68, nazwiskiem Żołądź, jeżeli dobrze je podał.
Dorożkarz ów przywiózł właśnie pasażerów z szosy tureckiej i wśród najgwałtowniejszego alarmu wpadł na Główny Rynek, nieomal wprost na prusaków. Ci momentalnie chwycili dorożkę i zaczęli rewidować jej wnętrze. W trakcie tego dorożkarz usłyszał strzał z okna pierwszego piętra jednego z domów. Jakiś żołnierz, trafiony kulą, pada, inni momentalnie sformowawszy dwie linje zabezpieczone z boków dorożką, której konie mocno trzymali przy pyskach żołnierze i murem kamienicy, rozpoczęli bezładną strzelaninę w okna kamienicy i w przestrzeń na obie strony. Po kilku minutach żołnierze, wziąwszy rannego towarzysza, pobiegli w stronę Hotelu Europejskiego ku Marjańskiej...
O strzałach do żołnierzy oczywiście urosły całe legendy. Prasa niemiecka, tłómacząc[sic] owo zwierzęce zniszczenie miasta, wypisywała najprzeróżniejsze brednie o ukrytych kozakach, o dziesiątkach strzałów, jakie sypały grad kul na nie szczęsnych wojaków, ufających bezgranicznie szatanom - kaliszanom i t. d., słowem, z gwałtów własnych, spowodowanych jedynie bezmiernem tchórzostwem i brakiem orjentacji dowódców, zrobili jakąś straszliwą noc Ś-go Bartłomieja... Jedno zaś można stwierdzić, bez względu na to, czy strzały były, lub nie; katastrofę nie one wywołały. Prusacy strzelać zaczęli na wszystkie strony odrazu, a nawet ów strzał alarmowy, dany przez oficera, o którym mówiłem, poszedł na karb rzekomych spiskowców, czy kozaków. Cała kamienica, koło której padł ów strzał nieszczęsny, była ostrzelana aż do wysokości drugiego piętra kulami.
W Ratuszu podobno straszne działy się rzeczy. Prezydenta zbito kolbami i w bieliźnie tylko wywleczono na ulicę, dwuch woźnych za niedość pośpieszne otwarcie drzwi dobijającym się prusakom, rozstrzelano na miejscu. Straszna katastrofa również stała się we młynie Deutschmana, którą określę według opowiadania jednej z ofiar, nocnego stróża, ocalonego od śmierci zaprawdę cudownym nieomal sposobem.
Właściciel młyna wyjednał u Preuskera pozwolenie na posiadanie rewolwerów przez nocnego stróża i trzech robotników, którzy stale nocowali w fabryce. Zarazem p. D. zapowiedział stróżowi, ażeby na pierwsze wezwanie w niemieckim języku wygłoszone bezzwłocznie otwierał bramę. Stróż, usłyszawszy podczas strzelaniny dobijanie się i niemiecką rozmowę bramę otworzył, sam zaś, bojąc się strzałów, szybko powrócił do budki. Nagle wpada kilku prusaków z krzykiem, rzucają się na niego i na trzech nadbiegłych z rewolwerami robotników, nocujących w zabudowaniach. Rewidują ich, a znalazłszy rewolwery i dojrzawszy na piersiach stróża wiszącą gwizdawkę, podnoszą wrzask i zaczynają nieboraka szarpać. W końcu wszystkich czterech wloką na Dóbrzecką, stawiają pod mur: „Ręce do góry“! Przed nimi staje szereg prusaków z karabinami gotowemi do strzału. „Trzymam ja ręce do góry — a jakem pomyślał że już, żony i dzieci nie obaczę, tom płakać zaczął. Widzę, a tu niemcowi przedemną strzelba się w ręcach trzęsie, też płacze. Raptem huk straszny się rozległ. Coś mnie palnęło w gębę i głowę, coś w rękę, lecę na ziemię, koło mnie wszyscy trzej, co ze mną byli. Ręka boli okrutnie—na jedno oko całkiem nie widzę, drugim jeno patrzę, aż tu mnie niemiec sztykiem w zadek dżga — ja tu już udaję martwego... Odeszli. Ktoś za mną grzebał mi na plecach, grzebał, ja nic, bom się bał strasznie, żeby miemce nie wrócili. Potem i on grzebać przestał. A miemce wracali, raz poraź kogoś koło nas stawiali i zabijali — ja wtedy tylko oko zamykałem... możem to i omdlał raz i drugi nie wiem... Rano dopiero — patrzę, niemców nie ma — jedzie ksiądz Majewski w komży z Panem Rogiem widać. Podnoszę ja się i o poratowanie wołam “...
Przywieziony do szpitala przez ks. M. ów stróż, pomimo poważnej rany twarzy, strzaskania kości ramieniowej i kłutej rany bagnetem, został uratowany. Dodać trzeba, że w miejscu, gdzie leżał uratowany ów stróż, walało się kilkunastu rozstrzelanych w ciągu nocy i ranka przechodniów. Za co? Zdaje się na to odpowiedzi nigdy nie będzie.
Ofiar tej strasznej nocy było koło czterdziestu w dużej części z pomiędzy powracających tłumem rezerwistów.
Opodal cmentarzy, gdzie rozstrzeliwano dla widzimisię jakiegoś żołdaka, leżało pod murem kilkanaście ciał przeważnie robotników, śpieszących widocznie rano do roboty w mieście, wielu konwulsyjnie w palcach ściskało bańki ze śniadaniem... Trupy przeważnie były zeszpecone straszliwie kulami.
Z pomiędzy prusaków trupem padło kilku, a koło trzydziestu zostało rannych, z tych nieomal wszyscy kulami karabinowemi przez swoich. Nie wiem, czy kiedykolwiek możliwem będzie ustalenie z czyjej winy wynikła ta straszliwa katastrofa. W pierwszej chwili odrazu stanęła na myśli wszystkich prowokacja pruska. Według mego zdania, wyklucza ją jednak samo zachowanie się prusaków, które też i wyjaśnia poniekąd genezę wypadków nocnych. Trudno sobie wyobrazić ich strach i przerażenie a również i nieład, wskutek tego wynikły wśród wojska. Sama liczba postrzelonych pruskiemi kulami prusaków (trzydziestu kilku, trzydziestu rannych opatrzyli w szpitalu Św. Trójcy lekarze Dreszer, Sikorski, Koszutski, prócz wojskowych) jest wymowną ilustracją popłochu, co wyklucza wszelkie przygotowania. Wogóle osławiona pruska dyscyplina i sprawność okazały się mitem. Tchórzostwo wojska pruskiego w Kaliszu było w ciągu tej pamiętnej nocy wręcz bezprzykładne, a rozprzężenie zupełne. Dość powiedzieć, że na skutek kilku luźnych strzałów^, bataljon piechoty potrafił rzucać się po mieście i mordować wzajemnie, lub zabijać przygodnych mieszkańców w ciągu pół godziny bez mała!
Zresztą jaki cel miałaby prowokacja pruska? Wywołać starcie z polakami dla zaszachowania polskiej polityki Austrji? To znów wykluczają odezwy do polaków, rozrzucane masowo, a przedewszystkiem niesłychanie, jak widzieliśmy, łagodne i względne postępowanie prusaków po zajęciu Kalisza, jak również delikatność i względność patrolów na wsi.
Nie trzeba też być wielkim psychologiem, aby przyjść do przekonania, że jedyną bodaj przyczyną katastrofy kaliskiej było bezprzykładne rzeczywiście tchórzostwo i panika prusaków. Strzały, dane do wojska wśród zamieszania i salw z jego strony, były zjawiskiem wtórnem. Dopiero też później — Preusker i prasa niemiecka dla usprawiedliwienia swej zwierzęcości—stworzyły całe opowieści o niebezpieczeństwie, na jakie byli narażeni prusacy w Kaliszu.